Nie ma licencji na zabijanie

advertisement
Nie ma licencji na zabijanie
Tomasz Żuradzki
„Polska Zbrojna” nr 7 (798), październik 2012
Z Tomaszem Żuradzkim o idei wolny sprawiedliwej i kodeksach dopuszczających zabijanie
rozmawiają Paulina Glińska i Małgorzata Schwarzgruber
W naturze wojny toczy się od milionów lat. Są elementem ewolucji i trwać będą tak
długo, jak życie. Czy to znaczy, że z przyrodniczego punktu widzenia w wojnie nie ma
nic złego?
Faktycznie mamy ewolucyjnie ukształtowane drapieżne odruchy, ale mamy też opory przed
wyrządzeniem komuś krzywdy czy zabijaniem. Z jednej strony żyjemy dziś w
społecznościach, w których normy dotyczące krzywdzenia czy zabijania są niezwykle
restrykcyjne. Widać to nie tylko na przykładzie zabijania na wojnie, ale także w dyskusjach
etycznych dotyczących chociażby eutanazji. Steven Pinker, psycholog z Harvardu, na różnych
przykładach dowodzi, że żyjemy dziś w najspokojniejszej epoce w dziejach. Z drugiej strony
wojna wciąż otoczona jest specyficzną aurą. Na hasło „wojna”, nawet dziś, otwiera się pole
niemal nieograniczonych możliwości zadawania cierpienia.
W toku ewolucji człowiek rozwinął sztukę zabijania. Czy to naturalny instynkt?
Instynkt jest naturalny, na przykład oglądanie scen przemocy w filmach czy grach
komputerowych wciąż sprawia wielu ludziom przyjemność. Ale zabijanie nie wynika w
prosty sposób z naszej natury, nie jesteśmy takimi drapieżnikami, którzy widząc potencjalną
ofiarę natychmiast się na nią rzucają. Co więcej, od kiedy żyjemy we wspólnotach przemoc
wolno stosować tylko wąskiej kaście wojowników. Aby do niej wejść, zawsze trzeba było
przejść jakiegoś rodzaju inicjację. Zabijanie innych wcale nie przychodzi ludziom łatwo, żeby
być w stanie zabijać trzeba się odpowiednio nastroić – różne plemiona używały do tego celu
środków odurzających, muzyki czy tańca. Dziś tę funkcję pełni szkolenie wojskowe.
1
Z jednej strony udoskonalaliśmy techniki zabijania, z drugiej zaczęliśmy mieć
wątpliwości, czy rzezie i wzajemne mordowanie są słuszne. Jak się zmieniały normy
dopuszczające zabijanie?
Ludzie od zawsze oceniali wojnę w kategoriach dobra i zła. Różne kultury wykształciły różne
normy dotyczące tego, kiedy wolno walczyć i w jaki sposób. To, co dziś znamy jako doktrynę
wojny sprawiedliwej, która leży u podłoża obecnego prawa międzynarodowego, pochodzi w
istotnej mierze z tradycji filozofii chrześcijańskiej, z dzieł Tomasza z Akwinu, Francisco de
Vitorii, Francisco Suareza. Ta tradycja została potem zaadoptowana do potrzeb świeckich
przez Hugo Grocjusza i uległa istotnym przemianom za czasów monarchii absolutnych, kiedy
to uznano, że suwerenowi wolno właściwie wszystko. Kolejne zmiany dokonały się w
związku z wejściem ludu na arenę polityczną, począwszy od wojen napoleońskich. Dlatego
to, co dziś odziedziczyliśmy jest niespójne: z jednej strony po I wojnie światowej formalnie
zakazano państwom wszczynania wojny i uznano to za przestępstwo, z drugiej strony reguły
dotyczący prowadzenia walki nie zostały zlikwidowane, a wręcz przeciwnie – rozbudowano
je uznając, że wojny i tak będą się toczyły, więc lepiej, by żołnierzy – bez względu na to czy
walczą w słusznej sprawie – obowiązywały jakieś normy. Michael Walzer jeden z najbardziej
znanych współczesnych filozofów zajmujących się etyką wojny, zauważył nieco złośliwe, że
wojskowi są zwolennikami tych reguł, by odróżnić swój fach od zwykłego rzeźnictwa. W
swojej wydanej niedawno po polsku klasycznej książce
Wojny sprawiedliwe i
niesprawiedliwe pisał, że zabijanie nie jest mniej straszne, gdy następuje zgodnie z regułami.
Doktryna wojny sprawiedliwej dopuszcza i usprawiedliwia zabijanie. Prezydent Barack
Obama odbierając Nobla w 2009 roku mówił, że wojna w Afganistanie była wojną
sprawiedliwą, bo miała chronić nas przed terrorystami. Przekonało Pana takie
tłumaczenie?
Wojna sprawiedliwa to albo wojna obronna, albo toczona w imię praw człowieka. Ani
konflikt w Afganistanie, ani w Iraku nie były wojnami obronnymi w klasycznym rozumieniu
tego słowa. Taką była wojna Polski w 1939 roku. W Afganistanie chodziło częściowo o
zemstę za zamachy z 11 września, a częściowo o uderzenie wyprzedzające ewentualne
kolejne ataki terrorystyczne. Takie uzasadnienie nie ma jednak umocowania w tradycyjnej
doktrynie wojny sprawiedliwej ani w prawie międzynarodowym. Wojnę obronną wolno
toczyć tylko w przypadku określonego i nieuchronnego zagrożenia. Obrona przed
domniemanymi kolejnymi atakami terrorystycznymi, które miały by być współorganizowane
2
przez afgańskich talibów, nie spełniała tych kryteriów. Z kolei wojna w Iraku była wojną
zmierzającą do umocowania przyjaznego reżimu w strategicznym miejscu globu.
Politycy tłumaczyli nam, że to wojna sprawiedliwa, bo w obronie irackiego narodu. Czy
zgodzi się Pan z taką opinią jako etyk?
Politycy chcieliby, aby te wojny były uważane za sprawiedliwe. Dlatego próbowali nas
przekonać, że walczymy w słusznej sprawie. W przypadku Iraku nie chodziło ani o obronę
Zachodu – w szczególności, gdy okazało się, że informacje na temat rzekomej broni
masowego rażenia były wyssane z palca – ani o prawa człowieka. Reżim Saddama Husajna w
swoich ostatnich latach był dość łagodny w porównaniu do wielu współczesnych rządów
autorytarnych. W wyniku trwającego latami chaosu panującego po amerykańskiej interwencji
można przypuszczać, że zginęło zapewne znacznie więcej ludzi niż padłoby w tym czasie
ofiarami rządów Saddama.
Zamachy z 11 września, a potem konflikty w Iraku i Afganistanie wywołały wśród filozofów
i etyków debaty i wielu uświadomiły, że tradycyjna doktryna wojny sprawiedliwej nie
przystaje do dzisiejszych czasów. Np. wojna w Afganistanie wydaje się wielu ludziom
uzasadniona, choć zgodnie z tradycyjnymi kryteriami nie da się jej uznać za wojnę
sprawiedliwą. Dlatego dziś niektórzy, np. amerykański filozof Jeff McMahan, próbują
uzasadnić użycie przemocy między państwami czy narodami dopuszczalnością przemocy na
poziomie jednostkowym. Wojna i zabijanie byłoby dopuszczalne na analogicznej zasadzie jak
dopuszczalne jest zabicie jednej osoby przez drugą w obronie własnej lub w obronie innych.
Chyba nie wszyscy zgodzą się z taką tezą.
Niektórzy, na przykład pacyfiści, powiedzą, że nigdy nie wolno używać przemocy, nawet w
obronie własnej. Ale to zbyt daleko idąca koncepcja. Większość z nas zgodzi się, że wolno
zabić w obronie własnego życia, trudno by było tego zakazać.
Tradycyjna doktryna wojny sprawiedliwej, na którą powołują się politycy, próbując uzasadnić
wojny w Iraku czy Afganistanie i wzorowane na niej prawo międzynarodowe, mają
paradoksalne konsekwencje. Zakładają bowiem tzw. moralną równość żołnierzy, bez względu
na to, po której stronie walczą. Idąc tym tokiem rozumowania, w 1939 roku żołnierzom
Wehrmachtu wolno było bez ograniczeń zabijać żołnierzy polskich – o ile tylko walczyli
zgodnie z regułami. Jeśli podczas napadu na bank rabuś wyciąga broń, a strażnik zaczyna
strzelać, to czy to znaczy, że rabuś ma prawo zabić strażnika? A to właśnie zakładałaby
3
doktryna wojny sprawiedliwej. Doktryna ta powstała w czasie, gdy żołnierz nie mógł
samodzielnie ocenić, czy walczy w słusznej sprawie. Był jednym z trybików w gigantycznej
machinie wojennej, a prawo do oceny tego, kiedy wojna jest słuszna lub nie przysługiwało
wyłącznie suwerenowi. Dziś żołnierze mają większą możliwość oceny, w jakiej wojnie
uczestniczą. Dlatego powinni być współodpowiedzialni za to, co robią, także z uzbrojonymi
przeciwnikami.
Czy nie stworzyliśmy kodeksów dopuszczające zabijanie, aby się w ten sposób
rozgrzeszyć?
Przede wszystkim, żeby rozgrzeszyć wojowników. Tradycyjna doktryna wojny sprawiedliwej
mówi, że jeśli żołnierz atakuje przeciwnika, może wszystko, oczywiście w granicach
pewnych konwencjonalnie ustalonych reguł. Takie podejście było przydatne, gdy
naprzeciwko siebie stały dwie wielkie armie, rodzi jednak problemy np. przy współczesnych
asymetrycznych konfliktach zbrojnych. Atak Izraela na Strefę Gazy w 2008 roku to dobry
przykład
takiego
konfliktu.
Zapewne
był
on
uzasadniony
w
świetle
prawa
międzynarodowego, bo na teren Izraela spadały wystrzeliwane ze Strefy Gazy amatorskie
rakiety. Ale w samym konflikcie ginęło ponad tysiąc Palestyńczyków, z których większość
zapewne nie była bojownikami, i 14 żołnierzy izraelskich. Izraelczycy twierdzili, że konflikt
miał uzasadnienie prawne, a oni walczyli zgodnie z regułami, nie atakowali celowo cywilów.
Teoretycznie mieli więc to „rozgrzeszenie”. Jednak po tej wojnie pojawiły się głosy krytyczne
co do sposobu prowadzenia tego konfliktu przez Izrael. Michael Walzer i Avishai Margalit w
głośnym artykule, który opublikowali w „New York Review of Books” uznali, że izraelscy
żołnierze powinni wziąć na siebie większe ryzyko, tak aby całkowita liczba ofiar tego
konfliktu była mniejsza, nawet gdyby miało zginąć więcej żołnierzy izraelskich. Takie
podejście nie ma jednak umocowania w tradycyjnej doktrynie wojny sprawiedliwej.
Są inne przykłady podobnej interpretacji?
Podobne zarzuty pojawiły się po interwencji NATO w Kosowie w 1999 roku. Zginęło około
tysiąca Serbów, z czego połowa to cywile i dwóch żołnierzy sojuszu. Niektórzy etycy, na
przykład Peter Singer, bronili wówczas zasadności tej interwencji, gdyż Albańczykom
faktycznie groziły czystki etniczne, podkreślali jednak, że niedopuszczalny był sposób jej
prowadzenia. Singer uznał, że zachód powinien wziąć na siebie większe ryzyko, że samoloty
powinny latać na niższych wysokościach, co pozwoliłoby na precyzyjniejsze atakowanie
4
celów wojskowych, dzięki czemu zginęłoby mniej cywilów, ale być może żołnierze NATO
ponieśliby większe straty.
Pisał Pan, że „współczesna zachodnia cywilizacja - jak żadna inna w dziejach ludzkości
– jest wyjątkowo wrażliwa na cierpienie i niezwykle ceni sobie wartość ludzkiego życia”.
Z jednej strony chronimy cywilów, a z drugiej strony ich zabijamy. Nie ma zakłamania
w takim podejściu?
Faktycznie, większość ofiar współczesnych konfliktów to cywile. Dawniej tak nie było:
jeszcze w czasie I wojny światowej zdecydowana większość ofiar to byli walczący. Wynika
to ze zmiany sposobu toczenia wojen. Na dodatek na wojnie często puszczają hamulce.
Ludwig Wittgenstein, jeden z najbardziej znanych XX-wiecznych filozofów, przed I wojną
światową wyjechał z Wiednia, by studiować w Cambridge. Gdy wybuchła wojna, postanowił
zaciągnąć się do austriackiej armii, czyli armii kraju, która tę wojnę wywołała. Wykorzystał
nawet rodzinne wpływy, aby wysłano go na front, nie zważając na to, że po drugiej stronie
stoją jego przyjaciele z Wielkiej Brytanii. Pisał wtedy, że wojna, ryzyko śmierci go
wzbogacają. Z jednej strony był to wrażliwy intelektualista, a z drugiej – wojna, śmierć i
narażenie życia otworzyły w nim nowe pokłady, stał się innym człowiekiem, uważał, że
wojna go uwzniośla. Także Zygmunt Freud pisał, że przez pierwsze miesiące wojny nie mógł
pracować, bo tak był podekscytowany.
Etyka i wojna to na pozór dwa wykluczające się słowa. Czy można etykę wojny
sprowadzić do stwierdzenia, że zabijamy tylko tych, którzy nam zagrażają?
Niektórzy realiści w teorii stosunków międzynarodowych faktycznie mogliby powiedzieć, że
pojęcie etyki wojny nie istnieje. To oznaczałoby jednak, że tak naprawdę nie istnieją żadne
normy, które regulowałyby stosowanie przemocy w stosunkach między państwami. Jestem
przeciwnikiem takiego podejścia. Głównie dlatego, że ignoruje ono bogaty dyskurs związany
z tradycyjną doktryną wojny sprawiedliwej: oceniamy czy dana wojna jest sprawiedliwa,
oceniamy, czy sposób walki jest właściwy. Ten dyskurs nie dotyczy spraw fikcyjnych.
Jak zatem najprościej wytłumaczyć etykę w wojnie?
W etyce normatywnej chodzi o to – mówiąc w dużym uproszczeniu – by porównywać dobro
ze złem. Dlatego etyka wojny nie wydaje mi się szczególnie specyficzna. Występują tu co
prawda skrajne sytuacje, zabijanie. Ale w innych dziedzinach życia też niekiedy chodzi o
zabijanie czy śmierć, choć są to przypadki bardziej subtelne: eutanazja, obarczone ryzykiem
5
badania naukowe na ludziach, ryzyko związane z nowymi technologiami. W każdym
wypadku cel etyki jest taki, by ważyć racje, pokazywać co zrobić w sytuacji konfliktu,
znaleźć równowagę między dobrem a złem.
Czy zawód żołnierza może usprawiedliwiać zabijanie?
Doktryna wojny sprawiedliwej i współczesne prawo zakładają „nieciągłość etyki”. Uznaje
się, że reguły dla niektórych grup zawodowych, na przykład żołnierzy w czasie wojny, są nie
do pogodzenia z regułami ogólnymi. Jeśli wchodzimy do kasty wojowników obowiązują nas
inne zasady niż wówczas, gdy jesteśmy poza nią. Jestem przeciwny takiemu podejściu i
próbuję pokazać, że charakterystyczne dla czasów współczesnych konflikty zbrojne nie
uzasadniają tej nieciągłości, że nie powinno być dualizmu, że wszystkich powinny
obowiązywać jednolite reguły.
Czyli zgodnie z Pańską teorią nikt, nawet żołnierz, nie ma „licencji na zabijanie”?
Powszechnie uważa się, że żołnierze taką licencję posiadają. Nie zgadzam się, bo
oznaczałoby to, że na wojnie można z wrogiem zrobić wszystko. A tak nie jest. Dotyczy to
zarówno izraelskich żołnierzy walczących w Strefie Gazy z bojownikami palestyńskimi, jak i
polskich żołnierzy w Afganistanie. Co więcej, Zachód ma teraz ogromną przewagę
technologiczną, logistyczną i militarną nad przeciwnikami, z którymi walczy. Uważam, że
wraz z tą rosnącą przewagą, wiążą się coraz większe obowiązki, a „licencja na zabijanie”,
którą mają dziś żołnierze podczas konfliktów, powinna być w istotny sposób ograniczona.
Ale czy nie jest trochę tak, że żołnierze czy osoby uczestniczące w konflikcie są jedynie
narzędziem państwa – jeśli zabijają to w granicach prawa. Za wojny można by obwiniać
raczej decydentów politycznych…
Traktowanie żołnierzy w kategoriach „narzędzi” nie jest dziś takie oczywiste. Minęły czasy,
gdy żołnierz siedział w okopach i strzelał, nie będąc w stanie realnie ocenić sytuacji. We
współczesnych konfliktach żołnierz najczęściej bardzo świadomie uczestniczy w różnych
skomplikowanych akcjach. Operacje wojskowe są znacznie bardziej precyzyjne, a żołnierze
operują w relatywnie małych grupach, wiedzą o co walczą, znają doskonale konkretną
sytuację bojową. Na skutek pojawienia się nowych form konfliktów zbrojnych zwiększył się
poziom odpowiedzialność żołnierzy, nawet szeregowców. Muszą być oni bardziej świadomi i
odpowiedzialni, bo na nich także spoczywa ryzyko podejmowania decyzji. Jednocześnie
6
potrzebują reguł, które pokażą jak zachować się w danej sytuacji, np. kiedy mogą odmówić
wykonania rozkazu.
Nie mówi się „zabić”, tylko „wyeliminować cel”. Czy to obłuda, czy może konieczność,
by nie dopuścić do dehumanizacji?
Być może łatwiej jest, gdy walczących po drugiej stronie uprzedmiotawiamy: walcząc w
słusznej sprawie osiągamy swoje cele poprzez „eliminację przeszkód” a nie po prostu
„zabijanie”? Nie chcemy zabić, a jedynie obronić swój kraj, innych ludzi, zlikwidować
terrorystów. Nie każdy jest tak cyniczny jak amerykański snajper Chris Kyle, który o
doświadczeniach wojennych mówi w sposób, mówiąc delikatnie, bardzo otwarty i
bezpośredni.
Chris Kyle mówi o wojnie i zabijaniu w sposób łamiący współczesne obyczaje i
konwencje. „Robi to (zabija) tak długo, aż nie ma nikogo, kto chce zabić jego. Na tym
polega wojna. Uwielbiałem to, co robiłem. Nadal to uwielbiam”. Jak na takie wyznanie
patrzy etyk?
Chris Kyle traktował zabijanie niczym przygodę, przechwala się, że zabił bardzo dużo ludzi,
po czym „wrócił do cywilizacji”, napisał książkę i ją promuję. Wojna otworzyła w nim inne
pokłady, uznał, że na wojnie wolno więcej. Podważa to etyczne teorie mówiące, że człowiek
jest spójnym podmiotem, który w każdych warunkach może podejmować świadome decyzje
na podstawie przemyślanych osądów. W człowieku mogą być niespójne osobowości, które
budzą się na hasło „krew”, „wróg”, „zabijanie”. Wtedy odzywają się emocje, których się nie
kontroluje.
Nie da się chyba ukryć, że politycy troszczą się o to, by konflikty, wojny, zabijanie
uzasadnić etycznie?
Politycy najczęściej odwołują się do prawa międzynarodowego, ale niekiedy wykorzystują w
tym celu intuicje dotyczące moralnej dopuszczalności stosowania przemocy w przypadkach
indywidualnych. We wrześniu ubiegłego roku Amerykanie po raz pierwszy celowo zabili
przy pomocy samolotu bezzałogowego swojego własnego obywatela: Anwara al-Awlakiego,
radykalnego duchownego islamskiego, urodzonego w USA i posiadającego amerykańskie
obywatelstwo, ale mieszkającego wtedy w Jemenie. Podejrzewali, że współpracuje on z
terrorystami. Administracji Obamy trudno było uzasadnić ten atak regułami prawa
międzynarodowego, bo zabili własnego obywatela. Posłużyli się czymś, co nazywam
7
intuicjami rządzącymi dopuszczalnością stosowania przemocy na poziomie jednostkowym.
Wskazali na przykład policjanta, który też może zabić przestępcę, jeśli zagraża on życiu
innych. Anwar al-Awlaki do nikogo nie mierzył i nikomu bezpośrednio nie zagrażał, może
nawet nie wiedział, że ktoś go śledzi. Jednak administracja Obamy jego zabójstwo próbowała
uzasadniać na podobnej zasadzie: ten człowiek spiskował z terrorystami, mógł kogoś
zaatakować, w związku z tym został niejako „profilaktycznie” zabity. Taka praktyka wydaje
się bardzo niebezpieczna, a uzasadnienie – naciągane.
Dlaczego częściej mówi się o własnych ofiarach, niż o tych, których pokonaliśmy?
Faktycznie tak jest, także w Polsce. Opłakujemy naszych zmarłych, nie pamiętamy o tych,
których zabiliśmy. To myślenie w kategoriach plemiennych. Patrząc na statystyki konfliktów,
w które zaangażował się ostatnio Zachód, liczba ofiar po stronie przeciwników jest dużo,
dużo większa. Ostatnia wojna w Iraku i chaos, który po niej nastąpił kosztowały życie ok. 5
tys. żołnierzy koalicji i zapewne ok. 100 tys. Irakijczyków, w większości cywilów. Niektóre
wyliczenia wskazują na większe straty po stronie Irackiej, bo uwzględniają tych, którzy
zginęli pośrednio: z powodu braku dostępu do źródeł wody pitnej, epidemii, zmniejszonej
dostępności lekarzy. Tylko w ostatnich 20 latach, które powszechnie uważa się za okres
niespotykanego w dziejach świata pokoju i stabilności politycznej, z rąk żołnierzy walczących
w armiach krajów zachodnich życie straciło co najmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset
tysięcy ludzi. Choć zapewne większość wojen, w które angażował się Zachód była słuszna, to
warto o tych ofiarach pamiętać, a także spróbować toczyć konflikty w taki sposób, by tych
ofiar, także po stronie wroga, było mniej.
Wizytówka:
Tomasz Żuradzki
Studiował filozofię i nauki polityczne na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz teorię polityki w
London School of Economics. Doktorat z filozofii obronił na UJ w 2011 roku, obecnie
pracuje w Instytucie Filozofii UJ. Zajmuje się problemami z pogranicza metaetyki, etyki
praktycznej i filozofii politycznej: kryteriami racjonalnego działania w sytuacjach
niepewności, różnymi zagadnieniami z zakresu etyki wojny, bioetyki i sprawiedliwości
międzypokoleniowej. Jest współredaktorem naukowym antologii Etyka wojny wydanej przez
PWN w 2009 r. W tym roku rozpoczął realizację trzyletniego projektu badawczego
8
finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki: „Terroryści, najemnicy, cywile: prawne i
etyczne wyzwania wynikające ze współczesnych metod oraz warunków prowadzenia
konfliktów zbrojnych”.
9
Download