Dobre Słowo 17.02.2012 r. Zdrowo zrównoważeni Jaki z tego pożytek, drodzy bracia i siostry, że schodzimy się tu wieczorną porą, że marzniemy w tej kaplicy? Jaki pożytek z tego, że spędzamy tę godzinę właśnie tutaj, zamiast oddać się jakimś intensywniejszym, radośniejszym, przyjemniejszym, zdecydowanie bardziej aktywnym zajęciom? – Tak parafrazując List św. Jakuba i przerysowując go – bo on absolutnie nie przeciwstawia sobie wiary i uczynków – wchodzimy w serce jednego z najważniejszych problemów wiary i doktryny chrześcijańskiej, czyli styku pomiędzy naszymi uczynkami a wiarą. Pomiędzy działaniem a modlitwą. Wiarą i aktywnością. Jakub pisze o tym w liście. Chociaż jest Żydem, co wyczuć można w jego każdym słowie, adresuje go prawdopodobnie do hellenistów, do Greków. Do ludzi, którzy – jak dowiadujemy się z lektury listów także św. Pawła – mieli pewne problemy z połączeniem tych dwóch sfer: aktywnego działania w świecie i wiary, a właściwie moralności uczynków i wiary. Otóż Grecy – św. Paweł zetknął się z tym w dramatyczny sposób w Koryncie – przeżywali coś, co w Biblii nazywamy zrealizowaną eschatologią. Wierzyli, że zmartwychwstając, Jezus uwolnił ich już od wszelkiego zła tego świata. Że dla nich nie ma już ani moralności, ani kajdan konwenansów, które powinni zakładać. Że powinni żyć jak ludzie wolni, a to znaczy także: wolni od wszelkich zobowiązań moralnych. Paweł miał z nimi ogromne problemy. I wydaje się, że Jakub adresuje te słowa do ludzi o takiej mentalności. Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Nie można odłączyć życia, czynów, od wiary. One są ze sobą ściśle związane. To jest pierwszy kontekst, w którym w historii chrześcijanie czytali te słowa: kontekst grecki, całkowitej wolności, a właściwie swobody, w której, ponieważ jesteśmy w Chrystusie, wydaje nam się, że nie obowiązują nas już żadne prawa, że uczynki są po prostu niepotrzebne. Drugi kontekst, w którym ten tekst był bardzo intensywnie czytany i interpretowany, to kontekst Lutra, który mówił: Czytając Jakuba, mam wstręt do tego listu. To jest list ze słomy. Tu nie ma słowa Bożego. Tu nie ma Chrystusa. To jest list Żyda, który pisze na sposób żydowski. Jak można twierdzić, że zbawiamy się przez uczynki?! Luter – wiemy to doskonale – „nawrócił się”, czy właściwie doznał olśnienia, czytając List św. Pawła do Rzymian, gdzie jest mowa o tym, że jeżeli zbawia nas cokolwiek, to tylko i wyłącznie wiara w Chrystusa. Luter doznał wtedy olśnienia. On, mnich, augustianin żyjący pod pręgierzem uczynków, których już nie był w stanie wypełniać, odczuwał nerwicę wewnętrzną – czytający jego listy twierdzą tak czasami – odczuwał ogromny niepokój. Czytając listy św. Pawła, zwłaszcza List do Rzymian, wreszcie znalazł pokój. Zapisał to w jednym z komentarzy: Co za ulga! Wreszcie mogę zostawić te męczarnie związane z moimi uczynkami i rzucić się w ręce miłosierdzia Boga w Chrystusie. To On mnie zbawia, nie moje uczynki. Dlaczego przytaczam ten interpretacyjny kontekst, w którym czytano List św. Jakuba? Bo on wcale nie jest obcy nam, którzy dzisiaj próbujemy przeżywać naszą wiarę. Czasem tak, jak Grecy, odłączamy ją od uczynków, bo jest to prostsze. Prościej jest przeżywać wiarę zinterioryzowaną do chorobliwych granic, to znaczy taką, która – zapatrzona w samą siebie – szuka tylko modlitwy, nie chcąc wyjść do drugiego człowieka. To jest znacznie prostsze. Zauważyłem – patrząc także na moje życie – że w kontekście polskiej religijności to bardzo częste zjawisko. Łatwiej siedzi nam się w kościele i modli przed Najświętszym Sakramentem, niż robi coś dla drugich. Czasami łatwo, zbyt łatwo, wycofujemy się w modlitwę i nie robimy nic dla Pana czy dla drugiego człowieka. To nie jest zdrowe zjawisko. Z drugiej strony czasami możemy ulec temu, czego tak chorobliwie nienawidził i bał się Luter: próbujemy naszymi dobrymi czynami targować się z Bogiem i kupować sobie zbawienie. Bo o to właśnie Luter oskarża Jakuba: uczynki są jak pieniądz, którym Jakub próbuje – jak klasyczny Żyd – kupić u Boga zbawienie. Jak w zdrowy sposób podchodzić do modlitwy i uczynków? Jakiej równowagi w tym życiu szukać pomiędzy aktywnym działaniem a modlitwą? Jeśli szukać gdzieś przykładu takiej równowagi, to tylko w Jezusie. Bo zranionym grzechem ludziom trudno znaleźć zdrowy balans pomiędzy wiarą i czynami, pomiędzy uciekaniem w modlitwę a wychodzeniem do drugiego człowieka. Otóż, określając nasze życie, Jezus pięknie i bardzo całościowo podchodzi do tego problemu. To jest obraz, ale nie metafora, lecz dosłowne ujęcie sprawy. Jezus określa dzisiaj nasze życie jako drogę krzyżową czy jako dźwiganie krzyża. Kiedy dzisiaj wieczorem w myślach i w sercu usłyszałem to słowo, pomyślałem: Boże, ale wrażenie musiało wywoływać to słowo na słuchaczach Jezusa, na żyjących w Palestynie Żydach. Oni przecież widzieli te prowadzące do Jerozolimy drogi wysadzane krzyżami, na których umierali ludzie. To był dosłowny obraz, który oni mieli przed oczami, obraz cierpienia i męczarni. Prawdopodobnie tym obrazem Jezus określa także swoją przyszłość. Równocześnie jest to całościowe ujęcie misji i życia Jezusa. Nie tylko cierpienie zawiera się w krzyżu. I nie powinniśmy bać się tego obrazu, chociaż musi on wywoływać jakieś wrażenie. Dla Jezusa krzyż to jest obraz całego Jego życia, czyli powołania, ufności, z jaką odpowiada na powołanie, powierzając się w ręce Ojca, misji, którą ma tutaj do spełnienia. To obraz całego życia, w którym wiara równoważy się z działaniem. Ufne złożenie się w ramionach Ojca właściwie „produkuje” później dobre czyny. Żeby być zdolnym do takiej równowagi, jakiej doświadcza Jezus, i żeby być zdolnym do czynienia dobra, którego przykładem jest Jezus, po pierwsze trzeba się zaprzeć samego siebie. Nie wiem, co znaczy ten polski czasownik, jak można się zaprzeć samego siebie. Grecki czasownik tu występujący, oznacza: wyrzec się albo: pozbawić prawa własności. Chyba już rodzi nam się dosyć ciekawa i piękna interpretacja tego wezwania Jezusa: wyrzec się prawa własności do swojego życia, tak jak wyrzekł się go Jezus. To wyzwala w nas potencjał. Przestajemy wtedy racjonować czas i na modlitwę, i na wyjście do drugiego, i na czynienie dobra. Bo to nie jest mój czas. Nie należę do samego siebie. Moje życie tak naprawdę nie jest moje, chociaż tak je czasami nazywany. Wyrzec się prawa własności do siebie i oddać się Bogu to pierwszy krok ku uzyskaniu dobrej, zdrowej równowagi pomiędzy modlitwą i dobrymi czynami w naszym życiu. Wyrzec się samego siebie... Wziąć swój krzyż... Tekst grecki bardzo prosto to określa: zarzucić go na siebie, podnieść, jak się podnosi ciężar. Także tę swoją misję, to słowo, które Bóg do nas kieruje, zarzucić na siebie i naśladować Jezusa. W polskim tłumaczeniu zawiera się piękna intuicja: iść Jego śladami. Ale dosłownie Jezus mówi: towarzyszyć Mi, idąc za Mną. Czyli mamy trzy piękne elementy zdrowej równowagi pomiędzy wiarą a uczynkami: wyrzec się prawa do własnego życia, to, co daje mi Bóg, czyli moje życie, nie to, co sobie planuję czy wymyślam, ale to, co dzisiaj mam do dyspozycji wziąć w swoje ręce, zarzucić na siebie i towarzyszyć Jezusowi, idąc za Nim. To jest ważne: nie tylko naśladować Jezusa, ale towarzyszyć Mu, idąc za Nim. Dlaczego to jest ważne? Bo według tego obrazu wszelkie dobro czyni Jezus. Ja idę, tylko towarzysząc Mu. Zatem zdrowa równowaga pomiędzy czynami a wiarą polega także na tym, że uznajemy, iż wszelkie dobro, jakie dzieje się w naszym życiu, jest dziełem Jezusa, który mi towarzyszy, idzie ze mną, otwiera drogi, otwiera ludzi, a ja jestem tylko pomocnikiem w tej drodze. Idę za Nim. I tu rodzi się zdrowe podejście także i do naszych uczynków. Jeśli życie nie należy do mnie, tylko do Niego, to łatwiej mi oddawać siebie i mój czas. I myślę, że jest to także motywacja do tego, by to robić. Jeśli On idzie ze mną, jeśli w Jego ręce powierzam osoby, do których idę, i to On dokonuje wszelkiego dobra, to także łatwiej działać i łatwiej wychodzić do drugiego. Zasadniczo potrzebujemy tylko otwartości i pokory. Droga krzyżowa to także droga wielkiej pokory i uniżenia. Jezus doświadczy tego i będzie doświadczał na każdym kroku, będąc dla nas wzorem także w tym względzie. Paradoksalnie ten, kto idzie w ten sposób za Jezusem, dźwiga swój krzyż, zyskuje swoje życie, czyli wygrywa je. W niepojęty sposób obraz krzyża Jezus łączy z obrazem sądu. Egzegeci zastanawiali się i wysnuli wiele teorii na temat: Dlaczego w tej perykopie Jezus mówi o przyjściu Syna Człowieczego? Dlaczego od obrazu noszenia krzyża przechodzi do słów: Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi. I przede wszystkim dlaczego mówi: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże przychodzące w mocy. Wielu domyślało się, że Jezus liczył na to, że koniec świata nadejdzie szybko, może jeszcze za Jego życia. Może to Jego śmierć na krzyżu miała skończyć historię tego świata. Ale myślę, że Jezus przede wszystkim miał świadomość, że wraz z Jego życiem rzeczywiście zaczyna się nowa era, zaczyna się era końca. Tak zresztą mówimy i tak podaje katechizm: od czasu, kiedy Jezus wstępuje do nieba, przeżywamy koniec świata. To jest oczekiwanie na powtórne przyjście Pana. I w każdej chwili musimy się spodziewać, że nastąpi koniec. Tak naprawdę, jak mówi Jezus, koniec następuje wówczas – i za każdym razem ten koniec świata się przybliża i sąd się dokonuje – kiedy idziemy za Nim, kiedy przyjmujemy krzyż naszego życia i kiedy czynimy dobro. A zatem każdym dobrem czynionym na ziemi przybliżamy przyjście Chrystusa, sprawiamy, że aniołowie w chwale zstępują na ziemię, już teraz dając nam przeżywać radość, której doświadczymy kiedyś w niebie. To bardzo piękny obraz, w którym niesienie krzyża splata się ze zmartwychwstawaniem. I to także jest potężna motywacja do czynienia dobra. Każde dobro czynione tutaj przemienia ten świat od wewnątrz, przygotowuje go na ostateczne przyjście Chrystusa. To jest ten moment, w którym wyznajemy Chrystusa jako naszego Pana. Aniołowie zstępują na ziemię, Pan przychodzi w swojej chwale. Potrzeba tak niewiele, żeby niebo zaczynało się już tutaj, żeby nasze życie już dzisiaj przechodziło w radość zmartwychwstania. W ten sposób Jezus uczy nas zdrowej równowagi pomiędzy naszą modlitwą i dobrymi czynami. Nie zapominajmy, jak one są ważne, by nie rozłączyć religijności. Byśmy nie stali się introwertykami, którzy całe życie spędzają tylko na modlitwach, postach, czuwaniach, zapominając o tym, że dane nam zostało także realne zadanie: budowanie królestwa Bożego i przybliżanie zmartwychwstania przez każde dobro, które tu czynimy. Ksiądz Marcin Kowalski