Profesor Zenon Mariak, neurochirurg Prorektor ds. klinicznych Uniwersytet Medyczny w Białymstoku Głos na Radzie Naukowej przy Ministrze Zdrowia w sprawie finansowania niekomercyjnych badań klinicznych Jak wskazywał przewodniczący Rady, profesor M. Zembala oraz wszyscy moi przedmówcy, niekomercyjne badania kliniczne nie mają wydzielonej puli środków na ich realizację, ponieważ NCN finansuje przede wszystkim badania podstawowe, a NCBiR badania aplikacyjne/komercyjne z udziałem przedsiębiorców. Zatem szanse na uzyskanie finansowania badań klinicznych z tych instytucji są znikome. Niewielka jest też szansa na granty z Horyzontu 2020: w ostatnich call-ach dotyczących badań klinicznych było po 300-400 aplikacji konsorcjów z całej Europy przy możliwym finansowaniu 5-6 projektów. Jako przykład projektu, który nie otrzymał nawet stosunkowo skromnie zaplanowanego finansowania można podać podjętą przez trzy ośrodki neurochirurgiczne wschodniej Polski (Lublin, Białystok, Olsztyn) próbę wypracowania i wdrożenia jednolitego, ale spersonalizowanego formularza diagnostyczno-leczniczego pacjenta z nowotworami mózgu, opartego na kompleksowej ocenie danych klinicznych, obrazowych oraz w szczególności -genetyczno-molekularnych. Nośnikiem informacji o pacjencie miałaby być internetowo funkcjonująca baza danych stanowiąca jednocześnie rejestr nowotworów mózgu Polski Wschodniej. Projekt nie uzyskał finansowania i to mimo faktu, że obecnie brak jest systemu zapewniającego ciągłość wielospecjalistycznej opieki nad pacjentem z guzem mózgu, a ponadto wszyscy chorzy z glejakiem otrzymują kosztowną i obarczoną powikłaniami chemioterapię, podczas gdy tylko niektórzy z nich maja profil genetyczny guza obiecujący w ogóle jakąkolwiek skuteczność chemioterapii. Kliniczne badania niekomercyjne to również dotyczące dużych populacji badania epidemiologiczne i kohortowe, pozwalające na wykrywanie wczesnych stadiów i czynników etiologicznych chorób, jak też na identyfikację skutecznych środków postępowania. Takie badania trwają zwykle kilka lat i finansują je instytucje publiczne, ponieważ wnioski z nich są często zaskakujące i wskazują na proste i nieraz mało kosztowne, acz skuteczne sposoby zapobiegania i leczenia. I tak na przykład badania UKPDS (w Wielkiej Brytanii) czy DCCT (w USA) przyniosły wniosek, że najlepszym lekiem w cukrzycy typu II jest metformina – stary i tani lek generyczny. Podobnie w chorobach sercowo- naczyniowych: w badaniu ALLHAT okazało się, że zgonom najlepiej zapobiegają tanie „leki moczopędne”, a wysiłek fizyczny i właściwa dieta mają większą skuteczność niż modne i reklamowane przez koncerny farmakologiczne statyny. Jest więcej niż oczywiste, że żadna firma farmaceutyczna nie wydałaby nawet dolara na badania, które mogłyby przynieść tego typu wnioski. I dlatego właśnie kraje, które pragną chociaż trochę uniezależnić się od agresywnego biznesu farmaceutycznego (u nas w tym celu wymyślono jedynie gnębienie lekarzy i farmaceutów niemożliwymi do spełnienia formalnościami recepturowymi), finansują niezależne badania kliniczne. Tytułem przykładu można podać Niemcy, gdzie w życie wchodzi program The German National Cohort (Narodowa Kohorta Niemiecka, obejmująca populację ponad 200 tys. mieszkańców 18 landów), i to pomimo prowadzonych już wielu innych lokalnych badań kohortowych: SHIP- Study of Health In Pomerania in Greifswald CARLA - Cardiovascular Disease, Living and Ageing in Halle EPIC - European Prospective Investigation into Cancer and Nutrition in Heidelberg und Potsdam KORA- Kooperative Gesundheitsforschung im Raum Augsburg HNR -Heinz Nixdorf Recall Study (HNR, Risk Factors, Evaluation of Coronary Calcification, and Lifestyle in the Ruhr area). Podobne badania prowadzone są zresztą również w W. Brytanii, USA, czy we Francji. Na koniec, również w aspekcie badań klinicznych chciałbym podkreślić rzecz bardzo ważną, a jednak zdecydowanie zbyt mało eksponowaną publicznie: badania naukowe, a właściwie publikacje w obiegu światowym, to niezwykle ważny, choć zdecydowanie niedoceniany element promocji międzynarodowej każdego kraju. Biorąc pod uwagę również wpływ nauki na wiele różnych dziedzin życia, to na pewno bardziej skuteczny w proporcji do nakładów niż chociażby sport, czy udział w zagranicznych misjach militarnych. W mojej n.p. dziedzinie naukowej (czyli w neurochirurgii), kilkumilionowe Czechy umieszczają więcej prac w czołowych czasopismach neurochirurgicznych (Journal of Neurosurgery, Neurosurgery), niż neurochirurgia polska. Organizują oni jednak na swoim terenie kliniczne, tematyczne badania wieloośrodkowe (przykłady pokazane na przeźroczach), ponieważ wyniki takich triali są dużo chętniej przyjmowane przez ważne czasopisma naukowe , niż publikacje serii klinicznych z jednego ośrodka. Udział danego kraju w międzynarodowym wysiłku badawczym to nie tylko niemierzalne imponderabilia. Są instytucje, które to obserwują, mierzą i publikują do publicznej wiadomości. Poniżej (Ryc. 1) podaję zestawienie cyklicznie publikowane przez agencję Thomson Reuters pn. „science WATCH” – TRACKING TRENDS IN BASIC RESEARCH , które wskazuje jaki jest udział Polski w światowych publikacjach naukowych. W lewej kolumnie podany jest odsetek prac pochodzących z Polski wśród opublikowanych w danej dziedzinie nauki, a w prawej – względny współczynnik wpływu (IF) tych prac na światową naukę. Liczba w prawej kolumnie oznacza odsetek, o jaki cytowalność prac w danej dyscyplinie naukowej różni się od średniej światowej cytowalności dla tej dyscypliny. Łatwo zauważyć, że w latach 2003-2007oprócz astronomii, jedynie „medycyna kliniczna” zdecydowanie wyróżniała się dodatnim współczynnikiem cytowalności, chociaż liczba opublikowanych polskich prac z dziedziny medycyny była akurat stosunkowo niewielka. Można to zinterpretować jedynie tak, że medycyna kliniczna jest u nas dziedziną nauki wykazującą się najwyższą efektywnością, czymś w rodzaju polskiej specjalności naukowej, a zatem naszym zdecydowanym i jedynym obok astronomii atutem w konkurencji międzynarodowej na polu nauki. Chociaż mało w tej dziedzinie publikujemy (zapewne również z braku odpowiedniego finansowania tych badań), ale otrzymujemy produkt naukowy o wysokiej jakości – czyli o wyższym niż średni światowy współczynnik wpływu IF. Tymczasem, jak o tym świadczy tematyka obecnego spotkania, z trudnych do wyjaśnienia przyczyn nie chcemy stawiać na medycynę kliniczną. Jesteśmy więc jak brydżysta, który upierałby się nie korzystać ze swoich atutów, a grać jedynie słabsze kolory. Ryc. 1. Zestawienie p.n. „science WATCH” – TRACKING TRENDS IN BASIC RESEARCH, opublikowane przez Thomson Reuters za lata 2003-2007 wskazuje, że „medycyna kliniczna”, to jedyna (obok astronomii) dyscyplina naukowa, w której polskie publikacje osiągały cytowalność powyżej średniego światowego współczynnika wpływu (IF) dla danej dziedziny. Oczywiście, taki brydżysta przegrałby od razu i taki efekt staje się też udziałem Polski, ponieważ zestawienie Science WATCH z kolejnych lat (2004-2008 oraz ostatnie dostępne 2005-2009 ) wskazuje na stopniowy spadek współczynnika dla medycyny klinicznej z + 5 na +3, a następnie na 0 – czyli osiągamy już zaledwie przeciętność. Na własne więc życzenie tracimy dobrą i dostrzegalną w skali międzynarodowej pozycję w rankingu nauki światowej i to w tak prestiżowej dziedzinie jak medycyna kliniczna (Ryc. 2). Na marginesie powyższych ustaleń można też dodać, że obecnie widać gołym okiem zjawisko szybkiego odchodzenie młodych lekarzy od chęci publikowania prac czysto klinicznych. Na początku są zapaleni, bo tematyka ich naprawdę interesuje, bo w świecie klinicystów tak naprawdę liczą się głównie prace czysto kliniczne, przy których na ocenę wystawia się również „warsztat zawodowy” ośrodka. Niestety, młodzi ludzie szybko się przekonują, że nie tylko trudno będzie im pozyskać środki na badania, ale też będą musieli mozolnie przez pół życia zawodowego zbierać materiał do jednej serii klinicznej, aby potem borykać się z umieszczeniem jej w którymś z międzynarodowych czasopism klinicznych, które i tak ma niski IF w porównaniu do czasopism o profilu genetycznym, czy biochemicznym. W tej sytuacji niektórzy wdają się więc we współpracę z owymi biochemikami, farmakologami, genetykami, etc., przyjmując marną rolę dostarczyciela do laboratorium materiału klinicznego. Taki młody adept nie jest potem ani biochemikiem, czy genetykiem, ani też dobrym, pełnoprofilowym klinicystą, którym można zostać jedynie poddając się weryfikacji efektów swojej pracy na forum profesjonalnych czasopism naukowych. Z kolei ci młodzi ludzie, którzy są obdarzeni żyłką rasowego klinicysty, często wycofują się z pracy naukowej, zadowalając się statusem medycznego rzemieślnika. W ten sposób na naszych oczach zanika etos badacza-klinicysty i w wielu dziedzinach medycyny może być go potem trudno odbudować. Ryc. 2. Analogiczne zestawienie „science WATCH” za lata 2003-2007 (ostatnie dostępne), wskazuje spadek względnego współczynnika prac z dziedziny medycyny klinicznej zaledwie do poziomu przeciętnej światowej.