Definiowanie to proces Twórcy łódzkiego metapolis Przygotowując swoje wystąpienie na konferencję p.t. „Tożsamość miasta – łódzkie wyzwanie” miałem świadomość, że może być ono prowokujące i nawet już samym tytułem wzbudzić polemikę. Już chociażby użycie pojęć „opis” lub „analiza” zamiast „definicja” byłoby bliższe naukom zazwyczaj zajmującymi się tożsamościami. Pojęcie „definicja”, jako bardziej kodyfikujące, może pociągnąć za sobą niebezpieczeństwo rozstrzygnięć arbitralnych, co przez współczesnych naukowców jest uznawane za naganne. Ośmielam się jednak postawić tezę, że właśnie arbitralne rozstrzygnięcia są dzisiaj dla Łodzi niezbędne. Uważam też, że owe arbitralne, a nawet dyrektywne rozstrzygnięcia, powinny stać się udziałem możliwie najszerszej rzeszy łodzian, jeżeli marzy nam się wyprowadzenie miasta ze stanu stagnacji. Polemiki natomiast powinny służyć wypracowaniu najlepszego modelu rozstrzygnięć, o których mowa. W trosce o łatwiejszą dostępność oraz ze względu na wielość dotykanych problemów postanowiłem przyjąć skrótową, więc bardziej publicystyczną niż naukową, formę wypowiedzi. Proszę więc o wybaczenie koniecznych uproszczeń. „Tożsamość” w odniesieniu do jednostki to świadomość siebie oraz umiejętność umiejscowienia siebie w kontekście wszelkich otaczających zjawisk społecznych. W odniesieniu do zbiorowości sprawa ma się podobnie, jeżeli rozpatrujemy ją jako zbiór jednostek mających wspólne lub podobne elementy autodefinicji. Jednym z takich odniesień może być wspólny obszar zamieszkania. „Może być”, a nie „musi”, ponieważ najnowsze stanowiska badaczy społeczeństw „ponowoczesnych” (Zygmunt Bauman) czy „późno-nowoczesnych” (Giddens) – czyli tych, które my dzisiaj tworzymy – bardzo relatywizują definicję tożsamości, określając ją jako proces, czyli „materię płynną”. Czasem pojawia się nawet pojęcie „kryzysu tożsamości”. Nie zagłębiając się w analizę odcieni badań, opisów i prób systematyzacji współczesnych tożsamości prezentowanych przez socjologów, antropologów, psychologów i badaczy kultury, można powiedzieć, że sama potrzeba autookreślania siebie przez jednostkę i grupy społeczne (choćby nawet na krótko) nadal jest niekwestionowana. Respektując wartość socjologicznych opisów współczesnych społeczeństw jako konstelacji nieskończenie ruchliwych jednostek poddanych mentalnie globalnej informacji, zachęcam do zdroworozsądkowego i wywarzonego stosunku takiego widzenia świata i skupienia się nad tyleż tradycyjnym, co faktycznym stanem rzeczy. A to z następujących powodów: - Znaczna ruchliwość dotyczy tylko części populacji i nigdy nie odbywa się jednocześnie. Pomijając skrajne przypadki kataklizmów naturalnych i wojennych, nie zdarza się tak, żeby cała społeczność danego miejsca „nagle wyjechała”. Sytuację raczej można przyrównać do systemu naczyń połączonych wypełnionych różnymi mieszającymi się cieczami. Zmienia się skład, ale ilość cieczy pozostaje raczej stała. - Podobnie jest z ruchliwością mentalną, świadomościową. Zalew informatyczny powoduje, że stajemy się tzw. właścicielami całego świata, ale przeważnie tylko w sferze marzeń i projekcji. Wszystkie projekcje naszej świadomości są weryfikowane, czasem boleśnie, przez najbliższe otoczenie społeczne. To ono jednak określa faktyczne ramy naszej wolności, stając się niejako również wspomnianym naczyniem. Nawet jeżeli zgodzimy się z modnymi dziś koncepcjami tymczasowości i abstrakcyjności wspólnot społecznych oraz tzw. tożsamością wędrowca jako charakterystycznymi dla „ponowoczesnej” ludzkości, to musimy pamiętać, że „wędrowiec” musi gdzieś się zatrzymywać, choćby na krótko. Nie mówiąc już, że skądś wyrusza i często wraca. Najbardziej niekwestionowanymi i oczywistymi miejscami startów, zatrzymań i powrotów są miasta. Takim miejscem jest też Łódź. Łódź tak jak każde miasto na świecie składa się z tego co materialne (tzw. polis): domów, ulic, ogrodów itd. i tego co niematerialne (tzw. metapolis) czyli ludzkich, subiektywnych i społecznych doświadczeń miasta, postrzegania przestrzeni miejskich, wyobrażeń na ich temat i przeżyć w nich mających miejsce. Obie te warstwy są nierozerwalne, wzajemnie się współtworzą przez lata istnienia miasta. Emocje i relacje społeczne, i wynikające z nich potrzeby rozwijają, zmieniają przestrzeń. Nowe przestrzenie rodzą następne emocje i relacje, i tak cykl trwa. To naturalny proces. Jednak w Łodzi ów naturalny proces został przecięty II wojną światową. Wymiana ludności po 1945 r. i zmiana systemu politycznego, który świadomie odrzucił kontynuację przedwojennej tożsamości miasta, przerwały całkowicie ciągłość „łódzkiego metapolis”. Na pustyni świadomościowej wyrastał i utrwalał się śmietnik niespójnych ocen, nieprzystających do struktury miasta sloganów i haseł. Nie będąc sobą w rozumieniu społecznym, Łódź nie broniła się przed dodatkowo skumulowanym wpływem negatywnych czynników towarzyszących jej rozwojowi jeszcze przed wojną. Chociażby niechęcią polskich elit wykształconych na romantyczno-narodowościowych wartościach do kosmopolitycznej i pozytywistycznej Łodzi. Awangardowa i nowoczesna Łódź zawsze odpychała zaściankową i tradycyjno-sarmacką Polskę, i ta jej nie lubiła. Ten stosunek niestety przetrwał wojnę. Stawiam tezę, że sześćdziesięcioletni okres „nowego życia” miasta i zmiany ustrojowe zwracające nas Europie, stwarzają szansę zdefiniowania uczciwej i sprawiedliwej, współczesnej tożsamości Łodzi. Tożsamość miasta to autodefinicja, opisanie czym ono jest. Ponieważ dotyczy zbiorowości, musi dążyć do obiektywizmu, a przynajmniej zawierać w sobie elementy mogące być zaakceptowane przez większość. By tak się stało, ów opis miasta czyniony przez jego mieszkańców musi być weryfikowalny i potwierdzany przy rzeczywistym fizycznym kontakcie z nim (miastem), z jego materialnością. Można powiedzieć, że tożsamość tworzy się poprzez wieczne ścieranie „polis” z „metapolis”. Przeanalizujmy więc oba te składniki Łodzi. Tkanka materialna w obszarze zabytkowego śródmieścia – myślę tu o ulicach, podwórkach, kamienicach, pałacach, fabrykach, krótko mówiąc całej strukturze urbanistyczno-architektonicznej powstałej do 1939 roku, ciągle jeszcze bardzo spójnej – nie ustępuje najlepszym przykładom na świecie. Bez uczucia wstydu można centrum Łodzi porównywać do fragmentów Barcelony, Paryża, Wiednia, Londynu czy Nowego Jorku. Niegdysiejsze wady strukturalne Łodzi, np. brak placów, można dziś postrzegać jako specyfikę. Taka interpretacja z pewnością wytrzyma próbę czasu, czyniąc z Łodzi wyjątkowy przykład budowy miast w epoce dynamicznego kapitalizmu. A zachowane ogromne zespoły fabryczne są już teraz ewenementem zauważanym w skali światowej. Trzeba pamiętać o tym, że ocena atrakcyjności Łodzi musi obejmować obszar adekwatny do okresu, w którym powstał. Bez sensu jest więc uporczywe sprowadzanie ocen do skali zabytkowych miast „pośredniowiecznych” czy „porenesansowych” i sytuowanie istotnych dla Łodzi miejsc tylko np. w obszarze Piotrkowskiej czy Księżego Młyna. Zweryfikować należy również i rozdzielić od zasadniczego wartościowania elementy drugorzędne, jak np. gorszy stan techniczny części tkanki czy niewystarczające wyposażenie w infrastrukturę. Zabytkowa tkanka Łodzi w swojej „miejskości” i rzeczywistej atrakcyjności najbardziej pozytywnie jest oceniana przez gości przybyłych „ze świata”. Należąc do ostatniego ogniwa ewolucyjnego rozwoju miast europejskich, ma w sobie wykształcone wszystkie elementy przestrzeni miejskiej potrzebne dla „miejskiego” życia społeczności. Ma czytelne i ugruntowane w świadomości każdego uczestnika rozwiniętej tzw. cywilizacji globalnej kody i znaczenia. Mowa tu o podziale na przestrzeń prywatną i publiczną, zdefiniowane kwartały zabudowy, podwórka, piękne elewacje ulic, bramy, narożniki itd. Z tych powodów zabytkowa Łódź jest, i może być, bardzo dobrym przystankiem dla „ponowoczesnych” pielgrzymów, a także metą ich wędrówek. Jest też – co wydaje się oczywiste – miejscem startu i powrotu wędrowców, tych faktycznych i tych mentalnych. Jest też tkanka Łodzi typową strukturą miejską pozwalającą na rozwijanie tego, co dla miast jest najważniejsze: mianowicie niezliczonych możliwości różnych aktywności społecznych i osobniczych. Znakomicie poddająca się zmiennym, rozdrobnionym potrzebom. A co z „metapolis”? W tym momencie dochodzimy do zaskakującej obserwacji. Otóż wymienione wyżej oczywistości dla tych, których dostrzegają Łódź z dystansu, nie dominują w świadomości mieszkańców miasta. Nie są też składnikiem utożsamienia ich z Łodzią. Udowadniają to już czynione badania socjologiczne i obserwacja życia miasta. Chociażby bezkrytyczna akceptacja hipermarketów i centrów, czyli tzw. galerii handlowych, będących kaleką namiastką miejskości. Być może potrzebnych na pustyni, ale zbędnych ukształtowanemu miastu europejskiemu. Nakładają się na to również decyzje władz miasta i urzędników zarządzających jego funkcjonowaniem. Ta ostatnia grupa, wywodząca się ze społeczności łódzkiej, dawniej mianowana „z awansu”, dzisiaj jest obdarzana mandatem przez wyborców. Błędy decyzji wynikające z braków w świadomości szczególnych walorów miasta u elit rządzących, powodują utrwalanie w tych obszarach złych stereotypów świadomościowych. Uważam, że faktyczna wiedza o przyczynach braków w tożsamości łodzian powinna stać się przedmiotem kierunkowych badań, które dałyby odpowiedź, w których rejonach świadomościowych i w których grupach społecznych jest najwięcej do zrobienia. Znamienny dla dzisiejszych łodzian brak wystarczająco pozytywnej oceny własnego miejsca zamieszkania pozbawia ich bardzo ważnego składnika własnej tożsamości. Wytrąca im bowiem z pola widzenia płaszczyznę odniesienia i poczucie bezpieczeństwa płynące ze świadomości wartości miejsca, w którym się istnieje i do którego można powrócić. Zmiana tego stanu jest konieczna, bowiem tzw. duma z miejsca zamieszkania jest uznawana za niezbędny warunek rewitalizacji obszarów poprzemysłowych. Można więc powiedzieć, że bez pozytywnej oceny miasta „zaszczepionej” mieszkańcom, nie tylko zgadzamy się na jednostkowe dramaty „wybrakowanych” czy „niekompletnych” tożsamości, ale nie budzimy w mieszkańcach potrzeby współdziałania na rzecz wspólnego dobra jakim jest miasto, i tym sposobem zgodzimy się na jego dalszą degradację. Władze i elity Łodzi muszą więc przypomnieć sobie, że to na nich spoczywa obowiązek edukacji szerokiego społeczeństwa i budzenia dumy z Łodzi. By spełnić to zadanie elity powinny przede wszystkim porzucić pokutujące, a niemające umocowania w rzeczywistości mity o bylejakości Łodzi. Duma jest matką godności. Godność i duma, świadomość własnej wartości istniejące w danej społeczności są wyczuwalne przez przyjezdnych. Nakazują im odnosić się z szacunkiem do spotkanego, zastanego, chronią więc wartości dla owej społeczności ważne. Nie trzeba być specjalnie bystrym, by zauważyć, że opisany powyżej mechanizm nie występuje u dzisiejszych inwestorów odwiedzających Łódź. W ciągu ostatnich piętnastu lat unicestwiliśmy w mieście więcej zabytkowej tkanki niż obie wojny i okres socjalizmu. Być może w dzisiejszej Europie, gdzie zanika pierwiastek narodowy, a wzmacnia się lokalny, przyszedł właśnie czas dla Łodzi. Bądźmy przygotowani na to spotkanie. „Polis” mamy znakomite – nauczmy się tego i uchrońmy je od dalszej degradacji. Mając dosyć bogate życie instytucjonalno-kulturalne z tak znamienitymi imprezami jak chociażby Camerimage, Festiwal Dialogu Czterech Kultur czy Biennale Łódzkie, oraz ogromną ilość wyższych uczelni i znakomite tradycje sztuki awangardowej, mamy materiał na tworzenie łódzkiego „metapolis”. Róbmy to, a przeszkodą może być tylko głupota. Marek Janiak – dr hab., architekt; prezes Fundacji Ulicy Piotrkowskiej.