Syndrom bańki z Oslo Autor: Mark Thornton Źródło: mises.org Tłumaczenie: Wojciech Rarok Syndrom sztokholmski to zjawisko psychologiczne polegające na wytworzeniu się w zakładnikach nieuzasadnionego poczucia solidarności w stosunku do osób ich przetrzymujących. Zdarza się, że ów stan psychiczny powoduje, że ofiary bronią swoich oprawców nawet w trakcie śledztwa i procesu sądowego. O ile syndrom sztokholmski dotyczy jednostek bądź małych grup, o tyle inny syndrom — syndrom Oslo — ma zastosowanie do całych narodów. W pracy The Oslo Syndrome: Delusions of a People under Siege (Syndrom Oslo: Złudzenia „psychologiczną ludzi w reakcję oblężonej twierdzy) Kenneth powszechną wśród chronicznie Levin opisuje zagrożonych społeczności, takich jak szkalowane, dyskryminowane czy w inny sposób atakowane mniejszości bądź małe narody napotykające na uporczywe akty agresji ze strony sąsiadów. Ludzie żyjący w takich pełnych napięcia warunkach często decydują się bezkrytycznie akceptować adresowane w ich stronę oskarżenia, mając nadzieję, że w ten sposób uda im się uciec od kłopotliwej sytuacji”. W rzeczywistości syndrom Oslo jest charakterystyczny dla ludzi żyjących w państwach socjalistycznych. Państwo mówi tym ludziom, co mają robić, zmusza ludzi do bycia indoktrynowanymi w szkołach publicznych, mówi ludziom, co mogą, a czego nie mogą konsumować, używa wobec nich siły i karze, jeśli nie robią tego, co im kazano, a tych którzy mimo to żyją zgodnie z własnym wyborem, zamyka w więzieniach. System takiego państwa doprowadza większość ludzi do biernego akceptowania zastanej sytuacji, tak jak gdyby był to jedyny możliwy sposób życia. Ponieważ syndrom Oslo dotyczy całego narodu, zaś Norwegia przeżywa obecnie coś, co jest, miejmy nadzieję, ostatnią bańką cenową na rynku nieruchomości w obecnym cyklu koniunkturalnym, pomyślałem, że właściwym będzie nazwać psychologiczne zjawisko związane z bańkami na rynku nieruchomości, mianem „syndromu bańki z Oslo”. To zjawisko psychologiczne jest „nieracjonalną” reakcją ludzi żyjących w gospodarce, w ramach której pojawiają się bańki cenowe. Tacy ludzie lekceważą bądź wprost odrzucają symptomy bańki cenowej i zamiast tego przypisują swojego farta (tj. wyższe ceny nieruchomości) „fundamentalnym czynnikom”, które zdają się uzasadniać wysokie ceny nieruchomości czy akcji. Nie zrozumcie mnie źle. Cykl koniunkturalny nie jest sam w sobie zjawiskiem psychologicznym, jednakże ma wpływ na psychikę wielu ludzi. Jeśli bank centralny ma zamiar zwiększyć podaż pieniądza poprzez ekspansywną politykę monetarną, wówczas znajdzie się grupa bankierów, którzy zechcą udzielić dodatkowych kredytów i znaleźć nowych klientów, którym będą chcieli pożyczać. Obie strony będą zadowolone — bankierzy zostaną wynagrodzeni, zaś ich klienci będą szczęśliwi z faktu otrzymania kredytu. Dopóki trwa boom ludzie dużo zyskują i popadają w euforię bądź nawet w obłęd. W pewnym momencie boom jednak się kończy i zaczyna się kryzys. Wielu spośród tych samych ludzi, którzy wcześniej zyskiwali, teraz doświadcza strat lub nawet wizyt komornika czy bankructw. W skutek tego popadają w depresję. Przyczyną pogarszania się koniunktury jest zaburzenie struktury produkcji wywołane sztuczną ekspansją kredytową zachęcającą przedsiębiorców do rozpoczynania wielu nowych projektów inwestycyjnych. Projekty te skutkują pojawieniem się nowych czynników, których przedsiębiorcy nie są w stanie przewidzieć. Po pierwsze, wszystkie nowe projekty inwestycyjne nakładają ograniczenia na dostępność zasobów, stąd też koszty przedsiębiorców są wyższe niż się spodziewali. Przykładowo, cena ropy oraz wynagrodzenie wyspecjalizowanych robotników rośnie wraz ze wzrostem baniek cenowych. Po drugie, gdy ceny dóbr takich jak żywność, energia czy inne dobra o sztywnym popycie rośną, konsumenci mają mniej dochodu na kupowanie dóbr wyprodukowanych przez przedsiębiorców. Po trzecie, gdy coraz więcej tych nowych projektów inwestycyjnych zostaje ukończonych i zaczynają one dostarczać swoje produkty, przedsiębiorcy doświadczają wzmożonej konkurencji, której też się nie spodziewali. W rezultacie ich projekty inwestycyjne napotykają na wyższe koszty, mniej klientów oraz większą konkurencję. To nic innego jak przepis na katastrofę, która skutkuje zatrzęsieniem błędów popełnionych przez przedsiębiorców. Jeśli gospodarka twojego kraju od dawna już nie doświadczyła zjawiska bańki cenowej, to szok wywołany pęknięciem jednej z nich jest czymś zrozumiałym. Norwedzy z pewnością zauważyli, co stało się w USA czy krajach PIGS, bądź jeszcze bliżej ich granic, w Irlandii, Wielkiej Brytanii i Islandii. Pomimo tego, co mogli tam zaobserwować, nadal twierdzą, że ceny nieruchomości w Norwegii mają solidne podstawy. Norwedzy zostali, w pewnym sensie, „uwarunkowani psychologicznie” i — zupełnie jak w przypadku syndromu sztokholmskiego i syndromu Oslo — robią dokładnie to, czego nie powinni. Podobne zjawisko miało miejsce w USA w okolicach 2005 r., kiedy to ludzie często mówili: „ceny domów nigdy nie spadają” lub że: „nie można stracić pieniędzy, inwestując w nieruchomości”. Wygląda na to, że bańki na rynku nieruchomości są już w całej Europie z wyjątkiem krajów PIIIGS (Portugalia, Islandia, Irlandia, Włochy, Grecja i Hiszpania), ale to bańka w Norwegii wydaje się najsilniejsza. Poniższy wykres pokazuje, że ceny domów w Norwegii wzrosły w ciągu ostatnich 20 lat o prawie 300 proc. Wykres 1. Indeks cen dla domów wolnostojących w Norwegii, Szwecji i Danii w okresie od pierwszego kwartału 1992 r. do drugiego kwartału 2012 r. Pierwszy kwartał 1992 roku = 100 Źródło: 2012 © Statistics Norway Następny wykres wyraźnie pokazuje, że wzrost cen domów nie jest skutkiem wzrostu kosztów produkcji czy ogólnego poziomu inflacji, które w omawianym okresie pozostawały na relatywnie niskim poziomie, biorąc pod uwagę zwiększenie aktywności w budownictwie i ogólny rozwój norweskiej gospodarki. Wykres 2. Ceny domów, koszty budowy i ceny konsumpcyjne. Indeksy w 1993 = 100 Źródło: 2012 © Statistics Norway Powodem dużego wzrostu cen jest zwiększenie popytu na domy. Część tego wzrostu ma związek z tym, że ludzie niechętnie wprowadzają swoje domy na rynek, widząc ustawicznie rosnące ceny. Wzrost cen domów był podtrzymywany przez bardzo długi czas, co wydaje się wspierać tezę, że jest oparty na czynnikach fundamentalnych. W USA wzrost cen domów był o wiele mniejszy i trwał krócej. Według analizy Fedu od czasu osiągnięcia szczytu w 2006 r. ceny spadły o około 40 proc. W tym czasie ceny w Norwegii wzrosły o kolejne 30 proc. Wykres 3. Indeks realnych cen domów w Norwegi i USA Źródło: Shiller (2005) and Eitrheim and Erlandsen (2004, 2005). Amerykańska gospodarka ma wiele istotnych słabości, takich jak duży deficyt finansów publicznych, duży deficyt handlowy, rosnący dług publiczny oraz narastające w szybkim tempie zobowiązania finansowe związane ze służbą zdrowia oraz systemem emerytalnym, które nie mają pokrycia. W odróżnieniu od USA, Norwegia nie ma żadnego z tych problemów. Co więcej, wiele czynników wskazuje, że norweska gospodarka oparta jest na solidnych fundamentach. Charakteryzuje ją duża nadwyżka handlowa oraz budżetowa (obie wynoszą około 14 proc. PKB), które są skutkiem dużych przychodów z handlu ropą. Przychody te zasilają również bardzo duży norweski fundusz inwestycyjny, który zbliża się do sumy 700 mld USD (przy populacji Norwegii wynoszącej około 5 milionów). Stopa bezrobocia w Norwegii kształtuje się średnio w okolicach wartości 3 proc., co można uznać za poziom grubo poniżej „naturalnej stopy bezrobocia” w USA (którą szacuje się na około 6 proc.). Stąd też stopa bezrobocia w Norwegii jest jedną z najniższych w regionie, a nawet w całej Europie i na świecie. Inflacja mierzona za pomocą indeksu cen konsumpcyjnych utrzymuje się na poziomie 1 proc., ponownie plasuje to Norwegię w światowej czołówce. Wzrost realnego PKB wyniósł około 3 proc. i szacuje się, że pozostanie na tym poziomie w przyszłości. To aż zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Rzut oka na fundamenty zdaje się zatem wspierać tezę, że ceny nieruchomości są prawdziwe. Innym czynnikiem sugerującym jej prawdziwość jest fakt, że w Oslo, stolicy kraju z prawie jedną piątą populacji Norwegii, obowiązują restrykcyjne przepisy dotyczące użytkowania gruntów, które czynią je niedostępnymi dla nowych inwestycji. To podobny argument, którego używano do wyjaśnienia dotkliwej bańki cenowej w Las Vegas: rząd uniemożliwiał rozwój budownictwa. Jednakowoż ceny domów w Oslo nie wzrosły o wiele bardziej, niż wyniósł przeciętny wzrost w całym kraju. Największe wzrosty zanotowano na obszarach związanych z ropą i biznesem wydobywczym. Nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że norweska gospodarka doświadcza obecnie bańki cenowej. Powody, które każą nam jednak tak przypuszczać, wynikają z jej charakteru. Kwitnąca gospodarka Norwegii nie jest rezultatem dobrej polityki gospodarczej, ale przychodów z handlu ropą, które utrzymują tamtejszy socjalistyczny rząd. Norwegia zajmuje 40. miejsce w rankingu wolności gospodarczej za takimi krajami jak Belgia (38) czy Armenia (39), wyprzedzając tylko kraje takie jak Salwador (41) czy Peru (42). Znaczący spadek cen ropy byłby dużym ciosem dla norweskiej gospodarki. Pomimo to wciąż wlewające się do norweskiego budżetu przychody ze sprzedaży ropy, które powiększają także norweski fundusz inwestycyjny, powodują, że tamtejsza gospodarka wydaje się silna. Ten obraz jest frapujący w porównaniu z innymi gospodarkami na świecie. Największe gospodarki świata (tj. USA, UE, Chiny i Japonia) wyglądają, jakby chwiały się na skraju przepaści. Waluty narodowe wydają się szczególnie narażone na niebezpieczeństwo, biorąc pod uwagę plan Bernankego polegający na „skoordynowanym” poluzowywaniu polityki pieniężnej banków centralnych. Euro uznawane jest za najbardziej ryzykowne z powodu możliwego nieskoordynowanego załamania się tej waluty. To zagrożenie spowodowało spadek popytu na tę walutę i wzrost popytu na waluty alternatywne z krajów bezpiecznych, takie jak szwajcarski frank i norweska korona. Norweski bank centralny, Norges Bank, zamiast pozwolić na wzrost wartości tamtejszej korony, zdecydował się na zwiększenie jej podaży, sztucznie obniżając stopy procentowe. Od grudnia 2012 r. stopa depozytu jednodniowego została ustalona na 1,5 proc. Norwescy decydenci starają się za pomocą tych środków przeciwdziałać aprecjacji swojej waluty, ale ich wysiłki nie zakończyły się pełnym sukcesem dla gospodarki. Przeciwdziałanie tej aprecjacji ma w zamyśle chronić eksporterów, między innymi państwową firmę eksportującą ropę, równocześnie jednak powoduje powiększanie się bańki na rynku nieruchomości. Inflacja w Norwegii, mierzona na podstawie agregatu M2, osiągnęła ostatnio poziom 8 proc. Podczas kryzysu finansowego w okolicach 2007 roku inflacja wzrosła aż do 20 proc. Od 2008 roku do dziś średnia inflacja wyniosła 7,5 proc. W rezultacie, z wyjątkiem rynku nieruchomości, gospodarka norweska doświadcza niskiej inflacji cenowej, choć wciąż istnieje presja na wzrost wartości korony. W sytuacji, gdy banki centralne na całym świecie obniżają stopy procentowe do skandalicznie niskich poziomów, trudno jest norweskiemu bankowi centralnemu działać, by podwyższyć stopy. Wyższe stopy procentowe pomogłyby zmniejszyć bańkę na rynku nieruchomości, ale Norges Bank nie zdecydował się na takie rozwiązanie. Ze względu na to, że prezesi banków centralnych całego świata zdecydowali się na inflacyjny taniec śmierci, bank centralny Norwegii znalazł się najwidoczniej w pułapce dalszego podążania szlakiem niskich stóp procentowych i inflacji. To rozwiązanie jest dziwne, biorąc pod uwagę, że Norwegia zdecydowała się zachować suwerenność swojej waluty i pozostać poza strefą euro. Nie jest to również konieczne — Norges Bank ma bowiem swobodę w wyborze polityki monetarnej. Gdyby norweski bank centralny zdecydował się działać i podwyższył stopy procentowe oraz pozwolił na płynny kurs waluty, nastąpiłaby aprecjacja korony, zaś na oszczędzających w norweskiej walucie czekałaby miła niespodzianka, ponieważ wartość ich oszczędności poszłaby w górę. To skłoniłoby ich do pracy, jeszcze większych oszczędności i wzrostu zamożności. Za każdą koronę można by kupić więcej dóbr z całego świata, a nawet jeszcze więcej przyszłych dóbr. Taki wzrost wartości waluty z pewnością uderzyłby w eksporterów ropy czy sera, ale przede wszystkim zatrzymałby i zawrócił rozwój bańki na rynku nieruchomości, zanim doszłoby do dalszych zniekształceń na rynku. Jak to zwykle bywa w przypadku zmian w polityce gospodarczej, uczyni to ludzi bogatszymi bądź biedniejszymi. W przypadku syndromu bańki na rynku nieruchomości w Oslo, wygląda na to, że wybrany zostanie po raz kolejny drugi człon tej alternatywy.