Chrześcijaństwo: strach i smutek czy miłość i radość

advertisement
C
Ch
hrrzzeeśścciijjaań
ńssttw
wo
o:: ssttrraacch
h ii ssm
mu
utteek
k cczzy
ym
miiłło
ośśćć ii rraad
do
ośśćć?
?
Z księdzem Markiem Dziewieckim rozmawia Jacek Galiszewski
- Dlaczego tak wielu księży czyni z najradośniejszej religii, jaką jest
chrześcijaństwo głoszące zbawienie dla wszystkich ludzi, religię
smutną?
Nie dziwię się Twojemu rozczarowaniu tymi księżmi, którzy ukazują
chrześcijaństwo, jako religię smutku, umartwienia i ucieczki od
radości. Ja też zadaję sobie często to właśnie pytanie, które postawiłeś
na początku naszej rozmowy. Sądzę, że niektórzy księża ukazują
wypaczoną wizję chrześcijaństwa po prostu z niewiedzy. Tacy księża
odwołują się częściej do „pobożnych” - ale niezgodnych z Ewangelią tradycji niż do słów i zachowań Jezusa. Za smutnym Jezusem z
pewnością nie poszłyby — aż na pustynię! - rozentuzjazmowane tłumy
mężczyzn i kobiet, młodzieży i dorosłych. Inni z kolei księża ukazują
smutne chrześcijaństwo chyba, dlatego, że z jakiegoś powodu sami są
smutni. Może zostali poważnie skrzywdzeni przez kogoś w dzieciństwie.
Może doznali zbyt mało miłości. Może bardziej skupiają się na złu w
świecie i na ludziach poranionych, niż na dobru i na tych ludziach,
którzy są szczęśliwi. A może księża ci zbyt mało kochają... W każdym z
powyższych przypadków trudno im będzie zachwycać siebie i innych
ludzi tą radością, która emanowała z Chrystusa.
Jeszcze inni księża opisują chrześcijaństwo w taki sposób, by
„dostosować” je do własnego życiorysu, do osobistej historii życia.
Jeśli w dzieciństwie czy w okresie dorastania księża ci doświadczyli
poważnych krzywd i bolesnego cierpienia, to trudno im teraz mówić o
radości w ogóle, a tym bardziej o tej największej i najtrwalszej
radości, jaką nam przynosi Chrystus. Część księży ma krewnych, którzy
przeżywają głęboki kryzys, popadają w śmiertelne uzależnienia, łamią
przysięgę małżeńską, odchodzą daleko od Boga. Tacy księża ulegają
spontanicznej wtedy tendencji do tego, by mówić o tym, że życie jest
ciężkie, że szatan krąży nieustannie wokół nas, że trzeba się
umartwiać, wyrzekać, że nie wolno ufać samemu sobie ani innym
ludziom. Nie dziw się, że również tacy właśnie księża znajdują
chętnych słuchaczy. Jest to jednak wąska grupa odbiorców, którzy
mają podobnie bolesne przeżycia i doświadczenia życiowe, co ci
właśnie księża. Kapłan — „specjalista” od smutnego chrześcijaństwa
zniechęca pozostałych ludzi, zwłaszcza ludzi mądrych, dobrych i
szczęśliwych. Żaden ksiądz nie ma prawa ukazywać „swojej” wersji
chrześcijaństwa. Jesteśmy powołani do tego, by głosić Chrystusową
Ewangelię radości i nic innego! Także wtedy, gdy sami jesteśmy z
jakiegoś powodu smutni czy gdy część naszej drogi życia staje się drogą
krzyżową.
Jacku, cieszę się ogromnie z tego, że wiesz, iż chrześcijaństwo to
najradośniejsza ze wszystkich religii świata! Jest tak najpierw, dlatego,
że chrześcijaństwo to jedyna religia w pełni prawdziwa, gdyż to jedyna
religia, w której Bóg objawił się nam osobiście, a nie jedynie za
pośrednictwem proroków czy myślicieli. Naprawdę cieszyć może nas
tylko to, co prawdziwe! Po drugie chrześcijaństwo jest religią radości,
dlatego, że opowiada o najbardziej niezwykłej historii miłości, jaka
wydarzyła się we Wszechświecie! Bóg tak nas pokochał, że zaryzykował
dosłownie wszystko! Z miłości do Ciebie, do mnie i do każdego
człowieka Stwórca świata zaryzykował samym sobą, własnym losem!
Dał nam nie tylko prawdziwe życie na zawsze, ale też prawdziwą
zdolność myślenia oraz aż tak bardzo prawdziwą wolność, że możemy
Boga odrzucić i wyszydzić. Możemy Go nawet przybić do krzyża wtedy,
gdy osobiście do nas przyjdzie, aby potwierdzić, że kocha nas nad
życie. A On i tak kochać nas nigdy nie przestanie.
- Czemu po wielu latach katechez i słuchania kazań, jestem skłonny
wyobrażać sobie Boga, jako kogoś w rodzaju Zeusa z piorunami w
rękach?
Z pewnością to jeden ze skutków ukazywania przez nas, dorosłych, a
zwłaszcza przez księży, wypaczonego spojrzenia na Boga. Przepraszam
Cię za to, że wiele katechez, kazań czy rekolekcji skłania do tego typu
karykaturalnych wyobrażeń Tego, który jest samą Miłością! Odtrutka na
fałszywe wizje Boga, który w rzeczywistości jest pełen miłości a nie
groźnych piorunów, to nieustanne powracanie do Boga prawdziwego.
On sam objawia się nam, jako miłość pełna mocy i jednocześnie pełna
czułości. Chrystus kocha człowieka tak mężnie i mądrze, że nie boi się
konfrontacji z faryzeuszami i cynikami, a jednocześnie tak czule i
cierpliwie, że garną się do Niego dzieci i podbiegają do Niego ze
wzruszeniem nawróceni grzesznicy. Bóg sam wyjaśnia nam w Księdze
Izajasza, że pragnie nas przytulać i pocieszać jak najlepsza matka
przytula i pociesza swoje dzieci. Stwórca upewnia nas o tym, że nigdy
o nas nie zapomni, bo On kocha nas jeszcze mocniej niż najwspanialsza
matka potrafi kochać własne dzieci.
Bóg, który jest miłością, nigdy nie zsyła nam kar. Nie przeszkadza
nam natomiast ponosić konsekwencji naszych błędnych zachowań, ale
tylko, dlatego, by nie odbierać nam szansy na zastanowienie się i na
nawrócenie. Jedyne, co Bóg nam zsyła, to dar obecności na ziemi
swego Syna, który przynosi nam prawdę, miłość i radość. Jesus
przychodzi do nas po to, ba nasza radość była pełna, a nie po to, by
nasz krzyż stał się cięższy! Syn Boży uczy świętości wszystkich ludzi tej
ziemi. A święty na wzór Chrystusa to ktoś, kto — podobnie jak On - w
błogosławiony sposób radzi sobie w najtwardszej nawet rzeczywistości.
Świętość to największy powód do świętowania. Bóg marzy o tym, by
każdy z nas stawał się kimś świętym, a przez to kimś nieodwołalnie
radosnym.
Bóg objawia się nam, jako miłość tak bardzo zachwycająca, że aż
trudno nam w to uwierzyć. Właśnie, dlatego nie tylko część księży, ale
także część rodziców i katechetów świeckich ukazuje Boga, jako — jak
to trafnie określiłeś — „Zeusa z piorunami w rękach”. Ukazywanie Boga
strasznego, Boga — policjanta i sędziego, wynika czasem z zupełnie
błędnego przekonania niektórych księży i innych wychowawców, że
najbardziej pomagają ludziom młodym w mobilizacji, czujności i
rozwoju właśnie poprzez straszenie ich, moralizowanie, przestrzeganie.
Jednak w rzeczywistości jedynie odstraszają ludzi młodych od Boga,
gdyż każdy z nas może zaprzyjaźnić się jedynie z kimś, kto nas rozumie
i kocha, a nie z kimś, kto nas straszy, karze i „rzuca piorunami”. Ksiądz
naśladuje Jezusa najbardziej wtedy, gdy pogodnie umacnia miłością
mocnych, a nie wtedy, gdy straszy piekłem ludzi zalęknionych.
Warto pamiętać jeszcze o jednej zasadzie. Otóż także wtedy, gdy już
wszyscy księża będą ukazywać prawdziwego Boga, a więc Boga, który
nas rozumie i kocha, to i tak niektórzy ludzie będą Go sobie wyobrażali
na podobieństwo okrutnego sędziego i będą się Go bali. Dzieje się tak
zawsze wtedy, gdy ktoś w poważny sposób zaczyna krzywdzić samego
siebie i innych ludzi. Wtedy albo się zmienia i nawraca, albo —
podobnie jak Adam — chowa się przed Bogiem w krzaki lęku i
zawstydzenia. Jeśli jednak to jakiś ksiądz sprawia, że ktoś chowa się
przed Bogiem, to wtedy zaczyna się prawdziwy dramat. I za to
przepraszam...
- Czemu wielu duchownych opowiada niemal wyłącznie o karach i
straszy nas piekłem?
Dzieje się tak najczęściej z motywów, które przedstawiłem w
odpowiedzi na poprzednie pytanie. Ludzie świeccy też mają swój
negatywny udział w szerzeniu „apokaliptycznej” wizji Boga i
chrześcijaństwa. Zwykle to właśnie niektórzy świeccy z upodobaniem
cytują powiedzenie, które traktowane jest, jako „pobożną mądrość”
ludową. Powiedzenie to brzmi: „Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże
zsyła”. To niby „mądre” i „pobożne” przysłowie jest podwójnie błędne!
Po pierwsze, dlatego, że sugeruje, iż Bóg nie wszystkich ludzi kocha, a
po drugie, dlatego, że zakłada, iż Ten, który kocha, zsyła nam krzyże i
cierpienia. Jest to równie absurdalne twierdzenie, jak twierdzenie, że
jakaś mama zsyła własnym dzieciom cierpienia i trudności, gdyż...
bardzo je kocha.
Jan Paweł II głosił nam chrześcijaństwo prawdziwe, a przez to
radosne. I właśnie, dlatego tak bardzo fascynował tłumy ludzi. To
właśnie on zachęca nas do podjęcia radosnego dzieła nowej
ewangelizacji. A nowa ewangelizacja to ponowne zachwycanie się
Chrystusem i Jego mądrą, radosną miłością! Często prowadzę
rekolekcje. Na początku wyjaśniam uczestnikom, że rekolekcje są nam
potrzebne nie, dlatego, iż tak uważają księża, lecz dlatego, że mamy
trudności z błogosławionym radzeniem sobie z trudami życia na tej
ziemi (w niebie rekolekcji ani kazań nie będzie!!!). Wyjaśniam też, że
spotykamy się zwykle z dwoma koncepcjami rekolekcji. Koncepcja
pierwsza, „klasyczna” (w negatywnym znaczeniu!), polega na
prezentacji różnych grzechów (niezła reklama zła!) a następnie na
odstraszaniu od nich. W tej koncepcji rekolekcjonista przez dłuższy
czas robi niechcący reklamę grzechom, a następnie zakazuje czynienia
tego, o czym przez wiele minut opowiadał. Druga koncepcja rekolekcji,
która jest zgodna z Ewangelią, polega na opowiadaniu - z wypiekami
radości na twarzy!- o Bogu, który w pełni rozumie i nieodwołalnie
kocha każdego z nas. Rekolekcje — podobnie jak całe chrześcijaństwo to karmienie się, na co dzień Bożą prawdą i miłością oraz niezawodną
radością i nadzieją, która jest owocem prawdziwej miłości.
Możemy być pewni tego, że Bóg w ogóle nas nie karze ani w
doczesności, ani w wieczności. O naszej sytuacji w doczesności
opowiada Jezus w przypowieści o mądrze kochającym ojcu i jego
marnotrawnym synu. Kiedy syn odchodzi i bardzo błądzi, ojciec kocha
go dalej, wychodzi na drogę i z utęsknieniem wypatruje powrotu syna.
Nie zsyła mu kar, ani nie dopuszcza cierpienia. Z drugiej strony nie
popełnia błędu, jakim byłoby, na przykład, wysłanie synowi pieniędzy.
Syn, który przeżywa poważny kryzys i błądzi, wykorzystałby pieniądze
ojca do tego, by dalej błądzić. Kupiłby alkohol czy współżyłby z
nierządnicami już nie za swoje pieniądze, lecz za pieniądze ojca.
Tymczasem ojciec kocha syna nie tylko nieodwołalnie, ale też mądrze.
Nie zsyła synowi kar, ale też nie przeszkadza mu ponosić konsekwencji
popełnianych błędów. Syn korzysta z mądrej miłości ojca, zastanawia
się i odkrywa, że u ojca było mu lepiej. I dopiero wtedy, gdy wraca,
uświadamia sobie, że ojciec nigdy go nie krzywdził, lecz że w każdej
fazie życia towarzyszył mu z mądrą miłością.
Nie tylko jednak w doczesności Bóg nie zsyła nam kar. On nie będzie
nas karał także w wieczności. Jedynie my sami możemy karać siebie i w
doczesności, i w wieczności. Przy końcu życia doczesnego Bóg nas nie
ukarze, ani nie będzie nas nagradzał, jeśli karę i nagrodę rozumiemy,
jako coś otrzymanego z zewnątrz. Bóg potwierdzi jedynie naszą
wolność i to, że szanuje na wieki nasze decyzje, które podjęliśmy w
doczesności poprzez nasz doczesny styl życia. Jeśli wybieram życie w
egoizmie i przewrotności, jeśli kpię z Boga i krzywdzę człowieka, to
Bóg szanuje również takie moje decyzje. On szanuje wszystkie moje
decyzje! Piekło to nie kara od Boga, lecz to kontynuacja egoizmu, w
którym ktoś trwał do końca swego życia doczesnego. Wiemy, że taka
możliwość istnieje, ale nie wiemy, czy ktoś z ludzi skazuje siebie
swoim doczesnym sposobem życia na cierpienie w wiecznym egoizmie.
Gdyby ktoś tak właśnie zdecydował o swoim losie, to wtedy najbardziej
i na zawsze będzie cierpiał Bóg, który nigdy i nikogo nie przestanie
kochać! Kto z nas kocha i przyjmuje miłość, ten ratuje Boga przed
cierpieniem! Tego Boga, który przychodzi do nas osobiście po to, by
nam pomóc uratować siebie i Jego przed cierpieniem doczesnym i
wiecznym.
- Czemu mam wrażenie, że chcąc być ekonomistą i w przyszłości
zarabiać dużo pieniędzy, sprzeniewierzę się wierze, wszak „łatwiej
słoń przejdzie przez ucho igielne niż bogaty osiągnie zbawienie”...?
Tego typu niepokój to kolejny przejaw poznawania chrześcijaństwa w
jego wypaczonej postaci. Jeśli jakiekolwiek zdanie w Biblii wyrwiemy z
całego kontekstu, to możemy dojść do absurdalnych wniosków. W
chrześcijaństwie - rozumianym zgodnie z duchem Ewangelii —
problemem nie jest zarabianie pieniędzy ani zamożność, lecz wyłącznie
chore przywiązywanie do dóbr materialnych. Takie chore przywiązanie
prowadzi do chciwości, zachłanności i zazdrości. Człowiek zachłanny
szuka pieniędzy za wszelką cenę, także kosztem godności, wolności,
zdrowia, obowiązków małżeńskich i rodzicielskich. Chciwiec kocha
bardziej pieniądze niż ludzi i niż samego siebie. Jest biedny w miłość.
Przy końcu życia nie będziemy pytani przez Boga o stan naszego konta
bankowego, lecz jedynie o miłość! Jezus patrzył z miłością na bogatego
młodzieńca, gdyż ten zachowywał przykazania i kochał. Im bardziej
kocham, tym mądrzej korzystam z tego, co posiadam.
Jacku, zapewniam Cię, że możesz spokojnie studiować ekonomię i
życzę Ci, byś miał dużą pensję i mógł z Twoimi bliskimi żyć w dostatku.
Pod jednym tylko warunkiem: że miłość do Boga, do samego siebie i do
bliźnich będzie dla Ciebie zawsze ważniejsza niż pieniądze. Dojrzały
chrześcijanin to ktoś dobry i mądry, a w konsekwencji to także ktoś
bogaty. Oczywiście najpierw bogaty w miłość, ale trwanie w miłości
prowadzi także do zamożności materialnej, gdyż, kto kocha, ten umie
solidnie pracować i mądrze dysponuje swoim majątkiem. A zanim
umrze, zdąży wszystko rozdać, gdyż wie, że śmierć odbiera nam to, co
posiadamy, ale pozostawia nam to, kim jesteśmy!
- Parafialne grupy formacyjne, na przykład Oazy, są miejscem
spotykania się ludzi szczęśliwych. Moi rówieśnicy, którzy są wierzący,
ale (podobnie jak ja) nie należą do takich grup, są często
nieszczęśliwi, wątpiący, poszukujący. Jedyny drogowskaz, jaki zwykle
dostają, to polecenie, by naśladowali starsze panie, które modlą się w
Kościele. A przecież młodość chce zdobyć świat, chce iść do przodu...
Jacku, to Bóg wymyślił taką właśnie młodość, o której mówisz i jaką
pragniesz przeżywać! To On marzy o tym, byśmy w okresie młodości
wzrastali w łasce u Boga i u ludzi. To On pragnie tego, byśmy w okresie
dorastania nabrali tak wiele entuzjazmu i nagromadzili w sobie tak
wiele szlachetnych pragnień, marzeń, aspiracji oraz ideałów, by
starczyło nam sił na całą doczesność. Także wtedy, gdy przyjdą
trudniejsze dni, choroby czy starość. Cieszę się, Jacku, z tego, że
dostrzegasz szczęście w oczach tych, którzy włączyli się w ruch
oazowy. Każdy z nas potrzebuje wsparcia w rozwoju i w poszukiwaniu
szczęśliwych dróg życia. Każdy z nas jest przecież spotkaniem. I to
począwszy od poczęcia, kiedy przez wiele miesięcy spotykaliśmy się z
naszą mamą w jej wnętrzu, nie wiedząc nawet o tym, że zaczęliśmy
już istnieć!
Ja też wyrosłem z ruchu oazowego. To właśnie w tym ruchu
upewniłem się o tym, że chrześcijaństwo nie tylko uczy mądrości i
dobroci, ale też radości życia! W czasie spotkań oazowych zacząłem
nawet śpiewać, mimo zupełnego braku uzdolnień w tej dziedzinie. Nie
mogłem pohamować mojej radości i entuzjazmu. Kto kocha i cieszy się
życiem, ten zaczyna śpiewać nawet wtedy, gdy... milczy. Radość życia
wyśpiewywać można przecież także spojrzeniem, tęsknotą,
cierpliwością, pogodą ducha... Niedzielna Eucharystia przeżywana
bardziej na zasadzie widza niż uczestnika, rutynowa modlitwa i
spowiedź czy też niezbyt pogłębiona katecheza, to stanowczo zbyt
mało, by zafascynować się Chrystusem i Jego mądrą miłością. Ruchy
formacyjne to dla chrześcijanina nie jakieś „wyposażenie dodatkowe”,
lecz to dobry sposób wypływania na głębię spotkania z Bogiem, z
samym sobą i z drugim człowiekiem. Jacku, zachęcam serdecznie
Ciebie i naszych Czytelników do tego, by włączyć się w którąś z grup
formacyjnych (oaza, KSM, duszpasterstwo akademickie). A ja już teraz
modlę się o to, by księża odpowiedzialni za prowadzenie tych grup,
ukazywali wyłącznie prawdziwe chrześcijaństwo, czyli to, którego uczy
nas Chrystus. Ten Chrystus, który jest największym we Wszechświecie
specjalistą od miłości i od radości!
Download