Heros naszych czasów. Recenzja książki Andrzeja Pilipiuka Kroniki Jakuba Wędrowycza To nie bohater z taniej amerykańskiej kreskówki, który ratuje cały świat przed złym, obcym, zielonym. To facet, który ratuje Wojsławice przed satanistami, neandertalczykami oraz innymi dziwnymi istotami. Zamiast super wypasionej spluwy używa wideł i bagnetu, jego natchnieniem jest bimber, metodami nekrofilia i egzorcyzmy. Książka Pilipiuka jest przy tym jedynie wstępem do bestsellerowej serii opowiadań o superbohaterze, cywilnym egzorcyście, zawodowym alkoholiku. Zawiera piętnaście dykteryjek z życia codziennego głównego bohatera. Kroniki to książka z gatunku polskiego, dobrego fantasy. Jej cechą wyróżniającą są przekomiczny styl i język. Fenomen przygód Jakuba olśnił nie tylko mnie, ale także wielu krytyków, pisarzy oraz zwykłych czytelników. Eugeniusz Dębski, krytyk literacki, pisał o Kronikach: „Polscy autorzy raczej unikają tematyki polskiej, a nawet scenografii kraju ojczystego. Jeśli już popełnią utwór fantastyczny, którego akcja rozgrywa się w Polsce, to po pierwszej próbie z ulgą odskakują od niewygodnego tematu. Po „Weselu w Atomicach” Mrożka niełatwo jest ulokować się na serio, i na wesoło w Tu i Teraz. Andrzej Pilipiuk jest chlubnym wyjątkiem, który nie przestraszył się starcia ze skrzeczącą rzeczywistością. Stworzył postać filozofa, chwilami oscylującego w stronę menela, dziwaka i geniusza, rycerza i dowcipnisia, Polaka – Który - Potrafi, i Polaka, któremu się chce. Do tego szlachetnego altruisty, który za trudy dla świata chce tylko dobrego słowa. I dobrego trunku. Z przewagą mocnego. Trunku.” Książka ma dość skromną szatę graficzną. Nie świadczy to oczywiście o niskim poziomie utworu, wręcz przeciwnie. Rysunki Andrzeja Łaski rozpoczynają każde z opowiadań oraz występują jako ich podsumowanie, ukazując główny wątek, bądź jedną z bardziej humorystycznych sytuacji. Nawet grafika świadczy tu o przewadze treści nad formą. Rysunki są jedynie zwieńczeniem zjawiskowych przygód Jakuba. Można by stwierdzić, iż są gratisem do bardzo dobrego produktu, który przez ów bonus zyskuje na chwytliwości. Jakub Wędrowycz ma na karku około setki. Ukończył jedynie trzy klasy szkoły podstawowej, a to zapewne dlatego, iż od najmłodszych lat był człowiekiem wyzwolonym i, protestując przeciw ograniczeniom edukacji, wraz z ojcem podpalił szkołę. Później zaczęła się wojna i szkoły nie miał kto odbudować. Dlatego Jakub pozostał półanalfabetą, jednakże w pewnym tylko sensie. Po dużej ilości samogonu zdarzał się cud, bohater mógł pisać po polsku, co więcej, świetnie posługiwał się cyrylicą. Bimbrownictwo wyssał chyba z mlekiem matki, czy raczej ojca, a nawet dziadka, Króla Bimbrowników. Ponieważ w rodzinie było już czym popić, należało jeszcze mieć co popijać i w tej kwestii bohater znalazł jedno ze swoich licznych powołań. Dorywczo zajmował się kłusownictwem, polując nie tylko na dzikie zwierzęta, ale z powodzeniem także na bezpańskie i policyjne psy. Jeden z wyśmienitych przepisów z jego własnej książki kucharskiej to przepis na Hot Doga, cytuję: „ 1.Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego psa. 2.Podcinamy gardziołko bagnetem. 3.Krew zbieramy do wiadra, przyda się na kaszankę. 4.Polewamy psa spirytusem i podpalamy dla usunięcia sierści. 5.Patroszymy. Wnętrzności nie wyrzucamy, posłużą nam jako przynęta na następnego. 6. Mięso tniemy na niewielkie kawałki i nadziewamy na szprychy rowerowe. 7.Szaszłyki opiekamy na ognisku. 8.Serwować na ciepło, w drewnianej lub glinianej misce, z pieczywem i schłodzonym bimbrem.”. Pilipiuk tworzy tu atmosferę groteski i wciąga czytelnika w swoją absurdalną grę. Zachowanie konwencji przepisu łagodzi pełną grozy treść. Duchy Witkacego i Gombrowicza krążą nad Wojsławicami. Jakub mieszka na uroczym wzniesieniu, Starym Majdanie nieopodal Wojsławic, w okolicach Chełma (woj. lubelskie), w starej chacie, która pamięta czasy na pewno nie ostatniego cara. Uwagę zwraca stylistyka pomieszczeń i otoczenia, świadcząca o indywidualnym guście bohatera. Ciągi aparatury i butle nadają wnętrzu stylowego, designerskiego charakteru. Wokół gospodarstwa przestrzeń, kilka kępek krzaków i zabudowania gospodarcze. Pusta przestrzeń jest wynikiem życia towarzyskiego i pasji naukowych gospodarza - stężenia napromieniowania związanego z wizytami gości z kosmosu i eksperymentów z ukraińską bombą atomową. Stylowe wnętrza są pełne przedmiotów o ciekawych i różnorodnych zastosowaniach. Zwykła codzienna gazeta (sprzed kilkudziesięciu lat) służyła jako talerz do kaszanki, jako cerata na stół, kiedy kumple wpadali na kieliszek samogonu, czy po prostu jako zamiennik papieru toaletowego. Jakub miał w domu wszystko, czego potrzebował, a że jego potrzeby nie były dość wyszukane, wybrał więc dla swego domu styl ascetyczny i minimalistyczny: sypialnia, pokój gościnny i kuchnia w jednym. To dopiero pomysłowość godna współczesnego architekta i dekoratora wnętrz! I jakie to głęboko filozoficzne: maksimum treści przy minimum formy! I jakie to głęboko humanistyczne: nie jestem moim domem, jestem człowiekiem! Jakub, choć mieszka sam, ma syna Marka, wnuka Maciusia oraz prawnuka Piotra. Relacje rodzinne bohatera są nieco skomplikowane. Podczas gdy dziadek i ojciec stanowili dla Kuby autorytet (ze czcią wspominał jak wyspecjalizowali go w bimbrownictwie), inaczej przodków postrzegał Marek. Dziwnym trafem wyłamał się z przyzwyczajeń rodzinnych, dbał o ojca (kupił mu np. odkurzacz), ale syna trzymał od dziadka na bezpieczną odległość. Wydaje się, że rodzina nie poradziła sobie z wyjątkowością protoplastów rodu. O charyzmie i niebanalnej osobowości Jakuba świadczył jego wygląd. Złożyło się na to wiele czynników, począwszy od walonek made by Stomil, w których nosił zazwyczaj spory zapas bimbru i rosyjski bagnet. Spodnie, według najnowszych trendów z wiejskich wybiegów, ortalionowe, wzorowane na ukraińskich dresach. Potrafił jednak przeżyć metamorfozę, jak przystało na herosa, na co dzień używał zwykłej pegeerowskiej kufajki, natomiast na szczególne okazje (np. stawienie się na komisariacie) wkładał starą marynarkę, ukradzioną z jakiemuś nieboszczykowi, którą uważał za nadzwyczaj stylową. Twarz Jakuba zwracała uwagę, miała charakter dokumentalno – historiozoficzny. Nosiła ślady wielu niesamowitych i piekielnych przygód (szczególnie, ale nie tylko bimbrowniczych), mnie skłoniła do głębokiej zadumy nad fenomenem faktu, że bohater jeszcze żyje. Przyznać jednak trzeba, iż w jego niebieskich oczach, oprawionych w kataraktę i, delikatnie rzecz ujmując, „kurze łapki”, nie raz można było ujrzeć, oprócz szaleństwa, dobroć i inteligencję (choćby tylko emocjonalną). Charyzmatyczny mieszkaniec Wojsławic posiadał również wielu sympatycznych, wiernych i oryginalnych kumpli, jak choćby Semen Korczaszko, ponadstuletni weteran wojny mandżurskiej, wciąż przywiązany do carskiej Rosji, Józef Paczenko, zwany Jóźwą, oraz Tomasz, po prostu Tomasz. Do przyjaciół Jakuba oczywiście należy barman z miejscowej knajpy i jego wszyscy klienci, którym główny bohater wykurzył z domów na dobre duchy, upiory, dżiny i tym podobne stwory z zaświatów. Czynić dobro ludzkości to przecież imperatyw kategoryczny każdego Prometeusza (tu może raczej prometeusza). Oczywiście, jak to prometeusz, wrogów miał nieporównywalnie więcej, całą miejscową policję, a zwłaszcza jej Zeusa, posterunkowego Birskiego. Nasz heros miewał różne przypadłości, nie tylko z racji wieku, ale z powodu przyzwyczajeń, braku wiedzy czy nieumiejętności życia w społeczeństwie. Pierwszy raz na wakacje wyjechał mając ponad dziewięćdziesiąt lat. Odpoczywał w sąsiedniej wiosce, ale tak bardzo wziął do siebie istotę wakacji, czyli zabawę, że z kumplami wylądował w Uchańskim więzieniu. Odporny zadziwiająco był na stężenie alkoholu, gdyż raz nawet przepalił bezpiecznik, który wczepili mu kosmici, żeby tak nie pił. Wędrowycz, mimo swoich dziwnych upodobań, był człowiekiem. Może nie zawsze z gatunku homo sapiens czy homo erectus, ale na pewno z gatunku homo homini frater est. Człowiekiem, który zawsze pomagał tak zwanym uciśnionym. Kimś na kształt wolontariusza, gdyż brał wprawdzie zapłatę w litrach, ale i dzielił się nią z klientem. Był to chłop z zasadami. Dziwnymi, ale zasadami. Był wielkim patriotą, czasami przejawiał skłonności rasistowskie i nacjonalistyczne, ale nigdy na trzeźwo. Potrafił być uprzejmy, miły, dobry. Nawet dla księży. Co w jego wiosce i czasach było rzadkością. Ogólnie równy facet. Andrzej Pilipiuk, jak sądzę, stworzył nowego herosa naszych czasów. Pomimo jego słabości, nie odważyłabym się powiedzieć o nim: antybohater. Autor ukazuje bowiem obraz, który ma trzy plany, jakby trzy światy Dantego. W pierwszym, na kształt piekła, widzimy alkoholika, który powinien już dawno spoczywać w grobie z powodu nadmiaru samogonu, bądź leczyć się w szpitalu na detoxie. Widzimy pogromcę duchów, którego boją się nawet upiory, nie wspominając o ludziach, którzy weszli mu w drogę. Widzimy staruszka o temperamencie i odwadze hiszpańskiego matadora (jedynie takiej urody mu brakowało). Widzimy naukowca i biznesmena, starającego się przetopić bombę atomową, aby ją przewieźć i sprzedać w skupie metali. Widzimy eksperymentatora, wrzucającego granat do piwnicy pełnej satanistów czy łapiącego psa na linkę hamulcową. Widzimy men fatale, sprawcę obłędu i samobójstw posterunkowych (to tylko plotki). Widzimy rozgniewanego boga - kiedy z jego wzgórza widać bijącą łunę, to znak dla mieszkańców, że należałoby się w trybie natychmiastowym wysiedlić, najlepiej gdzieś za Ural. Na drugim palnie jednak, czymś na kształt dantejskiego czyśćca, w którym pojawia się refleksja, w którym zaczynam „widzieć jasno w zachwyceniu”, jest inna prawda. Pilipiuk przedstawia współczesną rzeczywistość popegeerowskich gospodarstw, ludzi rzuconych na głęboką wodę przemian i pozostawionych samym sobie. Przedstawia chłopa analfabetę, który nie ma nic do roboty na starość. Nie jest w stanie orać, sadzić i zbierać. Może tylko kombinować i zapełniać czas absurdalnymi czynnościami. Pędzenie bimbru w zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce, również w dzisiejszych czasach, jest sprawą naturalną. Niskie emerytury i zasiłki nie starczają na alkohol z akcyzą, a spotkania w knajpie są w takim miejscu jedną z niewielu rozrywek. Pilipiuk w sposób naturalistyczny i groteskowy pokazuje szarą rzeczywistość takich miejsc i ludzi. Śmiesznie i strasznie było w piekle, w czyśćcu jest już trochę smutniej. Człowiek przyzwyczaja się do pustki, zastyga w swoim byle jakim domu i byle jakim ubraniu. Czytelnik nie może jednak spocząć na laurach, jest jeszcze trzeci plan, coś na kształt dantejskiego nieba. Okazuje się, na szczęście, że czyściec, jak sądzę, był w Kronikach najsmutniejszym miejscem. W wojsławickim niebie, choć to dziwne, słyszę słowa Terencjusza: Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce. Ironia przestaje być ośmieszeniem niedoskonałości Polski, jej spadku po nieudanych wojnach i systemach władzy. Postać Jakuba Wędrowycza staje się symbolem zwykłego człowieka, który w ekstremalnych warunkach ocala przyjaźń i radość istnienia, który, przeżywszy piekło, tworzy swój własny raj. Czytelnik nie widzi już w Jakubie prymitywnego chłopa, zainteresowany jest natomiast jego bezpośredniością, przygodami i podejściem do życia, napędzającego go do brawurowych zachowań i przekraczania granic. Moim zdaniem, książka ta jest dla specyficznej grupy odbiorców, wyróżniających się docenieniem prostego, a zarazem wyimaginowanego poczucia humoru. Dotrze ona do każdego, kto w nadmiarze pracy i obowiązków chce oderwać się od szarej rzeczywistości, równocześnie pośmiać się z czegoś niewyszukanego i zagłębić w tajemnicę istnienia. I oczywiście docenić herosa naszych czasów, superbohatera, który swoją błyskotliwością i fartem nie nudzi, któremu zawsze udaje się to, co zamierza, który jest nieprzeciętny w swojej przeciętności.