Charles Taylor Nowoczesne imaginaria społeczne Modern Social Imaginaries, 2004 przeł. Adam Puchejda i Karolina Szymaniak Wydawnictwo Znak Kraków 2010 264 stron, miękka oprawa cena 39, 90 zł 228 Książka jest kontynuacją wszechstronnego studium nowoczesności podjętego przez Charlesa Taylora w wydanych już w naszym kraju Źródłach podmiotowości i zarazem wprowadzeniem do jego dalszego rozwinięcia – A Secular Age, które nie doczekało się jeszcze polskiej edycji. Czym jest imaginarium społeczne? Jest to „sposób, w jaki wyobrażamy sobie zamieszkiwane i utrzymywane przez nas społeczeństwa” (s. 14). Tworząca je idea porządku moralnego zawiera pewien „komponent ontyczny” nadający kontekst i klucz interpretacyjny dla norm i instytucji nań się składających. Imaginarium jest więc tłem, które nadaje sens całej gamie naszych zachowań. Taylor, opisując tytułowe „nowoczesne imaginarium społeczne” (NIS), prowadzi nas przez fascynujący świat idei, wydarzeń historycznych i codziennych praktyk, splątanych nierozerwalnie i odciskających piętno na każdym poziomie ludzkiej egzystencji. Bardzo ważne jest zestawienie nowoczesnego imaginarium z tym wcześniejszym. Tam, gdzie kiedyś istniała „hierarchiczna komplementarność” i pośrednictwo, teraz dominuje „społeczeństwo bezpośredniego dostępu” oparte na wzajemności usług i szacunku; tam, gdzie obowiązywał ideał „dobrego życia”, teraz panuje dyscyplina „zwyczajnego życia” (s. 20-25). Taylor omawia najistotniejsze konsekwencje, jakie przyniósł nowy ładu dla kluczowych tradycji politycznych. Przeciwstawia on na przykład NIS ideom klasycznego republikanizmu, przynajmniej w takiej postaci, w jakiej wyobrażała je sobie Hannah Arendt. Pisze przede wszystkim o zastąpieniu tradycyjnych cnót heroicznych przez cnoty życzliwości i uprzejmości (s. 242). Podkreśla parokrotnie, że protestanckie chrześcijaństwo w ostateczności sfeminizowało rycerską kulturę średniowiecza przez narzucenie mu ideału ogłady. Ideał ten stał się treścią normatywnego sensu pojęcia „bycia cywilizowanym” (od civitas), czyli – z angielska – „bycia polite” (od polis) jako bycia uprzejmym. Realizowany był on najpierw przez „udomowienie szlachty”, to znaczy wyplenienie jej wojowniczości, a potem przez jego rozpowszechnienie na wszystkie warstwy społeczeństwa (s. 51-58). Można zauważyć na marginesie, łącząc perspektywę Taylora z naturalistyczną socjobiologią, że jest to w pewnym sensie socjologiczne przedłużenie zachodzącego w ewolucji gatunku ludzkiego procesu autodomestykacji, zwanego „neotenią”. Taylor wskazuje, jak zasady NIS – indywidualizm, egalitaryzm, kontraktualizm – przenikają naszą codzienność i stają się kluczem do interpretowania rzeczywistości. Warunkują one nas do tego stopnia, że trudno nam w ogóle myśleć w sposób z nimi sprzeczny o całym spektrum naszego życia, od pozycji w związku małżeńskim, aż po relacje jednostki do państwa i społeczeństwa jako całości. Swoją drogą, trudno oprzeć się wrażeniu, że NIS kształtuje nawet paradygmaty nauk przyrodniczych, czego doskonałym przykładem jest choćby koncepcja „samolub- Przy głębszej lekturze jego koncepcja bardzo przypomina formułę Tadeusza Mazowieckiego z preambuły do Konstytucji z 1997 roku. nego genu” Richarda Dawkinsa, wedle której biologiczna całość istnieje tylko po to by służyć jednostce. Nie inaczej jest z życiem duchowym, które w nowoczesności funkcjonować zaczęło na zupełnie nowych zasadach. W tym kontekście pojawia się problem relacji nowoczesności do religii – zagadnienie świeckości. Pojęcie sekularyzmu Taylora nie pokrywa się dokładnie z rozumieniem potocznym. Nie oznacza ono „odreligijnienia”, lecz wiąże się raczej „ze sposobem, w jakim społeczeństwo ludzkie zamieszkuje czas” (s. 132). Odnosi się ono mianowicie – zgodnie z jego łacińską etymologią – nie do świata pozareligijnego, ale do czasu historycznego (francuskie sciècle znaczy „wiek”), do doczesności (s. 137-138). Sekularyzm definiuje się głównie w kontekście przestrzeni publicznej, nie tylko jako „uwolnienie polityki od [...] ontycznej zależności od religii”, ale też od „rozumienia naszego społeczeństwa jako tworzonego przez prawa istniejące od niepamiętnych czasów” (s. 133). Sekularyzm więc to kres społeczeństwa ufundowanego w odniesieniu do „czegoś zewnętrznego”. Społeczeństwo nowego typu to „rządy ustanowione w wyniku wspólnego działania w czasie świeckim”, „społeczeństwo ustanowione na samym sobie” (s. 249-251). Cele takiego porządku zamykają się w obrębie czasu doczesnego. Sekularyzm ściśle współgra z nowoczesnym porządkiem moralnym, ustanawiającym „społeczeństwo bezpośredniego dostępu” (s. 211-219). To, że wyższy porządek nie jest niezbędny w przestrzeni publicznej – pisze Taylor – wcale nie znaczy jednak, że Bóg musi z niej całkowicie zniknąć (s. 248). Sekularyzm nie domaga się ateizacji społeczeństwa jako warunku doczesnego dobrobytu. Dla niego − parafrazując słynny bon mot − nie jest istotne czy Polska jest katolicka czy ateistyczna – ważne żeby była bogata. Stąd w opinii Taylora „Bóg może stanowić konstytutywną część politycznej tożsamości. W tym sensie, że możemy myśleć o sobie jako o istotach wypełniających wolę Boga poprzez stworzenie wspólnoty politycznej realizującej w najwyższym możliwym stopniu jego przykazania” (s. 258). Za rozwiniecie tego wątku pogodzenia religii z nowoczesnością Taylor uhonorowany został nagrodą Templetona (i nieco ponad milionem dolarów). Przy głębszej lekturze jego koncepcja bardzo przypomina formułę Tadeusza Mazowieckiego z preambuły do Konstytucji z 1997 roku. Zgodnie z nią, element transcendentny może się pojawiać w więzi między Kompressje 229 230 państwem a obywatelami, zwłaszcza jako podstawa dla uznania „fundamentalnych wartości”, ale tylko po stronie obywateli. Dla państwa jest on obojętny, gdyż z zasady nie stanowi elementu konstytuującego obywatela. Zdaniem Taylora, argumenty ponaddoczesne, nawet teologiczne – choć nie fundują już tego, co polityczne, czyli państwa i prawa – mogą prawomocnie pojawiać się w sferze publicznej, pod warunkiem, że nie będą próbowały jej zastąpić. W tym kontekście Taylor zauważa przenikliwie, że ogromny wpływ NIS sprawia, iż „po pewnym czasie nawet reakcjoniści nie są w stanie odwołać się do dawnych fundamentów wyższego czasu”. Nawet teologia polityczna de Maistre’a i Schmitta to „zupełnie inna teologia”, której przedstawiciele „muszą przemawiać jako teoretycy świata świeckiego” (s. 247). Kłopot z koncepcją Taylora polega na tej „subtelnej mądrość taylorowskiej argumentacji”, o której tak ciepło wypowiadała się Agata Bielik-Robson we wstępie do polskiego wydania Źródeł podmiotowości. Taylor nie przewiduje żadnej „wyższej syntezy”, rezygnuje z koncyliacji między radykalnie sprzecznymi horyzontami, poprzestając na ich arbitralnym umieszczeniu w obrębie pewnej wspólnoty. Nie usiłuje nawet dotrzeć do tych, dla których „nie ważne czy Polska biedna czy bogata...” – zarówno tych domagających się by była katolicka, jak i tych, którzy chcą ją zateizować. Wielka szkoda, że Taylor w żaden sposób nie odnosi się do innych autorów, którzy pisali o sekularyzacji i nowoczesności, tym bardziej, że podobieństwa i różnice są często ewidentne. Zdaniem Taylora sekularyzm jest zwieńczeniem długiego procesu, który zapoczątkowany został jeszcze w obrębie chrześcijaństwa (s. 73-94), a „nowe imaginarium nie tyle po prostu wypiera dawne, ile dokonuje reinterpretacji najważniejszych wartości starszej tradycji, zachowując jednocześnie poczucie z nią związku” (s. 209). Tym samym, w sporze o ocenę nowoczesności należałoby go usytuować u boku Wolfharta Pannenberga, (How to Think About Secularism, „First Things” 1996, nr 64), który twierdzi, że nowoczesność jest „prawomocną kontynuacją” chrześcijaństwa, tym bardziej, że Taylor nadaje jej wręcz religijny charakter i otwiera na wiele fenomenów o religijnym charakterze (s. 245-246). W tym miejscu trudno zgodzić się z opinią Karoliny Wigury, że Taylor nie dostrzega desekularyzacji „być może dlatego, że obecna jest w nowych i zaskakujących kontekstach” (Nowoczesność. Próby oswojenia, „Dziennik”, 23-25 kwietnia 2010 r.). Zgodnie z definicją Taylora, zjawiska „desekularyzacji” jak najbardziej mieszczą się w obrębie sekularyzmu. Jednak Taylor najzupełniej nie odnosi się do twierdzenia Hansa Blumenberga z The Legitimacy of the Modern Age, że nowoczesność jest raczej wielkim zerwaniem niż jakiegoś rodzaju kontynuacją przeszłości. Taylor nie stawia czoła krytykom NIS, nie oferuje też żadnej od niego ucieczki – on jest jego entuzjastą. Ta książka jest kontynuacją podjętej przez Taylora obrony nowoczesnej tożsamości przed „jej najbardziej żarliwymi zwolennikami”, które posługują się zbyt prostackim językiem filozoficznym. Jego książkę w pełni docenią tylko współwyznawcy NIS. Tylko dla nich rozważania Taylora będą „oczywistą oczywistością”. Nawet jednak poprawny politycznie „zago- rzały demokratyczny liberał” może się złapać na tym, że melodia Nowoczesnych imaginariów jest aż nadto miła jego mamoniowemu uchu. Uprzedzam uczciwie, to nie jest książka skierowana do ludzi o innej wrażliwości. Jest to owoc pracy wielkiego umysłu, szanowanego zarówno na lewicy, jak i na prawicy, łączącego w swoim pisarstwie zagadnienia filozofii, filozofii polityki, historii i socjologii; subtelną wnikliwość wywodu i zdrowy rozsądek; anglosaską tradycję intelektualną i żarliwą wiarę katolika; heglowskie inspiracje i – co wydawać by się mogło niepodobieństwem – przystępność stylu. Pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć współczesny świat. Michał Zabdyr-Jamróz ks. Robert Skrzypczak Pomiędzy Chrystusem a Antychrystem Wydawnictwo WAM Kraków 2010 288 stron miękka oprawa cena 32 zł 231 Tytuł książki ks. Roberta Skrzypczaka, doktora teologii dogmatycznej, kapłana diecezji warszawskiej i wykładowcy weneckiego Marcianum, skłania do pytania, co takiego znajduje się w owym obszarze „pomiędzy”. Po lekturze tego zbioru esejów nasuwa się następująca odpowiedź: tym, co pomiędzy, jest pole doczesnej bitwy, toczonej przez siły Chrystusa z wojskami Antychrysta. Autor opisuje starcia obu armii, rozgrywające się na rożnych płaszczyznach: teologicznej, filozoficznej, kulturowej i prawnej. Ks. Skrzypczak zaczyna od prezentacji koncepcji dwóch znakomitych myślicieli katolickich: bł. Antonio Rosminiego (1797-1855) i Romano Amerio (1905-1997). Jan Paweł II wymienia Rosminiego w encyklice Fides et ratio obok Newmana, Edyty Stein, Florenskiego i Gilsona jako myśliciela, którego dzieła stanowią „przykłady refleksji filozoficznej, która wiele zyskała dzięki konfrontacji z prawdami wiary” (nr 74). Rosmini głosił bardzo śmiałe jak na swoje czasy tezy. Uważał, że między kapłanami i wiernymi powstała przepaść, szczególnie widoczna podczas sprawowania Eucharystii. Wierni nie uczestniczą aktywnie w liturgii, ponieważ kapłani zbyt mało uwagi poświęcają wyjaśnianiu poszczególnych elementów obrzędu, które na dodatek są sprawowane w niezrozumiałym języku. Rosmini postulował więc, 150 lat przed posoborową reformą liturgiczną, wprowadzenie mszy świętej w językach narodowych. Włoski my- Kompressje