Pobierz PDF - Racjonalista TV

advertisement
Tajemniczo brzmiąca nazwa wzbudza ostatnio wiele
niepokoju. Nowe definicje płci, negowanie
biologicznych różnic czy walka z historią i
tradycją? Tymczasem genderowe trendy obecne są w
naszym społeczeństwie od dawna a ich niezrozumienie
wynika z odmiennych losów Polek w drodze do
równouprawnienia.
Oficjalny model kobiecości na ziemiach polskich w
XIX wieku wyglądał podobnie jak w innych
europejskich krajach. Dziewczynę przygotowywano do
roli żony i matki. Jeśli pochodziła z wyższych
warstw społecznych zdobywała pewne wykształcenie,
najczęściej ograniczające się jednak do ogólnej
edukacji artystycznej i salonowej ogłady służącej
zdobyciu odpowiedniego męża.
Burzliwe dzieje naszej historii w ostatnich dwóch
stuleciach sprawiły że Polki musiały zacząć sobie
radzić w nowych rolach szybciej niż ich rówieśnice z
Europy Zachodniej. Gdy mężczyźni ginęli na wojnach
lub trafiali na zesłanie brały na siebie ciężar
zarządzania majątkami ziemskimi. Czasem były
zmuszone szukać nowego źródła utrzymania by zadbać o
byt rodziny. Zostawały nauczycielkami lub
urzędniczkami, wraz z rozwojem przemysłu przybywało
także kobiet pracujących w fabrykach.
Na przełomie wieków sporo działaczek pojawiło się w
ruchach społecznych i niepodległościowych. Aktywny
udział kobiet przełożył się na przyznanie im praw
wyborczych już w 1918 roku. Dla porównania
Francuzkom przyszło na to czekać aż do roku 1945.
W okresie międzywojennym sytuacja kobiet była bardzo
zróżnicowana. W wielu środowiskach funkcjonował
wciąż tradycyjny podział ról. Młodsze pokolenie
korzystało jednak z praw wywalczonych przez pierwszą
falę feminizmu do nauki, pracy i decydowania o
własnym losie. Powoli przybywało studentek i kobiet
aktywnych zawodowo, także zasiadających w
parlamencie. A podczas kolejnej wojny kobiety znowu
dowiodły że potrafią walczyć z okupantami i radzić
sobie w trudnych warunkach.
Okres PRL-u był czasem pozornej równości
symbolizowanej przez propagandowe hasło „Kobiety na
traktory” służące zresztą nadal do wykpiwania
polityki równościowej. Niższe zarobki czy emerytury
lub mniejszy udział we władzach prawie nikogo nie
interesowały, nieznane były pojęcia seksizmu,
molestowania czy dyskryminacji. Kobiety zajmowało
przede wszystkim godzenie obowiązków zawodowych z
rodzinnymi. Poza wąskim gronem akademickim nie
wiedziano o drugiej fali feminizmu ani o ukazaniu
się ”Mistyki kobiecości” Betty Friedan w 1963 roku.
Problemy amerykańskich pań domu wydałyby się pewnie
obce ówczesnym Polkom. Może nawet by im zazdrościły
że nie muszą ze sobą godzić łączenia kilku ról
pędząc prosto z pracy po dziecko do przedszkola i
zastanawiając się po drodze co ugotować na obiad.
„Kobieta pracująca” PRL-u nie miała właściwie
wyboru. Warunki bytowe sprawiały że mało żon mogło
zdecydować się na stałe wykluczenie z aktywności
zawodowej. Taka sytuacja funkcjonowała zwykle tylko
w środowiskach gdzie mąż relatywnie dobrze zarabiał,
na przykład w rodzinach górniczych.
Sytuacja kobiet pracujących zawodowo wyglądała dosyć
paradoksalnie. Ich zajęcia i ambicje były zwykle
mniej ważne od planów partnera. Na barkach żony i
matki spoczywała zdecydowana większość prac
domowych. Zagwarantowana oficjalnie równość przy
jednoczesnym zmaganiu się z trudami codzienności i
zakrętami historii nie pozwoliły na wytworzenie
autentycznego ruchu kobiecego poza oficjalnymi
organizacjami. W Solidarności działali wprawdzie
przedstawiciele obojga płci, do historii przeszła
ona jednak jako „ruch brodatych mężczyzn”. Nie
należy doszukiwać się tu jakiegoś spisku, na mocy
panujących wciąż stereotypów kobiety siłą rzeczy
były po prostu bardziej zaangażowane w sprawy
rodzinnej codzienności.
Transformacja ustrojowa otworzyła nowe drogi nie
tylko w dziedzinie polityki i gospodarki ale także w
sprawach
społecznych.
Nurty
feministyczne
przenikające do Polski od lat dziewięćdziesiątych
spotykały się jednak raczej ze sceptycyzmem mimo
powszechnej fascynacji wszystkim pochodzącym z
Zachodu. Już samo słowo kojarzyło się zwykle z
sufrażystkami w długich sukniach czy Amerykankami
palącymi staniki. Potrzeba ich działania pod koniec
XX wieku wydawała się niezrozumiała co rodziło wiele
stereotypów. Sfrustrowane kobiety nienawidzące
mężczyzn i dzieci. Dzień Kobiet jako relikt minionej
epoki z goździkiem i paczką rajstop. Czego one chcą
skoro według prawa wszyscy jesteśmy równi?
Dyskryminowane kobiety są w krajach arabskich a nie
u nas. Po co kwoty i parytety skoro kobieta może
wstąpić do partii politycznej i kandydować na każde
stanowisko? Jeśli ktoś czuje się krzywdzony może
zwrócić się na policję i do sądu. Gdy kobieta będzie
się starać to osiągnie sukces. Nie będę feministką
bo lubię nosić sukienki, malować się i być adorowaną
przez mężczyzn. Jestem szczęśliwą gospodynią domową
i nie chcę by ktoś mnie zmieniał.
Takie kwestie pojawiały się często w dyskursie
publicznym podczas ostatnich dwóch dekad. I mogło
się wydawać, że w dużej mierze zostały już
wyjaśnione. Pojawiały się nowe organizacje kobiece,
do świadomości społecznej przebijały się kwestie
związane z przemocą w rodzinie, dyskryminacją w
pracy czy feminizacją biedy. Na wielu uczelniach
powołano gender studies traktowane jako znany od
dawna na świecie element historii, socjologii i
kulturoznawstwa co jakoś nikogo nie bulwersowało.
Dzień Kobiet zaczął nabierać nowego znaczenia a
coroczne manify wpisywały się w kalendarz wydarzeń
dużych miast. Ich hasła wychodziły zresztą naprzeciw
wyzwaniom z którymi kobiety musiały się zmierzyć w
czasie transformacji. Z jednej strony szanse na
dynamiczną karierę zawodową. A z drugiej obawa przed
utratą pracy i pogorszeniem standardu życia.
Wydawało się że polskie kobiety mogą znaleźć
płaszczyznę porozumienia ponad podziałami
spróbować zawalczyć wspólnie o swoje sprawy.
i
Ostatnie wydarzenia ukazują jednak że te zmiany nie
dotknęły większości społeczeństwa. Słowa „feminizm”
i „gender” budzą nadal wielki lęk. Dający się
podsycać tym łatwiej, im większa jest niewiedza w
społeczeństwie.
– Jesteś feministką?
-Ależ skąd!
– Mówiłaś że jesteś za równością.
– Oczywiście!
Ten internetowy żartobliwy dialog jest kwintesencją
polskiego podejścia do feminizmu. Wielu zgadza się w
praktyce z jego założeniami ale nazwa jest nadal
trefna. Mało kto zdaje sobie sprawę że nie jest to
ścisła doktryna ideologiczna ale otwarty nurt mający
wiele barw w którym każdy odnajdzie coś dla siebie.
Może mu sprzyjać koleżanka z pracy, szczęśliwa żona
i matka trójki dzieci. Sąsiadka z którą byliśmy w
tamtym roku na pielgrzymce do Częstochowy. A także
dawno niewidziany kuzyn. Wbrew pozorom w Polsce jest
sporo mężczyzn feministów którzy nie traktują tego
ruchu jako zagrożenie. Pod jego wpływem zaczynają
się zastanawiać nad zmianami w męskiej tożsamości
którą również uwierają pozostałości patriarchatu i
wcale nie musi być wroga kobietom.
Może teraz nadchodzi czas na szerszą merytoryczną
dyskusję? Objaśnianie w szerszym gronie istoty
zjawisk uważanych do tej pory za niszowe i przenieść
je w pewnym sensie do mainstreamu? Odpowiadanie na
trudne pytania jeśli są zadawane bez agresji ale z
chęcią zrozumienia odmiennych punktów widzenia?
Warto spróbować oswoić brzydkie słowa na f i na g i
zrozumieć że są z nami od dawna choć pod innym
imionami. Próba negowania tego to zamykanie drzwi
otwartych już od ponad stu lat.
Tekst został pierwotnie opublikowany w 2014 roku w
feministycznym piśmie Zadra.
Download