Więcej - Polskie Towarzystwo Ekonomiczne

advertisement
Jerzy Żyżyński
Odbudować kapitałową część agregatu pieniężnego
I prawda z emeryturami wychodzi na jaw. Pojawiają się dramatyczne głosy, jak niskie okazują się
emerytury z nowego systemu - że czeka nas 50-60 procent ostatniej pensji, ale nawet, jak twierdzi
prof. Witold Orłowski co najwyżej 30 procent. W efekcie ten, kto zarabia obecnie pensję minimalną –
lub odprowadzał składkę od minimalnej pensji – 1600 zł., po 45 latach pracy otrzyma na starość 533
zł”, a ten, kto „dochrapał się” średniej, dostanie na emeryturze nieco ponad 1000 zł, po opłaceniu
czynszów zostanie mu kilkaset zł. Chciało by się powiedzieć: emerycie, śmietniki całej Polski stoją
przed tobą otworem….ale czy po ostatniej reformie śmieciowej będzie co wygrzebać ze śmietników?
Ale może być nawet gorzej, pojawiła się informacja o emeryturach znanych osób ze świata
artystycznego – niech wybaczą, że używam ich wspaniałych nazwisk: Krystyna Mazurówna,
znakomita polska tancerka, pamiętana przez wielbicieli solistka teatralna i dziennikarka, może liczyć
miesięcznie na zaledwie 160 zł emerytury; Lider Budki Suflera, Krzysztof Cugowski - 570 zł emerytury; niewiele więcej Andrzej Rosiewicz, wybitny piosenkarz estradowy, satyryk i kompozytor - 590
zł; nasza wspaniała gwiazda polskiej estrady Maryla Rodowicz więcej, ale tylko 1000 zł, a jej świetna
koleżanka Krystyna Giżowska 1100 tys. zł.
Oczywiście, za taką emeryturkę nie da się wyżyć, jak ktoś nie odłożył, to go czeka grzebanie w
śmietnikach, bo inicjatorzy tej reformy i słabo wykształceni (jeśli w ogóle) pseudo-eksperci, którzy
wymajstrowali reformę emerytalną nie rozumieli, że emerytura, tak zresztą jak pensja ma człowiekowi
dostarczyć środków zapewniających pokrycie kosztów utrzymania. W wyniku tej ignorancji
wprowadzono zabójczy dla ludzi system.
Ludzie zostali oszukani – to nie ulega wątpliwości, ale powinni się bronić, domagając się
rekompensaty za lata komunizmu. I mają ku temu podstawy, które wyjaśnię.
Rzecz w tym, że podstawą systemu, który zaczął obowiązywać od tego roku jest tzw. zdefiniowana
składka, a nie zdefiniowane świadczenie, jak było wcześniej. Emerytura staje się w tym momencie
funkcją odkładanych składek, które tworzą tzw. kapitał emerytalny. Ale twórcy tej koncepcji nie
rozumieli, że nasze płace z okresu komunizmu nie były w stanie zbudować kapitału emerytalnego, bo
były z zasady niskie, znaczna część konsumpcji miała charakter zbiorowy, płace nie odzwierciedlały
wkładu pracowników w wytwarzany dochód narodowy, w efekcie „składnik kapitałowy” płac był
zaniżony, z odłożenia części wynagrodzenia nie było możliwe zgromadzenie kapitału adekwatnego do
obecnego systemu, który charakteryzuje się wyższym „upieniężnieniem” gospodarki, większa część
dóbr funkcjonuje w systemie rynkowym i ma ceny relatywnie wyższe niż w okresie komunizmu (gdy
ceny były dotowane). Na przykład moja pensja jako pracownika akademickiego w latach 80-tych
wynosiła około 30 dolarów, niektórzy zarabiali kilkadziesiąt dolarów, to jest nic wobec obecnych
wartości wyrażonych w walutach zagranicznych – dlatego wpuszczenie nas w system kapitałowy
(będziesz miał tyle, ile sobie uzbierałeś) jest zwyczajnym ekonomicznym oszustwem.
Poza tym trzeba było wziąć pod uwagę to, że w wielu zawodach ludzie byli zatrudnieni według
form zatrudnienia, które nie tworzyły składek emerytalnych (na przykład artyści), nikt im wtedy nie
powiedział, że w przyszłości zasady emerytalne zostaną zmienione. Teraz mają prawo pozwać polskie
państwo, że zostali oszukani. A zostali oszukani, ponieważ polskie państwo znalazło się w rękach
ludzi niekompetentnych, słabo wykształconych, którzy wbrew ostrzeżeniom specjalistów na siłę
wprowadzili system wadliwy, niedostosowany do realiów finansowych.
2
Ale może by ten fakt wykorzystać na dokonanie zasadniczego skoku strukturalnego. Wracam
do mojej dawnej tezy (z mojej pracy habilitacyjnej „Pieniądz a transformacja gospodarki”, gdzie
udowodniłem, że urynkawianie gospodarki socjalistycznej wymagało wykreowania pieniądza
transakcyjnego), że trzeba dostosować ilość pieniądza do zmienionego systemu - przejścia na
gospodarkę rynkową, gdzie dokonane zostaje urynkowienie wielu cen. Wtedy ja jednak ograniczałem
się do pieniądza jako środka wymiany, ale przecież trzeba uwzględnić też kapitałową funkcję
pieniądza - i to jest problem, który nam się obecnie ze szczególną siłą ujawnia.
Przypomnijmy zatem, co składa się na agregat pieniężny. Pieniądz to - mówiąc najkrócej – nośnik
siły nabywczej, specyficzne narzędzie, które służy do nabywania, kupowania dóbr i usług; w systemie
rynkowym dostajemy go w jakiejś proporcji do tego, co sami wnieśliśmy do gospodarki. Ten nośnik
siły nabywczej – jako tzw. pieniądz transakcyjny - służy do nabywania bieżącego dóbr i usług,
przekazujemy go innym członkom społeczności (płacąc podatki, czynsze itd.), ale jest też odkładany
na przyszłość, jest gromadzony przez lata, tworząc w ten sposób bazę kapitałową systemu
pieniężnego, swego rodzaju fundament kapitałowy, na którym opiera się system finansowy gospodarki
rynkowej. Podstawowa masa tego, co jest odkładane, „osiada” w bankach, gdzie stanowi tzw. kapitał
obcy zapisany w pasywach bilansów, jest z jednej strony zobowiązaniem banków wobec deponentów, z
drugiej strony jest uaktywniany poprzez udzielanie kredytów w różnych formach.
W efekcie powstaje zasób pieniądza, który nazywamy agregatem pieniężnym, jest on jak warstwy
cebuli, tworzony przez różne kolejne coraz wyższe formy pieniądza. W Polsce wielkość agregatu
pieniężnego podaje NBP. Pierwszą, wewnętrzną warstwę tworzy pieniądz M1 – jest to pieniądz
gotówkowy w obiegu w kasach banków - to124 mld zł, oraz depozyty bieżące (kiedyś nazywało się to
pieniądz czekowy lub pieniądz na każde żądanie) – jest to 433 mld zł (w tym gospodarstwa domowe
283 mld zł, przedsiębiorstwa 100 mld zł., reszta to różne instytucje mające jakieś środki na kontach
bieżących) - w sumie pieniądza M1 jest 548 mld zł.
Druga warstwa pieniądza to różne formy depozytów terminowych, czyli pieniądz odłożony, z tego
gospodarstwa domowe mają 272 mld zł, przedsiębiorstwa 91 mld zł, - w sumie pieniądz M2 to M1
plus te terminowe oszczędności, które są zobowiązaniami sektora finansowego, głównie banków,
wobec ludności i przedsiębiorstw – łącznie M2 to 954 mld zł – jest to podstawowa masa pieniądza w
gospodarce, która służy bieżącej wymianie i jest rezerwuarem, z którego czerpane są środki
finansujące rozwój gospodarki.
Można zatem powiedzieć, że agregat pieniężny składa się z pieniądza cyrkulującego,
stanowiącego swego rodzaju rdzeń zasobu pieniądza i pieniądza odłożonego, stanowiącego drugą
warstwę zasobu M2. Rdzeń zasobu, pieniądz M1, służy realizacji procesów wymiany, czyli zakupom
dóbr i usług, jest bezpośrednio związany z dochodami uzyskiwanymi przez gospodarstwa domowe i
podmioty gospodarcze - gdy na przykład wypłacają mi pensję, to zostaje ona wpłacono na mój
rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy – i to jest część M1. Wyjaśnijmy, jaka jest ekonomiczna
funkcja tej drugiej i następnych (u nas mało znaczących) warstw agregatu pieniężnego. Są to depozyty
i lokaty terminowe, zatem służą wymianie - ale w przyszłości, gdy ktoś straci pracę, czy będzie chciał
kupić jakieś dobro trwałego użytku, na przykład lodówkę, to zwykle sięgnie do swych zasobów
zgromadzonych jako depozyty terminowe w banku – to jest pieniądz, który służy wymianie w
szczególnych sytuacjach, stabilizuje gospodarkę, a z drugiej strony te depozytu są podstawą akcji
kredytowej banków, gdy są uaktywnione poprzez udzielanie kredytów. Inne niż depozyty bankowe
formy lokat muszą być zamieniane na pieniądz na rynkach aktywów i z tego powodu są obciążone
ryzykiem. Te wyższe formy pieniądza stanowią podstawę kapitału finansowego gospodarki.
3
Problem polega na tym, że ta podaż pieniądza M2 w Polsce to 54% do góra 58% PKB, jak w
krajach głębokiego trzeciego świata, podczas gdy w krajach UE i innych krajach rozwiniętego
kapitalizmu podaż pieniądza to na przykład 175% PKB (Austria), 136% (Belgia), 158% (Francja),
173% (Niemcy), 100% (Grecja), 118% (Finlandia) a nawet 239% (Holandia) itd. Ilustruje to tabela:
Tabela 1. Pieniądze i quasi-pieniądze
Country name
2009
Luxembourg
601,7
Cyprus
280,7
Lebanon
236,8
Japan
227,0
Netherlands
222,2
Portugal
176,1
Spain
210,1
Switzerland
151,4
China
179,0
Austria
201,9
Germany
193,4
Malta
162,6
Italy
140,9
United Kingdom
178,4
Ireland
232,4
France
145,9
Belgium
140,9
Finland
108,1
Vietnam
105,6
Australia
94,9
Greece
115,5
Iceland
108,3
Sweden
99,8
Israel
99,0
USA
90,4
Bulgaria
69,9
Czech Republic
72,1
Slovenia
76,9
India
77,7
Denmark
92,3
Estonia
60,2
Hungary
63,0
Macedonia, FYR
51,0
Bosnia and Herzegovina
52,8
Poland
53,7
Turkey
54,6
2010
536,0
283,4
247,8
226,1
226,0
186,1
212,0
154,6
180,8
193,6
184,2
164,9
152,5
177,0
191,5
150,2
136,2
110,6
114,9
101,4
108,0
95,0
85,0
82,3
84,8
72,0
72,8
82,7
76,2
83,9
59,6
63,5
54,2
55,0
55,4
56,1
2011
499,1
268,8
242,0
238,4
233,0
202,5
204,8
168,3
180,0
187,1
178,6
165,0
153,6
163,5
167,9
158,5
134,1
114,8
99,8
100,8
97,9
96,2
87,1
86,7
87,1
75,6
74,2
80,7
76,4
74,3
68,4
64,9
55,7
56,1
57,9
54,7
2012
480,3
263,7
241,7
241,2
238,9
198,5
193,9
188,0
187,6
175,5
173,3
168,8
165,1
161,6
160,8
157,8
136,5
117,9
106,5
102,8
100,1
89,8
85,2
87,4
79,6
77,3
76,3
75,6
74,6
67,4
60,9
58,3
58,1
57,9
55,4
4
Ukraine
53,4
55,2
52,6
54,9
Russian Federation
49,2
51,4
51,5
51,5
Serbia
44,3
47,2
47,3
49,8
Lithuania
48,6
50,9
47,5
47,4
Latvia
44,9
51,4
46,7
44,1
Źródło: Opracowanie własne według danych Banku Światowego (World
Bank - Money and quasi money (M2) as % of GDP).
Warto zwrócić uwagę na Chiny. Tam podaż pieniądza M2 stanowi 190% PKB; w latach 2009 –
2012 wzrosła z 170% do 187,6%. Pewnym ewenementem są Stany Zjednoczone i niektóre inne kraje
wysoko rozwinięte, gdzie stosunek pieniądza M2 do PKB jest relatywnie niski, ale jest tak dlatego, że
bardzo wysokie aktywa są gromadzone w wyższych formach pieniądza, tworzących agregaty M3 i M4
(warto dodać, że w Polsce pieniądz M3 jest tylko o 14 mld zł większy od M2 – tworzą go operacje z
przyrzeczeniem odkupu ( 9 mld zł) i dłużne papiery wartościowe do 2 lat (5 mld zł).
Poniższy wykres ukazuje kształtowanie się pieniądza M1 i M2 w Polsce od roku 1996.
Rys. 1. Pieniądz M1 i M2 w relacji do PKB w Polsce
Jak widzimy, okresowe spadki pieniądza M1 w okresach kryzysowych były związane z lekkim
wzrostem agregatu M2 – pieniądz był odkładany w różnych formach depozytów.
Kraje postsocjalistyczne mają ogólnie słabe systemy pieniężne, stosunek M2 do PKB kształtuje się
od ok. 60% do nieco ponad 70%, jest tak dlatego, że tak jak w Polsce przez całe lata nie był
uwzględniony składnik kapitałowy, nie nagromadzono dostatecznego zasobu pieniądza. Wyższych
składników agregatu pieniężnego po prostu nie gromadzono, bo tak jak u nas niskie były płace,
pieniądz tylko służył transakcjom, a niekompetentni politycy i finansiści odpowiedzialni za
transformację gospodarki zniszczyli zasoby oszczędności, jakie były nagromadzone w czasach
komunistycznych, między innymi poprzez krótką hiperinflację i niezwaloryzowanie istniejącego
zasobu kapitału finansowego. Zasoby te powinny być zwaloryzowane, a tego nie zrobiono, a co
więcej, zasób pieniądza znacznie zredukowano.
5
Rys. 2. Pieniądz M2 w relacji do PKB w Polsce
Drugi wykres pokazuje kształtowanie się pieniądza M2 w Polsce w dłuższym przedziale czasu, od
roku 1985. Jak widzimy, w 1989 r. ilość pieniądza gwałtownie zwiększyła się, co było związane z
zjawiskiem krótkiej hiperinflacji i dokonano raptownego (tzw. terapia szokowa) zredukowania
wartości oszczędności posiadanych przez Polaków – zamiast wykorzystać je do realizacji programu
prywatyzacji i uwłaszczenia lub zamrozić na przyszłe lata. To wtedy stało się to, co prof. Ryszard
Domański podsumował krótko: „Miałem uzbierane pieniądze Fiata… i z dnia na dzień okazało się, że
starczy na jedno koło.”
W rezultacie zasób pieniądza gwałtownie zmniejszył się do poniżej 30% PKB, inflacja jednak
zmniejszała się powoli. Obecny zasób pieniądza odpowiada temu z roku 1989, ale gospodarka jest już
inna, znacznie szerszy jest zakres funkcjonowania rynku – dlatego choć pieniądza jest tyle, co w 1989
r. - to nie ma inflacji.
To zubożenie naszego agregatu pieniężnego o składnik kapitałowy jest ważne w kontekście
perspektywy wejścia do strefy euro w jakiejś (nieokreślonej co prawda na razie) przyszłości.
Jesteśmy ubodzy nie tylko naszymi płacami, ale i oszczędnościami, a to musi mieć określone
konsekwencje dla wejścia do strefy euro – niestety nie dyskutowane zbyt głęboko przez ekonomistów.
Ale system pieniężny gospodarki rynkowej powinien stać na dwóch nogach: nodze pieniądza
transakcyjnego i nodze kapitałowej – pieniądza odłożonego w systemie bankowym. Gwałtowna
redukcja ilości pieniądza także w części kapitałowej i zniszczenie oszczędności nagromadzonych
przez Polaków, wynikała z niezrozumienia, że znanego powiedzenia Miltona Friedmana, że „inflacja
jest zjawiskiem wyłącznie pieniężnym”, czyli ma zależeć od ilości pieniądza – nie można brać
dosłownie. Inflacja nie zależy bowiem od ilości pieniądza, czyli wielkości jego zasobu, lecz od
strumienia jaki z tego zasobu wypływa na rynek w formie pieniądza transakcyjnego.
Jak już zostało powiedziane, pieniądz odłożony w drugiej warstwie agregatu pieniężnego nie służy
wymianie bezpośrednio, ale w szczególnych sytuacjach (utrata pracy, akcydentalne wydatki, na
6
przykład na leczenie), zatem stabilizuje system. Ale jednocześnie dynamizuje gospodarkę, gdyż
uaktywniany staje się podstawą pieniądza kredytowego. Ważne znaczenie mają oszczędności tworzące
wyższe warstwy agregatu pieniężnego, odłożone na stare lata – czyli w systemie emerytalnym, one
„wkraczają” do wymiany, gdy pracownik przechodzi na emeryturę – i tu pojawia się problem kapitału
emerytalnego.
Gospodarka rynkowa stoi stabilnie na dwóch nogach: pieniądza transakcyjnego i pieniądza
kapitałowego - zasobu odłożonych oszczędności. I nie zajdzie daleko, jeśli ta druga noga jest
cherlawa, jak w Polsce. Trzeba wyciągnąć wnioski z tego, że system rynkowy prawidłowo
funkcjonuje tylko wtedy, gdy istnieje taki zasób nagromadzonego kapitału finansowego – i trzeba
odtworzyć ten zasób.
Kwestia struktury zasobu pieniądza w relacji do PKB tworzonego w gospodarce rynkowej była
dotąd lekceważona, gdyż pieniądz jest traktowany strumieniowo i egzogenicznie, problem stawiano
tylko w kontekście wpływu strumienia pieniądza wydawanego, czyli funkcjonującego w procesach
wymiany, na procesy równowagi – i w efekcie na efekty inflacyjne.
Panująca doktryna doprowadziła do tego, że w Polsce i innych krajach postsocjalistycznych
politycy zniszczyli strukturę zasobu pieniądza, a polityka dochodowa (nędzy płacowej) i polityka
wobec rynku pracy (tolerowanie masowego zatrudniania na umowach śmieciowych i za najniższą
płacę) tylko pogłębiają problem.
Z istniejącego stanu rzeczy wynika logiczny wniosek następujący. Skoro wprowadzono emerytalny
system kapitałowy i teraz ludzie budzą się zaszokowani, że ich emerytury to 170, 500 lub góra 1000
zł, to wynika to z tego, że ich pensje po pierwsze były z zasady relatywnie niskie, bo znaczna część
konsumpcji to była konsumpcja zbiorowa dotowana przez państwo, a po drugie, nie posiadały
właściwego składnika kapitałowego. I ten składnik kapitałowy powinno się wtórnie wygenerować. W
tej sytuacji - emerytalnego systemu kapitałowego - jest prosty sposób na dopełnienie wielkości
agregatu pieniężnego do właściwego dla naszej pozycji w systemie finansowym Unii Europejskiej.
Trzeba dokapitalizować ZUS przez emisję pieniądza do właściwego poziomu - musiałoby to być w
sumie od 1 do 1,5 biliona złotych - tak by uzupełnić nasz system pieniężny budując konta kapitałowe
przyszłych emerytów.
To dokapitalizowanie systemu emerytalnego nie byłoby – w każdym razie bezpośrednio działaniem zagrażającym stabilności gospodarki, bo nie finansowałoby wydatków (strumienia) – to
jest wszak prawnie zabronione – ale powiększałoby zasób pieniądza – a to nie to samo. Byłoby jak
zasilenie rezerwuaru wody zgromadzonego w zalewie zbudowanym w pobliżu miasta, po to, by
zgromadzona w nim woda służyła jako strumień do zaopatrywania mieszkańców w celu mycia,
gotowania itd. Powiększenie zasobu stabilizującego system nie jest tym samym, co finansowanie
wydatków drukiem pieniądza.
Choć u ortodoksyjnych ekonomistów pomysł ten zapewne zbudzi sprzeciw, to przecież byłoby to
nic innego jak operacja zaawansowanego QE (Quantitative Easing), której celem byłoby jednak nie
jak w USA zasilenie bilansów banków, których aktywa straciły raptownie na wartości w wyniku
kryzysu, lecz wykreowanie czegoś, czego nie było z powodu błędnej polityki transformacyjnej,
zbudowanie brakującego systemowi pieniężnemu składnika kapitałowego – analogicznie do tego, jaki
posiadają zaawansowane gospodarki krajów zachodnich.
7
Oczywiście ortodoksja ekonomiczna mocno sprzeciwiłaby się takiemu pomysłowi – bo zabronione
jest drukowanie pieniądza, każde drukowanie to „tworzenie pustego pieniądza” (termin sam w sobie
przecież nonsensowny). Dlatego jego sens wyjaśnię poniższą metaforą ujętą w ramce.
Pieniądz jest przecież tylko specyficznym ekonomicznym narzędziem, służącym wymianie,
nabywaniu dóbr i usług, tak jak narzędziem jest nóż, którym kroimy chleb w stołówce domu
wczasowego. Po to, by konsumowanie porannego śniadania przebiegało sprawnie, musimy na
stołówce mieć odpowiednią ilość noży - najlepiej, gdy każdy ma swój nóż obok talerza z bułką i
chlebem – mógłby być tylko jeden nóż na stolik – ale wtedy konsumowanie śniadania będzie
przebiegało mniej sprawnie, zajmie więcej czasu (wystąpią zatory w krojeniu bułek i
smarowaniu kanapek – tak jak występują zatory płatnicze, gdy w gospodarce jest za mało
pieniądza). Gdy naszym seniorom kroiliśmy chleb własnymi nożami (system transferowy), noży
wystarczyło, gdy jednak powiadamy odchodzącym na emeryturę, że mają sami sobie kroić chleb
(system kapitałowy), musimy dostarczyć na stołówkę więcej noży. Tak samo emerytalny system
kapitałowy stawia bezpośrednio potrzebę istnienia większego zasobu pieniądza – w jego części
kapitałowej.
W związku z tym kłania się pomysł sformułowany w czasie jednej z debat Prawa i
Sprawiedliwości przez głównego ekonomistę SKOK-ów, Janusza Szewczaka, który chyba pierwszy
go sformułował - utworzenia banku emerytalnego powiązanego z ZUS-em. Technika zasilenia tego
banku byłaby prosta. Bank ten z mocy ustawy powinien wyemitować odpowiednią ilość obligacji
przyporządkowanych poszczególnym kontom emerytalnym obywateli, w stosownej wielokrotności
tego, co dla nich nagromadzono w czasach komunizmu - jako rekompensatę za utracone (nieuzyskane)
należności.
Dokapitalizowanie banku emerytalnego a nie jakaś inna formuła waloryzowania utraconych
oszczędności byłaby o tyle lepsza, że nie byłoby niebezpieczeństwa szybkiej wypłaty pieniędzy i
skierowania ich na rynek, co groziłoby destabilizacją. System bankowy zostałby – poprzez ten jeden
bank – zasilony środkami, z których wypływałby strumień powiększający emerytury o 1000 zł
miesięcznie (minimum) a zasoby stanowiące kapitał banku musiałyby być stopniowo inwestowane w
gospodarkę.
Jak sądzę, nie ma w Unii Europejskiej prawa, które by tego zabraniało, bo nikt nie mógł wpaść na
pomysł zabronienia czegoś, co nikomu jeszcze nie przyszło do głowy. Polski system pieniężny
upodobniłby się strukturalnie do systemów krajów Unii Europejskiej, zostałby dobudowany składnik,
jaki by istniał, gdyby to PKB, jakie posiadamy, powstawało w okresie powojennym w gospodarce
rynkowej, gdybyśmy ją mieli zamiast systemu socjalistycznego, w którym pieniądz nie pełnił
wszystkich właściwych mu funkcji. Obywatele mieliby wtedy nagromadzony zasób oszczędności,
który łącznie z pieniądzem transakcyjnym M1 stanowiłby ponad 100% PKB.
Te obligacje byłyby wykupione przez bank centralny, który w ten sposób zasiliłby bank emerytalny
w środki pieniężne. Bank musiałby środki te stopniowo wprowadzać do gospodarki finansując jej
rozwój, zasilając wypłaty emerytur według zasady wypłacania renty dożywotniej. Jak łatwo obliczyć
wykorzystując znany wzór matematyki finansowej na wielkość renty z nagromadzonego kapitału,
wykreowanie na każdego emeryta i rencistę od ok. 140 tys. zł (mężczyźni) do 170 tys. zł (kobiety) da
przy stopie procentowej 3% i przy założeniu średniego czasu życia po przejściu na emeryturę dla
8
kobiet i mężczyzn zgodnie z tablicami trwania życia, dodatkową wypłatę ok. 1000 zł. miesięcznie
Zważywszy, że emerytów i rencistów jest ok. 7 mln, dałoby to w przybliżeniu wymienioną wyżej
kwotę dokapitalizowania. W efekcie relacja pieniądza M2 do PKB ukształtowałaby się na poziomie
117%-146% PKB (zależnie od wariantu zasilenia) – mielibyśmy wtedy taką typową europejską
strukturę agregatu pieniężnego.
Co ważne, taki manewr nie powiększałby długu publicznego. Ta emisja byłaby de facto
restrukturyzacją systemu finansowego, dobudowaniem mu fundamentów kapitałowych, bo system
finansowy krajów zachodnich ma budowane latami fundamenty, my ich nie mamy, z ignorancji
zarządzających polskimi finansami (Balcerowicz et consortes), te fundamenty trzeba odtworzyć. To by
nie tylko nie tworzyło długu, ale i nie wymagałoby obsługi, bo byłyby to po prostu bezprocentowe
obligacje wykupione przez bank centralny - to by był mechanizm kreacji przez bank centralny
tworzywa dla tych fundamentów kapitałowych, jakich potrzebujemy. Efektem byłoby radykalne
zmniejszenie stopy procentowej, zrównanie z poziomem europejskim, zostałby pobudzony cały
system finansowy.
Problem polega, że to wykracza daleko poza ortodoksję ukształtowaną przez ludzi nie
rozumiejących ekonomii strukturalnie, poruszających się wyłącznie w obszarze symboli i zaklęć
neoliberalnych. I to jest jedyny powód, dla którego to nie jest realne – ale czy musi być?
Musimy sobie uświadomić, że gospodarce brakuje fundamentów kapitałowych, wcześniej gmach
gospodarki był budowany z założeniem, że fundamenty nie są potrzebne, wystarczy zbudować tylko
górną część do użytku codziennego (pieniądz transakcyjny). Gdy wchodzimy w międzynarodowy
system ekonomii rynkowej opartej na fundamentach kapitałowych (to zrobiono z systemem
emerytalnym), to musimy dobudować fundamenty, okazuje się, że teraz grunt jakby ubitej gliny staje
się miałki i chybotliwy, bez fundamentów gmach się rozpadnie.
Zatem zamiast likwidować system emerytur kapitałowych, możemy go wykorzystać dla dokonania
skoku strukturalnego; emerytalny system kapitałowy wymusi restrukturyzację podaży pieniądza w
gospodarce.
Uwagi dodatkowe.
Otrzymałem merytoryczny odzew – prof. Sopoćki:
Ja tą ideę popieram, ale problem jest taki, że w UE nie może bank centralny kupować papierów
poza rynkiem. Nie można więc tego zrobić poprzez nieoprocentowaną emisję obligacji ZUS. Stopy
muszą być rynkowe. Może tańsza emisja byłaby możliwa poprzez utworzenie Banku Emerytalnego.
NBP może udzielać bankom kredytu refinansowego, z którego pieniądze lokowane byłyby w papiery
zusowskie. Ceny kredytu refinansowego , jako instrumentu z zasady nie rynkowego, mogą być
dowolne. Tyle, ze celem takie emisji powinno być uzupełnienie płynności. W tym przypadku celem
byłyby lokaty bankowego pieniądza w ZUS. Nie wiem, czy to dałoby się w ten sposób przedsięwzięcie
zrealizować.
Ale jak tak mniej więcej piszę. Obligacje emitowałby Bank Emerytalny, NBP nie kupowałby
obligacji sektora publicznego (czyli ZUS-U), żadna Komisja Europejska nie mogłaby się przyczepić, a
dlatego kapitały emerytalne, jakie mamy zarejestrowane w ZUS powinny być formalnie przelane do
Banku Emerytalnego i dokładnie jak mówi prof. Sopoćko, obligacje musiałyby być wyemitowane
przez ten bank dla uzupełnienia kapitału emerytalnego ludzi, którzy pracowali w socjalizmie i z 10 lat
9
po nim (czyli do 2000 r, ściślej biorąc przynajmniej do uchwalenia reformy emerytalnej) mając
zaniżone odpisy na kapitał emerytalny - zaniżone bo takie były warunki strukturalne.
Po to, by obligacje takie musiał wykupić bank centralny, potrzebny byłby może wyrok sądu, bo co
prawda bank centralny jest niezależny, ale od rządu, a czy od władzy sądowniczej? Ci przywołani
artyści i inni zresztą powinni wnieść pozew zbiorowy wobec polskiego państwa (jego częścią jest
bank centralny) o zrekompensowanie utraconego kapitału emerytalnego. Ponieważ w grę wchodziłoby
około, zapewne ponad 1 bln zł (na emeryta średnio sto kilkadziesiąt zł, tak aby wypłata renty
dożywotniej wynosiła te przynajmniej 1000 zł. oczywiście jako pieniądze dodatkowe do tego, co
otrzymują).
Bank centralny dysponując tymi obligacjami mógłby je wykorzystać do polityki otwartego rynku, a
Bank Emerytalny stosownie do możliwość wchłonięcia środków przez gospodarkę, inwestowałby ten
kapitał nadając rozpędu gospodarce.
Uwagi prof. Leokadii Oręziak:
Przesłany tekst jest niezmiernie interesujący i wykracza daleko ponad zwykłe myślenie o systemie
emerytalnym i gospodarce.
Faktem jest, że trzeba jakoś rozwiązać problem drastycznie niskich emerytur (dla niektórych osób,
jak artyści - już teraz, a dla innych -dopiero w dalszej przyszłości). Podawana przez Komisję
Europejską stopa zastąpienia w 2060 r. dla Polski to 21% z obu filarów (tabela na str.245 mojej
książki - "OFE. Katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce". Zatem nadchodzi wielka bieda dla
wszystkich (poza nielicznymi grupami). Samo to powinno dać do myślenia rządzącym i reszcie
obywateli. Czy tak musi skończyć się los milionów ludzi żyjących w naszym kraju ?
Ponieważ problem na razie nie jest palący, to zwłaszcza rządzący nie chcą o nim myśleć, a
niektórzy z nich (np. poseł Schetyna) nawet zapisują się do OFE - nie mówiąc nikomu z czego zostanie
pokryty ubytek ich składki idącej do OFE zamiast do ZUS. Można mieć nadzieję, że w OFE zostanie
tylko ok. 1% osób, co otworzy nową możliwość dla kolejnego rządu zakończenia tego bolesnego
eksperymentu w postaci OFE.
Wtedy też poważnie powinny być rozważone kwestie, które Pan podnosi w artykule. Zgadzam się
z uwagami prof. Sopoćko.
Rysują się jednak pytania odnośnie zaproponowanej koncepcji:
- Czy Bank Emerytalny byłby instytucją prywatną? Jeżeli byłby publiczną - to zgodnie z traktatem
UE nie mógłby mieć uprzywilejowanego dostępu do finansowania z banku centralnego (art. 123 i
124). Z kolei jeżeli byłby to podmiot prywatny - to kto byłby akcjonariuszem? Czy podmiot prywatny
mógłby zostać obdarzony tak wielkimi zadaniami i pieniędzmi (gigantyczna skala całej operacji) ? Czy
wykreowany dodatkowy pieniądz nie przełoży się na wyższą inflację, w krótkim i średnim okresie
zważywszy na to, że stworzona przez bank centralny masa dodatkowego pieniądza (co prawda nie w
formie M1, tylko o charakterze mniej podatnym na bieżące wydawanie) nie znajdzie od razu
odpowiednika w postaci towarów i usług dostępnych na rynku.
- Czy rynki finansowe nie zareagowałyby gwałtownym wzrostem rentowności polskich obligacji
skarbowych w sytuacji gdyby podjęto realizację tego wielkiego przedsięwzięcia, o którym Pan pisze?
Zważywszy na jego nietypowość i brak zrozumienia na czym polega, rentowności te mogłyby skoczyć
10
do poziomu przekraczającego możliwości naszego kraju i mogącego spowodować gwałtowny przyrost
zadłużenia publicznego (choć sama realizacja proponowanej koncepcji takiego zadłużenia ma nie
tworzyć). Z drugiej strony oczywiście myślenie niestandardowe (FED, EBC) pozwoliło zatrzymać
kryzys finansowy. Obawiam się, że Polska jest zbyt słaba, by skutecznie obronić proponowane
rozwiązanie.
Powstaje jednocześnie inne pytanie, zanim to radykalne rozwiązanie zostało uruchomione- czy
system emerytur kapitałowych według zdefiniowanej składki Polska będzie ciągnąć do końca świata w
pierwszym filarze (ZUS) ? Tylko nieliczne kraje wprowadziły coś tak drastycznie redukującego
emerytury i w istocie bezlitosnego dla ludzi. Jak rozumiem realizacja proponowanego rozwiązania
będzie próbą naprawienia choćby częściowego tego brutalnego w istocie systemu będącego wynikiem
reformy z 1999 r., ale nie zmienia istoty wprowadzonego wówczas systemu Czy nie lepiej zatrzymać
ten bezsens reformy z 1999 r. i pomyśleć o czymś, co będzie bardziej sprawiedliwe. Jedno, co jest
pewne, to konieczność natychmiastowej i bezwarunkowej likwidacji OFE! By zatrzymać wielki wyciek
z finansów publicznych. Bez tego dyskusja nad zmianą fundamentów systemu emerytalnego będzie
trudna.
- Jak każde pionierskie rozwiązanie, koncepcja proponowana przez Pana, jest w istocie ziemią
nieznaną. Zatem wymagałaby szczegółowych analiz, by dostrzec zagrożenia na razie niewidoczne.
Koncepcja zasługuje na poważne rozważenie. Myślenie niestandardowe i twórcze zawsze jest
początkiem postępu i koniecznych zmian.
Bardzo cenne i ważne uwagi Pani Profesor.
Oczywiście są poważne problemy. I oczywiście system OFE jest do wywalenia natychmiastowego
– tu się z panią prof. całkowicie zgadzam, to był zły, szkodliwy „eksperyment” (a niestety strasznie
trudno znaleźć argumenty przeciw tezie, że faktycznie nie tyle eksperyment lecz hochsztaplerka,
której celem było nabicie kabz wąskiej grupie finansowych macherów).
Ale jest problem: jak sfinansować emerytury. To, co jest, to skutek całkowicie nonsensownego
systemu kapitałowego te emerytury z drastycznie niską stopą zastąpienia to jego konsekwencja. Ale ja
stawiam tezę, że jest to konsekwencja niedostrzeżenia kwestii struktury agregatu pieniężnego, tego, że
pieniądz i płaca w systemie socjalistycznym pełniły inną funkcję, były „niekompatybilne” do systemu
rynkowego, którego zasadniczym elementem, decydującym o jego sprawności, jest agregat pieniężny
o określonej strukturze – z silną, jak to określiłem „nogą kapitałową” – taki system może gdzieś dojść
w procesie rozwoju (jak powiemy „filar”, to postrzeganie jest statyczne, „noga” jest lepsza, stanowi
metaforę dynamiczną).
Wprowadzony przez dyletantów system zdefiniowanej składki właściwie obnaża tę zasadniczą
strukturalną przypadłość, to, że ten uzbierany przez nas „kapitał emerytalny” musi być ze swej natury
zaniżony, bowiem powstawał w wyniku odpisów od płac, które miały w socjalizmie inne funkcje, jak i
przecież inne funkcje (zawężone) pełnił pieniądz.
Szczególnym problemem jest sytuacja takich ludzi jak ci artyści, którzy funkcjonowali w systemie,
w którym po prostu nie był zbierany dla nich kapitał emerytalny, na ogół pracowali na zleceniach i za
gaże za występy – oni szczególnie „zostali na lodzie”, można powiedzieć, że poza nielicznymi, którzy
uciułali jakieś większe majątki, czeka ich przyszłość marna, jak niejednego artystę XIX wieku – w
przytułku. Ale „na lodzie” została też masa innych ludzi, na przykład drobnych i średnich
przedsiębiorców, którzy odprowadzali najniższą składkę na ZUS, też zwykłych ludzi pracy, którzy
11
zarabiali wedle dominanty, która zawsze była o kilkanaście procent niższa od średniej, potem coraz
mniej, a w 2012 r. już tylko 55% średniej (a tu mówi się, by najniższa płaca stanowiła 50% średniej!).
Skoro teraz nawet „eksperci” Komisji Europejskiej przyznają, że stopa zastąpienia polskiego systemu
emerytalnego wynosi ok. 30%. To znaczy, że cała koncepcja zbankrutowała. Przy takiej stopie
zastąpienia bogaci jeszcze jakoś sobie poradzą, ale ci biedniejsi są skazani na grzebanie w
śmietnikach. I na to nie można pozwolić.
Jeśliby zatem pozostać przy koncepcji emerytur opartych na zebranym kapitale emerytalnym, to
niezbędne byłoby przywrócenie ludziom tego, co im się należy, a raczej zbudowanie struktury, którą
określiłbym jako: co powinno było być, gdyby ta struktura materialna naszego PKB była utworzona
w systemie rynkowym – wtedy pieniądza M2 (i zapewne M3) powinno być więcej o tę brakującą część
oszczędności odłożonych w systemie emerytalnym – byłoby to zwiększenie zasobu pieniądza o mniej
więcej 100%, czyli z nieco ponad 50% relacji M2 do PKB wskoczylibyśmy na nieco ponad 100% mniej więcej tyle, co Grecja. I nie ma żadnych merytorycznych, teoretycznych zakazów dla
wykreowania takiego pieniądza. Myślę, że to miałoby ważne znacznie, gospodarka byłaby lepiej
„naoliwiona”.
Oczywiście Pani Profesor stawia kluczowe pytania, które się automatycznie nasuwają – trzeba by
je przeanalizować: skutki inflacyjne, dla rynków finansowych itd.
Bezpośrednio – myślę, że inflacyjnych skutków by nie musiało być, raczej lekkie ożywienie. Jeśli,
tak z grubsza, każdy emeryt i rencista dostałby miesięcznie dodatkowe 1000 zł jako rentę dożywotnią,
to w sumie rocznie ok. 85 mld zł, nieco ponad 5% PKB – czy to dałoby inflację, czy ożywienie?
Wydatki poszłyby na dobra podstawowe, w których jest zastój popytu. Obecnie 67% emerytur to
poniżej 2000 zł, 46%, czyli prawie połowa - do 1600 zł, nieco ponad 1/3 do 1400 zł - to są nędzne
wypłaty, tylko 10% ma powyżej 3000. Zatem dzięki tym dodatkowym 1000 zł zasadniczo
poprawiłyby się budżety przede wszystkim biednej większości, która te dodatkowe dochody
przeznaczyłaby zakupy dóbr podstawowych, a to ożywiłoby rynek, może niekoniecznie przekładając
się na inflację.
Co do uzasadnienia teoretycznego, to wrócę do casusu przytoczonego przez mojego przyjaciela
prof. Ryszarda Domańskiego: zaoszczędził na małego fiata, a błędna polityka Balcerowicza
spowodowała, że ostało mu się na jedno koło do fiata. Ja w swojej habilitacji („Pieniądz a
transformacja gospodarki”) udowodniłem rzecz przecież oczywistą , że urynkowienie gospodarki
polegające na wycofywaniu dotacji do cen wymagało kreacji pieniądza – to był logiczny wniosek z
równania wymiany Fishera. Ale udowodniłem też, że w warunkach wysokiej inflacji zmiana formuły
na tzw. annuitetowe raty spłaty kredytu poprzez zmianę struktury stopy procentowej i dokonywanie
waloryzacji kapitału, zatem odejście od zasady nominalizmu, pozwoliłoby dać realnie stabilniejszy
strumień spłat kredytów, korzystny dla systemu bankowego i całego systemu finansowego, ale
korzystniejszy też dla kredytobiorców, którzy nie byliby zagrożeni bankructwem w przypadku
gwałtownego skoku inflacji.
Ale z tego wynikałby też wniosek, że Ryszardowi jego oszczędności (czyli nominalną wartość
kapitału, należącą do niego część „kapitałowej nogi” agregatu pieniężnego), musiano by
zrewaloryzować. I tak właściwie ta proponowana kreacja pieniądza na potrzeby kapitałowego systemu
emerytalnego byłaby taką dokonaną z opóźnieniem rewaloryzacją kapitału emerytalnego –
odtworzeniem jego wartości, jaka powinna była być, gdybyśmy mieli gospodarkę rynkową.
Oszczędności Ryszarda (i innych) zdewaluowane w wyniku błędnej polityki ministra finansów w
12
rządzie Mazowieckiego, to są środki z innej szuflady, ale zasad jest podobna. Gdyby te środki zamiast
dewaluować i pozbawiać ludzi oszczędności, waloryzowano i jakoś zamrożono, np. nakładając
podatek na wypłacane oszczędności, by na jakiś czas powstrzymać wypływ pieniędzy na rynek, to
teraz mielibyśmy agregat pieniężny na poziomie ok. 100% PKB, czyli jak w Grecji, albo nawet
Finlandii, sytuacja gospodarki byłaby znacznie lepsza pod względem dostępności kredytu przede
wszystkim, stanu finansów publicznych, finansowania krajowego długu.
I dalej zastanówmy się nad skutkami takiego zabiegu dokreowania agregatu pieniężnego.
Bezpośrednio od strony tych emerytów, weszłoby do gospodarki 5% PKB dodatkowego popytu. Ale
bank emerytalny dysponowałby kapitałem 1 bln zł. Te środki musiałby bardzo ostrożnie inwestować.
Pani Profesor słusznie stawia pytanie, czy bank prywatny, czy państwowy. Skoro nie państwowy, to
prywatny, udziałowcami musieliby być ci emeryci – pani Mazurówna, Cugowski Rosiewicz, Rodowicz więcej, Giżowska i tysiące innych. KE nie mogłaby się uczepić. Przy odpowiednim ustawieniu
ustawowym takiego banku, kontroli NBP i MF - musiałby ostrożnie inwestować w rozwój gospodarki,
szybko by spadło bezrobocie, efekt inflacyjny zależałby od po pierwsze tempa wprowadzania środków
na rynek, po drugie od tego, czy efekt produkcyjny pozwoliłby skompensować rosnący popyt. To
trzeba by przeanalizować bardzo skrupulatnie. Trzeba by tu zarówno aktywnej polityki pieniężnej,
kontroli kierunku wypływu funduszy, jak i polityki fiskalnej ściągającej nadmiar pieniądza
wypływającego na rynek – finanse publiczne łatwiej by było zrównoważyć. Czy to miałoby
negatywnie wpłynąć na rentowność naszych obligacji? Przy rosnącej gospodarce – chyba nie.
To są takie moje intuicje co do skutków, nie wiem, na ile słuszne, to z pewnością wymaga
dyskusji. Sprawy gospodarcze zawsze wymagają dyskusji – gdy rządzą tacy, którzy nie chcą
dyskutować, bo uważają się za geniuszy albo myślą, że doradcy z Chicago University i MFW najlepiej
doradzają bo zjedli wszystkie rozumy, to skutki mamy jak z tym koniem Benedykta Chmielowskiego:
Jaka jest gospodarka- każdy widzi.
Warto znowu zauważyć, że już wtedy ci, którym zmarnowano ich oszczędności, powinni byli
pozwać polskie państwo, bo jednak zawsze państwo odpowiada za poczynania swych
niekompetentnych urzędników. Ale jakoś ludzie się pogodzili, powoli dochodzimy do siebie, było,
minęło, jednym jest lepiej, innym gorzej. Ale bynajmniej sprawa całkiem się nie przedawniła, skoro
ludzie budzą się z perspektywą emerytur kilkusetzłotowych i nędzy. Dawnych oszczędności na
małego fiata (czy dużego? – Ryszarda posądzałbym raczej o dużego fiata) już nie uratujemy, ale tę
szufladę ze środkami na emerytury – uważam, że jak najbardziej, Czy KE mogłaby się czepnąć?
Myślę, że na to nie mają paragrafu, bo jak powiedziałem, sprawa jest bardzo nowatorska, kwestii
odejścia od nominalizmu i waloryzacji kapitału chyba też żadne prawo nie ujmuje.
Ale poza tym zgadzam się z prof. Oręziak, że powinien być przywrócony normalny transferowy
system ubezpieczeń społecznych, OFE jest do wyrzucenia. Jednakże ludziom strasznie namotano w
głowach obiecankami, jakie rzekomo niesie system kapitałowy („masz swoje pieniądze”). Tu trzeba
na razie grać na dwóch fortepianach.
Kolejna uwaga prof. Oręziak:
Z ogromnym zainteresowaniem czytam przedstawioną przez Pana propozycję. Jest ona fascynująca
ze względu na skalę problemu, który miałaby rozwiązać jej realizacja, a także na fakt, że jest
specyficznym sposobem na podwyższenie emerytur bez dodatkowych wydatków z finansów
13
publicznych. Nadzwyczajność tego sposobu powoduje mój pewien niepokój i trudności w wyobrażeniu
praktycznej realizacji tego rozwiązania i jego potencjalnych skutków. Na razie w istocie nie jest łatwo
mi to wszystko wyobrazić. Jednocześnie opowiadam się za niekonwencjonalnym myśleniem w sytuacji,
gdy znane sposoby rozwiązania problemu nie są dostępne, przynajmniej w krótkim okresie.
Zważywszy na skalę potrzebnego wyrównania emerytur do jakiegoś znośnego poziomu i to, że nie
byłoby to rozwiązanie jednorazowe, powstaje pytanie, czy ten bank emerytalny nie stałby się
państwem w państwie, a zarządzający nim zyskaliby znaczącą pozycję, a przecież nie pochodziliby z
wyborów powszechnych. Tak czy owak warto drążyć to zagadnienie, bo i tak trzeba szukać jakiego
uczciwego rozwiązania dla milionów przyszłych emerytów po tym, jak reforma z 1999 r. zabrnęła w
ślepy zaułek.
Podzielam te niepokoje, są one poniekąd oczywiste, ale żadnych problemów by ludzie nie
rozwiązali nie podejmując działań, które budziły jakieś niepokoje i obawy. To wymaga oczywiście
dyskusji.
Trochę refleksji o naturze pieniądza:
Ekonomiści od lat spierają się o naturę pieniądza: czy jest on egzogeniczny, czy endogeniczny, a
więc, czy dany jest gospodarce z zewnątrz, czy wykreowany wewnątrz, gospodarka jego źródłem.
A w gruncie rzeczy i to, i to. Egzogeniczny był na przykład pieniądz kruszcowy - dostarczony
kruszec srebro lub złoto, było pieniądzem, czyli służyło jako środek wymiany i było tezauryzowane.
O ten pieniądz toczyły się wojny, podbijano kraje dysponujące złotem lub srebrem, rabowano je i
wyznaczano lenna, by strumień pieniędzy zasilał kraj zwycięski. Pieniędzy egzogenicznych jak
najbardziej, które miały wartość same w sobie, bo były pieniądzem kruszcowym.
Jednak dzisiejszy pieniądz jest w większej mierze endogeniczny, bo zostaje wykreowany przede
wszystkim przez system bankowy jako pieniądz kredytowy (otwarte rachunki bankowe) - ten pieniądz
zależy od procesów ekonomicznych, jest popyt na kredyt - jest pieniądz, a jego wartość powstaje w
procesie wymiany, sam wartości nie ma - to kawałek papieru, którego "wartość" określa się w
momencie aktu wymiany na towar (zakupu), pieniądz powinien mieć stabilną wartość, dlatego
walczymy o to, by nie było inflacji, bo wtedy jego wartość się nie zmienia.
Ten endogeniczny pieniądz powstaje w strumieniowym procesie tworzenia dochodu narodowego kategorie ekonomiczne dzielą się na strumienie i zasoby: strumieniem jest dochód narodowy, produkt
narodowy, dochody, oszczędności jako strumień środków oderwanych od strumienia dochodu w
wyniku aktu rezygnacji z wydawania dych dochodów, strumieniem są inwestycje, jako środki wydane
na cele o charakterze kapitałowym (zwiększających zasób kapitału). Ale oszczędności są też zasobem
- jako swego rodzaju "basen" oszczędności zgromadzonych - pieniądza odłożonego w systemie
bankowym na kontach depozytowych - to jest ta depozytowa część agregatu pieniężnego M2.
Zasobem jest pieniądz - jego częścią są te zgromadzone zasoby oszczędności.
I cały problem polega na tym, że zdrowa gospodarka potrzebuje tego "basenu", który pozwala
gospodarce działać absorbując środki kredytowe, które banki swobodniej i za niższą stopę procentową
mogą wprowadzać do gospodarki. Depozyty to kapitał obcy banków, ich zobowiązania, które muszą
być uaktywniane, zatem kredyt staje się bardziej dostępny.
Ale pieniądz jest też egzogeniczny, był zawsze egzogeniczny, bo to jest zasób. Jako powiedziałem,
o ten zasób toczyły się kiedyś wojny orężne, wojownicy, którzy narabowali w zawojowanym kraju,
14
wprowadzali zrabowany kruszcowy pieniądz do swojej gospodarki i to ją pobudzało - taki był cel
wojen. Ale nie zawsze potrzebne były wojny. Gdy w połowie XVI w. odkryto wielkie złoża srebra w
Ameryce Południowej (srebrna góra Potosi), to dostawy hiszpańskiego srebra wydatnie ożywiły
gospodarkę europejską - jak to niedawno opisano w serialu historycznym "Ludzkość -historia nas
wszystkich".
Ożywiły, bo po prostu umożliwiły większą kreację pieniądza - wprowadzanego poprzez wydatki
rządowe uwolnione od konieczności finansowania podatkami. Państwo miało szczególny dochód nazywa się to w ekonomii "dochodem z senioratu", albo po prostu senioratem - wynikającym z prawa
władcy do bicia monety - czyli kreacji pieniądza. W nadmiarze kreowany, powoduje inflację, ale
kreowany mądrze, tak aby pobudzać zdolności wytwórcze gospodarki - powoduje jej rozwój i
ekspansję kraju. Rezygnacja z prawa do kreacji własnego pieniądza w wyniku wejścia do strefy
wspólnej waluty w sytuacji, gdy ma się uszczuplony agregat pieniężny, to skazanie się na
peryferyjność i pozycję żebraka - uzależnienie żebracze, jak teraz nasze od środków unijnych - jest
uwłaczające i nie służy przyszłości.
Znaczenie pieniądza zilustrujmy następującą metaforą. Gospodarkę można przyrównać do ogrodu:
rosnące w nim rośliny (przedsiębiorstwa) potrzebują dla swego funkcjonowania życiodajnej wody
(środków finansowych), którą pobierają z wód gruntowych (agregatu pieniężnego). I po to, by rośliny
w ogrodzie rosły i dawały dorodne owoce, poziom wód gruntowych (wielkość agregatu pieniężnego)
musi być dostatecznie wysoki (agregat pieniężny musi być dostatecznie duży w relacji do PKB),
wtedy system korzeniowy zostaje zaopatrzony w dostateczną ilość wody (system bankowy może
szeroko alokować kredyty w gospodarce). Ogród wymaga zatem nawodnienia – z jednej strony, gdy
ogród rośnie trzeba sukcesywnie dodawać wody - na przykład zgodnie z tym, co postulował Milton
Friedman, by agregat pieniężny poszerzać w stałym tempie równym tempu wzrostu gospodarki –
agregat M1 pieniądza transakcyjnego musi być powiększany poprzez kreację pieniądza, co przecież
bezpośrednio wynika z formuły wymiany Irvinga Fishera (MV = PQ); jednakże formuła Fishera
dotyczy pieniądza używanego bezpośrednio do transakcji gospodarczych, czyli w wymianie, jest to
zatem pieniądz M1. Z drugiej jednak strony, trzeba zapewnić, by poziom wód gruntowych był
dostatecznie wysoki (wielkość agregatu pieniężnego M2), bo jeśli będzie za niski, to wrażliwsze,
delikatniejsze rośliny o płytkim systemie korzeniowym uschną, a rozrosną się chwasty o silnych
korzeniach. My musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że gospodarka naszego kraju, jak i
innych naszego regionu, wyrosła na bazie tego, co zostawił system socjalistyczny - w którym pieniądz
pełnił zubożone funkcje. W efekcie poziom „wód gruntowych” był niski, bo rosnące w nim „rośliny”
miały rozbudowany system bezpośredniego dostarczania „wody” - przedsiębiorstwa były
zaopatrywane w środki finansowe przez centralnego planistę. Gospodarka potrzebuje zatem
uzupełnienia zasobu wody, tak aby podnieść poziom „wód gruntowych”: trzeba wykreować pieniądz
rozszerzający agregat pieniężny. Byłby to druk pieniądza nie po to, by finansować wydatki, lecz po to,
by poprawić strukturę gospodarki, wzmocnić ją przez rozszerzenie agregatu pieniężnego M2.
U nas dokonano swego rodzaju ekonomicznego oszustwa, redukując na początku lat 90-tych zasób
zgromadzonych oszczędności ludzi (miał na samochód, ostało mu się na jedno koło. I to jest powód,
dla którego zasób pieniądza M2 jest w Polsce na poziomie biednych niedorozwiniętych krajów uważam, że jest to jedna z przyczyn cherlawości naszego systemu bankowego.
I co ważne, nasza pozycja w Unii też od tego zależy, zwłaszcza, gdybyśmy mieli przyjąć euro.
05.05.2014
Download