Marek Nowicki prezes Helsinskiej Fundacji Praw Czlowieka Reguły gry W PRL mówiono o "socjalistycznej szkole". W początku minionej dekady pojawiło się hasło "demokratyczna szkoła". Nigdy nie rozumiałem tych określeń. Na czym polegać miałaby "społeczna własność środków produkcji poddanych kontroli społecznej w celu zniesienia wyzysku człowieka przez człowieka" (Słownik Wyrazów Obcych, PWN) w szkole? Zaś w demokratycznej szkole istnieć, wydawałoby się, powinna ograniczona władza większości - zorganizowana tak, by istniały co najmniej trzy niezależne od siebie, kontrolujące się wzajemnie i równoważące centra władzy. Przy czym w szkole takiej władza mogłaby działać jedynie na podstawie i w granicach prawa - bez jasnego uprawnienia nie wolno byłoby jej podjąć żadnych działań, obywatele zaś (rodzice? uczniowie? nauczyciele?) czynić by mogli wszystko, czego przepis jasno nie zabrania. To oczywisty absurd. Szkoła nie jest państwem i socjalistyczną ani demokratyczna nigdy nie będzie. Jeżeli jednak upierać się będziemy, by cechy ustroju szkoły porównywać z ustrojem państwa, sięgnąć warto do art. 2 naszej Konstytucji: "Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym (...)". Szkoła, jak powiedzieliśmy, demokratyczna być nie może. Może natomiast i sądzę, że powinna być szkołą prawną. Państwo prawne to takie, w którym jasno określone, powszechnie znane i stabilne są reguły gry pomiędzy obywatelem a władzą. To państwo, w którym z dużą pewnością przewidzieć możemy reakcje władz na nasze zachowanie - za co i jak będę ukarany, za co i jak nagrodzony, a jakie moje zachowania nie wywołają żadnej reakcji władzy, która pozostanie wobec moich działań bierna. Instytucja prawna to taka, w której wiadomo, w jaką grę gramy w koszykówce, hokeju czy piłce nożnej reguły gry są jasne i co najmniej w trakcie meczu nie ulegają zmianom. I taka może być szkoła. Dziecko, które po zbiciu talerza nie wie, czy oberwie od matki ścierą, czy też zostanie przytulone z czułym okrzykiem "Ty moja kochana niezgrabo", nie czuje się bezpiecznie. Uczeń, poddany arbitralnej władzy nauczyciela, też nie będzie miał poczucia bezpieczeństwa. Wreszcie kwestia praw i wolności ucznia. Prawa i wolności wynikają z osobowej godności człowieka i służą jej ochronie. Prawa i wolności człowieka regulują stosunki pomiędzy jednostką a władzą (zaś prawa ucznia są ich specyficzną częścią, bo ograniczoną do relacji między człowiekiem a jedną z instytucji - szkołą). Prawa człowieka określają obowiązki władzy wobec każdego pojedynczego człowieka (prawo do sądu, prawo do nauki, do informacji), wolności zaś tyczą obszarów życia człowieka, w które władzy nie wolno ingerować, powinna, jak zwykł mówić amerykański Sąd Najwyższy "pozostawić go w spokoju" (na przykład: wolność słowa, sumienia, wyznania, opinii, zgromadzeń, wolność od tortur i poniżającego traktowania itp.). A więc, by zrealizować prawo, władza - rząd, nauczyciel - muszą coś uczynić dla człowieka, gdy zaś mamy do czynienia z wolnością, władza powinna zostać bierna - nie czynić niczego. W stosunkach między jednostką i państwem istnieje kilka obowiązków obywatelskich, jakim jest płacenie podatków, obrona ojczyzny itp. Za niewypełnienie obowiązków państwo może karać, ale wypełnienie ich lub nie, nijak nie wiąże się z posiadaniem wolności i praw będących konsekwencją bycia osobą ludzką. Nie jest tak, że wolność wyznania przysługuje tylko uczciwie płacącym podatki a temu kto przy ich płaceniu oszukuje wolno być tylko katolikiem lub prawosławnym. Nie jest tak, iż ten tylko, kto uczciwie odbył służbę wojskową może opowiadać dowcipy polityczne, a ten kto wyłgał się od wojska, nie ma do tego prawa. Niestety, w statutach pojawia się szkół często taki błąd. Uznanie wolności i praw ucznia uzależnia się od wywiązywania się przez niego z obowiązków. Tymczasem te same prawa i wolności przysługują tak wywiązującym się jak i nie wywiązującym się z nich. Jest problem jeszcze poważniejszy. Prawa człowieka dzielą się na prawa materialne i proceduralne. Prawa materialne to konkretne wolności i prawa przysługujące jednostce: prawo do życia, prawo do informacji, wolność osobista, wolność słowa itd. Prawa proceduralne to skuteczne procedury działające w ramach stworzonych w tym celu instytucji (np. rozmaitego typu sądy - cywilne, administracyjne, konstytucyjne czy też różnego typu instytucje rzeczników praw itp.), które mogę uruchomić, jeżeli władza nie realizuje moich praw lub ingeruje w moją wolność. Istnienie takich efektywnych procedur jest konieczne dla ochrony godności ludzkiej. Bez nich człowiek może jedynie ubłagać urzędnika, zastraszyć go lub zmanipulować, by uzyskać realizację swojego prawa lub ochronić swą wolność. Ale błaganie, zastraszanie, manipulacja - upokarzają tego, kto się ich dopuszcza. Odwołanie do sądu lub innego niezawisłego, bezstronnego, efektywnego i dysponującego władzą arbitra, który określi, kto w sporze ma racje i będzie miał moc zmiany sytuacji - pozwala mi obronić się z zachowaniem godności. Bez praw proceduralnych zapisane w konstytucjach czy też statutach szkół prawa materialne stają się fikcją taką, jak prawa zapisane w komunistycznych konstytucjach, którym nie towarzyszyły środki ochrony. I taka jest, niestety, większość szkolnych statutów. Liście praw, dość długiej niekiedy, nie towarzyszą żadne procedury pozwalające rozstrzygnąć spór tyczący realizacji wolności lub praw. Co więcej, wiele "praw" sformułowanych jest tak ogólnikowo, że rozstrzygnięcie sporu o ich realizację byłoby niezwykle trudne, jak na przykład przepis: "uczeń ma prawo być życzliwie, podmiotowo traktowany w procesie dydaktyczno- wychowawczym". Niezależnie od wątpliwości, czy istotnie na nauczyciela nakładać należy obowiązek życzliwego traktowania każdego z uczniów, ocena czy konkretny nauczyciel wywiązał się z tego obowiązku byłaby niezwykle trudna. Jakie bowiem przyjąć wskaźniki czy kryteria życzliwości. W prawie państwowym tego typu regulacje, zwane klauzulami generalnymi, wypełniają się konkretną treścią po latach praktyki, w oparciu o liczne, precedensowe orzeczenia sądów. Ale tu nie przewidziano sądów - więc przepis ten pozostanie pozbawiony treści. I w miejsce długich katalogów praw ucznia pozbawionych skutecznych środków ochrony, dużo lepiej byłoby w statutach szkół zawrzeć nawet kilka jedynie wolności i praw ale przewidzieć skuteczny mechanizm rozstrzygania sporów, tyczących ich naruszenia. Inaczej uczy się młodego człowieka pogardy dla prawa, które nic nie znaczy i nikogo do niczego nie zobowiązuje. Prawa pozostają na papierze i mają się nijak do rzeczywistości. Prof. E. Łętowska w swojej książce o konstytucji cytuje stary radziecki dowcip: "Klient zwraca się do kelnera Befsztyk proszę. - Nie ma . - To poroszę kotlet po kijowsku. - Nie ma. - Dajcie więc beaf-strogonoff. Nie ma odpowiada kelner. - To co ja czytam? Menu czy konstytucję? - wykrzykuje zirytowany klient." Podobna reakcję można by obserwować u ucznia - klienta szkoły czytającego w jej statucie o swoich prawach. Prawo szkolne, tak jak prawo państwowe, pisane winno być z myślą, że nauczyciele, podobnie jak politycy czy urzędnicy, postępować mogą źle lub niegodnie. Wtedy bowiem potrzebne zaczyna być prawo, by się przed nimi bronić. Jeśli będą mądrzy, szlachetni i prawi, nikt do praw człowieka czy ucznia odwoływać się nie będzie zmuszony. One są dla ochrony przed złą władzą. Istnienie więc praw i środków ich ochrony dobrej władzy nie przeszkodzi, przed złą zaś obroni. Tymczasem większość znanych mi szkół jest głęboko paternalistyczna, a więc antydemokratyczna. Zakłada, że nauczyciele i dyrektorzy są dobrzy. Tyle, że gdyby tak było, formułowanie praw ucznia byłoby zbędne. Podobne problemy pojawiają się przy statutowych obowiązkach ucznia. Po pierwsze - formułowane są w sposób nieegzekwowalny - jak kontrolować czy uczeń "przeciwdziała wszelkim przejawom nieodpowiedzialności uczniowskiej", "chroni przyrodę ojczystą" lub "dba o dobro wspólne". Kiedy można kogoś ukarać za to, że nie przeciwdziała "przejawom nieodpowiedzialności" i to w dodatku "wszelkim"? Po drugie wśród obowiązków pojawiają zobowiązania do dobrego mówienia o szkole, godnego jej reprezentowania, dbania o jej honor. Szkoła nie jest pułkiem wojska, którego honor powstawał na polach bitewnych. Co robić ma uczeń, jeśli szkoła jest zła? Nauczyciel chamski, niedomyty, niekompetentny? Czy chcemy przyzwyczajać ucznia do "dwój-myślenia" - co innego mów w klasie, co innego w domu i wśród rówieśników i wystrzegaj się donosicieli. Szkoła nie powinna uczyć bezkrytycznego posłuszeństwa i hipokryzji - chyba, że jej zadaniem jest wychowanie obywateli, od których wymagać się będzie pozorów uwielbienia dla rządzących i przełożonych, niezdolności do protestu, buntu, życia w prawdzie. Ministrowie, wojewodowie w naszym kraju przywykli już do krytyki i protestów. Nie oczekują, że zjednoczony lud radośnie maszerować będzie przed ich trybuną 22. lipca lub 11. listopada. Szkoła natomiast często nadal proponuje sztuczną, oszukaną, wymuszoną radosną jedność. Konflikt jest istotą demokracji. Nazwany i ujawniony ma szansę zostać twórczo rozwiązanym. Skrywany i przyklepywany rozpełza się i infekuje tkanki. Jeśli prasa jakiegoś kraju pisze, że minister coś ukradł, wojewoda okazał się pedofilem, dowódca dywizji zwariował, tam nic naprawdę złego zdarzyć się nie może. Jeśli zaś z innego kraju płyną wyłącznie informacje, że wszyscy kochają swego wodza - ojca, politycy i funkcjonariusze zgodnie działają dla dobra ludu a lud w zamian darzy ich miłością - w takim kraju z pewnością dzieją się straszne rzeczy. Gdybym miał iść znów do szkoły, chciałbym by była ona wolna od hipokryzji - bym mógł w niej żyć w prawdzie i by była ona "szkołą prawną", w której wiedziałbym jasno, jakie będą konsekwencje moich zachowań. Chciałbym, by jeśli ktoś z nauczycieli naruszy moje prawo lub będzie ingerować w obszar moich wolności, będę potrafił się przed tym pewnie i godnie obronić, przez odwołanie się do skutecznych i przejrzystych procedur. W takiej szkole powodów do odwoływania się było by z pewnością dużo mniej.