SUPLEMENT DO KLUBOWEJ PUBLIKACJI Włodzimierz Krzyżanowskipolski bohater wojny secesyjnej Włodzimierz Krzyżanowski nie jest znaną postacią w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych zalicza się go do bohaterów narodowych. Waleczny szlachcic spod Poznania zapisał się bowiem w historii USA tak wielkimi literami, jak Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski - pisał Michał Staniul (w artykule dla WP.PL.) Przytaczamy tę wyjątkową postać nie bez przyczyny. W ostatniej publikacji-opracowanej w klubie 35.dr OPpoświęconej Johannowi Metzigowi, wspomnieliśmy o Emilii Barbarze Schäfer, żonie wielkiego skwierzynianina, która była cioteczną siostrą Fryderyka Chopina. Matka jej Tekla Dorota Krzyżanowska była siostrą Justyny Krzyżanowskiej, matki Fryderyka Chopina. gen. Włodzimierz Krzyżanowski fot. . gen. Włodzimierz Krzyżanowski fot. Biblioteka Kongresu USA Stare porzekadło mówi, że każdy jest kowalem własnego losu. Czasem trudno jednak pozbyć się wrażenia, że los wytycza nasze ścieżki na długo przed tym, jak po raz pierwszy zaczerpniemy powietrza. W przypadka Włodzimierza Krzyżanowskiego tak to chyba właśnie zadziałało. Jego ojciec i wujowie, młodzi szlachcice spod sięgającego korzeniami XIV wieku herbu Świnka, byli oficerami w napoleońskich oddziałach Józefa Poniatowskiego, starszy brat powstańcem listopadowym, a najbliższy kuzyn, Fryderyk Chopin, światowej sławy kompozytorem podtrzymującym pamięć o polskiej kulturze. Tęsknota za wolną ojczyzną zapuściła w rodzinie Krzyżanowskich mocne korzenie. Ale miała wysoką cenę. Chociaż urodził się na sporym dworku w podpoznańskim Rożnowie, Włodzimierz nie wychowywał się w luksusie. Jego ojciec, prześladowany wspomnieniami wojny i żalem, popadł w potężne długi. Zmarł w 1828 roku, zaledwie dwa lata po narodzinach syna (tyleż samo brakowało mu do półwiecza). Rodzina nie miała wyboru - majątek poszedł pod młotek. Włodzimierz trafił do krewnych z Poznania, a jego matka, Ludwika Pągowska (herbu Pobóg), przeprowadziła się do Warszawy. O młodości Krzyżanowskiego wiadomo niewiele więcej. Pewnym jest, że był zdolnym uczniem, gdyż dostał się do najlepszej szkoły w Wielkopolsce, gimnazjum św. Marii 1 Magdaleny. "Marynka", zgodnie ze swoją tradycją, pielęgnowała w uczniach poczucie polskości i wytrwale opierała się germanizacji. Atmosfera ta pasowała do patriotycznych wartości, które Włodzimierz wyniósł z domu. W 1846 roku, podążając śladami brata, 20-latek przyłączył się do kolejnego zbrojnego wystąpienia przeciwko zaborcom. Wielkopolską insurekcję pod początku prześladowały jednak zdrady. Buntownicy zostali szybko rozbici, a jej główni przywódcy - Ludwik Mierosławski, Karol Libelt i Maciej Palacz - trafili do pruskiego więzienia. Uciekając przed aresztowaniem, Krzyżanowski przedostał się do Hamburga, gdzie wkroczył na podkład statku płynącego Nowego Jorku. Ameryka miała dać mu nowe, spokojniejsze życie. I dała. Ale tylko na moment. Klucz do potęgi Pierwsze lata na emigracji nie były łatwe. Zamieszkawszy u świeżo poznanego Polaka, młody Kriz, jak zaczęto go nazywać, harował w ciągu dnia jako robotnik, a po godzinach intensywnie uczył się angielskiego. Z czasem wrócił do bardziej formalnej edukacji, uzyskując w końcu kwalifikacje geodety i posadę planisty przy rozbudowie linii kolejowych w Wirginii. Wykształcenie pozwoliło mu znacznie awansować w hierarchii społecznej. W 1854 roku wziął ślub z córką bogatego przedsiębiorcy (a zarazem generała) i przeniósł się do Waszyngtonu, gdzie dołączył do rodzinnego biznesu garncarskiego i dorobił się niemałej fortuny. Wkrótce urodziła mu się dwójka dzieci. Miłość, rodzina i pieniądze - wszystko szło dobrze. Niestety, Stany Zjednoczone stały już wtedy nad krawędzią. Gdy w listopadzie 1860 roku popierany przez Krzyżanowskiego (Polak był zażartym przeciwnikiem niewolnictwa) Abraham Lincoln wygrał wybory prezydenckie, południowa część USA zawrzała. Sześć miesięcy później cały kraj zapłonął. Rozpoczęła się wojna secesyjna. Kriz zaciągnął się do północnej armii tuż po pierwszym wezwaniu do mobilizacji. "Szedłem, gdzie mnie wzywał zarówno obowiązek wdzięczności względem przybranej ojczyzny, jak i pamięć wierna ideałom mej rodzinnej ziemi" - pisał później w swoich wspomnieniach. Początkowo stacjonował w stolicy. Błyskawicznie awansując z szeregowego do majora, zaczął zakładać oddziały złożone z imigrantów. W sierpniu 1861 roku przeniósł się do Nowego Jorku, w którym dokończył, już jako pułkownik, formowanie 58 Ochotniczego Pułku Piechoty. Chociaż jednostkę nazywano Polskim Legionem, rodaków Krzyżanowskiego służyło w niej jedynie około setki. Pozostali żołnierze pochodzili m.in. z Rosji, Włoch i Węgier. Wyjątkowo wielu było w niej też Niemców. Pierwsza krew 2 Po miesiącach wyczerpujących manewrów w trudnych warunkach pogodowych (trudną sytuację pogarszało nieodpowiednie wyposażenie), 8 czerwca 1862 roku pułk Krzyżanowskiego po raz pierwszy posmakował prawdziwej walki w bitwie pod Cross Keys w dolinie Shenandoah. Chociaż siły Unii były niemal dwukrotnie większe, błędy głównych dowódców sprawiły, że dostały się pod zmasowany ogień wroga ustawionego na wyższej pozycji. Uciekając przed śmiertelnym zagrożeniem, żołnierze w niebieskich mundurach zostawili za sobą nieosłonięty oddział artylerii. Krzyżanowski nie miał zamiaru oddawać drogocennej broni konfederatom. Nakazał swym "legionistom" chwycić bagnety i osobiście poprowadził ich do starcia na zimną stal. Desperacki kontratak odepchnął przeciwników na tyle, by dało się wycofać działa na bezpieczną odległość. Podobną brawurą Kriz wykazał się podczas swych następnych bitew: pod Graveton i Bull Run. Dowodząc już całą brygadą w ramach 3 Dywizji XI Korpusu, Krzyżanowski zadawał poważne straty formacjom Południa i nigdy nie unikał walki w przednich liniach (pod Bull Run odniósł bolesne obrażenia, gdy przygniótł go jego padający koń). Mimo iż obie batalie zakończyły się ostatecznie porażkami Unii, polski pułkownik otrzymał wiele pochwał od przełożonych; prezydent Lincoln nominował go nawet do awansu na generała brygady wojsk ochotniczych. Tego pomysłu nie zaakceptował jednak Senat. Kierujący w tym czasie 3 Dywizją generał Schurz pisał po wojnie, że powodem było nazwisko Polaka - senatorzy mieli mieć po prostu zbyt wiele problemów z wymówieniem "Krzyżanowski". Klęska generała 1 maja 1863 roku 130-tysięczna Armia Potomaku pod dowództwem generała Josepha Hookera stanęła naprzeciw konfederatów w pobliżu Chancellorsville w Wirginii. Nieszczególnie lubiany przez żołnierzy "Fighting Joe" był przekonany, że o ponad połowę mniejsze siły wroga nie sprawią mu kłopotów. Nie wiedział - lub nie chciał wiedziećże stojący po drugiej stronie generał Robert E. Lee jest od niego znacznie lepszym strategiem. Markując odwrót, popularny "Grey Fox" nakazał swemu najlepszemu człowiekowi, Thomasowi "Stonewallowi" Jacksonowi, skierować 30 tysięcy żołnierzy do gęstej puszczy, która sąsiadowała z prawą flanką Armii Potomaku. Hooker i dowodzący znajdującym się na tamtym skrzydle XI Pułkiem generał Howard czuli się tak pewnie, że całkowicie zignorowali docierające do nich raporty o ruchach wroga. Ich armia odpoczywała. 2 maja około 17.00 z ciemnego lasu zaczęły wylewać się 72 konfederackie pułki. W szeregach Unii do walki gotowy był zaledwie tysiąc żołnierzy utrzymanych pod bronią przez przeczuwającego zagrożenie generała Schurza. Połowę z nich stanowili ludzie Krzyżanowskiego. 3 Oficerowie 80 Pułku Piechoty z Nowego Jorku w stanie Wirginia. Fotografia wykonana między sierpniem a październikiem 1863 r. (fot. Biblioteka Kongresu USA / Timothy H. O''Sullivan). Uderzenie "Stonewalla" było tak potężne, że duża część XI Korpusu od razu poszła w rozsypkę. Chociaż oddziały pułkownika von Gilsy próbowały stawiać opór, atakujący wbijali się w prawy bok Armii Potomaku niczym strzała. Impet utracili dopiero, gdy trafili na Polski Legion czekający w pobliżu Farmy Hawkinsa - siedziby sztabu 3 Dywizji. Około 250 imigrantów uwiązało konfederatów na 20 minut, które pozwoliło Unii na sformowanie kolejnej, mocniejszej linii obrony. "Jak przystało na Polaka, Krzyżanowski wydawał rozkazy pędząc na grzebiecie swego czarnego rumaka i nie zważając na grad ołowiu wokół", opisywał później pułkownik Charles Doerflinger, dowódca jednej z nowojorskich kompanii. Gdy baterie artylerii trafiły w bezpieczniejsze miejsce, polski oficer rozkazał żołnierzom zrównać się z przegrupowanymi resztkami rozbitych wcześniej jednostek. Walcząc przez kolejne kilkadziesiąt minut, udało mu się doczekać zbawiennego zmroku. Przez kolejne dni okaleczona Armia Potomaku nie była w stanie odzyskać inicjatywy. Powolny odwrót oznaczał jedną z największych porażek wojny. Historycy są zgodni, że głównymi winowajcami klęski Unii pod Chancellorsville byli najważniejsi generałowie: Hooker i Howard. 7 maja 1863 roku, dzień po zakończeniu bitwy, żołnierze XI Korpusu przeczytali w gazetach jednak zupełnie co innego. "Szukali relacji na temat swych desperackich wysiłków, pochwał za dobrą postawę. Zamiast tego, ich oczom ukazały się szokujące, niepojęte historie opisujące w szczegółach, jak ludzie Schurza rzekomo uciekali zza przygotowanych fortyfikacji. New York Times twierdził, że Niemcy biegli zbyt szybko, by ponieść duże straty. Chwalił natomiast generała Hookera za to, że udało mu się ocalić resztę armii" - pisze w biografii Krzyżanowskiego amerykański historyk James Pula. Żołnierze o obco brzmiących nazwiskach byli doskonałymi kozłami ofiarnymi. 4 Chociaż wielu generałów publicznie stanęło w obronie imigranckich oddziałów, a parę tygodni później Joseph Hooker stracił dowództwo nad Armią Potomaku, morale XI Korpusu podupadło. Ale wojna trwała nadal. Bitwa nad bitwami Zwycięstwo pod Chancellorsville pozwoliło konfederatom na kontynuowanie inwazji na Północ. Gdy wojska generała Lee przekroczyły granice bogatej Pensylwanii, w Waszyngtonie podniesiono alarm. Chcąc zatrzymać pochód wroga, przywódcy Unii skierowali przeciwko niemu blisko 100-tysięczną armię. 1 lipca 1863 obie wielkie siły spotkały się pod malutkim Gettysburgiem. 71 Ochotniczy Pułk Piechoty z Nowego Jorku w czasie wojny secesyjnej fot. Biblioteka Kongresu USA Brygada Krzyżanowskiego dotarła na pole bitwy około południa, tuż po 21-kilometrowym marszu. Wyczerpani i przydzieleni do obrony niekorzystnej, niskiej pozycji, "legioniści" dostali się pod intensywny ostrzał konfederackiej artylerii. Po kilku godzinach Kriz kolejny raz znalazł się pod powalonym koniem. Poturbowany, z uszkodzonymi żebrami, walczył 5 dalej, a jego żołnierze osłaniali odwrót resztek XI Korpusu w kierunku strategicznego Wzgórza Cmentarnego. Po dotarciu na wzniesienie, Krzyżanowski musiał przejąć kontrolę nad całą 3 Dywizją (jej dowódca i następca Schurza, generał Schimmelfenning, odnajdzie się dopiero trzy dni później). Ustawiwszy skromne umocnienia, zaczął szacować straty. Były ogromne. Sięgały 50 proc. i obejmowały pięciu pułkowych komendantów. Rano walki rozgorzały na nowo. Okrążony z niemal każdej strony, XI Korpus desperacko bronił ulokowanej na wzgórzu artylerii. Wielogodzinny ostrzał pozbawiał żołnierzy resztek sił. Gdy zbliżał się wieczór, konfederaci przypuścili ostatni atak na wymęczonych obrońców. Szturmowcy ze słynnej jednostki Louisiana Tigers przebili się przez niemieckie oddziały i zaczęli szarpaninę z artylerzystami. Gdy odgłosy jatki dotarły do Krzyżanowskiego, Polak wezwał pozostałość swojej brygady i ruszył na pomoc. Nie chcąc strzelać w kierunku własnych sojuszników, "legioniści" powtórzyli wyczyn z Cross Keys i rzucili się na wroga z bagnetami w rękach. "Przez krótkie chwile, które musiały zdawać się wiecznością, nic nie było pewne. Los Unii wisiał na włosku. Z początku niezauważalnie, Polski Legion parł naprzód. Dołączył do niego 119 Pułk z Nowego Jorku. Czystą siłą jednego ciała uderzającego o drugie, obrońcy stopniowo wypychali Luizjańskie Tygrysy z pozycji. I nagle było po wszystkim" - pisze James Pula. Bitwa pod Gettysburgiem, największa rzeź w historii Ameryki Północnej, zakończyła się następnego dnia. Choć wojna miała potrwać jeszcze dwa lata, konfederaci już nigdy realnie nie zagrozili Północy. Krzyżanowski, wielokrotnie chwalony za dokonania na Cmentarnym Wzgórzu, cztery miesiące później wziął udział w istotnej kampanii generała Ulyssesa Granta w Chattanoodze. Resztę konfliktu spędził przy spokojniejszym zadaniu ochrony zaopatrzeniowych linii kolejowych. W marcu 1865 roku doczekał się awansu na generała. Krótko potem wrócił do cywila. Tęsknota Po wojnie Kriz musiał dostosować się do nowej rzeczywistości. Dawny majątek był już tylko wspomnieniem, a weterani nie mogli liczyć na pomoc państwa. Wspierali się za to wzajemnie. Dzięki znajomościom z wojska, Krzyżanowski zaczął pracę w Departamencie Skarbu. Jako jego przedstawiciel, brał udział w uzgadnianiu szczegółów przekazania Alaski Stanom Zjednoczonym (USA kupiła ją od Rosji za 7,2 mln dolarów). W środowisku polonijnym powstała legenda, powtarzana później w wielu leksykonach, artykułach, a nawet przez ambasadę RP w Waszyngtonie (i - do dzisiaj - oficjalną stronę Rożnowa), jakoby waleczny Polak został też pierwszym gubernatorem tego mroźnego stanu. Niestety, niewiele w tym prawdy. Według Jamesa Puli, Krzyżanowski nigdy nie mieszkał na Alasce. Odwiedził ją tylko raz, w 1873 roku, gdy jako urzędnik federalny został wysłany tam do szybkiego uregulowania kilku spraw finansowych. - Całe zamieszanie wynika z błędnego tłumaczenia jego 6 wspomnień pisanych dla polonijnej gazety, która publikowała je w częściach - mówił historyk w rozmowie z alaskijskim "Anchorage Daily News". Jak twierdziła gazeta, miejscowi badacze również nie znaleźli żadnych wzmianek o rzekomych rządach Krzyżanowskiego. Po przygodzie z Alaską, Kriz mieszkał w wielu dużych miastach i aktywnie działał w środowisku polskich imigrantów, pomagając m.in. organizować występy słynnej aktorki szekspirowskiej Heleny Modrzejewskiej. W 1880 roku nabawił się poważnej choroby płuc podczas pracy w urzędzie celnym na Przesmyku Panamskim. Problemy z oddychaniem będą towarzyszyć mu do końca życia, podobnie jak marzenia o powrocie do ojczyzny. "Dla mnie milszy byłby dzisiaj najskromniejszy domek w Polsce, jak najwspanialsze pałace tutaj" - napisze krótko przed śmiercią. 31 stycznia 1881 roku umrze na Manhattanie. Pół wieku później jego szczątki zostaną przeniesione na Cmentarz Narodowy Arlington w Waszyngtonie. - Być świadkiem długu, jaki ten kraj zaciągnął u ludzi polskiej krwi, to przywilej. (...) Człowiek, któremu oddajemy dziś honory, przyniósł nam, podobnież jak jego rodacy przybyli tu przed nim i po nim, aspirację wolności, której wszyscy jesteśmy dzisiaj uczestnikami - mówił przy tej okazji w przemówieniu radiowym prezydent Franklin D. Roosvelt. Arlington, Cmentarz Narodowy, USA 7