Edwin Bendyk 12 grudnia 2011 Czy wystarczy nam energii, żywności, wody? Koniec świata odwołany Gdy liczba ludzi na Ziemi przekracza kolejny miliard, powraca pytanie: czy starczy energii, żywności, wody, surowców? Owszem, pod warunkiem, że dobrze wykorzystamy rozum. Podstawą do optymizmu jest teoria Juliana Simona, nieżyjącego już amerykańskiego ekonomisty. Spierając się z prorokami apokalipsy, wieszczącymi, że surowce naturalne nieodwracalnie się wyczerpują, przekonywał, że o ile Ziemia nie jest z gumy, o tyle jednak ludzki geniusz i inwencja nie znają ograniczeń. W latach 90. ubiegłego stulecia Amerykanie lamentowali, że gwałtownie kończą się ich zasoby gazu ziemnego. Ruszyły olbrzymie inwestycje w terminale gazu skroplonego, szejkowie w Katarze zacierali już ręce na myśl o świetnym biznesie, gdy nagle, w ciągu dekady, wszystko się zmieniło. Na scenę wkroczył gaz łupkowy, jeszcze do końca XX w. uznawany za mrzonkę – jego udział w amerykańskich dostawach gazu wynosił w 2000 r. zaledwie 1 proc. W 2011 r. odsetek ten wzrósł do 25, w ciągu dwóch dekad osiągnie połowę. Zmieniło się wszystko, zauważa Amerykanin Daniel Yergin, najwybitniejszy światowy znawca rynków energii, w swej nowej książce „The Quest”. Od geopolityki po wewnętrzny amerykański rynek energetyczny. Pojawiła się nagle alternatywa dla elektrowni węglowych, dostarczających w USA połowę elektryczności. I wyrosła też konkurencja dla energetyki jądrowej; gaz okazuje się tańszy i politycznie bezpieczniejszy od atomu. Kiedy koniec ropy? Podobnie odsuwa się w czasie wizja peak oil, czyli moment maksymalnego wydobycia ropy naftowej, po którym jej produkcja będzie już tylko spadać. Geologowie przekonują, że ropy w ziemi nie brakuje. Kolejne innowacje technologiczne: wiercenie horyzontalne, wydobycie ze źródeł ultragłębokich, coraz lepsze metody eksploatacji piasków bitumicznych – powodują, że i z tego powodu zmienia się energetyczna przyszłość świata i geopolityka. Brazylia, do niedawna jeszcze energetyczny parias, dzięki odkryciom podmorskich zasobów ropy u swych wybrzeży wyrasta na globalnego gracza. Kanada, dzięki zasobom ropy ukrytej w piaskach bitumicznych, szykuje się do roli drugiej Arabii Saudyjskiej. Julian Simon swoją teorię oparł na prostym przekonaniu ekonomistów, które nie do końca rozumieją inżynierowie.Gdy zasoby jakiegoś surowca zaczynają się wyczerpywać, rynek reaguje na to wzrostem cen. A to jest sygnałem dla kapitału, że warto zwiększyć strumień pieniędzy na badania i poszukiwanie rozwiązań alternatywnych. I tak się dotychczas składało, że zwiększone nakłady na innowacje owocowały przełomowymi wynalazkami, odsuwającymi widmo kryzysu. Tak jest jednak w sytuacji idealnej, gdy nic nie zakłóca pracy niewidzialnej ręki rynku. Nigdy jednak rynek, zwłaszcza surowców energetycznych, nie był wolny. Trudno o sferę życia bardziej skorumpowaną i uwikłaną w politykę. To właśnie polityka powoduje, że rządy wielu państw dotują sektor energetyczny jawnymi i ukrytymi subsydiami. „IEA Energy Outlook 2011” – najnowszy raport Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA) – szacuje, że wielkość dopłat do paliw ze źródeł kopalnych osiąga na świecie 400 mld dol. Inne organizacje mówią jednak, że pełny rachunek (jeśli do niego wliczyć np. koszty zaangażowania militarnego USA na Bliskim Wschodzie) to nawet 800 mld dol. Dla porównania, na wspomaganie rozwoju technologii energetycznych wykorzystujących źródła odnawialne przeznaczono zaledwie 64 mld dol. Nikt nie wie, jak duże są subwencje dla energetyki jądrowej: po części ukrywają je programy zbrojeń nuklearnych, po części tkwią w zobowiązaniach państw na wypadek takich katastrof jak w Fukuszimie. Wiadomo, że szacowane na 75 mld dol. koszty likwidacji skutków awarii pokryją w dużej mierze japońscy podatnicy. Tak rozchwiany rynek energetyczny nie wysyła odpowiednio czytelnych sygnałów cenowych, co przekłada się m.in. na zaniedbania inwestycji w poszukiwanie nowych źródeł i technologii. IEA szacuje, że w świecie, w którym w 2035 r. żyć będzie o 1,7 mld ludzi więcej niż dziś, popyt na energię wzrośnie o jedną trzecią. By sprostać temu wyzwaniu, potrzebne są inwestycje na poziomie 38 bln dol.! Po to tylko, żeby nadążyć za rosnącym apetytem na gaz i ropę (w 2035 r. jeździć będzie po drogach 1,7 mld samochodów), trzeba wydać 20 bln dol. Trzeba też pamiętać, że ciągle jeszcze 1,3 mld ludzi, a więc blisko piąta część ludzkości, nie ma dostępu do elektryczności, a dla 2,7 mld podstawowym źródłem energii jest spalana w domowych paleniskach biomasa: drewno i nawóz zwierzęcy. Inwestycje = energia Eksperci IEA nie mają wątpliwości, że jeśli nie zabraknie inwestycji, nie zabraknie też energii. W pierwszej kolejności rosnący energetyczny głód zaspokajać będą paliwa kopalne, zwłaszcza węgiel, który w najbliższych latach stanie się głównym surowcem, detronizując ropę naftową. Sprawcą takiego trendu są głównie Chiny, przy wydatnym wsparciu Indii. W dłuższej jednak perspektywie królem rynku energii zostanie gaz, choć generalnie udział paliw kopalnych zacznie się zmniejszać – do 75 proc. w 2035 r., pozostałą ćwierć dostarczą źródła odnawialne oraz energetyka jądrowa. Jak widać, prawo Simona działa – podaż innowacji nie ustaje, bilans się zgadza, koniec świata odwołany. Ale sprawa nie jest taka prosta, jak by wynikało z beznamiętnego bilansowania liczb obrazujących popyt i podaż. Rynek energetyczny zależy od polityki, ta zaś musi brać pod uwagę ludzkie namiętności i obawy. Prognoza IEA oparta jest na wizji jądrowego renesansu, zgodnie z którą produkcja energii z elektrowni atomowych ma wzrosnąć do 2035 r. o 70 proc. W rzeczywistości jednak francuski koncern Areva, przodujący na świecie budowniczy reaktorów, szykuje się do „nuklearnej zimy” i planuje zwolnienia pracowników. Dlaczego? Efekt Fukuszimy. Nawet w atomowej Francji prawdopodobny przyszły prezydent François Hollande zapowiada zmniejszenie udziału energetyki jądrowej z obecnych 75 do 50 proc. w 2030 r. Niemcy ogłosiły plan całkowitej rezygnacji z atomu, podobne plany ma Belgia, Włosi także nie zamierzają kontynuować atomowej przygody. Chińczycy najprawdopodobniej nie będą mieli podobnych wątpliwości, też jednak wstrzymali inwestycje do czasu wyjaśnienia – po japońskiej katastrofie – kwestii bezpieczeństwa. Niezależnie od odpowiedzi, wiadomo już, że właśnie ze względu na nowe reżimy bezpieczeństwa koszty nuklearnych inwestycji wzrosną. Nie tylko jednak energetyka jądrowa budzi społeczny niepokój. Katastrofa platformy wiertniczej Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej na początku 2010 r. pokazała ryzyko związane z eksploatacją głębokich złóż ropy naftowej. Nie mniejsze wątpliwości towarzyszą źródłom niekonwencjonalnym, jak choćby gazu łupkowego. W pełni bezpieczną alternatywą nie są też źródła odnawialne, bo za nie też trzeba płacić cenę, choćby w postaci krajobrazu zniszczonego przez farmy wiatrowe lub ekosystemów naruszonych przez spiętrzenia elektrowni wodnych. Klimatyczne zawiłości Wszystkie te problemy bledną jednak wobec wyzwania zasadniczego: zmian klimatu i globalnego ocieplenia. Celem polityki klimatycznej, forsowanej przez ONZ, jest ustabilizowanie wzrostu temperatury na poziomie 2 st. C powyżej średniej wartości w okresie przedprzemysłowym (w ciągu ostatnich 60 lat temperatura wzrosła o ok. 1 st.). Taki cel oznacza konieczność zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych, zwłaszcza dwutlenku węgla pochodzącego ze spalania paliw kopalnych i będącego następstwem wycinki lasów. Zobowiązania redukcyjne poszczególnych krajów są przedmiotem prac Konwencji ONZ ds. Zmian Klimatu, skupiającej 192 państwa. W Durbanie, w RPA, trwa właśnie doroczny szczyt tej konwencji, któremu towarzyszy przygnębiająca wiedza, że strategiczny cel oddala się raczej bezpowrotnie. Na kilka dni przed rozpoczęciem durbańskiego szczytu, UNEP – Program Narodów Zjednoczonych ds. Środowiska – opublikował raport analizujący dokładnie zobowiązania 86 państw dotyczące ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Ich spełnienie zapewniłoby stabilizację temperatury na poziomie o pół stopnia większym niż strategiczny. Ponieważ jednak nigdy jeszcze tak się nie zdarzyło, by wszystkie kraje dotrzymały słowa, bezpieczniej będzie szykować się na większe wzrosty temperatury. Zawiłość problemu dobrze wyjaśnia wspomniany raport energetyczny IEA, który analizuje to wyzwanie od strony inwestycyjnej. A inwestycje energetyczne mają to do siebie, że raz dokonane, wpływają na rzeczywistość przez długie dziesiątki lat. Okazuje się, że już w tej chwili zainstalowane moce wytwórcze odpowiadają za emisję 80 proc. ilości dwutlenku węgla, jaka jest dopuszczalna, by osiągnąć docelowe 2 st. Do 2017 r. kolejne wybudowane w Chinach, Indiach czy Niemczech elektrownie wypełnią 100 proc. limitu. Potem należałoby już budować jedynie źródła bezemisyjne, bo technologie wychwytu dwutlenku węgla z gazów spalinowych (CCS) są jeszcze bardzo odległe i niepewne. O ile wzrośnie temperatura? UNEP przekonuje, że „scenariusz 2 stopni” ciągle jest możliwy do osiągnięcia, i zachęca uczestników szczytu w Durbanie do owocnych negocjacji. Podobnie twierdzi IEA, chociaż jednocześnie analizuje bardziej realistyczny, choć również trudny, scenariusz „nowej polityki”, który dałby szansę stabilizacji wzrostu temperatury atmosfery na poziomie 3,5 st. Eksperci Agencji ostrzegają przy tym, że dzisiejsze oszczędności na inwestycjach w ograniczenie emisji nie opłacają się, bo jeden zaoszczędzony dolar oznacza, że po 2020 r. trzeba będzie wydać 4,3 dol., aby uzyskać podobny efekt. O ile jednak jeszcze dwa lata temu konserwatywna z natury Międzynarodowa Agencja Energetyczna nawoływała do polityczno-technologicznej rewolucji, o tyle dziś rozpoczyna swój raport bardziej filozoficznym stwierdzeniem: „Jeśli szybko nie zmienimy kierunku, dotrzemy tam, dokąd zmierzamy”. Dokąd? Czy zmierzamy do świata, w którym wzrost temperatury osiągnie średnią wartość 5 st.C.? Wikipedia IEA i UNEP stwierdzają zgodnie: do świata, w którym temperatura może wzrosnąć nawet ponad 5 st. C. Konsekwencje takiej zmiany trudno sobie nawet wyobrazić. Najnowszy raport specjalny Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC), poświęcony ryzyku kataklizmów pogodowych związanych z globalnym ociepleniem, stwierdza, że częstotliwość występowania ekstremalnie wysokich temperatur wzrośnie w większości miejsc świata nawet dziesięciokrotnie. Warto sobie przypomnieć w tym kontekście ubiegłoroczne rosyjskie upały czy też gorące dni we Francji w 2003 r., które doprowadziły do śmierci 17 tys. osób. Nawet papież Benedykt XVI, mimo że potępia proroków apokalipsy, głosi, że troska o środowisko i przeciwdziałanie zmianom klimatycznym należą do najważniejszych obowiązków człowieka i chrześcijanina. Prawo Simona podpowiada, że podaży rozwiązań zdecydowanie lepiej od słusznych apeli sprzyjają konkretne bodźce. W przypadku energetyczno-klimatycznego splotu problem polega na tym, że bodźce mogą się pojawić, gdy już będzie za późno. Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522067,2,czy-wystarczy-nam-energii-zywnosciwody.read#ixzz2PoDmdATd