Wiktor Osiatyński PRZYSZŁOŚĆ PRAW CZŁOWIEKA Prawa człowieka są zachodnią koncepcją i na próżno doszukiwać się jej odpowiedników w tradycyjnych kulturach Wschodu czy Południa. Podobnie indywidualizm jest wynalazkiem Zachodu, gdyż tutaj ludzie od jakiegoś czasu żyją - bo mogą przeżyć - względnie odizolowani od innych. Gdzie indziej człowiek jest z konieczności ściślej związany z innymi ludźmi, a jaźń osobowa jest rozmyta w zbiorowości, z której jednostka czerpie główne elementy tożsamości. Inne kultury mają też odmienne niż Zachód sposoby ochrony indywidualnej godności. O ile dla ludzi Zachodu własna godność jest głównym celem i uzasadnieniem praw człowieka, to dla ludzi Wschodu godności służy poczucie długu, z jakim każdy człowiek przychodzi na świat, a dla wyznawców Proroka - sieć obowiązków nałożonych przez Niego nie tylko na poddanych, lecz również na władców. Nikt jednak nigdzie nie twierdził, że środkiem ochrony ludzkiej godności mogą być tortury, trzymanie ludzi w więzieniach bez sądu, brak gwarancji bezstronnego procesu czy inne rażące naruszenia praw człowieka. Słowem, uniwersalność praw człowieka nie oznacza, że cały świat powinien podporządkować się wzorcom kultury zachodniej. Oznacza ona tylko tyle, że istnieje pewne minimum praw, których państwa nigdzie na świecie nie powinny łamać. Określenie tego minimum powinno być przedmiotem debaty. Ale taka debata nie może stanowić usprawiedliwienia dla masowego łamania praw przez państwo i ludzi sprawujących władzę w imię rzekomych odmienności kulturowych. Zastanawiając się nad uniwersalnością praw człowieka, warto również zdawać sobie sprawę z dwojakiego rodzaju dla nich zagrożeń. Jedne wypływają z działania samych władców oraz pozostających na ich usługach służb, nadużywających instrumentów przymusu. Drugi rodzaj naruszeń praw wypływa z tradycyjnych zwyczajów oraz z niektórych norm religijnych. Mają one zazwyczaj sporą dozę społecznej aprobaty, a wrogość budzą nie tyle ci, którzy dopuszczają się takich naruszeń, lecz obrońcy praw człowieka, którzy chcieliby je wyeliminować jednym pociągnięciem pióra światłego ustawodawcy albo nawet siłą. W przypadku tego rodzaju naruszeń warto zachować ostrożność. Przywoływanie praw człowieka w walce z tradycją powinno być środkiem ostatecznym, gdy tradycja jest rzeczywiście okrutna, zagraża życiu jednostek i budzi wątpliwości wśród przynajmniej części zainteresowanych. W innych przypadkach głównymi środkami działania powinny być edukacja, tworzenie warunków sprzyjających przyjmowaniu przez inne kultury ogólnoświatowych standardów oraz pomoc dla tych ofiar nadużyć, które chciałyby z niej skorzystać. Nawet najbardziej konserwatywnych obyczajów nie można zmienić dekretem, siłą czy sankcjami. Tymi środkami można przeciwstawiać się natomiast nadużyciom władzy i naruszeniom praw przez państwo, które zazwyczaj nie mają szerokiego poparcia społecznego. Czy tylko przeciw państwu? Oczywiste jest, że prawa człowieka mają zastosowanie w tej sferze, dla której prawa jednostki zostały wymyślone dawno temu, czyli ochrony jednostek przed arbitralnym stosowaniem władzy państwowej. Istotą władzy jest to, że sprawujący ją mogą używać przymusu, a jednostka jest poddana władzy w sposób trwały i nie może na własne życzenie wypisać się ze stosunku podległości. Władza dzierży miecz, toteż jednostka zostaje wyposażona w tarczę, która ma ją uchronić przed nadużyciem miecza. Zwolennicy tak zwanego horyzontalnego stosowania praw twierdzą, że mogą one być stosowane nie tylko w relacji jednostka - państwo, ale również w stosunkach między ludźmi. Sceptycy uważają, że zaburzyłoby to naturę stosunków międzyludzkich, w których ludzie nie powinni zwracać się wobec siebie tarczami, tym bardziej że nie jest to potrzebne. Wszak państwo chroni obywateli przed naruszeniami ich praw ze strony innych ludzi, kryminalizując odpowiednie czyny i ścigając tych, którzy się ich dopuszczają. Np. naruszenie prywatności przez osobę fizyczną jest przestępstwem, podczas gdy przed naruszeniem tajemnicy korespondencji przez organy państwa muszą mnie chronić prawa człowieka. Więzi między ludźmi powinny opierać się na zaufaniu oraz poczuciu obowiązku i odpowiedzialności, a nie na prawach i roszczeniach. Jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów prawa, Joel Feinberg, zwrócił uwagę na to, że takie czysto ludzkie uczucia jak miłość, przyjaźń, wybaczenie, miłosierdzie i altruizm polegają właśnie na dobrowolnym wyrzeczeniu się praw i nie dochodzeniu ich w stosunkach z wybranymi przez nas ludźmi. Wielu konserwatywnych myślicieli społecznych uważa z kolei, że prawdziwe ludzkie cechy najlepiej rozwijają się w naturalnych grupach społecznych, takich jak rodzina, lokalny Kościół, niewielka społeczność, w których więzi oparte są na wzajemnej trosce i poczuciu obowiązków, a nierozsadzających taką społeczność roszczeniach indywidualnych, skierowanych przeciw innym ludziom i całej społeczności. Czasem jednak miłość bywa zdradzana, przyjaźń nadużyta, zobowiązania zerwane, a miłosierdzie wykorzystane. Czasem rodzina oparta jest na przemocy, Kościoły, duchowni lub sekty religijne niekiedy nadużywają zaufania wiernych, a lokalne elity wykorzystują współmieszkańców. Jeremy Waldron twierdzi, że w takich przypadkach prawa mogą i powinny stanowić klapę bezpieczeństwa, środek, do którego mogą odwołać się pokrzywdzeni, gdy zawiedzie zaufanie, miłość i przyjaźń. Istnieją też takie relacje międzyludzkie, które do złudzenia przypominają układ stosunków między państwem a jednostką: stosunku takiego nie można dobrowolnie rozwiązać, a jedna strona ma przewagę i możliwość trwałego stosowania przymusu wobec drugiej. Dziecko w rodzinie i w szkole. Kobieta wszędzie tam, gdzie jest podporządkowana ekonomicznie i fizycznie mężczyźnie. Chory w szpitalu, zwłaszcza na oddziale psychiatrycznym. (Ale w przypadku państwowej szkoły, przedszkola, szpitala, podobnie jak w wojsku, w więzieniu i w innych zamkniętych instytucjach prawa człowieka powinny być stosowane bezpośrednio.) We wszystkich takich przypadkach analogia z państwem jest tak oczywista, że chyba warto rozciągnąć stosowanie praw człowieka także na nie, gdyż bez tarczy słabsza strona nie może mieć poczucia bezpieczeństwa i nie może obronić swojej godności. A przecież ochrona godności jest powszechnie uznawanym uzasadnieniem praw człowieka, bodaj jedynym, co do którego zgadzają się zwolennicy wielu odmiennych filozofii praw. Oznacza to, że człowiek nie powinien być traktowany przez innego jako narzędzie. Po to, by nie stać się narzędziem w rękach innych, człowiek musi posiadać minimalne poczucie bezpieczeństwa. Prawa a potrzeby Nośność hasła "prawa człowieka" w ostatnich dziesięcioleciach spowodowała, że właśnie w kategoriach praw zaczęto formułować wszelkie dążenia do lepszego życia. Z prawami utożsamia się często także wszelkie ludzkie potrzeby. Prawa człowieka służą przede wszystkim zaspokojeniu potrzeby bezpieczeństwa. Warto o tym pamiętać, bo w rezultacie awansu pojęcia praw wielu ludzi zaczęło stawiać znak równania między prawami i wszelkimi potrzebami ludzkimi. Doprowadziło to do inflacji samego pojęcia praw człowieka oraz do rosnącego sceptycyzmu wobec praw. Jeśli wszystko jest prawem człowieka, to co nim nie jest? Jak wybierać między różnymi potrzebami, bo przecież wszystkich potrzeb wszystkich ludzi nie sposób pogodzić? Tymczasem prawa człowieka nie obejmują wszystkich potrzeb, a jedynie elementarne potrzeby związane z bezpieczeństwem. Z bezpieczeństwem fizycznym, któremu może zagrażać władza, dysponująca środkami przymusu. Z bezpiecznym poruszaniem się w sferze wolnej od ingerencji władzy. Z bezpieczeństwem, jakiego pozbawiony jest człowiek wyłączony z udziału w podejmowaniu decyzji, które go dotyczą. I wreszcie z podstawowym bezpieczeństwem życiowym, którego nie ma człowiek pozbawiony środków do życia i dachu nad głową. Prawa człowieka nie obejmują natomiast potrzeb związanych z dobrobytem, z równością, statusem urodzenia i warunków życiowych, z bogactwem życia i wrażeń w życiu, z nawiązywaniem i utrzymywaniem więzi z innymi ludźmi, z poszukiwaniem sensu życia. Te potrzeby człowiek zaspokaja sam albo w rodzinie czy w gronie przyjaciół. Wiele potrzeb zaspokajamy w zbiorowości, ale nie za pomocą praw, lecz wzajemnej wymiany świadczeń na rynku lub wypełnieniem zwyczajowych bądź prawnych obowiązków. Nawet w zbiorowości zorganizowanej w państwo większość potrzeb nie jest zaspokajana poprzez dochodzenie praw, lecz na drodze procesu politycznego. Jest to szczególnie ważne w demokracji. O ile bowiem łatwo żądać wiele od autokraty, który zdaje się mieć wszystkiego w bród, to w demokracji żądania wysuwane wobec zbiorowości są żądaniami kierowanymi pod adresem wszystkich, a więc i samego siebie. Toteż w demokracji właściwym mechanizmem weryfikacji takich żądań jest wybór celów publicznych, a nie dochodzenie praw. Prawa a demokracja Bezdyskusyjny charakter praw do uczestnictwa w życiu publicznym powoduje, że demokracja często bywa utożsamiana z prawami człowieka, a wszelkie roszczenia wobec demokratycznej władzy także są formułowane w kategoriach praw. Jest to uproszczenie. Prawa polityczne dotyczą bowiem jedynie formy i sposobu podejmowania decyzji: muszą one być podejmowane przez większość w procesie, w którym każdy ma prawo brać udział. Prawa polityczne nie określają jednak treści podejmowanych w ten sposób decyzji. Ta treść określana jest w procesie politycznym. Proces polityczny w demokracji to sposób, w jaki większość ustala obowiązujące wszystkich normy postępowania, czyli ustanawia prawa, oraz dokonuje podziału tych zasobów, których nie ma pod dostatkiem dla wszystkich, co z kolei odbywa się przez uchwalanie budżetu. Prawa człowieka, zwłaszcza jeśli nadana im zostanie ranga konstytucyjna, stoją niejako ponad tym procesem. Ustawodawcy mogą uchwalić w zasadzie każdą ustawę, z wyjątkiem takich, które naruszałyby prawa człowieka chronione w konstytucji. Ustawa nie może więc naruszyć praw mniejszości narodowych albo praw ludzi wierzących bądź niewierzących, nawet jeśli chciałaby tego większość. Z kolei na początku prac budżetowych rząd i parlament powinny odłożyć na bok środki niezbędne do realizacji wartości gwarantowanych prawami konstytucyjnymi, dysponując swobodnie pozostałymi środkami. Prawa stanowią więc ograniczenie swobody ustawodawców. Ograniczenia tego nie usuwają ani dobre chęci, ani nawet działanie w interesie publicznym. Prawa człowieka nie chronią ludzi tylko przed tyranem postępującym źle. Prawa chronią także przed większością działającą w interesie dobra publicznego. Są atutem przebijającym zarówno zasadę demokracji, jak i zasadę dobra ogółu. Na dodatek logika praw jest odmienna niż logika demokracji. W demokratycznym procesie podejmowania decyzji waży się racje różnych stron, uwzględnia się odmienne interesy poszczególnych grup i poszukuje się kompromisu. Kompromis między racjami nie jest wieczny; prawa mogą ulegać zmianie, zwłaszcza po nowych wyborach, gdy zmienia się kształt rządzącej większości, a budżet uchwala się tylko na jeden rok. W ten sposób można dochodzić metodą prób i błędów oraz kolejnych przybliżeń do takiego kształtu kompromisu, który najbardziej odpowiada nastrojom i pragnieniom większości. Jeżeli myślę w kategorii praw, nie idę do parlamentu, lecz do sądu. Sąd ocenia, czy mam prawo i czy można je zastosować w określonej sytuacji. W sądzie nie ma kompromisu: wygrywam albo przegrywam. Zwycięzca bierze wszystko. Sądowa ochrona praw jest dobra w demokracji wtedy, gdy większość i działające w jej imieniu władze zagrażają życiu i bezpieczeństwu jednostki albo gdyby chciały one zrezygnować z samej zasady demokracji, jak to zdarzyło się w latach trzydziestych w Niemczech i w innych krajach. Ale droga sądowa nie jest najlepsza wówczas, gdy zbiorowość ma decydować o wyborze celów społecznych. Bo przy poważnym traktowaniu praw zastosowanie ich do wyboru celów polityki publicznej oznaczałoby bowiem wyposażenie każdego człowieka w swego rodzaju liberum veto. Na tym właśnie polega napięcie między prawami a demokracją: im więcej praw znajduje konstytucyjną ochronę, tym mniej w społeczeństwie miejsca na kompromis, tym mniej swobody w wyborze celów przez parlamenty, tym więcej władzy, w tym także władzy nad budżetem, zyskują sądy, zwłaszcza konstytucyjne. Toteż warto zachować umiar w uznawaniu praw ponad niezbędne minimum i nie ubierać interesów w szaty praw. Właśnie dlatego większość dojrzałych demokracji oddziela prawa konstytucyjne od celów polityki publicznej. W szczególności dotyczy to praw socjalnych. Wolność od niedostatku Wolność od niedostatku była jedną z czterech zasad proklamowanych przez prezydenta Roosevelta jako podstawa powojennego ładu światowego. Prawa socjalne miały ogromne znaczenie dla twórców Powszechnej Deklaracji, nie uzyskały one jednak nigdy tak silnej ochrony w paktach praw człowieka, jak wolności osobiste i prawa polityczne. Pozostały standardami, do których kraje miały zmierzać w miarę swych możliwości ekonomicznych. Międzynarodowe pakty praw człowieka odzwierciedlają więc przekonanie, że prawa socjalne należą do sfery objętej procesem podejmowania decyzji politycznych. Toteż nie przysługuje im ochrona sądowa przed działaniami ustawodawcy, które mogłyby umniejszać takie prawa lub nie dość szybko wprowadzać je w życie. Konsekwentnie konstytucje większości demokracji zachodnich inaczej traktują prawa socjalne niż prawa polityczne i wolności obywatelskie. W konstytucji Niemiec znajduje się jeden przepis, który mówi o tym, że RFN jest demokratycznym państwem prawnym i socjalnym; konstytucja Szwecji zawiera wzmiankę o celach socjalnych w pozbawionym mocy Wstępie. Podobnie we Francji polityka socjalna opiera się o zasady wymienione w Preambule do konstytucji. Ale żadnemu z tych państw brak rozdziału o prawach socjalnych w konstytucji nie przeszkadzał w prowadzeniu polityki socjalnej w oparciu o ustawy. Tam natomiast, gdzie konstytucje obiecywały szeroką gamę praw socjalnych, najczęściej pozostawały one pustymi deklaracjami. Prawa nie są koniecznym instrumentem realizacji celów publicznych. Nie można też próbować załatwić wszystkich celów społecznych, przemian kulturowych i obyczajowych drogą na skróty, z pominięciem procesu politycznego, a taką właśnie stanowią roszczenia oparte o prawa człowieka. Przeciwnie, istnieje potrzeba ograniczenia takich roszczeń i nadania prawom człowieka skromniejszego, lecz skutecznego charakteru. Tymczasem bieg spraw światowych zmierza w odwrotnym kierunku. W ostatnich latach międzynarodowe dokumenty praw człowieka celowo zacierają różnice między prawami a celami społecznymi. Deklaracja końcowa Światowej Konferencji Praw Człowieka w Wiedniu w 1993 roku głosiła, że "wszystkie prawa człowieka są uniwersalne, niepodzielne oraz współzależne i wzajemnie powiązane. Wspólnota międzynarodowa ma traktować prawa człowieka całościowo, w równy sposób, nadając im tę samą rangę oraz przywiązując do nich równe znaczenie". Prawo do rozwoju czy do zacofania? Deklaracja ta odzwierciedlała stanowisko krajów trzeciego świata, czy jak to się dziś coraz częściej określa - Południa, które posiadają liczebną większość w ONZ. Kraje te pragną, by wspierane przez ONZ programy praw człowieka koncentrowały się na prawach społecznych i gospodarczych, którym nadano nazwę prawa do rozwoju. Ma ono polegać na przeniesieniu części zasobów, kapitału i technologii z bogatej Północy do biednego Południa. Prawo do rozwoju ma inny charakter niż tradycyjne prawa człowieka. Roszczenie o świadczenie nie przysługuje już bowiem jednostce, lecz państwu, i jest ono skierowane nie do władz własnego państwa, lecz do innych państw lub do społeczności międzynarodowej jako całości. W praktyce przywódcy państw Trzeciego Świata powołują się dziś na prawa człowieka - właśnie w postaci prawa do rozwoju - by uzyskać pomoc międzynarodową. Następnie przywołują zasadę suwerenności - skądinąd zapisaną silnie w art. 3 Karty Organizacji Jedności Afrykańskiej - by nie pozwolić tym, od których dostają pomoc, sprawdzić, czy została ona właściwie wykorzystana. I wreszcie powołując się na odmienność kulturową, uzasadniają naruszanie przez siebie samych praw mieszkańców swoich krajów. Tak więc koncepcja praw człowieka przestała być orężem w zimnowojennej konfrontacji Wschodu z Zachodem, ale pozostała przedmiotem konfliktu Północ - Południe. W tym drugim sporze zatraciła ona swoją oryginalną treść, a nawet stała się przeciwieństwem zasad, które przyświecały twórcom Deklaracji 50 lat temu. Nic dziwnego, że wielu ludzi chętnie myśli o zdjęciu praw człowieka z porządku polityki światowej i przekazaniu ich organizacjom pozarządowym. Prawa człowieka stały się bowiem workiem, w którym upchano za wiele wzajemnie sprzecznych roszczeń. Służą one wyrażaniu dążeń do wolności od autorytarnych rządów i jednocześnie uzasadnieniu roszczeń tych rządów, by dostały one więcej pieniędzy od bogatych darczyńców. Prawa człowieka przywołuje się nie tylko jako podstawę wolności, lecz także równości, dobrobytu albo partykularnych interesów poszczególnych grup. Sama idea praw człowieka traci sens, gdy prawa są pomieszane ze świadczeniami, proces sądowy miesza się z celami polityki publicznej, a indywidualne prawa człowieka z roszczeniami państw pod adresem społeczności międzynarodowej. Ograniczyć prawa człowieka Czy w ogóle jest sens utrzymywać tę ideę przy życiu? Zwłaszcza, że tam, gdzie idea praw człowieka jest traktowana poważnie, ludzie zazwyczaj posiadają środki dochodzenia praw zagwarantowane w konstytucjach i ustawach, a nawet mogą pozywać własne państwa przed międzynarodowe trybunały. Tam zaś, gdzie społeczeństwa są słabe, a władcy silni, nawet najlepsze konstytucje i pakty międzynarodowe na wiele się nie zdają. Czy nie pora zatem uznać, że idea praw człowieka spełniła już swe zadanie, uczcić jej pięćdziesięciolecie, a następnie odesłać ją do lamusa albo przekazać wolontariuszom, gotowym poświęcać tej idei czas, środki, a niekiedy życie? Chyba nie, i to z kilku powodów. Po pierwsze, nawet najbardziej demokratyczne i liberalne kraje potrzebują mechanizmu, dzięki któremu ewoluujące standardy moralności stają się prawem. Nowe normy postępowania zazwyczaj najpierw są głoszone przez jakąś mniejszość i dopiero z czasem - często w wyniku dramatycznych protestów lub poświęceń - uzyskują poparcie większości. W ostatnich dziesięcioleciach zwolennicy nowych norm zaczynali od twierdzenia, że są one kolejnym wymiarem praw człowieka, odpowiadającym aspiracjom wszystkich ludzi i niezbędnym dla ich godności. Tak było w przypadku poszerzenia prawa do prywatności, uznania praw mniejszości seksualnych, a także coraz szerszego uznania dla poszerzenia prawa do życia o ochronę życia poczętego. Po drugie, nawet w najlepszym ze światów zawsze będą zdarzać się przypadki nadużycia władzy i naruszenia praw. Ofiary takich naruszeń potrzebują moralnego uzasadnienia swych roszczeń do godziwego traktowania. Prawa człowieka dostarczają takiego uzasadnienia, które w demokracji jest szczególnie potrzebne wszelkiego rodzaju mniejszościom. Po trzecie, zawsze będzie istniała pokusa autorytarnego sprawowania władzy, korupcji i nadużyć. Jest ona powszechna, ale występuje szczególnie silnie wszędzie tam, gdzie demokracja jest młoda, społeczeństwa słabe, a sądy dalekie od ludzi, nieefektywne bądź skorumpowane. W takich krajach może istnieć potrzeba narzucenia władzy hamulców z zewnątrz, a prawa człowieka dostarczają kryteriów, wedle których można takie ograniczenia nakładać. Po to jednak, by prawa człowieka mogły spełniać tę rolę, warto całą koncepcję praw przemyśleć od nowa. Nie wszystko, co jest dziś uważane za naruszenie praw człowieka, musi mieć międzynarodową ochronę i być narzucane wszystkim państwom jako obowiązujący wzór postępowania. Ochronę praw socjalnych, realizowanie celów polityki publicznej, podział zasobów, podobnie jak wiele innych uzasadnionych potrzeb i interesów jednostek oraz grup można pozostawić wewnątrzkrajowym procesom ustawodawczym, domagając się jedynie, by żadna grupa nie była z takich procesów wykluczona. Redystrybucja zasobów w skali światowej oraz pomoc biednym krajom Południa powinna być przedmiotem polityki międzynarodowej. Ale nie może być traktowana jako bezwzględne prawo przywódców biednych państw, któremu nie odpowiada nawet obowiązek wykazania, do kogo ta pomoc trafia. Podobnie zróżnicowane powinny być środki ochrony poszczególnych praw. Wcale nie trzeba, by wszystkie prawa znajdowały się w konstytucjach albo były przedmiotem międzynarodowych sankcji. Każdy powinien jednak posiadać gwarancje ochrony minimum praw niezbędnych do bezpieczeństwa osobistego. Na tej liście na pewno znajdą się prawo do życia i wolności osobistej, prawo do właściwego procesu i godziwego traktowania przy pozbawieniu przez państwo wolności, wolność od tortur, wolność myśli, sumienia i wyznania, prawo uczestnictwa we władzy oraz działania w opozycji, wolność zgromadzeń i stowarzyszeń i kilka innych, równie ważnych, praw. Treść tej listy powinna być przedmiotem dyskusji. Ale powinny się na niej znaleźć głównie podstawowe wolności i prawa polityczne, bo to właśnie im, a nie obietnicom socjalnym czy prawu do rozwoju zawdzięczamy postęp, jaki miał miejsce po 1948 roku. Jak egzekwować prawa człowieka? Gdy taka lista minimum zostanie uzgodniona, powinna stać się kryterium postępowania w stosunkach międzynarodowych. Od ich przestrzegania przez państwa powinna być uzależniona pomoc międzynarodowa, kredyty udzielane przez światowe organizacje finansowe, a nawet samo międzynarodowe uznanie rządów. Ofiary nadużyć i ludzie walczący o prawa powinni móc korzystać z międzynarodowej pomocy oraz mieć dostęp do światowych środków przekazu. A sprawcy naruszeń podstawowych praw człowieka powinni za nie odpowiadać. Z tego punktu widzenia sprawa generała Pinocheta ma historyczny wymiar. Najpierw sąd hiszpański uznał, że zbrodnie popełniane przez szefów państw mogą być ścigane poza granicami własnego kraju w oparciu o prawo międzynarodowe. Trzech członków panelu brytyjskiej Izby Lordów uznało, że zlecanie - a nawet samo akceptowanie tortur, egzekucji i skrytobójczych mordów politycznych nie należy do czynności głowy państwa, toteż nie może być chronione immunitetem. A więc zasada odpowiedzialności zaczyna przeważać szalę, na której od stuleci ogromnym ciężarem waży immunitet podparty zasadą suwerenności państwa. Na przestrzeni wieków skryci za suwerennością i chronieni immunitetem władcy - oraz ludzie działający na ich rozkaz lub z ich przyzwolenia - zapewne popełnili więcej zabójstw, grabieży i innych przestępstw niż wszyscy kryminaliści razem wzięci. Ale do więzień trafiali jedynie nieliczni z tych, którzy zostali obaleni przemocą. I mimo że prawa jednostki zostały wymyślone właśnie po to, by przeciwdziałać oficjalnym nadużyciom prawa, właśnie bezkarność urzędowych sprawców przesądzała o ich ograniczonej skuteczności. Niezależnie od tego, czy Pinochet będzie sądzony w Hiszpanii, czy wróci do kraju, decyzja lordów brytyjskich przybliża nas do uznania uniwersalnej odpowiedzialności. Podjęcie działalności przez Międzynarodowy Sąd Karny może jeszcze skuteczniej pozbawić obecnych i przyszłych dyktatorów poczucia bezpieczeństwa, pozwalając jednocześnie uniknąć kłopotów związanych z sądzeniem przywódcy jednego państwa w innym kraju. Ale to dotyczy, niestety, jedynie byłych władców. Nadal więc potrzebne będą środki natychmiastowego przeciwdziałania znaczącym naruszeniom praw przez ludzi dysponujących armią, policją i specjalnymi służbami. Wspomniana już odmowa pomocy międzynarodowej lub sankcje mogłyby być stosowane bardziej konsekwentnie niż obecnie. A gdy naruszenia przeradzają się w zbrodnie ludobójstwa - jak w Rwandzie czy w byłej Jugosławii społeczność międzynarodowa powinna móc używać siły. Kto jednak mógłby narzucić respektowanie tych standardów? Doświadczenie ostatnich lat pokazuje, że Organizacja Narodów Zjednoczonych nie jest zdolna odegrać takiej roli. Wszak już dość dawno temu stała się ona klubem, w którym zgodnie bankietują za pieniądze podatników przedstawiciele walczących ze sobą krajów, ambasadorzy państw demokratycznych i wysłannicy dyktatorów. Wielu z nich może również uzyskać poparcie jednego z wielkich mocarstw, które posiada prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa. Niedawne doświadczenia w byłej Jugosławii sugerują, że lepszym niż ONZ mechanizmem militarnych akcji humanitarnych - bo o tym w gruncie rzeczy jest mowa - może być NATO. Sojusz Atlantycki, utworzony w celu powstrzymania zagrożenia sowieckiego dla wolnego świata, od końca zimnej wojny poszukuje nowej racji istnienia. A przecież powstał on po to, by chronić wolność przed zagrożeniem, i powinien dostosować się do nowych zagrożeń. Dziś głównym zagrożeniem dla wolności i bezpieczeństwa nie jest Rosja, lecz znajdujące się poza kontrolą arsenały nuklearne, terroryzm międzynarodowy, kartele narkotykowe, korupcja na wielką skalę oraz bezkarne zbrodnie ludobójstwa i masowe naruszenia praw człowieka. Walka z tymi zagrożeniami mogłaby ożywić NATO równie silnie jak rozszerzenie Sojuszu na Wschód. Proponując takie poszerzenie misji Sojuszu Atlantyckiego nie bałbym się zarzutów o imperializm i o to, że NATO stanie się nowym żandarmem świata. Jeśli Sojusz będzie stał na straży ogłoszonych i uznanych kryteriów ochrony praw oraz zwalczania międzynarodowej przestępczości, a nie tylko bronił interesów swoich członków, jeżeli będzie ścigał i stawiał przed trybunałami zbrodniarzy, a nie próbował narzucić innym zachodniej kultury, pomoże spłacić dług, jaki demokracje zachodnie wciąż mają wobec narodów pokolonialnych. Wiktor Osiatyński wykłada konstytucjonalizm porównawczy i prawa człowieka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Warszawie i w Budapeszcie oraz w Szkole Prawa Uniwersytetu Chicago. W latach 1990-96 był doradcą komisji konstytucyjnej Senatu pierwszej kadencji oraz komisji konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego.