Pobierz artykuł

advertisement
Powiem tak; uwielbiam współzawodnictwo, choćby i w sikaniu na odległość, ale do czasu zanim ktoś nie
zacznie używać węża od myjki ciśnieniowej. A tak się dzieje, jak wiemy – podczas wszelkiego rodzaju spotkań
pomiędzy lekarzami. Każdemu z nas trafiły się spektakularne sukcesy, jakieś porażki – i opowiadamy o nich
podczas spotkań, jak choćby to w Licheniu, poświęcone szczepieniom u świń.
- Poniedziałek rano, właśnie wychodziłem z komisariatu, gdy natknąłem się na Głupiego Edka.
- O, do pana doktora weterynarza też się te mendy przypierdoliły! – ekskluzywnym dyszkantem zagaił
miejscowy menel.
- No widzi pan, panie Edku, każdemu się może przytrafić.
- A co? Spuściłeś łomot swojej starej? Bo chyba nie powiesz, że podpierdoliłeś papierosy w Biedronce –
Edek najwyraźniej wyczuł we mnie swojaka, towarzysza z ławeczki w komisariacie.
- Nie, przyczepili się do mnie o cielaki u Rozwadowskiego.
- A to skurwysyn! Żryć im nie daje, to rozumiem, ale czemu ciągają o to doktora? A może chcesz, żeby
wieczorkiem przypierdolić Gieniowi? Da się załatwić za dwadzieścia złociszków! – zaoferował usługę Edek –
powiedz tylko czy to chłop – czy baba?
- Gender!
- Ja p…! A co to znaczy? – próbował skonkretyzować Edek.
Do spuszczenia manta facetowi potrzebne są większe nakłady siłowe, niż w wypadku kobiety. Każdy fach
ma swoje prawidłowości. Nakład kapitałowy, potrzebny do obicia czyjejś mordy jest rzeczywiście niewielki,
nawet gdyby Edek podwoił kwotę, a i satysfakcja murowana. Niemniej, czy trzeba się zniżać aż do tego
poziomu?
- No tak, poszło o Gienia, ale zupełnie inaczej, niż sobie myślisz. Leczyłem mu osiem cielaków i nie
zapisałem do książki wszystkich numerów kolczyków.
- Kolczyki ci się popierdaczyły? A co mają te kutafony z komisariatu do bydłowych kolczyków?
- Oni bezpośrednio nic nie mają, nawet się na tym wcale nie znają. Rzecz w tym, że inspektor z weterynarii
sprawdzając moje dokumenty odkrył, że leczyłem osiem cielaków, a nie wpisałem numerów paszportów.
- O ja p...! To cielaki mają paszporty? Toć ja ni mam paszportu, a cielaki mają? I doktora chcą sadzać do
pierdla za bydlęce paszporty?
- Tymczasem wypuścili, spisali tylko protokół do prokuratury. Na razie na szczęście nie ma żadnego
problemu, panie Edku! – wyjaśniłem mojemu oddanemu przyjacielowi.
- Oj to dobrze! Ale jakby co, to pamiętaj, zawsze, ale to zawsze ci pomogę! – zadeklarował Edek.
- Dziękuję, będę pamiętał.
Edek odciągnął mnie za rękaw do pobliskiej bramy i konspiracyjnym szeptem zaproponował:
- Doktor, kopsnij piątaka, bo jestem potrzebowski. Oddam przy okazji – zapewnił ciszej – jak tylko będę
miał.
Marek w ciemnogranatowym garniturze, białej koszuli z eleganckim krawatem najwyraźniej nie czuł się
najswobodniej w galowym ubraniu. Zresztą podobne odczucia mieli wszyscy przy stoliku, co na szczęście w
żaden sposób nie umniejszało merytorycznej jakości podejmowanych kwestii. Pokonferencyjny bankiet
zafundowany przez firmę Boehringer Ingelheim, wyprawiony w ekskluzywnym hotelu rozwijał się w najlepsze.
Oczywiście, przed przystąpieniem do rozmów „o codziennym życiu prowincjonalnym”, przyjęliśmy pewne
założenia. Stało się to ze względu na moją obecność, osoby lubiącej żywcem opisać co usłyszy. Szczycę się
pewnym zaufaniem wśród lekarzy i wystarczyło, że dam słowo, pozamieniam fakty, imiona, a mogę do woli
popuścić wodze – powiedzmy że fikcji literackiej.
- Ja miałem podobnie! – Staszek rozpoczął opowieść o swoich przygodach, niemniej każdy z nas miał coś
do dodania od siebie i zrobił się rejwach niesamowity.
- Włodek, skąd się to bierze? Czy oni w tej inspekcji na głowy poupadali, czy niedouki aż takie? Co chcą
osiągnąć ustawicznym nękaniem lekarzy terenowych?
- Mam, panowie – niestety wrażenie, że to dopiero początek! W związku z akcją poszanowania
antybiotyków, nasza inspekcja zaczęła dbać o dobro zawody, walczyć o zatrzymanie aptek w naszych rękach. –
zacząłem tłumaczyć.
- To jednak rzeczywiście chcą nam zabrać leki i przenieść do aptek ludzkich? – zapytał kolega z drugiego
końca stołu. Miał odwróconą tyłem tabliczkę identyfikacyjną, więc nie podam nazwiska i adresu...
- Raczej nie mają takiego zamiaru. Owszem temat pojawia się niekiedy w dyskusjach, ale jako forma
ostrzeżenia. Możemy natomiast spodziewać się kolejnych przepisów, które utrudnią posługiwanie się
lekarstwami. Dzieje się to w związku z ogólnoeuropejską akcją mającą na celu spowolnienie narastania
antybiotykoodporności bakterii. Nie wiem, jakie decyzje podejmie nasze ministerstwo, jest to dla nich bardzo
trudny temat, bo z jednej strony marzy się im swobodny dostęp do antybiotyków, a z drugiej są ograniczani
prawem europejskim. Obecny minister przyjacielem naszego zawodu nie jest.
- Delikatnie mówiąc, Włodku, delikatnie mówiąc! – zapewnił mnie zgodny chórek.
- Podczas kontroli w mojej lecznicy inspektor nie mógł się wiele doszukać. U mnie są corocznie
przeprowadzane takie kontrole i wiem, czego po nich oczekiwać. – uśmiechnął się siedzący od strony okna, a
więc pod światło młodzieniec w sztruksowej kurtce.
- To pewnie znaczy, że masz stosunkowo duży obrót i jako taki podlegasz częstszym kontrolom, zgadza
się?
- Dobrze to ująłeś – wyjaśnił – jestem specjalistą chorób świń i obsługuję kilkadziesiąt ferm w swoim i
ościennych województwach. W związku z tym potrzebuję sporo leków dla swoich klientów.
- A drobne gospodarstwa też obsługujesz? – zainteresował się milczący do tej pory, jedyny wśród nas
lekarz w krawacie.
- Nie mam na to czasu. Praktycznie obsłużenie małego gospodarstwa zajmuje dość podobną ilość czasu, co
dużego i wiąże się to z konsekwencjami w postaci kosztów. Fermy stać na moje usługi, są przy ich wydatkach
stosunkowo tanie, a zagrody drobnotowarowe nie są partnerem do rozmów o badaniach dodatkowych
koniecznych do przeprowadzenia prawidłowego rozpoznania. Obsługują ich moi okoliczni koledzy, nie dbając
specjalnie o prawidłową diagnozę. Ot, załatwiają zgłoszenie zza biurka na podstawie krótkiego wywiadu. Muszę
przyznać, że na potrzeby tych hodowców tego rodzaju obsługa okazuje się być jak najbardziej wystarczająca.
- Czyli prowadzisz prawidłowy obrót, a okoliczni detaliści psują rynek? – indagował ten w krawacie.
- Oni mi rynku nie psują, najwyżej sobie wzajemnie. Mówiłem że nie leczę w małych gospodarstwach. Oni
sami sobie niszczą rynek.
- A nie ma gdzieś w twojej okolicy lecznicy stanowiącej główną bazę zaopatrzeniową, takiej apteki dla
małych gospodarzy? – wtrąciłem.
- Owszem, jest lecz jak mówiłem, ten rynek mnie specjalnie nie interesuje. Mi wystarcza obsługiwać duże
fermy. Fakt, handel lekami uprawiany przez okolicznych lekarzy pośrednio wpływa i na mój gabinet ale tylko
poprzez nasilenie kontroli apteki, lecz to mi akurat nie przeszkadza – nieco zblazowanym tonem wyjaśnił
modniś od sztruksu.
- Nie miałeś żadnych problemów z kontrolami? To wręcz niemożliwe! Zawsze coś jest nie tak! Każda
kontrola wychwytuje u każdego jakieś niedociągnięcia! – obruszył się Artur.
- Zgadza się, kontrole wychwytują niedoskonałości, przypominają mi o różnych zapomnianych przepisach,
ale zwykle kończą się kilkoma uwagami pokontrolnymi i z inspektorem rozstajemy się w zgodzie.
- Zalewasz. W moim województwie każda kontrola kończy się skierowaniem do prokuratury! – Artur miał
najwyraźniej inne zdanie niż sztruksowy lekarz.
- A to czemu mam być kierowany do prokuratury, jeżeli moje błędy wymagają korekt, naprawy błędów?
Kara tego nie załatwi, trzeba zakasać rękawy i zrobić porządek. Naprawiam niedociągnięcia, informuję
inspektorat i mam ewentualnie rekontrolę, która potwierdza usunięcie uchybień. W moim województwie też
niekiedy kierują do prokuratury, ale tylko w przypadku jeżeli nie wykonam zaleceń pokontrolnych, lub wyślę
lipne zawiadomienie o ich wykonaniu. Wtedy poza wnioskiem o ukaranie stwierdzonych zaniedbań, grozi też
oskarżenie o poświadczenie nieprawdy.
- Dopiero wtedy? – dopytywał się Artur najwyraźniej zaskoczony – U nas natychmiast kierują wniosek do
prokuratora! Nigdy nie bawią się w dochodzenie, czy błędy zostały usunięte!
- A czemu to mają kierować od razu? Prokuraturze by nie starczyło czasu na rozpatrywanie wniosków i w
większości skończyło by się to na stwierdzeniu małej szkodliwości społecznej popełnionego czynu. Zresztą, nie
wiem czy wiecie, że wyrok sądowy w sprawie o przestępstwo to nie to samo, co jakieś wykroczenie. Grzywna,
rzadziej więzienie to tylko początek. Wpisują ci to do akt i tracisz dziewictwo prawne.
- Tak, ale po trzech, albo pięciu latach wyrok ulega zatarciu i masz czystą kartę – wtrąciłem.
- Nie do końca, nie do końca – odezwał się krawaciarz – zatarcie wyroku to fikcja prawna. Nadal figurujesz
w dokumentach i jeżeli zechcesz zostać senatorem, członkiem rady okręgowej, albo dyrektorem szkoły,
urzędnikiem – nie masz na to szans, bo z rejestru przychodzi zaświadczenie mówiące, że twój wyrok uległ
zatarciu, a nie że masz czystą kartę. Jesteś załatwiony na całe życie.
- Czyli chcesz powiedzieć, że są województwa, w których aż strach si ę bać? – zdębiałem z zaskoczenia.
- Można to tak ująć. Pociechą jest jedynie to, że niedobory kadrowe w inspekcji farmaceutycznej
powodują, że w wielu województwach kontrolowane są wyłącznie zakłady, których kontrolę zlecił główny
lekarz weterynarii. Na resztę nie ma mocy przerobowych. Niemniej inspekcja cały czas pracuje nad tymi
mocami. Niewykluczone, że kiedyś w każdym powiecie będzie inspektor farmaceutyczny – kolega poprawił
krawat i zakończył swój wywód niedomówieniem.
- Twierdzisz, że weterynaria jest zawodem kryminogennym? Lekarz i menel spod latarni mają jednakowe
prawdopodobieństwo porozmawiania z prokuratorem?
- Tak zaawansowana penalizacja Ustawy Farmaceutycznej nastąpiła w związku z akcją „zero tolerancji”.
Województwo, które kieruje do organów ścigania tyle pism o ukaranie, wylewa dziecko z kąpielą. Nadmiar
pozwów powoduje, że większość jest odrzucana, a tylko niektóre są procedowane. Niemniej sytuacja o której
mówił Edek opowiadając o swojej przyjaźni z menelem, jak najbardziej może mieć miejsce.
Zaśmialiśmy się gromko, ale twarze się nam wydłużyły. Niewesoła perspektywa. Najgorsze jest to, że
samymi restrykcjami rynku leków weterynaryjnych nie da się naprawić. W marcowym numerze Życia
Weterynaryjnego (str. 88) jest artykuł mówiący o tym, jak niektóre państwa Unii próbują rozwiązać problem
nieracjonalnego stosowania antybiotyków w weterynarii. Walka pomiędzy ludzkim wygodnictwem i lawinowo
rosnącą antybiotykoopornością przybiera najrozmaitsze postacie. W Europie, gdzie jest stosunkowo wysokie
zrozumienie dla potrzeby racjonalizacji zużycia antybiotyków – mamy stosunkowo niewielki problem. W
krajach, gdzie kultura hodowli zdaje się opierać wyłącznie na podstawach pieniężnych dochodzi do poważnych
problemów. Koledzy mający do czynienia z weterynarią zza wschodniej miedzy mają bardzo ciekawe
spostrzeżenia. W skutek stosowania u zwierząt prawie wyłącznie czystych form antybiotyków, bez
jakichkolwiek wypełniaczy – doszło do takiego wzrostu oporności, że dawki antybiotyków niezbędne do
uzyskania efektu terapeutycznego zrównały się z dawkami toksycznymi dla organizmu. Leczenie, z klinicznego
punktu widzenia niespecjalnie różni się tam od samej choroby. Nie wiadomo, co bardziej szkodzi – leczenie, czy
choroba.
W naszym kraju, gdzie wdrażane są rozliczne sposoby na ogarnięcie rynku antybiotyków – wbrew
pozorom sytuacja jest niezmiernie podobna, też nie wiadomo, co bardziej szkodzi – restrykcje administracyjne,
czy nieprawidłowości w prowadzeniu aptek.
Download