Kogeneracja. Czy konkurencja może zepsuć rynek ciepła Z prof. dr inż. Januszem Lewandowskim, dyrektorem Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej rozmawia Bogdan Mikołajczyk Wrocław, duża, rozwijająca się aglomeracja ma dwie elektrociepłownie, których właścicielem jest ZEW Kogeneracja SA. Inny uczestnik tutejszego rynku ciepła, firma Fortum Power and Heat Polska sp z o.o., właściciel wrocławskiej sieci grzewczej, planuje budowę trzeciej. Zdawałoby się, że powstanie zdrowa konkurencja. A tymczasem ekspertyza Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej stawia przy tej koncepcji wiele znaków zapytania. Paradoksalnie sytuacja w systemie ogrzewania i zaopatrzenia w ciepłą wodę może się skomplikować, a cena ciepła dla mieszkańców znacząco wzrosnąć. Spróbujmy wyjaśnić: dlaczego? Od razu powiem, że rzecz dotyczy nie tylko Wrocławia. Także innych miast. Takich analiz prowadzi się wiele. Ale zacznę od ogólnej uwagi; otóż ciepło w stopniu jeszcze większym niż energia elektryczna nie jest typowym towarem. Nie daje się akumulować, a jeśli już to w niewielkich ilościach. Rynek ciepła nie jest rynkiem „prawdziwym”, jest regulowany, taryfy cen zatwierdza URE, ma też np. preferencje dla zielonej energii. Koszty produkcji ciepłej wody, wytwarzanej przez okrągły rok, są zupełnie inne niż koszty produkcji ciepła w sezonie zimowym, kiedy trzeba ogrzewać miasto przy temperaturze minus 20o C, co dotyczy na przykład kilkunastu godzin dziennie i trwa przez kilka dni w roku. W wielu miastach nastąpiło rozdzielenie podmiotów prawnych na te, które zajmują się przesyłem i dystrybucją ciepła, i te, które ciepło produkują. Ale nie wszędzie. Na rynku ciepła nie ma obowiązku wprowadzenia tzw. unbundlingu, czyli rozdzielenia działalności dystrybucyjnej od wytwórczej. Firma Fortum Power Heat Energy Polska, która jest częścią fińskiego koncernu energetycznego oraz właścicielem i operatorem sieci cieplnej we Wrocławiu, chce zbudować swoją elektrociepłownię. I skoro tak, to jako operator systemu, który decyduje o wyborze źródeł i wielkości obciążeń – zamiast kupować ciepło z zewnątrz, będzie chciała wprowadzić do ruchu własne. Można powiedzieć, że niejako poza kolejnością... To jest zupełnie naturalne. Oczywiście po spełnieniu ustalanych przez URE warunków dotyczących ceny na rynku konkurencyjnym. Wejście nowego źródła na poziom całorocznej produkcji oznacza, że dotychczasowe uzupełniające musi przez trzy miesiące przestać pracować. Trzeba je odstawić, zmniejszy się produkcja, I tam muszą wzrosnąć jednostkowe koszty stałe. Czy to oznacza, że na rynku ciepła nie obowiązuje zasada TPA Third-Party Access, czyli dostępu strony trzeciej do sieci grzewczej? Obowiązuje, tyle tylko, że ona w praktyce nie działa. TPA, oprócz wielu innych warunków, wymaga spełnienia i takiego, że dopuszczenie do sieci nowego partnera nie może spowodować wzrostu kosztów wytwarzania tego, który już w niej jest. Tutaj mamy sytuację odwrotną, bo właściciel sieci dopuszcza swoje źródło, a nie producenta z zewnątrz. Ale można do niej odnieść TPA, z taką oto interpretacją, że dystrybutor ma obowiązek odebrania ciepła, jeśli to nie zwiększy kosztów w drugim źródle. W przypadku, o którym mówimy, sytuację będziemy mieć taką, że starym elektrociepłowniom ubędzie sprzedaży i ich koszty wzrosną. No, ale chcę powiedzieć, że nie ma miasta w Polsce, gdzie udałoby się wykorzystać zasadę TPA w ciepłownictwie zgodnie z literą prawa. Wiele spraw kończy się w sądach niczym. Jest jeszcze inny problem. A kto będzie pokrywał rezerwę? Trudno sobie wyobrazić sytuację, że nowe źródło ma awarię i miasto nie ma ciepłej wody. Czyli w części Kogeneracji SA trzeba będzie utrzymywać jeszcze rezerwę. Kto za to zapłaci? W ostatecznym rachunku użytkownicy ciepła. Czy tu nie chodzi o to, że TPA sprawdza się wtedy, gdy rozdzielone są funkcje właścicielskie wytwarzania i przesyłu, czyli przeprowadzony został tzw. unbundling? W ciepłownictwie tego nie ma. I może to jest słaby punkt TPA w odniesieniu do rynku ciepła... Rozdzielenie dotyczy energii elektrycznej i gazu. W elektroenergetyce i gazownictwie, choć w tym drugim może w mniejszym stopniu, tam, gdzie jest unbundling, mamy sytuację jednego operatora sieci, wielu wytwórców energii i wielu odbiorców. W ciepłownictwie nie ma takiego rozproszenia. Wielkość systemu jest zdecydowanie mniejsza, bo to nie jest skala kraju, tylko miasta. Producent ciepła jest na ogół jeden, dystrybutor jeden, a odbiorców też nie tak wielu. Współpracowałem kiedyś z małym systemem ciepłowniczym, który miał tylko dwóch odbiorców, były to dwie spółdzielnie mieszkaniowe. W takim układzie skala zawirowań na rynku przy pojawieniu się nowego dostawcy jest zasadnicza. Wystarczy, że jedna spółdzielnia przejdzie do tego nowego dostawcy, to dotychczasowy znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Ale w związku z tym, o czym Pan mówi, czy można na przypadek wrocławski machnąć ręką i powiedzieć: niech sprawę rozwiąże rynek? Można, tylko kto za to zapłaci? Mieszkańcy. To może doprowadzić do znacznego wzrostu cen ciepła. Wiceprezes Kogeneracji SA, dr inż. Roman Traczyk na konferencji „Energetykon 2011” ocenił, że po zrealizowaniu koncepcji Fortum cena gigadżula ciepła we Wrocławiu wzrośnie z 31 zł/GJ do 42 zł/GJ... Taki będzie skutek na początek. Później, w skrajnym przypadku, może dojść do bankructwa którejś z elektrociepłowni. Trudno sobie wyobrazić, że zbankrutuje Kogeneracja SA, bo elektrociepłownia Fortum nie będzie miała takiej mocy, żeby sprostać zapotrzebowaniu systemu. Fortum może przejąć majątek konkurenta za „złotówkę”, ale to przestaje być racjonalne i niesie duże koszty społeczne. Powtórzę: problem wrocławski to nie jest zjawisko odosobnione. Tego typu sytuacji pojawi się więcej. W takim razie, jak to racjonalnie rozwiązywać? Skoro ciepłownictwo jest obszarem bardzo regulowanym, to być może lepszym rozwiązaniem niż regulator, który ma pilnować, żeby ceny były racjonalne – byłyby negocjacje przy wspólnym stole dystrybutora i producentów i dogadanie się, że nowa elektrociepłownia to na przykład będzie wspólna inwestycja. Albo dołączenie do warunków obowiązujących w TPA jeszcze jednego: odpowiedzialności za pełną regulację. To znaczy: możesz sprzedawać ciepło jako niezależny producent, ale odpowiadasz za to, że dostarczasz ciepło mojemu użytkownikowi i przy -20° C, i w lecie. Bierzesz na siebie pełny koszt, a nie tylko „śmietankę” w postaci całorocznej produkcji. Budując nowoczesną elektrociepłownię gazowo-parową Fortum będzie miał przewagę w walce konkurencyjnej. A Kogenercja SA? Czym może bronić swojego miejsca na rynku? Wspomniałem już o preferencjach dla zielonej energii, także „zielone” ciepło wytwarzane z biomasy ma – z mocy ustawy – pierwszeństwo w sprzedaży, we wprowadzaniu do sieci. Można sobie wyobrazić, że Kogeneracja przebuduje swoje bloki na biomasę na poziomie cieplej wody użytkowej i wtedy Fortum musiałby odstawić swój blok gazowy, a kupić ciepło z biomasy. Taka na dziś obowiązuje regulacja prawna. Były już takie sytuacje, że pojawiły elektrociepłownie gazowe, które wskutek zmian na rynku nie wyprodukowały ani jednego gigadżula ciepła. Działo się tak wtedy, kiedy nie było wspomagania dla produkcji gazowej i to ciepło było tak drogie, że nie dało się go sprzedać. Znany jest też przypadek Siedlec. Miasto dostało turbiny gazowe, ale wróciło do węgla. Też z powodu ceny. A jaka jest odpowiedzialność miasta za zapobieganie sytuacjom podobnym do wrocławskiej, kiedy mogą one narazić na szwank bezpieczeństwo dostaw ciepła dla mieszkańców? Na pewno za zaopatrzenie w ciepło odpowiada lokalna administracja samorządowa. Tak naprawdę jedyne kompetencje w tym zakresie mogą wynikać z obowiązku opracowania założeń do planu zaopatrzenia mieszkańców w energię elektryczną czy ciepło. Miasto, formalnie rzecz biorąc, ma możliwości określenia sposobu, w jaki mieszkańcy mogą być zaopatrywani w media. Natomiast nie ma w tej sprawie żadnych sankcji. Być może rolą miasta mogłoby być inicjowanie mediacji pomiędzy producentami ciepła i dystrybutorami w celu harmonizowania interesów wszystkich stron. Tak na marginesie; jest inne jeszcze zjawisko, które do nie dawna miało miejsce. Otóż na istniejącej sieci ciepłowniczej budowane były nowe odbiory ciepła, zasilane nie z sieci, tylko z instalacji gazowych. I to z powodów rynkowych. Deweloperzy budując dom instalowali lokalne ogrzewanie gazowe, które pociąga za sobą najniższe koszty inwestycyjne. To, że opłaty za ogrzewanie ponoszone potem przez lokatorów będą większe – deweloperów mniej interesuje. Wiedza o strukturze kosztów ogrzewania, źródłach ich powstawania itd. w dużych miastach jest dostateczna. W ośrodkach małych jest gorzej. I wobec tego na poziomie samorządowym, zwłaszcza w tych ostatnich, łatwo jest problemami ogrzewania manipulować. Wyobrażam sobie, że, gdyby tak wzorem architektów miejskich, którzy dbają o ład przestrzenny, powoływać fachowców, którzy dbaliby o porządek w miejskiej energetyce także cieplnej, to byłoby zdecydowanie mniej problemów w tej dziedzinie. Dziękuję za rozmowę.