WACŁAW MAKOŚ MIC PRZYCZYNY TURECKICH KLĘSK I ROZCZAROWAŃ SOBIESKIM POSZUKIWANIA ODPOWIEDZI ZE ŚW. O. STANISŁAWEM PAPCZYŃSKIM PUSZCZA MARIAŃSKA 2016 1 Część I SPRAWA NIEZDROWEJ AMBICJI 1. Wprowadzenie W publikacji „Udział o. Stanisława Papczyńskiego w ocaleniu Polski i chrześcijańskiej Europy”, już na początku rozważań autor zwrócił uwagę na dwa istotne warunki, które następnie starał się w rozprawie uwzględnić: dobrze poznać przedmiot badań (życie osób, ich ducha, działalność, pisma, czasy), a następnie zastosować właściwą dla historii, jak również dla duchowości, metodę. W formie negatywnej dodał, że aby dojść do prawdy, do rzeczywistości odległej w czasie, nie można się kierować jakąś ideologią, czy uprzedzeniami i założeniami z góry. Bez spełnienia tych warunków nie można by dojść do prawdy. Jednakże sytuacja jest dziś taka, że wielu autorów – również włoskiego filmu: „Bitwa pod Wiedniem” – obok prawdziwych, podaje też wiadomości błędne, zmyślone „fakty” i mylne opinie o św. o. Stanisławie Papczyńskim, czy o królu Janie III Sobieskim. Zwykle dochodzi do tego wtedy, kiedy mają na uwadze jakieś własne założenia, swój cel światopoglądowy czy polityczny, handlowy czy artystyczny itd. Gdy widzą możliwość dojścia do swego celu na skróty, mogą wtedy nawet nie dbać o prawdę, o ukazanie rzeczywistości. Wobec autorów, którzy opierają się na zasadach obcych dla historii czy duchowości, na łatwych hipotezach i analogiach, na demagogicznych chwytach, pomijaniu istotnych aspektów sprawy itd. nie należy być obojętnym. Trzeba docierać do prawdy, do rzeczywistości. Może podczas czytania naszej książki, uwzględniającej istotny, a zazwyczaj pomijany aspekt duchowości, znaleźli się tacy, którzy nie zwrócili uwagi na spełnione w niej konieczne warunki badań i też stawiali sobie takie lub inne pytania: Czy faktycznie do istotnych przyczyn tureckiej klęski należała pycha, chciwość i niemoralność? Czy nie są to tylko poglądy autora publikacji? Czy Turcy tak samo jak Polacy oceniali klęskę? Jeśli król Jan III Sobieski – na którego św. o. Stanisław miał wpływ przez świątobliwe życie i nauczanie – wiernie pełnił wolę Bożą, to dlaczego niektórzy zarzucają mu wiele złego? Dlaczego król nie wykorzystał swej wielkości i sławy dla dobra Kraju? Chyba wszyscy z tym się zgodzimy, że na takie pytania trzeba znaleźć odpowiedzi, które by nie pozostawiały wątpliwości. Ci, którzy nie dostrzegali żadnych problemów, też mogą liczyć na pogłębienie swej wiedzy. W dociekaniach będzie nas wspierał św. o. Stanisław Papczyński, a pomocni w nich okażą się również muzułmańscy kronikarze. 2 2. Nasz święty przewodnik i wychowawca Udajemy się ponownie w drogę, którą już raz przebyliśmy w publikacji „Udział Stanisława Papczyńskiego w ocaleniu Polski i chrześcijańskiej Europy”. Nadal będzie nas na niej wspierał ten sam św. o. Stanisław. Tym razem korzystanie z jego pomocy dostarczy nam jednocześnie okazji do poznania „jego moralnego i obywatelskiego nauczania”, a więc i do głębszego poznania jego postaci, a to jest przecież cel tych opracowań. Niniejsza praca będzie bowiem dalszym ciągiem odpowiedzi na apel Senatu z 31 marca 2011 r.: „Senat Rzeczypospolitej Polskiej uznaje Bł. Ojca Stanisława Papczyńskiego za godny naśladowania wzór Polaka oddanego sprawom Ojczyzny. Aktualność Jego moralnego i obywatelskiego nauczania uzasadnia przybliżenie postaci Bł. Ojca Stanisława współczesnemu pokoleniu Polaków, a szczególnie młodzieży. Senat apeluje do środowisk oświatowych o popularyzację postaci i dokonań Błogosławionego”1. Spójrzmy najpierw – choćby tylko pobieżnie – na przygotowanie i kompetencje naszego o. Stanisława, dzięki którym posiadł on autorytet, z którym wciąż trzeba się liczyć. Szereg danych z jego życiorysu znamy już z poprzedniej rozprawy i zapewne też z wielu innych publikacji2. Papczyński rodzi się 18 maja 1631 r. w głęboko wierzącej rodzinie chłopsko-rzemieślniczej w Podegrodziu koło Starego Sącza; umiera jako Przełożony Generalny Księży Marianów 17 września 1701 r. w Górze Kalwarii; kanonizowany zostanie 5 czerwca 2016 r. przez papieża Franciszka. Gdy jest w pełni swego wieku, jako mąż Boży, kapłan zakonny, założyciel Zgromadzenia Księży Marianów, mistyk i charyzmatyk, dający początek nowej szkole duchowości w Polsce, naucza i często wypowiada się jak prorok, dotykający najgłębszych Bożych tajemnic. Szczególną uwagę zwraca na Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny. Dostrzega też palącą potrzebę większej pomocy zmarłym cierpiącym w czyśćcu. Wskazuje na pilne do rozwiązania problemy w swojej Ojczyźnie. Wiele razy zabiera głos jak wychowawca Narodu. Z odwagą wypowiada swoje zdania wobec hierarchów Kościoła i panujących władców. Gani możnych, gdy ulegają pysze, chciwości i niemoralności. Piętnuje magnatów i szlachtę za 1 2 Zob. Monitor Polski z 2011 r., nr 28, poz. 305. Noty i odsyłacze będą stosowane oszczędnie, bo liczne dane o nim są już powszechnie znane. 3 egoizm i nadużywanie „złotej wolności”. Tych, którzy źle postępują upomina za ich przestępstwa i grzechy, a zwłaszcza za niezgodę, brak poszanowania cudzej własności, pychę, pieniactwo i pijaństwo. Dla wyzbycia się wad i uleczenia duchowych schorzeń wskazuje na konieczność pracy nad sobą. Dla wielu, nawet najwyżej stojących, staje się cenionym ojcem duchownym. Na niedomagania osobiste i społeczne poleca odpowiednie środki zaradcze. Apeluje o jedność i zgodę w Kraju, o uczciwość w sprawach materialnych, o prawe obyczaje i cnotliwe życie, a nade wszystko o umiłowanie Boga i bliźniego. Każe stawiać na pierwszym miejscu staranie o Królestwo Boże, a przy tym nie zaniedbywać troski o ziemską Ojczyznę. Jest znanym i cenionym profesorem retoryki i kaznodzieją. Budując innych świątobliwością życia, zaczyna słynąć z otrzymanych darów Bożych jako mistyk, prorok i cudotwórca3. W nauczaniu św. o. Stanisław wychodzi od podstawowych spraw egzystencjalnych. W świetle objawienia, ukazuje Boga jako Miłość i Wszechmoc. Według swego miłosiernego zamysłu Bóg powołuje do bytu człowieka: stwarza go na obraz i podobieństwo swoje. Nasz Święty mówi o naturze człowieka, o wszczepionej mu w serce tęsknocie za uszczęśliwiającym go Bogiem, o jego ogromnej godności jako dziecka Bożego i stojącym przed nim wspaniałym celu, jak również o jego upadku i odkupieniu przez Jezusa Chrystusa. Oto niektóre przykłady: „Rozważ, czym byłeś, zanim cię Bóg stworzył? Kim był Ten, który ciebie stworzył? Był mianowicie Bogiem, bytem najbardziej absolutnym, bez jakiegokolwiek początku i źródła, najdoskonalszą Dobrocią i Mądrością, nieskończoną Miłością i Wszechmocą. Stworzył więc ciebie <Ten, Który Jest>, a stworzony zostałeś ty, którego w ogóle nie było. Wiedz, że zostałeś stworzony z niczego, uformowany z lichej materii, lecz jednak dzięki mądrości Boskiego Artysty zostałeś uczyniony tak piękny, że oprócz niebian wyglądem zewnętrznym przewyższasz wszystkie stworzenia. Rozważ też, jaką tchnął w ciebie duszę? Ukształtowaną na obraz i podobieństwo swoje. Obdarzył ją rozumem, abyś pojął, że Bóg jest twoim Stwórcą. Dał ci serce, byś kochał. Dał tejże duszy wolę, abyś dowiódł, że jesteś wolny i niczemu nie podlegasz. Wolno ci ubiegać się o co chcesz, i co zechcesz wybierać, a to, co wybierzesz, kochać i iść za tym. Wreszcie temu wizerunkowi Boskiemu Bóg dodał pamięć, byś rozważał udzielone ci Jego dobrodziejstwa i pamiętał, że On jest twoim Charyzmaty i nadzwyczajne dary św. o. Stanisława zostały szerzej omówione w publikacji: W. Makoś MIC, O. Stanisław od Jezusa Maryi Papczyński. Badania i refleksje, Warszawa 1998, s. 250-266. 3 4 Stwórcą, a ty kiedyś byłeś prochem i w przyszłości znowu nim będziesz, co On niegdyś oznajmił pierwszemu Rodzicowi, mówiąc: <Prochem jesteś i w proch się obrócisz> (Rdz 3,19). Rozważ dobrodziejstwo Odkupienia, jak to Syn Boży, we wszystkim równy Ojcu, zechciał przyjąć ludzką naturę, aby ciebie, zbuntowanego człowieka, doprowadzić z powrotem do ojczystego domu, by uwolnić z czekającego cię więzienia wiecznej otchłani lub piekła. Nieogarniony, został zamknięty w łonie Dziewicy; niepodległy cierpieniu, przez całe swe życie cierpiał różne prześladowania, utrapienia, niepowodzenia: podczas narodzenia zimno, przy obrzezaniu nóż, w czasie ucieczki do Egiptu dokuczliwości klimatu i wiele różnych niewygód; gdy nauczał, musiał znosić języki bezbożnych, chronić się przed kamieniami, doświadczać pokus piekła, a za dobro otrzymywał to, co najgorsze. Gdy zaś dojdziesz do tajemnicy Męki, niemal osłupiejesz ze zdumienia. Twój rozum nie będzie w stanie pojąć mąk, katuszy i boleści Boga-Człowieka. Niech też ci to wystarczy gdy pojmiesz, iż On dla zadośćuczynienia za niezliczone grzechy cierpiał nieskończone męki […]. Tak bowiem On woła, pokazując swe boleści: <Ty, który mnie miłujesz, zobacz, czy jest boleść jako boleść moja> (Lm 1,12)”4. Uczy, w jaki sposób człowiek ma postępować i jakim być, żeby zachował swoją godność, stał się dobrym i czuł spełnionym: „To samo jest z właściwością rzeczy, co i ludzi. Nie ten okręt nazywa się dobrym, który został pomalowany w piękne kolory, ani ten, który ma srebrny dziób, ani ten, którego burty z twardego drzewa są rzeźbione, ani ten, który jest załadowany królewskimi skarbami i obsadzony wojskiem, ale ten który jest stabilny i mocny, a jego wiązania są szczelne i nie przepuszczają wody, który dobrze znosi ataki morza, poddaje się sterowi, jest szybki i posłuszny wiatrom. Miecz nazwiesz dobrym nie wtedy, kiedy jego pas jest pozłacany, a pochwę zdobią szlachetne kamienie, lecz kiedy ma cienkie ostrze, a klingę tak mocno zahartowaną, że wszystko przetnie. Od liniału nie wymaga się żeby był pięknego kształtu, lecz żeby był prosty. I każdą rzecz chwali się o tyle, na ile przy weryfikacji stwierdza się, że posiada to co jest dla niej właściwe. A zatem i u człowieka też nie to ma znaczenie ile ziemi orze, ile pieniędzy pożycza na procent, przez jak wielu ludzi jest pozdrawiany, na jak kosztownym łożu sypia, z jak drogiego pucharu pije, ale w 4 Papczyński, Inspectio cordis [IC], Rozmyślanie I, f. 160v-161r; por. Pisma zebrane, Warszawa 2007, s. 982 ns. Uwaga: Tłum. z łaciny są na ogół własne – W. Makoś MIC. 5 jakim stopniu jest dobry. Jest zaś dobry wtedy, gdy jego rozum jest prawy i szczery. To nazywa się cnotą i to jest jedyne wyróżniające człowieka dobro” 5. Chociaż pochodzi z niskiego stanu, ale nie ma chorobliwych kompleksów i nie cierpi na żadne psychozy. Wie, że wielkość człowieka nie zależy od samego pochodzenia z rodziny królewskiej, magnackiej czy szlacheckiej. Ilustruje to przykładami sławnych postaci i wskazuje na wartości, które decydują o prawdziwym szlachectwie, wiodącym do wielkości i sławy: „Do dzieła! To mówi nam sława i pokazuje tych synów niskiego pochodzenia lecz wykształconych alumnów, których uczyniła nieśmiertelnymi. Według sądu Apollina, któż spośród wszystkich ludzi kiedykolwiek przewyższył sławą i chwałą najmądrzejszego Sokratesa? A on urodził się z ojca rzeźbiarza. Jaki wiek nie podziwia geniuszu Euripidesa? Matka jego handlowała oliwą. A czyż jakieś szczególne mieszkanie miała sława Demostenesa? On też był tylko synem sprzedawcy noży. Wychwalasz Eschinesa? Był synem perkusisty. Wielbisz Epikteta? Był kiedyś niewolnikiem. Podziwiasz Demada? Był właśnie rybakiem. Również Lukana? I ten był tylko kamieniarzem. Ważyłbym się na opróżnienie oceanu, gdybym szukał końca przykładów w starożytności, ale i nasze czasy dostarczyłyby mi obfitego materiału do wykładu, jeśli w jego toku pragnąłbym przejrzeć dwory książąt i urzędy Rzeczypospolitych. Lecz w tej sprawie dla pośpiechu tylko tamte przykłady miejmy na uwadze i zachowajmy w pamięci. – Szlachectwo polega nie na świetnym urodzeniu, nie na portretach sławnych przodków, nie na mnóstwie tytułów, lecz na cnocie, na wiedzy, na duszy ozdobionej tymi znakomitymi przymiotami”6. Aby poznać, skąd o. Stanisław miał to wszystko, spójrzmy na jego biogram. Prześledżmy jego przygotowywanie do życia i przyszłych zadań: 1) trudności i nieszczęśliwe wypadki, 2) wychowanie i wykształcenie, 3) wartości życia zakonnego 4) i doświadczenia mistyczne. Dla pierwszych biografów i świadków, występujących w poznańskim procesie beatyfikacyjnym, podstawowym źródłem informacji o życiu Jana Papczyńskiego7 była – dziś nieosiągalna – „czerwona książeczka”, tj. jego autobiografia „Secreta conscientiae” (<Tajemnice sumienia>), do której oni mieli dostęp. Papczyński napisał ją gdy wstępował do zakonu 5 Prodromus, s. 118, por. Pisma zebrane, s. 322 (parafraza tekstu Seneki, tł. W.M.). 6 Tenże, Prodromus, s. 182; por. Pisma zebrane, s. 454-455. Wstępując do zakonu pijarów, zmienia swoje imię Jan, na zakonne Stanisław od Jezusa Maryi. 7 6 pijarów. Obejmowała ona okres młodości, niemal od początku jego zaistnienia. Jako głęboko wierzący, zwraca w niej uwagę na działanie Bożej Opatrzności. Niektóre wydarzenia traktuje jako prognostyki. Czuje się prowadzony przez Boga wyjątkowo trudną drogą i w ten sposób przygotowywany do przyszłych zadań. Ta droga zaczyna się jeszcze przed urodzeniem, gdy nosząca go w łonie matka, przeprawiając się podczas srożącej się burzy przez Dunajec, ulega wypadkowi i zaczyna tonąć. Błaga pośpiesznie Boga o ratunek i obiecuje ofiarować Jemu i Matce Najświętszej mające się narodzić dziecko. Mimo beznadziejnej sytuacji, zostaje z nim ocalona. Swoje przekonanie o cudowności wydarzenia matka przekazuje synowi. Dlatego będzie on później w swym życiu z wiarą i ufnością często powtarzał i innym polecał taki akt strzelisty: „Niepokalane Poczęcie Maryi Dziewicy, niech będzie naszym ocaleniem i obroną”8. Lata dziecięce i młodość Jana Papczyńskiego obfitują w nieszczęśliwe wypadki i śmiertelne zagrożenia. Wiele razy topi się (w Sanie, Wiśle, Odrze i Bałtyku), przebywa ciężkie śmiertelne choroby, uchodzi przed napadającymi na kraj wrogami (z Podolińca, Lwowa i Warszawy), ulega niebezpiecznym wypadkom (upadek z wysoka, poparzenie). Wśród nich jednak za największe doświadczenie uważa swój pierwszy pobyt we Lwowie. Wtedy to, będąc za słabo przygotowany do studiów i nie mając listu polecającego, nie zostaje przyjęty do jezuickiego kolegium. Znalazłszy się bez środków do życia, zapada na tak odrażającą chorobę, że wszyscy go opuszczają i unikają. Tylko Bóg pozostaje mu jako jedyna ostoja. Chory i osamotniony, podczas świąt Bożego Narodzenia czuje się tak, jakby już dochodził do kresu życia. Jednak w Bogu składa ostatnią nadzieję ocalenia i w swej ufności nie zostaje zawiedziony: kryzys mija, powoli dochodzi do siebie i po tym wraca do domu. Podczas tych doświadczeń boleśnie przeżywa kruchość zdrowia, znikomość życia ludzkiego i jego przemijanie, ale jednocześnie też coraz głębiej zaczyna rozumieć jego wartość i prawdziwy sens. Wiedząc, że tylokrotne ocalenie zawdzięcza Bogu, „dla Którego – jak często będzie to powtarzał – nie ma nic niemożliwego”, wstępuje do zakonu pijarów, by całkowicie poświęcić Mu swoje życie. Tak się wypowiada: „Bądź uwielbiony, Panie mój, na wieki! Spraw, abym po tylu przeżytych cierpieniach pozostał wierny swemu powołaniu, gdyż w rzeczywistości sam z siebie nie jestem zdolny uczynić nic dobrego. Prośbę do Niepokalanego Poczęcia N. M. P. o ocalenie i obronę, powtarzał często w czasie burz o. K. Wyszyński, podczas morskiej podróży do Portugalii; w: Pisma o. K. Wyszyńskiego [PKW], s. 219-242. 8 7 Ty zaś, który to czytasz, nie dziw się, że te sprawy referuję, ponieważ uważam, że dobrodziejstw Bożych nie godzi się ukrywać, i ciebie również chciałbym pobudzić do chwalenia Bożej wszechmocy i troski o nas. Jemu niech będzie cześć, honor i chwała po wszystkie wieki. Amen [...]. – Spraw mój Panie, błagam Cię o to najpokorniej, aby ta sama Opatrzność Twojego Majestatu, w której pokładam nadzieję na przyszłość i w którą wierzę, kierowała mną aż do końca mego życia, abyś Ty był uwielbiony we wszystkich moich działaniach, myślach i słowach. Amen”9. Jan Papczyński korzysta z różnych szkół. Początkową naukę otrzymuje w miejscowej szkole parafialnej w Podegrodziu. Potem kolejno: w Nowym Sączu, w kolegium jezuitów w Jarosławiu, w szkole pijarów w Podolińcu, znowu w kolegium jezuitów we Lwowie i Rawie Mazowieckiej (aż do ukończenia filozofii w 1654 r.). Jeszcze w tym samym roku wstępuje do zakonu pijarów, gdzie otrzymuje zakonne imię Stanisław od Jezusa Maryi. Po roku nowicjatu w Podolińcu, przechodzi na jego drugi rok do Warszawy, by tam jednocześnie uczęszczać na teologię do franciszkanów reformatów. W następnym roku nie może studiować teologii w Warszawie z powodu wojny, zajęcia stolicy przez Szwedów i spalenia domu zakonnego. Udaje się więc do Podolińca i tam kontynuuje studia teologiczne pod kierunkiem już samych pijarów. Jednocześnie też uczy innych retoryki i sam stara się w niej wydoskonalić. Jako uczeń szkół jezuickich, pijarskich i studium teologicznego franciszkanów reformatów, posiądzie szeroką formację intelektualną i duchową. Ta intelektualna dyscyplina i formacja duchowa, zaczerpnięta przysłowiowo „nie tylko u jednego profesora i z jednej książki”, okaże się bardzo owocna, gdy w przyszłości zacznie pracować na odcinku dydaktycznym, wychowawczym, duchowym i apostolskim. Po wstąpieniu do zakonu pijarów, pilnie korzysta z ich charyzmatu. Jest gorliwym zakonnikiem obserwantem i wiernie stara się naśladować założyciela św. Józefa Kalasantego. W wyznaczonej pracy chce stać się wybitnym pedagogiem i wychowawcą. Święcenia kapłańskie otrzymuje w 1661 r. z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego w jego rezydencji w Brzozowie. Podczas pobytu u pijarów pracuje kolejno w Podolińcu, Rzeszowie i Warszawie, jako wykładowca retoryki, prefekt w kolegium, wychowawca, pisarz, kaznodzieja i ojciec duchowny10. Kazimierz Wyszyński, Vita Venerabili Servi Dei P. Stanislai a Iesu Maria [VW], f. 5v, § 1718; w PKW, s. 678-679. 10 W tym czasie, gdy o. Papczyński pracuje w Warszawie, przebywa w niej również Jan Sobieski. 9 8 Św. o. Stanisław stara się, zgodnie z charyzmatem pijarów, oprócz dawania młodzieży formacji zawodowej i obywatelskiej, wychowywać ją w bojaźni Bożej: tak ją formować, by żyła prawdami wiary świętej i przestrzegała zasad moralnych. W tym celu już w Podolińcu konstruuje dla swoich uczniów i czytelników specjalne narzędzie, tj. opracowuje podręcznik retoryki „Regina Artium”, który w skróconej wersji wydaje drukiem, pt. „Prodromus Reginae Artium” [<Zwiastun królowej sztuk>]. Podręcznik ukazuje nam jego dobre wszechstronne przygotowanie. Daje autorowi świadectwo zdobytej bogatej wiedzy, zaczerpniętej z Biblii, filozofii, teologii, historii oraz z ogólnej kultury ludzkiej, poczynając od starożytnych czasów, a kończąc na jemu współczesnych. Pod względem metody jest tak napisany, że nieomal mógłby zadośćuczynić dzisiejszym wymogom naukowym naszych profesorów (opieranie się na źródłach, cytowanie tekstów, odsyłanie do źródeł). Do wykładów, które mają przygotować słuchaczy do pięknego i dobrego przemawiania, dołącza liczne pouczenia i odpowiednie przykłady, mające ich również nauczyć i zachęcić do dobrego i pięknego życia. O powodzeniu tego podręcznika wśród młodzieży oraz różnego rodzaju mówców, nie wyłączając posłów i senatorów, świadczy duże nań zapotrzebowanie, gdyż w ciągu zaledwie kilku lat trzeba było go wydawać aż czterokrotnie. Prof. Eugeniusz Jarra nie ma wątpliwości i tego stara się dowieść, że co do koncepcji wychowania i formacji osób mających w przyszłości wziąć na swoje barki rządy i odpowiedzialność za państwo, był on poprzednikiem o. S. Konarskiego, który budując „Collegium Nobilium”, ten jego zamysł wprowadzał w życie11. Świętemu o. Stanisławowi zależy na tym, by owoc swej pracy przekazać zarówno młodzieży, jak i społeczeństwu. Uczy nie tylko z poświęceniem i zaangażowaniem, ale też z odpowiedzialnością i dalekosiężnym przewidywaniem. Po odejściu od pijarów, w „Apologii” zdradza swoją metodę. Mówi, że przyjmował zlecane mu obowiązki i nie oszczędzając się, spełniał je w taki sposób, żeby były cenione i przynosiły pożytek nie tylko ludziom jemu współczesnym (uczniom, słuchaczom, penitentom), ale – po jego śmierci – również przyszłym pokoleniom. Dlatego owoce swej pracy zaraz zostawiał na piśmie, by potem je publikować12. E. Jarra twierdzi: „O. Stanisławowi należy się w dziedzinie dziejów polskiej myśli społecznej miejsce poczesne; należy się uznanie, że był ks. Konarskiego prekursorem”. To zdanie autor poprzedza analizą porównawczą, E.J., „Myśl społ. o. S. Papczyńskiego założyciela marianów”, Stockbridge 1962, s. 91-101. 12 Papczyński, Apologia, Czwarta przyczyna, § 50-51, por. Pisma zebrane, „Apologia wystąpienia od pijarów”, s. 1451. 11 9 Jest więc najpierw nauczycielem retoryki, a po święceniach także kaznodzieją, wychowawcą i spowiednikiem. Już jako marianin pisze podręcznik duchowości dla osób wszystkich stanów, pt. „Templum Dei Mysticum” (<Mistyczna świątynia Boga> – TDM), a dla zakonników przygotowuje zbiór rozmyślań, pt. „Inspectio cordis” (<Wejrzenie w głąb serca> – IC). Ponadto dla swoich marianów wydaje konstytucję „Norma vitae” (<Reguła życia> – NV). Pisze też panegiryki. Jako kaznodzieja i ojciec duchowny pozostawia po sobie kazania: o Matce Bożej (w „Prodromus”), pasyjne: „Christus Patiens” (<Chrystus Cierpiący> – wzmiankę o tym czyni już w „Apologii”) i „Orator Crucifixus”13 (<Ukrzyżowany Mówca>). Pisze też o św. Tomaszu z Akwinu, „Rozmyślania” ogólne na rekolekcje, o Męce Pańskiej, o prawdach eschatologicznych (zamieszczone w „Inspectio cordis”). Dzięki swoim pracom i stosowanej metodzie staje się sławnym nauczycielem retoryki, kaznodzieją, pisarzem, jak również cenionym w skali całego kraju spowiednikiem i ojcem duchownym. Wykorzystane w tych dziełach źródła, do których – poza już podanymi – należą Ojcowie Pustyni, Ojcowie i Doktorzy Kościoła, teolodzy duchowości i mistycy, ukazują jego dobrą formację duchową i naukową. Ponadto wyrazi się ona i w tym, że przy podejmowaniu ważnych decyzji, będzie miał zasadę zasięgania rad specjalistów i uzyskiwania pozwoleń od kompetentnych przełożonych14. O. Kazimierz Wyszyński przytacza świadectwa, które o. Stanisław otrzymał, gdy udawał się do Rzymu: „Od Zakonu Dominikanów i Franciszkanów: <Przewielebny Ojciec Stanisław od Jezusa Maryi, kapłan Ubogich Matki Bożej Szkół Pobożnych, dawał przykład wyższej doskonałości swojej profesji w świętym zakonie w Warszawie, gdzie jako mąż naprawdę apostolski godnie spełniał przez cztery lata urząd zwyczajnego kaznodziei i jednocześnie profesora wymowy>. Zakon św. Augustyna tak go polecał: <Tak wypełniał w Warszawie obowiązki kaznodziei zwyczajnego i profesora retoryki, że zasłynął w całej Polsce i chciano z nim ustawicznie mieć kontakty>. Zakon kamedułów taką wyróżnił go pochwałą: <W królewskim mieście Warszawie, zasłynął jako kaznodzieja zwyczajny swego zakonu, a dla scholastyków swojego zakonu w Polsce był niewzruszoną kolumną i szczególną ozdobą, jak też uznawanym profesorem wymowy>”15. „Orator Crucifixus” (<Ukrzyżowany Mówca>); „Christus patiens” (<Chrystus Cierpiący>); w: Pisma zebrane, ss. 1199-1263; 1267-1334. 14 Por. Positio Pap., ss. 240-242; 306; 316; 359; 363, nr 13 itd. 15 Por. VW, 7v, § 28; w: PKW, s. 683. 13 10 Ogólne przygotowanie o. Stanisława do przyszłych zadań – jak widzimy – było solidne. Do niego doszły ponadto korzyści życia zakonnego. Mimo doznanych i tutaj trudności z powodu gorliwych zabiegów o obserwancję, Ojciec nie traci z oczu wielkich wartości życia zakonnego. Zaraz więc po otrzymaniu dyspensy papieskiej od życia u pijarów, składa Bogu akt ofiarowania („Oblatio”) na rzecz zakonu księży marianów, który ma założyć. Zapewnia, że czyni to z natchnienia Bożego16. W kazaniu wygłoszonym w Rzeszowie do sodalisów mariańskich mówi, że rezygnując z różnych nauk, a także „teologii spekulatywnej i dekadenckiej, uprawianej w różnych szkołach teologicznych” i oddając się Bogu w zakonie, zyskuje się większe możliwości nabycia wiedzy, niż idąc drogą normalnych studiów, gdyż Pan Bóg nie da się prześcignąć w hojności. Dla osób całkowicie oddanych Mu w zakonie, On staje się źródłem obfitych darów, a wśród nich, wyjątkowo wysokiej wiedzy. Dzięki temu mogą oni dojść do głębszego poznania nawet wielkich tajemnic wiary. Na poparcie swego zdania podaje przykłady uczonych, spośród Ojców Kościoła i Doktorów, którzy stali się wielkimi w zakonie, jak święci: Bernard, Tomasz z Akwinu, Bonawentura, Duns Szkot i inni. Nie deprecjonuje żadnej z dyscyplin naukowych, wręcz przeciwnie, bardzo je ceni, ale sam osobiście, kierując się przykładem Matki Bożej i świętych, woli całkowicie oddać się Bogu, uważnie wsłuchiwać się w to, co Duch Święty mówi w sercu, i pilnie korzystać z Jego oświeceń i natchnień. Rozumiemy, że tym samym wchodzi na drogę mistyki. Już wcześniej, w chwilach doświadczeń i osamotnienia, a zwłaszcza podczas pasienia owiec w Podegrodziu, nauczył się korzystać z kontemplacji, rozważania męki Pańskiej i życia w obecności Boga. Innych też zachęca do podjęcia takiej drogi, na jaką sam wszedł, proponując im spotykanie się z Bogiem we własnym sercu17. Chociaż o. Stanisław ceni sobie „teologię spekulatywną”, wysławia pod niebiosa św. Tomasza z Akwinu18, to jednak najwyżej stawia „teologię mistyczną i praktyczną”19. Sytuację dusz cierpiących w czyśćcu poznaje z udzielanych mu przez Boga oświeceń i wizji; obraz przyszłego zakonu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny – jak pisze – „wycisnął mu w sercu Duch Święty”; wciąż stara się pełnić wolę Boga i Protocollum Ordinis, § 93; por. Pisma zebrane, s. 1422-1423. Por. IC, f. 20r; TDM, s. 25-26; por. Pisma zebrane, s. 642-643 i s. 1091. 18 Por. Prodromus s. 178-179; Doctor Angelicus B2r-B2v; por. Pisma zebrane, s. 448-449; s. 1344-1358. 19 Por. Prodromus, Dodatek, s. 7; por. Pisma zebrane, Zwiastun królowej sztuk, s. 488. 16 17 11 dlatego gorliwie korzysta z rad i natchnień Ducha Świętego. Nie można więc mówić – jak w przypadku innych badanych postaci – o głównej zależności o. Stanisława od teologów jego wieku, jak J. Zapartowicz Miechowita, A. Bzowski, A. Opatowczyk, Sz. Starowolski itd. Wyjątkowo imponuje mu D. Kochanowski O.F.M., bo napisał przekonującą go rozprawę w obronie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Dlatego o nim i o jego pracy wypowiada się wyjątkowo20. Nawet gdy chodzi o zależność o. Stanisława od mistrzów życia duchowego i mistyków, od osób gorliwych i świątobliwych, od pionierów potrydenckiej reformy, z którymi utrzymuje żywe kontakty, jak bp M. Oborski, bp S. Wierzbowski, bp J. Gębicki, o. Ch. Mirecki OB, o. A. S. Skopowski OP i o. J. Ligęza filipin21, to należy zauważyć, że przede wszystkim Ducha Świętego uważa za swojego mistrza. Nie kryje tego, że jest zafascynowany naukami i przykładem życia swego magistra nowicjatu o. J. Dominika od Krzyża Franchi oraz św. Filipa Nereusza, a jako pisarz, widać, że co do stylu wzoruje się na o. C. Franciottim. Ponadto, z mistyków cytuje św. Katarzynę ze Sieny, św. Teresę od Jezusa i innych. Czyni to jednak pod okiem Ducha Świętego i na wszystkim (pisma, działalność) zostawia swoje piętno charyzmatyka. Od dzieciństwa, wyposażony w talenty i charyzmaty Ducha Świętego, czerpie mądrość z Jego natchnień i oświeceń. Gorliwie korzysta z tego, co aktualnie Duch Święty mówi przez Magisterium Kościoła, tj. przez ostatni wtedy Sobór Trydencki oraz bulle i dekrety Ojca św.22 Jako młodzieniec, ojciec duchowny, członek kapituły czy pisarz, ma często liczące się oryginalne zdania. Jako autor podręcznika retoryki, wiele razy je w nim wypowiada23. Jak zobaczymy, „Zwiastun Królowej sztuk” o. Stanisława dla nas w tym opracowaniu też będzie przydatnym narzędziem, bo pomoże nam znaleźć właściwe odpowiedzi na postawione we wstępie ważne pytania. Nasz Święty nie był specjalistą od wojskowości czy geografii itd. Był autorytetem jako teolog duchowości, pisarz i profesor retoryki. O. Stanisław pokazuje, jak z pomocą retoryki, można komuś urobić dobrą lub złą opinię. Mówi też dość obszernie o niezdrowej ambicji władców, której towarzyszą takie wady, jak pycha, żądza godności i władzy oraz nade wszystko chciwość. 20 D. K., Novus asserendae Immaculatae Conceptionis Deiparae Virginis modus, Cracoviae 1669. Do niej Papczyński napisał epigramat, pt. Triumphus B.V.M., Prodromus, s. 18; por. Pisma zebrane, s 454). 21 Por. K. Wyszyński, VW, § 76; w: PKW, s. 707. 22 Por. G. Caputi, “Notizie Historiche”, zob. Positio Pap., s. 137. 23 Por. E. Jarra, „Myśl społeczna o. Stanisława Papczyńskiego”, Stockbridge 1962, s. 39-48. 12 Umieszczając w swoim podręczniku naukę o chorej ambicji, św. o. Stanisław ma też na uwadze króla Ludwika XIV. Wygórowana ambicja i zarozumiałość tego francuskiego władcy były powszechnie znane, a jego egoistyczna polityka, omal nie doprowadziła Europy do katastrofy i nie wtrąciła jej w niewolę osmańskich (v. otomańskich) muzułmanów. Zanim przyjrzymy się bliżej nauce o. Stanisława o tej wadzie, zwróćmy jeszcze uwagę na sprawę dedykacji jego podręcznika. 3. Dedykacja pierwszego wydania „Prodromus” Kiedy o. Papczyński wypowiadał się o chorobliwej ambicji (o pysze połączonej z nienasyconą chciwością dóbr, pożądaniem władzy oraz najwyższych godności), to swych pouczeń nie kierował specjalnie tylko do tureckiego wielkiego wezyra Kara Mustafy, czy też do samego sułtana Mahometa IV. Obejmował myślą wszystkich panujących. Zwracał się jednak w pierwszej kolejności do władców chrześcijańskiej Europy. Miał również na uwadze potrzeby, jakie pojawią się „w przyszłych czasach, w następnych pokoleniach” i żywił nadzieję, że wtedy jego nauki „okażą się pożądane i pożyteczne”24. Myślał więc o przyszłości Europy i Polski, a także o naszych czasach, o nas. Gdy był jeszcze pijarem, pierwsze wydanie omawianego podręcznika retoryki „Prodromus” (<Zwiastun królowej sztuk>)25 z 1663 r. dedykował francuskiemu ambasadorowi Antoniemu de Lumbres, pracującemu w Polsce od 1655 do 1665 roku. Treść dedykacji, napisanej w formie kunsztownego panegiryku26, mogłaby sugerować, że autorowi chodziło tylko o pokorne przekazanie swego skromnego dziełka uczonemu dyplomacie, reprezentującemu europejski kraj o najwyższym poziomie kultury. Jednak piękna barokowa forma panegiryku może kogoś zmylić. Dlatego należy raczej mieć na uwadze odpowiednią naukę, podaną wśród innych duchowych pouczeń, w samym tekście dzieła. Św. o. Stanisław dedykował podręcznik dyplomacie państwa, którego król chlubił się obrazem jedynego na niebie dobroczynnego słońca, jako swoim symbolem. Mahomet IV czując się tylko „cieniem Boga” uważał, że ma prawo do urządzania po swojemu świata. Ludwik XIV szedł dalej, przypisując sobie biblijny znak słońca, będący symbolem Boga, lub Chrystusa – Boga-Człowieka. Por. Papczyński, Apologia, § 50; por. Pisma zebrane, s. 1451. S. Papczyński, Prodromus Reginae Artium, wyd. I, Varsaviae 1663. 26 Tamże, Zwiastun królowej sztuk, por. Pisma zebrane, s. 43-44. 24 25 13 Nasz autor znał wygórowane ambicje tego władcy, który w 1642 roku już jako czteroletnie dziecko został królem. Zmierzały one do uczynienia z Francji pierwszej potęgi w Europie, a z Paryża – stolicy cesarstwa. Siebie postrzegał jako odpowiedniego do pełnienia cesarskiej najwyższej władzy na świecie27. Swą wyższość okazywał na każdym kroku nie tylko elekcyjnemu królowi Janowi III Sobieskiemu i jego francuskiej małżonce, ale z lekceważeniem odnosił się też do królów dynastycznych, z nich zaś miał chyba najmniej respektu dla cesarza Leopolda I. „Traktował innych jak własnych parobków”, mając się za mądrzejszego i większego od wszystkich28. Dla osiągnięcia swych celów, po traktacie w Nimwegen w 1678 r., Ludwik XIV podjął akcje reunionów29, tj. dołączania przygranicznych obcych terenów do Francji. Wyroki francuskich sądów – do których się uciekał – służyły jedynie do uspokajania opinii publicznej i stwarzania pozorów, że wszystko się dokonuje pokojowo, prawomocnie i sprawiedliwie30. W rzeczywistości bowiem król przeprowadzał swoje akcje również przemocą i toczył pełne okrucieństwa wojny. Prowadził je z księstwami Rzeszy niemieckiej, Hiszpanią i Cesarstwem austriackowęgierskim, które dla swej obrony zawiązały koalicję. O tych reunionach tak pisze cytowany już w poprzedniej pracy P. Jasienica: „Ludwik XIV walczył z przemożną koalicją i na gwałt potrzebował dywersji, która odciągnęłaby znad Renu przynajmniej niektórych nieprzyjaciół. Wojna na Zachodzie nie przebierała w środkach. Dawne, okrutne, lecz chaotyczne i bezplanowe, przez samo żołnierstwo dokonywane spustoszenia uznano za metodę przestarzałą i zawodną. Markiz Franciszek Michał Le Tellier de Louvois – słynny minister, organizator armii, budowniczy, wynalazca bagnetu – przystąpił więc do systematycznego równania z ziemią całych prowincji. Odpowiedzialność zbiorową też stosowano. Za skuteczny zresztą zamach na kilku żołnierzy francuskich spalono 27 niemieckich wsi i miasteczek, ludność ich wytępiono. Miłość do Francji odpowiednio wzrastała w krajach mowy germańskiej oraz w wielu innych”31. Należy wyjaśnić, że treść ostatniego zdania przytoczonego tekstu, to kpina autora, bo wspomniana miłość dlatego wzrastała, że na opustoszonych terenach osiedlano Francuzów. Por. też: P. Jasienica, Rzeczpospolita ObojgaNnarodów, cz. II Calamitatis Regnum, PIW, s. 369. Tamże, s. 298. 29 Por. J. Wimmer, Odsiecz Wiedeńska 1683 roku, Warszawa 2008, s. 40-41. 30 Por. P. Jasienica, dz. cyt., s. 335. 31 Tamże, s. 307. 27 28 14 Jak więc widać, niektóre akcje Ludwika XIV nie mogły się kojarzyć z dobroczynnym słońcem, lecz raczej przypominały dawne barbarzyńskie czasy tego plemienia, jak również późniejsze metody stosowane jeszcze przy nawracaniu na wiarę chrześcijańską pokrewnych plemion germańskich. Wtedy to za Karola Wielkiego Frankowie bezlitośnie wytępili dużą część upierających się przy swoim Sasów i uśmiercili wielu ludzi z innych pobratymczych plemion32. Usprawiedliwiano to wszystko pretekstem gorliwości o wiarę. Teraz Ludwik XIV, z myślą o potędze Francji i o cesarskim tronie, przeprowadza na terenach przygranicznych podobne akcje, pod takim samym pozorem. Wbrew głoszonemu przez Kościół naturalnemu i pozytywnemu prawu Bożemu, sam, w duchu gallikanizmu i konkurencji z papiestwem, przyznaje sobie władzę decydowania o sprawach wiary i sumienia33. Odwołuje (18 X 1686 r.) tolerancyjny Edykt Nantejski i zaczyna wdrażać wypróbowane karolińskie metody nawracania. Tym razem narzędziem stają się dragonady, tj. wyczyny nieskrępowanego żadną dyscypliną wojska, kwaterowanego na terenach zamieszkałych przez upierających się przy swojej wierze heretyków34. „Całe miasta nawracały się w przeciągu jednego czy paru dni. Rabunki, morderstwa, tortury, gwałcenie kobiet okazały się wymowniejsze od najbardziej natchnionych kaznodziei […]. Osiem tysięcy żołnierstwa skutecznie spełniło obowiązki misjonarzy”35. Poczynania Ludwika XIV były w perspektywie przyszłości zwiastunami zbliżającej się Wielkiej Rewolucji. Będzie ona głosić zwycięzcom: „wolność, równość i braterstwo”. Przez nich wolność będzie pojmowana radykalnie: stanie się dla nich źródłem skrajnego liberalizmu, zmierzającego do zastąpienia również Boga i Jego praw przez człowieka i jego ustawy, przez ubóstwiany przez niego własny niezależny rozum. Wynalazkiem tego rozumu i symbolem rewolucji stanie się szafot, poręczne narzędzie do wyciszania ideowych przeciwników oraz do łatwego i skutecznego rozwiązywania wielu innych problemów. Niedługo po tym pojawi się śniony przez Ludwika XIV, francuski cesarz. Będzie nim Napoleon Bonaparte, wielki „bóg wojny”, sprawca niezliczonych śmierci. W społeczności ludzkiej miejsce prawdziwego Boga, będącego Miłością stwórczą i źródłem życia, zacznie zajmować śmiertelny, uśmiercający innych człowiek, a dokładniej, ubóstwiany Ks. B. Kumor, Historia Kościoła t. II, Lublin 2003, s. 64. Por. B. Kumor, Gallikanizm, Encyklopedia Katolicka V, Lublin 1989, kol. 834-836. 34 Por. P. Jasienica, dz. cyt., s. 367. 35 Tamże, s. 338-341. 32 33 15 przez niego ale faktycznie ograniczony jego własny rozum i przez niego wymyślony „bóg” (deizm). O tej rewolucji mówi św. Jan Paweł II: „Rewolucja Francuska podczas terroru zburzyła ołtarze poświęcone Chrystusowi, powaliła przydrożne krzyże, wprowadziła natomiast kult bogini rozumu [...]. Bóg deistów był stale obecny [...]. Ale ten Bóg był stanowczo <bogiem pozaświatowym>. Bóg obecny w świecie wydawał się niepotrzebny dla umysłowości wykształconej na przyrodniczym poznaniu świata. [...]. Racjonalizm oświeceniowy wyłączył prawdziwego Boga, a w szczególności Boga Odkupiciela poza nawias”36. W tych wydarzeniach, w których Ludwik XIV przestawał się liczyć z prawem Bożym, można też dopatrzeć się początków tego, co w naszych czasach zacznie się nazywać „kulturą śmierci”. Po rewolucji, po odejściu od Stwórcy wszystkiego, od Źródła życia i od praw należnych z samej natury każdemu człowiekowi oraz objawionych mu przez Boga, w dochodzących do głosu totalitaryzmach (faszyzm, nazizm, komunizm itp.), zaraz pojawiają się liczne obozy koncentracyjne, fabryki masowego uśmiercania przeciwników i nieznane wcześniej piekielne warsztaty psychiatryczne, służące do „urabiania niepokornych obywateli”. Z gorliwością korzysta się z najnowszych osiągnięć naukowych i technicznych, by produkować coraz skuteczniejsze narzędzia do zabijania ludzi. Usiłuje się też w majestacie prawa dodawać do tradycyjnych, jeszcze nowe zalegalizowane kategorie ofiar: bezbronne nienarodzone dzieci (abortus), ludzi beznadziejnie chorych i sędziwych starców (eutanazja). Ludwik XIV, z powodu swej ambicji uzurpujący sobie niemal miejsce Boga, marzący o potędze Francji i koronie cesarskiej, sprzyja dotkniętemu tą samą chorobą sułtanowi Mahometowi IV w niszczeniu krajów chrześcijańskich, a dokładniej tych, z którymi znajduje się w konflikcie. Dla osiągnięcia swego politycznego celu, bez skrupułów wchodzi na drogę urągającą chrześcijańskiej etyce i sumieniu. Dla egoistycznych korzyści i otwarcia na oścież dla Francji dróg handlu ze Wschodem, czyni kroki umożliwiające nieprzyjacielowi niszczenie Kościoła i współbraci tej samej wiary. O. Marek z Aviano (dyplomata papieski) udaje się, żeby go skłonić do zmiany usposobienia, do pogodzenia się z cesarzem, zaprzestania walki ze swoimi braćmi w wierze i raczej, w obronie zagrożonych najwyższych wartości, do udzielenia im pomocy przed osmańskim islamem. Król jednak domyślając się intencji, znajdującego się już u wrót Paryża 36 Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994, s. 55-56. 16 świątobliwego zakonnika, każe go zatrzymać i przemocą usunąć z kraju: dla upokorzenia zostaje wywieziony na furze siana37. Ta egoistyczna polityka króla słusznie budzi u wielu zgorszenie, bo Ludwik XIV otwarcie toleruje agresywne poczynania Mahometa IV i z zadowoleniem patrzy, gdy ten unicestwia chrześcijańskie kraje, Kościół i europejską kulturę. Osmański radykalny islam nie czyni żadnej tajemnicy z tego, co robi. Mówi nie tylko o wyższej konieczności wygładzenia z ziemi Żydów38, ale i o podbiciu całego chrześcijaństwa i świata39. Jest pewny zdobycia „złotego jabłka” – najpierw Wiednia, a potem bazyliki św. Piotra – „żeby mieć stajnie dla tureckich koni”. Osmańscy Turcy nie ukrywają też przed nikim zasad swego działania. Podczas rokowań powtarzają, że islam polubownie nie oddaje raz zdobytego zbrojnie terenu40; nie otwiera kilku frontów naraz, ale kolejno, po jednemu, pokonuje swoich wrogów; że za odstępstwo od swej wiary i z wielu innych nawet mniejszych powodów, karze śmiercią; a w prowadzeniu wojny ucieka się do najbardziej nowoczesnej techniki41, że nieprzyjaciół pojmanych dla zdobycia języka, po ich wykorzystaniu wycina dla swego bezpieczeństwa itd. Choć Ludwik XIV wie o tym, jednak sprzeciwia się propozycji papieża Innocentego XI, dążącego do stworzenia obronnego przymierza. Król zabiega, żeby kraje zagrożone, leżące dalej od Francji, rezygnowały z myśli o zbrojnej obronie przed Turcją i zawierały z nią pokojowe traktaty, o których wiedziano, że nie niosły gwarancji pokoju42. Przykładem tego stawało się Cesarstwo: mimo niewygasłego traktatu, zostaje ono zaatakowane przez Turcję. Chciał, żeby te kraje nie osłabiały Turcji, bo nie mogłaby pełnić roli agresora wobec wrogiego mu Cesarstwa. Cele swej polityki król francuski starał się osiągać przez wysoko wyszkolonych dyplomatów. W Polsce, owocem z jednej strony ich działalności, jak też królowej Marii Ludwiki (wdrażającej w życie plany Ludwika XIV) i politycznego profrancuskiego stronnictwa, a z drugiej – stronnictwa cesarza Leopolda I, stała się bratobójcza walka i śmierć kilku tysięcy żołnierzy doborowego wojska Rzeczypospolitej pod Częstochową i Mątwami. Członkowie francuskiego stronnictwa, wspierani Internet. Marek z Aviano – z Sobieskim ratował chrześcijaństwo, mhtml/C:\Documents and settings. Por. Mateu Elass, Co tak naprawdę mówi Koran, Warszawa, Kefas, s. 189-190. 39 Por. Jan Sobieski, Listy do Marysieńki, Warszawa 1970, list z 1.08.1675, w nocy, s. 446. 40 Por. Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, PIW 1983, s. 269. 41 Por. P. Jasienica, dz. cyt., s. 276. 42 W zasadzie dla Turków słuszność, czy niesłuszność zerwania umowy zawartego pokojowego traktatu zależała od woli sułtana; por. dialog przytoczony przez J. Sobieskiego, Listy, dz. cyt., s. 446. 37 38 17 finansowo przez Ludwika XIV, ostro występują przeciw papieżowi i posłusznym mu biskupom, starając się pomniejszać ich autorytet i szkalować za popieranie projektu utworzenia obronnego przymierza. Skutki takiej polityki pokażą nam kronikarze tureccy, którzy opisują niemalże niezakłócony pochód swego wojska i Tatarów przez tereny cesarskiej Austrii pod Wiedeń. Ogniem i mieczem do korzeni niszczą jej chrześcijańską kulturę, paląc i obracając w perzynę nie tylko spokojne wioski i miasta, a wraz z nimi kościoły i różne bezcenne zabytki, ale też nie oszczędzając nikogo z mieszkańców, aż do niemowląt włącznie. Uważając z góry za potępionych przez Allaha, bez żadnej litości, z okrucieństwem ich zabijają, lub zabierają do niewoli i w jasyr, jako towar posiadający jedynie jeszcze jakąś materialną wartość na rynkach. Turecki kronikarz Dżebedżi Hasan Esiri tak nam to pokazuje: „Od zamku Jawaryna do Wiednia jest 23 godziny drogi. [Wojsko muzułmańskie] na całej przestrzeni paliło znajdujące się na prawo i lewo od szlaków wielkie i małe zamki, palanki [warownie], miasta, miasteczka, wsie, a nawet pola dojrzałego już jęczmienia, roślin pastewnych, pszenicy, orkisza i żyta, a potem ci, co szli z tyłu, garściami zbierali i jedli ową uprażoną na polach pszenicę. Na prawo od drogi z Jawaryna do Wiednia płynie rzeka Dunaj, a do jej brzegów jest tam miejscami pół godziny, a miejscami i godzina drogi, ale [kolumna ciągnącego wojska] zajmowała czasem jeszcze szerszy pas ziemi. Na lewo zaś od drogi docierało ono do okolic odległych o dziesięć do dwunastu, a czasem o osiemnaście albo i więcej godzin drogi – wszystko paląc, grabiąc i łupiąc dostatki oraz zapasy żywności, zabijając mężczyzn, a dzieci i kobiety zabierając w jasyr. Jasyru w obozie wojsk monarszych było takie mnóstwo, że nawet wśród parobków do koni, poganiaczy mułów, stajennych czy wielbłądników rzadki był człowiek, który by nie miał jeńca. W grabionych miejscowościach bardzo leciwe kobiety, a także malutkie niemowlęta przy piersi, wyrywane z matczynych objęć, zabijano dla wprawy we władaniu szablą. Gdy zaś rozpaczliwie krzyczały, owi towarzysze znęcali się nad nimi przygadując sobie: <Daj, niech kopnę!> i <Odejdźcie, niech kopnę ja!>, a potem je mordowali. Jeżeli mężczyzn [jeńców] było już ponad wszelką miarę, to mimo iż jest to zabronione – wybijano także ich wszystkich. Gdy zaś jaka kobieta, matka, której dzieciątko zostało wyrwane z jej objęć i zabite, padała na jego zwłoki i za nic nie chciała odejść od nich, mordowano także i ją”43. 43 Z. Abrahamowicz, Kara Mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973, s. 217-218. 18 Niewątpliwie, król francuski przez sprzyjanie agresorom, czy nawet wyraźne przyzwolenia, stawał się też moralnie odpowiedzialny za tatarskie i osmańskie zbrodnie oraz wszelkie ich barbarzyńskie poczynania. Tym bardziej, że kiedy sułtan już wyruszał z potężną armią przeciw Austrii, by rozpoczynać swoje niszczycielskie dzieło, Ludwik XIV jeszcze przez swych dyplomatów upewniał i uspokajał go, że jeśli zaatakuje Cesarstwo, Francja przeciw niemu zbrojnie nie wystąpi44. Defterdar Sary Mehmed pasza też pisze „O sprawach z Francją”: „Padyszach [król] francuski aż do tego roku pozostawał w nieprzyjaźni z cesarzem niemieckim oraz toczył z nim wojnę i walkę. W chwili gdy wojsko muzułmańskie ruszyło na Niemcy, miał on wedle swojego pragnienia dwudziestoletni pokój z Niemcami i ich sprzymierzeńcami. Będąc jednak w przyjaźni z Wysokim Państwem, nie wysłał on cesarzowi niemieckiemu odsieczy pod Wiedeń”45. Co do deklarowanej przez króla postawy Francji, musimy jednak na to spojrzeć dokładniej. Ludwik XIV dysponujący władzą absolutną zapewniał Turków o neutralności, ale nie wszyscy Francuzi byli z nim zgodni. Byli bowiem tacy, którzy dostrzegali wielkość zagrożenia i pokonując trudności, spieszyli z pomocą obrońcom chrześcijańskiej Europy. Obok niewielkiej liczby Włochów, znaleźli się jeszcze mniej liczni Francuzi, a wśród nich książę Conti – szwagier króla, który uszedł pościgowi i dotarł pod Wiedeń46. Choć lekarstwo miało służyć przeciw wadzie wszystkim władcom, to przez św. o. Stanisława zostało podane najpierwn Ludwikowi XIV. Świadczy o tym dedykacja pierwszego wydania retoryki jego ambasadorowi w Polsce. Już więc w 1663 r. nasz Święty na tyle poznał kierunek polityki Ludwika XIV, zmierzającej „do zagrabienia wszystkich państw pod słońcem” i „do zapanowania nad całym światem”, że jemu zaaplikował lek przeciw haniebnej ambicji. Można jednak wątpić, czy po zapoznaniu się z treścią nauki w podręczniku, ambasador miał odwagę wręczyć go ambitnemu królowi. Bo o królu Ludwiku XIV wiedziano, że w słuchaniu pochlebstw był nieznużony47, ale co do krytyki, niech nam wystarczy podany wyżej przykład potraktowania bł. o. Marka z Aviano. Poznajmy teraz naukę św. o. Stanisława48 Papczyńskiego o chorobliwej ambicji. 44 Por. J. Wimmer, dz. cyt. s. 41; P. Jasienica, dz. cyt., s. 367. Z. Abrahamowicz, dz. cyt. s. 295. 46 Por. Jan Sobieski, list z 23.08.1683, (Kukulski, s. 498); Jakub Sobieski, Dyariusz, 22 VIII, s. 6. 47 P. Jasienica, dz. cyt., s. 298. 48 Prodromus, s. 28-31; por. Pisma zebrane, Zwiastun królowej sztuk, s. 151-157. 45 19 4. Niezdrowa ambicja i wady z nią związane „Ogół zbierających się pseudopolityków w nieprzyzwoity sposób czci takiego męża stanu, który opanowany haniebną ambicją dąży do zagrabienia wszystkich państw pod słońcem, wydzierając je innym władcom siłą, podstępem czy zdradą. Ja, oczywiście, takiego człowieka, który by powziął choćby najskrytszą myśl zagarnięcia cudzego państwa, uważam za niegodnego imienia i czci królewskiej, chociaż w wyniku wyborów został on wyniesiony na tron. Jak mogło dojść do tego, że to zaszczytne miano i najwyższe w państwie stanowisko przypadło temu, który dając dostęp do swego serca wstrętnej ambicji, złamał przykazanie najwyższego Stwórcy swego i wszystkich rzeczy, i tym samym pozbawił nieśmiertelnego Boga należnej Mu czci! Nie jest to prawo ludzkie lecz Boskie. Nie ustanowił go jakiś Solon49 czy Likurg50, ani też nie zostało wymyślone przez nas samych, lecz nadane nam przez najwyższego prawodawcę, przez Boga, abyśmy je zachowywali i nie wyciągali ręki po cudze; abyśmy nie zagrabiali komuś nie tylko państwa, ale nawet najdrobniejszej rzeczy, która do niego należy. Co tu mówić o zagrabianiu, skoro nawet nie wolno niczego cudzego pożądać! I choć samo to prawo powstrzymywania się od pożądania cudzych rzeczy, jako że poczęte w świętym boskim umyśle i nam przez Boga dane do przestrzegania, jest jak najbardziej wystarczające, jednak chcąc zadowolić osoby niezwykle wykształcone, odrzucające to, co ma związek z niebem, bo im nie odpowiada, odwołuję się do kunsztownie sformułowanej przestrogi rzymskiego filozofa, biorącego udział w życiu politycznym. Powiedział on: <Zaniechaj chciwości, próżna to rzecz, czcza i zmienna, nie znająca żadnego kresu>51. Ale któż ci uwierzy, drogi Lucjuszu, choć jesteś mężem niezwykle mądrym, gdy mówisz, że chciwość nie zna granic, jeśli tego powiedzenia nie wzmocnisz? Wyjaw nam, proszę, nieco szerzej, co masz na myśli, nie trzymaj w niepewności, udowodnij, jak nienasyconą otchłanią jest chciwość. – I natychmiast [Seneka] dowodzi, mówiąc: Solon, prawodawca ateński i poeta, reformator ustawodawczy i polityczny, kodyfikator prawa, zaliczany do tzw. siedmiu mędrców. 50 Likurg, król Sparty, legendarny prawodawca i reformator ustroju państwowego. 51 L. A. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, 84,11. 49 20 – <Chciwość nie pozwala nikomu być wdzięcznym. Nigdy nienasyconym pragnieniom nie dość jest tego, co ktoś nam daje. Im większe dobra otrzymujemy, tym większych pożądamy. O wiele też bardziej zachłanna jest chciwość, jeśli się rodzi na gruncie wielkiej ilości nagromadzonych bogactw, podobnie jak płomień jest nieskończenie bardziej gwałtowny, gdy wychodzi z większego ogniska. Tak samo i żądza zaszczytów nikomu nie pozwala spocząć na tym szczeblu dostojeństw, który niegdyś był szczytem jego marzeń>52. O jakże czymś niegodziwym jest rzucanie się w tak zachłanną otchłań! Co więcej, ta otchłań staje się nienasycona właśnie przez chciwość. Czymś natomiast nie tylko chwalebnym, ale i wielce pożytecznym jest nie pożądać tego, co należy do drugiego. Jeśli tylko zdołamy powstrzymać się od tej haniebnej żądzy posiadania, mile widziani będziemy przez wielu, wszyscy nas pokochają, zawrzemy wiele przyjaźni, będziemy żyć w zgodzie ze wszystkimi. Będzie przeciwnie, jeśli kierować nami będzie wstrętna ambicja. Zerwą się wtedy silne, jak najtwardsza stal, więzy przyjaźni, wielu odwróci się od nas, opuszczą nas przyjaciele, utracimy kolegów, nie będziemy mieli sprzymierzeńców i naliczymy więcej wrogów niż jest współobywateli. Bo kiedy rzucamy się na godności i dobra innych ludzi, niczym jakieś drapieżne Harpie53, kłując ich pazurami haniebnej żądzy, wtedy prowokujemy ich do walki z nami. Zatem całkiem słusznie wywodzący się z Arpinum wybawca Miasta Rzymskiego mógł z rozmysłem powiedzieć: <Nie ma bowiem zgubniejszej dla przyjaźni rzeczy jak chciwość bogactw u większości ludzi, jak walka o zaszczyty i sławę zaś u najwybitniejszych>54. Stąd też między najlepszymi przyjaciółmi rodziła się już po wielokroć najzawziętsza nienawiść. Czyż są tacy, którzy by o tym mieli nie wiedzieć choćby z przykładu wojny domowej między Cezarem i Pompejuszem? Oni, którzy choć byli nie tylko przyjaciółmi, ale i spowinowaceni ze sobą, byli nie tylko krewnymi, ale i bliskimi sobie ludźmi, zapałali tak wielką wzajemną nienawiścią do siebie, że przystępując do walki między sobą sprawili, iż cały świat chwycił za broń. I nie zaprzestano tej wojny dopóty, dopóki jeden z nich nie został pokonany i nie zginął, pozostawiając drugiemu władzę, której mu za swego życia odmawiał. 52 Seneka, De beneficiis [O dobrodziejstwach] II, 27,3. 53 Harpie, bóstwa personifikujace pótkobiety i pólptaki o drapieżnych szponach. 54 T. Cyceron, Leliusz o przyjaźni, 10,34, tłum., wstęp J. Korpanty, Kraków 1997. 21 Drugi z nich, ten, który odniósł zwycięstwo, to, czego nie zdołał osiągnąć za życia rywala, po jego śmierci natychmiast zaatakował, zdobył, posiadł55. O, gdyby jakiś rzecznik bardzo miłujący sprawiedliwość, chcący bardzo wiernie jej przestrzegać, zechciał posłuchać i przyjąć do wiadomości, że sprawiedliwość – córa Boża, jak ją nazywam, rodzona siostra pokoju, zarządczyni świata, która nagradza dobrych i karze złych – jest najważniejsza, to czyż w inny sposób prędzej i pełniej mógłby zdać sobie z tego sprawę, jak nie wtedy, gdy przestałby wreszcie pożądać cudzych posiadłości, prowincji, królestw, nie najeżdżając ich, nie napadając na nie, nie plądrując ich? Jeśli bowiem ta obrończyni zarówno krajów, jak i cnót nakazuje oddawać każdemu, co mu się należy, to o wiele bardziej domaga się, byśmy nie pożądali tego, co nie nasze. Abyśmy, gdy będziemy musieli później coś zwracać, nie żywili uczuć niechęci, nie gryźli się w sobie i nie czuli piekącego wstydu. Z innej strony i Cyceron mówi: <Gdy ktoś ambitny i wyniosłego ducha jest żądny rozgłosu, bardzo łatwo popełnia niesprawiedliwości>56. Ale mógłby ktoś powiedzieć: <Trudno jest rozpoznać u siebie chciwość, a jeszcze trudniej powściągnąć ją, kiedy brak sił do tego. W jaki zatem sposób mogę okiełznać swój umysł, kiedy – moim zdaniem – w sposób całkiem usprawiedliwiony pragnie zdobywać liczne zaszczyty, sławę, tytuły, stanowiska, obce kraje?>. O ty, który myślisz o zapanowaniu nad całym światem, musisz przyznać, że nad sobą nie potrafisz panować! Czyż jeszcze nie dopuszczasz myśli, jeszcze się nie domyślasz, że ty w ogóle nie czujesz potrzeby utrzymywania w ryzach swego umysłu? I jeszcze narzekasz na brak sił, by to osiągnąć!? Ale gdybyś tylko zechciał skończyć z chciwością, ona opuści cię prędzej, niż ci się to wydaje, a gdy dostrzeże w tobie wroga, nie będzie cię już ta przymilna dama nachodzić, bowiem ta wyniosła jędza nie ma już dostępu do tego, kto odniósł zwycięstwo nad samym sobą. Pozostaje ci zatem jedno: musisz wyzbyć się zgubnej żądzy panowania i ubiegania się wraz z Aleksandrem Wielkim o zawładnięcie światem, bo i tak w jednym, i do tego ciasnym grobie pochowany, staniesz się pożywką robaków i w marny proch się obrócisz”. 55 Chodzi tu o rozgrywki między uczestnikami tzw. drugiego triumwiratu, zakończone w 48 r. przed Chr. zwycięską dla Cezara bitwą z Pompejuszem pod Farsalos. 56 Cicero M. Tulius, Pisma filozoficzne, t. 2, De officiis I, 19,65; Warszawa 1960. 22 – Ludwik XIV umarł w 1715 r. Chociaż miał wielką władzę i potężną armię, jednak nie zdołał urzeczywistnić swoich marzeń, nawet tych pierwszoplanowych, gdyż niektóre zdobycze musiał zwrócić. Mając przed oczyma wykład o. Stanisława o wadach chorej ambicji, niech teraz, opisane przez muzułmańskich kronikarzy klęski Otomanów i ich przyczyny, posłużą nam jako ilustracje. Te gorzkie dla nich owoce utrwalili na piśmie dla swych rodaków i współwyznawców, by o nich nie zapomnieli i żeby wciąż im służyły do refleksji i przestrogi. Pokazując proces dekadencji moralnej Kara Mustafy i jego skutki, kronikarze potwierdzają naukę o. Stanisława o chorej ambicji. Niepełnienie woli Bożej, pycha i chciwość, którym wezyr ulegał, doprowadziły do klęski potężnej armii, a potem też do jego haniebnej śmierci. Opisane wydarzenia mają wielką moc pouczających ilustracji. Tym, którzy w zgodzie i miłości budują przyszłość „na Skale” – na Bogu, który jest Miłością – mogą też posłużyć za ostrzeżenie i przestrogę przed moralną trucizną grożących każdemu wad, wiodących do ruiny i śmierci. Część II KLĘSKI TURKÓW OSMAŃSKICH I ICH PRZYCZYNY W OCZACH MUZUŁMANÓW 1. Sprawy wstępne Zachęta św. o. Stanisława: „Jak bardzo, na Boga! Jak bardzo konieczna jest historia! Bez niej cały świat byłby zupełnie głuchy, ślepy i niemy!... Nie mielibyśmy przykładów dobrego postępowania, ani bodźców do uprawiania cnót, ani podstawy do unikania różnych błędów, poprawiania wad i osiągania szczęśliwego życia, gdyby ich nie dostarczała historia … wymowna matka tego wszystkiego [...]. Historia, to mistrzyni prawdy. Potrzeba komuś światła? Światłem jest historia świata. Ma ktoś zatkane uszy? Otworzy mu je historia. Gdy nie ma nikogo, kto by przemówił? Bardzo wymowny język ma historia. Pragniesz poznać czyny przodków? Poznasz je, gdy udasz się do historii. Chcesz zobaczyć ukarane zbrodnie? Pokaże ci je historia. Chcesz z przyjemnością oglądać cnoty ozdobione zasłużonymi nagrodami? Poda ci je historia. Chcesz wiedzieć, co masz czynić, a czego unikać? Pouczy cię historia. Chcesz wreszcie znaleźć właściwą drogę do wiecznego szczęścia? Otworzy ci ją historia” 57. 57 Prodromus, Appendix, s. 20-21, por. Pisma zebrane, s. 508-509. 23 Muzułmańskie kroniki. Gdy zaczynamy mówić o klęskach tureckich Osmanów (v. Otomanów), opisanych przez ich kronikarzy, wypada nam najpierw wyrazić wdzięczność Z. Abrahamowiczowi za naukowe przygotowanie kronik i wydanie ich drukiem pt. Kara Mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973 r. Publikacja zawiera jego przekład pięciu kronik, opisujących klęski pod Wiedniem i Parkanami, poprzedzone wprowadzeniem i naukowym aparatem krytycznym. Ich autorami są czterej Turcy i jeden Tatar: 1. Silahdar Mehmed z Fyndykły, 2. Dżebedżi Hasan Esiri, 3. Husejn Hezarfenn, 4. Defterdar Sary Mehmed Pasza i 5. Mehmed Gerej. Ponadto, we wprowadzeniu Abrahamowicz omawia jeszcze czterech innych autorów: 1. A. Mawrokordata – tłumacza „Porty”, 2. Mistrza ceremonii Kara Mustafy, 3. Raszida – Kronikę i 4. Sejjid Fejzyllaha – Pamiętniki. Mówi o ich wpływie na kronikarzy publikowanych pism. To może być dla wielu z nas zaskakujące, że ci muzułmańscy autorzy dość obiektywnie (wyjąwszy eufemizmy i pewne zrozumiałe aspekty) opisują poniesione klęski. Nie ukrywają przyczyn, jakie do nich doprowadziły, wręcz przeciwnie, starannie je odkrywają i ukazują. Ci, którzy w wydarzeniach uczestniczyli, lub korzystali z informacji naocznych świadków i dokumentów, czynią to dokładniej, niż wielu naszych historyków. Szczerze mówią o swoich przewrotnych i ambitnych wodzach, zaślepionych pychą, chciwością i pożądaniem władzy oraz pokazują, jak te wady wiodły ich do klęsk. Wyjawiają też nieprawości wojska lekceważącego wskazania Allaha oraz ulegającego zbrodniczym instynktom, deprawującym żądzom i zboczeniom. Chociaż wszyscy autorzy podają przyczyny klęsk i wskazują winnych, to jednak każdy z nich nieco inaczej rozmieszcza akcenty, zależnie od znajomości wydarzeń i swej pozycji wobec przełożonych. Uwzględniają też aspekt duchowy: moralny i religijny. Dlatego ich relacje i wnioski zgadzają się w istotnych punktach z naszymi opisami i moralnymi ocenami zawartymi w rozprawie: „Udział Ojca Stanisława w ocaleniu Polski i chrześcijańskiej Europy”. Oni też są przekonani i tego dowodzą, że pycha, niezgoda, chciwość, rozwiązłość i brak dyscypliny, były głównymi przyczynami, dla których Allah dopuścił, że „Porażka i przegrana […] była to przeogromna; klęska taka, jaka od powstania państwa osmańskiego nigdy jeszcze się nie wydarzyła”58. 58 Z. Abrahamowicz, Kara Mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973, Silahdar, s. 164. 24 Omawiani kronikarze należą do kręgu kultury wschodniej i duchowości muzułmańskiej. Toteż ich relacje nie zostały napisane dokładnie według klucza przyjętego u nas. W opisach nie trzymają się ściśle podjętego wątku, lecz traktują sprawy bardziej całościowo, często wtrącając uwagi i mówiąc niemal o wszystkim naraz. Traktują o faktach i ich przyczynach, ale w to wplatają wnioski, napomnienia, rady i pouczenia. Toteż żeby nie gubić myśli i rozumienia treści zawartych w cytowanych tekstach, przytoczenia będą na ogół bardzo obszerne bez przesadnego wycinania fragmentów, drobiazgowych analiz treści i ich syntetyzowania. Dzięki zaniechaniu zbytniej ingerencji, czytający sami będą mogli łatwiej wejść w treść, logikę i atmosferę piszących. Rzecz zrozumiała, że kronikarze mówiąc o klęskach swej armii, czynią to z goryczą i przygnębieniem. Wiek XVII czy XVIII, to nie są czasy ekumenizmu i międzyreligijnego dialogu. Gdy więc piszą o wrogach, używają języka przykrego i obraźliwego, pełnego złorzeczeń i potępień. Ich teksty przesycone nienawiścią do „giaurów”, obfitują w takie słowa jak „świnie”, „wieprze”, „wielobożnicy”, „potępieńcy” itd. W reakcji na to, nie ulegajmy jednak emocjom. W odpowiedzi im, nie wyszkujmy podobnych określeń, powstających przecież z nienawiści, będących jakby papierkiem lakmusowym pokazującym kto za tym stoi. Wierność Chrystusowi. Oddając chwałę Bogu oraz krocząc śladami Chrystusa i Jego nauki: „A ja wam powiadam, Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,44-45), wybaczajmy im oraz okazujmy szacunek i miłość. Chrystus nie tylko podał nam taką normę postępowania, ale zostawił też przykład doskonałej miłości. Swoim oprawcom nie tylko przebaczył, ale ponadto wziął ich zaraz w obronę: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Gdy dzisiaj spotykamy wśród nas wielu takich, którzy chcieliby wielkich przestępców i grzeszników zaraz zgładzić i wysłać do piekła, to Chrystus do nich też mówi: „Nie wiecie czyjego Ducha jesteście” (por. Łk 9,54). Również Ojciec Niebieski czy to osobiście59, czy przez Ducha Św., (przez Niepokalaną Matkę Chrystusa, albo Świętych), w objawieniach prywatnych, wszystkim przypomina ewangeliczną naukę Chrystusa, o potrzebie okazywania grzesznikom miłosierdzia. Będąc Bogiem, Pełnią miłości i miłosierdzia tłumaczy wszystkim, że ci wielcy grzesznicy też zostali przez Niego stworzeni, że są Jego dziećmi, które 59 Por. Matka E. Ravasio, Ojciec mówi do swoich dzieci, Królowa Pokoju, Kraków 1989. 25 miłuje i pragnie zbawić; że Jezus Chrystus za nich też przelał swoją krew i oddał życie. Gdy grzeszą i są moralnie ciężko chorzy, to potrzebują naszej pomocy. Trzeba więc im okazywać więcej cierpliwej miłości i troski, niż innym. Nie zaniedbując środków własnego bezpieczeństwa i obrony, należy ich cierpliwie znosić, modlić się za nich i ułatwiać im poznanie Ojca Niebieskiego, aby poznawszy Go, wyzbyli się strachu, odzyskali do Niego ufność, nawrócili się, podjęli pokutę i zostali zbawieni. Deklarację Ojca Niebieskiego powtarzają w Brewiarzu wielkopostnym kapłani: „Nie chcę śmierci grzesznika, lecz aby się szczerze nawrócił i miał życie”60 Często, tacy ocaleni grzesznicy, po swoich doświadczeniach i nawróceniu, przynoszą więcej chwały Stwórcy, Ojcu i Zbawcy, niż inni. Są w stanie więcej dobra przysporzyć Kościołowi, niż niepotrzebujący takiego miłosierdzia61. Czyż wielki apostoł, św. Paweł, zanim otrzymał łaskę nawrócenia pod Damaszkiem, nie był zapalonym prześladowcą chrześcijan? A św. Piotr, choć zaparł się Mistrza, to po jego nawróceniu Chrystus uczynił go wspaniałym zwierzchnikiem swego Kościoła na ziemi. Św. Augustyn też długo błądził po grzesznych bezdrożach, ale po nawróceniu stał się wielkim świętym i wyjątkowym filarem Kościoła. Natomiast ci, którzy nie grzeszą tak ciężko, mają też mniejsze potrzeby proszenia Boga o przebaczenie, a tym samym mniej okazji do poznania głębi Jego miłosierdzia. Gdy bez większych problemów żyją w spokoju ducha, łatwiej mogą ulegać pokusie pychy i tylko sobie przypisywać zasługi za swój mniej grzeszny od innych stan. Mogą też zaniedbywać należne Bogu dziękczynienie za Jego łaskawość i nie oddawać Mu za nią chwały i dziękczynienia62. Mogą wreszcie popaść w obojętność, lenistwo duchowe i zapomnić o swoim Stwórcy i Ojcu. Ten najlepszy Ojciec Niebieski każe świecić słońcu wszystkim ludziom. Również deszcz zsyła nie tylko dobrym ale i złym (por. Mt, 5,45). Na grzeszników czeka cierpliwie, a gdy się nawracają, jak Syn Marnotrawny, Magdalena, czy Łotr (nawet w ostatniej godzinie życia: Łk 23, 39-43) i proszą swego Stwórcę i Ojca o pomoc, On ich wysłuchuje i przyjmuje z ogromną radością, a z Nim cieszy się też całe niebo (por. Łk 15,7. 10). Gdy wielcy grzesznicy się nawracają i podejmują pokutę, wtedy nawet największe ich grzechy nie są dla kochającego Ojca Niebieskiego przeszkodą, by im przebaczyć i okazać miłosierdzie. Por. LG II, Modlitwa południowa, s. 55ns. Por. Papczyński, Inspectio cordis, [IC] f. 140v-141r, § 3; por. Pisma zebrane, s. 935. 62 Objawienie Matki Eugenii Ravasio, Ojciec mówi do swoich dzieci, Kraków 1998, s. 47. 60 61 26 O. Stanisław pamiętał o wielkim miłosierdziu Ojca Niebieskiego i Jego pragnieniu zbawienia grzeszników. W swych pismach63 wiele razy mówił o niezgłębionym miłosierdziu Boga, o obowiązku miłowania nieprzyjaciół i grzeszników64. Tak np. sprawę przedstawia: „Dobroć Boga przez to najbardziej nam zajaśniała, że gdy byliśmy Jego nieprzyjaciółmi, On nie tylko pojednał nas ze sobą przez Syna, który wyjednał nam łaskę w miejsce grzechów, ale aby zadośćuczynić sprawiedliwości, zechciał Jego samego za nas złożyć w ofierze. Z naciskiem mówi o tym Apostoł: <Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników [...]. A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami [...]; będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna>”65. „O przepastna głębino łagodności i miłosierdzia! Spójrz, grzeszniku, jaki daje ci wspaniały przykład miłowania nieprzyjaciół! I to dla twojego największego dobra! Wyrzuć więc jak najprędzej ze swojego serca gniew, jaki chowasz względem jakiegoś rywala lub nieprzyjaciela, a najlitościwszy Boży majestat, spoglądając na ciebie bardzo życzliwym okiem, wnet udzieli ci przebaczenia wszystkich grzechów i udzieli obfitości swoich łask”66. W innym miejscu św. o. Stanisław pisze: „Nie mniejszym uczynkiem pobożności jest "darowanie krzywd”67. „Gdyby chrześcijanie, tak, jak powinni, zechcieli je starannie pełnić, ustałyby zwady, wygasłyby sprawy sądowe, nie byłoby oszustw, podstępów oraz wielu, dających się we znaki machinacji, które nieraz wywołuje zemsta i to najczęściej niesprawiedliwa; wielu zaś mogłoby zostać obdarzonych przez Boga wawrzynem cierpliwości. Już św. Paweł niegdyś surowo zalecając to Koryntianom, twierdził: "A tymczasem brat oskarża brata, i to przed niewierzącymi? Już samo to jest godne potępienia, że w ogóle zdarzają się wśród was sądowe sprawy. Czemuż nie znosicie raczej niesprawiedliwości? Czemuż nie ponosicie raczej szkody? Tymczasem wy dopuszczacie się niesprawiedliwości i Np. IC, ff. 53r; 72v; 87r; 116r; 136r; 165r; 182; Orator Cruc., Słowo I, w: Pisma zebrane, s, 1207. Np. IC, ff. 53r; 72v; 87r; 116r; 136r; 165r; 182; Orator Cruc., Słowo I; por. Pisma zebrane, s, 1207. 65 Templum Dei Mysticum [TDM], s. 176-177; por. Pisma zebrane, s. 1159, (Rz 5,6-8.10). 66 Orator Crucifixus, Słowo I, por. Pisma zebrane, s. 1206-1207. 63 64 67 TDM, s. 195-196; por. Pisma zebrane, s. 1167. \ 27 szkody wyrządzacie, i to właśnie braciom! Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego?" (1 Kor 6, 6-9). – Słuchajmy więc Chrystusa, który muzułmanom też okazuje miłosierdzie, gdy przychodzi do nich w nocy, by ich uwalniać od zła i zbawiać. Módlmy się za nich, okazujmy im miłość, która winna być cierpliwa, łaskawa, chętnie przebaczać i zła nie wyrządzać (por. 1Kor 13). Aktualizacje. Weźmy i to pod uwagę, że dzisiejsi Turcy różnią się poziomem kultury od dawnych Osmanów z XVII w. i bliżsi są Europie, niż muzułmanie innych krajów. Polacy ponadto nigdy nie zapomną o przyjaznej postawie Turcji, gdy po upadku Rzeczypospolitej, nie godziła się na rozbiory Polski i wykreślenie jej z mapy świata68. Nie możemy też pominąć faktu, że po ostatnim Soborze, po św. Janie XXIII, św. Janie Pawle II, Benedykcie XVI i teraz za papieża Franciszka, zachęty do zbliżenia się i międzyreligijnego dialogu poczęły zapuszczać korzenie również wśród tych wyznawców Islamu, którzy szczerze poszukują wspólnego dobra. Wyrazem tego jest list 138 uczonych i zwierzchników muzułmańskich: „Jednakowe słowo dla nas i dla was”, skierowany 13 października 2007 r. do wszystkich przywódców chrześcijaństwa. Nawiązywanie kontaktów i prowadzenie dialogu w celu odkrywania tego co łączy Żydów, Chrześcijan i Muzułmanów, może wpływać na wygaszanie wielu konfliktów i wojen. Tym bardziej, gdy proponowaną bazą wyjściową do dialogu są „dwa największe boskie przykazania: miłowania jedynego Boga nade wszystko i miłowania bliźniego” 69. Zagrożenia. Radując się z tego wspaniałego kroku, nie możemy jednak zwolnić się z realnego patrzenia na dzisiejszą rzeczywistość. W niej ciągle przeciw dobru występuje „Książę ciemności i zła”. Szatan nie przestaje wsączać w serca swych adeptów egoizmu, pychy, nienawiści, zemsty, chciwości i innych śmiercionośnych wad, by niszczyć zakwitające miłością życie ludzi i chwałę Boga. Umie on, nawet pod szyldem większego dobra i walki ze złem, kusić do fundamentalizmu, terroryzmu, skrajnego liberalizmu, sekciarstwa i innych dewiacji. Pod pozorem troski o religię i Allaha, fundamentaliści podejmują walkę ze złem u innych, kreując się na bohaterów i świętych męczenników, choć ci, którzy łamią największe boskie przykazania wcale takimi nie są. Realne wtedy racje polityczne Turcji nie muszą dowodzić braku szacunku i życzliwości dla Polski. Tłumaczenie tekstu zostało zamieszczone w styczniowym numerze Wiezi 2008 r. Benedykt XVI ocenił tę inicjatywę w wywiadzie z P. Seewaldem: Światłość świata, wyd. Znak, Kraków 2011, s. 107-112. 68 69 28 Ulegając pokusom szatana, rozbijają jedność ludzkiej społeczności, w tym często również samego Islamu, zmuszają ludzi do wyzbycia się prawdziwych wartości, pobudzają ich do wzajemnej nienawiści, moralnego upadku i śmierci. Jak to wyraźnie widać, szatan zmierza zwłaszcza do wyniszczenia, pełnej gorliwości i zapału, najlepszej czastki młodzieży Islamu, gdy w miejsce miłości przepełnia ją nienawiścią do innych oraz kusi do radykalizmu i terroryzmu. Nieraz w przeszłości z takich ludzi, hojnie ubogaconych przez Boga różnorakimi darami i talentami, pełnych energii i zapału do czynu, wywodzili się sławni uczeni i odkrywcy arabscy, zadziwiający świat swym geniuszem, przyczyniający się do postępu cywilizacji i dobra ludzkości. Tymczasem w XVII w., jak również i dziś, sekciarscy przywódcy fundamentalizmu i terroryzmu – u których podstawy działania leży nieposłuszeństwo Bogu oraz pycha, chciwość i pogarda dla innych – kierują taką młodzież na zniszczenie. Wychowując ją w duchu nienawiści, każąc innych mordować i wysyłać na potępienie, starają się ze swej młodzieży czynić pomocników szatana, naganiaczy do jego piekła. Gdy w takim celu każą swej młodzieży poświęcać życie w zamachach, w żadnej mierze nie mogą zapewnić jej błogosławieństwa Bożego i szczęśliwej przyszłości. Każąc, a nawet zmuszając swych podopiecznych pod karą śmierci do dręczenia i mordowania niewinnych ludzi, jak też do rabowania i niszczenia ich mienia, występują przeciw przykazaniom, danym ludzkości już przed tysiącami lat przez Boga – IAHVE Mojżeszowi: „Nie zabijaj!”, „Nie kradnij!” itd. Tymczasem oni dzisiaj dają swym podopiecznym polecenia przeciwne woli Boga. Pod byle pretekstem i zarzutem nie inaczej traktują też swoich współziomków muzułmanów i braci w wierze, nie oszczędzając przy tym kobiet i niemowląt. Czyniąc ze swej młodzieży ohydnych zamachowców i zbrodniarzy, prezentują ich w społecznej opinii kłamliwie jako bohaterów. Gdy giną, nadają im niezasłużone tytuły męczenników za wiarę, ale czynią to nie pytając o zdanie Allaha, lekceważąc przykazania Boga. Obiecują im po śmierci „rajskie” rozkosze, ale na miarę swych ziemskich wyobrażeń i cielesnych zachceń. Choć są tylko sekciarską mniejszością, to całemu Islamowi przynoszą wstyd, hańbę i niesławę, które godzą w honor wszystkich muzułmanów. O współczesnych zagrożeniach mówił już sobór Watykański II, w Konstytucji Apostolskiej o Kościele „Gaudium et spes”: „Usilnie trzeba nam się starać, aby wszystkimi siłami przygotowywać czas, kiedy za zgodą narodów będzie można zakazać wszelkiej wojny […]. Daremny będzie wysiłek w kierunku budowy pokoju, dopóki wrogość, uczucia 29 pogardy i nieufności, "rasowe" nienawiści oraz zawzięte ideologie dzielą ludzi i wzajemnie się przeciwstawiają. Z tego powodu nagli gwałtowna potrzeba odnowy wychowywania umysłów oraz nowego ducha w opinii publicznej. Ci, którzy oddają się dziełu wychowania, zwłaszcza młodzieży, bądź urabiają opinię publiczną, niech za swój pierwszy obowiązek poczytują sobie troskę o to, by umysły wszystkich przepajać duchem nowego pokojowego sposobu myślenia. Także my wszyscy, mając na oku cały świat i zadania, jakie razem wykonać możemy w tym celu, winniśmy odmienić nasze serca, aby obecne pokolenie szło ku lepszemu. Niech nas wszakże nie zwodzi fałszywa nadzieja. Jeżeli bowiem, zapomniawszy wrogości i nienawiści, nie zawrze się w przyszłości trwałych i uczciwych umów w sprawie powszechnego pokoju, ludzkość, która już obecnie znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie, mimo że osiągnęła podziwu godną wiedzę, popychana dalej zbrodniczą ręką może doczekać się godziny, w której nie będzie już jej dane zaznać innego pokoju, jak tylko przerażającego pokoju śmierci"70. Możemy być pewni, że Ojcowie Soboru Watykańskiego II nie mieli na myśli „Dżihadistów”, gdy pisali: „Ale plan zbawienia obejmuje także i tych, którzy uznają Stworzyciela, wśród nich zaś w pierwszym rzędzie muzułmanów; oni bowiem wyznając, iż zachowują wiarę Abrahama, czczą wraz z nami Boga jedynego i miłosiernego, który sądzić będzie ludzi w dzień ostateczny”71. To sprawa teologów Islamu. Autor tej rozprawy nie musi wyręczać teologów islamu i pouczać muzułmanów, jak dziś mają zaradzać swemu zagrożeniu. Wśród swych uczonych, mają oni również takich, którzy mogą ich doskonale o tym poinstruować. Można tu wymienić choćby wpływowego teologa sunnitów, Imama Ahmeda al-Tajeba, wielkiego imama Al-Azhar, jednej z najważniejszych instytucji teologicznych sunnizmu. Ten w Mekce, na otwarciu seminarium pt.: „Islam i walka przeciw terroryzmowi”, podał swym braciom w wierze jasne dyrektywy. W niedzielę 22 lutego 2015 r., wezwał tam kraje muzułmańskie, do zreformowania programów edukacji, w celu powstrzymania religijnego ekstremizmu. W słowie wygłoszonym m.in. przed królem Arabii Saudyjskiej, mówił o potrzebie obrania „efektywnej strategii, która włączy muzułmanów w walkę z terroryzmem”. Nazwał terroryzm „plagą, która jest produktem ekstremistycznej ideologii radykalnych 70 71 Konstytucja Duszpasterska o Kościele, Gaudium et spes, nr 82. Konstytucja Dogmatyczna o Kościele, Lumen Gentium, nr 2; 16. 30 grup islamskich”. „Ideologia ta – kontynuował – stanowi zagrożenie dla narodu islamskiego i dla całego świata”. Tłumaczył, że „ekstremizm religijny jest rezultatem historycznego skumulowania się nadmiernych tendencji, właściwych dla dziedzictwa islamu, zrodzonych z błędnej interpretacji Koranu i sunny [opowieści o czynach i wypowiedziach Mahometa]”. Skrytykował "grupy terrorystyczne" mówiąc, że „obrały dzikie i barbarzyńskie praktyki”, co wg agencji AFP jest aluzją do ekstremistów z Państwa Islamskiego. Imam Ahmed al-Tajeb powiedział też: „Tak długo, jak nie poskromimy, w naszych szkołach i na uniwersytetach, tendencji oskarżania muzułmanów [normalnych] o niedowiarstwo, nie będzie nadziei, by naród muzułmański zapanował nad sobą i odnalazł jedność”72. W seminarium w Mekce, zaplanowanym na 3 dni, muzułmańscy uczeni i dostojnicy religijni debatowali o sposobach walki z ideologią głoszoną przez radykalne grupy islamistyczne. Rozwiązania istniejących problemów nie są jednak łatwe, gdyż niweczą je egoistyczne tendencje polityczne i ekonomiczne poszczególnych państw i „grup interesów”. Nasz monoteizm. Gdy mimo dobrych inicjatyw islam przeżywa dziś kryzys, a cała ludzkość i sami muzułmanie czują się zagrożeni przez poczynania sekciarskiego fundamentalizmu i terroryzmu, skorzystajmy z nauki i doświadczeń naszych przodków, jakich dostarcza nam w obfitości wiek XVII. Wtedy też nienawiść do „giaurów” do tego stopnia zaciemniała umysły osmańskich teologów, nauczycieli i kaznodziejów – mimo upływu ponad tysiąca lat od początku Islamu – że wciąż uczyli swych wiernych kłamstwa o chrześcijaństwie. Ulemowie i imamowie nie mogli pojąć faktu, że chrześcijanie wierzą w jednego Boga i nie są wielobożnikami, że wiara w jednego Boga jest u nich obowiązującym dogmatem. Najwyższy Byt, będący jedynym Bogiem, Źródłem i Stwórcą wszystkiego, objawił się jako Trójca Święta73. Ten sam Jahwe, który na Synaju podał swe imię Mojżeszowi – wobec św. Jana i ludu czekającego na chrzest w Jordanie – zwrócił się publicznie do Jezusa jako Ojciec: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mt 3,23). Powtórzył to samo do uczniów Chrystusa na górze Tabor: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie” (Mt 17,5). Nikt nie wymyślił tytułu Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Nikt z wiernych chrześcijan nie zmienił 72 Zob.: Internet, „Wiadomości” (PAP) z 2015. 02. 23, „Islam i walka przeciw terroryzmowi”, Wikipedia. 73 Por. Mt 3, 13-17; 28,18-20; Mr 1,9 ns; Łk 3,21; J 1,29-34. 31 też słów objawienia, jak to muzułmańscy nauczyciele bez udowodnienia podawali swym wiernym. Tymczasem Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek – poczęty w Maryi z Ducha Świętego – mówił o swoim Ojcu Niebieskim: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. W Chrystusie i przez Niego otrzymaliśmy możność najdoskonalszego poznania prawdziwego Boga, Stwórcy i Ojca: „Filipie … kto mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,9). Chrystus okazywał się prawdziwym Człowiekiem, gdy jak inni żył, pracował i modlił się do Ojca Niebieskiego, ale też dowodził, że jest prawdziwym Bogiem, gdy inaczej niż prorocy głosił ewangelię: uczył, jako mający władzę (Mk 1,22). „A Ja wam powiadam…” Mocą słowa uspakajał rozszalałe żywioły: „Ucisz się!”, „Zamilcz!” i swymi rozkazami przywracał zmarłych do życia: „Ja tobie mówię, młodzieńcze”, „dzieweczko”, „Łazarzu”, „Wstań!”, „Wyjdź z grobu!”. – I oni wstawali. Ten Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek, mający władzę nad niebem i ziemią, obiecał zbawienie ochrzczonym „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,18-19; Mr 16,15-16). Wszystkim wierzącym włożył też w usta i serca modlitwę do Boga Stwórcy: „Ojcze nasz …” Bogu, będącemu Pełnią Miłości, Mądrości i Wszechmocy nikt nie może zabronić objawiania – stworzonemu na swój obraz człowiekowi – nawet największych tajemnic o swej istocie i wewnętrznym swym życiu! Chrześcijanom nigdy nie kazano wierzyć w trzech bogów. Zło, nienawiść, zemsta. Bóg jest Dobrocią i Miłością, jej Pełnią i Źródłem. Więcej, niż dwa tysiące lat przed Islamem, przekazał On Mojżeszowi dekalog przykazań: „Nie zabijaj, Nie cudzołóż, Nie kradnij, Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, itd. Według Koranu jest podobnie: Allah jest miłosierny, łaskawy i dobrotliwy. Jest Stwórcą wszystkiego (Koran 11:90), nie ma w sobie zła i nienawiści, nie stosuje zemsty lecz sprawiedliwość (por. Koran 4:58; 5:8; 49:9). Domaga się od ludzi posłuszeństwa i nade wszystko miłowania siebie - jedynego Boga i ludzi, stworzonych na swoje podobieństwo. Gdy chodzi o nieszczęścia (sprowadzane przez szatana i samych ludzi), to Bóg je dopuszcza dla dobra grzeszników, by doznawszy goryczy swych złych wyborów i czynów, łatwiej się opamiętali, nawrócili i uzyskali zbawienie. Choć więc mówi się o gniewie i karze Bożej, ale chodzi wciąż o Bożą dobroć i miłosierdzie dla ratowania człowieka. Jeśli zatem Islam wśród setki właściwych imion Allaha, podaje takie jak: Miłosierny (1), Litościwy (2), Stwórca (11), Wybaczający (14), Sprawiedliwy (29), Życzliwy (30), Pobłażliwy (32), Przebaczający wszystko (34), Łaskawy (35), Kochający (47), Dobrotliwy (92), to nie należy Mu przypisywać określeń i akcji, które charakteryzują szatana. 32 Tylko szatan jest źródłem zła i nienawiści. To on i jego satelici, będący wrogami Boga, nienawidzą Jego stworzeń i dążą do zniszczenia w nich podobieństwa Bożego i chwały Stwórcy. Ludzi powołanych do szczęścia w Bogu, kuszą przez podstępy i kłamstwa, by od Niego odeszli i pogrążyli się w piekielnym nieszczęściu. Toteż obecnych w Koranie określeń, sprzecznych z imionami Allaha i Jego działaniem, jak Mściciel, Nienawidzący itp. oraz słów podżegających do zemsty, nienawiści i ludobójstwa, w żaden sposób nie należy brać dosłownie. Może można by je traktować jako tylko pojęcia i przykłady alegoryczne, lub analogiczne, mówiące w rzeczywistości o walce z szatanem i złem? – Zostawmy to jednak teologom muzułmańskim, którzy chyba nie przypiszą zła szatańskiego Allahowi i nikomu też nie będą polecać Koranu jako podręcznika terroryzmu i ludobójstwa. Nieposłuszni Allahowi. Radykalni teolodzy i kaznodzieje muzułmańscy w XVII w. nie potrafili odkryć tego, skąd się u nich wzięło zło, owocujące nienawiścią i ludobójstwem. Podobnie też nie starają się tego odkryć dzisiejsi fundamentaliści i terroryści. Gdy uznają Allaha za Boga, nie mogą Go uważać za źródło tego zła, jakie mają w sobie. Bóg stwarza ludzi nie po to aby z pomocą piekielnych naganiaczy wtrącać ich zaraz do piekła. Bóg nie potępia nikogo dlatego, że nie zapisał się do jakiejś sekty. Czyni to ze swej natury tylko szatan i jego zwolennicy. Muzułmańscy radykałowie i tereroryści nie mogą się więc kłamliwie powoływać na Allaha, że On ich zachęca do współpracy z szatanem, do okrucieństw i zbrodni. Koran mówi bowiem, że Allah ustanowił ład moralny: zabrania kradzieży, a złodziei poleca surowo karać (5:38,39); nie pozwala też cudzołożyć (17:32), ani dręczyć i zabijać niewinnych (5:32) itd. To starożytni poganie przypisywali swym fałszywym bogom zło, nienawiść, zemstę, wszelkie wady i wynaturzenia, by móc nimi usprawiedliwiać swoje złe, nieludzkie czyny i okropności, ale Koran nie poleca muzułmanom naśladować życia takich pogan. W XVII w. też byli muzułmanie, którzy słuchali szatana i wchodzili na drogę zła. Nie słuchali Stwórcy, gdy ludziom – mężczyznom i kobietom – obdarzonym przez Niego wolną wolą zadawali gwałt, pozbawiali ich wolności decydowania o sobie i pod karą śmierci zmuszali do postępowania według swojej sekciarskiej opcji islamu lub według barbarzyńskich pogańskich obyczajów. Muzułmańscy kronikarze widzą w tym istotną przyczynę klęski pod Wiedniem. Słuchający szatana, stawali się jego narzędziami, gdy przestawali pełnić wolę Boga, kierowali się nienawiścią, ulegali złym żądzom i zboczeniom: chciwości, pysze, pederastii, gwałceniu kobiet, sodomii, 33 okrucieństwu. To nie podobało się Allahowi. Ci sekciarze nie naśladowali muzułmanów rozumnych, zachowujących pokój z innymi i podążających szlakiem właściwych, słusznych poleceń Allaha. Tym bardziej nie szli w ślady mędrców [sufich], zmierzających do wyższej doskonałości. O złych dowódcach i ich wojsku, których Kara Mustafa chciał usprawiedliwić przed sułtanem, mówi Silahdar i tak konkluduje: „Padyszach [sułtan] przymknął tedy [na to] oczy, a skarg i płaczu pokrzywdzonych nikt nie wziął pod uwagę. Ale przekleństwa, które miotali ci ludzie wznosząc ręce ku niebu, wzdychając i narzekając, trafiły do celu wysłuchania. One to w końcu sprawiły, że wojsko poniosło klęskę, że tyle ziem muzułmańskich dostało się w ręce nieprzyjaciela, że dżamije i meczety, medresy, mekteby i klasztory derwiszów zostały przemienione w pełne posągów świątynie wielobożników, że niezliczone rzesze ludu mahometańskiego cierpiały poniewierkę i śmierć, że tysiące jego stały się odszczepieńcami, odpadły od wiary i od religii” 74. Kara Mustafa nagradzał też łamiących słowo zbrodniarzy: „Gönülliowie, którzy poszli na czaty, napadli na pewną palankę […]. Po niejakiej walce jeden z nich, objąwszy komendę, zawołał: – Nuże, poddajcie się, zgódźcie się być rają [poddanymi], a unikniecie szabli! Tymi ponętnymi słowy zmylił on potępieńców, którzy też zgodzili się na to. Wtedy powiedzieli im: – Teraz wydajcie nam wszelką broń. Spiszemy was wszystkich po imieniu, a potem zbierzemy i zaprowadzimy do serdara jegomości. Ci załadowali cały sprzęt swój i oręż na 4 wozy, wywieźli je przez bramę palanki na zewnątrz, a potem powychodzili jeden za drugim. Blisko 850 giaurów spisano po imieniu w rejestr, ale kiedy już byli niezdolni do walki, nagle uderzono w kotły i rzucono się na nich z szablami, a odciąwszy im odwrót, wszystkich w jednej chwili wyrżnięto. Potem z prawa i z lewa wdarto się do palanki zdobywając bogate łupy, porywając siedzące tam kobiety i dzieci oraz grabiąc i zabierając ich mienie i prowiant. Owemu zaś rycerzowi, który był przywódcą [...], dano sto ałtynów i jeszcze kiesę drobnych pieniążków”75. Silahdar tak pisze o wojsku, oblegającym Wiedeń: „Ujrzawszy nieopisane ilości wina, jakie znaleźli w ziemiach giaurskich, […] ludzie do niego nie nawykli, zaczęli je pić i […] dopuszczać się przeróżnych nieobyczajności, bezeceństw, szkaradzieństw, 74 75 Abrahamowicz, dz. cyt. , Silahdar, s. 83. Tamże, s. 120-121. 34 jakie by człowiekowi ani do głowy nie przyszły. Oblężenie przypadło na błogosławione miesiące, a oni mimo to, nie bojąc się Ałłaha, noce i dnie trawili na uciechach z ladacznicami, na sodomii, na upijaniu się winem do nieprzytomności. Przez niewdzięczność za owe wspaniałe dobrodziejstwa ściągnęli tedy na siebie gniew Ałłaha”76. Podobnie o wojsku mówi Defterdar Sary Mehmed: „Nie było też pośród wojska wielkiej dbałości o dyscyplinę i posłuszeństwo. Większa część jego dopuszczała się różnych uczynków zakazanych [przez religię muzułmańską] i upijała się winem, które prowadzi do przestępstw. Skutkiem tego nie tylko że nie dbano o odprawianie przepisanych modłów, lecz ponadto w czasie ciągnienia wyczyniano niezliczone gwałty i swawole wobec poddanych i podwładnych, a tych przecież Pan Światów ma w opiece. Takie zaś czyny wieszczą niechybnie klęskę”77. Dżebedżi Hasan Esiri opisuje położenie muzułmańskich dezerterów, uciekających po klęskach bez namiotów, głodnych, chorych, zżeranych przez wszy i umierających tysiącami po drodze. Wcześniej widział jak stronili od walki, ulegali złym żądzom, nie dbając o błogosławieństwo Allaha. Obciążyli się pieniędzmi, skarbami i jasyrem, ale też najcięższymi grzechami oraz zbrodniami, i tak kończy: „Nie wiedzą jednak [tacy], że przez to ściągną na siebie nieszczęście nie tylko na tym padole, ale też i na tamtym świecie” 78. 2. Przyczyny wypowiedzenia wojny Cesarstwu Śledząc historię islamskich wojen, łatwo znajdziemy potwierdzenie tego, co dziś widzą sami muzułmanie, że inspiracją do nich bywał zbyt radykalnie pojmowany Koran i życie Mahometa. Z reguły działo się to wtedy, gdy w kontekście politycznym władzę obejmowała jakaś frakcja radykalna lub sekta i ogłaszała „Dżihad”, tzw. „świętą wojnę”. Rządzący Turcją Osmani (v. Otomani) byli radykałami. Owładnięci chorobliwą ambicją, za cel postawiali sobie opanowanie świata79. Przy realizacji planu uwzględniali nie tylko zasadę zwalczania wrogów po jednemu. Po zdobyciu Krety i zakończeniu wojny z Wenecją, starali się najpierw zadbać o ekonomię. Na ponawiane więc od 1672 r. prośby Thökölego – przywódcy węgierskich powstańców – o pomoc przeciw Tamże, s. 169. Por. Abrahamowicz, dz. cyt., Defterdar Sary Mehmed, s. 293. 78 Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 234-235. 79 Tamże, Mehmed Gerej, s. 309. 76 77 35 Cesarzowi, z początku dawali odpowiedzi negatywne. Starając się o wzrost gospodarczy i przygotowując kolejną wojnę, ani wezyr Köprülüzade, ani sułtan Mahomet IV, nie chcieli przedwcześnie zaczynać nowej. Tak pisze Silahdar o odpowiedzi wezyra danej Thökölemu: „[Pasza] jednak był człowiekiem przezornym. Nie zgodził się [na to], przepędził go powiadając: <Tacy, co się zadawali z podobnymi do was niespokojnymi duchami, w niedługi czas potracili głowy i życie. W końcu doprowadzi to do poróżnienia się Wysokiego Państwa z Niemcami, do niesprawiedliwego, a niemałego przelewu krwi!>”80. Podobnie pisze Hazarfenn: „Później, kiedy już był zdobył Kretę i powrócił do Adrianopola, wspomniani panowie madziarscy raz po raz zwracali się do niego. Jednakże wezyr, którego mądrość jaśniała blaskiem jak planeta Jowisz, do próśb ich się nie przychylił”81. Sytuacja jednak zmieniła się radykalnie, gdy wezyrem został Kara Mustafa. E. Thököly zorientował się, że jest to człowiek o wygórowanej ambicji, żądny władzy, chciwy bogactw, i że raz obrany cel będzie bez skrupułów realizował. Wykorzystał więc okazję – jak pisze Silahdar – przedstawił mu swoją prośbę i poparł dużą sumą pieniędzy: „Dopiero teraz, kiedy na czele wezyrów stanął wielki wezyr Kara Mustafa pasza, [Thököly] powziąwszy wiadomość, iż człek to taki, w którym nad wszystkim góruje chciwość, posłał mu wielki majątek i dopiął swego. [Wielki wezyr] tedy różnych sposobów się imał, więc chociaż było jasne, że to prowadzi do zguby, od razu dostał od padyszacha [sułtana] list przymierny [dla E. Thökölego]. Ten zaś, gdy mu Wysokie Państwo przyprawiło skrzydła, zaczął sobie wedle własnej woli latać i przysiadać. Pod owym pretekstem przyłączali się do niego również co silniejsi spośród pogranicznych wojsk muzułmańskich” 82. H. Hazarfenn pisze: „kiedy […] Ahmed pasza zmarł, a […] wezyrem został […] Mustafa pasza, Thököly […] ponownie zwrócił się w tej sprawie ofiarowując pokaźne sumy. W wezyrze odezwała się wrodzona żyłka chciwości i żądzy: <Masz – powiedział – co roku dawać 20.000 ałtynów haraczu, kiedy zaś padyszach, […] zechce pójść […] na wojnę, winien będziesz dostarczać […] 30.000 Madziarskiego żołnierza>. Następnie doniósł padyszachowi o tych warunkach i przychylnie nastroił go do sprawy, wobec czego […] księciu Thökölemu został łaskawie przyznany i darowany chylat83 i buława. Ponadto zawarłszy 80 Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 41. Tamże, Husejn Hezarfenn, s. 240-241. 82 Tamże, Silahdar, s. 42. 83 Chylat cenny, zewnętrzny strój wyróżniający obdarowanego spośród innych. 81 36 [z Madziarami] traktat, w myśl którego granicę krajów i ziem znajdujących się w ich władaniu miała stanowić linia graniczna państwa osmańskiego, a krajom ich nie miała się dziać żadna krzywda ani szkoda, tudzież przesławszy im [ów traktat na piśmie], podburzył padyszacha oraz prosił go, aby zażądał oddania zamków i palanek, zabranych tymże [Madziarom] przez Niemców”84. Silahdar mówi o zabiegach Kara Mustafy, używającego podstępów, prowokacji i kłamstwa. Starał się on tak usposobić sułtana, żeby nie zawierał traktatu i nie czekał na wygaśnięcie starego, lecz zaczął wojnę: „[Cesarz] wysłał przeto do Progu Szczęścia internuncjusza signora Conte de Caprarę z bogatymi darami, prosząc o odnowienie pokoju na dalsze dwadzieścia lat […]. Jednakże wielki wezyr, Turek skory do zwady, butny i chciwy, a [przez] swój upór, niewdzięczność i zarozumiałość prowadzący państwo do zguby […], nie chciał dopuścić do tego pokoju, […] przeciągnął on na swoją stronę janczaragę, wezyra Bekri Mustafę paszę. Ten, […] oznajmił padyszachowi, że korpus janczarski woła: – <Po cóż karmi nas padyszach? Od tej bezczynności robią się z nas niezdary. My chcemy wojny, chcemy pójść i odebrać od nieprzyjaciela kufry nasze, co się zostały nad Rabą!> Padyszach […], nie zgodził się jednak na wojnę. Wówczas [wielki wezyr] uciekł się do podstępu. Rozpisał w tajemnicy listy do pogranicznych emirów, polecając im i przykazując pod groźbą śmierci, aby z jakiejkolwiek zmyślonej przyczyny przysyłali do Bramy Państwa listy ze skargami na gwałty ze strony Niemców, tudzież aby kazali wziąć języków oraz nauczyli ich zeznawać to samo, co będzie napisane w ich relacjach […]. Robił on wszystko i niczego nie zaniedbywał, aż w końcu skusił padyszacha niby szatan. W swojej żarliwości i poczuciu honoru szach zawrzał i zapałał gniewem, postanowił podjąć wyprawę i zaczął ściągać wojsko”85. Mimo dalszych przeciwności, wezyr nie cofa się. Lekceważy sen ze smokiem; nie słucha zdania starszych i doświadczonych ludzi z regionu; a cesarskiego posła zabiegającego o pokój, osadza w areszcie domowym. Tak dalej pisze Silahdar: <To, żeś włożył buty, oznacza wymarsz na wojnę, natomiast ów smok to cesarz niemiecki, który posiadając koronę Enuszirewana86 sprawuje dzięki temu władzę nad siedmioma królami. Będzie dobrze dla was zaniechać tej wojny, bo w przeciwnym razie niechybnie tego pożałujecie> […]. 84 Abrahamowicz, dz. cyt., Husajn Hezarfenn, s. 240-241. Tamże, Silahdar, 58. 86 Aluzja do starej wschodniej legendy, mówiącej o skarbach złożonych w Wiedniu. 85 37 Sprowadził on nawet z pogranicznych obszarów koło Budy kilku starszych ludzi dobrze obeznanych ze sprawami niemieckimi oraz wyjawił im, że zamierza wyprawić się na Niemcy, a także pytał ich o skuteczne rady w tym względzie, a gdy ci pod żadnym pozorem nie zgadzali się na tę jego wyprawę i starali się nie dopuścić do niej, wszystkich ich przepędził […]. Skazał on zatem w końcu posła na areszt domowy, a do pilnowania go wyznaczył całą odę janczarów”87. Choć bardziej ogólnie, Defterdar Sary też o tym mówi: „Zresztą, wielki wezyr owego czasu, Mustafa pasza jegomość, podmawiał świetnego jak Dżem padyszacha jegomości do podjęcia wyprawy na Niemcy. Ten co prawda wykazywał niechęć do owej bezowocnej wyprawy, ale [wielki wezyr] nie przestawał kusić go na wszelkie sposoby, a podsuwając [mu] tysiące i setki tysięcy różnych pełnych błahości argumentów, na koniec nie zostawił mu w jego szczęśliwym ręku [nawet] cienia wolnej woli. Tak więc [padyszach] chcąc nie chcąc powziął postanowienie o monarszej wyprawie”88. Dżebedżi Hasan Esiri, naganiacz maruderów przy Kara Mustafie, nie chcąc obarczać winą jedynie swego wodza, mówi o pysze „wielu dostojników”: „Gdy już było wiadomo, że wyprawa jest postanowiona, przyjechał poseł, prosił o pokój i o zmiłowanie, jednak wielu dostojników, owładniętych pychą, pozostało nieugiętych. Potem poproszono o fetwę świętą, ale gdy zostało wydane [negatywne] orzeczenie z punktu widzenia szariatu, odrzucono je, […] i wyruszono na wojnę”89. Silahdar nie pozostawia tutaj żadnej wątpliwości: „Mimo tedy, iż do końca pokoju ujvarskiego pozostawały jeszcze dwa lata, wielki wezyr przez swoją nieszczęsną chciwość dopuścił się jednak złamania układów”90. 3. Podstawy spodziewanego zwycięstwa Władcy europejscy widzieli, że osmańska Turcja jest już do wojny przygotowana i nawet podjęła decyzję o jej wszczęciu, ale z początku nie wiedzieli, jaki kraj pierwszy stanie się celem jej agresji, czy Rzeczpospolita Obojga Narodów, czy habsburskie Cesarstwo Leopolda I. Zapewne stanowisko Ludwika XIV stało się języczkiem u wagi, który przechylił szalę na niekorzyść cesarza. Władcy tureccy świadomi potęgi 87 Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 59. Tamże, Defterdar Sary, s. 272 89 Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 217. 90 Tamże, Silahdar, s. 42. 88 38 swej armii i pewni zwycięstwa, zlekceważyli zawarty z cesarzem traktat pokojowy, którego ważność kończyła się dopiero za dwa lata. A. Fundament pewności zwycięstwa króla Sobieskiego Z poprzedniej publikacji już wiemy, że kiedy król Jan III Sobieski wyruszał z odsieczą, on też był pewny zwycięstwa. Swoim optymizmem i pewnością podnosił innych na duchu, ale u tych, którzy znali realną sytuację, zapewne budził zdumienie. Miał bowiem mniejszą i słabiej wyposażoną armię. Nawet, gdy już jako wódz naczelny stanął pod Wiedniem nad całością sił sprzymierzonych i dysponował ponad siedemdziesięcioma tysiącami żołnierzy, nadal nie mógł się poszczyci przewagą liczebną nad armią muzułmańską, ani też lepszym wyposażeniem. To jednak nie osłabiało w nim pewności i wiary w zwycięstwo. Jego punkt startu do walki był bowiem inny, niż Kara Mustafy i różne też były podstawy, na których każdy z nich opierał swą pewność zwycięstwa. Najpierw, to było prawdą, że król Sobieski wyruszał na wojnę nie jako agresor na cudze państwo. Wobec tureckich najazdów na Rzeczpospolitą i inne kraje europejskie zabiegające o pokój, król był pewny, że chodzi o sprawę słuszną, o obronę Ojczyzny, Kościoła i Europy. Ponadto, nie tylko ceniony przez niego teolog św. o. Papczyński, ale też Cesarz, a nawet sam Papież, usilnie nalegali na niego, żeby dołączył z odsieczą do obrońców zagrożonej Europy. Przy tym Sobieski głęboko wierzył, że o zwycięstwach i klęskach nie decyduje tylko sam człowiek, ale Bóg, „Pan Zastępów”. W słusznej więc i sprawiedliwej sprawie prosił Boga o pomoc i był przekonany, że ją otrzyma. Był tym pewniejszy zwycięstwa, że brał pod uwagę obietnicę Chrystusa (Por. Mt 7,78; J 14,12-14; 15,7.16; 20,19), który zapewniał uczniów, że gdy zebrani w Jego imię i zjednoczeni miłością będą zgodnie prosić o rzecz słuszną, to zostaną wysłuchani. Dlatego król zwracał się z prośbą o modlitwy do wszystkich. Chciał, żeby cały Naród błagał Boga o zwycięstwo: prosił św. o. Stanisława, zwracał się do bliskich i przyjaciół, wzywał do tego ludzi spotykanych po drodze w sanktuariach. Liczył zwłaszcza na apel przedstawicieli Kościoła91, tj. nuncjusza apostolskiego i biskupów, którzy cały lud wierny wzywali do modłów. Podczas nawiedzenia Jasnej Góry nie omieszkał też błagać o pomoc Matkę Bożą, Królową Polski, a dotarłszy W Krakowie, wobec 5 biskupów król otrzymał specjalne błogosławieństwo od nuncjusza apostolskiego; por. Jakub Sobieski, Dyariusz, zapis z 9 sierpnia. 91 39 do Krakowa, podczas specjalnych procesji z Nuncjuszem Ap., biskupami i ludem, prosił o to samo patronów Kraju, aniołów i świętych. Idąc dalej, nie pominął też Piekar. Cały więc Naród zagrożony inwazją turecką żywiołowo odpowiadał na prośby króla, żarliwie błagając Boga o pomoc. Przekonania o zwycięstwie król nie opierał zatem na wielkości armii, bo takiej nie miał. Nie liczył też na siebie, na swój wodzowski talent, dobre teoretyczne i praktyczne przygotowanie do wojennych zadań, choć te posiadał i niczego z przygotowań nie zaniedbał. Ale z głęboką wiarą, liczył przede wszystkim na Boga i Jego pomoc. To było podstawą jego nadziei na zwycięstwo i wyrażało się w optymizmie i pewności. O poranku 12 września 1683 r. Jakub Sobieski pisał w „Dyariuszu”: “Tymczasem zabrzmiało wojenne hasło i trąby wydały miły dźwięk, przejmujący każdego marsowym dreszczem. Każdy z książąt pospieszył pełnić swoją powinność. Król sądził, że zwycięstwo przypisywać należy nie ludziom, lecz Panu Zastępów; chcąc przeto żeby mu się dostało z Jego ręki, udał się do kaplicy, ażeby prosić Boga o szczęśliwy przebieg mającej się rozpocząć sprawy. Po [...] Mszy św. był pełen nadziei, że po tak dobrym początku pomyślny nastąpi koniec”. Po odniesieniu zwycięstwa – mimo ogólnej szalonej euforii, radości i okazywanej wodzowi ludzkiej wdzięczności – Sobieski nie zmienił zdania. Z pokorą głosił publicznie i pisał, że to Pan Zastępów dał zwycięstwo. Zachęcał też innych, by za triumf dziękowali Bogu. Jak wiemy, zaraz napisał do Papieża: „Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył”. A po tym, tak zaczynał list do żony: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w ręce nasze”. I dalej jeszcze dodał: „Niech się wszyscy cieszą i Panu Bogu dziękują, że pogaństwu nie pozwolił pytać się: <Gdzie wasz Bóg?>” Król nie podejmował walki specjalnie dla swojej sławy. Wiedząc, że na niej bardzo zależy cesarzowi, pisze 13 września do żony: „Ja mu ustępuję, mając sobie za największe szczęście ujść tych ceremonii”92. Mimo że jako wódz naczelny był zwycięzcą, cieszy się, że nie będzie musiał asystować cesarzowi w celebrowaniu triumfu. Cesarz potwierdzi fakt jego zwycięstwa, gdy 15 września przybędzie ze swoją świtą do jego obozu w Schwechat i oficjalnie mu za to zwycięstwo podziękuje. Na tę decyzję króla nie miał wpływu obraźliwy gest cesarza wobec jego syna Jakuba i dowódców polskiej odsieczy, bo wspomniany tu list był pisany 13 IX, a obraźliwy gest będzie miał miejsce 15 IX. 92 40 Sobieski, czując się tylko narzędziem w ręku Boga i Niepokalanej Matki, skromnie, jakkolwiek oficjalnie z polskim wojskiem podziękuje Bogu w swoim obozie za zwycięstwo93. Natomiast w stolicy nie pojawi się dla celebrowania tryumfu razem z cesarzem.94. Jakub Sobieski będący z ojcem w obozie pod Fischau, zanotował 17 września w „Dyariuszu”, że kiedy tam zatrzymali się wieczorem na nocleg, pokazano im znaleziony obraz, podobny do częstochowskiego. Na obrazie był też napis: „Pod tym znakiem Maryi Jan będzie zwycięzcą”, i z drugiej strony: „Pod tym znakiem Maryi Janie zwyciężysz”. W tym też miejscu pozostali przez cały następny dzień, gdzie jeszcze 19 września rano, w uroczystej Mszy św. oficjalnie podziękowali Bogu za zwycięstwo. Kazanie wygłosił ks. Przyborowski. Odśpiewano również dziękczynne „Te Deum”. Mówi Jakub dalej, że potem udali się w drogę, a na następny nocleg zatrzymali się pod Haimburgiem i tam 20 września rano uczestniczyli we Mszy św. odprawionej za zmarłych. Widzimy, że król publicznie dziękował Bogu za tryumf w kontekście znalezionego obrazu. Znak obrazu przypominał tam obecnym Boga jako sprawcę zwycięstwa i tym samym potwierdzał też przekonanie króla. Wiara Sobieskiego w pewność zwycięstwa dzięki pomocy Boga i wstawiennictwa Matki Najświętszej – o jakiej mówią fakty i świadkowie – nie musi nikogo dziwić. Jest to ta sama wiara, jaką mział jego pradziad S. Żółkiewski, oddany Matce Niepokalanej jako Jej „niewolnik”. Jak wiemy, po bohatersku oddał on swe życie w obronie Ojczyzny. Tą wiarą byli przejęci Sobiescy i w takim samym duchu wychowywali swoich synów. Realnym wyrazem tego wciąż żywego ducha w rodzinie, tj. inspirowania się wiarą i patriotyzmem, było m.in. ufundowanie przez nich w Żółkwi kościoła i klasztoru dla Ojców Dominikanów oraz oddanie dla obrony Ojczyzny wykształconych synów na służbę wojskową95. Wiarę J. Sobieskiego pogłębiał jego kontakt z o. Papczyńskim, którego cenił jako teologa i spowiednika. Św. o. Stanisław gościł w Żółkwi po święceniach kapłańskich. W okresie lat sześćdziesiątych wybierał się z wojskiem Jana na Ukrainę96, jak też obydwaj w tym samym czasie pracowali w Warszawie. Były zatem okazje już w okresie pijarPor. Jakub Sobieski, Dyariusz, zapis z 19 września. Udział króla we Mszy św. i „Te Deum” w kościele augustianów w Wiedniu, miał charakter tylko prywatny. Publiczny akt dziękczynienia pod surowymi sankcjami Cesarz zastrzegł dla siebie. 95 Por. Zespół dominikański w Żółkwi (encyklopedia internetowa Wikipedia). 96 Por. Kazimierz Wyszyński, Dziennik czynności; por. PKW, s. 102 (92), § 14 i s. 110 (100), § 9. 93 94 41 skim, do kontaktów, zanim jeszcze zaczęli się spotykać pod lipą w mariańskim klasztorze w Puszczy Korabiewskiej, o czym mówi tradycja97. Z biogramu Papczyńskiego wiemy, że jeszcze w łonie matki został przez nią powierzony Bożej Opatrzności i oddany na własność Maryi. Kontakty więc Sobieskiego ze św. o. Stanisławem, których łączył kult Bożej Opatrzności i Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zaowocowały przyjaźnią, o której mówi tradycja. Służyły też do ożywienia wiary i umocnienia ufności Sobieskiego w Bogu oraz w opiece Maryi. O. K. Wyszyński pisze, że gdy Sobieski udawał się dla obrony Rzeczypospolitej na Ukrainę, czy wyruszał z odsieczą pod Wiedeń, prosił o modlitwy św. o. Stanisława98. Jego wstawiennictwo przez Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny wysoko sobie cenił. Dlatego też po odniesionych sukcesach – za jego duchową pomoc – obdarzał go i jego mariański zakon różnymi łaskami i przywilejami. Cennym dowodem o relacjach o. Stanisława z królem i Nuncjuszem Ap. jest wypowiedź o. C. Fiałkowskiego, świadka w Procesie beat. Pap.: „Jest prawdą, że Sługa Boży był dobrym Teologiem i pełnił funkcję Spowiednika Króla Polski Jana Trzeciego, jak również, że był wzięty na Teologa przez Prałata Pignatellego, wtedy Nuncjusza Apostolskie-go w Polsce. To co zeznałem słyszałem tak od Naszych Ojców, jak od Jaśnie Wielmożnego Władysława Trzcińskiego Kasztelana Rawskiego, który znał życie Sługi Bożego, a także listy od wspomnianego Króla i Nuncjusza pisane do Sługi Bożego ja sam czytałem”99. B. Władcy tureccy stawiają na potęgę armii a/ Potęga osmańskiej armii Gdy z kolei chodzi o sułtana Mahometa IV i wielkiego wezyra Kara Mustafę, sprawa też jest jasna, że uderzają na Cesarstwo jako agresorzy. Oficjalnie motywują wydanie wojny koniecznością zemsty na Cesarzu i potrzebą udzielenia pomocy zniewolonym przez niego Węgrom, ale nie były to powody prawdziwe. Zabiegi wezyra i przyczyny wydania wojny były znane. Kronikarze nie mieli trudności by je opisać. Jak już wyżej widzieliśmy, ukazali je w oparciu o fakty, dokumenty i świadectwa. Nie zauważyli, że chodziło o Wyrazem tradycji jest obelisk postawiony 1933 r. w Puszczy Mariańskiej, w 250 rocznicę odsieczy wiedeńskiej. Jest też ul. Sobieskiego oraz figura króla przed kościołem św. Michała Archanioła. Wimmer mówi, że Ślązacy, naśladując gest króla, sadzili lipy wzdłuż trasy, którą wtedy przechodził. (dz. cyt., s. 74). 98 Por. VW, § 56; w: PKW, s 697 (31). 99 APS 10, CP f. 132r-132v. 97 42 chwałę Allaha, obronę czy bezpieczeństwo własnego kraju, ani nawet o deklarowaną pomoc węgierskim powstańcom, ale o zaspokojenie chorej ambicji: pychy i chciwości Kara Mustafy oraz innych dostojników. Po klęsce H. Hezarfenn przypomina zasady jakich wódz winien był się trzymać i zwięźle podaje powody, dla których wezyr je zlekceważył: „Jednakże podczas gdy trzeba było trzymać się wyłuszczonych tu reguł, pan fortunny – wódz niniejszej wyprawy – będąc człowiekiem małego rozumu a wielkiej chciwości, przystąpił do dzieła, reguł owych zupełnie niepomny”100. Chyba nikogo z otoczenia Kara Mustafy nie dziwiła jego postawa co do pewności zwycięstwa. Od szeregu dni widzieli armię idącą pod Wiedeń bez większych przeszkód. Na obszernej przestrzeni pod Jawarynem podziwiali obóz namiotów, którego nie można było objąć wzrokiem. O walorach armii upewniały wszystkich pokazy i popisy wojskowe, powtarzane przed sułtanem i wielkim wezyrem101. Krytyczni po klęskach kronikarze, na tym etapie też piszą o armii z entuzjazmem: „W jakiej epoce, za jakiego panującego oglądało się taką wspaniałą wyprawę i takie potężne wojsko? Gdzież jest taka władza, która podobnie jak sułtanowie osmańscy dawałaby bez przerwy żołd i wikt setkom tysięcy żołnierza? Jakaż jest władza, jakie państwo, które pozwala i jest w stanie dać, gdy wybuchnie wojna, tyle prowiantu, sprzętu i innych rzeczy, takie olbrzymie zapasy prochu i kul, trzysta lub czterysta sztuk armat i moździerzy, tyle wielbłądów i innych zwierząt oraz podwód do przewozu bagaży, ciężarów i rzeczy żołnierzy, kilimów dla nich do podścielania pod siebie, der do owijania w nie ich rzeczy, koni do rozwożenia wody z zaopatrzonymi w kurki bukłakami, przykrytych cudnymi kobiercami, koni pociągowych i, mówiąc pokrótce, różnego sprzętu domowego aż po świece, łyżki i latarnie w ilościach takich, w jakich nie w każdym domu spotyka się […]. Słowem, tak olbrzymiej wyprawy nie było chyba od czasów Adama102. Wybrano się na wojnę […]; spoczęto na koniec na bezbrzeżnym polu koło zamku Jawaryna, słynnym pod nazwą uroczyska Benakör. Owo przestronne pole było wówczas tak zatłoczone wojskiem, że zdawało się, iż zebrali się na nim co do jednego wszyscy ludzie oraz wszystkie konie, wielbłądy, woły i owce, jakie tylko są na świecie. Okolice tamtejsze w promieniu 12, a czasem i więcej godzin drogi zostały spalone i 100 Abrahamowicz, dz. cyt., Hezarfenn, s. 254. Tamże, Silahdar, por. ss. 62; 69-70; 78-80; 103 itd. 102 Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 232-234. 101 43 spustoszone. Potem przystąpiono do budowy mostów na rzekach Rabie i Rabcy […]. Wojsko muzułmańskie przelewało się przez nie bez przerwy przez dni i trzy noce [s. 217] […]; wojska tak olbrzymiego, wyprawy tak błyskotliwej i wspaniałej nikt jeszcze nie widział”103. W bardziej poetycki sposób mówi o tym jeszcze szerzej Silahdar: „Zwycięskich wojsk muzułmańskich, podobnych do gwiazd i do piasku, było tyle, że nie sposób tego wyrazić […] i że przechodziło to wszelką miarę i wszelkie granice […]. Kiedy więc wojsko monarsze [sułtana] otrzymało pozwolenie i zaczęło oddział za oddziałem przeprawiać się przez nie [przez mosty], góry i równiny od Raby do Rabcy wypełniły się do ostatnich granic zwycięskimi gazimi i namiotami koloru róży oraz zamieniły się w [jedno wielkie] pole tulipanów […]”104. „Wielki serdar, znajdując się pośród tego orszaku majestatycznego, ogromnego i uroczystego, wspaniałego i wystawnego – czyli w samym centrum wojska – podobny był do ducha w jakimś ogromnym ciele. Jadąc dumnie i godnie w jednym szeregu z szejchem Wani Mehmedem efendim, po trzech godzinach dotarł pod zamek Jawaryn. Wielki jest Ałłah! O takim bowiem mnóstwie i liczebności, o takiej potędze i wspaniałości wojsk muzułmańskich jak w tym dniu, kiedy były one zgromadzone na owym pochodzie, nigdy jeszcze nie słyszano ani też nigdy czegoś podobnego nie oglądano. Zapełniły się nimi góry i równiny i nawet igły nie było tam gdzie rzucić na ziemię. Od okrzyków […], od wrzawy bębnów i kotłów, surm i obojów błonia pod zamkiem jawaryńskim aż dygotały, a z zamku też donosiła się potężna palba”105. „Tam znowu okazało się, że […] złoczynny nieprzyjaciel […] umknął. Wtedy bez obawy pobudowano mosty na rzekach Rabie i Rabcy, a ruszywszy stamtąd w potędze i wspaniałości, na wszystkie strony plądrowano i grabiono wsie i miasta, opanowano sławne zamki i palanki [warownie] aż po Wiedeń, wzięto mnóstwo łupów i niezliczony jasyr, tak, że […] przeszło to wszelkie oczekiwania. Ludzie z obozu nieprzeliczonych wojsk monarszych, mocni w walce i bitce, działając wespół z łowcami nieprzyjaciół, Tatarami, rozsypali się po ziemiach niemieckich prąc naprzód w prawo i w lewo oraz docierając do miejsc położonych aż o dziesięć do dwunastu dni drogi [od Wiednia], rozpuścili zagony we wszystkich kierunkach – od granic Wenecji i Czerwonego Jabłka aż po Morze Białe – grabiąc i pustosząc napotykane po drodze wioski, miasta, przedmieścia, palanki i zamki, Tamże, s. 219. Tamże, Silahdar, s. 107-108. 105 Tamże, s. 100-101. 103 104 44 ludzi w sile wieku wyrzynając szablami, a kobiety i dzieci wiążąc i biorąc w jasyr, wszystkie ich domy i zasiewy puszczając z dymem […]. Po oszacowaniu łupów okazało się, że liczbę zdobytych owiec, bydła i koni, naczyń srebrnych i złotych, klejnotów, dziewcząt cienkich w pasie i wysokich, o włosach jak nici z szlachetnego kruszcu, o brwiach jak półksiężyce i oczach jak migdały, młodzieńców, materii i złotogłowiów oraz innego najrozmaitszego towaru zna jeden tylko Ałłah. […]. Z podziwem tedy patrzono w Wiedniu […]. Mnóstwo i obfitość była wówczas taka, że […] się wszystkiego wyzbywano za bezcen. Tak np. najprzedniejszą dziewczynę sprzedawano za czterdzieści do pięćdziesięciu kuruszy, najlichsze zaś po piętnaście do dwudziestu kuruszy, branki z drobnymi dziećmi po trzy kurusze, okkę najlepszej mąki za akczę, okkę miedzi za trzy akcze, barany po dwie lub trzy akcze za sztukę, a wielki serdar kupił dwa tysiące pięćset owiec za 50 kuruszy. Na bydło zaś w tym czasie nawet nie patrzono”106. Ten sam autor, pisząc o podziwianiu przez Kara Mustafę obozu, mówi, jak jego doradca utwierdza go w pysze i wzmaga do potęgi chciwość: „Wielki serdar, oglądając ogrom i mnogość wojsk muzułmańskich oraz ich zapał i ochoczość do gromienia nieprzyjaciół wiary, a przestrach i lęk, nędzę i hańbę niecnych giaurów, dał się unieść niepomiernej pysze […]. Laz Mustafa […], jego powiernik i znakomity przewodnik we wszystkich zamysłach i planach, tak oto ciągle mówił do niego: – <Nie słuchaj, mój panie, co ci mówią inni. Ty możesz działać wedle własnej woli: tyś jest światło zesłane przez Boga i coraz mocniejszym blaskiem jaśniejące, a takiego wojska żaden król jeszcze nie posiadał i nawet sam Aleksander [Wielki] nie osiągnął takich wyżyn ani takiej wspaniałości. Ty byś nie tylko do Czerwonego Jabłka [Wiednia, Rzymu] dotarł, ale cały Frengistan [Europę] byś przemierzył, a czy znajdzie się taki, co by wystąpił przeciwko tobie? Ale któż by się brał za zamek tak pełen wojska i zapasów prochu i amunicji, jak ten zamek Jawaryn? […] ruszmyż tedy i skierujmy nasze cugle wprost ku […] Wiedniowi, stolicy cesarza. Da Ałłah Najwyższy, że ziemię tę podbijemy i zdobędziemy w czasie krótszym, niźli potrzeba na wypicie łyku wody, gdyby zaś nam się poddał, posiądziemy nieprzebrane skarby, gromadzone od czasów Enuszirewana […]. Ludzie będą co roku oglądać, jak pięknie pomnażacie skarb sułtański, a wtedy z czcią i pochwałą będzie się mówić o was na tym nędznym świecie!>. 106 Tamże, Silahdar, s. 169-170. 45 Tymi słowy omamił go, rozbudził w nim nieszczęsną prostacką chciwość, wtrącił go w najgorsze zarozumialstwo i egoizm. Zaniechał tedy [wielki wezyr] podboju Jawaryna, a powziął zamiar skierowania swych kroków pod zamek Wiedeń. Padyszachowi [sułtanowi] jednak o tym zamyśle nie powiedział i póki nie przyszedł do Stołecznego Białogrodu, ani pary z ust o tym nie puścił”107. Wezyr zwiedziony przez swoje wady i upewniony przez doradcę o swym rozumie i geniuszu, bez zgody sułtana podjął decyzję, by najpierw zająć Wiedeń, a Jawaryn zostawić „na potem”. Zajęcie stolicy i wzięcie w swe ręce nagromadzonych tam skarbów, zdawało się mu – zgodnie z sugestią doradcy – drobną formalnością. Liczył na to, że pod wrażeniem potęgi armii, obrońcy się zlękną, zrezygnują z walki i szybko poddadzą miasto. b/ Praktyczna samowystarczalność Widząc swoją armię, idącą pod Wiedeń jak nawałnica ognia i stali, Kara Mustafa nie tylko był pewny zwycięstwa, ale już czuł się zwycięzcą. Jego postawę i pewność umacniały poddające się bez walki, lub łatwo zdobywane zamki i warownie [palanki] oraz ciągłe sukcesy nad niedostatecznie przygotowaną do obrony ludnością. Cenione przez niego podejście praktyczne (pragmatyczne) zdawało się sprawdzać: co tylko było potrzebne do niszczenia wroga zostało przewidziane, przygotowane i znajdowało się pod ręką: nie tylko wielka ilość prochu, budząca zdumienie Sobieskiego, ale i setki tysięcy sztuk sprzętu, pocisków, granatów, bomb, powrozów itd. Nb 300.000 sztuk różnego rodzaju sprzętu do budowania chodników i robienia podkopów, 200.000 worków na piasek itd. M. Kraus wymienia zgromadzone w wielkich tysiącach środki wojenne108, ale przy tym należy uwzględnić jeszcze informację króla, że przed sporządzeniem spisu wojsko już połowę rzeczy rozebrało. Tak król pisał do małżonki: „Posyłam też Wci sercu memu rejestr amunicji, które zabrano w obozie tureckim i którymi się dzielić mamy. Rzecz nigdy do wiary niepodobna, jakie to było przygotowanie i co to kosztować musiało; a jeszcze połowę tego wszystkiego wojska rozebrały, bo to tylko spisywano, czego wojska przez 3 dni zabrać nie mogły, brał bowiem każdy to, co chciał, a spalono prochów tyle! a cóż go dopiero wystrzelano”109. Tamże, s. 85-86. Por. M. Kraus, Historia polskiej prowincji pijarów, s. 609-610. 109 Sobieski, list do żony z 28 września; por. też list z 13 września. 107 108 46 Z psychologicznego punktu widzenia, brakło muzułmanom motywacji do proszenia Allaha o zwycięstwo. Całą świadomość mieli wypełnioną przemyśleniami, przygotowaniami, a także idącymi za nimi sukcesami. Byli pewni zwycięstwa. Dlatego kronikarze nie zauważają, żeby Wezyr lub jego ludzie zanosili prośby do Allaha o zwycięstwo, lub je proponowali. Wobec ciągłych sukcesów, pewnie nikomu nie przychodziło to do głowy, a może nawet wydawało się zbyteczne. Po klęsce Hezarfenn wypomina to wodzowi:: „Czy to będzie wielki wezyr, czy [inny] serasker [wódz], jego szczerą intencją powinno być tylko i jedynie ożywienie wiary i wcielenie w czyn zaleceń Pana Posłanników, natomiast podbój świata i zdobywanie krajów nie powinno być wyłącznym celem jego skrytych zamysłów i niech nie wpada on w zaślepienie z powodu [swej] wspaniałości i potęgi. Niechaj w każdej rzeczy w Ałłahu pokłada nadzieję i od Ałłaha niech się spodziewa wsparcia i pomocy. Niechaj w pragnieniach swoich nie będzie obłudny i niech nie żywi ukrytej myśli o [panowaniu] nad ludem [przy pomocy] siły, a niech hart najwyższy wykaże w sprawach wojny [świętej]. Niech sam nakazów Ałłaha przestrzega, niech unika rzeczy objętych zakazem, a krzywd ani niesprawiedliwości niechaj nie wyrządza nikomu”110. Kronikarze niejednokrotnie mówią o modłach rano, w południe i wieczorem, o pobożnym „namazie”, ale były to codzienne modlitwy i pobożne praktyki zwyczajowe. O prośbie do Allaha o zwycięstwo nikt z nich nie wspomina. Tego niedostatku nie zauważa nawet Silahdar, który wyrzuca swoim muzułmanom jedynie brak dziękczynnienia Allahowi za sukcesy i zdobycze. Gani ich za to, że sobie przypisali sukcesy, a zaniedbali dziękczynienie, że za szybko poczuli się zwycięzcami oraz w zły i grzeszny sposób zaczęli korzystać z dobrodziejstw: „Za owe obfite łaski koniecznie trzeba było i należało co godzina i co chwila słać do bram Pana Szczodrobliwego rozliczne dziękczynienia tudzież bez ustanku chwalić Go i sławić […]. A tymczasem nie znając żadnej wdzięczności, uważano, że zamek Wiedeń już został włączony w obręb państwa muzułmańskiego, a zaniechawszy tego, co się winno było Panu Stworzycielowi, z uporem trzymano się drogi zarozumialstwa, pychy i niewdzięczności za dobrodziejstwa. W końcu więc drzewo ich szczęścia, wykarmione wodami rzeki ich złych uczynków, wydało owoce nieszczęścia i ich lekkomyślność okazała się 110 Z. Abrahamowicz, dz. cyt., Hezarfenn, s. 251. 47 ogromnie ciężka w skutkach. Już widziany w zarysach [gmach] zwycięstwa i triumfu zawalił się, a ich serca w jednej chwili zostały odarte z owej pewności, [jaką dawało im] widoczne już, nie ulegające wątpliwości ziszczanie się ich pragnień” 111. Opanowani wadami, nie pamiętali o proszeniu Allaha o zwycięstwo i o dziękczynieniu za zdobycze: „Nie umieli oni docenić ogromu wyświadczonego im […] dobrodziejstwa. Głosząc: <Ta przemożna siła to bez dwu zdań skutek naszych własnych czynów i przedsięwzięć> i w ten sposób przypisując ową łaskę sobie nikczemnym, zapominali przeważnie, że im dana jest ona przez Stwórcę. Przez to właśnie padli wbrew swoim oczekiwaniom ofiarami takiej druzgocącej klęski! Konkluzja: Na to wszystko zatem była rada taka, żeby wszelakie oznaki błyskotliwego triumfu i zwycięstwa […], było się tłumaczyło łaskami Pana Największego, aby konia języka się kierowało cuglami zawsze w stronę dziękczynienia i modłów oraz aby zawsze pamiętało się, iż będąc ludźmi, bardzo jesteśmy słabi i ułomni”112. Podobnie Hezarfenn poucza i surowo ocenia postawę Kara Mustafy: „A w sprawie [każdej] pytaj ich o radę" [Koran 3:153] […]. Jednakże przy niniejszym ważnym przedsięwzięciu nie pytano się kogokolwiek o zdanie czy radę113, ani się też nie kierowano w postępkach pobożnością i pokorą. Przeciwnie: chełpieniem się swoimi aktami bezprawia, lubowaniem się myślami o grabieży srebra i złota, tudzież przez to, iż będąc wobec nieprzyjaciela wiary nędznym komarem mniemano, iż się jest lwem srogim – spowodowano taką porażkę”114. c/ Środki do utrzymania gorliwości Wodzowie osmańscy oparli swoją pewność zwycięstwa na sobie. Postawili też na wartości i dobra materialne. Do pomocy zaprosili wielu handlarzy, jako wdzięcznych dostawców i odbiorców towaru. Zebrali tysiące wozów, koni, mułów, wielbłądów i bawołów. Przekonani, że wszystko mają, nie myśleli o pomocy Allaha. Pewni, że sami sobie poradzą, posiłkowali się honorami, godnościami i nagrodami (chylatami, nadaniami terenów i urzędów, pieniędzmi i klejnotami). Były one siłą napędową dla gorliwości wojska. Stąd wiele miał ich pod ręką wezyr w swoim olbrzymim namiocie. Przyjrzyjmy się jego metodzie: 111 Abrahamowicz, Silahdar, s. 171 Tamże. 113 Można dodać, że jeśli Wezyr pytał innych o zdanie, to i tak nie brał ich rad pod uwagę. 114 Abrhamowicz, dz. cyt., Hezarfenn, s. 251 112 48 „Następnie udał się on [wezyr] do okopów, obszedł kryte chodniki, obejrzał jak się należy bastion i fosę, a obdarowawszy siedzących tam gazich wielką ilością złota, spoczął […] w swoim szańcu”115. „Przy obleganiu zamków najtrudniejszą sprawą jest opanowanie fosy. Zabrano się tedy do zakładania min. Jegomość serdar […] okazywał w tym czasie tyle łaskawości i dobroci […], a chorągwiom ochotników dawał co dzień kotły pilawu i leguminy ryżowej z szafranem i miodem; także wielkie ilości kawy oraz całe kiesy bakszyszu”116. „Dzisiaj został wydany rozkaz, aby zapisywali się na ochotnika [żołnierze] ze skrzydła rumelijskiego i anatolijskiego, [którym do żołdu doda się] po dwie [akcza dziennie], tudzież skreśleni [z rejestru] zaimowie i posiadacze timarów, [którzy dostaną dodatek] po jednej [akczy]. Siedmiu ich agów przyodziano w kaftany117. Dzisiaj po południu wielki serdar przybył do okopów. Dodawał on żołnierzom i wojownikom zapału i otuchy, okazywał swym sługom uprzejmość, a także rozdzielał wśród nich złoto, honory i bogactwa118. Wezyr nagradzał też każdego, kto przynosił ściętą głowę wroga: „W ten sposób do wieczora dostarczono około 30 języków i uciętych głów, tudzież chorągwi. Głowy i chorągwie rzucono na placu przed wejściem do namiotu serdara, przyprowadzonym zaś żywym ucięto głowy, a tym, którzy wszystko dostarczyli rozdano bakszysze”119. „Natomiast Nureddin sułtan […], przysłał haftowany złotem sztandar, 10 głów i 8 języków. W ślad za tym również chan […] przysłał sześć języków z tego […] taboru. Ludzi, którzy ich przyprowadzili, odziano w chylaty i nagrodzono podarkami, a języków zgładzono […]120. „Muhzyragę, który pierwszy przybył z tą dobrą nowiną, kazał [wielki serdar] przyodziać w chylat, zaś gazim, którzy w ślad za tamtym przynieśli cztery głowy, dał po dwadzieścia ałtynów”121. Taki los spotkał też Polaków, poległych w pierwszej przegranej bitwie pod Parkanami: „Do Budzina natomiast przywieziono Dunajem na statkach nieszczęsne chorągwie, bębny i kotły zdobyte na nieprzyjaciołach wiary, a także blisko tysiąc niefortunnych ich głów. Głowy wysypano do Dunaju, inne zaś rzeczy przyniesiono do wielkiego Tamże, Silahdar, s. 136. Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 222. 117 Tamże, Silahdar, s. 129 118 Tamże, s. 156. 119 Tamże, s. 100. 120 Tamże, s. 110. 121 Tamże, s. 130 115 116 49 serdara. Ludzie świadomi tych spraw potwierdzili i oświadczyli, że chorągwie […] należały do samego króla polskiego. Ci, którzy je przywieźli, zostali przyodziani w chylaty oraz obdarowani. Owe zaś nadeszłe kotły i sztandary posłał wielki serdar przez Alego agę, byłego kiahię swoich kapydżych, do strzemienia monarszego122. d/ Liczebność armii Kara Mustafy Ustalenie liczebności armi otomańskiej, która wzięła udział w bitwie pod Wiedniem, stanowi problem. Przytaczane przez historyków wielkości są bardzo zróżnicowane. Podobnie też różne są liczby podawane przez muzułmańskich kronikarzy, zależnie tak od obiektywnych okoliczności, jak i od tendencji danego autora. Toteż ustalenie precyzyjnych danych, przy braku archiwalnych źródeł, jest niemożliwe. Można by skorzystać z obliczeń kompetentnych badaczy, jak np. Kukiel, czy Wimmer itp., ale oni też nie mogą nas zapewnić, że podają liczby dokładne123. Dlatego dla orientacji przyjmijmy jako punkt wyjścia opinię króla Sobieskiego, który dnia 13 września pisze do swojej żony: „Janczarów swoich odbiegli w aproszach, których w nocy wyścinano, bo to była taka hardość i pycha tych ludzi, że kiedy się jedni z nami bili w polu, drudzy szturmowali do miasta; jakoż mieli czym co począć. Ja ich rachuję, prócz Tatarów na trzykroć sto tysięcy; drudzy tu rachują namiotów samych na trzykroć sto tysięcy i biorą proporcje trzech do jednego namiotu, co by to wynosiło niesłychaną liczbę. Ja jednak rachuję namiotów sto tysięcy najmniej, bo kilką obozów stali. Dwie nocy i dzień rozbierają ich, kto chce, już i z miasta wyszli ludzie, ale wiem, że i za tydzień tego nie rozbiorą. Ludzi niewinnych tutecznych Austriaków, osobliwie białychgłów i ludzi siła porzucili, ale zabijali kogokolwiek tylko mogli. Siła bardzo zabitych leży białychgłów, ale i siła rannych i które żyć mogą. Wczora widziałem dzieciątko jedne we 3 leciech, chłopczyka bardzo najmilszego, któremu zdrajca przeciął gębę szkaradnie i głowę”. Jak widzimy, król podaje nie tylko liczbę, ale i rodzaj mieszkańców obozu. Obok żołnierzy, byli w nim służący, kucharze, pachołki, stajenni, pasterze (tysięcy koni, wołów, mułów i wielbłądów), oraz olbrzymia liczba handlarzy, jeńców i osób zabranych w jasyr (na sprzedaż). Dlatego podana przez Sobieskiego liczba ponad 300 tysięcy mieszkańców obozu, a przez Mehmeda Gereja „prawie czterykroć po sto 122 123 Tamże, 181. Szerzej omawia to zagadnienie Z. Wójcik, dz. cyt. s. 319-320. 50 tysięcy wojska”124, raczej harmonizuje z cyfrą stu kilkudziesięciu tysięcy samych uzbrojonych, przyjmowaną na ogół przez poważnych historyków. Bo liczna służba, cała rzesza handlarzy oraz wielka ilość jeńców i jasyru, na pewno przewyższała o wiele tysięcy liczbę żołnierzy. Dżebedżi Hasan pisze: „Jasyru w obozie wojsk monarszych było takie mnóstwo, że nawet wśród parobków od koni, poganiaczy mułów, stajennych czy wielbłądników rzadki był człowiek, który by nie miał jeńca […]. Co się zaś tyczy dowódców, to ci za bezcen nagromadzili wiele chłopców i dziewcząt tudzież złota, srebra, porcelany oraz innych przedmiotów i kosztowności, a bardzo wielu z nich posiadło i nabrało po trzydzieści lub nawet po czterdzieści niewolnic”125. Silahdar mówi, że gdy niewolnik – którego mylnie nazywa Koza126 kiem – zabił swego pana, wezyr kazał stracić w obozie wszystkich jeńców: „Gdy w ciągu paru następnych dni ścięto w całym obozie ponad 20 tysięcy jeńców, ludzie poczuli się trochę bezpieczniej”. Ale jasyr pozostał. O nim Silahdar później powie, że zwycięzcy „Uwolnili też tysiące własnego jasyru”127. Mimo wszystko, nie można ustalić ilu muzułmanów wzięło udział w bitwie, bo jak Hazerfen pisze: „Cóż z tego jednak, skoro większość wojsk [znajdowała się] w okopach, wielka jego liczba przy obleganiu Jawaryna, [zaś z pozostałych] jedni przy królu kuruców, inni w okolicach Ujvaru, jedni [rozjechali się] za prowiantem, a inni po paszę, jedni [byli] ze zwierzętami na pastwiskach, inni zaś leżeli chorzy w namiotach?”128 Dżebedżi Hasan Esiri mówi też o wielkiej dezercji przed bitwą: „W obozie wojsk monarszych panowała wśród ludzi anarchia. Wszyscy niepokoili się o swoje mienie. Wielu z tych, którzy siedzieli w okopach, opuściło je i z nastaniem nocy wojsko tłumnie uciekało w góry ciągnące się po drodze do Jawaryna, lub do Tatarów. Ze wszystkich jednostek zostali tedy wyznaczeni naganiacze, którzy mieli spędzać żołnierzy przeciw taborowi i do okopów. Zganiali oni takich, których znaleźli po namiotach, ale liczba zbiegów przewyższała tych, którzy zostali przez nich zapędzeni na bojowisko i do okopów. Gnani […] do walki, – przeważnie służba albo wojownicy prości – żołnierze tacy, co się trzymali to za rękę, to za nogę – żadnej 124 Abrahamowicz, dz. cyt., Mehmed Gerej, s. 311. Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 217. 126 Tamże, Silahdar, s. 117, mówi o „Kozaku”, ale to błąd, bo chodzi o „Austriaka”. 127 Tamże, Silahdar, s. 164. 128 Tamże, Hezarfenn, s. 256. 125 51 nie znali karności i nikt nie mógł im powiedzieć: <Dokąd to idziecie?>, bo z ich ust padały wymyślania takie, że niech Ałłah uchowa, bo nie sposób je powtórzyć”129. – Może więc wzięło udział ok. 80 tysięcy. 4. Wielkość i upadek wezyra A. Zajmowanie miejsca Boga Zapewne wschodnie tradycje, a ponadto potęga armii i jej sukcesy, przyczyniły się do tego, że wodzowie osmańscy uważali siebie za potężnych zwycięzców i władców. Tę wielkość starali się światu pokazywać. Mając ogromną władzę i potęgę militarną, czuli się panami życia i śmierci każdego, niemal jak sam Allah. Wiemy już z poprzedniej publikacji, jakie koszty materialne i ile ofiar ludzkich poniosła polska delegacja Gnińskiego, uzyskując bardzo mizerne korzyści dla kraju od Mahometa IV, który uważał, że jest „cieniem Boga na ziemi”130. Zastępując Boga, władcy osmańscy nazywali siebie „Przybytkiem łask”, a w odbieraniu hołdów bardzo gorliwie wyręczali Allaha. Do opracowania rytu hołdowniczego – podobnie jak Kościół przy świętej liturgii – mieli ceremoniarzy. Korzystając z relacji Silahdara, zaczerpniętych od ceremoniarza Kara Mustafy, popatrzmy na opisane praktyki: „Dnia tego miejscowa ludność witała monarchę przy końcu cmentarza podścielając pod jego błogosławione stopy rozmaite materie”131. „W piątek dnia dziesiątego pozwolono przybyłym poprzednio z Filipopola posłom króla Węgier Środkowych Emeryka Thökölyego oraz posłowi dubrownickiemu dostąpić zaszczytu padnięcia na twarz przed szehrijarem [sułtanem]”132. „Posłowie przejechali pomiędzy nimi oraz spoczęli w namiotach […]. Gdy wielki wezyr doniósł [monarsze], że jego dywan [dwór] już się zgromadził, padyszach przyszedł z haremu do namiotu monarszego i spoczął [tam], a następnie zasiadł na fortunnym i szczęśliwym, podobnym do niebios tronie monarszym, ustawionym w namiocie głównym. Po jego prawicy stanęli w ordynku przybrani w piękne stroje jego synowie tudzież aga domu szczęścia i aga dworu, podskarbi wielki, podstoli wielki oraz paź dworu, z tyłu za nim musahibagowie, Abrahamowicz, dz. cyt,, Dżebedzi Hasan Esiri, s. 225. P. Jasienica pisze, że z delegacji Gnińskiego liczącej 450 osób, zmarło 125, a ponadto jeszcze 38 z tych, którzy zostali wykupieni z niewoli, (dz. cyt. s. 323). 131 Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 72. 132 Tamże, s. 76. 129 130 52 po jego lewicy […] służba jego komnaty prywatnej i paziowie pokojowi, a wśród owego zgromadzenia byłem obecny i ja, autor niegodny. [Wielki wezyr] w [turbanie] selimi i dygnitarskim futrze, poprzedzany przez strojnych w [takież] selimi i dygnitarskie futra reisefendiego i czawuszbaszego ze strojnymi w pióropusze czawuszami dywanu w turbanach mudżewweze, przejechał na koniu wśród szeregów [wojska], a gdy przed namiotami monarszymi zsiadł z konia i raczył przysiąść na stołku, wyszedł do niego Siłahdar Szahin Mustafa aga, który go ujął pod rękę i zaprowadził przed oblicze monarchy. Na to właśnie zgromadzenie zostali dopuszczeni posłowie. Posłowie węgierscy zostali już przedtem przyodziani w chylaty razem ze wszystkimi dwudziestu poddanymi, ale mirialemowie, kapydżybaszowie i koniuszy wielki tylko trzech z nich tudzież dwóch ich rezydentów, trzymając ich za rękawy i kołnierze, przyprowadzili przed oblicze najjaśniejszego monarchy oraz przymusili do ucałowania ziemi [u jego stóp]. Posłowie oddali tam przywieziony przez siebie list od swojego króla i oświadczyli ustnie, że nadal pozostają w wiernym poddaństwie, a także złożyli w darze pięć tysięcy sztuk złotej monety, po czym wyszli na dwór. Po nich przyszła kolej na posła dubrownickiego […] został on wraz ze swoimi sześcioma ludźmi przyodziany w chylaty, a następnie sam złożył dary w postaci 4 pozłocistych talerzyków, a gdy ucałował ziemię [u stóp] padyszacha, wszyscy pojechali do swojej kwatery”133. „Nazajutrz, dawnym zwyczajem dostojnicy państwowi dostąpili w Bramie Szczęścia zaszczytu ucałowania brzegu szat padyszacha, po czym w orszaku [ruszyli] na namaz bajramowy w Aja Sofii”134. Wielmożny poseł […] od cara moskiewskiego […], został zaproszony do dywanu monarszego i był podejmowany ucztą. Potem przyodziano go w chylat, a następnie w komnacie posłuchań w ślad za wezyrami otarł on lica o podnóżek wspaniałego tronu tudzież oddał przywieziony przez siebie list od swojego króla oraz złożył dary od niego: 1198 sztuk soboli, 20 kłów morsa i 10 sokołów”135. „Padyszach jegomość przyjechał łodzią oraz raczył zasiąść na swoim fortunnym i szczęśliwym tronie monarszym. Po jego prawicy stanął wielki wezyr, a po lewicy ustawili się w szeregi jego przyboczni pokojowi, po czym czawuszbaszy i kiahia kapydżych w strojach dywanowych, [dworu sułtana] otrzymawszy zezwolenia, udali się na 133 Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 76-77. Tamże, s. 49. 135 Tamże, s. 52. 134 53 spotkanie posła. Ten przybył podtrzymywany z obu stron przez kapydżybaszych oraz dostąpił zaszczytu ucałowania kobierca [u stóp] szehrijara, który tak raczył przemówić do niego: <Powiedz królowi swojemu, aby szanował pokój, bowiem w przeciwnym razie będzie ukarany!>”136. „We wtorek […], który był dniem pierwszym z czterdziestu [najsurowszych dni zimy], poseł siedmiogrodzki został zaproszony do dywanu monarszego. Podejmowano go tam ucztą, potem zaś w sali posłuchań w ślad za wezyrami dostąpił on zaszczytu ucałowania ziemi [pod stopami] szehrijara [sułtana] tudzież oddał przywieziony przez się list od swojego króla i złożył od niego dary z tytułu haraczu”137. Również Kara Mustafa, wsiadając na konia lub na swój wodzowski tron, starał się pełnić rolę „przybytku łask” i odbierać hołdy od podwładnych i gości: upokorzonych, ganił albo darzył łaskami. Jego ceremoniarz tak opracował ceremonie, by upokarzając gości oddawano wodzowi najwyższy możliwy hołd. Goście, zależnie od ich klasy i uznania wezyra, musieli wykonać odpowiednie czynności hołdownicze: pokłony, całowania kraju szat, podnóżka, stóp, lub ziemi pod stopami i wysłuchiwać odpowiednich dyrektyw, pochwał, lub nagan. „Wielki serdar dosiadł wówczas konia i w towarzystwie wspaniałej świty swojej, rzucając na prawo i lewo wyrazy łaski i selamy, raczył po dwóch godzinach spocząć w swojej wysokiej kwaterze, urządzonej na polach pod Stołecznym Białogrodem”138. „Król […] Michał Apafy przyjechał […] do obozu wojsk monarszych […]. Dragoman […] udzielał mu pouczeń […]. W tym momencie z głębi [namiotów] wyszedł reisefendi i czawuszbaszy w turbanach selimi i dygnitarskich futrach, a za nimi wielki serdar w [turbanie] i sukiennej ferezji podbitej gronostajami, […] usiadł na swojej poduszce […]. Król podszedł wówczas [do serdara] i ucałował brzeg [jego szaty], a chociaż [ten] pozwolił mu potem usiąść, nie siadł, lecz powtórnie zbliżył się do niego i ucałował brzeg [jego szaty], a przysiadł – oddając mu przy tym ukłon i pozdrowienie – dopiero wtedy, gdy [ten] go znowu zachęcił. Po kilku pytaniach i odpowiedziach podszedł on znowu do [wielkiego serdara] i jeszcze raz ucałował połę [jego szaty], promieniejącej łaskawością, dopełniając w ten sposób ceremonii hołdu”139. 136 137 138 139 Tamże, s. 90. Tamże, s. 64. Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 95. Tamże, s. 140-141. 54 „Wielki serdar w [turbanie] kallawi i dygnitarskim futrze wyszedł ze swoich pokojów w towarzystwie defterdara, reisefendiego i czawuszbaszego, ubranych w [turbany] selimi i dygnitarskie futra, a gdy postąpiwszy parę kroków do przodu został pozdrowiony przez selam-agę, raczył rozsiąść się pod baldachimem na zdobionych haftem poduszkach. Czawuszowie dywanu urządzili mu w tym momencie owację, król zaś ucałował brzeg [jego szaty], po czym cofnął się i stanął obok taboretu. Wielki serdar odezwał się do niego uprzejmymi słowami: „Witaj!" i „Usiądź!", on jednak nie usiadł, lecz powtórnie podszedł do niego i ucałował brzeg jego szaty oraz znowu odstąpił wstecz, a dopiero gdy po raz drugi został poproszony, by usiadł, skłonił się w podzięce i spoczął na stołku”140. „Król Węgier Środkowych Emeryk Thököly przyjechał do wielkiego serdara, aby pożegnać się z nim i ucałować brzeg [jego szaty]. Podobnie jak podczas poprzedniego ich spotkania, tak i teraz usiadł on w namiocie wewnętrznym na stołku, natomiast wielki serdar ubrany w [turban] kallawi i dygnitarskie futro zasiadł na poduszkach, […] w czasie tego posiedzenia król wspomniany czterokrotnie podchodził do serdara i dostępował zaszczytu ucałowania rąbka jego szaty […]”141. B. Klęska Kara Mustafy pod Wiedniem a/ Muzułmański opis przegranej bitwy Zanim w następnych punktach przyjrzymy się dokładniej wielkości zwycięstwa oraz rozmiarom klęski i jej przyczynom, poznajmy najpierw sam opis bitwy. Analizę strategii batalii pozostawmy specjalistom od wojskowości, a sami zwróćmy większą uwagę na postawę i działanie wielkiego wezyra Kara Mustafy, jak również na postrzeganą przez muzułmanów rolę króla Sobieskiego i jego odsieczy. Poznajmy opis bitwy i klęski z relacji naocznego świadka Dżebedżi Hasana Esiriego: „Tymczasem wojsko znajdujące się na przedzie, osłabione i wyczerpane, tocząc walkę podjazdową z taborem [z armią cesarza i sprzymierzonych], znalazło się tegoż dnia w okolicy o dwie godziny drogi od obozu wojsk monarszych [tj. sułtana]. Tym sposobem [Ibrahim pasza] wespół z [owym] wojskiem dobrze dawał się taborowi we znaki i dwa razy omalże go nie rozbił. Tabor 140 141 Tamże, s. 89-90. Tamże, s. 91-92. 55 doszedł jednak do klasztoru u stóp pewnej góry opodal obozu wojsk monarszych i zatrzymał się [koło niego]. W nocy [giaurzy] wystrzelili ze szczytu owej góry i z zamku wiedeńskiego wiele rac, porozumiewając się [w ten sposób] ze sobą. Dnia tego jegomość serdar [wezyr] prześwietny podszedł pod ową górę [ze wszystkimi oddziałami] i z całym wojskiem pieszym i konnym, jakie znajdowało się w obozie monarszym z wyjątkiem tylko armat polowych tudzież wojska siedzącego w okopach oraz przygotował się [do walki]. Ze wszystkich jednostek wysłał on do obozu wojsk monarszych naganiaczy, którzy wypędzili tych, co siedzieli w namiotach. Noc spędził tamże. Kiedy zaś nastał ranek, okazało się, że tabor znikł. Dokąd się udał, nie było wiadomo, więc serdar zapragnął zasięgnąć wiadomości [o nim]. Rzeczka na tyłach obozu wojsk monarszych płynie jarem ciągnącym się na przestrzeni blisko czterech godzin drogi. Po obu stronach owego jaru znajdowały się wielkie domy, seraje [pałacyki] i kioski [dwory] tudzież urocze sady i ogrody […]. [Serdar prześwietny] sądził, że [tabor] mógł ruszyć tym jarem, aby zajść obóz wojsk monarszych od tyłów, więc wyznaczył pięciu paszów i wysłał ich pod dowództwem dżebedżibaszego Sijawusza paszy z nakazem, by przynieśli mu wyraźną wiadomość w tej sprawie. Przesunął też ku owemu jarowi wojsko, które wyjechało było przeciw taborowi, jako też artylerię. Mnie, nędznego, wyznaczył dżebedżibaszy do zapisu ochotników, tedy pojechałem razem z nim i ani na chwilę go nie odstępowałem. Okazało się, że tabor wydostał się z owego jaru i ujechał jeszcze dwie godziny drogi, a przenocowawszy nad jakąś rzeką, ruszył następnie znów tą samą drogą, którą był przyciągnął. Za owym jarem [rozciągała się] obszerna równina otoczona górami i usiana niezliczonymi miastami, miasteczkami i wsiami. Wszystkie one zostały spalone i obrócone w ruinę, a [każde z owych osiedli], w którąkolwiek stronę by się spojrzało, miało domów tak wiele, że wyglądało jak miasto. Zwłoki i kości pomordowanych giaurów leżały tam niby żwir. Gdy Sijawusz pasza powrócił, przyjechał i zdał sprawę, [wielki wezyr] wycofał wojsko i artylerię znad jaru oraz przeniósł je z powrotem na pozycje poprzednie. Również tabor przyciągnął i zatrzymał się tam, dokąd przyszedł był przedtem. Z nastaniem nocy z taboru i zamku znowu puszczano wiele rac i w ten sposób porozumiewano się między sobą [...]. (Stąd tekst o dezercji został już wyżej przytoczony). 56 Słowem, u boku serdara znajdowali się członkowie dywanu, dowódcy i ich służba, a z prostego żołnierza zostało razem tylko trzy lub cztery tysiące piechoty i pięć czy sześć tysięcy jazdy. Tę noc spędzono tam twarzą w twarz z taborem. Gdy nastał ranek, giaurzy ustawili się w szyki i pomalutku zeszli z góry. Po drugiej stronie ciągnącego się przed nami jaru, w odległości mniejszej niż na strzelanie z rusznicy, rozsiadła się cała ich piechota i zastępy ich jazdy stały na koniach. Gdyby ktoś dość mocny rzucił kamieniem, to byłby ich dosięgnął, oni jednak wcale nie strzelali ani z armat, ani z rusznic, a z naszej strony także nie strzelano. Długo siedzieli oni [w ten sposób]. Potem, gdy uderzono u nich w trąby i bębny, powstali, a odstąpiwszy nieco do tyłu, znowu się zatrzymali. U boku […] serdara […] znajdowało się – o ile chodzi o pieszych sejmenów – około ośmiuset lewendów bośniackich. Naprzeciw jaru rosły liczne kępy krzaków, tedy serdar skierował ich w to miejsce i kazał im się tam okopać. [Tymczasem] z klasztoru u stóp owej góry wódz giaurów przy pomocy perspektywy i wielkiego zwierciadła obserwował obóz wojsk monarszych. Zobaczyli oni więc, że w namiotach jedni pakują rzeczy, a inni ładują je na zwierzęta, że naganiacze spędzają żołnierzy, ale tych, co odchodzą, jest więcej niż takich, którzy podążają w ich stronę, zaś oprócz wojska stojącego naprzeciw nich – gdzie indziej nie ma żołnierza. Zaraz tedy zastępy ich krok za krokiem podeszły do przodu. Lewendowie z Bośni, którzy byli się okopali w owych krzakach, ostrzelali [ich] raz jeden z rusznic, a potem obnażywszy szable ruszyli na sunące na nich zastępy i wielu giaurów położyli trupem. Giaurzy jednak też ostrzelali ich z armat i rusznic, a potem w wielkiej liczbie rzucili się na nich. Wielu lewendów padło tedy śmiercią męczeńską albo odniosło rany, a pozostali połączyli się z wojskiem, które stało w ordynku. Do innych oddziałów i żołnierzy giaurzy już nie strzelali z armat ani rusznic, ani też ich nie atakowali, a tylko odeszli w to samo miejsce, do którego doszli byli przedtem, i rozsiedli się tam. Gdy nieco odpoczęto, wówczas spoza góry, z lasku naprzeciwko lewego skrzydła sił muzułmańskich, ukazało się około trzech tysięcy pancernej jazdy polskiej – wszyscy z czerwonobiałymi proporczykami. Jadąc stępa zajęli oni miejsce na samym przedzie wszystkich szyków. Za tymi pojawił się takiż hufiec z proporczykami niebieskobiałymi, który stanął w centrum [ich] szyków, a następnie ukazał się jeszcze taki sam hufiec czarnobiały, który stanął po drugiej stronie szyków. Jednych od drugich dzieliła odległość mniej więcej na strzelanie z rusznicy, a wszyscy byli w żelazach. Oprócz nich zaczęły spoza góry nadciągać [jeszcze inne] oddziały jazdy. 57 Wspomniane przez nas trzy hufce zakutej w żelazo i [powiewającej] proporczykami jazdy polskiej postały tam trochę. Następnie cała piechota zerwała się na nogi, jazda też się zakołysała, a gdy uderzono w trąby, surmy i bębny oraz gdy rozwinięto sztandary, wówczas pokrzykując: – <Wio! Wio!> jedni za drugimi ruszyli do przodu. Pierwszy zakuty w żelazo hufiec rzucił się na sajban [namiot] prześwietnego serdara jegomości. Przeciwko niemu ruszyli i zwarli się z nim wówczas lewendowie prześwietnego serdara jegomości pod wodzą serczeszmego tudzież jego agowie pałacowi i nadworni. Giaurzy byli jednakże wszyscy w żelazach, więc szabla na nic się tam nie zdała, ale doświadczeni w bojach bohaterzy wcale się tym nie stropili. Każdy z nich miał młot, maczugę lub topór, więc poczęli grzmocić giaurów po głowach, twarzach i rękach, ci zaś, którzy nie mieli takiego sprzętu, swoimi szablami rozpruwali im konie. W ten sposób z Bożą łaską zmuszono ich do odwrotu, a większość ich położono trupem albo raniono. Widząc, co się dzieje z tymi, ruszył do szturmu hufiec z proporczykami niebieskobiałymi, ale i tych także odparto. Wielu [z nich] zabito lub poraniono, pozostali odeszli i dołączyli do swoich szeregów. Podczas gdy ci walczyli ze sobą, [serdar] stał i [tylko] przyglądał się – tak, jak gdyby ani po stronie giaurów, ani po stronie muzułmańskiej nigdzie i na żadnym skrzydle nie było bitwy ani ruchawki. – W tym czasie zjawił się chan może z dwoma czy trzema tysiącami Tatarów. – <Mości chanie, a cóż to wszystko ma znaczyć? Gdzież twoje woj.sko?> – zapytał prześwietny serdar […], kiedy chan podszedł do niego. – <Mój sułtanie! – odpowiedział ten. – A czy żeśmy ci nie mówili, że Tatarzy i inni żołnierze ogromnie się obłowili i pożytku z nich nie będzie, że giaurów nadciągnęło ogromnie dużo i że najrozsądniej byłoby wyciągnąć armaty [z okopów] i odjechać z honorem? Doszło do tego, że moje słowa się sprawdzają, a inni zostali też [tylko] przez wzgląd na swoje dobytki!> <Dobrze! Nie roztrząsajmy tego teraz […]. Niedługo potem wysunęły się przed szeregi może trzy lub cztery hufce żelaznej jazdy z proporczykami czarnymi, żółtymi i niebieskimi. Poruszyła się również wszystka pozostała jazda oraz piechota, a potem wszyscy uderzyli w bębny i trąby oraz wołając: <Wio! Wio!> ruszyli [do ataku]. Wspomniana przez nas jazda, która znajdowała się w przedzie, uderzyła wówczas na odcinek Ibrahima paszy, a pozostali, bijąc jak jeden mąż z armat i rusznic, też krok za krokiem parli do przodu. 58 Również ze strony muzułmańskiej uderzono wówczas na wszystkich odcinkach z armat i rusznic oraz podjęto walkę. Jednakże giaurzy, którzy przypuścili szturm na skrzydło Ibrahima paszy, przedarli się przez szeregi [jego] wojska, a potem wpadłszy pomiędzy namioty, poprzecinali szablami podtrzymujące je sznury. Obóz wojsk Ibrahima paszy znajdował się mianowicie na prawo od obozu jegomości prześwietnego serdara, nad odnogą rzeki Dunaju przy drodze do Wiednia. Przyciągnął on był ze swymi namiotami i rozbił je tam, kiedy został był wysłany przeciw taborowi, a oprócz jego namiotów żadnych innych [w tej okolicy] nie było. Giaurzy przedarli się tedy najpierw przez skrzydło Ibrahima paszy, a potem niby wezbrana rzeka rozlali się z owego skrzydła dalej, kierując się prosto ku zamkowi Wiedniowi. Ustawiwszy się zaś w ordynku na kształt rogów byka, które [zaczynały się] na końcu lewego skrzydła szeregów muzułmańskich i [ogarniały je] z obu stron, ruszyli oni i puścili się galopem do szturmu na obóz wojsk monarszych. Ci z nich, którzy poprzez skrzydło Ibrahima paszy skierowali się ku brzegom Dunaju, dotarli do Wiednia, ci natomiast, którzy poszli na skrzydło lewe, zaszli obóz wojsk monarszych od tyłu. Odcinek środkowy, na którym stał prześwietny serdar jegomość, okazał się jak gdyby jakim bastionem lub cyplem. [Wielki wezyr] rozkazał siać istny grad kul z armat i rusznic, ale giaurzy szturmowali i podchodzili z wielką przezornością. Gdy zbliżyli się i zamierzali przejść przez jar na naszą stronę, skoczono na nich z wyciem, a położywszy wielu trupem odrzucono ich do tyłu. Jednakże po naszej stronie przeciwko jeździe stał tylko jeden jedyny rząd piechoty, tedy gdy giaurzy przełamali odcinek Ibrahima […], ona porzuciła swoje stanowiska i pierzchnęła. Na ten widok ustąpił też prosty żołnierz jazdy i lewendowie. Przy świętej chorągwi zostało tedy oprócz dowódców, członków dywanu i służby [serdara] tylko bardzo niewiele pospolitego żołnierza i lewendów, natomiast piechota i jazda giaurów, zajmująca przestrzeń mierzącą wzdłuż i wszerz prawie godzinę drogi, płynęła i nadciągała niby szarańcza. Całe wojsko zgromadziło się przeto przy świętej chorągwi, ale z [każdej] dwudziestki podwładnych [serdara] nie pozostało przy nim [nawet] pięciu, bo wszyscy porzucili go i odeszli. W sumie wokół świętej chorągwi zostało tylko pięć lub sześć tysięcy ludzi. [Sam] jegomość serdar prześwietny siedział na stołku z łukiem w ręku i puszczał strzały, a wołając: – <Nie porzucajcie [mnie]!> zagrzewał znajdujących się [przy nim] ludzi do walki. Jaka jednak mogła być korzyść z tego, skoro giaurzy 59 uformowali się na kształt rogów byka, a jedno ich skrzydło poszło i wjechało do Wiednia, drugie zaś skrzydło wdarło się do monarszego obozu wojska, jemu natomiast wojska już nie zostało, a i pora już była między popołudniem a zmrokiem i wieczór był niedaleki? W końcu Amdża Hasan aga powiedział do [serdara]: <Proszę cię, jedźmy! Postaraj się wyprowadzić cało świętą chorągiew i żołnierzy muzułmańskich, bo już wszystko stracone! Jeśli więc teraz, od czego niech nas Ałłah uchowa, pozwolisz giaurom zdobyć świętą chorągiew, to aż do Sądu Ostatecznego [ludzie] będą nas przeklinać!> [Serdar prześwietny], płacząc, wlazł na stołek, na którym siedział, zaś Amdża Hasan aga ujął go pod jedną rękę, dżebedżibaszy Sijawusz pasza pod drugą rękę [i tak wsadzili go na konia]. Potem zostawiono wszystkie armaty oraz zapasy prochu i kul, jakie tam miano, oraz wycofano się do obozu wojsk monarszych. Giaurzy, nie burząc porządku swych szyków, pod wtór armat i rusznic szli do przodu krok za krokiem. Ścigali nas jednak wówczas madziarscy katonowie i polscy zuchwalcy w oddziałach po stu, dwustu albo i więcej, ale lewendowie serczeszmego i inni bohaterzy stawiali im czoła i odpędzali ich. W ten sposób dotarto do obozu. Zatarasowawszy przejście między namiotami lewendowie oraz agowie pałacowi […], zabarykadowali się za skrzyniami skarbca, sam on zaś ponownie zasiadł na stołku. Chorągiew giaurów uderzyła potem na skrzynie skarbca, ale strzelbami i gołą szablą odpędzano ich od [owych] skrzyń. Prawie pół godziny trwała taka walka, a kiedy pod namiot bociani podeszły hurmem wszystkie hufce giaurów z artylerią, ustawiono się w szyki jeden za drugim i zatknąwszy po zewnętrznej stronie skrzyń wiele chorągwi, oszańcowano się [poza nimi]. [Wtedy to] pozwolono grabić skarbiec, ale komu tam były w głowie pieniądze! Słowem, cały obóz zapełnił się giaurami, a wolna od nich została jedynie okolica owej góry. Poczynali zaś sobie giaurzy z taką roztropnością, że zupełnie nie naruszyli swojego ordynku ani się też nie brali do grabieży, a tylko szli jak te mrówki oraz prażyli z armat i rusznic. Źle by zaś było, gdyby się nie byli poruszali z taką oględnością! Ale Bóg pełen chwały i Najwyższy przez wzgląd na świętą chorągiew Posłannika tchnął w serce giaurów lęk [tak jak ongiś] na polu pod Mohaczem i na równinie Krisztus w pobliżu Egeru. Powiadając [tedy do siebie]: – <Jest w tym chyba jakowyś fortel turecki wymierzony przeciwko nam!> – nie rozpuszczali oni swoich szeregów ani się też niczego nie tknęli. Noc tę aż do czasu po wschodzie słońca spędziła ich jazda na koniach, a piechota przestała na nogach. Rozesłali oni 60 też jeźdźców na cztery strony i sprawdzili, [jak mają się rzeczy], a [dopiero] po otrzymaniu relacji o tym pozwolili na grabież skarbca. Powróćmy do naszego tematu. [Otóż] podczas gdy [tamci] dobierali się do skrzyń ze skarbem, nastał już wieczór, toteż pozwolono wygłosić wezwanie do modlitwy i wezwanie takie zostało też wygłoszone. Ale przedpola owej góry zaroiły się od giaurów, a [do tego] rozeszła się wtedy pogłoska, jakoby giaurzy siedzący w zamku Jawarynie i król siedmiogrodzki zjednoczyli się i podcięli mosty, przeto wszyscy stracili jakąkolwiek nadzieję i zwątpili o możliwości ocalenia się. Jednakże ja, nędzny, żadnej obawy w swoim sercu nie czułem, tym zaś, którzy opowiadali [takie rzeczy, mówiłem]: – <Da Ałłah, że się to okaże nieprawdą! Przecież Jawaryn leży o 33 godziny od Wiednia, a od tego zdarzenia upłynęło ledwie cztery czy pięć godzin. [Za ten czas] nawet ptak żadnej wiadomości nie potrafiłby przynieść!> Po takich moich słowach ludzie, utraciwszy już rozeznanie w rzeczy, różnie gadali – jedni płakali, inni znowu nawzajem się rozgrzeszali ze swoich win. W końcu odśpiewano wezwanie do modlitwy wieczornej, a potem, wobec wielkiego naporu giaurów, skupiono się wokół świętej chorągwi i stano w miejscu. Powiedzieć do prześwietnego serdara: – <Proszę, jedźmy!> nikt się nie odważył, sam on pragnąc śmierci, odejść nie chciał. Amdża Hasan aga dwukrotnie przemawiał do niego głosem łagodnym, ale on lekkomyślnie odmawiał. Na koniec [ten] z płaczem i lamentem, rwąc sobie ręką brodę, zawołał do niego: – <Och, synu! Och, mój sułtanie! Czyż można stawić opór teraz, kiedy już wszystko stracone? To właśnie przez twój upór doszło do tego! Teraz jeszcze rozeszła się ponura pogłoska o mostach... Tyś jest duszą wojska – jedźmy, jeśli łaska! Jeśli, od czego niech Ałłah broni, dasz giaurom zdobyć świętą chorągiew, aż do Sądu Ostatecznego będą nas [ludzie] przeklinać!> Wtedy serdar powstał z płaczem i wlazł na stołek, a ujęty pod jedną rękę znowu przez Amdża Hasana agę, a pod drugą przez Sijawusza paszę, dosiadł konia i ruszył przez jar na krańcach obozu. Będąc w jego połowie zsiadł, aby [odprawić] modlitwę wieczorną, a potem, gdy z Amdżą Hasanem agą i Sijawuszem paszą oraz jeszcze kilkoma innymi ludźmi już odprawił namaz, dano mu pod siodło rączego konia. W tym momencie] straciłem go [z oczu] i o tym, co było z nim aż do jego przyjazdu pod Jawaryn, już się nie dowiedziałem”142. 142 Abrahamowicz, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 225-230. 61 Dalsze wiadomości tego autora o bitwach i losie paszów wziętych do niewoli, są niedokładne, bo tego nie był już świadkiem naocznym143: „Król polski zaś nadciągnął sam we własnej osobie, mając prócz innego wojska jeszcze 16 tysięcy żelaznej jazdy. Jak się już wyżej wspomniało, pod Wiedniem on pierwszy popędził konia na muzułmanów i dobył szabli, zaś następnego roku, podczas oblężenia Ujvaru i wydarzeń pod Parkanami narobił złego o tyle, że najwięcej ze wszystkich on dał pomocy i wsparcia [Niemcom] tudzież zagarnął wielu jeńców. Jak wszystkim wiadomo, wziął on do niewoli również wezyra Mustafę paszę […], którego też potem zawiózł do swojego kraju. Dla dopełnienia obrazu bitwy i klęski, poznajmy jeszcze kilka fragmentów z pism innych kronikarzy, zwłaszcza Silahdara144. ‘”Giaurzy doszli do palanki [fortu], która leżała za górą i stamtąd wysłali swoje zakute w żelazo oraz połyskujące różnymi odcieniami błękitu, ustawione w bojowym ordynku wojsko piesze i konne, które pokryło owo wzniesienie niby czarna chmura. Jedno ich skrzydło kończyło się na brzegu Dunaju, naprzeciwko Wołochów i Mołdawian, natomiast drugie skrzydło pokrywało wzgórze i nizinę aż po ostatnie pozycje wojska tatarskiego. W takim to ordynku w kształcie rogów byka spływali oni – niby czarna smoła, która niszczy i pali wszystko co napotka na swej drodze – z niecnym zamiarem okrążenia muzułmańskich gazich [jazdy] […]. Później giaurzy wysłali swoje wojska ustawione w ordynku niby rozjuszone świnie, przodem piechotę z kozłami hiszpańskimi, a w ślad za nią jazdę. Muzułmanie już nie potrafili się utrzymać […].+++ Jednakże napór giaurów przybierał na sile, walka i bitwa stawała się coraz sroższa, a po jakich pięciu czy sześciu godzinach giaurzy zaczęli siać istny deszcz kul z armat i rusznic. Wtedy to zmiarkowano, że wszystko już stracone, a morze nieszczęścia sięga już ponad głowy. Liczne jak gwiazdy wojska muzułmańskie znajdujące się u boku serdara, [ciągle jeszcze] bijąc się i walcząc, pierzchły wówczas. Większość ich, zdjęta troską o swe dobytki i dusze, rzuciła się ku swoim namiotom. Także wielki serdar wraz z najbliższą służbą wśród nieustającej walki dostał się ze świętą chorągwią do swojego namiotu. Tamże, s. 231. Wymienione bitwy miały miejsce w tym samym 1683 r.; wziętych do niewoli pod Parkanami 2 paszów nie król zawiózł do polski lecz S. Jabłonowski. 144 Silahdar trzykrotnie wymienia nazwisko Sobieskiego, dz. cyt. ss. 142, 155, 189. 143 62 Rychło potem również nieprzyjaciele wiary doszli do namiotów w obozie wojsk monarszych i w pewnym miejscu wdarli się do nich […]. Kiedy nieprzyjaciele wiary dotarli do namiotu bez ścian i zatknęli na skarbcu swój sztandar, wielki serdar, ożywiony nowym zapałem, podjął tam z pewną liczbą swej świty i paszów zaciekłą walkę i z dzidą w ręku kilkakrotnie nacierał na giaurów. Jego sekretarz Chorwat Ali efendi oraz wielu jego agów i paź pokojowy poniosło wówczas śmierć męczeńską lub odniosło rany, a jego arnawucka piechota w czerwonych napierśnikach została wytrzebiona do szczętu. W walecznym uniesieniu swoim wykazywał asaf [wezyr] bohaterstwo przechodzące już w lekkomyślność. – <Lepiej umrzeć, niż dzień dzisiejszy oglądać!> – wołał i pragnąc zasłużyć sobie na miano męczennika ani się nawet nie ruszył z tego miejsca. […]. Wojsko znajdujące się przy wielkim serdarze [wezyrze] zobaczyło, że nieprzyjaciele wiary nacierają z obu stron i biorą górę, tudzież ujrzało, że wojska muzułmańskie zaczynają pierzchać, a przeto i tam [przy wezyrze] zabrakło ludziom silnej woli do bitwy i walki. W momencie gdy pośród rozpoczynającego się pogromu pojawiły się takie oznaki załamania, król polski ruszył na świętą chorągiew. Wielki serdar dosiadł wtedy konia, a po jego prawicy i lewicy stanęły w pełnej gotowości jego świta oraz formacje sipahiów i silahdarów […]. [Po zaciętej walce], Wielki serdar ujął tedy świętą chorągiew, a gdy ludzie, znajdujący się u jego boku, również zwrócili cugle swej woli prosto ku Jawarynowi, wówczas na półtorej godziny przed zachodem słońca ruszył w drogę przez tylną bramę swoich namiotów. Również piesze i konne wojska muzułmańskie, które porzuciwszy cały dobytek zabrały jedynie to, co miały lekkiego, zbolałe i zasmucone poszły za jego przykładem i pojechały razem z nim, unosząc jedynie głowy i lejąc krwawe łzy. Cały skarb wielkiego serdara i wszystkie jego rzeczy także pozostały w jego namiocie, uratowano bowiem z nich bardzo niewiele — to tylko, co się zmieściło w zanadrzu albo pod pachą. Pozostały na miejscu i przypadły w udziale ludowi skazanemu na piekło również armaty małe i wielkie w liczbie blisko 300, tudzież nieskończone zasoby prochu i kul, skarb monarszy i namiot służący za skład — słowem, wszystkie bogactwa, dobytki i cenne klejnoty, jakie się tylko znajdowały w obozie wojsk monarszych. Natomiast przeklętnicy z nieszczęsnego taboru podzielili się na 2 części. Jedna ich część nadciągnęła brzegiem Dunaju i wkroczyła do zamku oraz zajęła okopy, zaś druga poszła i obsadziła obóz wojsk monarszych.Ludzi słabych, których znaleźli w okopach, jednych wymordowali, innych zaś wzięli do niewoli, a blisko 10 tysięcy takich, 63 którzy nie zdołali ujść, bo podczas walk w okopach pochorowali się i zanie[mogli bądź też zostali ranieni i kontuzjowani [pociskami] z armat, rusznic i moździerzy lub kamieniami oraz potracili ręce i nogi – w jednej chwili wyrżnęli szablami. Uwolnili także z więzów i oswobodzili tysiące własnego jasyru, jaki znaleźli, wszelakiego zaś dobra i rzeczy posiedli ilości takie, że nie da się tego opisać. O pościg za wojskami muzułmańskimi wszakże nie dbali. Gdyby zaś nie to, byłoby ciężko. Porażka i przegrana […] była to przeogromna, klęska taka, jaka od powstania państwa [osmańskiego] nigdy się nie wydarzyła […]”145 Defterdar Sary Mehmed zna powody pretensji polskiego króla: „Cesarz przebrzydły i niecny […] prosił o przysłanie na pomoc nieszczęsnego wojska, wówczas król polski – ten, z którym zawarte były pakta i pokój, bo przyciśnięty koniecznością zwrócił się był wprzódy do Progu, Przybytku Szczęścia, z pilną prośbą w tej sprawie, ale któremu, choć pozornie stał się przyjacielem, pozostał nadal w pełnym niegodziwości sercu wielki guz z powodu tego, iż dzięki ogromnej pieczy szachinszacha, wydarto przedtem z ręki jego zamek Kamieniec tudzież ziemie Ukrainy i Podola, i który zawsze szukał sposobności i czekał na przyzwolenie [aby te straty odzyskać] – jako pierwszy ze wszystkich naruszył pokój z Wysokim Państwem i razem z pogrążonym w błędach swym wojskiem, którego przygotował tyle, na ile go tylko stać było, dotarł do wojska cesarskiego i połączył się z nim; że wreszcie również inni giaurzy starając się przyjść [cesarzowi] z pomocą – jedni pieniędzmi, inni ludźmi – doszli już do niedalekich okolic”146. b/ Zwycięstwo Sobieskiego i klęska Kara Mustafy Opisy bitwy. Relacje o bitwie pod Wiedniem (i Parkanami) napisało wielu historyków. Gdy jednak bierzemy je do ręki, to poza nielicznymi rzeczowymi opracowaniami specjalistów, łatwo spotykamy takie, które nie zawierają obiektywnej relacji o królu Sobieskim i jego zwycięstwie, a także o poniesionej klęsce przez Kara Mustafę. Przyczyny tego mogą być różne, poczynając od nieznajomości przedmiotu czy powtarzania za innymi nieścisłości i błędów. Jednak oprócz takich, są też autorzy, którzy mają swoje założenia i świadomie pomijają historyczne źródła. Czynią to zwykle z przyczyn podanych już we wstępie tej publikacji: 145 146 Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 161-164. Tamże, Defterdar Sary, s. 293-294. 64 Sytuacja jest dziś taka, że wielu autorów – także włoskiego filmu: „Bitwa pod Wiedniem” – obok prawdziwych, podaje też wiadomości błędne, zmyślone „fakty” i mylne opinie o św. o. Papczyńskim, czy o królu Janie III Sobieskim. Zwykle dochodzi do tego wtedy, kiedy mają na uwadze jakieś własne założenia, swój cel światopoglądowy czy polityczny, handlowy czy artystyczny itd. Gdy widzą możliwość dojścia do swego celu na skróty, mogą wtedy nawet nie dbać o prawdę, o ukazanie rzeczywistości”. Weźmy pod uwagę choćby wspomniany film „Bitwa pod Wiedniem”. To oczekiwane kosztowne włoskie dzieło budziło nadzieję, że dla nowych pokoleń młodzieży, będzie świetnym narzędziem do poznania jednego z największych historycznych wydarzeń, które ocaliło chrześcijańską Europę. Gdy jednak jesienią w 2012 r. film wszedł na ekrany, przyniósł zawód i spotkał się z dużą krytyką. I słusznie. Bo nie tyle dla zwiększenia walorów artystycznych, czy atrakcyjności filmu i wagi zwycięstwa pod Wiedniem, ile dla wprowadzenia widza w mroki „New age”, jego twórca odszedł od faktów historycznych. Tego nie da się usprawiedliwić przysłowiową „licentia poetica”, czy wyjaśnieniem, że to film przygodowy, gdy takim nie jest. Zostały bowiem dokonane zmiany istotne, niezgodne z historycznym zapisem i faktycznym wydarzeniem z 12 września 1683 r. pod Wiedniem, z udziałem znanych już światu protagonistów. Zwróćmy uwagę choćby tylko na dwie sprawy. Od początku akcji głównym bohaterem w tym filmie wydaje się być raczej Marek z Aviano z „wilkołakiem”, niż wódz naczelny król Jan III Sobieski. Twórca filmu sięga do przeszłości rodziny Marka z Aviano, do jego krewnych, by stworzyć legendę. W niejasnych okolicznościach snu czy wizji stara się widzom skojarzyć Marka z mrocznym światem zmarłych. Od zabitego niegdyś przez muzułmanów dziadka otrzymuje on prawdziwy miecz o nadzwyczajnych właściwościach, a potem od swojego ojca również magiczny amulet w postaci wilczego kła. Wypowiedź matki o sposobie odbywania przez niektórych zmarłych pokuty, służy tu za komentarz. Odtąd w swoim życiu, a dokładniej w czasie zagrożeń ze strony tureckich Osmanów, Marek będzie miał skuteczną pomoc wilkołaka. Po zwycięskiej bitwie pod wodzą króla Sobieskiego, zasłużony wilkołak ukaże się o. Markowi po raz ostatni, by po dobrze wypełnionym zadaniu, jako już oczyszczony pokutnik definitywnie zejść z pola widzenia i powrócić do stanu swego pośmiertnego bytowania. Marek z Aviano, to kapłan z zakonu kapucynów, pobożny mistyk, cieszący się sławą cudotwórcy, gorliwy duszpasterz i czciciel Matki Bożej, ceniony spowiednik, ojciec duchowny i kaznodzieja oraz 65 dyplomata na usługach papieża Innocentego XI. Tylko kilka lat wcześniej (2003) od o. Papczyńskiego (2007), został nieomylnym dekretem św. papieża Jana Pawła II ogłoszony błogosławionym. Wiadomo, że Kościół po dokładnie przeprowadzonym procesie beatyfikacyjnym wynosi na ołtarze tylko rzeczywistych czcicieli Boga. Nie może więc być mowy, żeby o. Marek z Aviano z jednej strony był świątobliwym i gorliwym sługą Bożym, a z drugiej – otwarty na „bałwochwalstwo”: na mroczny świat zmarłych, na magię, astrologię czy pogańskie jasnowidztwo. Jest to chybiony pomysł filmowca niezgodny z prawdą historyczną, z rzeczywistością. Rola bł. o. Marka z Aviano wobec cesarza Leopolda I była trochę podobna do tej św. o. Stanisława Papczyńskiego wobec króla Jana III Sobieskiego. Próba skojarzenia go ze światem magii, jest więc nie tylko błędną fikcją, lecz jednocześnie zabarwia bajkowością i groteską całe wydarzenie pod Wiedniem, które było kolosalnym realnym zwycięstwem sił sprzymierzonych, pod wodzą króla Jana III Sobieskiego, nad potęgą turecką osmańską. Tymczasem widzowi pokazuje się sukces króla, osiągnięty z pomocą o. Marka wspieranego przez wilkołaka. W źródłach historycznych nie znajdujemy takiego wątku, nawet jako legendy. Następny moment. Przed bitwą została pokazana w pałacu w Linz scena narady cesarza z jego ministrami, na której w jakimś momencie pojawia się też Sobieski. W toczonej dyskusji, pewny siebie król, impulsywnie domaga się stanowiska naczelnego wodza, legitymując to swoim planem ataku od strony wiedeńskiego lasu, jako istotnym elementem, pozwalającym mu na danie cesarzowi gwarancji zwycięstwa. Ta wiadomość też jest fałszywa. Przed bitwą król w ogóle nie spotykał się z cesarzem. Zajęty wojskiem, nie miał czasu jeździć do Linz. W dialogu na odległość i powierzaniu funkcji naczelnego wodza, pośredniczył delegat papieski, o. Marek z Aviano. O strategii bitwy i nominacji naczelnego wodza Sobieski rozmawiał 3 września z generałami w Stettelsdorf, ale pod nieobecność cesarza (decydenta). Gdy niektórzy twierdzili, że cesarz jedzie i sam będzie naczelnym wodzem, o. Marek stanowczo temu przeczył. Sobieski tak o tym pisze 9 września 1683 r. do swojej żony147: [O. Marek] „Był u mnie na tamtej stronie Dunaju na audiencji więcej niż pół godziny; powiadał, co mówił z cesarzem prywatnie, jako przestrzegał, napominał, pokazował dlaczego P. Bóg te tu karze kraje. Na wojnę jemu samemu iść ani się tu zbliżać nie kazał i kiedy wczora 147 Zob. Listy do Marysieńki, w: wyd. Leszka Kukulskiego, Warszawa 1970, s. 514. 66 rozgłoszono, że cesarz jedzie, że mu gospody w Tulnie rozpisują, on się tylko uśmiechał, a głową pokazował, że nie”. Również za główną rękojmię zwycięstwa Sobieski nie uważał jakiegoś elementu swojej strategii ataku („swej sztuczki”), ale liczył na pomoc Boga. Znał on historię o walce z wrogami z Bożą pomocą, bo powoływał się na Boga, na „Pana Zastępów”, jako decydującego o zwycięstwach i klęskach. Uczył też o tym św. o. Stanisław jako ojciec duchowny: „Rozważ, że wcale nie powinieneś się trwożyć, choćby przeciw tobie powstawał nawet cały świat i piekło […]. Ale tylko w Nim pokładaj ufność, w Bogu który za ciebie walczy. Nie pokładaj jej w tysięcznych swoich sztuczkach, ale postępuj tak, jak to czynili ci, którzy, stając do boju mówili: <Oni w wozach i koniach pokładają nadzieję, my zaś w imieniu Pana>. W tym właśnie, imieniu zwyciężysz każdego wroga, mając tarczę wytrwałości i używając miecza modlitwy”148. Król, jako człowiek wierzący i prawy, mówił kogo prosi o pomoc, a po zwycięstwie – jak wiemy – wyrażał swą wdzięczność Wszechmocnemu „Panu Zastępów”; dziękował Bogu śpiewając „Te Deum”, zachęcał też do dziękczynienia innych. Postawa króla świadczyła o jego wielkości, bo słusznie oparł się na istniejącej największej potędze, na Bogu. Tę postawę króla doceniał dowodzący armią cesarską książę Karol Lotaryński, który bliżej poznał Sobieskiego już wtedy, kiedy ubiegał się z nim o tron polski. Teraz – jeszcze jakiś czas przed bitwą – w liście do wielkiego hetmana koronnego Stanisława Jabłonowskiego nalega na pilne przybycie odsieczy, uwypuklając znaczenie obecności króla jako istotne: „Proszę również króla, by przyszedł nam z odsieczą. Sama jego obecność znaczy tyle, co przybycie całej armii”149. W podobnym duchu współdziałał z królem o. Marek z Aviano, modląc się o zwycięstwo, a także podczas bitwy błogosławiąc krzyżem walczących. Uważany za mistyka twierdził, że w czasie bitwy widział Ducha Świętego w postaci białej gołębicy, który przybył by wspierać króla150. Gdy widzimy, że twórca filmu powołuje się na „fakty”, których nie było i na inny powód zwycięstwa niż znany był królowi i jego otoczeniu, to możemy być pewni, że taki spektakl nie przybliża widzom prawdy o wiedeńskim zwycięstwie lecz prowadzi ich na manowce. Podtekst światopoglądowy. Wiele opisów wiedeńskiego zwycięstwa, podobnie jak ten film, obfituje w pominięcia, nieścisłości i błędy. Papczyński, Wejrzenie w głąb serca, Warszawa 2008, s. 219, §2. Por. Z. Wójcik, dz. cyt., s. 224. 150 List do królowej z 13 września; a także M. Kraus, Historia Polskiej Prowincji, dz. cyt. s. 609-610. 148 149 67 Poznajmy więc zasadnicze źródło tych mankamentów. Łatwo możemy się zorientować, że zaczęły się one pojawiać od czasu pilniejszego zwrócenia uwagi na historię Sobieskich i zachodziły najczęściej na tle światopoglądowym i politycznym. Powstałe braki i błędy bywały z kolei powielane – bez należnej weryfikacji i korekty – przez następnych historyków, może nawet myślących, że opierają się na pracach krytycznych. Wiadomo, że sprawy Jana Sobieskiego i jego żony Marysieńki – ich wzajemnej miłości – nagłośnił lekarz, pisarz, krytyk literacki i teatralny, Tadeusz Boy Żeleński. Podjął się on badań niedocenianych listów króla Jana III Sobieskiego i jego żony, wykazał ich wartość literacką i opublikował. Można by to uznać za inicjatywę cenną, jednak należy zwrócić uwagę, że Boy Żeleński, członek wolnomularzy (masonów) i zwolennik naturalistycznej psychologii Freuda, kierował się światopoglądem ateistycznym151. Swym myśleniem i postawą życiową różnił się więc istotnie od Sobieskiego, który był człowiekiem wierzącym, kierującym się w życiu i działaniu światopoglądem religijnym katolickim. Choć śledząc ludzkie dzieje, możemy niejednokrotnie w jakimś momencie historii dostrzec obecność również ateistów, jednak od pojawienia się na ziemi człowieka, aż do dziś, żaden z nich nie podał przekonującego dowodu na nieistnienie Boga. Nie musimy się temu dziwić, bo nikt nie może dowieść czegoś, co jest niezgodne z prawdą, z rzeczywistością. Od tysięcy lat ten problem ukazuje nam Pismo święte: „Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga; z dóbr widzialnych nie zdołali poznać TEGO, KTÓRY JEST; patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy” (Mdr 13,1-9). „To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, bo Bóg im to objawił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,19-21}. Każdy człowiek ma jednak wolną wolę. Może dokonywać wyborów i podejmować decyzje nawet wbrew oczywistości i słuszych, obiektywnych argumentów. Może więc wyznawać swoją „laicką wiarę”, opartą na fałszywej ideologii. Toteż jeśli Boy Żeleński przeczył istnieniu osobowego Boga, lub Go ignorował, była to sprawa jego wyboru. Gdy jednak pisał o wodzu i królu Janie III Sobieskim, powinien ukazać go takim, jakim faktycznie był i nie wprowadzać nikogo w błąd. Bo zadaniem, podjętym przez Boya nie było ukazanie czytelnikom swego światopoglądu, ale prawdziwego Sobieskiego, jego pism, życia i czynów. 151 Por. Internet, encyklopedia Vikipedia. 68 Król był realistą i z powodu jakiejś ideologii, czy czyjegoś błędnego poglądu, nie był gotów pomijać lub zaprzeczać istnienia duchowej i nadprzyrodzonej rzeczywistości. Będąc pewien, że ma do czynienia z Bogiem, z TYM KTÓRY JEST, z najwyższą Inteligencją, Pełnią bytu i Stwórcą wszystkiego, z największą Potęgą podtrzymującą wszystko w istnieniu i aktywności oraz decydującą o losach świata – całe swe życie i działanie oparł na Nim. Z listów króla dowiadujemy się, że do Boga się modlił, zanosił prośby, adorował Go, uczestniczył we Mszy św., słuchał kazań, korzystał z sakramentów świętych itd. Gdy więc Boy Żeleński ukazywał króla, to nie powinien ignorować rzeczywistości, w jakiej król faktycznie żył i działał. Fałszywy jego obraz nikomu nie był potrzebny. Jednakże Boy Żeleński, będąc nadgorliwym rzecznikiem swego światopoglądu, nie zdecydował się na pokazanie króla prawdziwego, w oparciu o źródła historyczne, o wydawane właśnie przez siebie listy Sobieskich i inne dostępne dokumenty. Kierując się swoją ateistyczną ideologią, zrezygnował z ukazania prawdy. W komentarzach pomijał świadectwa Sobieskiego jako człowieka wierzącego, kochającego Boga i pokładającego w Nim nadzieję. Nie podawał świadectw króla, który prowadząc walki, prosił z ufnością Boga o pomoc, o zwycięstwa, a po ich uzyskaniu dziękował Mu za nie152. Nie przytoczył też jego zdania o istotnej przyczynie zwycięstwa pod Wiedniem, jak i wierzących w Allaha muzułmanów, o głównych powodach poniesionej przez nich klęski. Leszek Kukulski – następny wydawca listów Sobieskiego – pisze, że „Boy jako specjalista od literatury, „odtworzył dzieje romansu niezwykłej pary kochanków”. A o wydaniu listów mówi, że „zamiast pomnikowej edycji czcigodnego zabytku piśmiennictwa, sporzadzono obszerny wybór przeznaczony do czytania”; że „Listy są pamiętnikiem miłości, więc zachowano w nich wszystko, co jest w nich słownym wyrazem uczuć”; i że również „poprzez najrozmaitsze zabiegi komentatorskie usiłowano do minimum zmniejszyć dystans, jaki współczesnego czytelnika dzieli od tekstu powstałego przed laty trzystu”153. Boy Żeleński, zajął się więc listami Sobieskich, ze względu na ich wartości literackie i „odtworzył jako dzieje romansu”. Kierując się obranym aspektem: pod takim kątem dokonał wyboru listów i wydał je drukiem. Gdy więc następny wydawca listów, Leszek Kukulski, o tym nas informuje, to jednocześnie dodaje, że „Pewne trudności wynikają z kształtu, w jakim listy Sobieskiego dotarły do naszych dni”; że 152 153 Por. J. Wójcik, dz. cyt. , s. 212, (np. po zwycięstwie pod Chocimiem). Wyd. L. Kukulski, Listy do Marysieńki, s. 9. 69 „znamy je przecież nie wszystkie, a z zachowanych tylko część z całości, resztę w mniejszych lub większych urywkach”154. Nie można więc uważać wydania listów Sobieskiego przez Boya za obiektywne i wierne, skoro zostało dokonane z pomijaniem tekstów a nawet całych listów i gdy stanowił je wybór dokonany i opracowany przez niego pod specjalnym kątem i dostosowany do mentalności współczesnego mu czytelnika155. Informacja Kukulskiego, że „Sobieski jest znakomitym prozaikiem, więc starano się nie pominąć niczego, co go pod tym względem charakteryzuje”, pozwala nam pojąć dlaczego mimo manipulacji Boya, mało ucierpiała oryginalna postać tekstu wybranych pism. – Bo do jej zachowania przyczynił się styl literacki. Uznano, że wspaniałego stylu nie należy zmieniać. Dzięki temu możemy nawet w tych wybranych przez Boya pismach znaleźć więcej, niż to, co on proponuje. W komentarzach Boya, do wybranych przez niego listów Sobieskiego, widać przemożną tendencję do stosowania zabiegów, jakich wymagał światopogląd laicki, ateistyczny. Choć więc, jako wydawca, dość wiernie przekazał wybrane teksty listów, to przecież on decydował o ich wyborze czy pominięciu, a w komentarzach opuszczał lub pozostawiał w cieniu religijną i nadprzyrodzoną motywację życia i działania Sobieskich, a także zastępował ją laicką, naturalistyczną. To już ukazuje nam jego „Zamiast wstępu”, zamieszczone na początku wydania Kukulskiego156. W nim Boy z przesadą mówi o wpływie naturalnej miłości Sobieskiego do żony, na wszystkie jego sukcesy życiowe i zwycięstwa. Choć Sobieski poświęca wiele miejsca i roli emocjonalnej miłości, to jednak można zauważyć, że jednocześnie dostrzega jeszcze większą wartość i znaczenie miłości duchowej, nadprzyropdzonej. W życiu Sobieskiego i Marysieńki, motywy ich działania na co dzień były różne, a nie tylko naturalna miłość emocjonalna. Na Marysieńkę miała duży wpływ królowa Maria Ludwika, wykorzystująca ją jako narzędzie do prowadzenia profrancuskiej polityki. U Sobieskiego dostrzega się też i inne, ważniejsze odmiany miłości, jak umiłowanie Boga i miłowanie Ojczyzny. Były wreszcie różne okresy w ich życiu, w których nie można się dopatrzeć istnienia emocjonalnej miłości: czasy ich rozłąki wskutek chorób i innych przyczyn, oraz okresy kryzysów małżeńskich, z powodu sugerowanych Marysieńce przez jego wrogów podejrzeń, oszczerstw i oskarżeń męża o zdradę małżeńską,. Tamże, s. 10. Tamże, Wprowadzenie, s. 19-22. 156 Zob. Listy Sobieskiego do Marysieńki, w wydaniu Leszka Kukulskiego, s. 58. 154 155 70 Sobieski dobrze rozumiał obowiązek miłowania Boga, Ojczyzny i rodziny. Gdy żona z przesadą poczęła zabiegać o wyłączność jego miłości dla siebie i w tym celu zanosiła do Boga modły, wcale go tym nie ucieszyła. W odpowiedzi na jej nalegania pisze żeby temu dała spokój i przypomniał jej, że na pierwszym miejscu znajduje się obowiązek miłowania Boga i pełnienia Jego woli, co przekładało się również na obowiązek miłowania i obrony Ojczyzny, Kościoła i Europy. Tego też oczekuje i domaga się od niej. Pisze 24 września 1683 r.: „Woli Bożej powinniśmy się cale poddać i o to Go tylko prosić, co jest z Jego upodobaniem. Przez tegoż tedy Pana Boga, do którego Wć moje serce obracasz tę swoją modlitwę, proszę, aby temu dać pokój, a prosić Go, aby się we wszystkim stała i działa Jego święta wola. Inaczej się nie uspokoję, aż to Wć moje serce wprzód dla Pana Boga, a potem dla mnie uczynisz”157. W chwilach, gdy traciła do niego zaufanie, odsuwała się od pożycia małżeńskiego i nie okazywała mu emocjonalnej miłości, trudno dostrzec jej pozytywny wpływ na jego czyny. Wskutek tego, że z uporem powtarzała mężowi oszczercze zarzuty i odsuwała się od pożycia małżeńskiego, można by raczej dopatrywać się wpływów negatywnych. Faktycznie, pojawiały się wtedy poważne myśli o rozwodzie. Boy pisze: „I znów rozłąka: młoda pani jedzie do Paryża ku rozpaczy męża, który wyładowuje swoją furię miłosną w czynach wojennych tym razem przeciw prawdziwemu wrogowi. Poprzez te lamenty miłosne słane z obozu do Francji czujemy wzrastającego bohatera158. Tak wygląda bajka Boya o „miłosnej furii” Sobieskiego i o jej owocach. Natomiast Sobieski w tym czasie nie robi wrażenia zrozpaczonego, kierującego się furią, gdy w liście do niej 6 XI 1671 r. z pewnym humorem pisze: „Piszesz Wć, że mój list był zimny, alem się i ja Waszecim nie sparzył. Znać, że i we Francji mrozy wcześnie zaczęły”. Przecież nie wyjazd żony do Paryża i „miłosna furia”, lecz ciążące na Sobieskim obowiązki decydowały, że musiał toczyć walki w obronie Rzeczypospolitej. Natomiast „pomoc” żony, czego Sobieski specjalnie nie podnosi, bywała czasem problematyczna, bo zostawiała mu strapienia i głębokie rany. Pisze: „Te dwa listy Wci […], tak mię utrapiły, że przyjść do siebie nie mogę, i podobno ta rana, którą mi w serce moje zadały, do śmierci nie będzie zagojona”159. Kukulski, dz. cyt., List Sobieskiego z 24 września 1683 r. s. 540. Kukulski, dz. cyt., s. 67: „Zamiast wstępu” (jego autor: Boy Żeleński). 159 Tamże, List z 29 lipca 1671 r, s. 394. 157 158 71 W świetle faktów i wypowiedzi króla, myśl o pomocnej miłości Marysieńki w bitwach, można by nieraz uznać za kpinę. Taki problem pojawia się np. przed bitwą pod Wiedniem160 i po niej, ale też i wcześniej, podczas walk pod Żurawnem. Sobieski mówi tam o pomocy żony, ale danej nieprzyjacielowi. Bo w chwili wyruszania do bitwy, otrzymuje od niej już drugi list, zarzucający mu niewierność małżeńską i kończący się groźbą odejścia. Tak jej wtedy odpisuje: „Wć moja jedyna pociecho, nibyś była w zgodzie z Imbraim paszą, boś mię milion razy bardziej poturbowała listem swym powtórnym, niżeli jego wszystkie potęgi, a tak się jeszcze zdarzyło, że mi na koniu ten list oddany, kiedy i nasze i nieprzyjacielskie do szyku wychodziło wojsko. Uważ tedy Wć moje jedyne serce, jeżeli to nieprzyjacielowi nie wielki w tym liście przybył sukurs, bo szczęście wielkie, żem z konia nie spadł albo że mi się jeszcze co gorszego nie stało, te ostatnie listu czytając słowa: <Żegnaj, może na zawsze>”161. Czyż taką postawą, zgnębionemu przez nią mężowi, żona pomogła odnieść zwycięstwo? Czy pomagała też innym razem, gdy jej nie wystarczały jego zapewnienia o uczciwości, jego protesty i przeczenia popierane przysięgami, zaklinaniem się na swoje zbawienie, nawet na gotowość przyjęcia wyroku skazującego „na najgłębsze piekło?”. W chwilach takich napięć, gdy brakowało jej zaufania i miłości, należy wtedy mówić raczej o negatywnym wpływie Marysieńki i osłabianiu Sobieskiego, nie zaś o „furii” inspirującej go do do zwycięstw162. W tego rodzaju trudnych sytuacjach Sobieski już nie szukał innego oparcia, ratunku i równowagi lecz tylko w Bogu163. Do niego się więc uciekał i od Niego otrzymywał pomoc. Choć Sobieski pisze o tym wiele razy, Boy jednak w komentarzach to pomija. Konsekwencją laickiego nastawienia Boya, jak i naśladujących go autorów, stało się też przyznawanie priorytetu uwarunkowaniom psychologicznym i socjologicznym, w miejsce prawdziwych przyczyn i faktów zewnętrznych historycznych. W tamtych czasach, gdy Tatarzy i inni najeźdźcy często napadali i dewastowali tereny kresów Rzeczypospolitej, a zatem i znajdującą się tam dużą część posiadłości ziemskich Sobieskich, to konieczność walki z nimi, w celu ocalania mieszkającej tam ludności i ratowania grabionego i niszczonego mienia, Tamże, Listy z 4 września 1683, s. 509 ns; i z 9 września, s. 516-517. Tamże, List z 30 września 1676 r. w nocy, s. 473. 162 „Ja zaś jeślim tym P. Boga obraził, a nie dotrzymał wiary Wci, niech tej nocy nagle skonam i niech twarzy Boga mego na wieki nie oglądam” (List z 14 XII 1671, dz. cyt. s. 409). 163 Por. Listy Sobieskiego, wyd. Kukulskiego, ss.. 38; 366; 440; 467. 160 161 72 wynikała z faktu najazdu wrogów. Tymczasem autorzy piszący w duchu Boya, doszukują się istotnej przyczyny walk Sobieskiego z wrogami w jego psychice, w „ksenofobii” (Freud), tj. chorobliwej psychicznej niechęci do sąsiadów albo w odziedziczonym rodzinnym „archetypie” wojowniczości (Yung). Podobnie, gdy chodzi o wojny z Turcją: jako pierwszorzędny motyw wojowania, wskazują na psychiczną potrzebę Sobieskiego zdobycia „sławy bohatera” i uzyskania dla kraju etykietki „przedmurza chrześcijaństwa”, a nie sam fakt wrogiej agresji Turków osmańskich, której trzeba było się przeciwstawić, by ocalić Rzeczpospolitą, Kościół oraz chrześcijańską Europę; by nie dopuścić do totalnego zniszczenia wszystkiego. Konieczność walki Sobieskiego z wrogimi sąsiadami nie pochodziła z jego potrzeb i urojeń psychicznych. Była ona następstwem realnej zewnętrznej agresji nieprzyjaciół, atakujących kraj niezależnie od jego stanów psychicznych, czy społecznego nastawienia. Rezygnując z ukazania prawdy, Boy korzystał więc pod pozorem naukowości z pomocy psychologii i socjologii, które ułatwiały mu wskazywanie rzekomych patologicznych psychicznych i socjalnych motywów działania Sobieskiego, choć faktycznie było to wprowadzanie czytelników w błąd. Temu nadużyciu służyły też wspomniane już wcześniej narzędzia retoryki: pomijanie faktów, tendencyjne interpretacje, łatwe hipotezy i analogie, paszkwile, a zwłaszcza chwyty demagogiczne. Rzecz jasna, że Boy Żeleński jako błyskotliwy pisarz i krytyk literacki wywarł duży wpływ swoją twórczością, na kolejnych autorów piszących o życiu i działalności Sobieskich. Dlatego ci, którzy go naśladowali dawniej, czy też idą w jego ślady dzisiaj, również pod różnymi aspektami nie ukazują całej prawdy, nie podają prawdziwych realnych motywów, którymi kierował się król w swoim życiu i działaniu. W ich miejsce powtarzają lub wymyślają racje fałszywe, drugorzędne, albo podają tylko naturalne. Takie ujęcie historii odsieczy, które ma za swoje źródło przyjętą przez Boya ideologię materialistyczną i za nim powtarzaną, prezentują nam dziś jeszcze liczni autorzy. Twierdzenia szeregu historyków, że król Sobieski świadomy swych talentów, ze skwapliwością wyruszał pod Wiedeń z odsieczą164, dla zdobycia chwały i tytułu obrońcy chrześcijaństwa, nie mają oparcia w rzeczywistości. On, który sprzyjał polityce francuskiej, potrzebował trwających jakiś czas perswazji, a ponadto podjecia środków, by nie dopuścić do działania spiskowców Morsztyna i innych „malkontentów” przeciwnych odsieczy. Według świadków znających sprawę, z perswazja- 164 Por. Norman Davies, Boże igrzysko, Kraków, 1991, s. 621-644. 73 mi pośpieszył wtedy ceniony przez niego św. o. Stanisław Papczyński, przekonując o potrzebie zmiany orientacji politycznej i nalegając na udanie się z odsieczą pod Wiedeń. Oczywiście, nie brakowało przy tym usilnych próśb Papieża i dramatycznych nalegań o pomoc Cesarza. Są więc historycy, którzy przyrównują Sobieskiego do przyjętego na kresach Rzeczypospolitej „archetypu watażki”. Albo widzą go z wadą „ksenofobii” wobec sąsiadów, czy „hobbysty”, realizującego się przez ciągłe toczenie wojen, lub „fundamentalisty”, przypisującego sobie rolę obrońcy religii, a krajowi „przedmurza” Kościoła i chrześcijańskiego świata; albo średniowiecznego „rycerza”, goniącego za sławą, by zaimponować swej „damie serca”, Marysieńce, czy w końcu człowieka cieszącego się pałacem w Wilanowie, „jak szlachcic” swoją zaciszną i spokojną wiejską zagrodą. Jak widzimy, za używanymi określeniami stoi Freud, Jung lub inny z laickich psychiatrów! Natomiast koncepcje takich specjalistów, jak choćby Viktor Frankl, twórca teorii „logoterapii”, czy tym bardziej „chrześcijańskich personalistów”, nie są przez nich brane pod uwagę. Oczywiście, nie są przez nich dopuszczane, bo u ich podstawy nie znajduje się ideologia laicka i nie służą sprawie materialistycznego ateizmu, kłócącego się z rzeczywistością i zdrowym rozsądkiem. Widzimy zatem w jaki sposób wielu historyków w swych opisach pomija lub niedostatecznie uwzględnia rzeczywiste przymioty i cnoty króla Jana III Sobieskiego, a tym samym także prawdziwych motywów jego religijnego życia i patriotycznego działania, którymi kierował się będąc jednym z największych bohaterów naszego Kraju i Europy. Podtekst polityczny. Łatwo można pojąć wielkość klęski armii Kara Mustafy, biorąc pod uwagę jej straty materialne. Ratując się bowiem pośpiesznie ucieczką pod osłoną nocy, straciła ona niemal wszystko: cały kolosalny obóz namiotów ze wszystkim co w nich było, ze skarbem, z wszelkimi zapasami i ciężką bronią, a także – znajdujący się poza obozem – żywy inwentarz złożony z nieprzeliczonych tysięcy koni, wołów, wielbłądów i mułów, razem z jego pasterzami. W zasadzie, jak podaje kronikarz, każdy z uciekających po klęsce żołnierzy, oprócz życia, zdołał ocalić jedynie to, „co zmieścił w zanadrzu lub pod pachą”. Trudniej natomiast ustalić wielkość strat personalnych, tej – jak uważali wówczas Turcy – największej na świecie armii w historii. Jest tak nie tylko dlatego, że armia faktycznie była wielka, ale i z politycznych względów. Znaleźli się bowiem autorzy, którzy zaczęli manipulować cyframi, mówiącymi o ilości wojska i o zabitych, zaniżać 74 ich liczbę, aby nie pokazać zbyt wielkiego sukcesu naczelnego wodza i jego odsieczy. Austriaccy politycy obawiając się, żeby rola polskiego króla i jego wojska nie przyćmiła majestatu cesarza i znaczenia jego armii, w wydanym dla Wiedeńczyków informatorze o zwycięstwie nad Turkami, po prostu, pominęli milczeniem fakt obecności i udziału w bitwie króla Sobieskiego i jego odsieczy165. Inni zachodni historycy natomiast, choć w pismach i dyskusjach nie pomijali króla i odsieczy, to znowu starali się pomniejszać ich rolę, a wynosić wkład księcia Karola Lotaryńskiego i ukazywać jako bardziej zasługującego na tytuł głównego zwycięzcy. Podczas walki bowiem dzielnie sobie poczynał na lewym skrzydle frontu. Starali się pomniejszać rolę Polaków, odpowiednio manipulując liczbami odsieczy, czy zabitych nieprzyjaciół. W przyszłości, austriacki historyk z czasów Hitlera będzie twierdził, że odsiecz polska była znikoma i nie miała większego znaczenia166. Przy takiej tendencji z kolei niektórzy polscy autorzy, zaczęli przesadzać w przeciwnym kierunku. Gdy więc w rachubę wchodzą emocje nacjonalistyczne i względy polityczne, a nie fakty i argumenty rzeczowe, wtedy polemizowanie jest tylko stratą czasu. Należy bowiem najpierw wziąć pod uwagę istniejącą ówczesną sytuację i stosownie do niej – przyjętą przez sprzymierzonych koncepcję obrony przed osmańską Turcją. Zarówno Papież, jak Cesarz i dowodzący jego armią książę Karol Lotaryński, a także król Sobieski, zdawali sobie sprawę z tego, że w pojedynkę żaden z nich nie byłby w stanie pokonać Osmanów i ocalić swego kraju. Szansę zwycięstwa dostrzegali jedynie w zgodnej akcji połączonych sił zbrojnych. Promotorem koncepcji wspólnego wysiłku i solidarnej współpracy był papież Innocenty XI i jego dyplomaci, a więc również o. Marek z Aviano. W tym wypadku nie wchodziła więc w grę koncepcja konkurencji i rywalizacji między sobą, jak się to dzieje w sporcie, ale wzajemna pomoc, wspólpraca i solidarność. Sobieski genialnie potrafił niwelować tendencje szowinistyczne, w czym właśnie okazała się jego wielkość jako wodza. Decyzje uzgadniania pierwszeństwa co do miejsca, funkcji i honorów, pozostawiał żywo zainteresowanym tymi sprawami elektorom, książętom i generałom. Sam natomiast zajął się tym, co ściślej należało do naczelnego wodza. Nie dążył też do osłabiania sprzymierzonych, by przez to pewniej osiągnąć swoją i swoich Polaków chwałę, lecz przeciwnie każdego z nich 165 166 Por. Wójcik, dz. cyt. s. 228-229. Tamże 75 umacniał i wspierał, żeby był skuteczniejszy w walce. Starał się też mieszać szyki, co również nie sprzyjało polityce szowinistów. Będąc jeszcze w Polsce, na prośbę cesarza posłał do pomocy księciu Karolowi Lotaryńskiemu feldmarszałka H. Lubomirskiego z korpusem jazdy liczącym blisko trzy tysiące ochotników. Polacy więc już od kilku tygodni walczyli pod rozkazami księcia Karola, a teraz też byli obecni pod jego ręką na lewym skrzydle; wśród nich nie zabrakło husarii167. Król – jak sam o tym pisze – przyjął na swoim polskim skrzydle cztery pułki niemieckiej piechoty, żeby ubezpieczała husarię i jazdę. Podczas walki wspierał też swymi chorągwiami oddziały niemieckich książąt w centralnej części frontu. Nie mając na uwadze tylko swego interesu, licząc na solidarne współdziałanie sprzymierzonych, pokazał swoją wielkość wodza. Gdy współpracujący z nim generałowie nie dostrzegali swojej dyskryminacji, wzorowo z nim współpracowali. O konkurencji więc nie mogło tu być mowy, a inne trędy cesarskich polityków i dworzan, nie miały znaczenia podczas bitwy. O tej wzorowej współpracy i budującym posłuszeństwie Sobieskiemu, generałów sprzymierzonych armii, daje świadectwo sam król w korespondencji do żony. Król Sobieski, książę Karol Lotaryński i inni dowódcy sił sprzymierzonych nie kierując się pod Wiedniem zasadą rywalizacji, solidarnie współpracowali dla sprawy zwycięstwa. Wzajemnie się doceniali i dopełniali, uznając jeden drugiego autorytet i kompetencje. Przykładem świecił zarówno król Sobieski, jak i książę Karol. Zdanie księcia Karola, o królu Sobieskim, wyrażone w liście do S. Jabłonowskiego, już wyżej poznaliśmy. Ale król też w liście do swojej żony wypowiada swoje zdanie o wspaniałym księciu Karolu: „Z księcia lotaryńskiego jestem kontent niewymownie, postępuje wobec mnie wzorowo, jest człowiekiem prawym i zacnym, a na rzemiośle wojennym zna się lepiej niż inni. Zawsze sam odbiera ode mnie parol” [rozkazy]168. Faktycznie więc król Sobieski nie udał się z odsieczą dla uprawiania konkurencji z innymi dowódcami i dla zdobycia swojej sławy, ale z nastawieniem na solidarną współpracę i wzajemne dopełnianie się. Cesarz, który mianował go naczelnym wodzem, udał się po zwycięskiej bitwie do obozu Sobieskiego ze swoją świtą, w której znajdował się też książę Karol Lotaryński i jako naczelnemu wodzowi oficjalnie podziękował za zwycięstwo. O tej wizycie cesarza w polskim obozie, jej celu i 167 168 J. Wimmer, dz. cyt. s. 92.. List do Marysieńki z 9 września1683 r. 76 przebiegu, pisze zarówno król w liście do żony, jak i jego syn Jakub w swoim Dyariuszu169. Nie ma więc powodu do podnoszenia wątpliwości i wysuwania roszczeń, jako by należało – wbrew zdaniu cesarza – komuś innemu niż Sobieski przyznać tytuł wielkiego zwycięzcy. Toteż mogą bardzo dziwić wypowiedzi tych historyków, którzy ustalenie kto był głównym zwycięzcą pod Wiedniem, traktują jako wciąż jeszcze aktualny do rozwiązania problem? Nie uwzględniają przy tym właściwych źródeł historycznych, a sięgają do roszczeń osób będących pod wpływem szowinizmu, do ich fałszywego upolitycznionego zdania, budząc niepotrzebnie wątpliwości i wprowadzając zamęt. Przykład: „Jak zwykle opisy nie są zgodne, co do tego, komu właściwie należy przypisywać zasługę zwycięstwa. Historycy niemieccy zwykli zwracać uwagę na osobę Karola Lotaryńskiego i jego skuteczną akcję na lewym skrzydle, poniżej wierzchołka Kahlenbergu; źródła polskie podkreślają rolę polskiej artylerii, która po południu odparła turecki kontratak”170. Historycy znają powszechnie przyjętą zasadę, że za planowaną batalię i przeprowadzenie bitwy jest odpowiedzialny wódz naczelny i jemu też przyznaje się zasługę za osiągnięte zwycięstwo lub winę za poniesioną klęskę. Nigdy też się nie sprawdza, kto z walczących żołnierzy zabił więcej nieprzyjaciół, a kto mniej. Słusznie więc mówimy, że w bitwie pod Wiedniem zwyciężył król Jan III Sobieski, a klęskę poniósł wielki wezyr Kara Mustafa. Można przy tym dodać, że podczas ataku nie widziano króla walczącego gdzieś na tyłach, ale pośród atakujących w pierwszych szeregach. Straty personalne. Z podobną polityczną tendencją patrzą niektórzy historycy na tureckie osmańskie straty personalne. Sugerują wątpliwość pytaniem, czy faktycznie klęska była wielka, skoro w innych bitwach więcej ginęło nieprzyjaciół? Chcąc pomniejszyć chwałę naczelnego wodza, niektórzy biorą pod uwagę liczbę tylko kilkunastu tysięcy Turków osmańskich zabitych 12 września w bitwie pod Wiedniem. Jednak, jak widzieliśmy, inaczej swoją klęskę oceniają sami Turcy. I słusznie. Wspomniani krytycy powinni bowiem wziąć pod uwagę całość strat nieprzyjaciela, poniesionych w walce z siłami sprzymierzonych. Bo dzięki tej głównej batalii i zwycięstwu Sobieskiego, do strat nieprzyjaciół zaraz trzeba doliczyć i tych zabitych, którzy ginąc wcześniej, osiągali nawet jakiś chwilowy sukces. A tym bardziej dalsze 169 170 List króla z Szenau z 17 IX 1683 r.; Jakub Sobieski, Dyariusz, zapis z 15 IX 1683. Norman Davies, Boże igrzysko, s. 634. 77 straty, będące w rezultacie następstwem głównej klęski (efekt domina). Czy zatem ilość zabitych była niewielka? Spróbujmy wziąć pod uwagę choćby tylko podane większe straty personalne armii Kara Mustafy: 1) Dwunastego sierpnia w dwóch atakach na wiedeńskie mury zginęło około 5.000 muzułmanów171. 2) Dwudziestego szóstego sierpnia pod Wiedniem został unicestwiony korpus pod wodzą Kör Huseina paszy liczący 6.000 Turków172 3) Dwunastego września, w głównej bitwie pod Wiedniem zginęło ok. 15.000173. 4) Tego samego dnia – dwunastego września – wycięto ok. 10.000 rannych i chorych muzułmanów. 5) Na wieść o klęsce Kara Mustafy zlikwidowano załogi tureckie pozostawione w zamkach, liczące w sumie ok. 5.000174. 6) Sobieski notuje, że przy przeprawie napotkali ok. 2.000 zabitych Turków. 7) Potem w drugiej bitwie pod Parkanami zginęło ok. 15.000 muzułmanów. 8) Z powodu paniki wywołanej przez spekulantów zginęło ok. 5.000. 9) Ponadto są też określenia sumaryczne śmierci uciekających po bitwach żołnierzy: „tysiące”, „wiele tysięcy” itp. Już z tych tylko większych wymienionych sum widać, że straty tureckiej armii przekroczyły 60.000 zabitych. A przecież należałoby jeszcze dodać wiele tysięcy ginących w małych liczbach oraz umierających z powodu chorób i odniesionych ran. „To, co się tam [w Parkanach] stało, [miało] źródło w niefrasobliwości wspomnianego serdara. Serasker bowiem, wezyr Kara Mehmed pasza, samolub i zarozumialec, turek nieoświecony i głupi, okrutnik i tyran, człowiek bezlitosny i tępy […], przez to, że uciekł jako pierwszy, a potem zburzył most, stał się winny przelewu krwi tylu tysięcy ludu mahometańskiego” [184]. Rzućmy okiem na opis kronikarza: „Z woli Ałłaha Najwyższego w różnych punktach obozu wojsk szerzyła się jakaś choroba wewnętrzna, toteż na brzegach Dunaju, na ulicach i na drogach oraz w licznych miejscach obozu pomarło możnych i maluczkich tylu, że liczbę ich znał jeden tylko Ałłah” [188]. „W sumie, opaczny tok spraw był nieuniknionym następstwem głównie [owego] wzbogacenia się żołnierza. Ale tych, którzy uciekli z powodu owych bogactw, pokonał Bóg Najwyższy jakowąś chorobą. Od dnia ich wyruszenia pod Jawaryn aż do przybycia do Stambułu marli oni po wszystkich znanych miasteczkach i wioskach tak licznie, że nie Tamże, Hezarfenn, s. 250. Silahdar, s. 144-150; Hazerfenn, s. 249. 173 Por. Dyakowski, Dyariusz, 13 sept. 174 Tamże, s. 166. 171 172 78 można już było znaleźć ludzi, którzy by ich myli i grzebali. W przydrożnych chatach panował taki zaduch trupi, że nie sposób było tam wejść, a w całym kraju – po dziedzińcach przy meczetach i dżamijach. Po ulicach i podcieniach, [gdzie nocowali owi żołnierze], co rana przy pobudce znajdowano po kilku zmarłych, wielu zaś z nich miało po pięćset albo i więcej ałtynów, ukrytych na biodrach – aż niewidocznych spod czarnego płaszcza wszy [okrywających całe] ich plecy. Z woli Boga bowiem na ludzi owych opadło takie mnóstwo wszy, że nawet ci, co mieli zdrowe ręce i nogi, w żaden sposób nie mogli obronić się przed nimi, a wielu zajadły one na śmierć. Dużo też [było takich, co] z kijem w ręku wlekli się noga za nogą, [aż] oparłszy głowę o [jakąś] ścianę, padali bez życia. Oprócz tego pośród gór i lasów towarzysze mordowali się nawzajem dla majątku i zabitych z tego powodu było bez liku. Krótko mówiąc, z tych, co podczas owej wyprawy dopuszczali się wyżej wspomnianych przez nas występnych uczynków, co folgowali swoim namiętnościom, a poddając się żądzy bogactw i zapominając o gorliwości religijnej oraz o honorze sułtanatu, przez niezgodność swoją podzielili się na wiele partii, co na wieść o taborze porzucili świętą chorągiew i uciekli, z owych przywódców wojsk, którzy nie pragnęli pomyślnego ułożenia się spraw prześwietnego serdara jegomości, z tych, co z powodu dobytków porzucili swe chorągwie oraz włóczyli się po górach, wzgórzach i po obozie tatarskim – ani jeden nie nacieszył się swoim majątkiem lub życiem, bo w krótkim czasie wszyscy z jakiegoś powodu wyginęli i sczeźli”. [Dżebedżi, s. 234]. 4. Przyczyny klęski armii Kara Mustafy Ukazane przez pisarzy muzułmańskich przyczyny tureckiej klęski pod Wiedniem są tak liczne, że szczegółowe omówienie wszystkich zajęłoby zbyt wiele miejsca. Dla orientacji więc Czytelnika, zostaną one pod punktem „A” tylko „z grubsza” wyliczone (wg kolejności pisarzy), a najważniejsze, obciążające zazwyczaj polityków – o jakich w I części mówił św. o. Stanisław – będą szerzej potraktowane pod punktem „B”. A. Przyczyny klęski według kronikarzy175 a/ Silahdar pisze, że Wielki Wezyr, strofując Chana i wypowiadając się obraźliwie o jego wojsku, zraził go sobie do takiego stopnia, że ten 175 Cyfry w nawiasach kwadratowych w tekście tutaj wskazują stronice dzieła Z. Abrahamowicza. 79 utracił ducha do walki [158]; fatalny błąd popełnił Kara Mustafa, zezwalając na obecność w obozie wielkiej ilości handlarzy, mających na oku tylko swój interes komercyjny: oni pierwsi popadli w panikę i rzucili się do ucieczki [166]; zły przykład przedwczesnej ucieczki z pola walki dał też Ibrahim pasza budziński ze swoim wojskiem [167]; po utarczkach z „taborem” wojsko muzułmańskie było osłabione, a mimo to uparty wezyr nie zgodził się, by do pomocy mu w bitwie wyprowadzić z okopów „formację kułów” i janczarów [167]; na wsparcie Tatarów nie można było liczyć i z tego względu, że byli już obciążeni łupami i myśleli tylko o powrocie do domu [168]; z braku obroku i paszy konie były osłabione [168-169); za zdobycze i dobrodziejstwa nie składano należnego dziękczynienia Allahowi; w wojsku panowała demoralizacja i grzeszne nadużywanie zdobytych dóbr (169]; wypuszczono na wolność posła niemieckiego, który znał istniejącą złą sytuację w obozie [169]; od początku marszu lekkomyślnie dokonywano zniszczeń, paląc wielkie zapasy żywności, której potem wojsku brakowało; muzułmańskiemu wojsku również pozwalono obciążać się łupami [170]; wszystkiemu towarzyszyła zarozumiałość i pycha [171]. Dżebedżi Hasan Esiri po swojemu patrzy na całą sprawę: „Jednakże owe rzeczy przebiegały nie wedle tego, co lud o nich wie albo miarkuje. Padyszach ani mężowie stanu nie ponoszą winy za jej niepowodzenia. To prawda, że w czasie owej wyprawy wojsko muzułmańskie zostało rozbite, a wskutek tego Wysokie Państwo okryło się cierpieniem i niesławą, ale za to, zadane poniżenie szablą muzułmańską Germanii czyli Niemcom, aż do Sądu Ostatecznego nie zostanie zatarte, a stało się też przestrogą dla wszystkich narodów chrzęścijańskich” [215]. Jak widzimy, autor najpierw zaprzecza temu, co dla ludzi było oczywiste. Mówi, że „Ani Padyszah, ani też inni mężowie stanu, nie są winni za poniesioną klęskę, bo Niemcy zostali ukarani za swoją pychę i została im wymierzona kara, o której nie zapomną do końca świata; że będzie to też przestrogą dla wszystkich narodów chrześcijańskich. To prawda, że „Niemcy” ponieśli olbrzymie straty, godne zapisania w niejednej kronice, ale ostatecznie oni ze swymi sprzymierzeńcami bitwę wygrali. Gdy więc chodzi o wspomnianą karę i przestrogę, to faktycznie zostały one wymierzone tureckim Osmanom, bo ci wydali wojnę Cesarstwu i ją przegrali. O pysze Cesarza czy Niemców, można by mówić innym razem, ale nie w tym wypadku. Nie jest bowiem prawdą mówienie o pysze Cesarza, gdy upokorzony, za wszelką cenę zabiegał o pokój. W rzeczywistości to osmańscy Turcy unieśli się pychą, odrzucili propozycję pokoju, wydali wojnę i ponieśli okrutną klęskę. Oni więc jako pokonani winowajcy ponieśli zasłużoną karę i powinni ją uważać za 80 przestrogę, nie zaś narody chrześcijańskie zabiegające o pokój. By uwolnić od winy Padyszaha i jego mężów stanu, nawet Allaha trudno byłoby uznać za decydującego o wojnie, gdyż było powszechnie wiadome, kto ją wydał i jakimi kierował się racjami (pokusami). Chociaż Dżebedżi stawia tezę o niewinności tureckich wodzów, to mimo to, tego nie dowodzi. A nawet pisząc dalej, bez trudności znajduje winowajców po muzułmańskiej stronie: w wojsku. Ono zasłużyło na karę, bo zapominając o dziękczynieniu Allahowi za zdobyte dobra, źle ich używało, pławiąc się w najszkaradniejszych grzechach. Teza o niewinności muzułmańskich władców dla tego kronikarza również nie stanowila przeszkody, żeby w dalszym ciągu pisania napiętnować – nawet bardziej niż inni pisarze – ich pychę i inne wady, a także błędy samego wielkiego wezyra i mężów stanu. b/ Dżebedżi Hasan Esiri mówi więc o złym wpływie organizowanych granicznych rozbojów; o pysze dostojników, złym traktowaniu przez nich innych władców i ich posłów, zwłaszcza posła cesarskiego; stwierdza, że odrzucono „fetwę” zabraniającą wojny, której rzekomo chcieli kułowie; zniszczono zapasy żywności i paszy, spalono młyny i spichrze (217-218); wojsko się demoralizowało, oddawało rozpuście, dokonywało zbiorowych gwałtów [218]; ulegając chciwości, wielu samowolnie zajmowało posesje, nadawało sobie na własność tereny i obiekty; wśród dowodzących panował rozdżwięk (218); żywili niechęć do wezyra; zaślepiali go pochlebstwami i kłamstwami [219]; żołnierze nadmiernie obłowieni łupami przebierali się i uciekali; przedłużany przez wezyra czas oblężenia posłużył papieżowi i cesarzowi do apelu o pomoc i zorganizowanie odsieczy [220-221]; szkodliwa była obecność w obozie wielkiej ilości przekupniów: ich panika była złym przykładem dla innych, spowodowała masową dezercję wojska [223]; oryginalna była sytuacja, rola i postawa Tatarów [223]: wojsko uciekało do nich i naśladowało ich, bo w obozie nie było paszy dla koni i dawał się we znaki głód; złym przykładem była postawa Ibrahima paszy budzińskiego [224]: brak mu było woli walki, uciekł przedwcześnie z pola bitwy; Kara Mustafa lekceważył i minimalizował wiadomości o nadchodzącej odsieczy (221-222); po dwóch miesiącach oblężenia żołnierze byli wyczerpani; błędna była decyzja zostawienia janczarów w okopach; rada co do strategii bitwy (223); nasycenie się Tatarów łupami i tego następstwa; podczas bitwy bierność obrażonego chana; wynędzniałe konie, brak paszy i obroku; brak wdzięczności za dobrodziejstwa Allahowi; zły użytek z wielkiej ilości zdobytych dóbr, upijanie się, demoralizacja; uwolnienie z obozu niemieckiego posła. 81 c/ Hazerfenn mówi, że już sam priorytet ataku Kara Mustafy na Wiedeń, był wyrazem jego pychy i zarozumiałości (246); wyznaczył on wezyra Kara Mehmeda paszę na forpocztę wojska, a chanowi tatarskiemu, tudzież niektórym swoim wojskom – gönüllim i akyndżym – pozwolił palić i grabić ziemię giaurów; źle traktował wojsko (nie dbał o dialog z nim, nie był dla niego hojny); nie starał się pozyskać życzliwości podbitych mieszkańców [251]176; wielki wezyr przywłaszczał sobie żołd należący do żołnierzy, ściągał podatek od łupów, które żołnierze zdobywali lub nabywali od Tatarów [252]; nie grzebano ciał zabitych, lecz je porzucano lub wrzucano do Dunaju, stąd epidemie; niszczyli zapasy żywności, uprawy i pastwiska, a potem był głód, brakowało paszy dla zwierząt i żywności dla ludzi, zaczął się pomór zwierząt [253]; obóz wojsk monarszych przesiąkł trupim odorem, odrażający fetor wypełnił go po brzegi, [253] panowała w nim atmosfera zgnilizny. Padały też ulewne deszcze, powstawały podtopienia, a wilgoć, epidemie i brak prowiantu przyprawiły o śmierć kilka tysięcy ludzi. [252-253]; uwolniony poseł był świadkiem upadku ducha wojska (253); dyskusja z Ibrahimem o wyjściu janczarów z okopów [255]; słabe wynagradzanie wojska (258); zarozumiałe lekceważenie wieści o odsieczy (256); znowu problem Ibrahima, sprawa wojska w okopach, jego rozproszenie [249]; likwidacja, uśmiercanie dowódców [258;262]. d/ Defterdar Sary Mehmed pasza: narada w Jawarynie, odrzucenie rady Ibrahima paszy budzińskiego i Chana Tatarów [283]; marsz na Wiedeń, zdobywanie zamków, niszczenie wszystkiego [288]; przeciągające się oblężenie Wiednia; otępienie i osłabienie wojska [293]; narada przy zbliżaniu się odsieczy; upór Wezyra dotyczący zatrzymania janczarów w okopach; przybycie odsieczy; w niedzielę bitwa; pobite wojsko wyniosło się pod Jawaryn; los skarbca [295]; egzekucja Ibrahima paszy [295296]; klęska Polaków pod Parkanami [297]; i z kolei klęska tam muzułmanów [297-298]; dymisja Chana [298]; zgładzenie dowódców Ostrzychomia i innych [299]; stracenie Kara Mustafy [302-305]. e/ Mehmed Gerej. „Potem tyle molestowali [Niemcy] wielkiego wezyra […], czyli Kara Mustafę paszę, że tego nie da się opowiedzieć. Pasza ten był to jednak Turek niecny, samowolny i uparty, więc się do próśb [ich] wcale nie przychylił, lecz przeciwnie, wpadł w jeszcze większą pychę i zadowolenie [z siebie]. Na słowa posła nic a nic nie zważał. Poseł zwracał się do tego paszy z coraz to usilniejszymi prośbami, on jednak za każdym razem odrzucał je powiadając: <Nie! 176 Tylko ten autor podnosi taki zarzut. 82 Bez wyprawy na pewno się tu nie obejdzie!> [311]. Wreszcie posła zbito i przepędzono z dywanu [z dworu], po czym wbrew szariatowi świętemu podjęto wyprawę na nich. Koniec tego był taki, że [wielki wezyr] i sam dał głowę, i na lud mahometański ściągnął nieszczęście. Jeśli Ałłah pozwoli, na właściwym miejscu opowie się o tym [310-311]. Ten tatarski kronikarz więcej uwagi niż inni poświęca relacjom Kara Mustafy z Chanem i jego wojskiem, co zostanie jeszcze pokazane niżej. B. Proces dekadencji moralnej Z wyliczonych przyczyn klęski, można by wyodrębnić braki i błędy w zakresie strategii bitwy zastosowanej przez Kara Mustafę i inne. Jednak i tego rodzaju błędy, jak brak zdecydowanego uderzenia, nieokopanie obozu, lekkomyślne zniszczenie zapasów, zlekceważenie wiadomości o nadchodzącej odsieczy itd., zostały ukazane przez kronikarzy jako następstwa wad moralnych: pychy, zarozumiałości, chciwości itd. Dlatego kronikarze uważają wady moralne za główne powody klęski. Toteż skorzystanie z opisów kronikarzy jako ilustracji, potwierdzających naukę o. Stanisława o niemoralności pseudopolityków, wydaje się wyjątkowo korzystne. Kronikarze bowiem nie tylko mówią o fakcie klęski swojej armii i jej wielkości, ale ukazują jednocześnie wady moralne Wielkiego Wezyra i jego wojska, jako istotne przyczyny, które doprowdziły do klęski. Uwidaczniają też zachodzący pod wpływem tych wad proces ich degradacji moralnej, wiodącej do katastrofy i śmierci. Mając na uwadze nie tylko to, co się stało, ale również jak i dlaczego się to wydarzyło, pełniej poznajemy prawdę o klęsce. Kronikarze nie mają wątpliwości że u podstawy poniesionej klęski znajdowała się chora ambicja wodza. Uwidaczniają fakt zaniedbania przez Kara Mustafę pełnienia woli Bożej, dostrzegają jego egoizm, pychę i chciwość, którym ulegał. Pokazują jak one go osłabiały i zmniejszały potęgę wielkiej armii, by w końcu doprowadzić ją do niesłychanej klęski, a jego samego do haniebnej śmierci. Kronikarze pokazują, jak dominujące wady moralne Kara Mustafy, dopełniniały się i zaślepiały go. Pycha okazywała się w przeświadczeniu wezyra, że jest wielkim geniuszem. To przekonanie umiejętnie w nim rozwijał i umacniał jego krewny Laz Mustafa, przyjaciel i jednocześnie oficjalny doradca. Toteż wskutek pełnienia obowiązku w sposób szkodliwy dla państwa, po straceniu Kara Mustafy on również został aresztowany, osadzony w więzieniu i wkrótce powieszony [207]. Gdy chciwość jak magnes nęciła Kara Mustafę do wielkich skarbów, rzekomo przez legendarnych przodków zdeponowanych we Wiedniu, to 83 jednocześnie – aby dostać je w swoje ręce – pycha najpierw ponagliła go do pośpiesznege podjęcia decyzji, żeby najpierw zdobyć Wiedeń, a nie Jawaryn i do działałania, mimo nie posiadania do tego kompetencji, a potem do przeciągającego się oczekiwania na kapitulację miasta177. Łudził się że cel bardzo łatwo osiągnie, bo liczył na efekt zaskoczenia i strachu, jaki wzbudzi potęga i okrucieństwo jego armii. Dlatego bez wiedzy i upoważnienia sułtana podjął decyzję, uważając, że po paru dniach miasto się podda. Jadnak te oczekiwania go zawiodły. Od początku oblężenia upływał drugi miesiąc i miasto wciąż jeszcze się broniło. Mimo to, uparty wezyr nie chciał dać za wygraną i odejść od swej koncepcji. Z dialogu z kułami i janczarami wynika, że wciąż oczekiwał poddania się miasta. Nie chciał brać go siłą, by w chaosie walki nie ryzykować utraty skarbów, ich rozgrabienia przez wojsko. Był tak pewny genialności swego planu, że nie godził się na żadną jego korektę. Przez dłuższy czas nie chciał uwierzyć, że dla oblężonych nadchodzi odsiecz. Ibrahim pasza budziński i Chan tatarski odważyli się na krytykę jego planu, a słuszność ich zastrzeżeń potwiedził wkrótce fakt klęski. Mimo to, za jej poniesienie, ich oskarżył i najsurowiej ukarał. Aby siebie winnego przegranej bitwy ocalić przed karą śmierci, grożącą ze strony sułtana, Wielki Wezyr pierwszego z nich fałszywie uznał za zdrajcę, obarczył winą za przegraną bitwę, skazał na śmierć i wyrok kazał pośpiesznie wykonać. Ukarał również Chana, przy nadarzającej się najbliższej okazji deponując go z urzędu. O przebiegu samosądu i egzekucji Ibrahima pisze Silahdar: „Przybywszy pod Jawaryn, spoczął serdar [Kara Mustafa] w namiocie namiestnika sylistryjskiego Mustafy paszy. Od niosącego zagładę zalewu cierpień z powodu tego, że szczęście nie dopisało […] ogarnęła go jednak wielka zgryzota oraz strapienie, a myśl o tym, że tego rodzaju druzgocąca klęska może stać się przyczyną kresu jego istnienia, boleścią przepełniała mu serce. Chcąc przeto odgadnąć, co niesie los, urządził wespół z kilkoma zaufanymi naradę. Uznano wówczas, że dla uniknięcia kary najlepiej będzie [295] posłużyć się pozorem, iż to Ibrahim pasza, który najwcześniej ze wszystkich popuścił cugle odwrotu spod zamku, spowodował i sprawił, Sułtan podczas spotkania z Ismailem agą powiedział: Celem naszym był zamek Jawaryn. O zamku Wiedniu nawet nie było mowy. To dziwne, że pasza uległ takiej zachciance. Dobrze, niech mu teraz Bóg Najwyższy pomaga. Gdyby mi jednak wcześniej był dał znać o tym, byłbym się na to nie zgodził [198]. 177 84 iż tak zachowała się również reszta wojska, oraz stracić go za to, a następnie w podobny sposób donieść o wszystkim do strzemienia monarchy. Tak uradziwszy i powziąwszy stosowny do tego zamysł, [wielki wezyr] wydał wyrok, potem zaś zawezwał do siebie wspomnianego wezyra. Gdy Ibrahim pasza przyszedł, serdar zwrócił się do niego: – Ty bezbożniku, ty przeklętniku stary! – wołał. – Tyleśmy czasu szanowali ciebie myśląc, że oto wśród wezyrów naszego padyszacha jest człowiek178 z odwagą i honorem, a ty teraz, kiedy chodziło o stawienie czoła taborowi, uciekasz najpierwszy ze wszystkich, ściągasz na wszystkie wojska muzułmańskie całą tę klęskę, a potem – nie pomnąc, iż za taki występek grozi niechybna śmierć, nie pytając, co się dzieje ze świętą chorągwią i z serdarem — przyjeżdżasz tu pierwszy niby forpoczta jaka i siedzisz sobie w namiocie niby jaki bohater, który dokazał cudów!. Potem, nie zważając na liczne argumenty, które ten w lot mu przytaczał, oddał go w ręce czawuszbaszego nakazując mu przypilnować, aby ten taki stary i świetlany, rycerski wezyrgazi jeszcze tejże godziny został uduszony i wyprawiony na tamtem świat oraz polecając księgę jego żywota zamknąć tak, by się już nigdy nie otwarła” [165]. Wieści o nadchodzącej odsieczy. „Dano mu też znać, iż w pobliżu [znajduje się] również król polski, przeklętnik nazwiskiem Sobieski, który ciągnie na odsiecz Wiedniowi sam we własnej osobie, z wielkim i mniejszym hetmanem podległej Polsce Litwy179, tudzież z trzydziestu pięciu tysiącami pieszych i konnych giaurów polskich. Po odczytaniu [tego] listu wielkiemu serdarowi ciężko się zrobiło na sercu. – Wiem ja, jaka to nadciągnie odsiecz: potem okaże się, że to trzy lub cztery tysiące Polaków i pięć czy dziesięć tysięcy Niemców” [147]. Formacja kułów oraz wszyscy janczarzy i ochotnicy kilkakrotnie wnosili supliki i prośby, by im [wolno było] przypuścić szturm [do zamku] oraz dopraszali się rozkazu i przyzwolenia [nań]. Wtedy jednak wielki wezyr odpowiadał: [312] <W zamku od czasów nieboszczyka sułtana Sulejmana chana znajduje się skarb. Rozkaz [do szturmu] dam wtedy, gdy agowie janczarscy przyrzekną oraz zaręczą, że ów skarb nie będzie pomniejszony ani uszczuplony, bądź też złupiony albo Niemal dokładnie to samo pisze Defterdar Sary Mehmed. Nie ma więc powodu przytaczania jego relacji, (por. s. 296). 179 Błędna informacja, bo litewskich hetmanów nie było: obecni byli polscy hetmani. 178 85 rozgrabiony. W przeciwnym razie będę w ten zamek grzmocił i grzmocił, a wówczas na pewno go zdobędę w drodze kapitulacji>. „Po nadejściu tej niemądrej odpowiedzi do korpusu kułów, wszyscy janczarzy i ochotnicy parokrotnie dawali znać [wielkiemu wezyrowi] tak: <Wedle kanonu sułtana Sulejmana nie powinniśmy siedzieć w okopach dłużej niż dni czterdzieści. Jeżeli nie będzie rozkazu do szturmu, wszyscy opuścimy okopy>. Podczas gdy oni przeciągali spór w tej materii, wezyr, sam słynny z upartego charakteru, dał im taką odpowiedź: <Jeżeli korpus janczarów pragnie opuścić okopy, to niech je opuszcza w tej chwili! Nie jest mi on potrzebny ani trochę. Mam ponad czterdzieści tysięcy sług własnych, zwanych sejmenami i pandurami, i nimi to obsadzę [okopy]>. Po takiej jego odpowiedzi cały korpus kułów zmuszony był odbyć naradę. <To wstyd, aby sejmeni, pandurowie i inna zgraja, która stanowi despekt dla honoru padyszacha, miała zasiąść w okopach! > powiedzieli i z zapałem podjęli walkę. Ale ta zarozumiała odpowiedź wezyra miała skutek taki, iż zraził on sobie wszystkich i że ludziom już ich własne dusze były niemiłe”, [311-312]. „Do tej chwili wielki serdar traktował oblężenie Wiednia niepoważnie i bombardował go bez pośpiechu. Wyobrażał on sobie, że zdobędzie go w drodze kapitulacji, a wtedy uda mu się zagarnąć całe karunowe bogactwo, jakie się tam znajdowało. Kiedy się jednak stało przeciwnie, niż sobie zamyślił, kiedy robactwo wypełzło ze swoich kryjówek w ziemi oraz pokryło góry i doliny [chodzi o odsiecz], kiedy z pewnością było wiadomo, że prze na obóz wojsk monarszych, wpadł wtedy w głęboką trwogę. Zabrał się wówczas do zamku ostro i nie myśląc o śnie ani o wypoczynku, zaczął z uporem dążyć do jego zdobycia”, [150-151]. [Tatarzy] „Oznajmili [mu], że nadciąga tabor bardzo liczny. Jegomość chan napisał też był list, oświadczając w nim tak: <Armaty koniecznie wytoczcie z okopów, bo nadciąga ogromna i sroga liczba nieprzyjaciela i jeśli nie przedsięweźmie się czegoś mocnego, to będzie źle. Wojna całemu wojsku już obrzydła, ale teraz nie czas na to, by sobie folgować>. Usłyszawszy taką nowinę, wielki wezyr Kara Mustafa {…] doznał przypływu odwagi. Zarazem wpadł jednak w gniew i w swej pysze zaczął dawać odpowiedzi nieskładne, wygadywać słowa bez sensu oraz przewiewać i przesiewać omłot gadulstwa i bezmyślności: <Ech, co on wie! – wołał. – Niech [chan] idzie sobie i pilnuje swoich koni! Giaurów, którzy ciągną, każę zaatakować swoim chłopcom z namiotów, a jeśli tamci [Tatarzy] boją się, to niech mi się 86 nie wtrącają!> W rzeczy samej zaś, gdyby on był usłuchał rady chana jegomości i postąpił wedle niej, nie byłby miał [potem] takich udręk i wyrzutów sumienia. Jakiż jednak pożytek z tego, że żałował nie w porę? <Żale poniewczasie nie przynoszą pożytku> powiada przysłowie. Mówiąc krótko, człowiek [wysłany do wielkiego wezyra] po powrocie opowiedział [313] chanowi […] wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy te obelżywe słowa dotarły do czcigodnych uszu chana jegomości, jego szlachetną duszą zatargał smutek i ból. – <Dobrze! – powiedział [chan] – Będziesz miał teraz za swoje, ty Turku!>”. „Wojsko tatarskie […] zebrało takie łupy, iż tyle złota i srebra, jeńców i innego towaru […], takich zdobyczy nigdy […] nie dostało w swe ręce […]. Żołnierze sami, [najadając się] do syta, zrobili się podobni do brzemiennych niewiast. Każdy trzymał swój tobół i powtarzając: <Ciekawe, kiedy też nastąpi powrót?> na to tylko czekał”[312-314]. Gdy przeprawiły się przez Dunaj pierwsze oddziały Taboru, Chan wytłumaczył bierność tatarkiego wojska, pytającemu o to Imamowi: „Gdybyście, mój chanie, kazali rozbić tych oto giaurów, którzy tak ciągną oddział za oddziałem, to by się chyba powstrzymało tych, co są za nimi, nieprawdaż?” „<Ech ty, efendi! – odpowiedział chan – Czy ty nie wiesz, jak się ten Osman znęcał nad nami? Doprowadził nas do tego, że nie znaczymy dla niego nawet tyle, co ci giaurzy – Wołoszyn i Mołdawianin. Ileż to razy pisałem o gromadzeniu się i ruchach tego nieprzyjaciela dając znać, że wrogów jest moc i że niepodobna stawić im czoła, oraz namawiałem go, żeby wojska i armaty wyprowadził z okopów i byśmy w razie potrzeby podjęli walkę otwartą, a jeśli nie, to odeszli w spokoju! Ale on trwał w swoim uporze i nie udało mi się uzyskać uznania dla mojego słowa. W listach zaś, które przysyłał w odpowiedzi na moje, wśród tysiąca najrozmaitszych połajanek pisał nawet takie rzeczy jak to, że jemy śmierdzącą koninę! A przecież z pomocą Ałłaha Najwyższego nic by mu nie znaczyło do spółki ze mną pokonać tego nieprzyjaciela... Ja wiem, że czyn to haniebny, z religią naszą niezgodny, ale już nie czuję w sobie zapału... Niech sami zobaczą, jak mało wart jest ten człowiek, i niech wiedzą, co znaczy Tatarzyn!> To rzekłszy, smagnął konia i zabrawszy wojsko tatarskie, puścił się przed giaurami wymachując rękami, śmiejąc się i wyprawiając harce” [158]. „Na skrzydle lewym walczył zawzięcie wezyr Abaza Sary Husejn pasza. Chan tatarski wcale go nie wspomógł i jedynie Hadży Gerej sułtan, […] podjął w pewnej mierze walkę” [162]. 87 „Tymczasem jednym ze zgubnych pociągnięć serdara było to, że zasiewy i pastwiska w grabionych wsiach położonych niedaleko wspomnianego zamku nakazał niszczyć bądź palić ogniem, a skutkiem tego zabrakło paszy dla zwierząt i prowiantu dla ludzi. Wielbłądy i zaprzęgane do armat bawoły oraz zwierzęta, używane w karawanach do przewozu wszelkiego rodzaju ładunków, pędzono na wypas do okolic odległych od obozu wojsk o osiem do dziewięciu godzin [drogi]. Tym zaś wielbłądom, które zostawały w namiotach, trzeba było przywozić trawę z miejsc oddalonych także o osiem do dziesięciu godzin” [253]. „Gdyby się zaś wspomniane zwierzęta były znajdowały w pobliżu obozu wojsk monarszych, wówczas cały ten ogrom amunicji i [różnych] bagaży nie byłby się dostał giaurom” [257]. C. Tragiczny koniec Kara Mustafy „Wielki wezyr ruszył potem od mostu pod Osijekiem i przybył do Belgradu. Klęski spowodowane jego zarozumiałością i zgubnymi pociągnięciami następowały jedna po drugiej. Ludzie znający się na rzeczy powiadomili zatem wówczas i poinformowali padyszacha jegomości [o wszystkim] zgodnie z prawdą. Ponadto również były chan jegomość Murad Gerej po przyjeździe do Jambołu doniósł i dał znać do monarszego strzemienia z najdrobniejszymi [263] szczegółami o tym, jak przebiegała wyprawa. Dygnitarze państwa i najwybitniejsi mężowie sułtanatu jednomyślnie postanowili wtedy donieść padyszachowi […]. Zgromadziwszy się zatem […] powiedzieli: <Do takiego poniżenia religii i państwa oraz czci sułtanatu, do jakiego w tym oto błogosławionym roku doprowadził ten nieudolny wezyr, nawet tysiąc w jedno złączonych nieprzyjaciół nie byłoby zdolnych, a on dokonał [tego wszystkiego]. Po pierwsze, w walkach i utarczkach podczas oblężenia zamku wiedeńskiego wojsko muzułmańskie triumfu ani zwycięstwa nie odniosło, a niecni wrogowie porażki ani klęski nie ponieśli. Nietrudno o to było, ale [wielki wezyr] przez opieszałość, przez [swoje] wady, przez chciwość i zarozumiałość swoją nie pozwalał wojsku […] choćby na krok pójść naprzód do ataku na giaurów, kiedy zaś nieboszczyk Ibrahim pasza nalegał, aby szturmować, nieudolny wezyr dawał mu niemądrą odpowiedź, iż nie pora na to. Gdy zaś na koniec przyszła ta porażka, pozwolił on złoczynnym giaurom zagarnąć takie skarby, tyle rzeczy niezbędnych, armat skarbowych, amunicji i sprzętu wojennego tudzież namioty wszystkich wezyrów i emirów oraz bagaże i składy, namioty różne i rzeczy jako też całe mienie, jakie posiadało wojsko muzułmańskie i jakie 88 znajdowało się w obozie wojsk monarszych, a do tego jeszcze takie twierdze muzułmańskie, jak zamek Ostrzyhom i Parkany. Strat podobnych do tych, jakie [teraz] ponieśliśmy, nigdy jeszcze przedtem nie było i nigdy też się jeszcze nie widziało klęski takiej jak ta. Z tej przyczyny przepadł w kraju pogodny nastrój i osłabł gmach państwa, a w Rumelii i Anatolii dzieją się okropności […]. Po takim doniesieniu i relacji z ich strony zapałał płomień gniewu padyszacha” [262-263]. „Niekorzystny obrót zmiennego losu serdara i wyboje na szlaku jego szczęścia legły zaporą na drodze jego życzeń do bram ich spełnienia, toteż bardzo się on niepokoił. Całą jego uwagę po nocach i we dnie zaprzątała próba zmyślnego odgadnięcia, co go jeszcze czeka ze strony padyszacha, więc przesiadywał stale w zakątku samotności, a tylko rozpacz i zmartwienie nigdy go nie opuszczały” [304]. „Dnia dwudziestego dziewiątego miesiąca ramazana przyjechał z obozu serdara telchisczi Ismail aga. Przywiózł on wiadomość, że wojska muzułmańskie zostały pod Wiedniem pobite (od czego niech nas Ałłah zachowa!), a potem, gołe i bose, z biedą i trudem dotarły pod Jawaryn. [Serdar] narzekał, że król polski zerwał układ i w serdecznej jedności z cesarzem niemieckim uderzył na wojsko muzułmańskie, a wojsko to zostało pobite dlatego, że nie było mu przyjazne” [199]. "Szahin Mustafa aga […]. Na łowiskach pośród równiny zemuńskiej otarł lica o strzemię monarchy, a następnie opowiedział z najdrobniejszymi szczegółami, jaka niechęć i wrogość panuje między wielkim serdarem a wojskiem muzułmańskim oraz jak zupełnie nie mają one już do niego serca i odwróciły się od niego. Oświadczywszy zaś, że dopóki ten będzie piastował wezyrstwo, do niczego dobrego już nie dojdzie, zburzył przez to jego dom i zagasił jego ognisko” [200-202]. „Gdy już minięto obozowisko Hisardżyk i Kołari oraz zatrzymano się na postój w palance Hasan Pasza, nadeszła od wielkiego serdara pisemna relacja, w której donosił on, że pod Parkanami wojska muzułńskie po raz drugi stoczyły bitwę z wojskiem niemieckim i polskim oraz poniosły porażkę, a zamek Ostrzyhom wpadł w ręce nieprzyjaciół. – Rozważymy wieczorem – usłyszał w odpowiedzi na to. Wieczorem zajechawszy przed bramy seraju, zaraz przy wysiadaniu z powozu kazał padyszach przyprowadzić telchiscziego Ismaila agę i w trakcie rozmowy wypytywał go o różne sprawy na granicy. Otrzymawszy od niego odpowiedź, raczył zawołać w gniewie: – Zgrają przeklętych łgarzy jesteście, twój pasza i ty! Państwo moje doprowadził do ruiny, sławę moją podeptał, moje wojsko pozwolił pobić, moich sławnych paszów o śmierć przyprawił, a moje kraje dał zabrać giaurom?” [203]. 89 „Wielki serdar został wydany na śmierć [197]. – Sądzona nam śmierć? – Nie inaczej! Niech Ałłah nie pozwoli, abyś utracił wiarę! – brzmiała odpowiedź. – Wola Ałłahowa! – rzekł [wielki wezyr]. Potem kazał rozesłać kobierzec do modlitwy, a gdy tamci wyszli z komnaty, odprawił namaz południowy. [Wszystko to] nie wywarło na nim najmniejszego wrażenia. Zmówił [jeszcze tylko krótką] modlitwę, przeciągnął rękami po twarzy, po czym rzekł do swojego pazia: – Teraz wyjdźcie, a nie zapominajcie o mnie w swoich modlitwach. Potem własną swoją ręką zdjął z siebie futro i zawój oraz powiedział: – Niech przychodzą. Ten zaś kobierzec zabierzcie, aby się mój zewłok uwalał w kurzu! [Kobierzec] usunięto. Kaci weszli, a gdy już przysposobili sznury, [wielki wezyr] własnymi rękami uniósł sobie brodę i, pogodzony z losem, powiedział: – Tylko dobrze załóżcie! Ci założyli [sznury] i dwakroć ściągnęli, a wtedy on wyzionął ducha”. „We czwartek dnia 25 przed wieczorem przyjechał z Belgradu kiahia kapydżych przywożąc chorągiew świętą, klucz od Kaaby i pieczęć monarszą, tudzież uciętą głowę byłego [wielkiego] wezyra Mustafy paszy. [Wszystko to] oddał on u bramy haremu adze domu szczęścia, a ten zaniósł je na pokoje przed oblicze monarchy i pokazał mu. Padyszach polecił oddać świętą chorągiew i klucz od Kaaby do skarbca, a niefortunną głowę [straconego] pogrzebać w grobowcu, który ten wystawił był sobie […] w Stambule. Pieczęć monarszą raczył przesłać przez tegoż kiahię kapydżych wielkiemu wezyrowi”. Część III ROZCZAROWANIA SOBIESKIM 1. Kto był rozczartowany? Do rozczarowanych nie należeli sąsiedzi Rzeczypospolitej. Oni – podobnie jak król Ludwik XIV – mieli swoje mocarstwowe ambicje i wprowadzali absolutystyczne rządy. Weźmy pod uwagę choćby cesarza. Zszokowała Sobieskiego jego postawa, gdy przybywszy do polskiego obozu z podziękowaniem Wodzowi za zwycięstwo, jednocześnie głęboko go obraził, okazując lekceważenie jego synowi Jakubowi i dowódcom odsieczy. Na przejawy chorej ambicji dworu cesarskiego, zwłaszcza 90 pychy oraz rozpusty – i przy tym tolerowania tego stanu przez Cesarza – zwraócił już uwagę Sobieskiego bł. o. Marek z Aviano180. Gdy więc chodziło o Rzeczpospolitą Obojga Narodów, to sąsiedzi na jej zacofanie i stagnację reagowali zadowoleniem. Dla nich to było korzystne. Dlatego nie sprzyjali pojawiającym się w niej inicjatywom reformistycznym i naprawczym, wręcz przeciwnie, na ile mogli starali się je paraliżować i unicestwiać. Pomocą służyły im w Kraju ich stronnictwa, dyplomaci i sympatycy. Sąsiadom łatwo było paraliżować w Rzeczypospolitej inicjatywy naprawcze, bo pod tym względem ich działania zbiegały się z dążeniami szlachty i możnowładców. Ci bowiem, korzystając z wielu przywilejów i mając w swym ręku władzę, wcale nie życzyli sobie zmian. Ich posłowie, pogrążeni w prywacie i egoizmie, korzystający z przywilejów kosztem niższych stanów, cieszyli się „złotą wolnością” i cenili sobie zasadę „Liberum veto”. Jak ognia bali się ewentualnego absolutyzmu króla Sobieskiego, by nie pomniejszył ich „złotej wolności”. Dlatego blokowali nawet skromne jego propozycje dotyczące powiększenia armii, tak bardzo potrzebnej do obrony i bezpieczeństwa Kraju, nękanego najazdami nieprzyjaciół181. U podstawy działania większości szlachty i możnowładców znajdował się egoizm, a nie dobro wspólne Kraju i jego mieszkańców. Toteż sąsiedzi łatwo potrafili znaleźć wśród nich jakiegoś sprzedajnego posła, który nie miał skrupułów, by w Sejmie skorzystać z „liberum veto” i zniweczyć nawet najlepsze dla Rzeczypospolitej projekty uchwał. Tacy też zbytnio się nie troszczyli o zwalczanie szkodliwych wpływów i działań sąsiadów, które wiodły do chaosu, sporów i walk bratobójczych, i w końcu też do ruiny Kraju i jego rozbiorów. Do rozczarowanych należeli ci, którym szczerze zależało na Rzeczypospolitej, na jej pomyślności i dobru wspólnym. Z powodu braku reformy najbardziej czuli się zawiedzeni członkowie najniższych stanów, od lat pozbawiani praw obywatelskich. Byli to głównie liczni chłopi, traktowani źle i krzywdząco, czasem nawet jak niewolnicy. Oni najbardziej oczekiwali poprawy swej doli. – O ich sytuacji powie nam więcej poniżej nasz św. o. Stanisław. Od lat więc reforma była konieczna, tak dla nich, jak też dla naprawy i umocnienia całego Kraju. Walczył o nią już Piotr Skarga TJ (15361612). Starał się uwrażliwić sumienia rządzących Krajem, jak też List z 24 września 1683 r., s. 540. Sobieski musiał oddawać w zastaw własne dobra, by mieć pieniądze na zwiększenie armii. 180 181 91 przekonać szlachtę, nadużywającą „złotej wolności”, o szkodliwości jej prywaty i egoizmu. Sporadycznie myśleli też o naprawie inni działacze społeczni, w efekcie jednak zostawiając uciskanym tylko rozczarowania. Poważniejsza inicjatywa króla wygnańca, wdzięcznego chłopom za to, że dzielnie bronili przed Szwedami Ojczyzny i prawdziwej wiary, okaże się też bezowocna. Król Jan Kazimierz w katedrze lwowskiej 1 kwietnia 1656 r. uroczyście ślubował, że naprawi krzywdy wyrządzone pospolitemu ludowi. Jednak, mimo uroczystej obietnicy, niczego potem nie dokonał. Główny powód, dla którego to uroczyste ślubowanie króla spełzło na niczym, podaje historyk generał Marian Kukiel: „Los ludu kołatał od dawna do rozumu i sumienia <stanów> Rzeczypospolitej i od dawna torowała sobie drogę świadomość, że od jego poprawy zaleźy ocalenie państwa. Dwukrotnie przysięgał Jan Kazimierz, że tego dokona; ale gdy składał w katedrze lwowskiej swe śluby, dał się słyszeć głos: <Zje diabła, jeśli mu na to pozwolimy>”182. Szlachta i magnaci, wchodzący w skład Sejmu i Senatu, mający z urzędu funkcję aprobowania projektów króla dotyczących Państwa183, tym razem też nie dopuścili do ich przyjęcia i realizacji. Zresztą, tego też dopilnowywali i sąsiedzi, szczególnie Moskwa. A zatem Sobieski nie był pierwszym królem, który rozczarowywał tych, którzy mieli nadzieję, że dzięki odniesionemu wielkiemu zwycięstwu pod Wiedniem, będzie mógł wreszcie coś dobrego zrobić dla krzywdzonych stanów i dla naprawy Rzeczypospolitej. Historycy wymieniają wiele powodów, dla których król nie był w stanie podjąć jakiejkolwiek reformy, czy naprawy. 2. Przyczyny braku naprawy Dla całej Europy był to trudny okres historyczny: czas wielu wojen, zwycięstw i klęsk, a dla Rzeczypospolitej również takich klęsk, które nazwano „potopem”. Organizowanie wojska, dla obrony Kraju i staczania walk, zabierało Sobieskiemu wiele czasu, energii, a nawet wymagało ponoszenia własnych kosztów materialnych. Dlatego na naprawę chorej Rzeczypospolitej, pełnej skłóconych stronnictw i spiskujących ”malkontentów”, wstrząsanej przez bratobójcze walki i rokosze, nie było sposobu. Jakiś wpływ na brak inicjatywy miały też nękające obojga małżonków choroby, a króla zwłaszcza w końcowym okresie jego życia. Na pewno też źle mu posłużyły błędne kroki podjęte 182 183 M. Kukiel, Dzieje Polski, Paryż 1984, s. 18. Chodzi o „Pacta conventa” obowiązujące od 1578 r., od czasów Zygmunta III Wazy. 92 na początku jego kariery, kiedy to podczas wojny ze Szwecją dopuścił się – z wielu innymi – zdrady króla, przeszedł na stronę wroga i walczył przeciw swoim rodakom. To rzucało wtedy na niego poważny cień. Jednak, po powrocie do swoich, przez gorliwą i ofiarną służbę Rzeczypospolitej, zwłaszcza przez prowadzoną po bohatersku obronę wschodnich jej terytoriów, w tak wielkim stopniu odzyskał zaufanie Narodu, a szczególnie jego wojska, że obdarzono go królewską koroną. Choć jednak był królem, nawet skromne jego projekty naprawcze wciąż blokował egoizm i prywata szlachty oraz rozgrywki partyjne wspierane przez sąsiadów. Posłowie z uporem bronili swej przesadnej wolności i obawiając się absolutyzmu króla, nie godzili się nawet na takie inicjatywy naprawcze, które z całą oczywistością były konieczne. Sprzyjało to również obniżaniu się moralności obywateli. Choć wyliczone już przyczyny dostatecznie uniemożliwiały podjęcie jakiejkolwiek reformy, to nie brakowało jeszcze dalszych, które nie pozwalały nawet na myślenie o naprawie. Taką przeszkodą była zależność od polityki francuskiej, odziedziczona przez Sobieskiego głównie po królu Janie Kazimierzu i jego żonie Marii Ludwice. Chyba jednak jeszcze bardziej uniemożliwiała ją osoba żony Sobieskiego – „Marysieńki”. Jej wpływ na męża był z całą pewnością demobilizujący. Realizacja celów polityki francuskiej nie przynosiła Rzeczypospolitej samych tylko korzyści. Gdy chodzi o Sobieskiego, to zanim jeszcze został królem, już doprowadziła go do sytuacji, w której musiał brać udział w walce bratobójczej przeciw swemu wcześniej cenionemu wodzowi Hieronimowi Lubomirskiemu, zwolennikowi polityki cesarsakiej. Do realizacji celów polityki francuskiej przyczyniała się wybitnie królowa Maria Ludwika. Przybywając do Polski, przywiozła sobie do pomocy z Francji (do „fraucymeru”) dziewczęta. Wśród nich znalazła się też Maria Kazimiera. Wprawdzie przybyła jako mała dziewczynka, ale gdy podrosła, stała się dla królowej cennym narzędziem do realizacji politycznych planów. Polecenia królowej Marii Ludwiki były dla niej zadaniami. Najpierw niezbyt szczęśliwie została dana za żonę bogaczowi Janowi Zamojskiemu, zarażonemu „zachodnią” chorobą i obciążonemu nałogiem pijaństwa184. Po jego przedwczesnej śmierci została ponownie wydana za zakochanego w niej Jana Sobieskiego. Jeszcze za życia pierwszego męża królowa już myślała o doprowadzeniu do rozwodu Marysieńki z Zamojskim. Sobieski nie chcąc się w to mieszać, myślał o 184 Por. Z. Wójcik, dz. cyt. s. 99. Obok nałogu pijaństwa, chodziło też o chorobę weneryczną. 93 wyjeździe na pewien czas zagranicę185. Gdy jednak Zamojski niespodzianie umarł, to wtedy królowa – jak się wydaje – użyła machinacji, by bez zwłoki, za cenę oddania kochanej Marysieńki za żonę, pokonać ociąganie się Sobieskiego z decyzją przyjęcia proponowanego mu urzędu po marszałku Hieronimie Lubomirskim186. Maria Kazimiera („Marysieńka”) przez swą rolę jako żona króla i bardzo przez niego kochana kobieta, miała na niego wielki wpływ. Toteż przyczyniała się do tego, że nie był w stanie myśleć o reformie Kraju. Działo się tak nie tylko z powodu jej udziału w realizacji celów francuskiej polityki, ale też ze względu na jej osobiste właściwości. Marysieńka od młodości, a jeszcze bardziej po śmierci królowej Marii Ludwiki, aż do końca swego życia, nie przestała stawiać na poczesnym miejscu troski o swoje sprawy i swej francuskiej rodziny. Na bazie wyjątkowej urody, zdominowała ją wada chorej ambicji. Stała się pyszna i zarozumiała, chciwa bogactwa oraz żądna godności i dóbr dla rodziny. Z przesadną gorliwością, choć z małym powodzeniem, zabiegała dla niej u Ludwika XIV o różne łaski, a szczególnie o wysoką godność dla ojca, który w oczach francuskiego króla na nią nie zasługiwał. Nie mogąc uzyskać łaski u Ludwika XIV, pod koniec życia wystarała się dla niego o kapelusz kardynalski w Rzymie u papieża Innocentego XII. Tam też po śmierci męża – króla Jana III Sobieskiego – zamieszkała z ojcem187. Z pomocą nuncjusza apostolskiego Pallaviciniego188 czyniła też starania o skojrzenie swojej rodziny Sobieskich z cesarską rodziną Habsburgów, planując małżeństwo syna Jakuba Sobieskiego z córką cesarza. Jak już wiemy, przyczyniło się to jedynie do popsucia relacji cesarza z królem Sobieskim, a okazało się w postaci skandalu podczas ich spotkania w polskim obozie po wiedeńskim zwycięstwie, gdy cesarz lekceważąco potraktował obecnego tam syna Sobieskiego Jakuba. Cenione przez Marysieńkę wartości w dużym stopniu różniły się od tych, które za istotne uważał jej mąż Sobieski. Bardzo dbała o to, by jako królowa błyszczeć klejnotami, bogactwem i splendorem. Król natomiast chętnie obdarowywał podarunkami innych, starając się również w taki sposób, zdobywać sobie i Krajowi przyjaciół. 185 Por. List z 6 V 1668, s. 297. Marysieńka przywabiła Sobieskiego do swej sypialni, a wtedy królowa przyłapała ich na gorącym uczynku współżycia i jeszcze tej samej nocy zmusiła do zawarcia małżeństwa. Zawarte pod przymusem było ono nieważne. Dlatego powtórzono je oficjalnie i uroczyście, 5 VII 1665, w obecności Nuncjusza Ap. Antoniego Pignatellego, późniejszego papieża Innocentego XII. (Por. Z. Wójcik, dz. cyt . s. 101). 187 Kapelusz kard. H. A. de la Grange d’Arquien otrzymał od Innocentego XII w grudniu 1695 r. 188 Zob. List Marysieńki do Sobieskiego z Krakowa, z 3 X 1683 r, wyd. Czytelnik, Toruń 1966, s. 248. 186 94 Król Sobieski – mimo pewnych błędów i grzechów – w swoich wypowiedziach i postępowaniu ukazuje się nam jako człowiek religijny, pokorny, szczery i prawy. Bardzo przypomina wielkiego – choć też i grzesznego – króla Dawida, który swą słabość okazał na tle pięknej Batszeby, posuwając się aż do zabójstwa jej męża. Potem z pokorą przyznał się do swej słabości i zbrodni, pokutował i starał się żyć w przyjaźni z Bogiem. Mimo więc swej grzeszności, nie przestał być i wielkim wodzem, i bardzo wiernym czcicielem Pana Zastępów189. Sobieski, podobnie jak król Dawid, szczerze kochał Boga i starał się wiernie Mu służyć. Choć nie miał na sumieniu podobnej zbrodni jak Dawid, ale też uznawał siebie za grzesznika190 i liczył na miłosierdzie Boże191. Niewątpliwie, w swym miłowaniu stawiał Boga na pierwszym miejscu, starał się o żywą z Nim więź i jako wódz wciąż liczył na Jego pomoc. Ale nie krył też swego wielkiego zakochania się w Marysieńce, za które płacił wysoką cenę uzależnienia się od niej. Miłość do niej, którą bez końca wypowiadał z barokową emfazą, wywierała na niego wielki wpływ. Patrząc na nią poprzez pryzmat ludzkiej miłości, na ile zdołał, unikał zadrażnień oraz napiętnowania jej wad i braków192, wysławiał natomiast wciąż jej urodę i darzył wyjątkowym kultem. Ukazywał więc Marysieńkę, jako cenioną przez siebie, wyjątkowo piękną i kochaną kobietę. Gdybyśmy więc zdecydowali się na korzystanie z jej portretu naszkicowanego przy pomocy „pędzla i okularów” Sobieskiego, to nie moglibyśmy nikogo zapewnić, że jest to realny jej obraz. Byłby on przeidealizowany, nie ukazujący w pełni jej prawdziwej duchowej sylwetki, a więc daleki od realizmu. Nie moglibyśmy też za Boyem Żeleńskim nikomu dać gwarancji, że jej wpływ na małżonka był tylko pozytywny, bo – jak to już widzieliśmy – w rzeczywistości bywał często paraliżujący i pognębiający go. Toteż opierając się na listach Sobieskiego, nie bylibyśmy w stanie podać obiektywnego jej obrazu lub choćby szkicu dobrze oddającego sylwetkę duchową Marysieńki. Tym bardziej, jej portret podany nam przez Boya Żeleńskiego, zbudowany na bazie światopoglądu laickiego, budzi jeszcze większe zastrzeżenia, niż ów Sobieskiego. Forsowana przez Boya koncepcja 189 Por. 2 Sm 11, 2-27. Musimy pamiętać, ze wiele przypisywanych mu grzechów i złych skłonności ma jako swoje źródło paszkwile nieprzyjaciół, wypowiadane też przez poprzednią królową, jak i jego żonę Marysieńkę. 191 Sobieski nie zaprzecza złym faktom, które w jego życiu się rzeczywiście wydarzyły. 192 Sobieski zaprzecza, że przyczyną jego choroby jest żona, która już była chora z powodu współżycia z poprzednim mężem wenerykiem. Por. Listy, Kukulski, s. 101-102; 120; 188; Wójcik, dz. cyt. s. 62. 190 95 Marysieńki jako ideału kobiety i małżonki, oddanej, kochającej i inspirującej króla do wielkich czynów i zwycięstw, pod wielu względami nie odpowiadała rzeczywistości. Jest więc to portret fałszywy. W rzeczywistości, koncepcja życiowa Marysieńki, którą Sobieski szczerze kochał i radował się jej urodą, nie harmonizowała z kryteriami zdrowej duchowości. Wprawdzie nie można przeoczyć tego, że nieraz miała ona na swym koncie jakieś dobre uczynki i chyba też prawdziwe nabożne przeżycia193, ale jednak jej dojrzałe decyzje i koncepcja życiowa bardzo odbiegały od tej, którą posiadał jej mąż Sobieski. Bywało, że w istotnych sprawach nie zgadzała się z inicjatywami męża i nie była w stanie zrozumieć podstawy prawości jego działania. Na poczesnym miejscu nie stawiała też służenia pomocą mężowi w trosce o Rzeczpospolitą i jej mieszkańców194. Ceniąc swoją urodę, pozwoliła się zdominować chorobliwą ambicją. Miała swoje wygórowane cele, i zapotrzebowania, domagała się godności i honorów dla siebie i rodziny, potrzebne jej były drogie klejnoty i bogactwo. Opanowana przez wady, potrafiła nawet w ważnych sprawach przeciwstawiać się mężowi, lub naprzykrzać o błahostki i to w chwilach najmniej stosownych (np. w przededniu bitwy wiedeńskiej i wkrótce po niej195). Sobie przyznając posiadanie praktycznej mądrości, pouczała króla jak powinien postępować. Przekonywała go, że w świecie nie liczy się piękne postępowanie ale bogactwo i potęga oraz zgłaszała żądania zgodne ze swymi upodobaniami i zechciankami. W ten sposób uprzykrzała życie mężowi i również wygaszała jego inicjatywy. Tak postępując, wiedziała, że król Sobieski – jej wrażliwy mąż Jachniczek – ją kocha i była pewna, że nawet jej kaprysom zadośćuczyni: „Przekonasz się Waść, że w naszych czasach piękne postępowanie może tylko wystawić człowieka na pośmiewisko. Wystarczy, że Waść nie masz sobie niczego do wyrzucenia przed Bogiem i przed ludźmi, wywiązawszy się z tego, co człowiek pobożny i prawy powinien uczynić. Ale na tym obłudnym świecie im bardziej ktoś jest potężny, tym bardziej go szanują […]. Nade wszystko zaś nie polegaj Wść zbytnio na swojej sławie i na pięknym postępowaniu, żebyś się Waść samemu nie przyprawił o zgubę […]. Nieprzyjaciele tutaj czuwają”196. Wójcik dz. cyt., ss. 401; Kukulski, Listy do marysieńki, 72; 101-102; 117 Były momenty w życiu Marysieńki, kiedy z dezaprobatą mówiła o Kraju męża, a po jego śmierci razem ze swym ojcem przeniosła się do Rzymu. 195 Por. Kukulski, List Sobieskiego z 9 IX 1683 r, i list Marysieńki 3 X 1683. 196 Maria Kazimiera, Listy do J. Sobieskiego, (oprac. Kukulskiegfo), Kraków 1966, s. 251. 193 194 96 Jak już z powyższej analizy wynika, nie można ograniczyć się do korzystania jedynie z obrazów Marysieńki obu wyżej omówionych protagonistów. Wobec tego zobaczmy, jak inni na nią patrzyli. Jako przykład weźmy pod uwagę choćby jej „portret”, podany przez Lecha Ludorowskiego, we wprowadzeniu do powieści J. I. Kraszewskiego, noszącej tytuł: "Adama Polanowskiego dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki”: „Prześliczna, ale zimna, wyrachowana, patologiczna egoistka, bezwzględna, chytra, skąpa, pyszna, dumna, próżna, odpychająca. Przewrotna intrygantka, tyranizująca całe otoczenie i męża, przebiegła despotka kupcząca urzędami, zachłannie zgarniająca miliony do swej prywatnej szkatuły, spiskująca przeciwko własnemu mężowi, amoralna, zdradzająca go z jego przyjacielem Jabłonowskim (i nie tylko), skłócona z własnymi dziećmi, jątrząca przeciwko swoim synom, nie dopuszczająca najstarszego do sukcesji królewskiej […]. <Kobieta z piekła rodem!>”. – Trudno o bardziej odrażający konterfekt prześlicznej Marysieńki. Zupełnie nie pasuje do idyllicznego mitu. I cóż za drastyczny rażący kontrast z poretretem Sobieskiego” 197. W tej wyliczance wad Marysieńki, łatwo możemy dostrzec również te, które zazwyczaj obciążają polityków o chorej ambicji. Jeśli ktoś chciałby stanąć w obronie Marysieńki, uważając, że Kraszewski był do niej uprzedzony, lub że mamy do czynienia ze zwyczajną barokową przesadą, to jednak niech wpierw zajrzy do jej listów. Jako przykładowy może nam posłużyć jej dziewięciostronnicowy list, napisany w Krakowie po wiedeńskim zwycięstwie. Niestety, list w dużym stopniu potwierdza i usprawiedliwia powyższą reasumpcję opinii Kraszewskiego198. Zapewne temu negatywnemu portretowi towarzyszą barokowe przejaskrawienia, ale nie wydaje się, żeby były w dużej mierze przesadne. Chociaż bowiem Kraszewski wydał swoją publikację jako powieść, ale nie można kwestionować jej wartości, bo w zasadzie dość wiernie opierał się on na źródłach historycznych. Zresztą, tym listem z 3 X 1683 r., sama Marysieńka w dużym stopniu potwierdza słuszność takiej o sobie opinii. W liście jest wiele pretensji, wymówek i narzekań na króla, że źle różne sprawy załatwia; jest mnóstwo wskazówek i pouczeń, jak powinien postępować. Tyle nagan, krytyki, poleceń i rad przesyła mu w momencie, gdy ten znajduje się w pościgu za wrogiem. Jak wiemy, wtedy (na początku października), był moment, kiedy w pierwszej bitwie Józef Ignacy Kraszewski, "Adama Polanomskiego dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki”, Warszawa 1991, s.12. 198 Maria Kazimiera, Listy do Sobieskiego, List z 3 października 1683 r., s. 249-254. 197 97 pod Parkanami o mało nie zginął. Poznajmy choć kilka zdań tego wysłanego mu listu Marysieńki, „w sprawach dla niej bardzo ważnych”: „Nic mi Waść nie wspominasz o lichtarzu, który [on] miał zawieźć Wci. Chciałabym wiedzieć, czy go dostałeś i czy się Wci spodobał? Nic też Waść nie piszesz o fuzji – a jest podobno najpiękniejsza w świecie – ani o kompasie wysłanym pocztą, ani o książce St. Esprit […]. Nie pisałeś mi Waść czyś dostał pierścionek, który Wci wysłałam przez Toszkowskiego. Bardzo jestem z Waści niezadowolona, moje kochanie”199. W dalszym ciągu Marysieńka gani męża za to, że nie zabezpieczył skarbów po wezyrze, że pozwolił wojsku je rozgrabić i że nawet rzeczy własne śmiał darować książętom i generałom. Poucza męża, jak należało wszystkim rozporządzić, zgromadzić i zabezpieczyć. Na koniec w „Post Scriptum” daje królowi ostatnie najważniejsze polecenie: „Trzeba pokupować u żołnierzy co się da z drobiazgów za najniższą cenę”200. 3. Przyjaciel króla walczy o sprawiedliwość społeczną Św. o. Stanisław Papczyński – ceniony przez Sobieskiego jako teolog i ojciec duchowny201 – z doświadczenia znał trudne położenie pospolitego ludu, bo z niego pochodził. Podjął więc walkę o sprawiedliwość społeczną. Narzędziem, którego użył w obronie ludu, był „Prodromus”. Gdy w tym wówczas już trzykrotnie wydanym podręczniku retoryki poddawał ostrej krytyce praktykowaną przez szlachtę „Złotą wolność” i „Liberum veto” oraz napiętnował też inne jej wady i naużycia, doczekał się gwałtownej reakcji. Gdy przygotowywał do druku czwarte wydanie tego podręcznika retoryki, jakiś anonim zaatakował Autora za jego krytykę „złotej wolności”. We wstępie do IV wydania sam o. Stanisław referuje incydent w sposób następujący: „Niniejszy <Prodromus> [Zwiastun Królowej sztuk], który dostajesz do ręki, ukazuje się z myślą przygotowania drogi dla swojej królowej [dla Retoryki] w chwili, kiedy nieoczekiwanie grom z jasnego nieba omal go nie zniszczył. Jednak nie zniszczył go, ani nawet nie poraził. Głos wolny jakiegoś Anonima w stosunku do jeszcze wolniejszych głosów Polaków zabrzmiał bardziej nieokrzesanie niż taktownie, a będąc przejawem prawdziwego szału wywołał istną burzę. Maria Kazimiera, List do Jana Sobieskiego z 3 października 1683 r.,, ss. 248; 251. Tamże, s. 246-254. 201 O. Papczyński nie był mianowanym z urzędu teologiem czy spowiednikiem króla Sobieskiego. Urzędowym teologiem był Adam Przyborowski TJ, ,jak również Stanisław Franciszek Biegański OFMConv. 199 200 98 Zdołałem uchronić przed zagrożeniem swoje dzieło, ostrzeżony po przyjacielsku i bardzo roztropnie przez pewnego wielce szanownego i mądrego senatora […]. Usunąwszy pewne kwestionowane wypowiedzi, wyczyściłem tekst i tak opracowany oddaję go ponownie do druku”202. – Dzięki życzliwości zaprzyjaźnionego senatora Autor poprawił tekst swego dzieła i zmodyfikowany wydał bez dalszych trudności. Jak jednak można zauważyć, odpowiedź Świętego na atak nie polegała na zawieszeniu walki o sprawiedliwość społeczną. W IV wydaniu podręcznika o. Stanisław jedynie zastąpił kontestowany tekst „O złotej wolności”, chyba jeszcze wymowniejszą opowieścią „O złych Gigantach”. Poznajmy (z II wydania) kontestowane przez „Anonima” oryginalne punkty krytyki św. o. Stanisława dotyczące „złotej wolności”, „Liberum veto” i innych wad szlachty: a/ Wolność przechodząca w bezprawie. „Lecz kto nazwie wolnością to, że żyjemy swobodniej od barbarzyńców? "Prawdziwa wolność opiera się na przestrzeganiu praw i to o wiele bardziej praw Boskich niż ludzkich". Ale pod tym względem kogo i iluż takich znajdę w Polsce, wśród tych, którzy twierdzą, że nie czują się skrępowani żadnymi prawami z tego powodu, iż są wolni? Wielu mówi, jestem urodzony w domu szlacheckim, cieszę się wolnością, kto mi narzuci więzy? kto mnie zmusi do zachowania prawa? kto jako przestępcę ukarze? kto zbuntowanego ujarzmi? Jestem wolny, nie mam Pana! Chyba że w całkowicie wolnych wyborach sam go sobie wybiorę i to takiego, który pod przysięgą się zobowiąże, że nie będzie mnie ganił, choćby widział moje zuchwalstwo. – O jakaż to nadzwyczajna wolność! Jeśli słuszniej nie powiedzieć niegodziwa swawola”203. b/ „Liberum veto”. „I faktycznie, "kto uwierzy, że właściwością polskiej wolności jest to, że Rzeczpospolita najbardziej wtedy uważa się za wolną, kiedy w najwyższym stopniu służy?" Często zbierają się dostojni przedstawiciele Świętych Stanów, żeby radzić nad dobrem publicznym. Stan rycerski też wysyła swych posłów na Sejm. I oto masz ci! Przy zgodzie Senatu, przy jednomyślności 202 203 Prodromus wyd. IV w: Pisma zebrane, s. 97-98. Prodromus, wyd. II, s. 35). 99 ducha szlachty, tylko jeden człowiek – rozumie się, "wolny"! – wyrywa się spośród wszystkich, grzmi dwa lub trzy razy jednym tylko owym słowem <Nie zgadzam się!> i już natychmiast wszystkie obrady burzy; do tego stopnia burzy, że choć miało być uchwalone coś najbardziej zbawiennego, natychmiast traci swoją ważność, wskutek tego jednego człowieka, najczęściej niegodziwego i wroga Ojczyzny, którego uporu nie wzięto dostatecznie pod uwagę. – Czy wobec tego mam cię nazywać wolną, Polsko, której faktycznie jeden człowiek mówiący wiele i nierozumnie, kiedy chce to ci rozkazuje? Ty nie oddalasz żadnego jarzma, którym cię uciska jakiś zdradziecki Drań [oryg.<Drances>] i to posługując się jednym słówkiem, bo jest wolny? Twierdź sobie ile chcesz, ale świat zaprzeczy, że jesteś wolna, lecz powie, że jesteś służącą lub rozwiązłą, co brzmi jeszcze haniebniej”204. c/ W obronie Ojczyzny. „Musisz prowadzić walkę o religię i o Ojczyznę: sama, bez zgody wszystkich, nie możesz się obronić. Pozostajesz wdową i musisz sobie znaleźć króla: ale króla mieć nie możesz bez zgodnego głosowania wszystkich Stanów. Należałoby powiększyć twoje skarby: czy to na konieczne wydatki, czy na potrzeby uzbrojenia: ogłosisz więc ustawę rolną, lecz kto ją przyjmie? nałożysz podatki, kto je uiści? Ci, którzy dzięki twojej obronności stają się bogaci, którzy błyszczą twoimi majątkami, ci sami cieszą się z nędzy swojej dobrodziejki i z twojego dobra nie chcą ulżyć twej nędzy. – Widząc cię w tak wielkim ucisku, kto? – chyba tylko obłąkany – będzie cię nazywał wolną!”205. d/ Przeciw niesprawiedliwym wyrokom. „Przechodzę już do twoich przesławnych praw, które, gdyby nie obawa obrażenia twoich zbyt wolnych rycerzy, nazwałbym herezją. Cóż? Ty ośmielasz się surowość Boskiej sprawiedliwości łagodzić swoimi ustawami? Bóg kazał oddawać <Oko za oko, życie za życie>; ty ustanawiasz niewielką zapłatę pieniężną za pozbawienie życia wielu ludzi. Bóg nie ma względu na osoby. Uważa, że wszystkich zbrodnia- 204 205 Prodromus, wyd. II, s. 35-36. Tamże, s. 36. 100 rzy należy karać, niezależnie od tego, z jakiego stanu pochodzą i jaką zajmują pozycję. Ty sądzisz, że kiedy plebejusz podniesie rękę na szlachcica, powinien zostać rozsiekany; ale przeciwnie, nie pozwalasz nawet dotknąć szlachcica, jakkolwiekby ten najokrutniej zamordował wielu ludzi pochodzenia plebejskiego; głosisz, że jest wolny, karzesz kiesę tyrana, a nie głowę! Czyż nie taka jest ta twoja wolność? – O Polsko! Wstyd mi twojej hańby, którą często ci płodzą i nakładają twoi wolni synowie. Ach, jaką złą opinię masz za granicą na skutek obłąkańczej wolności swych Domowników!”206. e/ Przeciw uciskowi religii. „Czego zaś nie nazwę świętokradztwem, a co jest czynem szkodliwym, to gwałcenie świętych immunitetów: czyż nie jest to cecha właściwa twoich wolności? Nawet narody barbarzyńskie tak szanowały i dotychczas szanują religię, że uważają za największą zbrodnię zbeszczeszczenie czegoś, co zostało poświęcone Bogu, choćby przez dotknięcie palcem naczynia poświęconego Bogu. Ty znęcasz się nad naczyniami Najświętszego Boga, gdy jego Pomazańców nie tylko dotykasz lecz szarpiesz, gdy twoja wolność dusi ich wolność. Jakie sejmy odbyłaś, na których byś nie atakowała przedstawicieli Kościoła? Ile zgromadzeń zwołałaś, na których byś nie uciskała duchownych? Jakie podatki nałożyłaś, z których wyjęłabyś Prześwięty Stan Najwyższych Ojców? Żołnierz potrzebuje leż zimowych? – w duchownych umieszczasz go dobrach; Jest głodny? – zostaje nakarmiony Chrystusowym chlebem; Ziębnie z braku odzieży? – odziewa go Kościół. Ba! nawet, gdy żąda wypitki? – członkowie Kościoła dostarczają mu grosza. To hańba, a nie wolność! – Stoły w pałacach błyszczą od srebra i złota; ołtarze Pańskie pełnią służbę Bożą na miedzi, ołowiu i drzewie, ponieważ pod pozorem patriotyzmu przetopiono święte naczynia przeznaczając je do najbardziej świeckiego użytku”207. f/ Przypomnienie prawa wrodzonego. „Cycero w obronie Milona: <O, sędziowie! Istnieje bowiem to niepisane lecz wrodzone prawo, którego się nie uczymy, nie 206 207 Prodromus, wyd. II, s. 36-37. Tamże, s. 37. 101 otrzymujemy i nie wyczytujemy, lecz które z samej natury bierzemy, czerpiemy i odtwarzamy. Którego nie musimy być nauczeni, bo z nim zostaliśmy stworzeni, nie otrzymaliśmy jego przepisów lecz zostaliśmy nim przepojeni w takim celu, żeby wszelki uczciwy środek dla ocalenia siebie mógł zostać przez nas wtedy zastosowany, kiedy nasze życie będzie zagrożone w wypadku jakichś zasadzek, przemocy, napaści zbójców czy wrogów>”208. 4. Sposób upominania i nawracania209 a/ Życie w grzechu ciężkim. „Drekseliusz w dziele <Józef> (r. 12), opisuje stan grzesznej duszy: Dopóki grzech śmiertelny ciąży na duszy, żaden czyn, choćby był trudny i dobry, nie może być zasługujący. Możesz pójść na pielgrzymkę do Kompostelli!210 i dojść aż do świątyni św. Jakuba, dręczyć postem ciało, rozdać na jałmużnę cały majątek, ale dopóki jesteś wrogiem Boga, niczgo nie zasłużysz. Grzech śmiertelny wszystko zatruwa i zaprzepaszcza, zagrabia wszystkie wartości naszych czynów”211. b/ Upominanie grzesznego. „Wielu mogłoby się poprawić z wad, gdyby mieli roztropnych upominających. Powiedziałem <roztropnych>, bo gdy upominanie jest wynikiem przesadnej gorliwości, rzadko przynosi korzyść, tym bardziej zaś, gdy jest robione w gniewie, gwałtownie. Jak bowiem ludzie stopniowo przywykają do wad, tak też trzeba ich powoli z nich uwalniać. Gwałtowność wszędzie jest szkodliwa. Stąd Dawid, jak mniemam, mając przed oczyma bardzo łagodne i bardzo ostrożne upominanie Natana, śpiewał w Ps 141,5: <Niech sprawiedliwy mię bije: to czyn miłości; olejek występnego niech nigdy nie ozdabia mej głowy>. Nie inaczej zarządził Apostoł: <Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę>" (Ga 6, 1). 208 209 210 211 Prodromus, wyd IV, s. 187. Templum Dei Mysticum, ss. 182-189. Santiago di Compostella w Hiszpanii, posiada sanktuarium św. Jakuba Apostoła. Prodromus, wyd IV, s. 186. 102 c/ Sposób upominania. „Nie należy też ujawniać cudzych słabości wpierw, zanim nie upomni się ich po bratersku prywatnie. Kiedy czyjś występek, a tym bardziej większej ilości osób, czy też wspólnoty, jest podawany do publicznej wiadomości wielu, wtedy zwykł być ostro broniony. Choć jest to bardzo nieroztropne, ale każdy łatwiej ścierpi zamach na swoje zdrowie, niż na swoje dobre imię. Od tego zła mogą być odwróceni przez mądrych upominających. Dlatego Mądrość Niebieska zostawiając nam tu doskonałą regułę, mówi u Mt 18, 15-17: <Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby 'na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa'. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik>". d/ Upominać stopniowo, uwzględniać osoby i okoliczności. „Zwróć uwagę, jak stopniowo, jak ostrożnie należy postępować przy napominaniu braterskim. Niektórzy już się poprawiają, gdy słyszą, że inni są ganieni za to, co złego im się przydarza. Niektórzy nie uznają wad, dopóki nie zobaczą swoich win, i uważają, że przez ich strofowanie chce się innych poprawiać; niektórzy na skutek częstego poprawiania stają się gorsi; niektórzy pragną być poprawiani nawet w najdrobniejszych rzeczach. Upominającym może też służyć owa wypowiedź z księgi Przysłów 28, 23: <Kto kogoś strofuje, w końcu znajdzie więcej łaski, niż język co schlebia>. I słusznie! Czemu bowiem uciekamy od karania, że już nie mówię od poprawy? skoro <Lepiej jest słuchać karcenia mędrca, niż słuchać pochwały głupców> (Koh 7, 5). Czemu uciekamy od upominania, gdy <Lepsza jest jawna nagana niż miłość tajona>? (Prz 27, 5). Czemu uciekamy od karcenia, gdy lepsze są <Razy przyjaciela, bo są znakiem wierności, niż pocałunki wroga, bo są zwodnicze> (por. Prz 27, 6)”. e/ W razie nieskuteczności upomnień, modlić się. „Wracam znów do roztropności strofowania i nie na żarty mówię: Należy brać pod uwagę naturę i charakter upominanych, uwzględniać mądrze okazje i obrać właściwy sposób postępowania. Co więcej, za upartych i żyjących bez łaski, należy bardzo gorąco się modlić, aby Bóg sprawił w nich swym światłem to, co przekracza naszą moc i roztropność, by nawet największych przestępców zmienił w 103 najświętszych ludzi. Bardziej tu pomaga modlitwa, niż surowe upominanie czy ostra nagana. Stąd doskonale ktoś powiedział: <Te rzeczy, których człowiek nie jest w stanie w sobie lub w innych poprawić, powinien cierpliwie znosić, aż Bóg inaczej zarządzi. Jeśli ktoś raz, albo dwa razy napominany nie podporządkowuje się, nie tocz z nim sporu, lecz poleć wszystko Bogu, aby się działa Jego wola i aby Ten miał cześć u wszystkich sług swoich, Który doskonale wie, jak złe rzeczy obracać na dobre>". f/ Upominać możnych, gdy Bóg do tego powoła. „Nie odradzam jednak upominania możnych. <Każdemu bowiem powierzony jest jego bliźni> (por. J 15, 17). Nie zgadzam się też na pobłażanie złu, bo to psuje całe wspólnoty. Chcę, aby miłość była tu połączona z roztropnością i cierpliwością. Albowiem i Apos212toł mówiąc do Tymoteusza łączy je obydwie: <Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, karz, proś, łaj, z wszelką cierpliwością i nauką> (por. 2 Tm 4, 2). Zresztą, do wypełnienia reguły braterskiego upominania, gdy innym sposobem nic nie można zdziałać, wystarczy niezaaprobowanie postępowania. Któż bowiem mógłby podjąć walkę o dobro z możnymi? Chyba jeśli jesteś uzbrojony łaską Bożą, tedy będę doradzał, abyś wystąpił do walki i albo padł, albo zwyciężył. Masz wspaniałe przykłady wielkich ludzi. U Żydów – Jana Chrzciciela; u łacinników – Boecjusza i Symmacha, Marcina i Grzegorza; u Greków – Chryzostoma i Bazylego; u Anglików – Tomasza z Canterbury i drugiego Tomasza Morusa]; u Polaków, (że pominę milczeniem inne Narody), sławnego biskupa Stanisława oraz innych dobrze znanych. Ci, podczas gdy nieustraszenie oskarżali lub korygowali cudze błędy, albo też nie podpisywali się pod bezbożnością, znajdowali bądź najwyższą nienawiść, bądź wygnanie, bądź śmierć. – A ty, czy posiadasz tak wiele łaski? Jeśli tak, odważ się nie darować złoczyńcom, a posiądziesz wieniec zwycięstwa”213. g/ Życzenia Autora. „Życzę sobie i innym, aby u mnie oraz u każdego człowieka krzewiły się dobre uczynki. Przez nie bowiem odnawia się Mistyczny Dom Boży i przez nie uzyskuje się miłosierdzie Boże. Czyny nasze idą za nami. 213 Templum Dei Mysticum, s. 182-189. 104 Ktoś wyraził się pobożnie: <Na pewno gdy nadejdzie dzień sądu, nie będziemy pytani, co czytaliśmy, lecz co czyniliśmy; ani też czy dobrze mówiliśmy, lecz czy religijnie żyliśmy>. Kiedy to nastąpi? <Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a wszyscy aniołowie z Nim (odpowiada Mateusz 25). I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie [...]. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: 'Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata>'" (Mt 25, 31-34). 5. Kwestie wybrane a/ Czasy Baroku. W badaniach historycznych nie można ignorować konkretnych czasów i stosować tylko współczesną interpretację, zwłaszcza gdy jest skażona jakimś uprzedzeniem lub ideologią. O obowiązku uwzględniania właściwej epoki mówił kard. J. M. Lustiger: „Osądzanie jakiegoś społeczeństwa z wcześniejszej epoki według punktu widzenia, jaki nam się wydaje prawdziwy, jest anachronizmem. Praca historyczna próbuje zobaczyć, a raczej wyobrazić sobie epokę, która przeminęła. Ale nie ma odtworzenia przeszłości bez szacunku dla innych i bez uznania ich odrębności [...]. Żądam pewnego minimum badań, a w pierwszym rzędzie uczciwości intelektualnej i ścisłości metody, żeby historii nie zastępować zwyczajną interpretacją ideologiczną214”. Pamiętajmy więc, że zarówno św. o. Stanisław Papczyński, jak i król Jan III Sobieski, obaj żyli i działali w okresie Baroku. Język tego okresu charakteryzuje patos i wielosłowność. Bez miary używa się wielu słów, różnych określeń, przymiotników, i to często w stopniu najwyższym. Chociaż św. o. Stanisław Papczyński żyje w tym okresie, to jednak język naszego profesora retoryki – doskonałego znawcy rodzajów literackich – jest piękny i pełen umiaru. Natomiast nieco inny jest język listów króla Sobieskiego, mającego za sobą studium retoryki w Kolegium Nowodworskiego w Krakowie215. Jego język, zdominowany ludzką miłością, w większej mierze obfituje w emfazy i patos. Zobaczmy to na przykładzie choćby początku i zakończenia jakiegoś z jego listów: J. M. Lustiger, Wybór Boga, Kraków 1992, s. 104-105; por. też J.an Paweł II, Znak sprzeciwu, Kraków 1995, s. 126-127. 215 Por. Z. Wójcik, dz. cyt., s. 36-37. 214 105 „Jedyne duszy i serca kochanie, wszystkie pierwsze i ostatnie moje na tym świecie pociechy, najśliczniejsza i najwdzięczniejsza Marysieńku, dobrodziejko moja!” (z 9 XII 1667) „Już tedy kończyć muszę, całując milion razów wszystkie śliczności najukochańszego ciałeczka mojej jedynej Marysieńki i one mile przytulając do siebie ze wszystkiego serca i duszy” (z 19 IX 1683). Czasy baroku, nie miały trójwymiarowych obrazów, ani kolorowych dynamicznych filmów; miały natomiast sobie właściwą formę wypowiadania się. Język Baroku był bardziej zbliżony do dynamicznego języka biblijnego, korzystającego z alegorii i przypowieści, jak również do języka Ojców Pustyni, Ojców Kościoła i mistyków; natomiast zdecydowanie odbiegał od spekulatywnego, naukowego języka scholastyków. b/ Znaczenie Retoryki. Cel retoryki, to nauczenie sztuki pięknego i dobrego przemawiania. Przy realizacji tego zadania, retoryka posiłkuje się psychologią, socjologią i pedagogiką. Umiejętność pięknego przemawiania może jednak służyć zarówno do osiągania dobra, jak i niestety, do wyrządzenia komuś krzywdy. Może spowodować utratę przyjaciół, pracy, a nawet pozbawić chęci do życia. Nasz profesor retoryki, już wyżej powiedział, że „Choć jest to bardzo nieroztropne, ale każdy łatwiej ścierpi zamach na swoje zdrowie, niż na swoje dobre imię”. Toteż ci, którzy posiedli sztukę dobrego przemawiania i pisania, powinni mieć dobrze uformowane sumienie, przestrzegać zasad moralnych, zachowywać boskie przykazania, a zwłaszcza to o miłowaniu bliźniego, podane w formie zakazu: „Nie bę-dziesz mówił fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” (por. Wj 20,16-17). Trzeba zauważyć, że choć każdy z nas jest moralnie odpowiedzialny za wypowiadane słowo, ale w obecnych czasach jeszcze w większym stopniu odnosi się do wielkiej rzeszy tych mówców, pisarzy i redaktorów, którzy – jak nigdy dotąd – mają w swym ręku wyjątkowo skuteczne „publikatory” społecznego przekazu (mass media). Dzięki nim są w stanie w krótkim czasie obdarzyć miliony ludzi zarówno dobrym słowem, inspirowanym przez prawdę i miłość, jak również skazić opinię publiczną złem kłamstwa, oszczerstwa, obmowy, błędu, buntu, chciwości, zemsty, nienawiści itp. Czego może dokonać nieokrzesany język, to już przed dwoma tysiącami lat zauważał św. Jakub Apostoł: „Język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia. Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i 106 ptaków, gadów i stworzeń morskich można ujarzmić i rzeczywiście ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca, i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi” (Jk 3,6-10). Ci, którzy posiedli umiejętność pięknego przemawiania i pisania, powinni więc inspirować się miłością bliźniego, służyć dobru wszystkich, całej społeczności. Trzeba jednak ze smutkiem powiedzieć, że w praktyce dzisiaj wielu reporterów, redaktorów i mówców, którzy posiedli sztukę przemawiania, dyspensuje się zarówno od pięknego przemawiania, jak też i od moralnej odpowiedzialności za przekazywane treści. Nie tylko więc nie dbają o piękno i o kulturę języka, ale ponadto grzeszą brakiem prawdy i dobra oraz miłości Boga i bliźniego. W miejsce dobra z większą gorliwością krzewią zło w postaci niesprawiedliwości, obmowy, kłamstwa, oszczerstwa nienawiści, niezgody itd. Takie postępowanie, którego zbyt często jesteśmy dzisiaj świadkami, już za czasów św. o. Stanisława i króla Sobieskiego poprowadziło do osłabienia naszego kraju, utraty wolności i w końcu do rozbiorów. Wtedy to krytyczny Jakub Sobieski, rodzony ojciec króla Jana III Sobieskiego, wysyłając synów na naukę do Europy Zachodniej, w „Instrukcji” dla nich, polecił im strzec się szkodliwych kontaktów z rodakami, by nie ulegli szerzonym przez nich zgorszeniom:216 „Co się zaś tknie konwersacyjej z naszymi Polakami, to już miłością moją ojcowską proszę was… rozkazuję i zaklinam pod moim ojcowskim błogosławieństwerm, abyście sobie jako najostrożniej postępowali, i Pana Boga o to proszę i prosić będę, aby jak najmniej Polaków było, gdzie wy będziecie stać, bo po prostu nasi radzi się z sobą wadzą i na drugiego radzi poduszczają, nowinki sieją jeden o drugim, jeden drugiemu leda czego zajrzy, jeden drugiego psuje złym przykładem, złymi obyczajami, na złe rzeczy namawiając, radzi poduszczają na starszych, na utraty niepotrzebne. Rzadki z nich czym się tam dobrym bawi. Widzimy też, że sroga ich rzecz, co cielętami przyjeżdżają do cudzej ziemie, wyjeżdżają zacz wołami do ojczyzny swojej”. Jest to smutne świadectwo z tamtych czasów, tym bardziej, gdy ten smutek pogłębia fakt, że po trzystu latach instrukcja nie straciła znaczenia. Dzisiaj też zbyt łatwo i często godzimy się, by zamiast miłości panowała wśród nas pycha, chciwość, egoizm, zemsta i pieniactwo. Por. Z. Wójcik, dz. cyt. s. 39-40: Jakub Sobieski, Instrukcja synom moim do Paryża, za F. Kulczyckim I, 1, nr 4, s. 32. 216 107 Wiemy, że w naszej ludzkiej społeczności panuje przemożna skłonność do wyręczania sędziów, prokuratorów i oskarżycieli, choć niewielu ma do tego wymagane kwalifikacje, wiedzę, kompetencje. Toteż Chrystus polecił swoim wiernym: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni […]. „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? (Mt 7,1-3). Jesteśmy jednak świadkami, jak często wypowiadający się publicznie dziennikarze, a zwłaszcza mówcy polityczni, wśród których nie brak też chrześcijan, kierują się barbarzyńskim nastawieniem zemsty i nienawiści, sugerowanym przez złego ducha. Taka postawa towarzysząca w naszych czasach zwolennikom komunistycznego ateizmu – jak stwierdzają historycy – pozbawiła życia więcej niż sto milionów ludzi. Pamiętajmy o tym. Wielu z upodobaniem posługuje się słownictwem nie mającym nic wspólnego z kulturą języka. Lepszy wydaje się im słownik należący do świata przestępczego lub nieobyczajnego. Poza tym, zamiast posługiwać się prawdą, wielokrotnie wyręczają się kłamstwem, bo wydaje się im praktyczniejsze, bardziej życiowe i popłatniejsze. Ci też zapominają, że ojcem kłamstwa jest szatan. Szerokie otwarcie się na sugerowane przez niego kłamstwo, jak również na takie wady jak pycha, nienawiść, zazdrość, chciwość, różne wynaturzenia, stwarza wszystkim warunki zbliżone do piekielnych, zatracających sens życia. Natomiast Pan Bóg, który jest Stwórcą wszystkiego, pełnią Miłości, Dobroci i miłosierdzia, Źródłem Życia i szczęścia, jest również Pełnią Prawdy i naszym Ojcem. Dlatego św. Stanisław, jako profesor retoryki, na mocy ślubu oddany na własność Matce Niepokalanie Poczętej, w której Słowo stało się Ciałem, Jej również oddaje na własność swój podręcznik wymowy. W nim zaś przywołuje stwórcze odwieczne Słowo Ojca Niebieskiego, Chrystusa, aby był dla nas rzeczywiście Drogą, Prawdą i Życiem. Pragnie, by nasze życie toczyło się z Chrystusem i w Chrystusie, w warunkach przypominających niebo na ziemi. Nasz święty Profesor podaje sposób przemawiania, oparpty na miłości i prawdzie, mający rzeczywiście służyć dobru człowieka. Swój zamiar wypowiada w Dedykacji oraz Inwokacji „Prodromusa”. Pokazuje jaki charakter będzie miał jego podręcznik retoryki: ŚWIĘTEJ BOŻEJ RODZICIELCE SŁOWA PRZEDWIECZNEGO, MAJĄCEJ DAR PIĘKNEGO WYSŁAWIANIA SIĘ, NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE BEZ ZMAZY PIERWORODNEJ POCZĘTEJ TEGO ZWIASTUNA RETORYKI, KRÓLOWEJ SZTUK WYZWOLONYCH, OFIARUJE, POŚWIĘCA, DEDYKUJE PEŁEN PROSTOTY SERCA ODDANY JEJ – ZGODNIE ZE ŚLUBOWANIEM – STANISŁAW. PRZECZYSTA RODZICIELKO MĄDROŚCI, NAUCZ NAS I DOBRZE ŻYĆ I PIĘKNIE PRZEMAWIAĆ! 108 c/ Określenie krasomówstwa. Św. o. Stanisław przytacza wybrane zdania znawców przedmiotu, ich sentencje i opinie, w celu właściwego rozumienia sztuki pięknego i dobrego przemawiania: “Ten posiadł sztukę pięknego przemawiania, kto poszerzył swe serce praktyką dobrego życia, a sumienie nie przeszkadza mu w przemawianiu, gdy mowę poprzedza życie"217. "Krasnomówcą jest ten, który to co ogarnia umysłem, jest w stanie przedstawić w jasnej mowie, a nie ten, który choćby nie wiem jak uczonymi i wyszukanymi słowami, zaciemnia nawet to, co oczywiste i przejrzyste. Pierwszy, choćby coś było niejasne, potrafi naświetlić, drugi nawet to, co dla wszystkich jest oczywiste, jak najbardziej zaciemni. Z tego powodu tego pierwszego jako tego, który pragnie wszystkim przyjść z pomocą, obsypują najwyższymi pochwałami, drugi natomiast, zżerany żądzą własnej chwały, nie może liczyć na szacunek i nagrodę”218. "Krasnomówcą jest ten, kto małe rzeczy umie przedstawić skromnie, średne w sposób umiarkowany, wielkie natomiast wzniośle, planować przejrzyście, przedstawiać rozmaicie”219 "Władza u ludzi opiera się na rozumie i na wymowie [umiejętności przemawiania]. Samym rozumem nie da się rządzić narodami, a wymowa na to nie zasługuje. Dopiero jedno i drugie pozwala panującemu uporać się się z problemem władzy. Między jednym a drugim różnica jest tylko taka, że to, co w przypadku jednych da się osiągnąć rozumem (argumentem rozumowym), innym trzeba narzucić z pomocą umiejętności przemawiania"220. Prodromus („Zwiastun”). Książka ta jest w znaczeniu technicznym podręcznikiem wymowy, lecz – jak już wyżej mówiliśmy – jednocześnie świadczy o talencie, lub więcej! o charyzmacie dydaktycznym i pedagogicznym autora. Św. o. Stanisław, jeszcze jako pijar umiał Papież Grzegorz Wielki, ok. 540-604. Św. Izydor z Peluzjum, Epist. III 42; Izydor, urodzony ok., 370 r. w Aleksandrii, był opatem w klasztorze niedaleko Peluzjum w Egipcie. 219 Cassiodorus, polityk, pisarz religijny, ur. ok. 340 r. w Aleksandrii. 220 Ludwik Bourbon, w Przedmowie do Palatium reginae eloquentiae, znanego też pod tytułem Reginae eloquentiae palatium sive exercitationes oratoriae, Paryż 1641. 217 218 109 przekazywać swoim uczniom i narodowi mądrość, umacniać wiarę swoich rodaków i podnosić ich na wyższy poziom moralny. „Sztuka wymowy posiada owe trzy bezcenne talenty: nauczania, upiększania i przekonywania. Nauczyciele wymowy nadali nazwy sprawom sądowym; wymowa wiele znaczy w sądach, wiele w Senacie, wiele w każdej sprawie i w każdym miejscu; broni niewinnych, oskarża winnych, wyróżnia zasłużonych, gani niegodziwych, naucza niewykształconych, nawet niechętnych skłania do tego, czego chce”. d/ Niektóre zasady retoryki. Podczas omawiania sposobu dowodzenia i zbijania argumentów, a także chwalenia i ganienia Autor wymienia bardzo interesujące zasady retoryki. W części drugiej podręcznika podaje liczne rady praktyczne, a także reguły stosowanej a przy tym często nadużywanej demagogii. Zobaczmy, jakie bywają stosowane reguły, gdy sprawa przyjmuje postać rodzaju literackiego oskarżycielskiego i ganiącego: Wszystko, co można chwalić, można i ganić. To samo, innymi słowami: można oskarżać oraz ganić wszystko i wszystkich; również to, co jest piękne i dobre, jak też tych, którzy są dobrzy i uczciwi. Podobnie też istnieje druga możliwość, tj. chwalenia rzeczy i osób brzydkich i złych221. Św. o. S. Papczyński pozwalał oskarżać i ganić dobre rzeczy i osoby tylko podczas ćwiczeń na lekcjach retoryki: „exercitii causa”, tymczasem inni nie ograniczali się do stosowania tych zasad tylko na zajęciach dydaktycznych. Aby mieć jaśniejszy pogląd, weźmy jako przykład konkretne zasady nagany: „Jeżeli ganisz człowieka, przedstaw przede wszystkim jego rodzaj ciemny, prostacki; gdyby należał do znakomitego rodu, podniesiesz to, iż się wyrodził od swoich przodków. Zganisz jego złe wychowanie; jeżeliby zaś otrzymał dobre, wykażesz, że mu nie odpowiedział i zepsuł się, jak wonny płyn w cuchnącym naczyniu. Zaletom przeciwstawisz wady; jeśli nie pozostawił żadnych ich śladów, dowiedziesz, że był jak najbardziej skłonny do wad, lecz nie miał sposobności do okazania ich w czynie. Wymienisz jego złe postępki: niegodziwe, gwałtowne, przeklinane; jeśliby pewne z nich były nawet prawe, to jednak wskażesz, iż grzebała je i pokrywała wielka ilość nikczemnych. 221 Por. Prodromus, s. 60-61. 110 Porównasz go z ludźmi podobnego rodzaju i wyjaśnisz, że przewyższa ich daleko niegodziwością. Ułożysz zakończenie odwodzące wszystkich od naśladowania tego człowieka”222. Z powyższych zasad ganienia widać, że w przypadku osoby dobrej i uczciwej, można przewrócić „do góry nogami” całą prawdę o niej: z pozytywu można zrobić negatyw. Gdy do tego dodamy jeszcze inne zasady, szczególnie te, które należą do wspomnianej już demagogii, będziemy mieli już przybliżony obraz rodzaju literackiego, stosowanego bez skrupułów przez przeciwników króla Sobieskiego. Będzie on tylko przybliżony i nadal niejasny, ponieważ Historia Sobieskiego jest skażona przez jego przeciwników wielu paszkwilami. e/ Procedury procesu. Kościelny proces, rozpoczęty w 1767 r. pod kątem beatyfikacji i kanonizacji o. Stanisława Papczyńskiego, został zakończony. Wszelkie zarzuty i wątpliwości co do jego świętości zostały zadawalająco wyjaśnione i oddalone, co potwierdził Akt o heroiczności cnót Ojca Stanisława Papczyńskiego, wydany w czerwcu 1992 r. przez papieża Jana Pawła II. W Licheniu 16 września 2007 r. miała miejsce jego beatyfikacja, którą przeprowadził kard. Tarcisio Bertone, a 5 czerwca 2016 r. w Rzymie papież Franciszek dokonał aktu jego kanonizacji. Kogoś z nas mogło zdziwić, że gdy po długiej przerwie, w połowie XX w. podjęto kontynuację przerwanego w XVIII w. procesu, wówczas uległy dużemu zwielokrotnieniu zarzuty wysuwane przeciw temu kandydatowi na ołtarze. Warto wiedzieć, że istotnym powodem powiększenia się liczby zarzutów nie było odkrycie nowych istotnych problemów i trudności, lecz zmiana procedury prowadzonego procesu beatyfikacyjnego. W XVIII w. był to proces zwyczajny, w połowie XX w. zaś historyczny. Zamiast - jak było na początku - jednego Promotora Wiary, oceniającego odpowiedniość kandydata na ołtarze, teraz do tej sprawy powołano ponad dwudziestu konsultorów: dwunastu historyków i dziewięciu teologów. Z powodu więc dużej liczby ekspertów pomnożyła się też ilość stawianych pytań i powtarzanych zarzutów. W ten sposób zaistniały lepsze warunki do wyjaśnienia wszelkich nawet mniejszej wagi wątpliwości dotyczących świętości życia Sługi Bożego. Te skrupulatniejsze badania osiągnęły swój cel, gdyż potwierdziły fakt świątobliwości o. Stanisława i braku przeszkód do jego beatyfikacji. 222 Tamże, s. 70-71. 111 e/ Potrzeba dalszych rozważań. Jednak przemożne zwracanie uwagi podczas procesu na zarzuty, zajmowanie się w przeważającej mierze problematyką negatywną tego kandydata na ołtarze, miało też swoje niezaplanowane następstwa. Sprawdzanie jakim nie był, jakich wad nie miał, jakiemu złu się przeciwstawiał, jakich błędów nie popełniał itd. w ’Positio’ (1977), za mało służyło zwróceniu uwagi na to co miał i co dobrego czynił (świętość, praktykowanie cnót). Dlatego trzeba było w dodatkowych dokumentach ’Informatio’ (1990) i ’Explicationes’ (1991) przytoczyć istniejące dowody o jego świątobliwości, pokazać jakim faktycznie był i jakie cnoty praktykował. Ten negatywny aspekt procesu sprawił też, że w jeszcze większej mierze niż sprawa świętości, została też odsunięta na później sprawa otrzymanego przez założyciela zakonu charyzmatu dla Zgromadzenia i Kościoła. Chodzi tu o Niepokalane Poczęcie i jego kult, jak również o niesienie większej pomocy Kościołowi cierpiącemu w czyśćcu i walczącemu o zbawienie na ziemi. Zgromadzenie Księży Marianów podczas postulowanych przez Kościół prac przystosowanej odnowy (aggiornamento) wiele uwagi poświęciło otrzymanym charyzmatom, ale mając na uwadze głównie własne potrzeby. Tymczasem należy uwzględnić fakt, że charyzmaty mają służyć całemu Kościołowi. Od czasu św. o. Stanisława Papczyńskiego Duch Święty wiele powiedział Kościołowi na temat Niepokalanego Poczęcia. Warto więc spojrzeć na sytuację w jakiej znajdujemy się obecnie, gdy często słyszymy wypowiedzi o wejściu w okres „końca czasów”, jak również o odniesionym zwycięstwie nad szatanem przez apokaliptyczną Niwiastę obleczoną w słońce. 112 SKRÓTY APS - Acta Processuum Sacrorum, w Archiwum Archid. Pozn. DW - Dziennik czynności, o. Kazimierz Wyszyński, w: PKW s. 10-233. IC - Inspectio cordis. NV – Norma vitae; TDM - Templum Dei Mysticum. PKW – Pisma Kazimierza Wyszyńskiego, wyd. studyjne, Puszcza M. 2002. Positio Pap. – beatif. et can. S. D. S. Papczyński, Romae 1977. Positio Wysz. - beatif. et can. S. D. C. Wyszyński, Romae 1986. PP - Copia Publica Transumpti Processus, Romae 1953. RVH - Relatio et vota dell' Ufficio Storico, tenuta il 23 nov. 1977. V. vel (albo) VF - Vita Fundatoris, Leporini M., w: Positio Pap. s. 634-717. VW - Vita v. Servi Dei Patris Stanislai, C. Wyszyński, w: PKW. s. 663-742. ŹRÓDŁA Z. Abrahamowicz, Kara mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973 M. Dyakowski, Diariusz medyczny; Internet. M. Kątski, Diariusz wyprawy wiedeńskiej, Lublin 1934. D. Kochanowski, Dzieło Boskie, Kraków 1683. M. Kraus, Historia, Puszcza Mariańska 2008 (wyd. studyjne). Bł. S. Papczyński, Pisma zebrane, Warszawa 2007. Jan Ch. Pasek, Pamiętniki Rok Pański 1683. Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994. S.E. Ravasio, Ojciec mówi do swoich dzieci, Kraków 1998. J. Sobieski, Listy do królowej Marysieńki, oprac. L. Kukulski 1970 . Jakub Sobieski, Dyaryusz Wyprawy wiedeńskiej, Warszawa 1883 r. Maria Kazimiera,Listy do Jana Sobieskiego, Czytelnik 1966. LITERATURA N. Davies, Boże igrzysko, Kraków, 1991. E. Jarra, Myśl społeczna O. St. Papczyńskiego…, Stockbridge 1962. P. Jasienica, Rzeczpospolita obojga Narodów, cz. 2, PIW. F. Koneczny, Święci w dziejach Narodu Polskiego, W-wa 1985. J. I. Kraszewski, Adama Polanowskiego… notatki, Warszawa 1986. M. Kukiel, Dzieje Polski, Paryż 1984. B. Kumor, Historia Kościoła II, Lublin 2003 J. M. Lustiger, Wybór Boga, Kraków 1992. W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Warszawa 1958. J. Pietrzak, O. S. Papczyński, Kraków 1913. M. Rożek, Zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod W. Kraków 2008. S. Sydry, Organizacja Ks. Marianów w XVIII w., Stockbridge 1965. J. Wimmer, Odsiecz wiedeńska 1683 roku, Warszawa 2008. 113 PRZYCZYNY TURECKICH KLĘSK I ROZCZAROWAŃ SOBIESKIM CZĘŚĆ I SPRAWA NIEZDROWEJ AMBICJI 1. 2. 3. 4. Wprowadzenie Stanisław Papczyński – święty przewodnik i wychowawca Dedykacja pierwszego wydania „Prodromus” Niezdrowa ambicja i wady z nią związane CZĘŚĆ II KLĘSKI TURKÓW OSMAŃSKICH I ICH PRZYCZYNY W OCZACH MUZUŁMANÓW 1. Sprawy wstępne 2. Przyczyny wypowiedzenia wojny Cesarstwu 3. Podstawy spodziewanego zwycięstwa A. Fundament pewności zwycięstwa króla Sobieskiego B. Władcy tureccy stawiają na wielkość i potęgę armii a/ Potęga osmańskiej armii b/ Praktyczna samowystarczalność c/ Środki do utrzymania gorliwości d/ Liczebność armii Kara Mustafy 4. Wielkość i upadek wezyra A. Zajmowanie miejsca Boga B. Klęska armii Kara Mustafy pod Wiedniem a/ Muzułmański opis przegranej bitwy b/ Zwycięstwo Sobieskiego i klęska Kara Mustafy 5. Przyczyny klęski Kara Mustafy A. Przyczyny klęski według kronikarzy B. Proces dekadencji moralnej C. Tragiczny koniec Kara Mustafy CZĘŚĆ III ROZCZAROWANIA SOBIESKIM 1. Kto był rozczarowany? 2. Przyczyny braku naprawy 3. Przyjaciel króla walczy o sprawiedliwość społeczną 4. Metoda upominania i nawracania 5. Kwestie wybrane 114 115