Baśń O gwieździe, która spadła z nieba Dawno temu, w małej

advertisement
Baśń
O gwieździe, która spadła z nieba
Dawno temu, w małej wiosce leżącej u podnóża Wysokich Gór (tak zwano je w całym
kraju) żyła stara kobieta. Nie miała ona męża ani dzieci i była z tego powodu bardzo samotna.
Katarzyna, bo tak nazywała się owa kobieta, często siadywała przy oknie, marząc o tym, co
by było, gdyby jednak wyszła za mąż i miała dzieci.
– „Jak wspaniale byłoby mieć dziecko” – rozmyślała patrząc w rozgwieżdżone niebo pewnego lipcowego wieczora. – „Życie stałoby się wtedy zupełnie inne. Z pewnością dużo lepsze” – westchnęła. Po chwili zasunęła zasłonę i poczłapała na swoje posłanie, aby położyć się
i zapaść w sny pełne marzeń.
***
Tymczasem w nocy na niebie zdarzyło się coś niezwykłego. Cztery duże gwiazdy drgnęły i w szybkim tempie zaczęły zbliżać się do znajdującej się niedaleko nich mniejszej gwiazdy, która rozpaczliwie usiłowała wymknąć się z zacieśniającego się wokół niej kręgu błyskających groźnie dużych gwiazd. Gdy już prawie jej się to udało, drgnęła piąta gwiazda i przybliżając się szybko, zamknęła okrąg. Mała gwiazda zaszamotała się w środku i widząc, że nie
ma dla niej ratunku, stanęła w miejscu. Kiedy gwiazdy zetknęły się ze sobą, nastąpił duży
błysk, po czym mała gwiazda zaczęła spadać na Ziemię – prosto na najwyższy szczyt Wysokich Gór. Dotknąwszy ziemi zamieniła się w małą dziewczynkę, która spojrzała w niebo
i pogroziła mu pięścią. Po chwili odwróciła się i z nachmurzoną miną zaczęła schodzić w dół.
***
Następnego dnia o świcie Katarzyna wybrała się w góry do lasu po chrust. Po długim
chodzeniu po lesie poczuła się zmęczona. Usiadła więc na zwalonym pniu drzewa. Podniosła
głowę i zobaczyła, że niedaleko niej oparta o drzewo stoi dziewczynka w wieku około jedenastu lat. Każdy, kto by ją ujrzał, pomyślałby z pewnością, że nie jest to dziewczynka zwyczajna. Jej cera i włosy były tak jasne, że prawie białe, a oczy zdawały się nie mieć dna. Rysy
twarzy i sylwetkę miała bardzo ładną, a ubrana była w nieskazitelnie białą sukienkę. Kobieta
i dziewczynka długą chwilę przyglądały się sobie w milczeniu.
– Jak masz na imię, dziewczynko? – spytała w końcu Katarzyna.
– Nie mogę ci go wyjawić – odpowiedziała dziewczynka, głosem bardzo poważnym i głębokim i spojrzała na nią tymi swoimi bezdennymi oczami.
– A gdzie mieszkasz? Może się zgubiłaś?
Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko spuściła oczy i wpatrywała się w ziemię.
– Rozumiem, nie masz domu – powiedziała domyślnie Katarzyna. – W takim razie chodź ze
mną. Zaopiekuję się tobą.
I wyciągnęła rękę w stronę dziewczynki. Podeszła ona powoli i ostrożnie. Spojrzała na
wyciągniętą w jej kierunku rękę, ale nie podała swojej. Przyjrzawszy się jeszcze raz uważnie
kobiecie, powiedziała:
– Dobrze, mogę pójść z tobą.
1
– Chodźmy w takim razie – rzekła Katarzyna i spojrzawszy w niebo dodała – południe się
zbliża. Czas wracać.
I odwróciwszy się, ruszyła przodem, z trudem dźwigając ciężki kosz z drewnem. Dziewczynka szła za nią, cały czas starając się zachowywać odległość co najmniej trzech kroków.
– „W sumie chciałam mieć dziecko – myślała tymczasem Katarzyna. – Powinnam być zadowolona, ale ta dziewczyna jest dziwna. Pomijając wygląd, jest zdecydowanie za poważna
jak na dziecko. I jeszcze nie chce powiedzieć, jak ma na imię! Coś się za tym kryje, ale co?
Coś czuję, że jeszcze będą kłopoty…” – po czym odwróciła się, aby poczekać na dziewczynkę, która coraz bardziej zostawała w tyle.
– Chodźże szybciej! W takim tempie to i za dwie godziny nie dojdziemy.
Poczekała, aż dziewczynka się zbliży. Dziecko miało teraz twarz nachmurzoną i wcale nie
przyjazną. Dziewczynka zatrzymała się w odległości dwóch kroków i niemiłym wzrokiem
patrzyła na swoją nową opiekunkę.
– Dlaczego nie podejdziesz do mnie? – spytała Katarzyna, której gniew teraz ustępował
smutkowi. – Może pomogłabyś mi nieść ten ciężki kosz?
– Dlaczego mam ci pomagać? Nie jestem przecież twoją służącą! – odpowiedziała dziewczynka niegrzecznym tonem i odsunęła się o krok do tyłu. Katarzyna odwróciła się, a w jej
oczach pojawiły się łzy. Nie tak wyobrażała sobie swoje dziecko. Mimo wszystko obiecała
już tej małej opiekę i nie mogła jej teraz tak zostawić.
– Chodź – powiedziała cicho i ruszyła nie oglądając się za siebie, sobie tylko znaną drogą.
Dziewczynka po krótkiej chwili wahania poszła w ślad za nią.
***
Gdy znalazły się w domu, dziewczynka usiadła na stołku przy oknie i wpatrywała się
w błękitne niebo, po którym leniwie sunęły białe obłoki. Katarzyna tymczasem zajęła się
przygotowywaniem posłania dla swojej podopiecznej, od czasu do czasu rzucając jej uważne
i przeciągłe spojrzenie. Dziewczyna zdawała się być pogrążona w myślach.
– „Ciekawe, co ona tam widzi na tym niebie – myślała, ubierając poszwy na kołdrę i poduszkę. – Ja osobiście zachwycałabym się zielenią lata, barwami kwiatów i motyli…”
Po południu Katarzyna z dziewczynką usiadły do obiadu. Mina, z jaką dziewczyna jadła
posiłek, nie wskazywała na to, by była nim zachwycona. Ponieważ jadły na werandzie, ludzie
przechodzący drogą przed domem z ciekawością przyglądali się niezwykłemu dziecku przyprowadzonemu z lasu przez Katarzynę. Po obiedzie dziewczynka wyszła z domu i pojawiła
się dopiero na kolację. Późnym wieczorem nie myjąc się i nie przebierając weszła do przygotowanego dla niej posłania i znieruchomiała, nakrywając się cała kołdrą. Obserwując to, Katarzyna pokręciła głową z niedowierzaniem i sama położyła się do łóżka.
Od tej pory podopieczna Katarzyny albo patrzyła w niebo, albo znikała na wiele godzin
nie mówiąc dokąd i po co idzie. Na próby nawiązania z nią rozmowy najczęściej reagowała
obojętnością, a prośby mające na celu zachęcenie jej do jakiejkolwiek pracy okazały się daremne. Wkrótce zrezygnowana Katarzyna zaniechała próśb i zostawiła ją samą sobie.
***
2
Czas mijał i wszystkie dni wyglądały podobnie. Wszelkie próby posłania dziewczyny do
szkoły kończyły się niepowodzeniem. Kobieta martwiła się o jej przyszłość – kim ona będzie,
skoro nie chce się uczyć i pracować?
– „Może dlatego jest taka, że czegoś jej brakuje? – rozmyślała często Katarzyna. – Ale ma
przecież zapewnione wszystko, czego potrzebuje i mogłaby potrzebować – opiekę, dach nad
głową, dużą swobodę… Doprawdy, nie wiem, co mam robić…”
Tymczasem dziewczyna była bardzo rozgoryczona i nieszczęśliwa. To, że pojawiła się na
Ziemi w postaci człowieka, było karą za jej złe zachowanie. Czuła się niesprawiedliwie potraktowana, choć wymierzona jej kara była stosunkowo łagodna. Na dodatek nikt z żyjących
tu ludzi jej nie rozumiał, nie lubił i nie potrzebował! To było prawdą. Wszyscy, oprócz Katarzyny, unikali dziewczyny. Po okolicy zaczęła bowiem krążyć opowieść, że spadła ona z nieba i każdy, kto będzie miał z nią do czynienia, ściągnie na siebie nieszczęście.
***
Pewnego wiosennego poranka dziewczyna zbudziła się i stwierdziła, że jest w domu sama. Rozejrzawszy się po izbie natrafiła wzrokiem na leżącą na stole kartkę. Napis na niej wyglądał mniej więcej tak:
SZUKAJ
UCZ SIĘ
ODNAJDŹ
– Czego mam szukać?! Jeśli chodzi wam o to, że mam iść do szkoły, to na pewno tego nie
zrobię! Gdzie jest Katarzyna? – wykrzyknęła z gniewem dziewczyna, podarła trzymaną
w rękach kartkę na małe kawałeczki i rozsypała je dookoła. Lecące kawałki papieru zamieniały się w małe ogniki i na chwilę przed zetknięciem się z podłogą rozpływały w powietrzu.
Dziewczyna przyglądała się temu ze złością.
– „Pewnie już nawet Katarzyna mnie opuściła” – pomyślała i przez chwilę na jej twarzy
odmalował się wyraz smutku, a z oczu wypłynęły dwie małe łzy. Było to dla niej uczucie
całkiem nowe i dziewczyna zawstydzona nim szybko otarła łzy rękawem sukienki. Nadała
znów swojej twarzy wyraz obojętnego lekceważenia, wzruszyła ramionami i powiedziała głośno:
– W takim razie muszę wyruszyć w świat i poszukać sobie… eee… – zająknęła się – no
właśnie, czego? Nowego domu? A może po prostu miejsca, gdzie mogłabym żyć spokojnie,
z dala od ludzi, skoro i tak nikt mnie nie chce? – zapytała samą siebie i na jej twarzy pojawił
się tym razem wyraz rozgoryczenia nad swoim losem.
– No cóż… – westchnęła – skoro trzeba, to idę.
Spojrzała jeszcze raz na dom, po czym odwróciła się, otworzyła drzwi i przystanęła zdumiona na progu. Przed domem zebrał się spory tłumek mieszkańców wsi, którzy, wpatrzeni
w dom, szeptali coś między sobą. Gdy podeszła bliżej, usłyszała dziwne urywki zdań.
– O, to ta dziewczyna… Odsuńmy się lepiej… Dobrze niech sobie idzie… Jakież to nieszczęście musiała ściągnąć na biedną Katarzynę, skoro ta aż porzuciła dom…
3
– Nie ściągnęłam na nią żadnego nieszczęścia! – krzyknęła oburzona. – To… to ona mnie
zostawiła! I teraz nie mam gdzie mieszkać!
Wokoło siebie miała wrogie twarze. Do oczu cisnęły się łzy bezsilnej złości. Rzuciła się
biegiem przed siebie i wybuchła gorzkim płaczem. Ludzie rozstąpili się przed nią, tworząc
przejście. Dziewczyna sama nie wiedziała, kiedy znalazła się głęboko w lesie. Zatrzymała się
dopiero wtedy, gdy drogę przecięła jej mała, aczkolwiek głęboka rzeczka. Rozejrzawszy się
dookoła stwierdziła, że niedaleko niej na rzece znajduje się niewielki kamienny most.
– „Ciekawe, kto go zbudował w środku lasu – pomyślała dziewczyna. – Nie ma tu przecież
żadnej ścieżki ani drogi…”
Po chwili stwierdziła, że to nawet dobrze, ponieważ może bezpiecznie przedostać się na
drugi brzeg. Raźnym krokiem ruszyła w kierunku mostu.
***
Po drugiej stronie mostu las wyglądał niby tak samo, jednak odczuwało się w nim jakąś
niezwykłość. Wkrótce dziewczyna poczuła dziwną i niepokojącą zmianę. Spojrzała w bok
i aż krzyknęła ze zdumienia. Obok niej stała identyczna dziewczyna o białych włosach
i w białej sukience. Patrzyła na nią okrągłymi ze zdumienia oczami. Po chwili stwierdziła, że
dziewczyna ta robi dokładnie to samo.
– „Jak w lustrze” – pomyślała, po czym zrobiła do Drugiej strasznie głupią minę i stwierdziwszy, że zrobiła ona to samo, wybuchła śmiechem.
– Muszę już ruszać w dalszą drogę – powiedziały zgodnie obie dziewczyny i zagłębiły się
dalej w las. Podczas wędrówki dziewczyna doszła do wniosku, że została podzielona i choć
czuła się jedna, były teraz dwie – ona i Druga, jak dwie połowy jednej całości. Jeszcze nie
wiedziała, na czym dokładnie ten podział polegał.
***
Niedługo potem doszły nad głęboką i szeroką rzekę. Nie było na niej mostu ani nawet
zwalonego drzewa. Drugi brzeg wydawał się bardzo odległy.
– Muszę przedostać się na drugą stronę – powiedziały. – Ale jak?
Po chwili zobaczyły łabędzia. Stał na kamieniu przy brzegu i przyglądał im się, przekrzywiając głowę z boku na bok. Dziewczyny podeszły do ptaka.
– Przenieś mnie na drugą stronę – powiedziała rozkazującym tonem dziewczyna Pierwsza.
Druga jej nie zawtórowała. Pierwszą to rozdrażniło.
– Dlaczego nie mówisz tego co ja? – zawołała ze złością.
– Nie powiem tego co ty, – spokojnie odpowiedziała Druga – bo ja poproszę o to tego ptaka,
a nie rozkażę mu. I ty również go o to poprosisz.
– Nie będziesz mi rozkazywać! Nie ty tu rządzisz! – wykrzyknęła dziewczyna Pierwsza,
której złość powoli zamieniała się we wściekłość.
– Być może jeszcze nie – odpowiedziała Druga i ze spokojem spojrzała na Pierwszą, co tą
z kolei doprowadziło do furii. Próbowała Drugą wrzucić do rzeki, jednak szybko przekonała
się, że wówczas sama też znajdzie się w wodzie. Tak samo daremne okazały się próby obrzucania się piaskiem, kopania, bicia i szarpania za włosy. Dziewczyny zaprzestały więc walki
4
fizycznej i przeszły do walki słownej, która okazała się wcale nie mniej ostra niż ta pierwsza.
Po długiej bitwie podeszły w końcu do ptaka i zawołały chórem:
– Proszę!
Jeden głos był wyraźnie spokojny i zadowolony, a drugi pełen pogardy i złości. Dopiero
teraz łabędź zareagował. Spojrzał na dziewczyny i rzekł:
– Widzę, że bardzo długą walkę musiałaś stoczyć sama ze sobą, by w końcu powiedzieć to
magiczne słowo. Doceniam to jednak i cieszy mnie, że wyszłaś z niej zwycięsko. Ale
przejdźmy do sedna sprawy. Otóż oczywiście mogę przepłynąć z tobą na drugą stronę, ale
w zamian za pewną drobną przysługę. Tam, na drugim brzegu znajduje się moje gniazdo. Gdy
przeniosę cię na drugą stronę, popłynę po moją żonę, która wybrała się na spacer po rzece.
Chciałbym, abyś w tym czasie pilnowała mojego gniazda. Jeśli obiecasz to uczynić, z przyjemnością spełnię twoją prośbę. Wygłosiwszy swoją przemowę, ptak spojrzał wyczekująco na
dziewczyny. One tymczasem popatrzyły po sobie. Oczywiście każda z nich miała inne zdanie
– Pierwsza, że absolutnie nic nie będzie robić i, że jak już poprosiła, to ptak powinien dla niej
zrobić wszystko bez żadnych warunków, a Druga, że oczywiście zrobi wszystko w miarę
swoich możliwości. Tyle, że stojąc o krok od łabędzia nie wypadało im się szarpać i obrzucać
wyzwiskami. Ponieważ długo nie odpowiadały, ptak zaczął się niecierpliwić.
– Proszę cię, pospiesz się! Za godzinę jestem umówiony…
Mimo wszystko dziewczyny jeszcze długo mierzyły się wzrokiem, zanim w końcu wydusiły z siebie:
– Dobrze…
– Tak więc obiecujesz?
– Tak… – odpowiedziały, po czym wdrapały się na grzbiet ptaka. Twarz dziewczyny Drugiej rozpromieniła się w uśmiechu.
***
Gdy znaleźli się na drugim brzegu, łabędź zaprowadził je do swego gniazda. Było ono na
tyle duże, że obie dziewczyny spokojnie się w nim zmieściły.
– Pamiętaj, – mówił na pożegnanie – nie wychodź z gniazda, choćby nie wiem jakie straszydła zaglądały tu i szczerzyły kły! Dopóki będziesz w gnieździe, nic ci nie mogą zrobić.
Takie jest prawo. Postaram się, aby moja nieobecność nie trwała długo. Pamiętaj o swojej
obietnicy! Jeśli ją złamiesz, ściągniesz na siebie ogromne kłopoty. Liczę na ciebie!
To mówiąc wszedł do wody i popłynął w górę rzeki. Dziewczyny zostały same. Po długiej chwili milczenia dziewczyna Pierwsza zapytała:
– Po co my w ogóle tu siedzimy?
– Nawet o tym nie myśl! – zdecydowany głos dziewczyny Drugiej poinformował ją, że jej
myśli wkroczyły na niebezpieczne tory.
– A właśnie że będę myśleć! – zawołała ze złością Pierwsza. – Co, głupiego łabędzia się boisz?
– Boję się konsekwencji tego pomysłu – odparła dziewczyna Druga. – Każde zachowanie
pociąga za sobą jakieś skutki. Konsekwencje TEGO zachowania mogą być… no, czuję, że
będą nieprzyjemne.
5
– Ha, ha, ha…! – roześmiała się na cały głos Pierwsza. – I kto nam będzie te konsekwencje
wymierzał? Krasnoludki? Przecież tu jak okiem sięgnąć nikogo nie ma!
– Jednak ktoś jest. Spójrz w górę – powiedziała Druga.
Faktycznie. Wysoko nad nimi, tak że ledwo było je widać, szybowały orły. Było ich pięć
lub nawet sześć.
– Są tak wysoko, że nic nie zobaczą – machnęła ręką dziewczyna Pierwsza, choć już nie tak
pewna siebie.
– Z pewnością nie latają tu przypadkowo. Spróbujmy się tylko stąd ruszyć, a na własnej skórze poczujemy, co potrafią ich szpony – stwierdziła dziewczyna Druga. – Nie jest tu może
najwygodniej, ale za to jest bezpiecznie. Łabędź mówił zresztą, że…
– I ty w to wierzysz?! Zostaw tę bajkę małym dzieciom!
A ponieważ dziewczyna Druga nie protestowała, niezrażona ciągnęła dalej:
– Nie mam zamiaru spędzić tak pięknego dnia w gnieździe jakiegoś łabędzia! A te całe orły
mam w nosie. Jak tylko ta nadchodząca chmura przesłoni słońce, uciekamy stąd…
Długo jeszcze dziewczyna Pierwsza przekonywała Drugą, aż ta w końcu uległa. Miała co
prawda ogromne wyrzuty sumienia, ale nic już nie mogła zrobić. Dziewczyna Pierwsza zbyt
mocno utwierdziła się w swoich zamiarach.
***
Jak tylko słońce skryło się za chmurami, a orły zniknęły z pola widzenia, dziewczyny
wymknęły się z gniazda. Pierwsza szła dumnie wyprostowana i z góry patrzyła na swoją towarzyszkę, którą w końcu udało jej się pokonać, dziewczyna Druga zaś z nisko spuszczoną
głową, gdyż czuła, że nie ujdzie im to na sucho…
I rzeczywiście. Na efekty złamanej obietnicy nie musiały długo czekać. Już po dziesięciu
minutach marszu przez rozległą łąkę, na którą ni z tego ni z owego wyszły z lasu, który nagle
skończył się jak ucięty nożem, spostrzegły obok siebie cienie orłów zataczających kręgi nad
nimi. Dziewczyny zaczęły biec, choć wiedziały, że ucieczka nie zda się na nic. Po chwili poczuły na ramionach zaciskające się boleśnie szpony i zaczęły wznosić się ponad chmury.
– Litości! – jęknęły dziewczyny, przewidując, że orzeł w pewnej chwili po prostu zrzuci je
na ziemię.
– Litować się nad tobą będzie kto inny, nie ja – odrzekł orzeł, zniżając lot. Krajobraz był teraz zasnuty mgłą. Ptak zaniósł je na bagna i upuszczając w sam środek trzęsawiska, odleciał.
Dziewczynom zapadającym się coraz głębiej w cuchnącą, brązową maź przelatywały przez
głowy niewesołe myśli. Nagle przed ich oczami ukazało się ocalenie – niewielka kępa trawy,
na której stała… Katarzyna! Dziewczyny rozpoznały zgarbioną sylwetkę starej kobiety. Ponieważ nie były już zdolne same wydostać się z trzęsawiska, wyciągnęły ręce.
– Och, Katarzyno, pomóż mi! – krzyknęła dziewczyna, wpatrując się w starą kobietę oczami
pełnymi przerażenia. – Ogromnie cię proszę! Ja się poprawię! Nie będę taka jak dawniej!
Obiecuję! Proszę…
Katarzyna złapała ją za ręce i wyciągnęła z bagna, a wtedy Pierwsza i Druga ponownie
połączyły się. Teraz dziewczyna była jedna, choć odmieniona. Przytuliła się do Katarzyny
i dopiero wtedy zrozumiała, że kocha tę starą kobietę, a doświadczenie podziału na dziewczy6
nę Pierwszą i Drugą to była dla niej lekcja. Odkryła, że ma w sobie dobre i złe cechy. Nauczyła się przede wszystkim pokory i szacunku do innych. Z oczu popłynęły jej łzy. Teraz
wiedziała już czego miała szukać, czego się uczyć i co odnaleźć. Wygrała.
***
– Ależ dziecko, dlaczego ty płaczesz? – usłyszała tuż nad swoją głową. Dziewczyna otworzyła oczy.
– Gdzie ja jestem? – spytała, siadając na… łóżku.
– W domu, dziewczynko, w domu. Spałaś, a ja nie mogłam cię obudzić i cały dzień siedzę
tu przy tobie. Wzywałam nawet lekarza, ale on nie chciał przyjść, bo mówił, że nie chce ściągnąć na siebie nieszczęścia. Co też ci ludzie potrafią wymyślić! Nawet nie wiesz, jak ja się
cieszę, że w końcu się obudziłaś! – zawołała z ulgą Katarzyna przytulając dziewczynę do siebie. – Ale powiedz mi wreszcie, dlaczego płaczesz?
Dziewczyna bowiem płakała jeszcze bardziej.
– Ach… Ja przepraszam, za to wszystko, co robiłam… Ja już będę dobra… Ja… Ja ciebie
kocham! – wyszlochała w końcu dziewczyna.
Teraz płakały już obie.
***
– Czas już, abyś dowiedziała się, kim naprawdę jestem – powiedziała pewnego dnia dziewczyna do Katarzyny. Wybrały się w góry. Gdy dotarły do celu, czyli na najwyższy szczyt
Wysokich Gór, był już późny wieczór. Przez chwilę odpoczywały, siedząc na omszałych głazach, zasapane wspinaczką. W końcu dziewczyna wstała i patrząc na swoją opiekunkę, powiedziała:
– Nazywam się Iglota i jestem gwiazdą. Sąsiadujące ze mną duże gwiazdy posłały mnie na
Ziemię za karę, bo byłam krnąbrna, nieposłuszna i nie radziły sobie z wychowywaniem mnie.
Jestem bardzo młodą gwiazdą. Teraz mogę już wrócić tam, na niebo… Ale dlaczego ty płaczesz? – spytała Katarzyny, której z oczu leciały łzy.
– Bo teraz, kiedy odejdziesz, znowu będę samotna… – odpowiedziała, szlochając Katarzyna.
– Ojej, nie martw się, ja o tobie nigdy nie zapomnę… – dziewczyna czuła, że w jej oczach
również gromadzą się łzy.
Przez chwilę stały w milczeniu.
– Jak tylko będzie bezchmurne niebo, wyjdź wieczorem z domu i spójrz w gwiazdy –
odezwała się w końcu Iglota. – Wtedy zamrugam do ciebie.
– Dobrze, Igloto… – powiedziała Katarzyna i przytuliła dziewczynę na pożegnanie. Potem
Iglota odeszła parę kroków, po czym zamieniła się gwiazdę i uniosła ku górze. Katarzyna
odprowadzała ją wzrokiem.
***
7
Pewnego wieczoru Katarzyna jak zwykle wybrała się na pobliską łąkę, by popatrzeć
w gwiazdy i powspominać Iglotę. Nagle jedna z gwiazd zaczęła spadać, coraz niżej i niżej, aż
przed zdumioną kobietą stanęła Iglota.
– Igloto, co ty tutaj robisz? – spytała przytulając dziewczynę, która nic a nic się nie zmieniła
od czasu ich rozstania.
– Wróciłam na Ziemię. Chcę żyć tutaj – odpowiedziała Iglota – Bardzo tęskniłam za tobą…
KONIEC
Emanuela Piotrowska
uczennica kl. 6
Zespołu Szkolno-Przedszkolnego
w Czernicy
8
Download