Islam a islamizm: czy terroryści to ekstremiści? Jako przyczynek do dyskusji na sensownością rozróżniania islamu umiarkowanego od radykalnego, przedstawiamy artykuł Barry’ego Rubina, profesora politologii z Izraela, dyrektora Global Research in International Affairs (GLORIA) i wydawcy Middle East Review of International Affairs. Tekst zamieszczono w internetowym magazynie Blitz, wydawanym w Bangladeszu. Muzułmanie Przeciwko Szariatowi vs radykalne Bractwo Muzułmańskie Jedną z najbardziej kontrowersyjnych spraw w islamie jest relacja między doktryną polityczną islamu (włączając w to działania rewolucyjne i terroryzm) a religią muzułmańską. Zacznijmy od zdefiniowania trzech stanowisk wpisujących się w tę dyskusję. Na Zachodzie przeważa pogląd, że islam jest religią pokoju i nie ma nic wspólnego z przemocą, nienawiścią do niemuzułmanów, poniżaniem kobiet, terroryzmem i ambicjami politycznymi. Całe zło związane z tą religią jest wypaczeniem jego „prawdziwego” przesłania. W związku z tym, na przykład ekstremiści są tak naprawdę heretykami próbującymi „ukraść” islam. Drugi pogląd wypływa z przeświadczenia, że islam jest z gruntu rzeczy religią nienawiści i nic nie można z tym zrobić, jako że przesłanki dla takiej interpretacji znajdują się w świętych tekstach islamu. Takie przeświadczenie przez pierwszą grupę określane jest jako islamofobia. Chciałbym zauważyć, że termin ten jest stosowany błędnie. Sugeruje on bowiem, że ludzie boją się islamu – taki strach przypisuje się zwykle ksenofobicznej bigoterii, ale tutaj wynika on ze stosowania przemocy i wznoszenia ekstremistycznych haseł przez (niektórych, wielu?) muzułmanów. Bardziej adekwatny dla określenia „nierozumnych” nienawistników byłby zapewne termin ”antyislamiści”. Słabością drugiego stanowiska jest to, że definiuje ono islam w jeden sposób, podczas gdy historycznie relacja islamu do państwa i społeczeństwa była wieloraka. Zwolennicy tezy o „religii pokoju” wierzą, że można znaleźć choćby jedną epokę w historii kiedy islam był tolerancyjny. Dowodzić by to miało, że islamofobi nie tylko się mylą, ale także (i tu brakuje logiki), że islam był zawsze tolerancyjny i umiarkowany. Istnieje także trzeci punkt widzenia, które zwolennicy „religii pokoju” lubią wrzucać do jednego worka z „islamofobami” za sam fakt podnoszenia jakiejkolwiek krytyki. Głosi on, że islam jak i wszystkie religie musi być interpretowany przez swoich wyznawców, którzy jednak do tej pory nie porozumieli się jak to zrobić. Nawet jeśli święty tekst się nie zmieniam – tak jak ma to miejsce w chrześcijaństwie czy judaizmie – to sposobów wcielania go w życie jest wiele. Wszystkie kwestie podnoszone przez islamskich radykałów znajdują się w podstawowych tekstach islamskich. Co więcej, nie tylko nie stanowią one oddzielnej grupy tekstów heretyckich, ale są prawomocną konkurencyjną grupą wewnątrz samego islamu. Trzecia grupa, nazwijmy ją szkołą realistyczną, argumentuje, że istnieje pilna potrzeba stawienia czoła takim faktom, odrzucenia stanowiska, że wszystko jest porządku i naciskania na nieradykalnych muzułmanów, żeby wszczęli wojnę z radykałami o interpretację. Jednakże znajdują się oni w konflikcie politycznym również z tym, co aż do niedawna było głównym nurtem w sensie praktycznym, a co ja nazywam konserwatywnym, tradycyjnym islamem. W każdym kraju większość ulemów [muzułmańkich teologów – red.] popiera istniejący reżim – i to się im opłaca. Niemniej jednak tryumf islamu nie leży w ich interesie, ponieważ rewolucjoniści uważają ich za zdrajców. Podobnie, większość zwykłych muzułmanów także nie popiera islamistów, którzy chcą przekształcić ich własny kraj, chociaż wielu będzie im przyklaskiwać za pomysły uśmiercania niemuzułmanów. Dlatego właśnie ataki na Izraelitów i ludzi Zachodu są dla radykałów tak kuszące. W przeciwnym razie ich ofiarami byliby konserwatywni tradycjonaliści muzułmańscy, którzy stanowią grupę reprezentującą większość społeczeństwa w ich krajach. Dlatego właśnie, według trzeciego z punktów widzenia, najlepszym opisem tego związku będzie raczej obraz rywali walczących o przejęcie kontroli nad kołem sterowym [islamu], niż porwania go przez grupę islamistów, którzy są tylko kryminalnymi intruzami. Daniel Pipes opisał tę sytuację jako radykalny islam będący problemem i islam umiarkowany będący jego rozwiązaniem. Ja stosuję własną kategoryzację. Istnieją trzy nurty: bardzo silny islamistyczny ruch polityczny; silny, ale raczej słabnący konserwatywny islam tradycjonalistyczny (na który wpływ ma również islamizm); i bardzo słaby ruch reformatorski. Islamizm jest najgorszym wyborem. Rzekłbym raczej: radykalny islam w formie islamizmu jest problemem; umiarkowany islam jest najlepszym rozwiązaniem, ale nawet konserwatywny tradycjonalistyczny islam lepszy jest od islamizmu i prawdopodobnie on ma największe szanse na zwycięstwo. Ma większe szanse niż wiele projektów reformatorskich, których realizacja zajmie dekady, jeśli nie wieki. Bez wątpienia prowadzi to do idealizacji głównego nurtu konserwatywnego, tradycyjnego islamu, który w wielu przypadkach sabotuje przecież postęp ekonomiczny i społeczny postęp. Mimo to jest on o wiele bardziej ugodowy – w rzeczywistości, jeśli nie w teorii – w kwestii zmian. Oczywiście, konserwatywny tradycyjny islam w Arabii Saudyjskiej jest o wiele bardziej ekstremistyczny niż w krajach takich jak Egipt czy Tunezja. A rozprzestrzenienie się wpływów wersji saudyjskiej, podkopującej bardziej tolerancyjny islam, na przykład taki jak w Indonezji, stanowi część współczesnego islamistycznego problemu. Jak to określił pewien Saudyjczyk – to co mówi duży Usama jest w dużej mierze tym, co mały Usama wyniósł z saudyjskiej szkoły. Dwie krótkie uwagi na temat tego, dlaczego ten problem dotyczy raczej islamizmu politycznego niż samej religii islamskiej. Załóżmy, że emigracja muzułamanów na Zachód wydarzyła się 50 lat temu. Stało się to, zanim islam przejął władzę. Wobec tego jakiekolwiek kwestie, które by się pojawiły – wiele z nich o charakterze kulturowym – nie powodowałyby tak ogromnego problemu jakim jest dzisiaj islamistyczna interpretacja, która jest w przewadze i stara się często kontrolować organizacje, szkoły i meczety. Nie byłoby kwestii terroryzmu. Chociaż gdy wielu muzułmanów wolałoby separować się od społeczeństwa i odrzucałoby wartości Zachodu, czyniliby to jednak w sposób nie rzucający się w oczy. Chociaż kobiety przyjmujące zachodnie wzorce oraz osoby pragnące porzucić islam byłyby szykanowane, nie groziłoby im zabójstwo. A młode pokolenia byłyby bardziej, a nie mniej, przystosowane do zachodnich społeczeństw. I w końcu, mój pogląd jest taki, że cały materiał potrzebny do działań ekstrymistycznych jest obecny w samym islamie, ale potrzebna jest do tego odpowiednia interpretacja, żeby raczej podkreślić wszystkie najbardziej radykalne fragmenty tekstu niż po prostu je ignorować. W skrócie, istnieje tu na przykład pewna paralela do chrześcijaństwa w średniowieczu. Problemem tych, którzy usprawiedliwiają ekstremizm w ten sposób, jest jednak fakt, że islamizm reprezentuje w 2010 roku takie interpretacje, które w chrześcijaństwie (z kilkoma wyjątkami) ostatnio były obecne 500 lat temu. Wobec tego, obie te religie mogą być podobne co do zasad, lecz nie co do swej obecnej praktyki. Na przykład, wielka debata z połowy XV wieku w Europie, chociaz jej rozstrzygnięcie trwało 300 lat, dotyczyła tego czy władza królewska pochodzi od ludzi i jest przez to ograniczona, czy od Boga. W krajach arabskich (włączając w to Pakistan, Iran i Afganistan) taka debata zaczęła się w późnych latach dwudziestych XX w. i prowadzona była pomiędzy tymi, którzy głosili, że władza dyktatora pochodzi od Boga (lub narodu przez duże „N”, co ma podobny ciężar gatunkowy) i jest nieograniczona, a tymi, którzy głoszą, że prawo islamskie powinno być nadrzędne. To więcej niż przepaść historyczna. Debata dotycząca demokracji nawet się jeszcze nie zaczęła. Stwierdzenie, że wszystkie religie zawierają ekstremistyczne doktryny i wobec tego są podobne, mogłoby być prawdziwe w odpowiedzi na argumenty islamofobów, że nic się nie zmienia. Niemniej jednak, niczego to nie wnosi w dzisiejszych czasach kiedy to miliony muzułmanów wyznają pogląd podobny do tego, jaki wyznawali chrześcijanie w czasach krucjat. Czy muzułmanie są ofiarami radykalnego islamizmu lub – jeśli kto woli – radykalnego islamu? Odpowiedź brzmi: tak. Ale jeśli to prawda, to wtedy mamy do czynienia z wojną domową wewnątrz islamu, w której muzułmanie opowiadają się po różnych stronach, nie popierając ani ekstremistów ani zwolenników „nieuniknionej interpretacji” islamu. Przecież, gdyby islamiści byli tylko uzurpatorami, nikt by ich nie popierał, gdyby zaś prezentowali niezaprzeczalnie właściwą formę islamu, poparliby ich wszyscy. Udawanie, że ci, którzy rzadzą w Iranie i w Strefie Gazy, którzy stanowią największą siłę w Libanie, którzy tworzą główne ruchy opozycyjne w każdym z krajów arabskich i którzy działają w ruchach rewolucyjnych od Maroka po Indonezję, udawanie więc, że nie są oni „prawdziwymi” muzułmanami, niczego nie rozwiąże. Kluczem jest tutaj polityka, nie teologia. Nie wszyscy muzułmanie są dobrzy, nie wszyscy są źli; nie wszyscy muzułmanie są „umiarkowani”, nie wszyscy są „radykalni”. Do badania kwestii islamu i islamizmu powinno się używać tych samych narzędzi studiów historycznych i analiz politycznych, co do innych zagadnień. Sednem jest to, żeby do najbardziej nawet kontrowersyjnych kwestii stosować podejście jak najbardziej zrównoważone, racjonalne i spokojne. Jagoda Gwizd/ PJ na podst. weeklyblitz.net