Kim był (jest) Jezus z Nazaretu

advertisement
1
Stanisław Judycki
Uniwersytet Gdański
Kim był (jest) Jezus z Nazaretu: antropologizm i eternalizm
Rozważania w związku z książką Mariana Grabowskiego Pomazaniec
Wydaje się, że najważniejsza teza, którą w swojej książce
Pomazaniec formułuje profesor Grabowski, brzmi następująco:
Mam nadzieję, że zaprezentowane ujęcie okaże się twórcze dla teologicznej
refleksji nad Chrystusem, dla chrystologii i soteriologii. Wnosi niewątpliwie
novum do problemu hipostazy obu natur, do kwestii osoby Jezusa - Syna
Bożego. Pozwala bowiem na uświadomienie sobie naiwności identyfikacji
ludzkiej tylko świadomości Jezusa ze świadomością Drugiej Osoby Trójcy.
Problem osoby Jezusa - Syna Bożego pozostaje prawdziwie tajemniczy. Nie
wydaje się, by istniejące filozoficzne koncepcje ludzkiej osoby mogłyby tu
być jakoś przydatne, by tę tajemnicę sobą odbijać1
Autor twierdzi zatem, iż naiwnością byłaby identyfikacja
świadomości, jaką dysponował Jezus z Nazaretu, z świadomością, którą
posiada On jako Druga Osoba Trójcy Świętej. Nieco wcześniej dodaje
natomiast:
Tandetna antropologia Jego postaci, w której ma się Go za Boga, który dla
naszego dobra po trosze odgrywa człowieczeństwo, z której to roli zresztą
ciągle wypada, stoi w zupełnie podstawowym konflikcie z główną tezą tych
wykładów. Jezus jest w nich kimś do końca prawdziwym, autentycznym, jest
kimś, kto nie godzi się na nieprawdę bycia, w kim żadnej nieprawdy nie ma 2
Idąc w tym kierunku, Grabowski uważa, że tylko metoda badania
tekstów biblijnych, którą nazywa niekiedy antropologiczną, a niekiedy
fenomenologiczną - niestety nie próbuje tych terminów jakoś bliżej
‘usadowić’, ani metodologicznie ani historycznie - może pomóc wskazać,
kim był Jezus z Nazaretu. Wydaje się, że jednym z bardziej
charakterystycznych sformułowań w tym duchu są następujące słowa:
Jezusowi zależy na tym, by Jego objawienie spotkało się z wiarą. Jest tym
żywotnie zainteresowany. W ogłaszaniu słowa, które dostał nad Jordanem,
jest tyle żarliwy, ile powściągliwy. Ma świadomość, kim jest dla Boga, co
nazywamy świadomością Jego tożsamości. Ta świadomość coraz doskonalej
Go przenika, coraz bardziej uwewnętrznia się 3

Tekst poniższy został opublikowany w: M. Przanowski (red.), Pomazaniec. Kontynuacja i
dyskusja: W drodze 2014, s. 363-371 [ISBN 978-83936917-8-4].
1
M. Grabowski, Pomazaniec. Przyczynek do chrystologii filozoficznej, Poznań: W drodze
2010, s. 264.
2
Tamże, s. 263.
3
Tamże, s. 195.
2
Z tej, jak i z wielu innych wypowiedzi Autora Pomazańca, wynika, że
według niego Jezus z Nazaretu powoli zdobywał świadomość tego, że jest
synem Bożym, że coraz bardziej wierzył w to, iż jest synem Boga. Wiara
może przecież mieć różną intensywność, może występować z różnym
stopniem zaangażowania egzystencjalnego. Miałoby więc z tego wynikać,
że Jezusowi z Nazaretu nie tylko zależało na przekonaniu innych ludzi, z
którymi się kontaktował, że jest Synem Bożym, lecz także że On sam
wierzył w Boga, a dokładniej, należałoby powiedzieć, iż wierzył w siebie
jako w Drugą Osobę Trójcy Świętej.
Sądzę, że jest to interpretacja nietrafna. Idąc za Autorem książki,
nazwę ją interpretacją antropologiczną, choć mam wątpliwości, czy to
określenie nie prowadzi do nieporozumień. W tym, co nastąpi poniżej, tej
metodzie lub interpretacji antropologicznej będę starał się przeciwstawić
koncepcję, którą nazwę eternalistyczną.
Według podejścia eternalistycznego Jezus z Nazaretu od początku
swojego ziemskiego istnienia był Bogiem, a więc od początku był Drugą
Osobą Trójcy Świętej i od początku miał prostą świadomość tego
szczególnego faktu, a stąd nie potrzebował stopniowo zdobywać tej
świadomości. Nie potrzebował również zdobywać coraz bardziej
intensywnej świadomości własnego posłannictwa, a mimo to jednocześnie
wcale nie udawał, że jest człowiekiem. Bóg bowiem nie potrzebuje niczego
udawać, zawsze jest tym, kim jest, a tylko okoliczności ludzkiego świata
spowodowały, że mówił to, co mówił i zachowywał się tak, jak faktycznie
się zachowywał. Jak miałby się inaczej zachowywać i co mówić, gdyby od
początku chciał wyłożyć całą sprawę jasno, a mianowicie to, że jest
Bogiem. Można to tak tymczasowo spointować: Jezus z Nazaretu nigdy nie
wierzył w Boga. Tylko raz, i to wyłącznie w bardzo szczelinowym aspekcie,
dotknął tzw. bycia człowiekiem, a mianowicie wtedy, gdy otarł się o
beznadziejność skończoności, którą wyraża lęk przed śmiercią. W drugiej
części mojej polemiki wskażę natomiast na duże walory, które posiada
książka Grabowskiego.
Po pierwsze, słowo użyte przez Autora książki, słowo
‘fenomenologia’ ma różne znaczenia, ale przy jednym z nich chodzi o taki
opis czegoś, który ujawnia niedające się zauważyć na poziomie
doświadczenia potocznego, wymagające wglądu, istotne rysy czegoś. Otóż,
jedną z cech zdarzeń i wypowiedzi zawartych w dziejach Jezusa z Nazaretu
jest moim zdaniem ich rytualność, a nie rozumiem tego jako sztuczności,
lecz w sensie uroczyście przeżywanego misterium, w którym osoby mówią i
poruszają się w jakby w zwolnionym tempie, wypowiadając swoje role.
Celem tego nie było udawanie czegoś, lecz celem tym było wypełnienie
sensu dziejów, wypełnienie w czasie tego, co zawsze było od wieków, i co
w czasie było zapowiadane przez proroków. Jezus jest jak postać z filmu o
samurajach: obraca się jakby w zwolnionym tempie w przestrzeni widząc
wszystko i wiedząc wszystko, zanim cokolwiek się zdarzy.
3
Po drugie, Autor Pomazańca ma rację, gdy pisze, że „Jezus jest więcej
niż lakoniczny, gdy chodzi o przedstawienie słuchaczom celu i sensu swego
życia, działania i śmierci. Praktycznie milczy na ten temat”.4 Jednak, jak
trzeba dodać, jest tak właśnie, ponieważ Jego wypowiedzi ogarniają nie
tylko to, co się dzieje aktualnie, lecz w jakiś niepojęty sposób antycypują,
przewidują to, że będą miliony razy powtarzane przez niezliczone wieki, że
będą przedmiotem analiz, interpretacji. On wiedząc to, nie mówi jasno, nie
mówi tak, bo ani wtedy ani później nikt nigdy nie pojąłby całego
gigantycznie skomplikowanego oddziaływania, jakie Jego słowa będą miały
w przyszłości dla zbawienia każdego człowieka z osobna. On to jakoś
wszystko wie, ale co miałby powiedzieć swoim słuchaczom, jak miałby to
powiedzieć? Nikt nie zrozumiałby eschatologicznego aspektu sensu
Wcielenia, którym On jest.
Po trzecie, w moim najgłębszym odczuciu, w związku z tym, co już
powiedziałem, celem nauczania Jezusa, nie było przekonanie do siebie
słuchaczy, choć niekiedy Jego wypowiedzi mogą to sugerować. Byłoby
moim zdaniem czymś zupełnie komicznym uznawanie, że Jezus z Nazaretu
był Drugą Osobą Trójcy Świętej, a więc że był identyczny z
wszechmocnym i wszechwiedzącym Bogiem, i że jednocześnie będąc taki
postawił sobie za cel generowanie poprawnych przekonań religijnych u
pewnej grupy ludzi, w tym zaś u kilku ‘niegrzecznych’ faryzeuszy, którzy
albo byli oszustami religijnymi, albo byli fałszywie żarliwi (Szaweł). Gdyby
tak było, to mielibyśmy jeszcze jednego zapaleńca religijnego, reformatora,
ascetę - a przecież On wiedział wszystko z punktu widzenia tego, co jest, a
w sensie ścisłym jest tylko wieczność i istniejące w niej w stanie pełnego
szczęścia osoby. Treści jego słów były skierowane do wszystkich osób, to
znaczy zarówno do tych, które się pojawiły przed Jego działalnością i
zmarły (czyściec) oraz do tych, które miały się pojawić poprzez ludzkie
łańcuchy generatywne.
Po czwarte, Bóg, jak wyznają chrześcijanie, w postaci Jezusa stał się
człowiekiem. Obracając się w przestrzeni dawnych dla nas czasów nie był
jednak tylko Bogiem niejako przebranym w postać ludzką. Wiele od tej
kwestii człowieczeństwa Boga zawisło w dziejach myślenia religijnego i w
dziejach teologii. Nie można oczywiście tutaj tego szeroko dyskutować.
Jeśli jednak bycie człowiekiem oznacza nie tylko posiadanie takiej
własności dyspozycyjnej, jaką jest grzeszność, ale oznacza także faktyczne
grzeszenie, to Jezus jako bezgrzeszny - i dyspozycyjnie i faktycznie - nie
był człowiekiem. Sugeruje to przecież wyznanie wiary, gdy stwierdza, że
był we wszystkim do nas podobny z wyjątkiem grzechu. Ale nie tylko
grzeszność, wchodzi tu w rachubę. Czy jako młodzieniec Jezus z Nazaretu
posiadał dyspozycję do bycia zakochanym, a przecież nie można
powiedzieć, że z definicji każde zakochanie ludzkie - czy w to sensie
4
Tamże, s. 221.
4
dyspozycyjnym czy faktycznym - jest grzeszne. A gdy nie był zakochany,
to czy był człowiekiem? A czy ludzi - a tacy na pewno się zdarzają - którzy
nigdy nie byli zakochani, należy zaliczyć do gatunku człowiek.
Stąd wnoszę, że słuszna jest jedynie interpretacja eternalistyczna,
według której, aby Bóg mógł stać się człowiekiem, wystarczy, aby brał
udział w jednej cesze istotnie ludzkiej. Jeśli do istoty bycia człowiekiem
należy między innymi rozumność, to istoty nierozumne nie są ludźmi, z
drugiej jednak strony posiadanie rozumu nie czyni automatycznie z jakichś
istot ludzi. Tak samo posiadanie ciała i rozumu nie sprawia, że istoty
posiadające ciało i rozum są ludźmi - mogą to być na przykład jakieś
rozumne i cielesne istoty pozaziemskie. W związku z tym trudnościami
precyzyjnego określenia, na czym polegają warunki osobno konieczne a
łącznie wystarczające, aby kogoś nazwać człowiekiem, wnoszę, że aby
Jezusa z Nazaretu, jako drugą Osobę Trójcy Świętej, można było uznać za
człowieka, wystarczy, żeby w przeżyciu, czyli realnie, ‘dotknął’ On jednej
cechy istotnie ludzkiej. Za taką cechę, z którą ‘starł’ się w przeżyciu Jezus z
Nazaretu chciałbym uznać lęk przed śmiercią, śmiercią rozumianą jako
ostateczny, nieodwołalny koniec istnienia, w świetle którego wszystkie
działania w świecie tracą sens, znacznie, doniosłość. Aby być trójkątem
wystarczy mieć trzy boki, ani nie trzeba grzeszyć, ani nie trzeba być
zakochanym.
Jak to można bardziej przybliżyć? Przyzwyczailiśmy się, że śmierć na
Krzyżu była straszna, bo była bolesna, bo łączyła się z poczuciem krzywdy i
niesprawiedliwości doznanej ze strony różnych ludzi, bo jej świadkiem była
Matka i uczniowie, bo niejako wydawała się pieczętować niepowodzenie
głoszonej nauki. Rozumiemy ją też w ten sposób, że była ofiarą za nasze
ludzkie grzechy. Wszystko to jednak moim zdaniem zupełnie nie oddaje
istoty tego, co tam wtedy się wydarzało. Wołanie błagalne do Ojca i
przypuszczenie, że On Go opuścił było niepojętym zdarzeniem tylko wtedy,
gdy przyjmiemy, iż Jezus był Drugą Osobą Trójcy Świętej. Jego cierpienie
było tak samo niepojęte, jak niepojęte są dla nas relacje pomiędzy Osobami
ją tworzącymi. Gdy przyjmiemy - a musimy to zrobić - że wieczne istnienie
tych trzech osób zakłada absolutną pewność co do siebie, absolutne
zaufanie, a jednocześnie gigantyczną i nieustającą radość, wynikającą z
miłości i komunikacji, to co musiało się dziać z Jezusem, gdy nagle
rzeczywiście dotknęła Go myśl, że Ojciec Go opuścił, co oznacza, że Go
zdradził, że dzieje się coś, co jest absolutnie niemożliwe, coś co rozrywa
całkowite zaufanie i niepojętą radość ich współistnienia. Możemy to
porównać do przerażenia dziecka ufającego bezgranicznie kochającej je
matce, która naraz, mimo że nie musi tego robić, zostawia je na mękę. To
według mnie jest to ‘dotknięcie’ bycia człowiekiem, bo człowiekiem jest się
tylko wtedy, gdy kocha się to, co dobre w tym świecie, a przecież śmierć
oznacza właśnie uświadomienie sobie, że być może wszystko, co jest dobre,
wszystko, co było warte miłości, zostanie zaprzepaszczone na zawsze i
nieodwołalnie. Jezus z Nazaretu wołając do Ojca w tym właśnie sensie stał
5
się człowiekiem. Wołając, spadał w przepaść takiego cierpienia, w
porównaniu z którym najgłębsze czeluście piekieł muszą wydać się
równiną.
Po piąte, należy zapytać, czy jednak interpretacja eternalistyczna,
którą w ten sposób przeciwstawiam antropologicznej interpretacji
Grabowskiego, może w jakiś sposób poradzić sobie z kwestią rodzaju
świadomości, jaką posiadał Jezus. Mówiąc dokładniej, czy zwolennicy
eternalizmu mogą w przekonujący sposób twierdzić, że Jezus był
wszechwiedzący. Być może było tak, że miał On dwa umysły: jeden umysł,
niejako tymczasowo wygaszony lub przesłonięty, dysponujący
wszechwiedzą; drugim zaś byłby nasz ludzki umysł, w którym mieszają się
różne motywy, przypuszczenia, dążenia itd. Czy to więc ten drugi umysł
jakoś dojrzewał, jak sugeruje Grabowski, kierował się ku Bogu, to znaczy
ku Ojcu i za pomocą tego drugiego umysłu Jezus z Nazaretu powoli
rozpoznawał swoje synostwo i posłannictwo?
Odpowiem na to metaforą. Gdyby ktoś z nas stał się wilkiem co do
ciała, lecz zachowałby całą wiedzę, kim jest naprawdę, to musiałby mówić
o sobie, iż jest synem wilczym, choć wiedziałby, że chodzi mu wyłącznie o
okoliczności pojawiania się, a nie o istotę jego własnego istnienia. Czy w tej
sytuacji należałoby powiedzieć, że tylko udawalibyśmy, iż jesteśmy
wilkami, podczas gdy w rzeczywistości moglibyśmy naszym aktualnym
współbraciom wyłożyć sprawę tego, kim jesteśmy, jasno. Otóż, nie
moglibyśmy, bo oni, mimo naszych sugestii, prawie niczego nie
zrozumieliby. Czy należałoby o nas powiedzieć, że wyłącznie
symulowalibyśmy, iż mamy naturę wilczą? Na pewno nie, bo symulacja
zakłada możliwość ujawnienia, kim się naprawdę jest. W wypadku Jezusa z
Nazaretu takiej możliwości nie było. Nawet cuda nie wskazują na Boga, bo
mogą pochodzić z potężnej, lecz wcale nie doskonale dobrej siły. O Bogu
nie można się głęboko przekonać na podstawie empirii tego świata, Jego
albo trzeba bezpośrednio doświadczyć, albo próbować dotrzeć do Niego na
podstawie wysiłku myślenia metafizycznego, wzgl. teologicznego.
Stąd wnoszę, że Jezus z Nazaretu dysponował wszechwiedzą,
natomiast to, jak to jest chodzić po Ziemi i być istotą wszechwiedzącą , jak
to jest mieć ludzkie oczy, ludzki mózg itd. i być istotą wszechwiedzącą, to
całkowicie przekracza zasięg naszego pojmowania. Stąd przyjmuję, że
Jezus z Nazaretu miał tylko jeden umysł, umysł wszechwiedzący. Tylko raz
ta pełna jasność potężnej wiedzy, którą dysponował, została przesłonięta, a
było to w momencie lęku przed śmiercią. Wtedy, jak zawsze, pozostawała
wola i same tylko słowa: Boże, mój Boże czemuś mnie opuścił.
Po szóste, również z czysto teologicznego i metafizycznego punktu
widzenia antropologiczna interpretacja postaci Jezusa z Nazaretu nie jest,
jak sądzę, trafna. Wyrażenie ‘bycie Synem’, a świadomość tego ‘bycia
Synem’ miała według Grabowskiego stopniowo rozwijać się u Jezusa, jest
dwuznaczne w dyskutowanym tu kontekście. Jeżeliby rzeczywiście Jezus z
Nazaretu rozwijał w sobie świadomość swojego szczególnego odniesienia
6
do jakiegoś bytu, który nazywał Bogiem, to trzeba byłoby uznać, że to ten
byt, ten Bóg, uduchowił jakiegoś człowieka tak, że człowiek ten zaczął
uznawać siebie za posłannika owego Boga. Jak to pogodzić z doktrynalnym
wyznaniem Kościoła, że Jezus z Nazaretu był identyczny z Bogiem, z
Bogiem, jak należy podkreślić, o takich atrybutach jak wszechmoc,
wszechwiedza, doskonała dobroć. Patrząc z tego doktrynalnego punktu
widzenia: gdyby w Jezusie powoli wzrastała Jego świadomość ‘bycia
Synem’, to dopiero wtedy byłoby to udawanie i maskarada, a mianowicie
Ojciec wystawiałby Syna na próbę eliminując Go na jakiś czas z wieczności
i z jej doświadczania, natomiast Druga Osoba Trójcy Świętej godziłaby się
na to, żeby udawać na Ziemi człowieka, który daje się duchowo usynowić, a
dokładniej godziłaby się na to, aby dać się pozbawić świadomości własnej
tożsamości i przebyć drogę wiary w kierunku Boga.
‘Bycie Synem’ nie znaczy bowiem ludzkiego wzrastania w
posłuszeństwie woli ojca, nie znaczy wypełniania nakazanego przez Niego
posłannictwa, lecz niepojętą relację pomiędzy dwiema osobami Trójcy
Świętej. Ta relacja nigdy nie może być anulowana, zawieszona,
przekształcona w bycie uczniem, gdyż wtedy otrzymalibyśmy wyłącznie
dość rzewne odpowiadanie o byciu posłusznym synem pewnego dobrego
ojca. Wydaje się, że Grabowski zbytnio poddał się tej moralno-duchowej
stronie ziemskich dziejów Jezusa z Nazaretu, a zarzucił
kwestie
rzeczywiście ostateczne, to znaczy kwestie metafizyczne i eschatologiczne.
Dopiero w ostatnim fragmencie, cytowanym wyżej, powrócił do tego
aspektu i ostatecznie orzekł, iż relacja antropologiczny - metafizyczny,
wzgl. teologiczny, jest relacją tajemniczą. W tym widzę niebezpieczeństwo
tej tzw. metody antropologicznej, gdyż dzieje zbawienia są dziejami
kierowanymi przez Boga a nie przez ludzi. Należało to trzymać cały czas na
celowniku, a być może wtedy to, co ludzkie (antropologiczne), uzyskałoby
więcej blasku. W końcu przecież to, co ludzkie, nawet grzeszność i ludzkie
uczucia, są narzędziami w rękach Boga. Nawet to jest drogą do Niego.
Ta istotnie odmienna teza od tezy głoszonej przez Grabowskiego nie
powinna przesłonić wartości jego książki. Zapewne znajdą się też
zwolennicy interpretacji antropologicznej i będą, jak Autor Pomazańca,
podkreślali, że Jezusa z Nazaretu możemy uznać tylko wtedy za
autentycznego, gdy naprawdę nie wiedział wielu rzeczy, gdy starał się
rozpoznać swoją tożsamość. Jednak wartość główna tej książki nie polega
moim zdaniem na jej zasadniczej tezie, lecz znajduje się w jej innej
warstwie, którą nazwałbym warstwą analizy duchowej, egzystencjalnej i
mądrościowej. Grabowski wykazuje, że zna zakamarki i pokrętności duszy
ludzkiej, jak również jej wielkość. Swoją książką udowodnił, że jest
myślicielem mądrościowym najwyższej klasy, który bardzo trafnie, a
niekiedy wzruszająco, opisuje tzw. kondycję człowieka bez Boga i
człowieka postawionego w ogniu wyzwania, którym jest Bóg. W takim
kontekście pojawiają się w książce analizy dotyczące pojęcia prawdy
istnienia ludzkiego, zakłamania, szyderstwa, analizy ukazujące, że prawda
7
istnienia każdego człowieka w świecie polega na powołaniu przez Boga do
doświadczania własnego niepowtarzalnego życia i na nieugięciu się pod
presją kuszenia. Tego jednak nie mogę tu rozwijać, gdyż w odniesieniu do
każdego z tych zagadnień korciłoby mnie, aby dorzucić własne trzy grosze.
Download