Dlaczego w Ameryce „nie istnieje” islamski terroryzm Timothy Furnish Od 2008 do 2011 roku udzielałem wykładów w Federal Law Enforcement Training Center (głównej jednostce szkoleniowej Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego), a także na Joint Special Operations University, gdzie zagraniczni oficerowie uczą się amerykańskich działań nieregularnych. W obu miejscach proszono mnie o wykład na temat historii terroryzmu. Przygotowałem bezstronny i kompleksowy materiał, w oparciu o analizę różnych miejsc (od Europy do Azji Wschodniej), czasów (od starożytnej Asyrii po dzisiejszą Al-Kaidę) i ideologii (religijnej: poganie, Żydzi, chrześcijanie, hindusi i muzułmanie; a także politycznej: prawicowej, lewicowej, anarchistycznej, partii zielonych, itp.). Zaledwie 14 z 44 plansz w mojej prezentacji dotyczyło terroryzmu islamskiego, a kilka z nich ostrzegało przed takim skojarzeniem. Niemniej jednak w czerwcu 2009 roku poinformowano mnie, że nie mogę już wykładać w Federalnym Centrum Szkolenia, ponieważ z nowej administracji prezydenta Obamy nadeszło rozporządzenie, że “wykładowca, który używa słowa ‘dżihad’ nie powinien udzielać wykładów”. (Było to dwa lata przed tym, jak administracja Obamy otwarcie opowiedziała się przeciwko rzeczowym szkoleniom na temat islamu). Uniwersytet Połączonych Operacji Specjalnych zapraszał mnie jeszcze pod koniec 2011 roku, kiedy to instruktor kursu poinformował mnie, że uczestniczący w nim muzułmanie skarżyli się „na zbyt częste wypowiedzi o islamskim terroryzmie”. Byłem zaskoczony, że nie zwracano mi uwagi rok wcześniej, gdy z dużo łagodniejszego w swej wymowie dokumentu o Strategii Bezpieczeństwa Narodowego wykreślono nawiązania do islamu i dżihadu. Tego samego roku ekspert z dziedziny islamistyki Eric Holder powiedział komisji rządowej w Izbie Reprezentantów, że motywacją udaremnionych ataków samobójczych islamistów był “islam, który nie jest spójny z prawdziwymi naukami tej religii”. Teraz administracja Obamy, której przewodniczy właśnie Holder, uznała, że islam to “rasa”, dlatego analizowanie, czy nawet łączenie wyznania muzułmanów z dżihadem, odcinaniem głów, przemocą wobec kafirów (“niewiernych”) czy przywróceniem kalifatu, jest równoznaczne z rasizmem. Takie działanie administracji uzasadniane są tym, że “władze federalne w dochodzeniach związanych z terroryzmem przyglądają się muzułmanom, natomiast w sprawach dotyczących imigracji biorą pod lupę Latynosów”. Trudno wyrazić, jak bardzo oderwane od rzeczywistości są te założenia i towarzysząca im polityka. Weźmy za przykład imigrację: jako że ponad 80% “nieudokumentowanych obcokrajowców” pochodzi z Meksyku lub innego państwa Ameryki Łacińskiej, głupotą graniczącą z urojeniem było ignorowanie tego faktu. Tę samą logikę stosuje się przy nadzorowaniu osób wyznających zasady, które mogą nakłaniać je do przemocy wobec tych, którzy nie podzielają ich poglądów. I tu dochodzimy do sedna: islam to system wyznaniowy, a nie rasa. Muzułmanin może mieć dowolny kolor skóry. Może być Bośniakiem, Turkiem, Nigeryjczykiem, Saudyjczykiem czy Chińczykiem. Jeśli muzułmanin jest Amerykaninem, może być przedstawicielem wielu narodowości. Zasada ta dotyczy również chrześcijan, którymi mogą być biali Finowie, czarni Etiopczycy, śniadzi Libańczycy czy Koreańczycy. Nie da się spojrzeć na kogoś (poza charakterystycznym strojem) i określić, czy dana osoba jest muzułmaninem, chrześcijaninem, czy też może nie wyznaje żadnej religii. Grupy orędowników islamu i ich skwapliwi poplecznicy w mediach i Partii Demokratycznej, jak senator Dick Durbin, bezmyślnie lecz skutecznie utożsamili rasę i ideologię, ale tylko w przypadku jednej religii – islamu. Analizowanie ideologii uczynili równoznacznym z dyskryminacją rasową. Nikt nie twierdzi, że łączenie chrześcijan z represjami spowodowanymi ich niepoprawnymi politycznie poglądami na temat homoseksualnych małżeństw czy aborcji jest równoznaczne z “rasizmem”. Poza oczywistym faktem, że wyznanie nie jest tożsame z rasą, Holder i osoby podzielające jego poglądy popełniają poważny błąd, negując wyraźny związek między określonymi islamskimi przekonaniami i terroryzmem. Obecnie na liście zagranicznych organizacji terrorystycznych Departamentu Stanu widnieje 57 grup; 38 z nich reprezentuje skrajnie islamistyczną ideologię i cele. Dziesięć z nich jest świeckich/lewicowych, sześć nacjonalistycznych, jedna anarchistyczna, jedna żydowska i jedna chrześcijańska. (Ta ostatnia, japońska Najwyższa Prawda, która użyła sarinu, jest tylko nominalnie chrześcijańska, choć w większym stopniu pasuje do niej określenie „apokaliptyczna”). A zatem 67% wszystkich światowych grup terrorystycznych uznawanych przez Stany Zjednoczone (gdyby kraj ten był uczciwy, dodałby również syryjski Dżabhat an-Nusra, islamskie państwa Iraku i Syrii, itp.) jest muzułmańskich. Od 11 września 2001 w 82% spraw dotyczących terroryzmu podejrzanymi byli muzułmanie, mimo tego, że stanowią oni poniżej 1% amerykańskiej populacji. (Zdobyłem te dane jakiś czas temu, ale w tajemniczy sposób zniknęły one ze strony Departamentu Sprawiedliwości). Baza Danych o Globalnym Terroryzmie stworzona przez University of Maryland zawiera dane o aktach terroryzmu od 1970 roku do dnia dzisiejszego. Gdy wyszukamy termin „islam”, pojawi się prawie 5000 pozycji. Gdy wpiszemy „chrześcijaństwo”, otrzymamy ich 14. NSA (Agencja Bezpieczeństwa Krajowego) mogłaby zaoszczędzić wiele pieniędzy, przestrzegając jednocześnie konstytucji, gdyby przyznała, że szanse, iż osoba, której ani imię ani nazwisko nie są muzułmańskie, jest podejrzanym terrorystą, są jak 1 do 500 000. Ta sama statystyka w przypadku osoby, której imię lub nazwisko jest muzułmańskie sięga 1 do 30 000. W przypadku osób, których imię oraz nazwisko są muzułmańskie, szanse te wynoszą 1 do 2000 (Levitt & Dubner, Super Freakonomics, 2009, str. 93). Ci, którzy mają oczy i uszy szeroko otwarte, wiedzą, że islam stanowi największy na świecie ideologiczny czynnik motywujący do terroryzmu i przemocy. (Nie mam czasu ani cierpliwości po raz kolejny przedstawiać i uzasadniać islamskich korzeni przemocy. Doskonały artykuł Raya Ibrahima powinien być wystarczającym dowodem dla wszystkich tych, którzy są w stanie spojrzeć prawdzie w oczy). Jednak Eric Holder i jego zwierzchnik wolą, żeby władze federalne, które w największym stopniu odpowiadają za ochronę społeczeństwa (z FBI na czele), udawały, że białe jest czarne, wolność to niewola, a islam jest religią pokoju, gdy tylko „nie wypacza jej garstka ekstremistów”. Zamiast traktować skrajne islamskie przekonania jako źródło potencjalnego terroryzmu, chronią je nie tylko przed krytyczną oceną, ale też przed wszelkimi podejrzeniami. Obama i Holder zamieniają Stany Zjednoczone w państwo dhimmi, które boi się islamskiego prawa i domaga się, żeby jego niemuzułmańscy obywatele, zwłaszcza 240 milionów chrześcijan, potulnie uznali swój podrzędny status klasowy i nigdy nie poruszali ewidentnej kwestii islamskiej przemocy, nawet jeśli obywatele ci będą mniej bezpieczni. W tej sytuacji należy zadać sobie podstawowe pytanie: jak długo jeszcze będziemy tolerować tak niebezpieczną politykę? Tłumaczenie CC Syty Źródło: www.pjmedia.com —————————————Timothy Furnish ma dyplom doktora w dziedzinie historii islamu, Afryki i Świata; pracuje jako konsultant. Jego strona internetowa: www.mahdiwatch.org