Ks. Franciszek Gomułczak „…A BRAMY PIEKIELNE NIE ZWYCIĘŻĄ GO…”. Kościół w starciu z agresywnym laicyzmem. Od „Ouanta cura” po „Veritatis splendor”. ( do użytku wewnętrznego ) „Nikt bardziej ode mnie nie miłuje Prawdziwej cywilizacji i prawdziwej wolności; lecz nie chcę barbarzyństwa pod maską fałszywej cywilizacji, ani tyranii pod szatą fałszywej wolności”. ( bł. Pius IX) ) 1 WSTĘP 3 września 2000 roku Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował dwu papieży: Jana XXIII i Piusa IX. O ile beatyfikacja „dobrego papieża” Jana przyjęta została wręcz entuzjastycznie, o tyle fakt wyniesienia do czci ołtarzy Piusa IX spotkał się z pewną nerwowością środowisk laickich i z zażenowaniem katolików „otwartych”. Trudno w dzisiejszych czasach spotkać tego papieża w publikacjach, które popularyzowałyby jego myśl i osobę. Spotykamy się za to z próbami wytłumaczenia „zachowawczej” postawy Błogosławionego Papieża. Pius IX znany jest jako papież długiego pontyfikatu ( 1846-78 ), papież Vaticanum I, oraz dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP, a także jako ten, na którego oczach upadło „Patrimonium Sancti Petri”, Państwo Kościelne - darowizna Pepina Małego z połowy VIII wieku, która doraźnie miała zabezpieczyć Stolicę Świętą przed gwałtami ze strony Longobardów i być rękojmią niezależności władzy papieskiej na przyszłość. Najbardziej jednak kojarzony jest ten Papież z bezwzględną walką jaką wydał umacniającym się tendencjom liberalnym inspirowanym duchem Oświecenia i gorliwie propagowanym przez rosnącą w znaczenie masonerię. W czasie uroczystości beatyfikacyjnych Jan Paweł II powiedział o Nim: „Pius IX był przykładem bezgranicznej wierności Prawdzie Objawionej. Pius IX dał absolutny prymat Bogu i wartościom duchowym w ciągu swego bardzo długiego pontyfikatu, który naprawdę nie był łatwy”. (cyt. za: S. Krajewski „Pius IX pogromca liberalizmu”, Warszawa 2000, s. 9 ). Niniejsze opracowanie nie ma być wyczerpującym studium o charakterze naukowym. Jest jedynie próbą bardzo skrótowego przybliżenia najdłuższego po św. Apostole Piotrze pontyfikatu tym, których z różnych powodów nie stać na analizowanie opracowań ściśle naukowych, a chcieliby mieć jakiś, choćby przybliżony obraz Kościoła ostatnich dwustu lat. Próbuje być także ukazaniem faktu, iż problemy z którymi musiał uporać się wtedy Kościół nie skończyły się wraz ze śmiercią bł. Piusa IX, więcej, spotęgowały się i nabrały nowego wymiaru. Dlatego obok bardzo skrótowego przedstawienia sylwetki Błogosławionego bardziej zwracam uwagę na okoliczności, które determinowały jego taką a nie inną postawę. Pontyfikat bł. Piusa IX jest też punktem wyjścia dla przyjrzenia się prawdziwemu obliczu ideologii liberalnej 2 „towarzyszącej” Kościołowi poprzez kolejne pontyfikaty, aż po nasze czasy i kokietującej na różny sposób katolików. Beatyfikacja Piusa IX dokonana przez Jana Pawła II, pomimo niechętnej temu przedsięwzięciu atmosfery, nie była jedynie logicznym zakończeniem procesu beatyfikacyjnego, ale miała zapewne pobudzić rzesze katolików do refleksji, a także otworzyć oczy na poczynania agresywnego laickiego liberalizmu w naszych czasach, o czym wspomniał Jan Paweł II w czasie homilii na błoniach w Krakowie, w roku 2002. W moim odczuciu, masy katolickie nie do końca zdają sobie sprawę z zagrożenia jakim jest szerzący się (i szerzony) pod przykrywką haseł o wolności indyferentyzm religijny i moralny wraz z wszystkimi tego konsekwencjami. Ciągłe wołanie o przystosowywanie Kościoła do tzw. „nowoczesności”, połączone z jakże częstym nieliczeniem się z nauczaniem Urzędu Nauczycielskiego przynosi opłakane skutki także, a może przede wszystkim, w sferze wiary. W naszych czasach na polu tego co nazwałbym „publicystyką kościelną” brak jest pogłębionej dyskusji na temat źródeł obecnej sytuacji Kościoła. Dominuje, czy – „obowiązuje” nie zauważanie rzeczywistych źródeł problemów Kościoła, przechodzenie do porządku dziennego nad głębokim kryzysem duchowym, liturgicznym, także dyscyplinarnym. Dyskusje, które się toczą ograniczone bywają jakąś bliżej nieokreśloną i niepisaną zasadą swoistej „poprawności” zakazującej nazywać wiele spraw po imieniu. Czynienie tego wywołuje, jak wiem z doświadczenia, albo kompletne niezrozumienie, albo irytację, albo pogardliwe „machniecie ręką”. Wypowiedzi Ojca Świętego – jak ta z Drogi Krzyżowej w Coloseum w roku 2005, wówczas jeszcze jako kardynała – budzą jedynie chwilowy niepokój, po czym sytuacja wraca do „normy”. Autor chce, opierając się z konieczności na niektórych tylko publikacjach, wyrazić także swoje subiektywne zdanie. Może ktoś uznać je za zbyt subiektywne i jednostronne; ma do tego prawo. Wszakże ta „jednostronność” powinna w zamiarze autora dołączyć do grona opinii uznanych za niepopularne i pomóc choć trochę zrównoważyć jednostronność opinii przeciwnych. Może kogoś pobudzi to do refleksji, obudzi z uśpienia, zainspiruje, ponieważ w naszej „ankiecie wiary” jaką wypełniamy swoim życiem, zbyt często jako katolicy wypełniamy rubrykę: „nie wiem”, albo „nie interesuje mnie to”. To samo dotyczy świadomości Polaków co do roli jaką odegrał bł. Pius IX w dobie powstania styczniowego. Owszem, temat ten może być przedmiotem nieustających dyskusji, sporów, opinii, zwłaszcza na polu czysto naukowym, ale pytanie o to dlaczego w naszym kraju nie ma jak dotąd ani jednego kościoła pod Jego wezwaniem, albo 3 chociaż jakiegoś choćby skromnego pomnika, nie licząc tego stojącego w alejce na wzgórzu Zamkowym w Przemyślu, jest chyba jak najbardziej zasadne. Opracowanie niniejsze, jak już wspomniałem, pragnie w formie popularnej przybliżyć nieco Błogosławionego Papieża i jego czasy a nadto pobudzić do refleksji nad naszą trudną współczesnością. Na końcu umieszczona została literatura wykorzystana w opracowaniu. Zachęcam do lektury zamieszczonych tam tytułów. Pozwoli to wszystkim zainteresowanym na dogłębniejsze poznanie problematyki poruszanej w opracowaniu, które stara się omijać kanony politycznej poprawności. W przeciwieństwie do jej „apostołów” nie uważam swoich opinii za ostateczne i nie podlegające dyskusji, a raczej za skromne wyrażenie własnej, a przez to i siłą rzeczy stronniczej opinii, jako że, raz jeszcze powtórzę, zazwyczaj każda opinia wyraża pogląd formułującej ją osoby, choćby ta dokonywała nie wiadomo jakich zaklęć. To właśnie zapoznawanie się z cudzymi, subiektywnymi opiniami, także skrajnie różnymi od tej prezentowanej w niniejszym opracowaniu, pomaga w wyrobieniu sobie własnej, opartej nie na emocjach i obowiązujących sloganach, ale na rzeczowym, spokojnym podejściu do problemu, czego wszystkim czytelnikom autor serdecznie życzy. BŁ. PIUS IX WOBEC WYZWAN SWOJEJ EPOKI Pius IX zasiadł na Stolicy Piotrowej po Grzegorzu XVI, człowieku ascetycznym i pobożnym (był kamedułą), ale nie gotującym się do sprawowania papieskiej posługi. Grzegorz XVI laurek od współczesności raczej się nie doczeka. Wciągnięty w wir codzienności musiał uczyć się jak stawiać czoła możnym tego świata, zaradzać przebiegłości europejskiej dyplomacji i być czujnym tak wobec „arcykatolickich” AustroWęgier, jak i wyjątkowo przebiegłej dyplomacji carskiej Rosji. Łatwo ferować wyroki z dzisiejszej perspektywy, trzeba wszakże pamiętać i o tym, że był to okres narastania tendencji liberalnych stojących w jaskrawej sprzeczności z zasadami Ewangelii (czego wielu katolików woli „nie zauważyć”), a od rewolucji francuskiej, która pokazała Kościołowi co znaczy „wolność, równość, braterstwo” w liberalnym wydaniu, minęło ledwie jedno pokolenie. Nie czas tu zajmować się analizą pontyfikatu papieża-kameduły, trzeba jednakże dawać delikatny, choć stanowczy odpór „modzie” obwiniania za 4 wszystko Kościoła, jego synów i córki, z papieżami włącznie. To nie jest tak, że wszyscy wokół zawsze byli okazem przyzwoitości, zaś Kościół specjalizował się jedynie w utrudnianiu ludziom życia, ponieważ „nie umiał”, „nie potrafił”, „zbyt późno zauważył” etc. etc. Wedle współczesnych kanonów nowomowy „tamci” zawsze muszą być światli, rozumni, ludzcy, a papieże zacofani, fanatyczni i skostniali – i trzeba się ich teraz wstydzić. Owa „moda” może na swój sposób zrozumiała w środowiskach laickich dosięgła, niestety, wielu środowisk katolickich, w tym także historyków. Zajrzyjmy przeto do „początków”, do roku 1846. * * Leży oto przede mną fragment * zbioru tajnych dokumentów włoskich karbonariuszy – Wysokiej Wenty ( „Alta Vendita”), obejmujących lata 1820 – 46. Trafiłem nań przypadkiem przeglądając wydanie książki abpa M. Lefebvre’a pt. „Oni Jego zdetronizowali” (wyd. Te Deum, 2002). Z samą treścią książki można się zgadzać lub nie, nie to w tym momencie jest najważniejsze; mnie zainteresował wspomniany dokument. Autor podaje odnośniki, by nie posądzono go o fantazję. Dokument opublikowany został przez wydawcę francuskiego Cretineau-Joly w dwutomowym dziele: „L’Eglise romaine et la revolution” w roku 1859, potem przedrukowany w Paryżu w roku 1976 przez Koło Francuskiego Odrodzenia, a nieco wcześniej w dziele Msgr Delassus’a : „La conjuration antichretienne”, DDB 1910, t. III, s. 1035-1092. To dane dla specjalistów, jeśli przyszłaby im ochota poszukać. Zbiór znalazł się w posiadaniu dyplomacji watykańskiej za pontyfikatu Grzegorza XVI ( zm. 1846 ) a opublikowany został przez wspomniane na początku wydawnictwo na prośbę właśnie bł. Piusa IX, który w liście do wydawcy z 25 lutego 1861 potwierdza jego autentyczność. Cóż zawiera wspomniany dokument? – Ni mniej ni więcej, jak tylko program taktycznej walki włoskiej (i chyba nie jedynie włoskiej) masonerii z Kościołem. Oto odnośny fragment: „Papież, kimkolwiek by nie był, nigdy nie stanie się członkiem tajnych stowarzyszeń: bo to właśnie ich zadaniem jest zrobienie pierwszego kroku w kierunku Kościoła, aby zawładnąć nim i papieżem. Zadanie, którego się podejmujemy, to praca nie na dzień, miesiąc, czy rok; to może trwać kilka lat, może nawet całe stulecie; ale w naszych szeregach żołnierze giną a bitwa trwa dalej 5 .Nie jest naszym zadaniem pozyskanie papieży dla naszej sprawy, uczynienie z nich wyznawców naszych zasad, czy propagatorów naszych idei. To byłoby absurdalnym marzeniem; i gdyby nawet stało się tak w jakimś stopniu, jeśliby kardynałowie, lub prałaci, przykładowo z własnej woli lub niespodziewanie, posiedli część naszych sekretów, nie może to być zachętą dla pragnienia wyniesienia ich na stolicę piotrową. To wyniesienie by nas zrujnowało. Sama ambicja doprowadziłaby ich do apostazji; a wymagania władzy zmusiłyby ich do poświęcenia nas. To, o co musimy zabiegać, czego powinniśmy szukać i czego oczekiwać, tak jak Żydzi oczekują Mesjasza, to papieża odpowiedniego do naszych potrzeb. Będziemy mogli wtedy o wiele pewniej maszerować do ataku na Kościół, niż dzierżąc jedynie broszury naszych francuskich braci, czy nawet posiadając złoto Anglii. Chcecie wiedzieć dlaczego? Chodzi o to, że aby roztrzaskać skałę, na której Bóg zbudował swój Kościół, nie potrzebujemy ani octu Hannibala, ani prochu, ani nawet naszych wojsk Wystarczy, aby tylko któryś z następców Piotra zamoczył w spisku choćby mały swój palec; a ten mały palec będzie dla naszej krucjaty tak dobry, jak wszyscy ci Urbanowie II i wszyscy ci Bernardonowie chrześcijaństwa. Nie mamy żadnych wątpliwości, że dojdziemy kiedyś do tego wzniosłego celu naszych wysiłków. Ale kiedy? Ale jak? Te niewiadome pozostaję wciąż nie wyjawionym. Tym niemniej, tak jak nic nie powinno nas odwieść od nakreślonego planu, a wręcz przeciwnie, wszystko powinno dążyć do jego spełnienia, tak jak gdyby już jutro sukces miał ukoronować dzieło dopiero co naszkicowane, pragniemy, poprzez tę instrukcję, która pozostanie tajemnicą dla większości nowicjuszy, dać urzędnikom w służbie naszej najwyższej sekty Vente pewne rady, które powinni wpajać wszystkim braciom, w formie instrukcji lub też memorandum. I tak, aby zapewnić sobie papieża wymaganej miary, należy wpierw ukształtować dla niego, dla tego papieża, generację, wartą królestwa, o którym marzymy. Zostawmy na boku starców i ludzi dojrzałych; idźmy do młodych, i, jeśli to możliwe, nawet do dzieci... Wykombinujecie dla siebie, niskim kosztem, ( dobrą ) reputację, jako dobrzy katolicy i prawdziwi patrioci. Reputacja ta z kolei sprawi, że doktryny nasze dotrą zarówno do młodych kleryków, jak i głęboko do klasztorów. Po kilku latach, siłą rzeczy, ci 6 młodzi księża przejmą wszystkie funkcje ( w hierarchii ); będą rządzić, administrować, sądzić, zorganizują najwyższe zgromadzenie, zostaną powołani, aby wybrać papieża, który będzie rządzić. A papież ten, jak wielu mu współczesnych, będzie z konieczności mniej lub bardziej nasiąknięty włoskimi i humanitarnymi zasadami, które właśnie zamierzamy puścić w obieg. To jest maleńkie ziarenko gorczycy, które powierzamy ziemi; ale słońce sprawiedliwości rozwinie z niego najpotężniejszą władzę, aż pewnego dnia zobaczycie jak wielkie żniwo to małe ziarenko da. Na drodze, którą przygotowujemy naszym braciom piętrzą się wielkie przeszkody do zdobycia, trudności nie jednego rodzaju, z którymi musimy się borykać. Ale oni je pokonają, dzięki swojemu doświadczeniu i wnikliwości; cel nasz jest bowiem tak wspaniały, że trzeba postawić wszystkie żagle na wiatr aby go osiągnąć. Jeśli chcecie zrewolucjonizować Włochy, szukajcie papieża, którego portret właśnie naszkicowaliśmy. Jeśli chcecie ustanowić rządy wybranych na tronie nierządnicy Babilonu, pozwólcie, aby księża maszerowali pod waszym sztandarem, zawsze wierząc, że maszerują pod sztandarem apostolskich Kluczy. Jeśli pragniecie, aby znikły ostatnie ślady tyranów i ciemiężycieli, zastawcie swoje pułapki, jak Simon Barjone; zastawcie je raczej w zakrystiach, seminariach i zakonach, niż na dnie morza: a jeżeli nie będziecie się spieszyć, obiecuję wam połów bardziej cudowny, niż Jego. Rybak łowiący ryby stanie się rybakiem ludzi; zgromadzicie swych przyjaciół wokół Tronu Apostolskiego. Będziecie głosić rewolucję tiary i kapy, maszerując z krzyżem i sztandarem, rewolucję, którą trzeba tylko lekko wzniecić, aby wywołała pożar na wszystkich czterech krańcach świata”. Początek pontyfikatu Piusa IX zderzył się z umiejętnie nakręcaną akcję zmierzającą do zjednoczenia wszystkich państw włoskich pod berłem dynastii sabaudzkiej, która tak naprawdę była, chcąc nie chcąc, jedynie przykrywką dla środowisk liberalno- masońskich w ich akcji zmierzającej do zniszczenia państwa papieskiego i podporządkowania sobie Kościoła. Istnienie państwa papieskiego uważano wówczas w kręgach kościelnych za warunek niezbędny dla papieskiej suwerenności. Można z tym poglądem dzisiaj polemizować, można uważać go za chybiony, trzeba wszakże pamiętać, że w tamtym czasie istnienie tego państwa było rzeczą zupełnie naturalną i wcale nie jawiło się jako przeszkoda na drodze jedności Włoch, która zresztą nie była naczelnym 7 pragnieniem samych Włochów, zaś zamach na jego suwerenność miał taki sam wydźwięk moralny jak zamach na jakiekolwiek inne państwo. Papież znając plany masonerii dotyczące Kościoła, z tym większą odrazą musiał zapewne patrzeć jak sprawę zjednoczenia państw włoskich wykorzystuje ona jako przykrywkę do realizacji właściwego celu jakim było ( i jest ) zniszczenie religii Objawionej, podporządkowanie sobie Kościoła i budowa bliżej nieokreślonego raju na ziemi. [ Istnieje opinia, że gdyby sobór Trydencki odbył się wcześniej uniknęlibyśmy wielu kłopotów z jakimi przyszło się zmagać w następnych wiekach; nie byłoby reformacji, owego „praziarna”, z którego wyrosło Oświecenie a następnie liberalizm. To ona (reformacja) wygenerowała z siebie, koniec końców, subiektywizm, malując obraz sprawiedliwego Boga i skrajny indywidualizm, człowieka, który na polu nadprzyrodzonym nie jest w stanie niczego dokonać, będąc jedynie grzesznym, samą łaską zbawionym stworzeniem, co w praktyce skazało go na duchowy bezwład i niemożność zrobienia czegokolwiek w dziedzinie tak istotnej jak życie wewnętrzne. To tam miał swój właściwy początek (gdyż zalążki tych tendencji, choć z nieco innych przyczyn i o nieco innym charakterze występują już w Odrodzeniu) praktyczny naturalizm: skoro natura ludzka upadła w sposób nieodwracalny a nasze pożądanie jest nie do przezwyciężenia, to ani łaska chrztu świętego, ani dary Ducha Świętego nie są w stanie niczego w nas zmienić. Wszystko sprowadzone zostaje do aktu wiary, który wprawdzie daje zbawienie, ale nie zasypuje przepaści między Bogiem a człowiekiem, zdanym w doczesności na własne siły. Stąd protestantyzm nie może kanonizować żadnego człowieka, nie może ukazać go jako wzoru „sukcesu” w dziedzinie nadprzyrodzonej. Indywidualizm, religijność prywatna nie mają tu żadnego wpływu na sferę publiczną; znakiem usprawiedliwienia i Bożego błogosławieństwa stanie się sukces ekonomiczny (skoro nie mogę nic w sprawach ostatecznych, skoncentruję się na doczesności, choćby na ekonomii) , zaś wysiłek ad extra będzie przejawiał się jedynie w aktywności dobroczynnej stając się dla wielu miernikiem „pożyteczności” religii. Od tych różnych „izmów” reformacji weźmie początek ekonomiczny liberalizm i kapitalizm w ogólności. Tak powoli, krok po kroku, doczesność będzie się wyzwalać od spraw duchowych, dając początek tzw. Oświeceniu, w którym Kartezjusz dokona jako pierwszy rozłamu pomiędzy prawem Boskim a ludzkim, a Rousseau „odkryje” pierwotną, czystą naturę. Prostą konsekwencją tego jest zerwanie więzi między rozumem a zasadami porządku naturalnego, do którego odwołuje się Boże Objawienie. Ubóstwienie rozumu 8 prowadzić musi do odrzucenia sfery nadprzyrodzonej, koncentrowania uwagi na doczesności i dobrach materialnych, budowania teorii „praw człowieka” bez uwzględnienia Prawa Bożego, podział na tzw. sfery: religijną i świecką, co w praktyce oznaczać będzie coraz bardziej agresywną laicyzację i w efekcie doprowadzi do rozbratu wolności i prawdy. Możliwe, że grzechem naszych przodków jest grzech zaniechania reformy, o którą prosiło się już na soborze w Konstancji (1414), czy jednak wystąpienie Lutra powodowane było jedynie szczerym pragnieniem reformy i czy akurat w krajach niemieckich była ona najbardziej potrzebna, to już temat do innych rozważań. ] LIBERALIZM – WYZWOLENIE CZY UTOPIA? Pontyfikat bł. Piusa IX to czas liberalizmu w rozkwicie. Liberalizm, niby rajski owoc, ma miły wygląd i sprawia wrażenie, że nadaje się do spożycia. Powiedzieć dzisiaj, że nie wyznaje się liberalnych poglądów, to narazić się co najmniej na uśmiech pełen zakłopotania. Liberalizm, demokracja to przecież sprawy tak „oczywiste”, że każdy kto jest „przeciw” narazi się w naszych pełnych mówienia o tolerancji czasach na szereg 9 zgoła nie „tolerancyjnych” epitetów, od „ciemnogrodu” poczynając. Tak też ma się rzecz z naszym Błogosławionym. Jaka jest jego (liberalizmu) definicja? Jeden ze słowników teologicznych podaje następującą : „Liberalizm – europejski ruch ideowo- polityczny wyrosły z Odrodzenia i Oświecenia na przestrzeni XVII – XIX w. Liberalizm nie przyjmuje obiektywnych i niezmiennych zasad z wyjątkiem zasady pluralizmu i tolerancji.(...) liberalizm ideologiczny miał zasadniczy wpływ (...) na ukształtowanie się liberalizmu politycznego i liberalizmu gospodarczego. Zdominował i zdeterminował także stosunek do religii i Kościoła. W liberalizmie ideologicznym można wyróżnić trzy istotne składniki: indywidualizm, racjonalizm i deizm. Indywidualizm liberalistyczny polega na przyznawaniu jednostce możliwie najszerszej, niczym nie ograniczonej wolności (...) Dobro wspólne nie istnieje. Ogólne szczęście jest tylko sumą szczęścia wielu jednostek.( Rozum, konstytuujący naturę ludzką, stanowi jedyne źródło poznania tego, co moralnie dobre i słuszne. Religijność w ujęciu liberalizmu historycznego jest nastrojem nawiązującym do religii rozumu (natury), którą cechuje tolerancja i neutralność wobec wierzeń o charakterze objawieniowym, spełnienie własnej osobowości, dążenie do szczęścia i braterstwa między ludźmi, pokój religijny i spokój społeczny, tj. indyferentyzm wobec różnic religijnych i wyznaniowych.(...) Deizm europejskiego liberalizmu nie neguje wprawdzie istnienia Boga, jednak ogranicza jego kreatywną i porządkującą obecność jedynie do aktu stworzenia, do idei „pierwotnego porządku” i „uprzedniej harmonii”.(...) Liberalizm odwraca się zatem od klasycznej tradycji duchowo-religijnej Zachodu; zrywa jego związanie świata, człowieka, praw natury z Bogiem Objawienia chrześcijańskiego. Prawo naturalne przestaje być prawem Bożym, stając się prawem rozumu.(...) Wrogi stosunek między liberalizmem a Kościołem, historycznie obciążony wieloma nieporozumieniami, ma swoje korzenie w ideologicznych założeniach liberalizmu: w racjonalizmie i deizmie. Są one sprzeczne z samoświadomością Kościoła, są wymierzone przeciw istotnym prawdom Objawienia chrześcijańskiego, podważają publiczną obecność Kościoła w świecie i społeczeństwie; podważają chrześcijańskie zasady i normy moralnego współżycia społecznego”. ( Słownik Teologiczny, Katowice 1998, s. 260 nn). 10 Byłoby chyba rzeczą co najmniej dziwną, gdyby Kościół ( papież ) „nie zauważył” oczywistej sprzeczności między tą ideologią a zasadami wiary, sprzeczności tak zasadniczej, że wręcz zagrażającej, o ile zostałaby zaakceptowana, bądź milcząco zaaprobowana, tożsamości i właśnie samoświadomości Kościoła, zaś samo przepowiadanie Ewangelii musiałoby stanąć co najmniej pod znakiem zapytania. Pius IX, urodzony duszpasterz, człowiek obeznany z ówczesną rzeczywistością nie mógł tego nie rozumieć. Na pewno, w jego przypadku, nie mamy do czynienia z człowiekiem ciasnego umysłu, czy fanatycznej zarozumiałości. To papież uśmiechu i dobroci, którego można było spotkać na ulicach Rzymu rozmawiającego z ludźmi, przybywającego niespodziewanie na nabożeństwo do któregoś z kościołów po to, by wygłosić kazanie, ale też pukającego nocną porą do klasztoru, by sprawdzić, czy aby pobożni mnisi nie „zapomnieli” numeru domu. To papież, który pod presją sterowanego naporu rewolucji, nie mogąc normalnie sprawować swoich funkcji, musiał w przebraniu uciekać z Rzymu, by powrócić tam po paru latach, dzięki francuskiej interwencji, która przerwała wcale nie sielskie-anielskie rządy liberałów. To wreszcie papież rozmiłowany w Matce Odkupiciela. Ogłoszony przezeń w roku 1854 dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP jako wyraz niezmiennej wiary Kościoła, Maryja „potwierdziła” cztery lata później swoim objawieniem w Lourdes ( „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”.) Jego „ solicitudo omnium ecclesiarum” („troska o wszystkie Kościoły”) kazała mu z troską patrzeć na powierzoną mu przez Pana owczarnię, którą kochał i której był zdecydowany bronić aż po krzyż. To wiara i pasterska troska, a nie jakieś mętne motywy, przynaglały papieża do stawiania czoła wszelkim siewcom kąkolu. On, jak mało kto, rozumiał prawdziwe intencje głosicieli „wolności, równości i braterstwa”. Rewolucja francuska, pierwsze dziecko Oświecenia, w parę lat wymordowała setki tysięcy Bogu ducha winnych ludzi, w tym tysiące kapłanów, niszcząc przy tym wiele z dorobku ludzkości, jak choćby słynne opactwo w Cluny, inicjatora i świadka średniowiecznej reformy Kościoła. Ten papież pamiętał o pierwszym holokauście czasów nowożytnych – niewyobrażalnym ludobójstwie dokonanym przez wspomnianą rewolucję na ludności katolickiej Wandei, która stawiła jej opór, widział prześladowcze zapędy liberalnych władz Piemontu, siedliska idei zjednoczeniowych w Italii, dążących do wprowadzenia za wszelką cenę liberalnych zasad, widział farsę przeprowadzanych tam „demokratycznych” wyborów i referendów „ludowych”, widział też entuzjazm wiernych, z jakim był przyjmowany w różnych rejonach Państwa Kościelnego w czasie swej pamiętnej pielgrzymki po Italii w roku 1857. Dialogować z zaprzysięgłymi wrogami wiary i Kościoła? – A o czym? 11 Papież nie był przeciwnikiem „risorgimento”( zjednoczenia), ale na pewno nie takim sposobem jak czynili to liberałowie, którzy u progu rewolucji 1848 roku doprowadzili do zamordowania reformatorskiego premiera papieskiego rządu hrabiego Pellegrino Rossiego, bojąc się chyba skuteczności jego planów w tej dziedzinie. To ten człowiek wytrwale pracował na rzecz idei federacyjnej, idei akceptowanej przez prawie wszystkich, wyjąwszy liberalne władze Piemontu. Warto walczyć z dogmatami fanatycznego (tak!) liberalizmu o niesionej przezeń pochodni wolności, którą rzekomo na wszelki sposób próbował (próbuje?) zdmuchnąć Rzymski Kościół. Za tym mitem kryje się bowiem wcale nie tak świetlana rzeczywistość. Oto Italia 1860 AD. Wojska Piemontu, który jest ośrodkiem idei zjednoczeniowej w liberalnym wydaniu, udając się na zdobyte wcześniej południe zajmują „po drodze” ziemie papieskie Umbrię, Marche i Romanię. Ziem tych, przypomnijmy sobie, papież nigdy państwu włoskiemu nie zabrał, z tego prostego powodu, że takiego państwa wcześniej zwyczajnie... nie było. Trudno w takiej sytuacji mówić o „zjednoczeniu”, bo to sugeruje, że byt jednoczony wcześniej się rozpadł; mówmy raczej o jednoczeniu, bądź „łączeniu” półwyspu w jedno państwo. Otóż „łączeni” mieszkańcy wspomnianych wcześniej ziem jakoś nie zapałali entuzjazmem do tego pomysłu. Na zajętych (wbrew ówczesnemu prawu międzynarodowemu i ku zgorszeniu nawet protestanckich Prus) terenach wybuchła wojna partyzancka. Wojnę tę tłumił, w sposób ludobójczy, gen. Ferdynand Pinelli. Cytuję w tym miejscu fragment książki V. Messoriego „Wyzwania Wiary”. Rozkaz wydany przez „dzielnego” generała 3 lutego 1861 przypomina, jako żywo, podobne rozkazy wydawane kiedyś przez rewolucję francuską wobec Wandei. Oto i on: „Oficerowie i żołnierze! Banda potomstwa złodziei gnieździ się jeszcze w górach. Idźcie wypłoszyć ich stamtąd i bądźcie nieubłagani jak przeznaczenie. Wobec takich wrogów litość jest przestępstwem. Są to najemnicy Wikarego nie Chrystusa, lecz Szatana, gotowi sprzedać swoje sztylety innym, gdy złoto wyłudzone od głupio łatwowiernych wierzących nie wystarczy do zaspokojenia ich żądz. Zniszczymy ich, zmiażdżymy kapłańskiego Wampira Rzymu, który zbrukanymi wargami wysysa od wieków krew naszej Matki Italii. Oczyścimy ogniem i mieczem regiony nękane jego wstrętnym oddechem i z tych popiołów powstanie wolność(...)”. I dalej sam Messori (tamże): południową Marche, pastwiąc się „wojska „włoskie” zalały całą zwłaszcza nad proboszczami, 12 zakonnikami, w ogóle nad katolikami, jako winnymi dochowywania wierności Piusowi IX, który był właśnie „kapłanem Wampirem” z dziennego rozkazu Pinellego. „Oczyszczanie ogniem i mieczem” było takie, że jakaś zainteresowana rączka wyciągnęła następnie z miejscowych archiwów publicznych świadectwa mówiące o rzeziach, masowych rozstrzeliwaniach, grabieżach, gwałtach, pożarach. Na zakończenie rząd Królestwa postanowił udzielić publicznej pochwały swemu generałowi. Co prawda, nienawiść wobec chrześcijaństwa, jaką Pinelli demonstrował publicznie, wprawiała w zakłopotanie kastę polityczną, która często myślała podobnie, ale umiała to ukryć. Tym razem jednak sprawcy masakr przyznano złoty medal za zasługi wojskowe, z uzasadnieniem: „Za najlepsze rezultaty osiągnięte dzięki odwadze i niestrudzonej aktywności”. (V. Messori, Wyzwania wiary, t. II, s. 341-2, wyd. „m”, Kraków 1998). Ten sam autor (tamże, s. 270) podaje bilans ofiar armii królewskiej dla pierwszych miesięcy 1861 roku i dla samego tylko rejonu Neapolu: Oto on: „8968 rozstrzelanych, w tym 64 księży i 22 zakonników; 10 604 rannych;7 112 jeńców; 918 spalonych domów; 6 okręgów doszczętnie wypalonych; 2 905 rodzin poddanych rewizjom; 12 splądrowanych kościołów; 13 629 osób deportowanych; 1428 okupowanych budynków publicznych”. Rzeczywistość odarta z legendy i oczyszczona z demagogii nie jest już tak czarująca. Różnej maści „fachowcy” od rewolucji, powstań i wszelakich „wyzwalań”, kreujący siebie na szermierzy postępu, mają i dziś czelność wylewać łzy nad ofiarami inkwizycji (nad którymi skądinąd trzeba łzy wylewać), „zapominając” o morzu krwi niewinnej, przelanej przez wszystkie kolejne wytwory(potwory) Oświecenia, które potrafiły zabijać w przeciągu roku więcej ofiar, niż inkwizycja w przeciągu całego swojego istnienia. Kiedy mówię o wytworach Oświecenia mam na myśli nie tylko np. masonerię. Oświecenie to nie tylko Volter czy Kartezjusz. To również Hegel, Feuerbach, Marks i Nitsche, a w konsekwencji: niemiecki nazizm i sowiecki komunizm, to także Mao z niewiadomą liczbą ofiar i przerażający Pol Pot, wychowanek intelektualnych elit Zachodu. Wszystkie te rzeczywistości łączy pogarda dla Boga i Jego praw, i w konsekwencji, pogarda dla człowieka jako osoby. Unia Europejska – najmłodsze dziecko Oświecenia, („ukradzione” zresztą katolikom), nie gardzi człowiekiem, o ile już się narodził, jest zdrowy i silny („produktywny”) i potrafi pożerać nagromadzone dobra materialne. 13 Chyba nie trzeba być prorokiem, by przewidzieć finał tego przedsięwzięcia. Czy nie powinniśmy już dziś wznosić pomników bł. Piusowi IX? Jego przenikliwość i głęboka wiara pchnęły go do obnażenia prawdziwego oblicza idei liberalnych, zagrażających w swej najgłębszej treści relacjom człowieka z szeroko rozumianą sferą sacrum, a więc tym wszystkim co odnosi się do Boga i naszego poza doczesnego przeznaczenia. Bo po co Bóg, skoro człowiek sam może dla siebie być bogiem? Kłamliwa propaganda woli ten jego sprzeciw wobec liberalizmu ukazywać także dzisiaj jako sprzeciw wobec idei jedności Italii i wobec wolności w ogóle. Czy papież był wrogiem „rozumu”? - Oskarżenie niezbyt oryginalne, ale częste w ustach różnego rodzaju „bojowników postępu”. Zastanawiające jest to, z jaką łatwością obóz liberalny potrafi szafować słowami-wytrychami typu: „postępowy”, „zacofany”, „wyzwolony”, „obskurant” itd., itp. Pycha i zadufanie zdają się iść w parze z wyznawcami tej ideologii. Bł. Pius IX zasłużył sobie na wszelkie epitety „oświeconych”, epitety, pamiętajmy, traktowane jak niepodważalne argumenty. Żenujące jest jedynie to, że wielu katolików przyjmuje je aktem wiary, gotowych wierzyć we wszystko, tylko nie w swoje „Credo” i przyjąć wszelkie argumenty, tylko nie te które burzą liberalno-laicką idyllę. Liberałowie są tolerancyjni tylko tak długo, jak długo im się potakuje; jeśli nie, gotowi są człowieka zniszczyć, albo przynajmniej zdyskredytować; np. nagonką medialną, albo opinią „salonów”. Przykład prof. R. Butiglione, który nie otrzymał ważnego stanowiska w Brukseli, ponieważ miał własne poglądy i były to na jego nieszczęście poglądy katolickie, jest aż nadto pouczający. Wsłuchajmy się w słowa papieskiej encykliki „Singulari quidem” z 17 marca 1856 roku: „Zaiste, Kościół nigdy nie potępiał szukających poznania prawdy, bo owym pragnieniem zdobycia prawdy natchnął i ubogacił ludzką naturę nie kto inny, tylko sam Bóg. Nie potępia też Kościół tych usiłowań zdrowego i prawego rozumu, przez które duch się kształci, podlega badaniu natura, a najskrytsze jej tajemnice na jaw wychodzą. Co więcej najtkliwsza ta Matka uznaje to zawsze i uczy, że między darami Nieba, najznakomitszym jest ów dar rozumu , przez który możemy się wznosić ponad zmysły, przez który przedstawiamy w sobie jakiś obraz Boga samego.(...)Kościół z całą siłą powstaje i tak jak zawsze potępiał, potępia postępowanie tych, którzy nadużywając rozumu nie wstydzą się ani wzdrygają przeciwstawiać go, a nawet szaleńczo i występnie przedkładać nad autorytet Boski. (...) wiara nie na rozumie się opiera, a na autorytecie, 14 albowiem w żaden nie przystałoby sposób, ażeby Bóg mówiąc do ludzi, słowa Swoje miał potwierdzać rozumowaniem, jakby się godziło nie chcieć Mu wierzyć; że Bóg mówi jako Jemu przystało: mówi jako Najwyższy Sędzia Wszechrzeczy nie argumentując a objawiając”. Najdobitniejszym, a przynajmniej najbardziej znanym, choćby tylko z tytułu, jest encyklika „Quanta cura” z 8 IX 1864 roku i dołączony do niej Syllabus, czyli zbiór idei i poglądów potępionych w różnych wcześniejszych dokumentach papieża. Co do tego, czy Syllabus jest dokumentem dogmatycznym panują rozbieżne opinie, podobnie jak w odniesieniu do encykliki, wszakże, zanim potępi się Piusa IX w czambuł i „dla zasady”, jak wielu to dzisiaj czyni często jak mniemam, nie wiedząc o czym pisze, warto się zastanowić tak na zimno, bez emocji, czy papież tak bardzo się pomylił w ocenie sytuacji, czy jego czasy i nasze osiągnęły ideał oswobodziwszy się z więzów swych odniesień do Boga? Raz jeszcze zapytajmy - jak dziś piewcy agresywnego liberalizmu patrzą na papieskie wystąpienia mając przed oczyma książki palone w latach 30. XX w. przed Reichstagiem, ofiary komunizmu oraz dwu światowych wojen? Oczywiście powiedzą, że to nie wina idei oświeceniowych i liberalnych, tak jakby Nietsche, Feuerbach, czy Marks byli wiernymi synami Kościoła, a Stalin, Hitler, Mao czy Pol Pot członkami Dworu Papieskiego. Owszem, gotowi są o inspirację XX wiecznych nieszczęść obwinić właśnie... chrześcijaństwo. Czy odrzucenie zasady Boskiego pochodzenia władzy i przetransponowania jej na „lud” rzeczywiście dało autentyczne poczucie podmiotowości człowiekowi? Co wynika z zasady, że większość zawsze ma rację z tego tylko powodu, że jest większością, skoro zdrowy rozsądek mówi, że wcale tak nie jest, a przynajmniej być nie musi? Jaką w dobie elektronicznych mediów mamy gwarancję, że nie padamy także na tym polu ofiarą wielkiego oszustwa? Oto fragment wspomnianej encykliki: „A skoro tam, gdzie od społeczeństwa cywilnego oddzielono religię, naukę zaś i autorytet Bożego Objawienia odsunięto na stronę, zaciemnieniu ulega i gubi się samo nawet rdzenne pojęcie sprawiedliwości i prawa ludzkiego, a w miejsce prawdziwej sprawiedliwości i rzetelnego prawa (legitimi iuris) podstawia się siłę materialną, to jasne, skąd bierze się, że niektórzy, doszczętnie zlekceważywszy i pominąwszy najbardziej podstawowe zasady zdrowego rozumu, mają czelność krzyczeć, że wola ludu – ujawniona czy to w opinii ( jak ją nazywają ) publicznej, czy w jakikolwiek inny sposób – stanowi najwyższą regulację prawną (legem), 15 niezwiązaną żadnym prawem Boskim czy ludzkim, i że fakty dokonane w porządku politycznym mają siłę prawa (vis iuris) już przez samo to, że zostały dokonane. Któż jednak nie widzi i jasno nie odczuwa tego, że społeczeństwo ludzkie niezwiązane węzłem religii i prawdziwej sprawiedliwości nie może mieć żadnego zaiste innego celu, jak tylko zbijanie i gromadzenie bogactw, i że żadnej innej nie podda się ono w swoich działaniach regulacji (legem), jak tylko rozpasanej pożądliwości duszy, nastawionej na wysługiwanie się własnym przyjemnościom i interesom?” (cyt. za: J.M. Villefranche, Pius IX dzieje, życie, epoka, OW Viator, W-wa 2001, s. 373). Trudno zaprzeczyć proroczej przenikliwości papieża, tak jak trudno nie widzieć we „wczoraj” i „dzisiaj” skutków odejścia narodów od Boga prawdziwego, chyba, że bardzo chce się być ślepym. Podobnie ma się rzecz z podniesioną do absurdu wolnością religii – skąd obecnie taki niepokój powodowany rozwojem wszelakich niebezpiecznych sekt z satanistycznymi włącznie, skoro głosi się, że „można wierzyć w co się chce”? Jak brzmią słowa encykliki dzisiaj, w dobie „terroru mniejszości” i zakazu „ostentacyjnego” noszenia oznak religijnych (Francja), globalizacji, terroru mediów i ubóstwionego konsumpcjonizmu? A „Syllabus”? – Czy aby do końca jest taki „bezsensowny”? Warto go i poczytać i przemyśleć. Bez emocji. Dziełem papieża jest również sobór zwołany do Watykanu bullą z 29 czerwca 1868 roku. Zadziwia to, że poprzez cały swój dramatyczny pontyfikat bł. Pius IX nie przerwał ani na chwilę normalnej papieskiej posługi. Tak jest i tym razem. Garibaldi, bohater „risorgimento”(„zjednoczenia”), za cichym przyzwoleniem władz piemonckich i króla raz po raz przekraczał granice resztek Państwa Kościelnego, pomniejszając je drogą faktów dokonanych i łamiąc poprzednie umowy gwarantujące nietykalność terytorium papieskiego. Nie jest to zwykła walka wyzwoleńcza a oddziały Garibaldiego to nie armia o jakiej moglibyśmy mieć wyobrażenie. Oto wielce znacząca relacja na ten temat: „Złupili oni (garibaldczycy – przyp. autora) kościół katedralny w Bagnorea, rozbili tabernakulum, ukradli naczynia święte, zbezcześcili obraz Najświętszej Panny, pokłuli krucyfiks bagnetami, pościnali głowy statuom świętych i przez szatańską parodię rozstrzelali niewinnego człowieka, aby krew ludzka popłynęła po ołtarzu ofiary”. ( J. M. Villefranche, dz. cyt., s. 165). 16 Nie było też wiwatujących tłumów, co w swoim dzienniku poświadcza adiutant Garibaldiego: „Należy przyznać(...) że ludność rzymska nie ma żadnego pojęcia o jednej i wolnej Italii. Nie słyszeliśmy nigdzie na nasze przyjęcie ani jednego okrzyku radości i zachęty; zbydlęcony ten lud nie dawał nam ani dobrowolnej pomocy, ani nawet słowa pociechy”.(tamże, s.167). W takich to okolicznościach zebrał się Sobór rozpoczęty 8 grudnia 1869 roku a przerwany decyzją Ojca Świętego 20 października roku 1870. Najważniejszym jego dokonaniem było ogłoszenie przez Piusa IX dogmatu o nieomylności papieża, ilekroć wypowiada się on jako pasterz Kościoła Powszechnego w sprawach dotyczących wiary i obyczajów. Potwierdzono uroczyście, że cieszy się on wtedy szczególną asystencją Ducha Świętego, który nie pozwala mu zbłądzić, skoro, jako Następca Piotra ma, wedle słów Pana „umacniać braci w wierze”. Prawda ta zawsze obecna w świadomości Kościoła teraz, w niezwykle dramatycznych okolicznościach zewnętrznych, uzyskała sankcję dogmatyczną. Pierwszym powodem przerwania Soboru był wybuch wojny francusko-pruskiej, najistotniejszym zaś zamęt jaki powstał po ostatecznym zajęciu Rzymu przez armię „włoską”. Najazd na Rzym rozpoczął się 11 września pod pretekstem zapewnienia bezpieczeństwa Ojcu Świętemu i utrzymania porządku. 20 września 60 tysięczna armia rozpoczęła szturm Rzymu bronionego przez ok. 4 tysięczny korpus pod dowództwem gen. Kanzlera. Na polecenie papieża obronę kontynuowano tylko do uczynienia przez artylerię królewską pierwszego wyłomu w murach, po czym miasto zostało poddane. Również i tu wkraczający piemontczycy nie spotkali się z żywiołowym przyjęciem, tym bardziej, że zaczęły się i tu iście rewolucyjne porządki: „Czy jesteśmy tak nieświadomi historii, żeby zapomnieć, iż zaledwie doszedłszy do władzy, burżuazja masońska, która zainicjowała Risorgimento, wypędziła wszystkich zakonników z ich klasztorów, opactw, pustelni? Czy zapomnieliśmy, że te miejsca – wspaniałe skarbnice cudownych dzieł sztuki – były wystawiane na licytacje i za niewielkie kwoty oddawane do użytku najbardziej nikczemnego, burzone, skazane na zniszczenie, zamieniane na koszary i więzienia, lub zakłady dla umysłowo chorych?(...) Nienawiść i antyreligijna zaciekłość tych „ojców ojczyzny” wyrządziły w ciągu niewielu lat większe szkody naszemu dziedzictwu artystycznemu niż pięćset lat wojen.(...) Często, aby sobie oszczędzić pracy 17 burzenia, kościoły systematycznie i z rozmysłem zamieniano na magazyny państwowego monopolu solnego, gdzie wyziewy powodowały zniszczenie wspaniałych, starożytnych fresków, których winą było to, że przedstawiały tematy religijne.(...). Nieliczne klasztory, które uniknęły zniszczenia, były – jak na ironię losu – przekształcane w stajnie dla wojska królewskiego. Na miejscu starożytnych kościołów i ogrodów wznoszono pałace spekulantów budowlanych”. (V. Messori, Przemyśleć historię, s. 45-6, wyd. „m”, Kraków 1998). Liberalna „wolność” tak do dziś opiewana i hołubiona, zawsze, aż po nasze czasy potrafi być tolerancyjna, ale tylko dla tych, którzy myślą jej kategoriami. Bł. Pius IX przeżył ostatnie lata jak więzień, modląc się za prześladowców Kościoła i swoich, i z serca im wybaczając. Zabrakło Go na ulicach Rzymu, a brak ten dał się dotkliwie odczuć rzymianom przyzwyczajonym do Jego obecności. Rzym ujrzał go, ale dopiero... martwego. Papież umarł 7 lutego 1878 roku po najdłuższym po Piotrowym pontyfikacie. Jest wymownym znakiem Niebios fakt, że tak dramatyczne czasy ogarnięte zostały jednym pontyfikatem i w dodatku tak wybitnym. Bł. Pius IX umarł jako ofiara i męczennik, stawiając czoła ideologii, która na różne sposoby, rzekomo w imię wolności, stara się budować raj na ziemi w oderwaniu od nadprzyrodzoności i pozbawiając człowieka jego pełnego nadprzyrodzonego wymiaru, ścierając z powierzchni wszystkich, którzy próbują jej w tym przeszkodzić. Tak było w Italii, tak stało się we Francji za pontyfikatu następców błogosławionego Papieża, Leona XIII i św. Piusa X, gdzie masońsko-liberalne rządy w brutalny sposób spacyfikowały Kościół posuwając się nawet do zerwania stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską w 1905 roku, a sam Kościół sprowadzając de facto do rangi...stowarzyszenia o charakterze prywatnym. Ten stan, żenująco przedstawiany jako istotna wartość Republiki, trwa tam do dziś. A cóż powiedzieć o permanentnym, trwającym kilkadziesiąt lat prześladowaniu Kościoła w Meksyku na przełomie wieków XIX i XX i w różnej formie, praktycznie rzecz biorąc, aż niemal po nasze czasy; to samo jeśli chodzi o Portugalię pierwszych dekad XX wieku, czy Hiszpanię sprzed wojny domowej w l. 30. ubiegłego stulecia? Prześladowania Kościoła to nie tylko bolszewicka Rosja i Europa Wschodnia. Pomimo wielkich wysiłków nie udawało się jednak skruszyć jego moralnej siły od zewnątrz. Kiedy nie skutkują działa, prześladowania i „niezależne” media, próbuje się innych środków. 18 * * * BÓJ SIĘ TOCZY – LEON XIII I ŚW. PIUS X. Od śmierci bł. Piusa IX minęło niecałe 30 lat. 8 IX 1907 św. Pius X ogłosił swoją encyklikę „ Pascendi”. Była ona reakcją na zjawisko tzw. modernizmu, które w owym czasie dało znać o sobie wewnątrz Kościoła. Czym był modernizm? – Ks. prof. B. Kumor tak go charakteryzuje: „Przez „nowy katolicyzm”, nazwany później modernizmem, określali współcześni szereg wysiłków zmierzających do „udzisiejszenia” Kościoła i jego instytucji, a także działalności pastoralnej i stylu życia. Odnowa ta dotyczyła też teologii, zwłaszcza egzegezy Pisma Świętego, historii dogmatów, teologii fundamentalnej i filozofii religii. Był to również kościelny ruch reformistyczny, który zrodził się ok. 1900 r. W Niemczech, a następnie we Francji, Włoszech i Anglii. Korzenie modernizmu tkwią przede wszystkim w liberalizmie, ale także w agnostycyzmie Kanta, immanentyzmie i zmyśle religijnym Schleiermachera oraz w ewolucjonizmie nowoczesnej historii ( wpływy relatywistycznego historycyzmu ). Ks. J. Lortz określił modernizm jako „ istotową relatywizację dogmatu na fundamencie historycyzmu i subiektywnego racjonalizmu”. Rozwój i styk młodych dyscyplin religijnych często odbywał się poza kontrolą, a nawet wbrew urzędowi nauczycielskiemu Kościoła, dlatego mogło dojść i doszło do zakwestionowania tradycyjnego życia chrześcijańskiego i doktryny Kościoła. Przyjęcie bowiem postawy agnostycznej i immanentnego zmysłu religijnego prowadziło do pozbawienia charakteru nadnaturalnego wiary, dogmatu i Kościoła i zacieśnienia ich treści do czysto wewnętrznego przeżycia Boga przez człowieka. Na podstawie tego subiektywnego przeżycia natura, nadnatura, Pismo św. i Tradycja zostały sprowadzone do wymiarów czysto subiektywnych o znaczeniu relatywnym i historyczno-ewolucyjnym. Kościół miał być niczym innym jak kolektywnym owocem naturalnej religii, a jego zadaniem była współpraca przy tych wewnętrznych przeżyciach religijnych 19 za pośrednictwem swej nauki i karności. Według modernistów każda epoka przeżywała Boga na swój sposób i w każdej epoce był urząd nauczycielski Kościoła, ale nie jako instytucja założona przez Chrystusa, lecz tylko jako coś wyrosłego ze wspólnoty chrześcijańskiej. Wiara i wiedza, Kościół i państwo to zupełnie różne światy.(...) moderniści francuscy zakwestionowali charakter objawienia, naturę inspiracji Pisma Świętego i poznawania religijnego, Bóstwo Chrystusa Pana, jego rolę w założeniu Kościoła i ustanowieniu sakramentów, charakter i funkcje tradycji katolickiej, granice ewolucji dogmatów, autorytet urzędu nauczycielskiego Kościoła oraz wartość apologetyki katolickiej”.( B. Kumor, Historia Kościoła, t. VII, s. 310, wyd. KUL, Lublin 2001) Tendencje modernistyczne parły więc w kierunku naturalizmu religijnego, któremu obce jest pojęcie Objawienia i Prawdy Objawionej jako czegoś absolutnego i niezmiennego. Stąd już tylko krok do religijnego indyferentyzmu ( wszystkie religie są „dobre” ) i desakralizacji całej Tajemnicy Kościoła, a co za tym idzie, laicyzacji i zobojętnienia religijnego poszczególnych ludzi i całych społeczeństw. Czy nie rozumieli tego czołowi przedstawiciele tego kierunku noszący sutanny i tytuły profesorskie, a przyznający się nieraz, jak ks. Loisy, wprost do niewiary? – Rozumiał to w każdym razie św. Pius X, który dostrzegł to śmiertelne niebezpieczeństwo wewnętrznego rozkładu doktryny katolickiej idącego w parze z zagrożeniami zewnętrznymi. Oto fragment encykliki „Pascendi Domini gregis...”: „To, co szczególnie każe nie opóźniać zajęcia w tej sprawie stanowiska, to fakt, że agentów błędu nie należy już dzisiaj szukać wśród naszych zdeklarowanych wrogów. Ukrywają się oni – i to jest przyczyna bardzo poważnej obawy i udręczenia – w samym środku i sercu Kościoła; to wrogowie, których należy o tyle bardziej się obawiać, o ile są mniej otwartymi wrogami. Będziemy więc mówić bracia o wielkiej liczbie katolików świeckich, oraz, co jest boleśniejsze, o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością do Kościoła, pozbawieni podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu doktrynami głoszonymi przez wrogów wiary katolickiej, mienią siebie, z pogardą dla wszelkiej skromności odnowicielami tegoż Kościoła. Rozzuchwaleni liczbą swoich zwolenników, napadają nawet na to, co jest najświętsze w Kościele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby 20 Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką odwagą sprowadzają do poziomu prostego i ułomnego człowieka. Dziwią się tacy, dlaczego ich zaliczamy do nieprzyjaciół Kościoła; nikt jednak nie będzie się dziwił jeżeli – pomijając ich zamiary wewnętrzne, których Bóg tylko jeden jest sędzią - zapozna się z ich doktryną, z ich sposobem mówienia i działania. Zaprawdę nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych. Albowiem, jak to już powiedzieliśmy, przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany, nie poza tym Kościołem, lecz w nim samym.(...) Nadto przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy zaś tego korzenia nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym.(...) Zresztą w zastosowaniu tysięcznych sposobów szkodzenia nikt ich nie przewyższy w zręczności i chytrości: udają bowiem na przemian to racjonalistów, to katolików, i to z taką zręcznością, iż łatwo mogą wprowadzić w błąd każdego nieostrożnego; że zaś są bezczelni jak mało kto, nie wahają się przed żadnym wnioskiem, który gotowi są przeprowadzić z całą mocą i stanowczością.(...) Podążają wyznaczoną drogą, strofowani i krytykowani, idą naprzód, ukrywając pod fałszywą usłużnością zuchwałość bez ograniczeń. Obłudnie pochylają głowy, podczas, gdy ze wszystkich swych sił i myśli jeszcze bardziej zuchwale niż kiedykolwiek wcześniej dążą do wykonania obranego planu. Takie są ich intencje i taktyka: zarówno ponieważ utrzymują, że autorytet musi zostać zachwiany, nie zniszczony, i ponieważ jest dla nich ważnym pozostawać w samym środku Kościoła, aby działać tam i zmieniać powszechną świadomość krok po kroku: w ten sposób przyznając bez obawy, że świadomość powszechna nie należy do nich i że przeciwstawia się ona racjom, których nazywają się tłumaczami”. Parę lat wcześniej Ojciec Święty Leon XIII w komentarzu do małego egzorcyzmu daje jakby wstęp do słów swojego Następcy na Piotrowej Stolicy: „Spójrzcie jak przebiegli wrogowie wypełnili Kościół, Oblubienicę niepokalanego Baranka, goryczą; polali go absyntem; rzucili swe bezbożne ręce na wszystko to, co jest atrakcyjne w Kościele. Tam, gdzie Stolica pobłogosławionego Piotra i Krzesło Prawdy zostały ustanowione jako 21 światło dla narodów, tam postawili tron odrazy ich bezbożności, aby, kiedy pasterz zostanie pokonany, mogli oni rozproszyć stado.” Czy jest jedynie dziełem przypadku, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, że Następcy Piotra biją na alarm zauważając zagrożenia, które kilkadziesiąt lat wcześniej leżały w planach włoskich karbonariuszy? Wprowadzić religię rozumu, wyrugować kult Boga Żywego, zawładnąć ludzkimi duszami, w miejsce Boga decydować o dobru i złu. Te cele zawsze przyświecały i przyświecają masonerii i są tym bardziej niebezpieczne, że podawane często pod maską filantropii, fałszywego humanitaryzmu etc. etc. Są też bagatelizowane, albo wręcz zbywane pogardliwym machnięciem ręki jako urojenia. Czy cytowani wyżej papieże mieli urojenia? Czy 14 encyklik wydanych przeciw masonerii to też urojenia; a czy wobec tego stanowisko Kongregacji Doktryny Wiary z 1983 roku zabraniające katolikom pod grzechem ciężkim przynależności do masonerii również jest powodowane jakimś bliżej nie określonym urojeniem? W jednej z najdonioślejszych encyklik dotyczących masonerii, „Humanus genus” z 20 VIII 1884 roku Leon XIII pisze: „W czujnej trosce o zbawienie chrześcijan, nasi poprzednicy bardzo szybko rozpoznali tego głównego wroga, w chwili, gdy wychodził z ciemności okultystycznej konspiracji i rzucił się do ataku w pełnym świetle dnia.(...) Wynika stąd, że w przeciągu półtora stulecia sekta wolnomularzy dokonała niewiarygodnego postępu. Za pomocą sprytu i przebiegłości wkroczyła do wszystkich szeregów społecznej hierarchii i rozpoczyna przejmować władzę w samym sercu nowoczesnych państw...”. Tak było 120 lat temu. Jakie mamy podstawy, by dziś powiedzieć, że „nie ma problemu”? 22 „NASZE CZASY...” Jak to jest więc z nami dzisiaj? Jaka jest kondycja świata, Kościoła? Wertując encykliki poszczególnych papieży natknąłem się na słowa św. Piusa X zawarte w encyklice „E supremi apostolatus” z 4 X 1903 roku. Poczytajmy: „Doświadczyliśmy pewnego rodzaju terroru, rozważając nieznośne warunki ludzkości dnia dzisiejszego. Czyś nie powinniśmy obawiać się tej ciężkiej i poważnej choroby, która teraz bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości dręczy społeczeństwo ludzkie, i która, pogarszając się z dnia na dzień i wgryzając się aż do samego środka, prowadzi ludzkość do zguby? Czcigodni Bracia, znacie tę chorobę; w odniesieniu do Boga to wyrzeczenie się i apostazja. A, bez najmniejszych wątpliwości, nie ma nic, co z większą pewnością prowadziłoby do zguby, zgodnie ze słowami proroka: „Bo oto zginą ci, którzy od Ciebie odstępują. (Ps. 72). W naszych czasach prawdą jest, że narody się buntują, a ludy knują daremne zamysły (Ps. 21), przeciwko swojemu Stwórcy. I oto wołanie Jego wrogów stało się niemal powszechne: oddal się od nas ( Hi 21, 14). Stąd pochodzą zwyczaje panujące, zarówno w życiu prywatnym jak i publicznym, jeśli nie zwraca się uwagi na nadrzędność Stwórcy. Co więcej, nie ma takiego wysiłku ani sztuczki, jakiej by nie użyto, aby na zawsze zniszczyć pamięć i choćby myśl o Nim. Ten kto zastanawia się nad tymi rzeczami ma prawo obawiać się, że taka perwersja umysłów jest początkiem zła ogłaszającego koniec czasu, a może ustanawiania kontaktu zła ze światem, i tego prawdziwego syna zatracenia, o którym mówi Apostoł (2 Tes. 2,3 ), a który może już znalazł się pośród nas. Tak wielkie jest zuchwalstwo i szaleństwo z jakim rzucają się oni wszędzie do ataku na religię, poniewierają dogmaty wiary, i upartym wysiłkiem wytężają się, aby zniszczyć wszelkie relacje pomiędzy człowiekiem a Boskością! Wzajemnie – mamy w słowach tego samego Apostoła, właściwą naturę Antychrysta – człowiek z zuchwałością nie do wyrażenia słowami, uzurpował sobie miejsce Stwórcy, wynosząc siebie ponad wszystko co się nazywa Bogiem. Do tego stopnia, że, pozostając bezsilnym w usiłowaniach wymazania pojęcia Boga w sobie samym, mimo wszystko strząsa z siebie jarzmo Jego wielkości i przypisuje sobie cały widzialny świat, 23 jako jakby świątynię, w której hołd mają mu oddawać jego bliźni. „Zasiądzie w świątyni dowodząc, że sam jest Bogiem” (2 Tes. 2,4).”. Podobnie jak święty Papież, również i ja doświadczam swego rodzaju „terroru” obserwując współczesny świat, a Europę w szczególności. Tu „ohyda spustoszenia” osiągnęła przerażające rozmiary: ubóstwienie człowieka, pieniądz jako współczesny „złoty cielec”, nietscheański nihilizm, zanik poczucia grzechu, niewrażliwość na sacrum, urzędowa alergia na Boga, ledwie skrywana ( albo i nie) niechęć do Kościoła, podniesiona do rangi dogmatu „polityczna poprawność”, zresztą: „koń jaki jest, każdy widzi”. Wszystko to ( i nie tylko to) zatacza dziś coraz szersze kręgi, każąc stawiać pytania o finał obecnego procesu, również o to, jaki jest dzisiaj jeszcze zakres autentycznej wolności, swobody człowieka w urządzaniu sobie życia, tzn. czy tak naprawdę nie jest zniewolony nie tylko wewnętrznie, ale również zewnętrznie poprzez rozrastające się struktury biurokratyczne, ponadnarodowe, a także centra lansujące modę, oraz taki a nie inny styl życia? Jak w tym kontekście rozumieć słowa Jana Pawła II o zorganizowanych siłach „antyewangelii”, i dlaczego „mieć” tak łatwo pożera „być”? Co w tej sytuacji powinna i co może uczynić społeczność Kościoła, aby, że użyję patetycznego określenia, „ ratować świat”? Niemal u progu Soboru Watykańskiego II, 12 sierpnia 1950 roku Ojciec Święty Pius XII ogłosił encyklikę „Humani Generis”, która jest swoistą kontynuacją wspomnianej encykliki Jego świętego Poprzednika. Bez dogłębnej lektury tego dokumentu nie zrozumiemy do końca czasu posoborowego. Łatwo wtedy zauważyć, że ówcześni i obecni „reformatorzy” wszystkiego co im wpadnie w ręce, nie wzięli się z nikąd. Byli już wielkim niepokojem serca Piusa XII. Dziś wypada nam ten niepokój podzielać i wspierać Benedykta XVI, który jak mało kto rozumie współczesne niebezpieczeństwa zagrażające Kościołowi nie tylko ze strony „świata” ale i z jego wnętrza do którego „świat” zdołał na różne sposoby i różnymi metodami przeniknąć. * * * 29 czerwca 1972 roku papież Paweł VI wygłosił w bazylice św. Piotra pamiętne przemówienie. Oto jego fragment: 24 „Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wdarł się do Kościoła Bożego swąd szatana. Jest nim zwątpienie, niepewność, zakwestionowanie, niepokój, niezadowolenie, roztrząsanie. Brak zaufania do Kościoła Świętego./…/ Również w Kościele panuje klimat niepewności. Należało sądzić, że po Soborze słońce zajaśnieje nad Kościołem Świętym. Zamiast słońca mamy chmury, burze, ciemności, szukanie, niepewność. Mówimy o ekumenizmie a codziennie coraz bardziej rozdzielamy się. Tworzymy przepaście zamiast je zasypywać! Jak mogło to nastąpić? Sądzimy, że spowodowała to nieprzyjazna moc. Jej imię jest szatan, ta tajemnicza istota, o której wzmiankuje św. Piotr w swoim liście (1 P 5,8-9). Jak często mówi Chrystus w Ewangelii o tym nieprzyjacielu ludzi! My wierzymy w coś (albo kogoś) pozanaturalnego, co przyszło na świat, aby go zawikłać, zniszczyć owoce ekumenicznego soboru, zahamować radość Kościoła, który urzeczywistnił swoje samouświadomienie. Dlatego chcemy dziś, bardziej niż kiedykolwiek w obecnym położeniu wykonać przez Boga św. Piotrowi powierzone zadanie – umacniać naszych braci w wierze!”.( „Szatan istnieje naprawdę”, s. 16, wyd. Arka, Wrocław 1991). Wcześniej papież mówi o „samozniszczeniu Kościoła” ( Oss. Romano 8 XII 1968). Skąd owo „samozniszczenie” bierze początek, jaka jest jego przyczyna? Co dzieje się z moim Kościołem, pytam sam siebie, czytając dwu wyniesionych na ołtarze papieży i obserwując naszą eklezjalną rzeczywistość? – Czyżby spełniały się ich najczarniejsze obawy? U nieocenionego V. Messoriego znalazłem interesującą wypowiedź kard. J. Ratzingera: „ Nie da się zaprzeczyć, że wiele konkretnych posunięć po Soborze Watykańskim II nie odpowiada intencjom Ojców Soborowych; często są nawet ich przeciwieństwem. Oczekiwano nowego entuzjazmu, a tymczasem skończyło się często nudą i zniechęceniem. Oczekiwaliśmy kroku naprzód a znaleźliśmy się wobec procesu schyłkowego. Rezultaty, które naznaczyły ostatnie dziesięciolecia Kościoła, wydają się okrutnie przeciwstawne wobec oczekiwań Jana XXIII i następnie Pawła VI, papieży Soboru i okresu posoborowego”.( V. Messori, Takie jest życie, s.68, wyd. „m”, Kraków 2001 ) 25 Genezy obecnego kryzysu w Kościele można dopatrywać się w różnych miejscach. H. Jedin wyraża opinię, że pierwszą przyczyną powstałego w Kościele kryzysu jest... liturgia ( Oss. Romano, 15 I 1969). Lex credendi wynika bowiem zawsze z lex orandi. Tak Kościół wierzy, jak się modli ( Celestyn I, papież ). Podobną diagnozę kryzysu wydaje się mieć ks. kard, J. Ratzinger. We wstępie do swej pouczającej książki „Duch liturgii” ( wyd. Christianitas, Poznań 2002) stwierdza: „Vaticanum II przywiązywał dużą wagę do związku pomiędzy liturgią ziemską a niebiańską, gdyż to dzięki Chrystusowi niebiosa zostały rozwarte: uczestnicząc w liturgii nie jesteśmy tylko uczestnikami spotkania w jakimś mniejszym lub większym kręgu: promień tego kręgu wyznacza wszechświat, a szczególną cechą liturgii jest właśnie to, że pozornie zatrzaśnięte drzwi immanencji zostają otwarte a niebo i ziemia spotykają się. W tym leży wielkość kultu Bożego. Warto zatem odłożyć na bok wszystkie nasze zajęcia, by móc sprawować liturgię Kościoła Jezusa Chrystusa. W czasach posoborowych to doniosłe zamierzenie coraz bardziej znikało z pola widzenia. Sobór próbował wprowadzić nas do wewnętrznej przestrzeni liturgii dlatego dał kilka podstawowych wskazań odnoszących się także do jej reform zewnętrznych, które miały sprawić, że kształt zewnętrzny odsłoni wewnętrzną wielkość chrześcijańskiego kultu Bożego. Zamiar konstytucji soborowej nie ograniczał się tylko do kwestii realizacji danej formy w zgodzie z konstytucją, jako, że sama reforma mogła przybierać rozmaitą formę. Niestety, w wielu krajach chęć do robienia wszystkiego „inaczej” zdominowała całą resztę i doprowadziła do zepchnięcia w niepamięć owego wielkiego wskazania na to, co wewnątrz i co ponad nami, wskazania, które powinno być naczelnym przesłaniem Soboru.”. Wcześniej ten sam hierarcha na łamach książki „ Das Fest des Glaubens” pisał: „ Wiodące pojęcia nowego widzenia liturgii dadzą się przedstawić w hasłach: kreatywność, wolność, święto, wspólnota. Z tego punktu widzenia obrzęd, przywiązanie, duchowość, ogólno kościelny porządek ukazują się jako pojęcia negatywne, opisujące stan „starej” liturgii, którą należy przezwyciężyć(...) Zasadnicza myśl leży w ujęciu, że liturgia jest wspólnotowym świętowaniem, aktem w którym wspólnota jako wspólnota kształtuje się i doświadcza. Faktycznie liturgia przesuwa się tym samym 26 zarówno co do typu formy jaki wewnętrznej postawy w sąsiedztwo imprezy towarzyskiej, co uwidacznia się na przykład we wzrastającym znaczeniu słów powitania i pożegnania, jak też w poszukiwaniu elementów o wartości rozrywkowej. Efekt rozrywkowy staje się wręcz miernikiem udanej liturgii, która jest przez to zdana na pomysły jej organizatorów.(...) „liturgia” tworzona przez „oryginalne” pomysły prowadzących ją „przewodników” i „współodpowiedzialnych”, jak też przez częste komendy co do siedzenia, wstania, śpiewania itd. Przypomina jakąś dziwaczną zabawę. Ponadto uczestniczący w niej poddani są władzy jej autorów, która nie tylko wykazuje znamiona osobiste i subiektywne, lecz nierzadko stoi w sprzeczności z duchem i wiarą Kościoła”.(J. Ratzinger, Das Fest des Glaubens, s. 56, Einsiedeln 1993, cyt. za: Ks. D. Olewiński, W obronie…, s. 363). Kard. Alfons M. Stickler SDB, doradca soborowy kilku komisji, w tym liturgicznej, idzie jeszcze dalej stwierdzając, że: „Już samo spojrzenie na konstytucję o liturgii Soboru Watykańskiego II wykazuje bezpośrednio, że wola Soboru i (posoborowej ) komisji liturgicznej często się ze sobą nie zgadzają, a nawet są ewidentnie ze sobą sprzeczne”. (The Attractivenes of the Tridentine Mass, w: The Latin Mass, vol. 4, nr 3, Summer 1995, s. 11-17. Cyt. za: Ks. D. Olewiński, W obronie…, s.143). Posłuchajmy, co na ten temat ma do powiedzenia Dietrich von Hildebrand, wybitny filozof i teolog niemieckiego pochodzenia, zmarły w 1977 roku: „Na II Soborze Watykańskim mówiło się z nadzieją o wielkiej odnowie religii, o jej pogłębieniu i uwolnieniu od konwencjonalności. Gdyby jednak ktoś spojrzał na dzisiejszy Kościół bez uprzedzeń i porównał go z Kościołem roku 1956, to cóż by zauważył? Zmiany – owszem. Ale czy odnowę i pogłębienie wiary w objawienie Chrystusowe, zapisane w depositum catholicae fidei, bardziej aktywne życie w Chrystusie, żywsze naśladowanie Go? Tego szukałby daremnie.[...] Nowa liturgia nie posiada dawnego blasku, jest monotonna, nie wciąga nas już do prawdziwego przeżywania roku kościelnego w wyniku katastrofalnej niwelacji hierarchii świąt, oktaw, wielu uroczystości ku czci wielkich świętych i zredukowania nawet tych, które się obchodzi, do samych tylko oracji. Doprawdy, gdyby jednemu z diabłów z Listów C.S. Lewisa zlecono podminowanie liturgii, 27 nie mógłby tego uczynić lepiej.”( Dietrich von Hildebrand, Spustoszona Winnica, s. 44, wyd. S.K. Fronda, Warszawa 2000). Wiele do myślenia daje także książka ks. prof. Michała Poradowskiego, „Kościół od wewnątrz zagrożony”, traktująca o zagrożeniu wpływami protestantyzmu. Autor pisze m. in.: „We Francji w miarę jak porzuciło się termin Msza Św., także przestało się używać terminów „świątynia”, „kościół”, „kaplica”, wprowadzając w ich miejsce termin całkowicie świecki „Structures d’acueil” (sala przyjęć) i to w urzędowych biuletynach diecezjalnych. (...) Przez wiele miesięcy sam byłem świadkiem bolesnego faktu odprawiania Mszy św. przez pewnego biskupa, w sali do zebrań przy kościele, na zwykłym stole, na którym było kilka popielniczek, aby uczestniczący w tej dziwnej ceremonii mieli gdzie strącać popiół ze swych papierosów, palonych w czasie nabożeństwa, przy używaniu do konsekracji zwykłych bułek z piekarni, zamiast kielicha drewnianych kubków, bez szat liturgicznych i bez krzyża.” W „Niedzieli” z 11 I 2004 czytamy o zjawisku rozpoczynania we Francji Mszy Świętej zwrotem „dzień dobry”, bez znaku Krzyża i o zupełnym zaniku klękania, słyszę też (w ustnej relacji) o używaniu konfesjonałów jako miejsca na wiadra i szczotki. Czyż mogli o tym marzyć XIX wieczni wolnomularze? Cóż powiedzieć o zrujnowanym a kiedyś bardzo żywotnym kościele w Holandii, o kontestowaniu Urzędu Nauczycielskiego, o oddolnych ruchach kontestacyjnych, gotowych wszystko zmienić byle tylko było „inaczej,” o bardzo z siebie zadowolonych zawodowych, „medialnych” kontestatorach? Kim jest doradca soborowy E. Schillebex OP, bez żenady mówiący o możliwości zbudowania świeckiej moralności bez Boga? ( por. Vittorio Messori, Wyzwania wiary, wyd. „m”, Kraków 1998, s. 210 nn ). Kto odpowie za szkody jakie wyrządził wydany wbrew zakazowi Stolicy Apostolskiej i rozpowszechniony w milionach egzemplarzy tzw. katechizm holenderski, będący jednym wielkim zbiorem herezji? Czy ześwieczczenie i arogancja Zachodu mają swoje granice? – A czy Kościół w Polsce prowadzony swego czasu pewną, bo autorytarną ręką Prymasa Tysiąclecia potrafi teraz skonsolidować się i obronić przed nowinkami i pogańskimi naciskami płynącymi do nas z Zachodu w sytuacji ciągłych zmian przewodniczących konferencji Episkopatu? „Ojcowie Kościoła”, sternicy z charyzmatem i wizją, mający realną władzę zawsze byli potrzebni, ba, niezbędni, i potrzebni są również w obecnej dobie. I nie oszukujmy się, że „czasy są inne”, bo to żadna nowość, gdyż każde czasy są „inne”. I każde potrzebują „swojego” kardynała Hlonda czy Wyszyńskiego. Boję się, że na tej wewnątrzkościelnej „demokracji”, która 28 nijak nie przystaje do ustroju Kościoła nie wyjdziemy dobrze, jeśli odważnie nie wycofamy się z niepotrzebnego eksperymentowania. Ciekawa jest również refleksja Jeana Guitona, wybitnego francuskiego filozofa katolickiego dotycząca stanu samoświadomości katolików epoki „posoborowej”: „Uderza mnie zatem, że niewątpliwie zbyt tryumfalną ongiś pewność zasadniczej wiary zaczyna zastępować jakiś niepokój i niepewność. Czymże jednak byłaby wiara bez oświecającej, uskrzydlającej pewności ( jesteście solą ziemi, jesteście światłem świata… )? I czy można by umierać, czy choćby cierpieć dla czegoś, co niepewne? W cieniu tego problemu pewności wiary kryją się inne: dawania świadectwa, męczeństwa, nawrócenia, celibatu. Przed trzydziestu laty człowiek Kościoła mówił językiem podobnym do języka geometry. Nauczał prawdy ofiarowanej przez Boga, w którą człowiek prawie nie wnikał.(...) Zdarzało się, że niewierzący odczuwał pewien szacunek dla tego nieprzejednanego, nieprzyswajalnego Kościoła.(...) Otóż w 1971 roku opisany przeze mnie stan umysłu zdaje się już nie istnieć wśród katolików, przynajmniej jeśli obserwator przypatruje się uważnie ich trybowi życia.(...)Aby wykazać nasz liberalizm, nasze poszanowanie osoby ludzkiej i wolności, zdajemy się podziwiać doktryny sprzeczne z naszymi. Twierdzimy, że możemy się wiele nauczyć od naszych przeciwników.(...) Przydajemy tyle wagi zaletom tezy przeciwnej, że tracimy zaufanie do własnej(...) Mniej mówimy o najciemniejszych punktach wiary i moralności, tych, które by mogły razić naszych współczesnych (na przykład Sąd po śmierci, znaczenie grzechu, konieczność wyrzeczenia się, cena odkupienia). Ostatecznie nie mówimy już o tym wcale.(...) Pomiędzy czysto ludzkim chrześcijaństwem a kultem Mao nie byłoby ostatecznie wielkiej różnicy i tego może ( nieświadomie) pragną liczni intelektualiści. Gdyby rodzaj ludzki utworzył jutro jedną wspólnotę i jedną zjednoczoną religię, byłaby to wówczas religia Człowieka”. ( Jean Guitton, W co wierzę?, IW Pax, Warszawa 1976, s. 27). Problem, od czasu gdy Guitton pisał te słowa uległ, niestety, pogłębieniu. Miast z radością dzielić się Prawdą, katolicy zdają się być zażenowani samym faktem swego istnienia. Dialog i tolerancja (raczej tolerantyzm) urosły do rangi bożków, którym poświęca się mnóstwo czasu na uczonych konferencjach i akademiach. Wszystkich trzeba zapewniać, że ich kochamy ( tak jakby to nie było oczywiste) i ani myślimy ich 29 nawracać; gdzież tam, mogliby się obrazić i nazwać nas... nietolerancyjnymi właśnie. Ustały podobno nawrócenia na katolicyzm na Zachodzie, czemu specjalnie się nie dziwię, a skoro apostolstwo stało się zajęciem jałowym, lepiej wspólnie roznosić bułeczki kloszardom. Wyrzekliśmy się, jako istoty rozumne, uczestnictwa poprzez prawo naturalne w prawie Wiecznym, mamy za to prawa człowieka: do aborcji, eutanazji, są prawa dziecka i prawa kobiet, są nawet prawa gejów do bycia matką. I jest prawo do spychania katolików do getta, zwalniania z pracy za krzyżyk na szyi, szykanowania za głośno formułowane własne poglądy, prawo do nazywania Bożego Narodzenia Świętem Zimy, czy jak tam jeszcze. Dziś siedem Bardzo Ważnych Person ze Strasburga uważa się za władnych wywrócić do góry nogami tradycję i obyczaj jakiegokolwiek kraju, inni zaś gotowi są wręcz dyktować papieżowi co, jak i gdzie powinien mówić, a czego nie mówić. Są też Rzecznicy Praw - człowieka ma się rozumieć; ostatnio także i zwierząt. Tylko Bóg nie ma prawa do swego Rzecznika. Stwórca nie ma już czego szukać w Europie, przynajmniej tej brukselskiej. Tak urzeczywistnia się powoli marzenie panów z „Alta Vendita”. Katolik stał się liberałem i nie chce już być katolikiem do końca, a tolerancja jako cnota katolicka zakładająca m.in. obowiązek szacunku dla mniejszości religijnych bez uszczerbku dla społecznego panowania Chrystusa pomyliła się z tolerantyzmem obdarowującym wszelkimi prawami wszystkich bez wyjątku, w każdych okolicznościach – w imię sprawiedliwości. Jest więc także i prawo do „godnej śmierci” i prawo „reprodukcyjne”(zwracam uwagę na ohydny język) pozwalające na zabicie nienarodzonego człowieka, wbrew nauce a w imię ideologii nazywanego uporczywie przez posłańców śmierci zygotą lub płodem, wskutek czego najbardziej zainteresowany ma mieć jedynie prawo do „niemego krzyku”. Pamiętamy dramatyczny ton rozważań Wielkopiątkowych kard. Ratzingera z 2005 roku. Mówił wówczas, że Kościół przypomina łódź nabierającą wody, padły też mocne słowa o „znużonym chrześcijaństwie” i o brudzeniu szaty Kościoła także przez duchownych. Grzech jest owocem słabości ludzkiej natury skażonej grzechem pierworodnym, wszakże walka z własnymi słabościami, świadomość grzechu i jego konsekwencji, korzystanie z sakramentów, zwłaszcza sakramentu pokuty i eucharystii, jest w stanie umacniać i podnosić człowieka. Cóż z tego, skoro te nadprzyrodzone środki, zwłaszcza sakrament pokuty, zostały zarzucone, a sama świadomość grzechu zamazana bądź wyparta ze świadomości. Z drugiej strony, jak wierzący katolik na Zachodzie mógł 30 nie stracić moralnej wrażliwości na grzech, gdy w swojej świątyni zastaje konfesjonał notorycznie pusty? Wielokrotnie słyszałem od ludzi w niektórych krajach zachodnich opinię: „u nas Kościół zniszczyli księża”. W tym doświadczeniu nie okazałem się odosobniony. O. Piotr Szymona OP we wstępie do jednej z pozycji książkowych Y. Congara pisze: „Podczas dłuższego pobytu za granicą pod koniec lat sześćdziesiątych nieraz wysłuchiwałem żalów zwykłych wiernych w parafii, uskarżających się, że przed wprowadzeniem istotnych w ich oczach zmian nikt ich nie zapytał o zdanie, że nie liczono się z ich odczuciami i zamiłowaniami. Na siłę w sposób arogancki nieraz, z dnia na dzień zastąpiono, na przykład, starą liturgię nowymi „praktykami”. Niektórzy, i to wcale nie integryści, mówili wręcz: księża zmieniają nam wiarę.”( Y. Congar OP, Prawdziwa i Fałszywa reforma w Kościele, s. 13, wyd. Znak, Kraków 2001). Może to przesada, może zbyt jednostronne ujęcie, ale…Ale skoro po Soborze wielu hierarchów i to wcale nie z „drugiej linii” zakwestionowało prawdę o jedyności i powszechności zbawczej Kościoła, skoro potrafili zakwestionować dogmat o prawdziwej, realnej i substancjalnej obecności Pana w Eucharystii, to jakich owoców należało się spodziewać? Zainteresowanych tą kwestią odsyłam do fundamentalnej pracy włoskiego filozofa Renato Amerio, współpracownika Komisji Przygotowawczej Soboru, a więc człowieka obeznanego z Soborem i problemami posoborowymi jak mało kto. (por. R. Amerio, Iota Unum, ss. 636-668; 680-700 wyd. Antyk ). Nuncjusz Apostolski w Argentynie abp Adriano Bernardini stwierdził ostatnio: „jeżeli chcemy być szczerzy, powinniśmy wyznać, że z roku na rok wśród teologów i duchownych, sióstr zakonnych i biskupów wzrasta grupa tych, którzy są przekonani, że przynależność do Kościoła nie zakłada znajomości i wierności w stosunku do obiektywnej doktryny. Umocnił się katolicyzm „a’ la carte”, w którym każdy wybiera sobie ulubiona porcję i rezygnuje z dania, które uważa za niestrawne.(…) Główną przyczyną awersji jest nieugięte głoszenie prawdy przez papieża”. Konsekwencją tego jest poczucie pewnego opuszczenia przez określonych kapłanów, zakonników, czy biskupów, ale nie, zdaniem hierarchy, przez wiernych (por. Papież opuszczony przez duchownych, portal internetowy Fronda, dostęp: 8.03.11). Czyż nie daje się w powyższych opiniach wyczuć pewna adekwatność do sytuacji naświetlonej przez św. Piusa X w cytowanej już encyklice „Pascendi”? Kiedy słucham lub czytam opinie zachwycające się okresem posoborowym w Kościele, a pomijające bądź bagatelizujące przejawy kryzysu nie mogę nadziwić się dobremu samopoczuciu autorów takich opinii. Trzeba zadać sobie pytanie o to czy jesteśmy kwitnącym ogrodem czy jednak „spustoszoną winnicą”, czy też czymś 31 pośrednim? Nie pomijając tego co pozytywne, nie wolno równocześnie „nie zauważać”, że w wielu Kościołach lokalnych Europy głoszona jest (o ile jest) Ewangelia w wersji mocno okrojonej. Są takie miejsca na mapie Europy gdzie kapłanom wręcz „nie wolno” mówić o piekle, sądzie, czasach ostatecznych, a i sami do tego się nie kwapią. Dotyczy to także wielu aspektów moralności chrześcijańskiej, która została całkowicie zanegowana i odrzucona a wraz z nią także sakrament pokuty; w równej mierze odnosi się to także do dogmatów wiary, których wiele nie istnieje w świadomości ludzi uważających się za katolików. Mamy więc katolicyzm „Piotrowy” i ten drugi w wersji „light”, mocno polany sosem taniego i fałszywego optymizmu. W tym katolicyzmie kapłan może być już tylko liderem grupy (za jej aprobatą), „partnerem dialogu”, lub towarzyszem przy grillowaniu. Czy można wówczas być pasterzem, „znakiem sprzeciwu”? Jak może przewodzić w wierze ktoś kto sam ma z nią problemy, bądź jawnie staje w opozycji wobec nauczania katolickiego? Sprawy te dotyczą wprawdzie przede wszystkim krajów zachodniej Europy, ale i w Polsce tu i ówdzie można też już spotkać mniej czy bardziej jawnych kontestatorów, którym dogmaty wiary nie przeszkadzają w głoszeniu swoich poglądów w imieniu Kościoła, najlepiej w świeckiej telewizji, czy antykościelnej gazecie, gdzie można korygować, bądź łajać biskupów przy braku jakiejkolwiek reakcji swoich przełożonych. Tacy „ojcowie redaktorzy” nie wzbudzają obrzydzenia świeckich czy duchownych „salonów”. Kto odpowie przed Bogiem za tysiące, czy miliony ludzi wprowadzonych w błąd, pozostawionych samym sobie, pozbawionych „nie sfałszowanego mleka” Bożej Prawdy? W którą stronę prowadzą je tchórzliwi i mizdrzący się do świata „duszpasterze”? To jeszcze przymierze z Bogiem, czy już sojusz z szatanem? Prawdziwą miarą kryzysu jest narażanie milionów na niebezpieczeństwo utraty zbawienia! Efekt jest taki, że dziś całym rzeszom ludzi ów „lajtowy” katolicyzm przypadł do gustu i katolickość dla wielu to już nie tyle aktywne odniesienie do Boga, stawianie sobie wymagań i wspinanie się na wyżyny świętości, lecz działalność dobroczynna mająca załatwić wszystko inne. Oczywiście, że można zbagatelizować, problem i nadal pleść komunały w tysiącach uczonych dyskusji. Można też nie zauważyć, że wychowani w takiej atmosferze duchowni próbują przenosić swój styl życia i bycia także w inne rejony. (Słyszałem z wiarygodnych ust o pewnym Seminarium na wschód od nas gdzie przełożeni pochodzący z zachodniej Europy dzielnie walczą… z odmawianiem różańca przez kleryków.). Wszystko „można” – tylko po co i w imię czego? 32 W tym kontekście bardziej zrozumiała staje się postawa Benedykta XVI w kwestiach dotyczących obecnego kryzysu w Kościele. Ten bezpośredni obserwator Soboru Watykańskiego nieustannie przypomina, że Kościół po Soborze to ten sam Kościół co przed Soborem, i że - nie ma dwu różnych Kościołów a cytowanie Następców Piotra sprzed Jana XXIII nigdy nie zostało zabronione. Papieskie nauczanie to przecież nic innego jak powtarzanie z mocą tego, co powinno być dla katolików oczywiste, a co ciągle dla wielu takie oczywiste nie jest. Duch „blasku prawdy” jest nadto wyrazisty, by nie dostrzec, że papież zamierza czynić to, pod co grunt przygotował Jan Paweł II – przywrócić „blask” Kościołowi. Sądzę, że Benedykt XVI ma jedno pragnienie: w miejsce reform „posoborowych” wprowadzić właśnie reformy Soboru. Według jego słów „Papież i Ojcowie soboru spodziewali się nowej jedności katolickiej, a nastąpił, wręcz przeciwnie rozdźwięk, który…wydaje się, że przeszedł z autokrytyki w autodestrukcję. Spodziewano się nowego entuzjazmu, a znajdowano się zbyt często wobec postępującego procesu rozkładu, który się rozwijał w szerokiej mierze w imię tzw. „ducha soboru”, i w ten sposób sobór został przez ten proces coraz bardziej dyskredytowany”. ( Cyt. za: ks. D. Olewiński, W obronie…, s. 120). Od siebie trzeba pytać, kto tego „ducha” wywoływał na Soborze, po nim, i kto wywołuje go teraz? Intencji i zamiarów papieża choćby na polu liturgii nie sposób zrozumieć bez przestudiowania fundamentalnego w tej kwestii dzieła jakim jest jego książka „Duch liturgii”. Niezbędne jest także studium soborowej konstytucji o liturgii, co dla wielu, także duchownych, jest jeszcze zadaniem do wykonania. Nie trzeba było być prorokiem, by spodziewać się, że te próby papieża spotkają się z potężnym kontratakiem tak wewnątrz jak i na zewnątrz Kościoła. Różnorakie akcje polityczno medialne próbują torpedować wysiłki papieża a jego samego zdyskredytować. Wizja dzieci fatimskich o samotnym, płaczącym papieżu, klęczącym w przestronnym pokoju i otoczonym przez wrogi, miotający obelgi tłum musi przecież kiedyś się spełnić. Za obecny stan rzeczy wszyscy jesteśmy po trosze winni. Chociażby i przez to, że w ostatnich dziesiątkach lat rzetelną dyskusję zastąpiła nie cierpiąca sprzeciwu indoktrynacja czyniąca często z czysto duszpasterskiego Soboru punkt wszelkich odniesień i nie dopuszczająca jakichkolwiek wątpliwości, co jest jaskrawym wypaczeniem i wielką szkodą wyrządzaną Kościołowi. Ilekroć próbowałem sprowokować jakąś dyskusję, wskazywano mi owego „ducha Soboru”, którego w przeciwieństwie do „litery” bardziej podobno trzeba słuchać. Może dlatego studenci teologii, także w seminariach nie znają dzieł Hildebrandta, nie są (takie mam odczucie płynące z doświadczenia) rzetelnie informowani także o kulisach 33 soborowych obrad. Powstaje też pytanie o to skąd bierze niechęć całych zastępów duchownych do liturgii gregoriańskiej, o której wiedzą tylko tyle, że jest „po łacinie” i „tyłem do ludzi” i że papieża Benedykta trzeba „przeczekać”?! Jak długo trzeba będzie czekać na poważne studium problemu tak, by ubiec „ducha soboru” zanim i u nas nie poczyni spustoszenia? I – aż się chce zawołać: gdzie są duszpasterze i dlaczego odnoszę wrażenie, że wielu z nich rzeczywiście obrało kurs „na przeczekanie”, bądź te istotnie sprawy ciągle przetrzymuje na peryferiach swoich zainteresowań? Czy naprawdę warto będzie kiedyś „obudzić się” się przy niedzielnym ołtarzu z piętnastoma ludźmi w świątyni? Jest pewna skala spustoszenia, pogłębiana przez niechęć do rzetelnych studiów, twórczych dyskusji, życia tym, czym żyje Kościół, przeżywania jego dramatów, szukania dróg wyjścia. Zdumiewa niechęć wielu (zbyt wielu) duchownych do wgłębiania się w tę problematykę. Pochłonięci doczesnością, biurokracją, spoczywający na łożach samozadowolenia pozostawiamy problemy do rozwiązania „innym”. Nie słychać z ambon polemiki z „duchem świata”, brak kazań wyjaśniających prawdy wiary ( wiem z doświadczenia jak bardzo ludzie tego potrzebują i pragną ), zamiast tego, by użyć określenia pewnego kapłana, „rozważanka” okraszone wierszem księdza Twardowskiego. I koniecznie „nie za długie”, bo ludzie się spieszą, i ksiądz się spieszy i zaraz następna msza… Czyśmy czegoś aby nie pogubili? Wiele z poruszanych tu spraw może brzmieć dla nas nieco egzotycznie, jako, że na co dzień nie spotykamy się z tak jednoznacznym podważaniem zasad wiary przez różnej maści kontestatorów; również liturgia ustrzeżona u nas, m.in. dzięki kardynałowi Wyszyńskiemu, od wielu „nowinek” nie wygląda najgorzej. Przyjrzyjmy się jednak, czy aby wyrzut kard. Ratzingera o „radosnym wspólnotowym świętowaniu”, odbierającym Świętej Liturgii powagę i dostojność nas nie dotyczy? Cały festiwal powitań i podziękowań, okraszony często „anegdotkami”, żeby było „milej”, wyczytywanie cudzych zasług przy przygotowaniu tego i owego, oklaski i śpiewy (np. słynne „życzymy, życzymy…”) – czyż nie zaciemnia to istoty liturgii i czy nie można (jeśli już trzeba) zrobić tego przed lub po niej? A sam styl celebry, poziom kazań? W całym tym uroczystym świętowaniu wielu nawet „nie zauważy” samego momentu Przeistoczenia. Wiele do życzenia pozostawiają często (zbyt często) stroje lektorów, zwłaszcza lektorek i chórzystek korzystających z mikrofonu w prezbiterium: nic nas już tutaj nie razi, tak jak letnie „stroje” wielu obecnych na Mszy Świętej, stroje w których nie wypada iść nawet na zwykłe imieniny a cóż dopiero do kościoła. Ale któż o 34 tym przypomina? Erozja ma to do siebie, że postępuje niezauważenie. Obyśmy się kiedyś, powtórzę raz jeszcze, nie obudzili w „zachodnim” Kościele. Jesteśmy po beatyfikacji Jana Pawła II. Dzisiaj każdy kto wołał: „zostań z nami!” i płakał po Jego śmierci musi się dobrze zastanowić zanim w takich czy innych wyborach poprze apostołów „nowej wiary”: tych od zabijania nienarodzonych, produkcji istot ludzkich „na szkle”, „małżeństw jednopłciowych”, czy edukacji seksualnej sześciolatków i pigułki „dzień po” dla nastolatków. Dosyć już bowiem pustego gadania o papieskich kremówkach, dowcipach i nartach. Nie dajmy się wciągnąć w ten żałosny medialny i towarzyski folklor. Czas przyjąć bł. Jana Pawła II – tego od „Od Dziesięciorga Przykazań”. Inaczej lepiej nie opowiadać bajek o swoim katolicyzmie i jakim to autorytetem jest dla nas nasz Wielki Rodak. Dotyczy to także, a może w szczególności, polityków. Myślę, że czas „żartów” pora zakończyć. Wróćmy do spraw liturgii. Raz jeszcze zacytujmy kard. Ratzingera: „ Sobór Watykański Drugi niewątpliwie miał na względzie organiczny wzrost i odnowę. Nie sposób jednak nie dostrzec, że współcześnie występują tendencje do demontażu – co jest nie do pogodzenia z istotą liturgii. Nie możemy w gronie profesorskich komisji po prostu wymyślać, co będzie lepsze z punktu widzenia duszpasterstwa, co będzie praktyczniejsze itp., lecz z najwyższym szacunkiem dla dorobku wieków musimy patrzeć, gdzie należałoby coś uzupełnić, a gdzie coś usunąć./…/ musi zniknąć to osobliwe czy samowolne konstruowanie, musi się przebudzić wewnętrzny zmysł sacrum. Gdy to nastąpi, w drugim etapie będzie można dostrzec, gdzie, tak to ujmijmy, zbyt wiele zostało wykreślone – tym sposobem związek z całą Historią Kościoła na powrót stanie się bardziej wyraźny i żywy. Sam mówiłem w ty sensie o reformie reformy. Dla właściwego kształtowania świadomości liturgicznej, ważnie jest również, by w końcu zerwać z deprecjonowaniem obowiązującej do 1970 roku formy liturgii. Każdy, kto się opowiada za dalszą obecnością tej liturgii czy bierze w niej udział, jest dziś traktowany jak trędowaty – tutaj kończy się wszelka tolerancja. Czegoś podobnego nie było w całej historii Kościoła – przekreślono przecież całą jego przeszłość. Jak w takim razie można dowierzać jego teraźniejszości? Jeśli mam być szczery to nie rozumiem również, dlaczego tylu biskupów w znacznej mierze podporządkowało się temu nakazowi nietolerancji, który bez przekonujących racji staje na przeszkodzie niezbędnemu pojednaniu wewnętrznemu w Kościele. (Bóg i świat. Wywiad z kard. J. Ratzingerem, SIW Znak, Kraków 2001, s. 382 nn). Nic dodać nic ująć. Ogłoszenie w 2007 roku motu proprio uwalniającego mszę gregoriańską zwaną ciągle nie wiadomo czemu „trydencką” wywołało sporą dezorientację wśród 35 duchowieństwa i katolików „otwartych” oraz odsłoniło poważny brak znajomości problematyki związanej z okresem Soboru jak i z czasem posoborowej „odnowy”. Powie ktoś, że generalizuję. Nikt chyba jednak nie zaprzeczy, gdy powiem, że nie jestem daleki od prawdy. Wypada tylko mieć nadzieję, że dobre dzieło zapoczątkowane przez Jana Pawła II, a twórczo kontynuowane przez jego Następcę przyniesie Kościołowi, w dalszej perspektywie, błogosławione owoce, które powstrzymają obecną falę destrukcji. Tylko odnowiony Kościół może być źródłem odnowy chrześcijańskiego świata, jego duchowości i szeroko rozumianej kultury. Postawa Ojca Świętego Benedykta XVI każe mieć nadzieję, że plany Złego spełzną na niczym. Kolejny raz. Wypada sobie tylko życzyć, byśmy w tym, co dzieje się wokół nas nie byli jedynie widzami. Reformy Kościoła i odnowy duszpasterstwa mogą dokonać tylko święci i nie jest to wcale banał . Święci Franciszek, czy Dominik nie dokonali swoich „rewolucji” pustym „dialogowaniem” przy herbacie, czy krytykowaniem wszystkiego co się rusza i wymądrzaniem się przed innymi. Nie szli na kompromis ze „światem”. Bł. Jan Paweł II potrafił cierpliwie słuchać, ale też nie słodził i nie kluczył po kartach Ewangelii. To powinni być nasi duchowi mistrzowie. Tak dla duchownych jak świeckich. Może ktoś zapytać co powyższe rozważania mają wspólnego z historią? Mają o tyle o ile pozwolimy jej być „nauczycielką życia”. Nie przyglądamy się historii dla niej samej. Czynimy to, aby zauważać pewne mechanizmy działające w przeszłości i ucząc się na tym doświadczeniu rozpoznawać naturę obecnych zjawisk po to, by umieć je podjąć jako wyzwanie i ustrzec się błędów, których z różnych względów nie ustrzegły się poprzednie pokolenia. W tym sensie historia uzyskuje także swój wymiar pastoralny. Bez tego jej studiowanie w Seminarium byłoby pozbawione sensu. * * * „Do Pana należy ziemia i wszystko co ją napełnia, świat cały i jego mieszkańcy” (Ps.24 ). „Bo w Nim wszystko zostało stworzone, i to co w niebiosach i to co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze, Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone”. (Kol 1,16). „Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy.” ( 1 Kor 15,25 ). 36 „Bo naród i królestwo, które by ci nie służyły wyginą i poganie zostaną całkiem wygładzeni.” ( Iz 60,12 ). Cóż powie dzisiejszy Europejczyk na te wersety? – Ano, nic zapewne nie powie; ewentualnie jakoś je wytłumaczy... „symbolicznie”. *** Wszystkie nasze życiowe wybory w ostateczności zależą od tego, co tak naprawdę uznamy za ich podstawowe kryterium. Dotyczy to w równej mierze poszczególnych jednostek jak i całych społeczeństw, a także rzeczywistości Kościoła. Cóż powiedzieć o ludziach uznających się za katolików a nie przyjmujących do wiadomości istnienia grzechu? Jeżeli jestem katolikiem przyjmuję tym samym istnienie Tego, który powiedział o sobie, że jest Prawdą, konsekwentnie też uznaję Jego słowa za swoje i kieruję się nimi tak w życiu osobistym jak i społecznym. W życiu społecznym katolicy również powinni zachowywać się jak katolicy i wytwarzać klimat społeczny sprzyjający urządzaniu życia publicznego wedle kryteriów wskazanych przez Prawdę. Bardzo wygodne ale i bardzo nieprawdziwe jest tłumaczenie się rzekomą prywatnością religii i koniecznością oddzielenia jej od życia publicznego w imię bliżej nieokreślonej tolerancji. Jeżeli za słowem „religia” kryje się coś więcej niż tylko jeden z kolejnych wytworów ludzkiej myśli – żywy i prawdziwy Bóg – to jakie mamy argumenty, aby urządzać świat według innych pomysłów? Jeżeli ktoś wierzy w „neutralność światopoglądową” to głęboko się myli, bo czegoś takiego najzwyczajniej w świecie nie ma. Nie można być neutralnym wobec Prawdy : albo jest się za albo przeciw. Tertium non datur, trzeciej możliwości nie ma. Tzw. neutralność jest zazwyczaj zakamuflowanym laicyzmem, propagującym i promującym wszystko, tylko nie to co wywodzi się z ducha Ewangelii, która staje się wówczas jednym z towarów na bazarze doczesności. Nie nawołuję do przymusu religijnego, bo Chrystus to wolność, pytam tylko o powód współczesnej alergii na Boga i Jego Słowo, pytam także o powód dla którego katolicy tak bardzo chcą być dziś „w porządku” wobec świata, że gotowi przyjąć wszystko, tylko nie swojego Pana. „Nie bierzcie wzoru z tego świata” napomina nas Apostoł. Dzisiaj szybciej uwierzymy wróżce niż Ewangelii ( w Polsce z usług 100 tys. wróżbitów korzysta ok. 2-3 mln ludzi rocznie – dane z 2012). 37 „Jestem katolikiem, ale...” – i tu rozpoczyna się katalog propozycji, co też należy zrobić, aby uatrakcyjnić wiarę, uczynić możliwą do przyjęcia dla tzw. „współczesnego człowieka”. Otóż, Prawda nie potrzebuje uatrakcyjniania, ona jest „atrakcyjna” sama z siebie poprzez to, że JEST, i że się nie zmienia i że jest równocześnie ODPOWIEDZIĄ na odwieczne dylematy człowieka, trzeba tylko zadać sobie trud wyjścia jej naprzeciw i jej przyjęcia. Prawienie morałów i akademickie dyskusje są najczęściej przysłowiowym „młóceniem słomy” maskującym duchowe lenistwo i wygodnictwo owego „współczesnego człowieka”, który woli niezobowiązujące i prostackie „róbta co chceta” od poważnego wysiłku intelektualnego i duchowego połączonego z trudem otwierania się na Prawdę, która z kolei jest zobowiązująca i wymagająca, ale ma jedną zaletę – jest Prawdą właśnie. Co chcę przez to powiedzieć? – Chcę zwrócić uwagę na to jak idee liberalne wiją sobie gniazdko w naszym katolickim sposobie myślenia, w naszym podejściu do rzeczywistości, jak powoli tracimy wyrazistość opanowani chęcią dialogu z wszystkimi i za wszelką cenę, bądź trwania w oazie przysłowiowego „świętego spokoju”. Ze zdumieniem patrzę na ludzi uważających się za katolików a równocześnie żądających „unowocześnienia” nauki Kościoła w kwestiach moralnych tak, jakby była ona jego (Kościoła) wymysłem i własnością. To dzisiaj zdziwionym i nieco zażenowanym katolikom muszę tłumaczyć i udowadniać, że Kościół który założył Chrystus to Kościół który jest w Rzymie, że mówi o tym ostatni Sobór w konstytucji dogmatycznej Lumen Gentium p.8 („naprawdę?”), że poza Imieniem Jezus nie dano ludziom żadnego innego, w którym mogliby być zbawieni etc. etc. Skąd te niejasności wzięły się w głowach ludzi młodych i starych, prostych i uczonych? To pytanie jest również pytaniem o treść i jakość przepowiadania we współczesnej katechezie i kaznodziejstwie. Znowu jak refren trzeba stawiać pytanie o to czy nie spełnia się marzenie włoskiej „Alta Vendita”? Trwa więc w nas i wokół nas nieustanna „bitwa o Prawdę”, która tak naprawdę jest bitwą o nas, o naszą wieczność, o prawo Ojca do swoich dzieci. W tym zmaganiu zbyt często stajemy po niewłaściwej stronie. Czy istnieje Prawda Odwieczna, niezmienna, a jeśli tak, to czy mogę być naprawdę wolny udając, że Jej nie ma i że mówienie o niej jest jedynie zawracaniem głowy? Jeżeli jest tyle prawd ile ludzi na świecie to słowa: Bóg, Prawda, Kościół nie mają sensu, jeśli zaś jest Prawda Odwieczna, która jest równocześnie OSOBĄ, to z kolei wszystko co nie od niej pochodzi nie ma sensu: albo, albo. Tak jak bł. Pius IX jestem przekonany, że Jezus z Nazaretu jest obiecanym Mesjaszem. Wierzę Słowu Bożemu, które mi mówi, że nie dano ludziom pod niebem innego Imienia, w którym mogliby być zbawieni. Z tego prostego powodu nie postawię obrazka 38 przedstawiającego mojego Pana na tej samej półce, na której stoi posążek Buddy: z całym szacunkiem dla tych, dla których on ma jakieś znaczenie. Pytanie do katolika: kim jest dla ciebie Bóg, jeśli nie widzisz problemu w urządzaniu głosowań nad normami moralnymi Objawienia i jeśli „jesteś” za ich wyrugowaniem z prawodawstwa społeczności państwowej, w której podobno stanowisz większość? I drugie: z ducha nauczania bł. Piusa IX wynika stwierdzenie: Jeden jest Bóg i nie ma innego, to Bóg przymierza obydwu Zakonów, Starego i Nowego; nie mogę więc się zgodzić aby Boga Prawdziwego postawiono na jednej półce z bożkami, a Jego nauczanie zrównano na targowisku idei z wytworami ludzkiego umysłu, choćby i najchwalebniejszymi, ale też i, nazwijmy to ogólnikowo, niezbyt chwalebnymi. Nie godzę się na to, gdyż to ubliża świętości i Majestatowi Boga. Tak przemawia do nas ten papież. A twój Bóg? Wierzysz Mu gdy mówi: „Ja jestem Bogiem i nie ma innego”, czy raczej uważasz, że się myli? Epoka bł. Piusa IX wcale się nie skończyła, ona trwa już bez mała 2000 lat, choć ostatnie trzysta, są szczególne. Wygląda na to, że Zło rzuciło do walki wszystkie dywizje, jakby wiedziało, że „mało ma czasu”. To prawda, że toczy się bój śmiertelny, prawdą jest też, że walka, którą toczy na Niebie Michał i jego Zastępy jest przez nas nie doceniana, choć jest to walka „o nas i za nas”. Chorego świata nie uratuje chory Kościół, a raczej chorzy katolicy, upodobnieni do tegoż świata, także chorobami. Kościół potrzebuje prawdziwej reformy – ad intra, do wnętrza, prawdziwej duchowej odnowy. Nie wystarczy już uznać za przejaw reformy widoku kapłana rozpartego na fotelu w czasie gdy świeccy rozdają komunię świętą. Reforma to nie kapłan odprawiający Mszę Świętą w kapciach i stule zarzuconej na przepoconą koszulę, reforma to nie świeccy nie widzący różnicy pomiędzy nauką Lutra i św. Tomasza z Akwinu, i między protestanckim obrzędem a Najświętszą Ofiarą. Potrzeba nam szczerej odnowy serc, odnowy najpierw stanu kapłańskiego, zakonów, seminariów duchownych i uczelni katolickich ( stosunkowo niedawno wpadł mi w ręce podręcznik eklezjologii zawierający treści jawnie sprzeczne z nauczaniem katolickim, a posiadający imprimatur pewnej szacownej Kurii - pytam, kto nam wyrośnie na tego typu publikacjach?); potrzeba, abyśmy naprawdę pozwolili działać Duchowi Świętemu. Takie słowa jak : wyrzeczenie, asceza, świętość, pokuta muszą odzyskać swój blask Nade wszystko musi powrócić dyscyplina i karność kościelna, szacunek i miłość do Urzędu Nauczycielskiego. Tylko Kościół wewnętrznie odnowiony może zaintrygować, pobudzić do myślenia. Kościół, który by nie „gorszył” nauką o Krzyżu, tylko chował głowę w piasek i zapewniał 39 cały świat, że nie chce go nawracać - nie jest nikomu do niczego potrzebny W Europie są miliony ludzi głębokiej wiary, potrzeba nam tylko więcej Janów Pawłów, potrzeba nowych Janów Vianney-ów i Katarzyn ze Sieny, i jak najmniej Schillebeeckxów. Nie można zachowywać się tak jak apostołowie w czasie burzy na jeziorze galilejskim. Chrystusowe „nie lękajcie się!”, powtarzane z taką mocą przez Jana Pawła II jest zobowiązującym wezwaniem do pełnego pokory ale i stanowczości świadectwa. Tłumy zbierające się wokół papieża to przecież zjawisko nie przede wszystkim kulturowe. Pomijając wszystko inne trzeba też powiedzieć i to, że są one wyrzutem wobec Kościołów lokalnych na Zachodzie, nie umiejących wyrwać się z duchowego letargu , tkwiących w jakimś dziwnym ubezwłasnowolnieniu i niewierze we własne siły i także chyba w moc łaski. Smutną jeśli nie tragiczną sytuację doskonale rozumiał Jan Paweł II. Jego „Veritatis splendor”czy „Evangelium vitae” nie są dziełem przypadku, ale dojrzałą refleksją nad stanem ducha katolików, i chyba nie tylko katolików. Encyklika „Ecclesia de Eucharistia” jest tylko potwierdzeniem tego stanu ducha, skoro papież i świeckim i księżom musi przypominać fakty podstawowe; to samo odnosi się również do dokumentu „Redemptionis sacramentum” pouczającego jak być przyzwoitym wobec świętej Liturgii. Ojciec Święty pozostawił nam potężny spadek duchowy. Nie spożytkowanie go byłoby grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Jego testament dla Kościoła to: „wypłyń na głębię”. Wypłynąć na głębię oznacza również bycie człowiekiem Soboru. Być zaś człowiekiem Soboru oznacza najpierw: przeczytać jego dokumenty, ponieważ mam spore wątpliwości, czy wszyscy zainteresowani je przeczytali. Bycie człowiekiem Soboru domaga się nie cielęcego zachwytu nad okresem posoborowym i gaszenia wszelkiej autentycznej dyskusji, ale spojrzenia pełnego realizmu a równocześnie i miłości wobec Kościoła. Reforma to nie radosna twórczość wszystkich. „Kampania prowadzona przez samozwańczą awangardę Kościoła obejmuje zarówno oczernianie jego przeszłości, jak i głoszenie, że zmiana jest znakiem żywotności.[...] Ciężkim błędem jest sądzić, że żywotność zawsze wymaga zmian i że religia musi podlegać zmianie, o ile ma pozostać przy życiu,[...] Nasze życie duchowe i cielesne podlega zmianie i rozwojowi. Jednakże ta zmiana, zakorzeniona w naszym istnieniu w czasie, nie oznacza, że nasze przekonania i obiekty naszej miłości również się zmieniają. Prawda – przede wszystkim prawda nadprzyrodzona – nie zmienia się. Nie zmieniają się również wartości ani płynące od nich wezwanie do wytrwałości i nieugiętego trwania przy nich”. 40 ( D. von Hildebrand, Koń trojański w mieście Boga, wyd. S.K. Fronda, Warszawa 2000, s. 289 nn). Wypłyń na głębię znaczy według mnie także: „bądź wyrazisty!”, tzn., nie potakuj wszystkim i wszystkiemu zawsze i wszędzie, ale weź „pancerz wiary”, „hełm zbawienia”, „miecz ducha”. Nie czyń z dialogu nowej pustej ideologii i bożka – właśnie w imię szacunku i miłości dla Prawdy Odwiecznej. Jesteśmy ludźmi wiary, a wiara nie wszędzie dopuszcza kompromis, bo wtedy przestaje być wiarą, a staje się ideologią. To dramat, jeśli katolik pyta kapłana: „ to w co ja mam w końcu wierzyć?”. Biada wtedy pasterzom! (chce się dopowiedzieć – i teologom!). Nie wstydźmy się więc bł. Piusa IX i tego, że nie jesteśmy liberałami. I - przestańmy przepraszać, że żyjemy. Ewangelię należy głosić a nie „proponować”. A ona mówi, że to Bóg jest miarą wszystkiego, nie człowiek. W przeciwnym razie wpiszemy się, chcąc nie chcąc w scenariusz napisany przez członków „Alta Vendita”. *** P.S. W kontekście tego co powiedzieliśmy wielce symptomatyczny staje się zaciekły atak i samosąd dokonany na osobie ks. abpa St. Wielgusa. Moment tego ataku, którego nie dokonano ani w czasie sprawowania przez Księdza Arcybiskupa funkcji rektora KUL, ani funkcji Biskupa płockiego, jego gwałtowność i rozmiary a także swoista koordynacja pozwala stwierdzić, że mieliśmy tu bez wątpienia do czynienia z akcją gremiów wrogich Kościołowi tak w wymiarze krajowym jak i europejskim, dla których Arcybiskup był groźnym przeciwnikiem. Szkoda, że niektóre środowiska określające się jako katolickie i patriotyczne odegrały tu niezbyt chwalebną a chwilami istotną rolę. „Sądu” dokonano bez procesu i dochodzenia, niejako „na chybcika”, niemal jak kiedyś w Sanhedrynie. Zadziwiające, że gdy miała nastąpić lustracja środowisk akademickich i dziennikarskich, nagle „przypomniano sobie” o ludzkiej godności, domniemaniu niewinności czy procedurach sądowych. Każdemu wolno mieć w tej sprawie swoje zdanie; wolno i mnie posiadać swoje. Argumenty przeciw osobie Arcybiskupa niestety nie zdołały mnie przekonać, a przeglądałem je nie raz i nie dwa. Tymczasem wrzawa i zaciekłość były przerażające. W takiej atmosferze można się pogubić. Nie wymagam nigdy bohaterstwa od innych w sytuacjach co do których sam nie jestem pewien swojego zachowania, jak też nie przekreślam człowieka o postawie którego świadczy jego życie i dokonania. Jedna chwila słabości, nawet jeśli miałaby miejsce nie upoważnia do publicznego linczu i przekreślania człowieka, tym bardziej, że spowiedź odbywa się w konfesjonale a nie przed gremiami 41 choćby i „bardzo” rzymsko katolickimi. Wszyscy w teorii nadajemy się na bohaterów, ale nie warto chwalić dnia przed zachodem słońca. Podpis pod dokumentem sprzed trzydziestu paru lat jeszcze o niczym nie musi świadczyć, a osobiście, jeśli mam wybór czy wierzyć „sędziom” czy Biskupowi, wybieram biskupa, choćby dlatego, że jest biskupem. To coś dla mnie znaczy. A może Duch Święty dał nam go na czas po Tragedii Smoleńskiej? Bardzo by się teraz nam przydał. Czy nie wypadało z pokorą przyjąć decyzji Piotra? Jakoś nikt z wierzących adwersarzy Arcybiskupa nie podnosił tego zapewne zbyt „konfesyjnego” w jego odczuciu tematu. Wypada mieć nadzieję, że kiedyś dowiemy się co tak naprawdę stało się w Warszawie pomiędzy piątkiem wieczór (5.01.07) a niedzielą rano. Póki jesteśmy skazani na relacje medialne i pracujące w pośpiechu przez kilkanaście godzin komisje, wypada jedynie milczeć. List papieża do Arcybiskupa opublikowany parę tygodni później, dziś skrzętnie przemilczany, jest czytelnym znakiem, że Benedykt XVI nie podziela „oficjalnych” opinii co do osoby abpa Wielgusa. Powtórzę raz jeszcze: osobiście, jako historyk nie mogę powiedzieć, by materiały dotyczące Arcybiskupa mnie przekonały, tym bardziej, że działania komunistycznych służb znam z autopsji, zaś akcja medialna, co widać było „gołym okiem”, była wyraźnie skoordynowana i dobrze zaplanowana. Póki niezależny werdykt sądu, po rzetelnie przeprowadzonym procesie nie wyda wyroku, brońmy się przynajmniej my przed „arogancką pozą sędziów” /Benedykt XVI, Warszawa 25.05.06/. Choćby aż po Sąd Boży. BŁOGOSŁAWIONY PIUS IX WOBEC POLSKI. Sprawą oddzielną, której nie można nie poruszyć jest stosunek bł. Piusa IX do Polski. Polacy przeżywali w XIX wieku swoją gehennę a Pius IX swoją. Mimo to dostrzegł on katolicki naród zmagający się o swoją wolność; dostrzegł i uhonorował. Posłużmy się w tym miejscu podręcznikiem historii Kościoła autorstwa ks. B Kumora ( Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1991 ). Czas powstania styczniowego, owego aktu rozpaczy i desperacji, miał miejsce niemal równolegle z przedostatnim etapem zbrojnej walki włoskiej masonerii z Kościołem i osobiście z bł. Papieżem pod sztandarem zjednoczenia Włoch. Powstanie i jego epilog wyrażający się w brutalnych represjach spotkały się z aktami solidarności ze strony Piusa IX. Zacytujmy odnośny fragment wspomnianego podręcznika (s. 355): „Papież ubolewał nad tym, że część księży wzięła udział w powstaniu, ale uważał je za zrozumiały akt rozpaczy i powstanie poparł moralnie. W 42 dniu 22 IV 1863 r. W liście do cara Aleksandra II pisał: „(...) niech skargi narodu, które rozlegają się w całej Europie i wzruszały serca nawet obojętne dla religii, dotrą do jego tronu(...). Rozważenie przez Waszą Cesarską Mość przyczyn, które w dużej mierze wywołały krwawą walkę(...) niech będą przychylną wróżbą dla przyszłości Polski”. (...) W dniu 30 VI 1863., a więc w czasie trwania powstania, Rząd Narodowy wystosował adres do papieża Piusa IX z prośbą o interwencję i błogosławieństwo w walce z caratem. (...) Papież stwierdził, że Polska „potrzebuje dział i broni”, ale 31 VIII 1863 r. zarządził uroczyste modlitwy i procesje błagalne „z obrazem uwielbionym Zbawiciela” po ulicach Rzymu na intencję Polski (Invito sacro). Uroczystości te odbyły się rzeczywiście w Rzymie w dniu 8 września. Rząd Narodowy kontaktował się dość często ze Stolicą Apostolską. W lipcu 1863 r. Papież wysłał do Wiednia kard. Reisacha z misją poufną do cesarza Franciszka Józefa I, by „pobożny cesarz stanął śmiało w obronie narodu bohaterskiego i męczonego”, papież bowiem był osobiście przekonany o religijnym charakterze powstania.” Wyraźna dezaprobata caratu miała miejsce 24 IV 1864 r., kiedy to papież stwierdził m. in. że „dobrze potrafi odróżnić rewolucję socjalistyczną od walki o prawo i rozsądną wolność” ( por. tamże, s.359) Wprawdzie w encyklice Ubi Urbaniano z 30 VII 1864 określił powstanie jako „nierozważny odruch nieszczęśliwie wzniecony” (por. tamże), ale nie jest to przecież równoznaczne z jego potępieniem, gdyż jak wiemy powstanie istotnie nie wybuchło w najszczęśliwszym momencie dziejowym. Pod koniec 1865 r. Stolica Apostolska zerwała stosunki dyplomatyczne z Petersburgiem, a 29 X 1866 papież wygłosił ostrą alokucję „Luctuosum”, by 15 XI tegoż roku wydać Zółtą Księgę – urzędowy zbiór 100 dokumentów wydanych przez Kościół w obronie praw kościelnych w Polsce. Te kroki papieża wzmogły represje w Polsce, a 4 XII 1866 car Aleksander II ogłosił zerwanie konkordatu z 1847 r. W następnym roku papież dokonał kanonizacji Jozafata Kuncewicza, męczennika za unię. ( + 1623).(por. tamże). Nic więc dziwnego, że te kroki papieża spotkały się z wyrazami wdzięczności tak w kraju jak i na emigracji. Oczywiście zawsze znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że papież mógł „zrobić więcej”. Nam jako świadectwo atmosfery tamtego czasu pozostały wiersze Z. Krasińskiego i C.K. Norwida będące równocześnie swoistym manifestem solidarności z papieżem oblężonym przez wojska Piemontu. Nie zapominajmy, że Norwid wraz z Krasińskim byli naocznymi 43 świadkami dramatu rozgrywającego się w Rzymie w czas liberalnej nawały. Czytajmy więc owe świadectwa naszych wieszczów: Encyklika oblężonego (Norwid). (Oda) Kędy droga do Rzymu? – Jam odparł: Nie ma tu drogi – tu pustynia. A oni Odrzekli: „Prowadź nas zatem”. A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosem „Myśmy ostatki szlachty polskiej – Anioł pokazał się nam, anioł A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosem:„Myśmy ostatki szlachty polskiej Niepodobny tym, których oglądały Ojce nasze, bo miał skrzydła bez Blasku i welon żałoby na czole, lecz Wiemy, że on z nieba zesłan – a on Nas tu posłał... ( Z. Krasiński: Wigilia Bożego Narodzenia) Któż jest ten Polak?... kto – co zrodzony na obcej ziemi I z obcą w żyłach krwią – dłońmi ku niebu drżącemi Za Polską modły śle...i imię jej wymawia?... Kto? ten monarcha, kto?... co w oblężonej stolicy, Gdy mury miasta drżą... sam i pogodnolicy, Na polską pomni krew i o nią jeszcze się zastawia? To Ty, o starcze, Ty, jeden bez win i trwóg, To Ty, na globie Sam, jak w niebiesiech Bóg, To Ty – trzech koron Pan... któremu krew i wiek, I szturm... i bunt... i grot, jakkolwiek piersi ucela, Nie znaczą nic - - są – jako tępy ćwiek W dłoni Zmartwychwstałego Zbawiciela... * * * Patrzcież nareszcie już, o! Patrioci z krwi: Ile?... szeroką jest ta Rzeczpospolita – tam – I gdzie heroizm...gdzie?... ów całopalny, lwi, Piekielnych nieulękniony bram! 44 * Och! Europo!... każ, niech wraz zamilknie Potwarca, Bo bezinteresowność przerosła Ciebie; Słowa oblężonego starca Palą się w niebie! Tak czcili tego papieża jemu współcześni – serdeczną modlitwą, serdecznym żalem i uczuciem wdzięczności. Owszem, można polemizować z tym co zostało napisane, jak z każdą opinią. Nie chodzi tu o wnikliwe studium, ale, jak już wspomniałem wcześniej, o pewną garść informacji, która zainspiruje do jakiegoś działania, a przynajmniej nieco naruszy misternie budowany gmach „prawd objawionych” wojującego laicyzmu. Wypada na koniec powrócić do pytania o to, czy spłacimy dług, który jako naród mamy wobec bł. Piusa IX, a którego pokolenia poprzednie z różnych powodów spłacić nie mogły. Jeśli nie możemy uczynić tego jako Naród, uczyńmy to jako lokalny Kościół. Może pojawi się gdzieś chociażby pomnik lub figura bł. Piusa IX, bądź świątynia pod jego wezwaniem? * * * Tak kończę tę garść refleksji, jakie zrodziły się we mnie tak z lektury jak i z obserwacji świata. Nie ukrywam, że z troską trzeba myśleć już nie tyle o Kościele, bo jego bramy piekielne nie przemogą, ile o tych rzeszach, którym w różny sposób i z różnych powodów zaciemniono lub odebrano Prawdę. Z wielką niechęcią, by nie powiedzieć z odrazą słucham kazań będących jedynie wykładem psychoanalizy, czy socjologii, w których słowa „ja” i „wspólnota” odmieniane są przez tysiąc przypadków, męczy mnie „herbaciany ekumenizm” w swoim duchu tak daleki od soborowego dekretu, z trwogą patrzę na świeckość wdzierającą się na ołtarz i z niepokojem pytam czy Kościół w Polsce też da się „zreformować” na styl „zachodni”. Odnoszę wrażenie, że są tacy, którzy tego pragną. Jeden z „medialnych” duchownych z grupy tych co się na wszystkim znają i mogą „na każdy temat”, wyraził był swego czasu opinię mniej więcej tego typu, że obecny kryzys może być... dziełem Pana Boga, któremu obecna formuła Kościoła jakoby się znudziła. Tak, grunt to poczucie humoru. Nie trzeba być pesymistą dla zasady i nie o to chodzi; nie należy pomijać bowiem tego co jest dobrem, ale nie wolno także zamykać oczu na to, co dobrem nie jest. Opatrzność Boża czuwa nad nami, ale to przecież nas od niczego nie zwalnia. Co zrobi Europa, gdy stwierdzi, że wreszcie Boga wymiotła z kretesem ze swego podwórka? Może będzie z tego zadowolona, a może poprosi Afrykę...o misjonarzy; chyba że wcześniej, jak rzekł pewien „dowcipniś”, Pan za karę zapędzi ją do meczetów. Trzeba wierzyć, że czarne scenariusze się nie sprawdzą i Europejczycy pójdą po rozum do głowy. Już niedługo zblazowane i rządzące dziś Europą pokolenie’68 odejdzie. Przyjdą 45 ludzie, których formował Jan Paweł II. Ale, póki co, trzeba stawiać czoła temu, co jest w Kościele „swądem szatana” i odważnie wypływać na głębię. Bł. Pius IX uczy, że wierności Prawdzie Odwiecznej nie można, nie wolno i nie warto zamieniać na cokolwiek, choćby teraźniejszość kusiła nas nie wiadomo czym. Liberalny świat tak naprawdę ma nam do zaoferowania jedynie duchową pustkę, albo dawkę nihilizmu osłodzoną supermarketem... albo jakąś kolejną krwawą rewolucję; oczywiście w imię „wolności”. Tyle i tylko tyle. *** Literatura wykorzystana w opracowaniu. Jean Guitton, W co wierzę, Warszawa 1976. Bonifacius Gunther CCD, Szatan istnieje naprawdę, Wrocław 1991. Dietrich von Hildebrand, Spustoszona winnica, Warszawa 2000. Dietrich von Hildebrand, Koń trojański w mieście Boga, Warszawa 2000. Ks. Bolesław Kumor, Historia Kościoła, t. 7, KUL 2001. Stanisław Krajewski, Pius IX pogromca liberalizmu, Warszawa 2000. abp Marcel Lefebvre, Oni Jego zdetronizowali, Otwock-Warszawa 1997. Vittorio Messori, Przemyśleć Historię, Kraków 1998. Vittorio Messori, Wyzwania wiary t. II, Kraków 1998. Vittorio Messori, Takie jest życie, Kraków 2001. Ks. Dariusz Olewiński, W obronie Mszy Świętej..., Komorów 1997. (dz. cyt.: również cytaty prasowe, oprócz „Niedzieli”) Ks. Michał Poradowski, Kościół od wewnątrz zagrożony, Wrocław 2001. Józef kard. Ratzinger, Duch liturgii, Poznań 2002. Ks. Felix Sarda’y Salvany, Liberalizm jest grzechem, Poznań 1995. Słownik Teologiczny, Katowice 1998. Jacques-Melchior Villefranche, Pius IX dzieje, życie, epoka, Warszawa 2001. ks. Dr Franciszek Gomułczak SAC Wykładowca historii Kościoła w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie. Misjonarz i rekolekcjonista (od lipca 2015 r. posługuje w Rzymie) 46