Trzeba walczyć z wątrobologią stosowaną Z Profesor Elżbietą Mączyńską rozmawia Rafał Woś Rafał Woś: Co dobrego Pani ostatnio czytała? Elżbieta Mączyńska*: - Dawno zauważyłam, że największe wrażenie robią na mnie książki niby ekonomiczne, ale zahaczające o inne dziedziny. Na przykład „Czego nie można kupić za pieniądze” Michaela Sandela (Kurhaus Publishing, Warszawa 2012). Jej autor jest socjologiem, a nie ekonomistą. Książka Sandela była nominowana do naszej nagrody Economicus. I bardzo dobrze. Bo to jedna z bardziej potrzebnych rzeczy na polskim rynku. Dlaczego? Bo dotyka czegoś bardzo ważnego, ale umykającego w bieżących sporach o politykę czy gospodarkę. Z jednej strony mamy ogromną komercjalizację wszystkiego - co ma swoje zalety, i wady, ale z drugiej - nie zdajemy sobie sprawy, jakie będą efekty skomercjalizowania czegoś, co jeszcze skomercjalizowane nie zostało. Na przykład architektura krajobrazu. O, to mój ulubiony temat. Pana też? Tak, bo to problem kompletnie zaniedbany w Polsce Właśnie. W ogóle się nie mówi o tym, że architektura krajobrazu podwyższa ceny nieruchomości, że zachęca inwestorów. Ale architektury nie ma w PKB, a jeśli jest, to tylko jest poprzez koszty. Mam wrażenie, że u nas coraz więcej można za pieniądze kupić. Bo myśmy od początku transformacji poszli na macdonaldyzm stosowany. Barwna metafora Tak było. Naśladowaliśmy wzorce amerykańskie, kompletnie przy tym lekceważąc bliższe naszej kulturze i mentalności pomysły europejskie. Choćby model skandynawski, mówiąc, że nas na to nie stać. A stać nas? Ale my przecież i tak za to płacimy, bo Polska i tak ponosi wydatki socjalne, które nie są takie małe. Bo mniej się nie da. Ale jednocześnie zbyt małe, by móc cokolwiek zmienić. Na przykład? Czy zdajemy sobie sprawę, ile - jako kraj - tracimy na tym, że dzieci z biednych rodzin tkwią w pułapce generacyjnego bezrobocia? Czasem te najbardziej zdolne jakoś się przebijają, a co z resztą? I to w sytuacji, gdy edukacja tylnymi drzwiami się komercjalizuje - poprzez prywatny angielski, korepetycje, cyfryzację, prywatne szkoły. Osoby, które na to nie stać, mają mniejsze szanse na znalezienie dobrej pracy. A za to płaci już całe państwo, czy to w formie wyższych wydatków socjalnych, czy przestępczości, czy słabiej wykwalifikowanej siły roboczej, czy mniejszej innowacyjności. Inny, jeszcze bardziej jaskrawy przykład, to służba zdrowia. Oszczędzamy na leczeniu, zwłaszcza dzieci, ale to zaniedbanie wraca w postaci ciężkich chorób, które jeszcze więcej kosztują, bo obniżają produktywność, generują wydatki rentowe. To się naprawdę per saldo nie opłaca. Oba przykłady dobrze pokazują rachunek tzw. kosztów zewnętrznych, zupełnie niedostrzegany w naszych bieżących dyskusjach ekonomicznych. Bo mamy w Polsce jakieś straszliwe przekleństwo krótkoterminowości. Oszczędzimy, nie wydamy i jest świetnie. A co potem? Kto to zapłaci? Oczywiście my z podatków. Chwalić Boga, że są takie książki jak Sandela. Nic dziwnego, że ma na swoich wykładach na Harvardzie tłumy słuchaczy. Przydałaby się taka książka napisana przez Polaka. Z polskimi, a nie amerykańskimi przykładami. Pisała o tym trochę Maria Jarosz w książce „Wygrani i przegrani polskiej transformacji” (Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2005). Pisał o tym sporo Tadeusz Kowalik. Za każdym razem zarzucano mu, że jest socjalistą. Ale to w gruncie rzeczy nie ma wiele wspólnego z socjalizmem. Właśnie przy tej okazji przypomniała mi się jeszcze jedna książka. „Ekonomia kryzysu” Nouriela Roubiniego i Stephena Mihma (Wolters Kluwer Polska, Warszawa 2011). Jej autorzy tłumaczą skąd się wziął kryzys, ale od razu zaznaczają, że nie bazują na jednej tylko teorii ekonomicznej. Bo uważają, że w każdej szkole jest coś wartościowego, dzięki czemu można rozwiązać bieżące problemy. I u Keynesa, i u Friedmana. Podoba mi się ten eklektyzm. Dlaczego? Bo to, co mnie martwi w polskim życiu publicznym - na wszystkich zresztą szczeblach - to wątrobologia stosowana. Przepraszam, wątro-co?? Wątrobolog to lekarz, który wyleczy nam wątrobę. I będziemy mieli ten organ w najlepszym porządku. Tylko, że zaraz umrzemy na coś innego, czego wątrobolog nie zauważył, zlekceważył albo zwyczajnie skutkami swojej terapii popsuł. Bo powinien był uwzględniać całość, a więc również rachunek kosztów zewnętrznych, o którym sporo dziś rozmawialiśmy. Musimy nauczyć się to liczyć. Już Einstein powiedział, że to, co umiemy wyliczyć, coraz mniej się liczy, a to czego wyliczyć nie umiemy, liczy się niestety coraz bardziej. * Elżbieta Mączyńska, jest profesorem ekonomii i przewodniczącą Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego (PTE), wykłada w Szkole Głównej Handlowej