Beatrice Warde, Kryształowy kielich, czyli druk powinien być niewidoczny Wyobraź sobie butelkę wina. Niech to będzie twój ulubiony gatunek i rocznik, niech wino przyjemnie połyskuje głębokim karmazynem. Na stole stoją dwa kielichy. Jeden ze szczerego złota z kunsztownymi zdobieniami. Drugi z czystego kryształu, cienkiego jak bańka mydlana i tak jak ona przeźroczysty. Nalewasz i wypijasz; a ja na tej podstawie stwierdzę, czy jesteś koneserem wina. Jeżeli bowiem sam trunek nie dostarcza ci dość wrażeń, będziesz chciał mieć poczucie, że pijesz z naczynia wartego tysiące funtów; jeśli zaś należysz do ginącego gatunku miłośników tego napoju bogów, wybierzesz kryształ, gdyż on nie skrywa, lecz ujawnia piękno tego, co zawiera. Pozostańmy przy tej rozbudowanej i wonnej metaforze; okazuje się wszak, że niemal wszystkie cechy idealnego kielicha mają swoje analogie w typografii. Jest więc długa nóżka, dzięki której nie pozostawia się śladów palców na czarze. Po co? Żeby nic nie przeszkadzało w dotarciu wzrokiem do płomiennego serca płynu. Czyż analogicznie marginesy książki nie służą temu, by nie zostawiać śladów palców na zadrukowanej stronicy? Dalej: szkło jest bezbarwne albo prawie bezbarwne, ponieważ koneser ocenia wino po części na podstawie koloru i z niechęcią odnosi się do wszystkiego, co mu w tym przeszkadza. W typografii istnieją tysiące sposobów, które śmiało można przyrównać do arogancji i zuchwałości, jaką jest nalanie porto do kieliszków z czerwonego lub zielonego szkła! Kiedy podstawa kielicha sprawia wrażenie zbyt małej, to choćby całość była idealnie wyważona, będziemy się obawiać, że naczynie się wywróci. Tak samo jest z drukiem: zdarza się, że wiersze, choć złożone poprawnie, powodują napięcie związane z obawą, że przeczytamy któryś z nich dwukrotnie lub trzy słowa zleją nam się w jedno itp. Ten, kto pierwszy użył do picia wina naczynia ze szkła, a nie z gliny czy metalu, był „modernistą” w takim znaczeniu, w jakim mam zamiar używać tego określenia. Pierwsze pytanie, jakie sobie zadał, brzmiało: „Do czego ten przedmiot ma służyć?”, a nie: „Jak powinien wyglądać?”. Zgodnie z taką interpretacją, każda dobra typografia jest modernistyczna. Tłum. Dorota Dziewońska David Barringer, Amerykański kundel szczeka na podwórku Jeśli dolar jest jedyną normą wartości, wszystko staje się wymienialne, a wymienialne projekty prowadzą do osobliwych odwróceń. Klienci chcą kupować nie projekt, ale skutki, które on spowoduje, zatem jeśli twojemu projektowi nie uda się przynieść tych zakupionych skutków w zadowalającej skali, dostaniesz odpowiednio mniej pieniędzy. Zostawmy na boku zagadnienia mierzalności i wyobraźmy sobie, że twój plakat ostrzegający przed AIDS nie podniósł w określonym stopniu świadomości ryzyka. Drukowana w piśmie reklama nie spowodowała wzrostu sprzedaży. Ulotki zapowiadające Hamleta zapełniły salę tylko do połowy. Pieniądz to pieniądz, dizajn to pieniądz, pieniądz to dizajn, tak więc twój projekt jest wart tyle, ile przyniesie pieniędzy. Pójdźmy jeszcze dalej: zgłaszasz swoją ofertę wykonania projektu ostrzegającego przed AIDS i jego porażka w podniesieniu świadomości ryzyka może kosztować ludzkie istnienia, które ocaliłby plakat innego projektanta. Jeśli życie można przeliczyć na pieniądze, to pieniądze można przeliczyć na życie, więc jeśli nie udało ci się uratować, powiedzmy, sześciu istnień, jesteś odpowiedzialny za, dajmy na to, sześć milionów dolarów. To niedorzeczne, prawda? Nawet gdybyś mógł zabezpieczyć swoje projekty przed takimi porażkami, to przecież po prostu nie ma sensu. Prawda? Przełóżmy to na język zysków, a nie istnień. Za twoje fiasko w podniesieniu dochodów płaci firma. Załóżmy, że nie jesteś odpowiedzialny za dochody, ale może wciąż jesteś odpowiedzialny za pieniądze, które firma wydała na twoją pracę. Nie ma skutku – nie ma wypłaty. Jedynym, co odróżnia cię od innego szukającego zlecenia dizajnera, jest to, co może zdziałać twój projekt. Wszystkie projekty są wymienialne. I – w oczach klienta – ty sam również. Tłum. Dariusz Żukowski