Janusz Stanek PEDAGOGICZNA WYMOWA TRZECIEJ ZASADY DYNAMIKI Każdy, kto chodził do szkoły, miał okazję (choć słowo „okazja” nie wydaje się najbardziej fortunne, bowiem rodzi raczej pozytywne skojarzenia, a lekcje fizyki – niekoniecznie) zetknąć się z zasadami dynamiki Newtona. Nie zawsze efektem owego „zetknięcia” było rzeczywiste ich zrozumienie. Właśnie zrozumienie, a nie zdolność do pamięciowego odtworzenia – forma wciąż nader chętnie preferowana przez nauczycieli. Owe trzy zasady mechaniki klasycznej sformułowane przez Isaaca Newtona 1687 roku opisują związki między ruchem ciała a działającymi na nie siłami. W pewnym uproszczeniu bywają nazwane prawami ruchu. W wersji popularnonaukowej funkcjonuje wiele wersji tych praw. Nie mam zamiaru zajmować się każdym z nich. Również dlatego, że mógłbym szybko zniechęcić do dalszej lektury tych, którzy nie wspominają swoich lekcji fizyki, jako pasma sukcesów… Interesuje mnie w tym miejscu tylko jedno z nich – prawo trzecie. Dlaczego właśnie ono? Ano dlatego, że zawiera w sobie ogromny potencjał pedagogiczny! Zanim jednak wyjaśnię tę tajemnicę, powinienem przywołać treść przywołanego prawa. Sądzę, że większość uczniów polskich szkół korzystała z najbardziej w moim przekonaniu rozpowszechnionej jego wersji: „Jeśli ciało A działa na ciało B siłą F (akcja), to ciało B działa na ciało A (reakcja) siłą o takiej samej wartości i kierunku, lecz o przeciwnym zwrocie”. Szkoda, że właśnie ta wersja cieszyła się największą popularnością, uważam bowiem, że nie jest ona najprostszą drogą do zrozumienia mechanizmu, który opisuje. Zdecydowanie łatwiejsza wersja brzmi następująco: „Każdej akcji towarzyszy reakcja – równa co do wartości i kierunku, lecz przeciwnie zwrócona” (ale dodać należy, że siły te się nie równoważą). Istnieje jeszcze skrót owego prawa, zwany – ot po prostu – zasadą akcji i reakcji. Wariant bodaj najczęściej spotykany i zupełnie nieźle zapamiętany (wiem dzięki „egzaminowaniu” studentów z tego zakresu!): „Każdej akcji towarzyszy reakcja”. I właśnie to ujęcie chciałbym „zagospodarować” pedagogicznie. W jaki sposób? Posłużę się przykładem: Dziecko – powiedzmy gimnazjalistka (w okresie „burzy i naporu” – a jakże!) – pyta rano swoją mamę: Mam dziś włożyć do szkoły spódnicę, czy spodnie? Mama odpowiada: Ubierz spódnicę (AKCJA). Dziewczę mówi: No coś ty mamo! Spódnicę?! Ileż można chodzić w spódnicy?! Ubiorę spodnie (REAKCJA)! Jestem przekonany, że rodzice nastolatków wielokrotnie doświadczali podobnych zachowań swoich pociech. To częsty scenariusz – „ustawka” aranżowana przez małolata, służąca kształtowaniu się jego relacji ze światem. Czy inaczej się dzieje w przypadku małych dzieci? Nie sądzę! I w tym przypadku zasadniczy mechanizm sprowadza się do prostej behawioralnej reakcji – rodzic próbuje przemycić własny pomysł, dziecko zaczyna ów pomysł negować. Im większa doza perswazji towarzyszy takiej próbie podjętej przez rodzica, tym większa siła reakcji ze strony dziecka. Jakie to proste, nieprawdaż? Czy tego typu interpretację traktować można jako uniwersalne prawo pedagogiczne? Oczywiście, że nie! Może – przy zachowaniu odpowiedniej dozy zdrowego rozsądku – prawidło, ale zdecydowanie nie prawo. W wychowaniu po prostu nie ma miejsca na uniwersalizm tego typu. Zapewne mówić jednak można o wysokim prawdopodobieństwie wystąpienia ze strony dziecka reakcji oporu wówczas, kiedy rodzic (bądź ktokolwiek inny), dąży do narzucenia mu swojej wizji, bądź sposobu rozwiązania jakiejś sprawy. Jakie są ograniczenia związane ze stosowaniem tego pedagogicznie przetransponowanego prawidła? Granice wydają się nader wyraźnie zarysowane – wszędzie tam, gdzie chodzi o względy bezpieczeństwa, nie ma miejsca na negocjacje i mediacje. Lepiej nie doprowadzić do makabreski, kiedy z protestującym dzieckiem, któremu przerwano potencjalnie niebezpieczną zabawę (np. rozniecanie ogniska w pokoju), rodzic zaczyna nagle prowadzić negocjacje, mające uchronić je przed rozczarowaniem związanym z niemożnością dokończenia pasjonującego zajęcia… Uzupełnieniem pedagogicznej wersji trzeciego prawda dynamiki może być „pedagogiczne aikido”. Ma ono moc prewencyjną – pozwala nie doprowadzić do „zwarcia” poprzez skuteczne unikanie tematów/zachowań mogących wywołać sytuacje konfliktowe. Widzę to tak: Aikido sprowadza się do unikania walki, a jeżeli już do niej dochodzi – do takiego reagowania, by przeciwnika „zneutralizować” (bo słowo „pokonać” wydaje się na gruncie tej sztuki walki niewłaściwe) z użyciem jego własnej siły. W wychowaniu dobrze jest przewidywać pojawienie się sytuacji drażliwych i tak gospodarować relacją, by nie doszło do konfrontacji. Czas na wnioski! Po pierwsze – jeżeli nie pałamy miłością do fizyki, spróbujmy polubić jej pedagogiczne zastosowanie – choćby w tak nikczemnym zakresie! A jak już na horyzoncie czai się fight – wykażmy się mądrością rodem z filozofii Dalekiego Wschodu!