W jednym ze skądinąd dobrych wykładów na temat psychologii ewolucyjnej pojawia się sformułowanie: „Bo dla przetrwania GATUNKU najważniejsze jest, żebyśmy uniknęli zagrożenia”? Nie! Nie dla przetrwania GATUNKU! Nie ma żadnego mechanizmu, który by powodował, że osobnik unikałby zagrożenia (swojego bądź czyjegoś) ponieważ pilnuje jakiegoś interesu całego gatunku. Gatunek jako całość nie znajduje się w ogóle „w polu widzenia” doboru naturalnego. Ani geny, ani osobniki nie troszczą się o przetrwanie gatunku. Dla genu na – dajmy na to – brązowe oczy w ogóle nie ma najmniejszego znaczenia, czy znajduje się w ciele małpy czy zająca (dwóch różnych gatunków). Przetrwanie danego gatunku jest dla danego genu chyba tylko wtedy istotne, gdy gen ten znajduje się w puli genowej tylko tego jednego gatunku. Ale pojedynczy osobnik (przedstawiciel tego gatunku) i tak nie ma pojęcia o – dajmy na to – liczebności pozostałych osobników. Niechby na przykład jakiś „ostatni Mohikanin” pewnego gatunku (w ramach konkurencji o partnerkę do rozrodu) zabił swojego ostatniego (jedynego już) konkurenta, odbył kopulację z ostatnią z samic, a chwilę później został pożarty przez jakiegoś drapieżnika. Gdyby się później okazało, że samica nie została zapłodniona, bo samiec był bezpłodny, można by było powiedzieć, że „ostatni Mohikanin”, wywalczywszy sobie prawo do przekazania części genów potomstwu, odebrał własnemu gatunkowi prawo do istnienia, zabijając słabszego, ale płodnego rywala. Pamiętajmy, że gatunki wymierają, a ich różne geny trwają nadal w ciałach osobników gatunków potomnych. Z perspektywy genu istotne jest tylko to, żeby jego maszyna przetrwania była zdolna dożyć wieku rozrodczego i przekazać ów gen dalej (najlepiej w możliwie dużej ilości kopii). I nawet lepiej, jeśli nie skończy się na jednym gatunku, który będzie tego genu nosicielem: w trakcie ewolucji na drodze doboru naturalnego powstają coraz bardziej wyrafinowane maszyny przetrwania, a to leży w interesie genu. Istnieje natomiast tzw. dobór krewniaczy (o którym pan Andrzej Dominiczak chyba nawet w wykładzie wspomniał), którego z wciąż pokutującym wśród naukowców zabobonem „doboru gatunkowego” (wcześniej w Racjonalista TV ten sam zabobon uparcie odprawiał m.in. prof. Adam Chmielewski w wywiadzie na temat estetyki ewolucyjnej) mylić nie należy, a przedstawia się on następująco: im bliżej osobnik B spokrewniony jest z osobnikiem A, tym większa tendencja do zachowań altruistycznych: robotnica pszczoły na przykład potrafi walczyć niestrudzenie w obronie larw swoich sióstr, ponieważ te są z nią IDENTYCZNE pod względem genetycznym; Poświęcanie przez młode wolnego czasu na pomoc rodzicom w wychowywaniu rodzeństwa (u niektórych gatunków) jest tak samo opłacalne jak wychowywanie własnych młodych (dziecko osobnika A miałoby i tak taki sam procent jego genów co jego brat bądź siostra) itp. Teoria doboru krewniaczego doskonale wpasowuje się w teorię, zgodnie z którą to GEN (a nie osobnik, grupa, czy cały gatunek) jest podstawową jednostką doboru naturalnego. Pomimo tego rażącego błędu wykład był bardzo ciekawy i w ogóle bardzo miło słucha się wykładów z tego cyklu. Jeśli niekiedy coś gdzieś tam zgrzyta, zawsze to dobry powód, by uruchomić własne szare komórki i coś od siebie samego – choćby i krytycznie – napisać. Myślę jednak, że samo rozpopularyzowanie kojarzonego z teorią ewolucji zwrotu „robić coś dla przetrwania/podtrzymania gatunku” powoduje, że wielu początkujących biologów przyjmuje to za jakiś pewnik i w ogóle nie bierze tego później na warsztat głębszej analizy. Gdy w końcu spotyka się taki biolog (powiedzmy, że w czymś tam z biologii wybitny) z koncepcją interesu genu (a nie gatunku), broni po prostu tej dawnej naleciałości z „ewolucjonizmu potocznego”, jak gdyby był to jakiś jego własny, głęboko przemyślany pogląd na te sprawy. Terminu „ewolucjonizm potoczny” użyłem przez analogię do pojęcia „psychologii potocznej”: jak psycholog nasiąka nieraz różnymi naleciałościami z tej ludowej wersji psychologii (od razu zastrzegam, że nie jest to żadna aluzja ani zaczepka w stosunku do pana Andrzeja), tak samo biolog (albo biolog ewolucjonista) narażony bywa na rozpowszechnione (a nie całkiem odpowiedzialne) frazesy, dotyczące teorii ewolucji. Nie byłbym – przy okazji – taki pewien, czy te proste mechanizmy ewolucyjne nie są jednak względnie łatwe w dochodzeniu intuicyjnym. Pamiętam, że ja sam, nie znając jeszcze koncepcji genu jako głównej jednostki doboru naturalnego, wykłócałem się już o uznanie bezsensowności mówienia, że „celem jest podtrzymanie gatunku”. Miałem 18 lat kiedy uświadomiłem sobie, czym jest ewolucja na drodze doboru naturalnego. Wcześniej wiedziałem o ewolucji ze szkoły i z telewizji i przyjmowałem to dość dogmatycznie za pewnik. Dopiero w ostatniej klasie liceum, nie zapoznawszy się jeszcze z tematem z podręcznika, próbowałem rozwiązać zadanie testowe, dotyczące zjawiska mimikry. Za nic nie mogłem wpaść na to, jak ta muchówka to robi, że się stopniowo przez wiele generacji upodabnia do osy? Jaki mechanizm ma „w sobie”, i skąd niby się w niej ten mechanizm zagnieździł? Przeczytałem sobie jednak odpowiedź na końcu książki z testami i poczułem się, jakbym olśnienia dostał. W dość niedługim czasie po tym zdarzeniu prysły też m.in. moje wątpliwości, dotyczące kwestii nieistnienia Boga. A wiele rzeczy na temat ewolucji sam wydedukowałem. Myślę że niektórzy naukowcy nie doznali jeszcze, po prostu, takiego przynajmniej tłumaczę… olśnienia, tak to sobie Od Redakcji: Za zgodą Autora zbudowaliśmy ten wpis na bazie bardzo ciekawych merytorycznie komentarzy pod naszymi ostatnimi materiałami filmowymi na temat zagadnień związanych z ewolucją naturalną. Kwestia pojmowania genu jako głównego podmiotu ewolucji jest bardzo istotna. Nie tylko nasi specjaliści mają tu pewne wątpliwości i na całym świecie zdarzają się obrońcy innych niż gen punktów odniesienia dla mechanizmów ewolucji. W podejście czysto genowe, zwane często neodarwinizmem redukcjonistycznym, wprowadza znakomicie Richard Dawkins w „Samolubnym genie”. Wydaje się, że dość ciężko wyjaśnić mechanizmy ewolucji inaczej, niż opierając się głównie na genach, o czym choćby świadczy przytoczony Autora przykład mimikry. przez