Uwaga na Antychrysta! cz.1 Dzieje pojęcia w myśli i wrażliwości chrześcijańskiej od czasów apostolskich po współczesność. Przywykliśmy do kawy bez kofeiny, czekolady bez cukru i kotletów bez mięsa. Jednakże chrześcijaństwo bez Chrystusa jest jak nasienie bez plemników. Nawet przy wielkim wysiłku przypomina współżycie dwojga staruszków. Nie rodzi nowego życia, a więc rozmija się ze swym nadprzyrodzonym przeznaczeniem. Myślę, że to właśnie miał na myśli papież Benedykt XVI, mówiąc w Monachium o „niedostatku zdolności spostrzegania”. „Chciałbym opowiedzieć coś z moich doświadczeń ze spotkań z biskupami świata” – mówił Papież: „Kościół katolicki w Niemczech jest wspaniały dzięki jego aktywności społecznej, dzięki gotowości do pomocy tam, gdzie jest ona potrzebna […]. Od czasu do czasu jednak mówi afrykański biskup:, «Kiedy przedstawiam w Niemczech projekty socjalne, natychmiast otwierają się przede mną drzwi. Ale kiedy przyjeżdżam z projektem ewangelizacyjnym, spotykam się najczęściej z powściągliwością». Jak widać, u niektórych osób panuje opinia, że projekty socjalne należą do najpilniejszych; a sprawy związane z Bogiem, czy też z wiarą katolicką mają charakter raczej partykularny i nie są tak bardzo ważne”[*1]. Benedykt XVI o Antychryście W tym kontekście ze zdwojoną mocą zabrzmiał temat Antychrysta podjęty przez kardynała Giacomo Biffiego podczas ostatnich rekolekcji głoszonych Ojcu Świętemu i pracownikom Kurii Rzymskiej. Nagle ta trochę operetkowa, trochę jasełkowa postać nabrała siły rażenia, budząc skrajne reakcje w prasie. Początkowo próbowano załatwić sprawę kpiną. O kim mówi Biffi? Pewnie o Bushu lub Berlusconim, albo o jakimś „intelektualiście”, antyklerykale. Filippo Ceccarelli, dziennikarz „La Repubblica”, „pijąc” do tego, co mówił kaznodzieja, dworował sobie: „Antychryst mógłby ukryć się za plecami pacyfisty lub ekologa, albo ekumenisty. Na liście kardynała Biffiego zabrakło tylko geja”. Szybko jednak zaczęto sobie zdawać sprawę, że chodzi o coś, co odnosi się nade wszystko do życia Kościoła, czegoś w rodzaju podstępnego „konia trojańskiego” wprowadzonego w organizm chrześcijańskiej wspólnoty. Temat jednocześnie alarmujący, co kłopotliwy. Niemniej jednak, aby nie narazić się na zarzut rewizjonisty albo też na śmieszność egzaltowanego kolekcjonera wizji i przepowiedni, wraz z końcem Wielkiego Postu 2007 przestano zajmować się dziwną postacią Antychrysta. Powróciła wygodna cisza. Tymczasem temat podjął sam papież w swej książce Jezus z Nazaretu, przy okazji omawiania pokus Zbawiciela na pustyni. Otóż, według Benedykta XVI, Jezus w drugiej pokusie zostaje skonfrontowany z próbą Antychrysta. Podobnie jak kardynał Biffi, papież opiera się na słynnym dziele rosyjskiego filozofa Władimira Sołowjowa Opowieść o Antychryście. Wśród cech Antychrysta podkreśla przede wszystkim jego biegłość w Biblii, którą wykorzystuje zwłaszcza w tym celu, by zinterpretować Boga, jako kogoś, kto nie ma realnego wpływu na losy świata i ludzi, ograniczając ramy Jego oddziaływania do czystej, ludzkiej subiektywności. Ciekawe, że wielokrotnie wcześniej, jeszcze, jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, Joseph Ratzinger drążył ten temat. Szczególne wrażenie robił na nim ten fragment wizji Sołowjowa, który wspomina o przyznaniu Antychrystowi doktoratu honoris causa za pionierskie dzieło egzegetyczne przez Uniwersytet w Tybindze, bliski Ratzingerowi nie tylko z racji pionierskiej roli katedry teologii tej uczelni w ramach rozwijania tzw. biblijnego ruchu odnowy w Kościele w pierwszej połowie XX wieku, ale i dlatego, że przez wiele lat on sam, jako profesor wykładał tam teologię. W jednym ze swych dzieł poświęconych teologicznym kontrowersjom i dysputom wokół Biblii Ratzinger wyraził się, iż w miarę upływu lat coraz bardziej nabiera przekonania, że jeśli dojdzie do pojawienia się Antychrysta na ziemi, okaże się on wspaniałym biblistą. Tak kardynał komentował nowe metodologie egzegetyczne, przejęte uwalnianiem tekstu biblijnego od „barier dogmatyzmu”. Wiara nie była zasadniczym elementem tych metod, Bóg zaś wcale nie musiał okazać się istotnym czynnikiem zdarzeń historycznych. Obok opowiedzianych w Piśmie świętym historii należało odgadnąć „tę rzeczywistą”, odkryć inne źródła, zinterpretować na nowo wszystko to, w co dotąd wierzył Kościół. W efekcie mamy coraz to nowe hipotezy, toniemy w dżungli sprzeczności, nauki biblijne zaś nie studiują już tego, co święty tekst mówi, ale co powinien mówić. W tym względzie Ratzinger nie ma wątpliwości: antychrystami są „intelektualiści”, którzy zmierzają do zbudowania swego własnego, „lepszego” chrześcijaństwa. Przed takimi należy „bronić wiary prostych ludzi”. Inną okazją do podjęcia tematu Antychrysta przez Josepha Ratzingera była prezentacja słynnego dokumentu Jana Pawła II Pamięć i pojednanie o winach przeszłości Kościoła (Rok Jubileuszowy 2000). Prefekt Kongregacji Wiary w słowie wstępnym powołał się na 33. pieśń o czyśćcu z Boskiej komedii Dantego, w której to na wozie Kościoła autor umieścił także Antychrysta. Z tej to przyczyny, jak powiedział Ratzinger, „Kościół zawiera także w sobie swe przeciwieństwo” i przez to pokazuje się zbrudzony w swoich dziejach. Zawsze wszelako ma świadomość swych własnych grzechów, – co oczywiście nie wystarcza jego przeciwnikom, by zrezygnować z oskarżeń. Najmocniejsze oskarżenia, jak dotąd, padały ze strony protestantów, którzy osądzali go, jako całkowicie zepsuty i zniszczony, i w związku z tym niemogący być dłużej owczarnią Chrystusa, będący zaś wręcz narzędziem Antychrysta, rodzajem anty-Kościoła. Oświecenie wzmogło jeszcze bardziej te oskarżenia, mówiąc już nie tylko o anty-Kościele, ale o przyczynie wszelkiego zła ludzkości. Grzechy Kościoła urosły wówczas do rangi mitologii. Tym większym zaskoczeniem był akt pokuty i prośby o przebaczenie za wyrządzone krzywdy podjęty przez Jana Pawła II w roku Jubileuszu 2000. Zamarli wówczas w osłupieniu nawet najbardziej zagorzali antyklerykałowie. Kościół okazał się kimś, kto zamiast polemik z adwersarzami, wybiera nawrócenie, stając po stronie swego Pana. Tego samego roku kardynał Ratzinger przekazał niezwykle cenne uwagi katechistom i ewangelizatorom. Powiedział wówczas, że Antychryst mówi zawsze we własnym imieniu i swą działalnością zasłania Jezusa. Podejmując się zadania ewangelizacji, można szukać własnego posłuchu i własnej satysfakcji, starając się rozciągnąć władzę na nowe jednostki i instytucje. Można też służyć dobru osoby, ustępując we wszystkim miejsca Temu, który jest Życiem. Jezus w swej działalności wszystko odnosił do Ojca, każde Jego słowo i czyn podejmowane były z myślą o woli Boga i o Jego chwale. Dlatego też sposobem życia prawdziwego ewangelizatora winna być następująca zasada: „za dnia przepowiada, nocą się modli”. Jezus nie zbawił świata pięknymi słowami, ale oddaniem życia. Antychryst unika Krzyża. Jezus uczył swych uczniów logiki „ziarna rzucanego w ziemię” – o ile obumrze, wyda owoc. Rodzenie nowych chrześcijan wiąże się z akceptacją bólów rodzenia. Nie damy życia innym, nie tracąc własnego. Wielką pokusą dzisiejszego człowieka jest chęć wydestylowania Jezusa na naszą miarę tak, by stał się do przyjęcia i do pojęcia według parametrów naszych wyobrażeń. W takiej drobnomieszczańskiej, wygodnej wyobraźni Krzyż nie ma sensu. Zabiegi tego typu, według Josepha Ratzingera, wpisują się w ducha Antychrysta. Antychryst Sołowjowa Kim w gruncie rzeczy jest owa tajemnicza postać? Stary podręcznik teologii mówił o nim tak: „Książę zła, który nadejdzie, by rządzić światem na końcu czasów, zanim ostateczny powrót Syna Człowieczego ustanowi nowe Niebo i nową Ziemię”. Najnowszy Katechizm Kościoła Katolickiego poświęca mu dwa paragrafy (675-676), zgłębiając istotę zła, kryjącą się za jego dominacją: „Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących, odsłoni «tajemnicę bezbożności» pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy. Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta, czyli oszustwo pseudomesjanizmu, w który człowiek uwielbia samego siebie zamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł w ciele”. Ten mesjanizm świecki – dodają autorzy Katechizmu – będzie „wewnętrznie perwersyjny”. Władimir Sołowjow opublikował swoje proroctwo wielkiego kryzysu chrześcijaństwa w ikonie Antychrysta na Paschę 1900 roku. Treść tego proroctwa miała dotyczyć końca XX i początku XXI wieku. W historii postać Antychrysta identyfikowano z krwawymi tyranami: Neronem, Attylą, Napoleonem, Hitlerem czy Stalinem. Tu tymczasem mamy do czynienia z inną tradycją, widzącą w nim osobowość pociągającą, uśmiechniętego truciciela. „Będzie podobać się wszystkim – pisał już w VI wieku św. Efrem w Sermo de fine mundi – nie będzie przyjmował podarków, ani miał względu na osoby, będzie miły dla wszystkich, spokojny w każdej sprawie, wrażliwy na drugiego, tak, że wszyscy będą go chwalić, mówiąc: oto człowiek sprawiedliwy!”[2]. Antychryst Sołowjowa to człowiek dialogu, humanista. Pojawi się w łonie nowoczesnego społeczeństwa zachodniego, w którym najważniejsze i ostateczne sprawy ulegną już sekularyzacji. Kościół stanie się organizacją pokojową. W miejsce rozróżniania pomiędzy dobrem i złem pojawi się kalkulacja tego, co pożyteczne, a co nieopłacalne. Będzie on przekonywał innych, że zbawienie przychodzi poprzez zabezpieczenie społeczne i planowanie. Nie będzie materialistą czy też wrogiem religii, wręcz będzie starał się wyjść naprzeciw wszelkim ludzkim potrzebom, również tym duchowym. Mówiąc o spawach duchowych zaproponuje jednakże religię czysto ludzką, w której wszyscy są zgodni ze wszystkim, odrzucona zostanie wszelka rozbieżność, a zwłaszcza dogmat wiary pojmowany, jako niebezpieczne zło. Całe zresztą zmaganie wiary zostanie zredukowane do działalności humanitarnej i ogólnie kulturalnej. Orędzie ewangeliczne dla świętego spokoju zostanie ujęte w syntezę ze wszystkimi filozofiami i religiami. To religijność pomieszana i dwuznaczna, skupiona bardziej na człowieku niż na Chrystusie, na człowieku zdolnym dosięgać szczytów w dziedzinie nauki i techniki, a jednocześnie niebędącym w stanie zstąpić choćby o centymetr w głąb własnego serca. Ów wielki kryzys chrześcijaństwa, przepowiedziany przez Sołowjowa na koniec XX wieku, rozpoczął się już od lat sześćdziesiątych, od rewolty młodzieżowej w imię egoistycznego indywidualizmu. Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte stanowiły epokę zamieszania i buntu, lata osiemdziesiąte epokę hedonizmu, natomiast lata dziewięćdziesiąte to już właściwa epoka Antychrysta. Urokowi Antychrysta zdoła się przeciwstawić mała grupka chrześcijan, która wyczuje sedno dobrze ukrytego niebezpieczeństwa: „Miłościwy panie! Najdroższy jest dla nas w chrześcijaństwie sam Chrystus. Ale i od ciebie, panie, gotowi jesteśmy przyjąć wszelkie dobro, jeśli tylko w szczodrej twej dłoni rozpoznamy świętą dłoń Chrystusa. I na pytanie twoje, co możesz dla nas uczynić, taka jest oto nasza prosta odpowiedź: wyznaj tutaj, teraz, przed nami Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który przyszedł w cielesnej postaci, zmartwychwstał i ponownie przyjdzie – wyznaj Go, a my z miłością przyjmiemy cię, jako prawdziwego zwiastuna Jego drugiego przyjścia w chwale”[3]. Pojęli oni dobrze, że chodzi tu o chrześcijaństwo rozwodnione, z Chrystusem wziętym w nawias. Największym niebezpieczeństwem, według Sołowjowa, nie jest stary, sprawdzony, ateizujący materializm, ale podstępny „humanistyczny” spirytualizm. Kto dla zaistnienia w świecie i dogadania się ze wszystkimi zrywa swą osobistą więź z Chrystusem zmartwychwstałym, stawia się po stronie Antychrysta. Antychryst biblijny Antychryst nie jest wytworem współczesnej wyobraźni. Nie wymyślił go ani Sołowjow, ani inny z wielkich wizjonerów naszych czasów. Towarzyszy on doświadczeniu chrześcijan przez wszystkie epoki, od samego początku. Spróbuję prześledzić ów wielki potok refleksji o nim na przestrzeni wieków. Wychodząc od czasów apostolskich, zamierzam przebrnąć poprzez komentarze średniowieczne, propozycje reformatorów, antypapistów, kontrreformatorów, docierając aż do autorów współczesnych, wykazujących niegasnącą aktualność zagadnienia. W ten sposób podejmę – może nieco karkołomną – próbę złożenia z kawałków historycznych portretu Antychrysta. Daniel Prafigurę Antychrysta znajdujemy w starotestamentowej księdze prorockiej Ezechiela (28,2), w zapowiedzi nadejścia przewrotnego króla na końcu czasów. Temat rozwija następnie żydowski prorok czasów wygnania babilońskiego Daniel (7-12). Roztacza on wizję kresu czasów. Pojawiają się w niej cztery bestie: lew, niedźwiedź, pantera oraz nieokreślona bestia z dziesięcioma rogami; symbolizują one cztery następujące po sobie królestwa: Babilończyków, Medów, Persów oraz imperium Aleksandra Macedońskiego (dziesięć rogów będzie oznaczać królów dynastii Seleucydów). W kolejnych interpretacjach Medowie i Persowie zostaną potraktowani razem, dzięki czemu ustąpią miejsce, jako czwartemu imperium rzymskiemu. W wizji Daniela niespodziewanie wyrasta mały róg, wyrywając trzy większe. Będzie on zapowiadać pojawienie się nowego króla, innego od pozostałych, przeklinającego Imię Najwyższego oraz prześladującego Jego świętych. Daniel w symboliczny sposób opowiada dzieje królestw helleńskich. Przewijają się postaci, w których słuchacze rozpoznają „króla Południa” egipskiego Ptolemeusza I Sotera (306-285 przed Chrystusem), pokonanego przez Seleucha I Nikanora (301-281), dziedziczącego po nim Antiocha II, koncentrując uwagę zwłaszcza na królu Antiochu IV Epifanesie, okrutnym prześladowcy narodu żydowskiego, który profanuje Jerozolimę, zaprowadza w świątyni Boga Jedynego pogański kult Jowisza, nazwany potem przez samego Jezusa „ohydą spustoszenia” (por. Mt 24,15; 1 Mach 1,37-40). Można powiedzieć, że Antioch IV stanie się figurą proto-Antychrysta. Do zapowiedzi Daniela nawiążą wszystkie fragmenty Nowego Testamentu. Św. Jan Słowo „antychryst” pojawia się jedynie w listach św. Jana w trzech miejscach: w Pierwszym Liście (2, 18-23) występuje raz, jako pojedynczy antichristos, innym zaś razem, jako liczni antichristoi; w innym miejscu tego samego Listu (4, 1-3) pojawia się określenie „duch antychrysta”. Powraca jeszcze po raz trzeci to określenie w Drugim Liście św. Jana (7). Ewangelista pisze: „Dzieci, jest już ostatnia godzina, i jak słyszeliście, antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu antychrystów… Wyszli oni spośród nas, lecz nie byli z nas [...]. Któż zaś jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jest antychrystem, kto nie uznaje Ojca i Syna”. W dalszej kolejności zaś dodaje: „Umiłowani, nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy, czy są z Boga… Żaden zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch antychrysta, który – jak słyszeliście – nadchodzi i już teraz przebywa w świecie”. Janowy Antychryst to całkowity neologizm. Etymologia tego określenia, według św. Izydora z Sewilli, oznacza tego, kto jest przeznaczony do sprzeciwiania się Chrystusowi, a nie – jak chcieli niektórzy jemu współcześni – tego, kto poprzedzi Chrystusa. Greckie anti odpowiada łacińskiemu contra, co wskazuje na antytezę Chrystusa. Jeśli Chrystus jest „Pełnią łaski”, tamten jest „pełnią grzechu”; naprzeciw Prawdy pojawia się Kłamstwo[4]. Być może ma to związek z pojęciem „anty-Bóg” – antitheos, występujący u Żyda aleksandryjskiego Filona. Nieuznawanie Jezusa, według św. Jana, oznacza twierdzenie, że nie przyszedł On w ciele ludzkim, czyli zaprzeczanie realności Jego Wcielenia. Antychryst św. Jana zdaje się, więc nabierać charakteru polemicznego, określenie wymierzone jest przeciwko heretykom atakującym prawdę o Jezusie. Św. Paweł Innego, bardziej eschatologicznego, charakteru nabiera nauczanie św. Pawła, zwłaszcza w słynnym fragmencie z Drugiego Listu do Tesaloniczan (2,3-12). Paweł, objaśniając fakt powtórnego przyjścia Chrystusa w chwale, pisze, że „dzień ten nie nadejdzie, dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazwane jest Bogiem…, tak, że zasiądzie w świątyni Boga, dowodząc, że sam jest Bogiem [...]. Pojawieniu się jego towarzyszyć będzie działanie szatana, z całą mocą, wśród znaków i fałszywych cudów, z wszelkim zwodzeniem ku nieprawości tych, którzy idą na zagładę, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby dostąpić zbawienia”. Dokument ten jest najstarszym tekstem chrześcijańskim wchodzącym w tzw. korpus Pawłowy. Jest autentycznym listem napisanym przez Apostoła ok. 50 roku po Chrystusie. Poddaje on interpretacji znaki końca czasów: nadejście odstępstwa (apostazji) oraz objawienie się antychrysta, nazywanego tutaj „człowiekiem grzechu, synem zatracenia”. Jest to postać bez imienia, synonim nieprawości. Paweł powołuje się w swym liście na sprawy dobrze czytelnikom znane. Kontekst jego powstania jest taki: Paweł udaje się do Macedonii, do miasta Tessaloniki (dzisiejsze Saloniki) i przepowiada Chrystusa w żydowskiej synagodze. Twierdzi, że Jezus jest Mesjaszem, oczekiwanym przez naród wybrany. Głosi Jego śmierć i zmartwychwstanie, co sprawia, że niektórzy Żydzi i poganie dają mu wiarę. Lecz po dwóch tygodniach w środowisku synagogi wybucha furia, miasto zostaje podburzone, Paweł musi ratować się ucieczką do Berei, z nadzieją na rychły powrót (por. Dz. 17). Lecz Żydzi i w tym mieście urządzają zamieszki, tak, że Paweł zmienia zamiary i udaje się do Aten, gdzie na areopagu próbuje głosić kerygmat o Chrystusie zmartwychwstałym w kontekście kultury helleńskiej. W Berei zostaje przyjaciel Pawła, Tymoteusz (prawdopodobny dostarczyciel listu). Spotka on Pawła potem w Koryncie, skąd Apostoł pisze Pierwszy List do Tesaloniczan mówiąc w nim, że zbliża się „gniew Boży” oraz zapowiada nieodwołalne przyjście Chrystusa i sąd. Tesaloniczanie zaczynają żyć przekonaniem o rychłym przyjściu Pana, podżegani jeszcze innymi listami, rzekomo pochodzącymi od Pawła, których treści możemy się jedynie domyślać. Paweł musi interweniować, by wyjaśnić dobrze kwestię „końca czasów”. W ten sposób powstaje ów Drugi List do Tesaloniczan. Katechon „Człowiek grzechu” jest tożsamy z „antychrystem” św. Jana. Wraz z nim nadejdzie tajemnica nieprawości i panowanie kłamstwa. Na koniec „Pan Jezus zgładzi go tchnieniem swych ust i wniwecz obróci samym objawieniem swego przyjścia” (2,8). Tymczasem trwa coś, „co go teraz powstrzymuje… Niech tylko ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca, a wówczas ukaże się Niegodziwiec” (2,6-8). A więc jest ktoś lub coś, co przeszkadza aktywności Antychrysta i co hamuje jak na razie jego nieprawość – pewien katechon (od greckich słów użytych przez Pawła: to lub o katechon, w zależności czy występuje w czasowniku czy rzeczowniku; łacińska Wulgata tłumaczyła: quid detimeat lub qui tenet). „Katechonem” byłoby jakieś wydarzenie, proces historyczny lub instytucja, albo być może jakaś konkretna osoba. Św. Tomasz z Akwinu przedstawił w tym względzie trzy hipotezy. Według pierwszej z nich, mogłoby nim być „imperium rzymskie”. W zgodzie ze św. Augustynem[5], starożytny Antychryst był utożsamiany z krwawym cesarzem Neronem. Istniała przy tym legenda, że Neron nie umarł, ale został wygnany. Powróci więc, gdy przeminie imperium rzymskie. To, co przeszkadza dziś Neronowi powrócić, to potęga i prawo cesarstwa. Tomasz, podobnie jak potem papież Leon XIII, interpretuje tę legendę duchowo, twierdząc, że „katechonem” jest siła Rzymskiego Kościoła. Inną możliwą interpretacją jest „katechon”, jako pewne mocne wydarzenie. W oparciu o łacińską grę słów Tomasz twierdził, że accessus (wydarzenie) powstrzymuje discessus (odstępstwo, apostazję). Tym wydarzeniem jest głoszenie Ewangelii oraz zbliżanie się do wiary tych, którzy się nawracają poprzez ewangelizację. Trzecim sposobem realizacji „katechonu” ma być demaskowanie tajemnicy nieprawości, wydobywanie na światło grzechu, piętnowanie i uświadamianie sobie nawzajem podstępów nieprzyjaciela. Do kwestii „katechona” powrócę pod koniec artykułu, tymczasem przyda się stwierdzenie, że z treści listu Pawłowego wynika w sposób oczywisty, iż wyznawcy Kościoła pierwotnego wiedzieli dobrze to, o czym mówił Apostoł. Apokalipsa Wielkim biblijnym podsumowaniem kwestii Antychrysta jest księga Apokalipsy. Pojawia się on w słynnym bestiarium wizji św. Jana, autora najpóźniejszej księgi Nowego Testamentu. Królestwo Bestii będzie trwało 1260 dni albo 42 miesiące. Powstaną dwie bestie, które poddadzą prześladowaniu świętych Pańskich; jedna wyrośnie z ziemi, druga wyłoni się z morza. Pierwsza będzie nosić dwa rogi, druga zaś zaopatrzona zostanie w siedem głów i dziesięć rogów (jak u Daniela). Przeciwko nim powstanie dwóch świadków, którzy zabici przez Bestię pozostaną martwi przez trzy i pół dnia, po czym zostaną wskrzeszeni przez Baranka. W obliczu nadchodzących nieprawości Bóg umacnia Swych poddawanych próbom uczniów, otwierając siedem pieczęci, każąc dąć w siedem trąb oraz wylewając siedem czasz gniewu. Szatan zostanie złapany w łańcuchy na tysiąc lat. Ma to być czas odpowiadający tymczasowemu triumfowi sprawiedliwości na ziemi. Na koniec zostanie stoczona wielka walka dni ostatecznych na równinie Armagedonu, po której szatan zostanie pokonany i rozpocznie się Sąd Ostateczny w chwale Syna Człowieczego. Obrazy Apokalipsy, bardzo tajemnicze dla współczesnej wrażliwości, były ucieleśnieniem „antychrysta” z listów Janowych oraz „człowieka grzechu” z nauczania św. Pawła. Niepokojąca postać Antychrysta, zaprezentowana w ten symboliczny sposób, nie jest demonem, lecz postacią ludzką wyposażoną w nadzwyczajną władzę uwodzenia innych. Tym straszniejszy jest, im bardziej po ludzku się zachowuje. Jest on przeciwieństwem Chrystusa. Szuka sposobności, by wręcz przejść w Jego postać, by tym samym móc oszukać wiernych. Kłamie dla zdobycia władzy. Ów hipokryta i symulant nie przedstawi się jednak, jako przeciwnik Chrystusa, wręcz przeciwnie: we wszystkim będzie usiłował go naśladować, wręcz parodiować. Smok i dwie Bestie z Apokalipsy, – na co zwracali uwagę szesnasto- i siedemnastowieczni autorzy, tacy jak: protestant Kalwin, katolicki teolog Thomas Adam czy angielski poeta Milton – usiłują naśladować Trójcę Świętą:, jako fałszywy Bóg, fałszywy Mesjasz i fałszywy prorok. Antychryst jest rodzajem „małpy Bożej”. W ten sposób zmierza do umniejszenia mesjańskiej godności Chrystusa, by przywłaszczyć sobie Jego cuda, Jego nauczanie i życie. c.d.n. Ks.Robert Skrzypczak