Remedium na jesienne smuteczki ...złote liście się złocą, czerwone wino się czerwieni, poranne mgły srebrem migoczą, na palecie barw nadchodzącej jesieni... Światem niepodzielnie rządzi jesień. Ale nie topi go już w żółci i czerwieni. Teraz zaczęły królować zbutwiale brązy, wilgotne antracyty i mgliste szarości. I to nie tylko za oknami. Czuję, że podpełzają powoli pod próg mojej duszy… Już dopadają mnie jesienne smuteczki i tęsknoty, już spowija mnie mgiełka jesiennej zadumy, już zdarza mi sie zajęczeć cichutko, że źle mi jest bardzo i jakoś tak … szaro… Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, czyli Starsi Panowie Dwaj, śpiewali, że jesień przychodzi, by "do serc i do ogródków ponapuszczać melancholii oraz smutków". Pół biedy, gdy smutek ogarnia nas raz czy dwa razy w tygodniu, gorzej, gdy przeradza się w nieustanne zniechęcenie, zmęczenie i niepohamowaną złość. Kiedy nikt i nic nie cieszy, dopadają cię jesienne smuteczki radzimy przepędzić je z pomocą aromaterapii. O tym, że zapachy leczą ciało i psychikę, wiadomo było od zawsze. Już w czasach biblijnych stosowano olejek cynamonowy, galbanum, mirrę i najcenniejszy - nard. Ten sam, który Maria Magdalena wylała na głowę i stopy Chrystusa. „Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku”. (Ew. J 12, 3). Olejek zapachowy przyniósł odprężenie i ukojenie. Królowa Kleopatra napełniała poduszki płatkami róż, ich woń zapewniała jej zdrowy sen i piękne marzenia senne. Opisy olejków eterycznych można znaleźć też w starych księgach indyjskich, egipskich papirusach i antycznych chińskich 1 receptach. Dawni medycy zauważyli ich niezwykły wpływ na człowieka i tworzyli coraz to nowe mikstury. I choć jeszcze dokładnie nie wiedzieli, jak one działają, nie mieli wątpliwości co do ich skuteczności. Ponad 2 tys. lat temu grecki lekarz z Eresosu Teofrast doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej olejki eteryczne przenikają przez skórę i w ten sposób dostają się do krwi. Ale dopiero w XX wieku francuski chemik RenéMaurice Gattefossé potwierdził ich leczniczą moc i stworzył pojęcie „terapia zapachowa”, czyli aromaterapia. Jak to działa? Wraz z wdychanym zapachem do nosa dostają się lotne cząsteczki olejków eterycznych i drażnią odgałęzienia nerwu węchowego, które znajdują się w nabłonku węchowym wyściełającym nos. Nerwy przenoszą wrażenia węchowe do mózgu. Jeśli więc wąchasz olejek lawendowy, nerwy natychmiast przenoszą ten zapach do mózgu, dając mu sygnał: wycisz się, uspokój. W dodatku robią to błyskawicznie. Droga z nosa do mózgu jest przecież bardzo krótka. To dlatego olejek z drzewa różanego już po kilku sekundach, od momentu gdy go powąchasz, rozpędza smutki i likwiduje przygnębienie, a olejek lawendowy łagodzi depresję i nerwice. Na co więc czekamy? Czas stanąć do walki z naszymi jesiennymi smuteczkami. Szarym, jesiennym popołudniem należy zapalić pachnącą świecę, obrać dojrzałego pomarańcza, lub zaparzyć zimową aromatyczną herbatkę i z gorącym kubkiem w rękach stanąć w oknie czekając na zimę. 2 LUDZIE ZNANI I LUBIANI Dzień dobry Państwu, nazywam się Marek Stoszek i pochodzę z Myślenic. Na co dzień pracuję w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Krakowie .Po pracy w ramach swojej pasji jaką jest szeroko pojęta historia i tradycja lokalna prowadzę badania naukowe na Akademii Ignatianum w Krakowie na kierunku kulturoznawstwa. Jak wspomniałem historia, etnografia i kultura najbliższej okolicy są moją pasją dla tego z wielką radością przyjąłem propozycje Pana Andrzeja Jani dającą mi możliwość podzielenia się z Państwem moimi wiadomościami. Mam nadzieje że moje krótkie artykuły zainteresują Czytelników „Nowego Zielnika” i staną się inspiracją do własnych poszukiwań. Będę również zobowiązany jeżeli zechcą się Państwo podzielić ze mną własnymi historiami będącymi świadectwem naszej wspólnej historii i tradycji. Prawdopodobnie gdy będą Państwo czytać „Nowy Zielnik” za oknem będzie już zaawansowana jesień, proponuje zatem szybką wycieczkę do Peru, która nas rozgrzeje, a zakończymy ją w okolicach Myślenic. Historia, o której chcę opowiedzieć zaczęła się kilka wieków temu, około połowy osiemnastego stulecia. Wtedy to zamek w Niedzicy przejął Sebastian Berzeviczy. Co można o Nim powiedzieć? Był to 3 klasyczny awanturnik, jak w tamtych czasach mawiano, dziś powiedzielibyśmy człowiek ciekawy świata, podróżnik, zapewne ryzykant. Sebastian Berzeviczy wyjechał na kontynent południowo amerykański przy stanowczym sprzeciwie swoich rodziców. Do dziś nie wiadomo, jak to zrobił, że zjednał sobie rodzimych mieszkańców tamtych ziem czyli Inków. Były to już czasy, gdy Europejczyk na tamtym lądzie nie był witany szczególnie serdecznie, dodatkowo udało mu się poślubić dziewczynę z zacnego rodu. Z tego właśnie małżeństwa urodziła się Umina. Córka szlachcica, rzecz jasna, również musiała poszukać dla siebie odpowiedniego męża. Umina wyszła za bratanka dowódcy antyhiszpańskiego powstania, które właśnie wtedy miało miejsce. Wybranek nosił imię Tupac Amaru. Po klęsce powstania jego przywódca został stracony, a Tupac Amaru stał się jedynym następcą tronu, a jego polski teść Sebastian Berzeviczy siłą rzeczy wszedł do rodziny królewskiej. W obawie przed Hiszpanami cała rodzina wraz z Radą Emisariuszy Inków musiała uciekać do Europy. Zabrali ze sobą ogromny skarb. Przybyli do Wenecji, a nasz Sebastian został dziadkiem. Nie jest to jednak historia, która dobrze się kończy. Tupac zostaje zasztyletowany w Wenecji przez hiszpańskich szpiegów. Rodzina musi ponownie uciekać. Jedynym bezpiecznym azylem w tamtym momencie wydawał się dawny zamek Sebastiana Berzevicza. Tak oto szlachcic wraz z rodziną i inkaskimi emisariuszami stanął przed zamkiem 4 w Niedzicy. Lecz i tu nie zaznali spokoju. Po niedługim czasie zamordowana zostaje Umina. Jedynym sposobem na ocalenie wnuka jest jego ukrycie. W tym celu w 1797 roku syn Tupaca Amaru i Uminy został zaadoptowany przez bratanka swojego dziadka - Wacława Benesza. Plan okazał się skuteczny. Dziecku udało się przeżyć, w odpowiednim czasie żeni się i ma dwóch synów. Każdy kolejny potomek po osiągnięciu pełnoletniości dowiadywał się o swoim pochodzeniu oraz istnieniu skarbu i testamentu. Jednak do XX wieku nikt z nich nie odważył się na poszukiwanie złota uważanego za przeklęte. Do czasu Andrzeja Benesza. Ten dociekliwy człowiek przez całe życie starał się odkryć skarb. W roku 1946 na zamku w Niedzicy, pod progiem do głównych drzwi, odnalazł testament napisany na rzemieniach w języku inkaskim - kipu. Przy tym znalezisku asystowało mu kilku świadków, którzy później giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Andrzej Benesz nagle przestał się interesować Niedzicą, kupił za to zamek w Tropsztynie. Podejrzewał, że to tam został ukryty skarb. Nie dane mu było jednak dowiedzieć się, czy jego domysły były prawdziwe, gdyż dosłownie w przeddzień osiemnastych urodzin swego syna - czyli momentu przekazania tajemnicy rodzinnej - ginie w wypadku samochodowym pod Kutnem. Okoliczności jego śmierci są również bardzo tajemnicze. Zamek w Tropsztynie był przez wiele lat nawiedzany przez poszukiwaczy skarbów, z całej Polski. 5 Inkaskie przeklęte złoto, przyczyna tak wielu śmierci, najprawdopodobniej zostało tam właśnie ukryte… Należy jednak ostudzić ich zapał, gdyż cała piwnica została zalana betonem przez obecnego właściciela zamku. Dlaczego? Oficjalnie dla tego, aby nikt nie szukał tam niepotrzebnej sensacji. A może w ten sposób na zawsze ukryto skarb? Domysły trwają, powstają coraz to nowe książki i filmy na temat skarbu, a zwiedzających Tropsztyn przybywa. Wygląda jednak na to, że już nigdy nie poznamy zakończenia tej tajemniczej i mrocznej historii… Pięć lat temu na jednej z krakowskich uczelni przeprowadzono badania etymologiczne nazwiska Tupac Amaru wyniki badań były zgoła zaskakujące. Okazało się bowiem, że na przestrzeni wieków przekształciło się ono w nazwisko bardzo często występujące w najbliższej okolicy Myślenic. W trakcie wypraw śladami I wojny po tamtej właśnie okolicy niejednokrotnie słyszałem opowieści jak nestor rodu na łożu śmierci powiedział do swoich synów. „…Miejcie skarb na oku, jest na naszej górze…” Czyżby legendarny skarb znajdował się w okolicach Myślenic? Może jednak wyjaśnienie tajemnicy jest bliższe nim nam się wydaje i okolice Myślenic zasłyną z jednej z największych zagadek. 6 Jan Twardowski Wiersze to jeszcze jeden sposób mówienia do drugiego człowieka – i do samego siebie. Są tacy, co uważają, że człowiek, który je tworzy, szuka własnych przeżyć. Czy o to tylko chodzi? Wydaje się, że powinien odnajdywać prawdę, która go przerasta, tę, która stale się mu wymyka, Prawda ta jest tak obszerna, że chociaż było tylu wspaniałych poetów, wciąż pojawiają się nowi i podejmują jeszcze raz ten sam trud.” Niedawno zmarły ksiądz Jan Twardowski jest zaliczany do najwybitniejszy poetów współczesnych. Poezja Twardowskiego długo czekała na przychylne okoliczności, by mogła ujrzeć światło dzienne. Jednak gdy to już się stało, jej obecność na polskim rynku literackim okazała się olbrzymim sukcesem. Twórczość księdza Jana przyciąga rzesze czytelników swoją prostotą, pogodą, szczerością i humorem, emanującą z niej głębią autentycznego, religijnego przeżycia. Niewątpliwie ma duży wpływ na kształtowanie się współczesnej duchowości, często jest używana jako materiał pomocniczy na lekcjach religii, cytowana przez kapłanów w kazaniach.„Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty – I żeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną – [...] dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, ciemno – uśmiechnij się nade mną” Charakter i tematyka jego poezji są ściśle związane z posługa kapłańską, jaką Twardowski pełnił przez wiele lat w kościołach, szpitalach i szkołach. Jego poezja niesie pocieszenie i nadzieje, dając wykład pogodnej teologii. Choć najważniejszym tematem tej twórczości jest relacja między człowiekiem, a Chrystusem, to zatopienie w tej poezji 7 w codzienności człowieka współczesnego sprawia, że po tomy księdza Jana sięgają również niewierzący. „Dlaczego pisze się wiersze — dlatego, że temu kto je pisze wydaje się, że ma coś bardzo ważnego do przekazania, osobistego do powiedzenia, tak ważnego, że trzeba to ocalić i zapisać” (...) jestem księdzem szczęśliwym, więc i wiersze moje nie mogą być nieszczęśliwe (...) Piszę językiem niedzisiejszej poezji i niedzisiejszej krytyki literackiej. Lubię wiersze serdecznie niemodne i szczęśliwie spóźnione. Tęsknię za humorem, który uczy pokory, pozwala śmiać się z samego siebie, ratuje od patosu, tak bliskiego dawnym wierszom religijnym, pozwala spojrzeć z uśmiechem nawet na dramat (...) człowiek stary, piszący wiersze otwiera drogę młodszym, którzy przyjdą po nim i będą pisać lepiej i mądrzej" Ważne jest dla mnie, że poprzez swoje wiersze dotarłem do pewnych osób, do których z pewnością nigdy w życiu bym nie trafił. Dzięki pisaniu poznałem mnóstwo ludzi, z którymi nigdy bym się nie spotkał nie zaprzyjaźnił. Byłoby to pewnie niemożliwe, gdybym mówił tylko językiem „kościelnym” (...) Dla mnie pisanie wierszy to przede wszystkim szukanie przyjaciela, nawiązywanie kontaktu z drugim człowiekiem (...) Myślę też, że więcej ludzi pozyskałem sobie wierszami niż kazaniami. Język wiersza jest intymniejszy mówi o przeżyciach, uczuciach, wzruszeniach. Dlatego wiersze są dla ludzi wrażliwych, których nie można lekceważyć Moje wiersze pogodnie patrzą na świat, chwalą Pana Boga, mówią o miłości, nadziei. Wyrażają ludzkie uczucia, które są bliskie wszystkim. „Wiersze, dobre wiersze są, muszą być poszukiwaniem tajemnicy, a więc muszą dotykać tematu Boga, ludzkiego życia i śmierci. Jak Modlitwa. (...)W poszukiwaniu rzeczy istotnych 8 pomaga mi wiara. Moje wiersze są jedynie próbą pisania wierszy. Poezja Twardowskiego pełna jest niezwykłych, często paradoksalnych, myśli, ujętych w prostą, ale niezwykle piękną poetycka formę, nie dziw że często zaczynają one żyć własnym życiem, tak jak sławna fraza : „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą...” Czajnik w wierszach Księdza to "naciągacz", łacina - to "prababcia łacina", nawet trawestacje słynnych dzieł literackich są nacechowane humorystycznie: "koniec i bomba / nie kochał - więc trąba" lub: "wyć albo nie wyć / to wielkie pytanie". Skąd tyle humoru? Humor pomaga żyć. Chroni przed patosem, jest dla człowieka ratunkiem, ma funkcję leczniczą, oczyszczającą. Humor działa na zasadzie paradoksu. Człowiek się cieszy, gdy pojawia się coś nieoczekiwanego, gdy rozwiązanie jest zaskakujące, a zarazem miłe. To bardzo ważne, by umieć rozśmieszać innych. Myślę jednak, że człowiek powinien też czasem umieć zaśmiać się z samego siebie. To pomaga odnaleźć dystans, uzyskać właściwe proporcje, wewnętrzną równowagę. Wiara daje ludziom ciągłą nadzieję, a więc radość. Pozwala dostrzec światło, nawet w mroku. Wierzący ufa też, że dobro ma swój dalszy ciąg, swoje dalsze losy, że zmierza w jakimś wyznaczonym przez Boga kierunku. Nie narzeka, gdy jest zła pogoda, bo wie, że przecież nawet zła pogoda też jest pogodą. Pogodą, którą w danym dniu zesłał Bóg. Dostrzega również więcej dobra wokół siebie. Potrafi zauważyć, że na przykład śnieg jest z innego świata, bo taki czysty, gdy pada. Radość chrześcijańska to dostrzeganie dobra wokół siebie i świadomość, że jest się na dobrej drodze. 9 - Rozdawaj miłość - Rozdawaj miłość pełnymi rękoma! Miłość jest jedynym skarbem, który mnoży się przez podział, jest jedynym darem, który powiększa się przez rozdawanie, jest jedynym przedsięwzięciem, w którym im więcej sie wydaje, tym więcej się zyskuje: podaruj ja, wyrzuć, rozrzuć na cztery wiatry, opróżnij kieszenie, potrząśnij koszem, wylej z pucharu, a jutro będziesz miał więcej niż dziś. /Autor nieznany/ 10 Rysuję bo to kocham…. Utalentowany Polak podbija świat Ta historia wzruszy każdego, kto nie wierzy, że niemożliwe jest możliwe. Bo jak inaczej nazwać to, że ktoś maluje piękne obrazy, choć nie ma właściwie czym? Bohaterem tej historii jest młody, utalentowany Polak Mariusz Kędzierski, o którym pisały wszystkie gazety, gdy odkryte zostały jego niezwykłe rysunki. Teraz pozbawiony rąk chłopak wraca z nagrodą, którą zdobył w prestiżowym konkursie malarstwa i rysunku w Wiedniu. Pomyślicie pewnie, że to konkurs przeznaczony dla osób niepełnosprawnych? Nic bardziej mylnego. Mariusz pokonał 150 pełnosprawnych rysowników i malarzy, zdobywając drugie miejsce w międzynarodowym konkursie Best Global Artist Awards. Do zwycięstwa brakowało mu jednego punktu... W Wiedniu doceniło go nie tylko jury, ale również internauci. Wirtualna publika stwierdziła, że Mariusz bezapelacyjnie zasłużył na pierwsze miejsce. Chłopak cieszy się z sukcesów, ale nie spoczywa na laurach i snuje plany na przyszłość. - Czekam na następną wystawę w Oksfordzie, zbieram fundusze. Jeśli się do niej zakwalifikuje, moje prace będzie można tam oglądać w lutym przyszłego roku. Bycie zawodowym artystą to fajna praca, pociąga mnie stwierdził w wywiadzie Mariusz. Artysta pochodzi ze Świdnicy. Miał tyle szczęścia, co większość ludzi na świecie - urodził się z wadą genetyczną, której konsekwencją jest brak kończyn górnych. 11 Fakt, że Mariusz nie ma rąk, nie powstrzymuje go jednak przed funkcjonowaniem tak jak inni, "normalni" ludzie. Mariusz uczy się, spotyka ze znajomymi i przede wszystkim bardzo dużo rysuje. Dzięki reportażowi opublikowanemu na portalu nasza swidnica. pl w ubiegłym roku niepełnosprawnego artystę poznała cała Polska. W ciągu czterech dni strona z artykułem została wyświetlona 200 tysięcy razy. Na filmie możecie zobaczyć, w jaki sposób Mariusz rysuje i jak dokładnie powstają jego piękne prace. Mariusz jest szczęśliwy, że tak wiele ludzi zainteresowało się jego twórczością, jednak nie oczekuje żadnego współczucia. Jest spełniony, ponieważ odnalazł swoją pasję. Rysowanie nadaje sens jego życiu. - Rysuję, bo to moja pasja. To daje mi przyjemność - zwierza się Mariusz. - Rysując odrywam się od wszystkich spraw codziennych - dodaje. Zaczął rysować już jako mały chłopiec. Jak mówił w reportażu, mniejsze trudności sprawiało mu rysowanie niż chodzenie. Mimo to, naszkicowanie czegokolwiek nie należało do zadań łatwych. Trudności nie zdemotywowały jednak aspirującego artysty, który z roku na rok coraz lepiej odwzorowywał otaczającą go rzeczywistość. Talent Mariusza docenili nie tylko internauci, którzy mieli okazję przeczytać o nim reportaż, ale i świdnicka społeczność. W maju tego roku miał on swoją własną wystawę w jednej ze świdnickich galerii. Odwiedzający mogli zobaczyć portrety dzieci, zebrane i wystawione przez Mariusza z okazji obchodów roku Korczaka. Życie młodego rysownika nie kończy się jednak na portretach i martwej naturze. Mariusz żyje bardzo aktywnie. Gra w piłkę, 12 koszykówkę i ping-ponga. Jest całkowitym samoukiem, absolwentem jednego z najlepszych dolnośląskich liceów - II LO w Świdnicy (2011). W przeszłości studiował Architekturę Wnętrz na ASP im. E. Gepperta we Wrocławiu, obecnie studiuje na Wyższej Szkole Technicznej w Katowicach. 13 Po drugiej stronie okna. Opowieść o Januszu Korczaku Autor: Anna Czerwińska - Rydel Seria "Mistrzowie wyobraźni" przybliża życie i dzieło wybitnych postaci, przedstawiając je w sposób, który fascynuje i zachęca do własnych poszukiwań i wędrówek śladami nauki. Niech te niezwykłe historie staną się okazją do odkrywania talentów, rozwijania pasji i otwierania się na świat, w którym wiele jeszcze pozostało do odkrycia. Wrota do krainy wyobraźni właśnie się otwierają… Nie zdążyliśmy już w Roku Korczaka, ale przecież lepiej późno niż wcale. Właśnie skończyłam czytać historię o Januszu Korczaku, którą opowiedziała nam Anna Czerwińska-Rydel w książce „Po drugiej stronie okna”. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że to jedna z najpiękniejszych książek, jakie dotychczas przeczytałam. Piękna książka o niezwykłym człowieku, o którym nigdy za wiele czytać, opowiadać, oglądać. A najpiękniejsze w książce jest to, że jest taka zwyczajna, jakby napisana w uczniowskim kajecie, wypełniona notatkami na marginesie i „sekretami” w pozaginanych rogach kartek. To opowieść o trudnej codzienności, w której znajdować można radość, inspirację i siłę do tego, by stać się kimś niezwykłym. Kiedy wzięłam książkę do ręki wydała mi się zupełnie niepozorna. Szorstka okładka, jakże różna od dzisiejszych, błyszczących elegancją wydawnictw. Na okładce zdjęcie Korczaka – stara fotografia, z nierównymi brzegami, delikatnie pokolorowana, a na niej zamyślony Pan Doktor w sile wieku. Otwieram i czytamy: A potem snuje się opowieść. Najpierw o małym Heniu Goldszmicie, który wychowywał się w bardzo bogatej rodzinie, a którego szczególna wrażliwość nie znajdowała aprobaty u surowego ojca. O Heniu, który dorastał niczym Król Maciuś Pierwszy, 14 zamknięty w złotej klatce, bez kolegów i beztroskich zabaw. O chłopcu, który w młodym wieku stracił ojca, poznał smak ubóstwa i odkrył w sobie zamiłowanie do literatury i medycyny. Oto piękna, dobra i odważna książka! Pięknie napisana, odważnie zilustrowana. Opowiada o pięknym człowieku: dobrym i odważnym. W końcu Henryk Goldszmit przyjmuje pseudonim literacki, a jego drugie imię – Janusz Korczak – tak do niego przylgnie, że wielu nigdy się nie dowie, jak brzmi prawdziwe nazwisko Korczaka. Dzięki ciężkiej pracy i poświęceniu Korczak zdobywa dyplom lekarza i jako młody medyk poszukuje pracy. Nadarza się okazja, by zarobić trochę grosza – wyjazd na kolonie z biednymi żydowskimi dziećmi. To wówczas Korczak po raz pierwszy podejmuje się roli wychowawcy i odkrywa swoje powołanie. Potem praca w żydowskim szpitalu dziecięcym, aż w końcu budowa Domu Sierot. Budowa nie tyle w sensie fizycznym, co w wymiarze emocjonalnym i duchowym. Wraz ze Stefanią Wilczyńską, Janusz Korczak stworzył dla osieroconych dzieci dom, dom, w którym mimo niemałego bagażu nieszczęść, dzieciaki mogły poczuć się wolne i szczęśliwe. I właśnie o tym budowaniu książka mówi nam najwięcej. I o ludziach, którzy pracowali razem z Korczakiem. I o dzieciach, przede wszystkim o nich. O niezwykłym zmyśle obserwacji i o niecodziennej wręcz miłości do młodego człowieka. Z akcentem na „człowieka”. Taka jest w końcu przewodnia myśl Korczaka – nie traktujmy dzieci jakby były nie w pełni rozwiniętymi przedstawicielami rodzaju ludzkiego. Traktujmy ich jak ludzi, przez wielkie L. „Dziecko ma prawo do poważnego traktowania jego spraw, do sprawiedliwego ich rozważania” – czytamy w jednym z „sekretów”. W jego czasach „korczakowski” sposób patrzenia na dziecko, był rewolucyjny. Dziś wydaje się jasny, zrozumiały i oczywisty. A jednak czytałam i otwierałam oczy ze zdumienia. Jak mu się to udało? Miał pod opieką całą 15 gromadę dzieci i dawał radę! Jak poradził sobie z sądem koleżeńskim, z listą łez, listą przeprosin i codzienną bajką na dobranoc? Skąd znalazł w sobie siłę na żarty i wygłupy, kiedy na głowę sypały się bomby? Jak zrodziło się w nim to niezwykłe wyczulenie na sprawy dzieci, ta umiejętność „wejścia w ich buty”, spojrzenia na świat z ich perspektywy? Z pewnością pomogły mu jego własne przeżycia. Bez wątpienia kierowała nim miłość, miłość do człowieka, człowieka najsłabszego, nie zawsze potrafiącego się obronić, dlatego najbardziej potrzebującego szacunku. „Po drugiej stronie okna. Opowieść o Januszu Korczaku”, choć jest napisana z myślą o młodszych czytelnikach, nie sprowadza tej postaci do roli dobrotliwego lekarza, który towarzyszył dzieciom aż do tragicznego końca. Czerwińska-Rydel patrząc na Korczaka dostrzega jego wahania, słabości, nie spycha też na drugi plan w książce współpracowników doktora. Ważny w jej biografii jest szczegół (klocki, którymi bawi się Korczak w dzieciństwie i później, już jako wychowawca z dziećmi, czy tytułowe okna) oraz epizodyczni bohaterowie: pani Wosia, praczka w Domu Sierot czy 5-letni Kocyk, najmłodszy wychowanek placówki. Nie brakuje scen poruszających - jak ta, gdy Korczak prowadzący wykład dla studentów pedagogiki, demonstruje im w gabinecie rentgenologicznym bijące serce prześwietlanego, przestraszonego dziecka. Anna CzerwińskaRydel dotknęła również delikatnie relacji między Korczakiem a Stefą Wilczyńską - dwójką samotnych ludzi, którzy przez lata pracowali razem, przeżywali wspólnie najcięższe chwile, ale nigdy nie wyszli poza oficjalne relacje. Znalazło się miejsce również na humor. Najmłodsi czytelnicy dowiedzą się z tej książki, kogo Korczak nazywał „lukstorpedą”, „demarszem”, huraganem, ekstra-gamoniem i kamieniem węgielnym wytrzymałości? Kiedy przypadał 16 Dzień Brudasa, Dzień Późnego Wstawania, czy Imieniny Kuchni? Za co można było otrzymać „pocztówkę tygrysa”? Kto mógł zostać „Królem dzieci”? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań związanych z życiem Janusza Korczaka – wychowawcy, nauczyciela, pedagoga i pisarza, który jak nikt na świecie kochał i rozumiał dzieci, znajdziesz w trzeciej części serii MISTRZOWIE WYOBRAŹNI. Lektura przypomina nam o pryncypiach wychowawczych, które w czasach Korczaka uważane były za wyjątkowo śmiałe teorie pedagogiczne - takie jak traktowanie dzieci bez wyższości, poszanowanie ich prawa do prywatności, własnych opinii, zakaz stosowania kar cielesnych. Warto też pamiętać i to również książka nam uświadamia - że o te i inne prawa dzieci walczył człowiek urodzony pod koniec XIX wieku, wychowywany metodami, które z dzisiejszego punktu widzenia wydają się bezsensowne i okrutne. „Po drugiej stronie okna” ma jeszcze jeden atut - niezwykle staranną szatę edytorską. Książka ilustrowana jest podkolorowywanymi archiwalnymi zdjęciami Korczaka i jego wychowanków, czytelnicy znajdą tu również plan nowoczesnego Domu Sierot założonego przez Korczaka, w który „wklejono” zdjęcia dzieci oraz „sekrety” - umieszczone na rogach stron zwięzłe cytaty z pism doktora. 17 Przyszła do nas Agusia kochana Od Najwyższego Boga nam dana Teraz siedzi przy nas zatroskana, A z pod fartuszka widać ładne kolana Oj dyny, dyny! Oj dyny, dyny! Najpiękniejsze są polskie dziewczyny! Agnieszka nasza jest bardzo wesoła I dzięki niej pełno radości dookoła. Dzięki niej filmy oglądamy I z tego też radość mamy. Beata Baran Izabela Barańska 18 to na końcu czasu miliardy ludzi stojąc przed Bożym tronem zapełniały ogromną równinę. Większość osłaniała się przed padającym na nich jaskrawym światłem. Niektóre grupy, te bliżej przodu, prowadziły ożywioną rozmowę. Nie byli to ludzie nieśmiali, ale raczej nastawieni bojowo. "Czy Bóg może nas sądzić? Skąd miałby wiedzieć, co to jest cierpienie?", rzuciła młoda brunetka. Rozdarła rękaw, by pokazać wytatuowany w obozie koncentracyjnym numer: "Znosiliśmy bicie, strach, tortury i śmierć!". W innej grupce młodzieniec rozchylił kołnierz. "A co powiecie na to?", zapytał, pokazując okropną bliznę po sznurze. "Zlinczowany nie za jakieś przestępstwo, ale dlatego, że jestem czarny!". Dalej w tłumie, ciężarna uczennica z podkrążonymi oczyma mamrotała: "Dlaczego mam cierpieć? To nie moja wina". Aż po kres równiny stały setki takich grup. Każda z nich wyrażała żal skierowany do Boga za zło i cierpienie, do jakiego dopuszczał na tym świecie. Jakież miał szczęście, że mieszkał w niebie, gdzie zawsze było ładnie i jasno, tam płacz i lęk, głód czy nienawiść nie istniały. Cóż Bóg może wiedzieć o tym, mówili, co człowiek musiał znosić na świecie? On przecież prowadzi całkiem bezpieczne życie. 19 Potem każda z tych grup wysłała jako swego przedstawiciela tego, kto wycierpiał najwięcej. Byli to: Żyd, młody Murzyn, mieszkaniec Hiroszimy, człowiek okropnie zdeformowany artretyzmem, a także dziecko - potworek, ofiara thalidomidu. Naradzali się pośrodku doliny, aż wreszcie byli gotowi przedłożyć swą sprawę. To było dość sprytne. Zanim uznają Boga za swego sędziego, musi przejść przez to samo, co oni. Postanowili, ze skażą Boga na życie na ziemi: niech pożyje jak człowiek! Niech się urodzi jako Żyd! Niech jego pochodzenie z prawego loża budzi wątpliwości! Zlećmy mu zadanie tak trudne, że kiedy będzie je realizował, nawet jego rodzina zacznie podejrzewać, że odchodzi od zmysłów. Niech go zdradzą najbliżsi przyjaciele. Niech zostanie fałszywie oskarżony, sądzony przez stronniczych ławników i skazany przez tchórzliwego sędziego. Niech zostanie poddany torturom. Wreszcie niech zobaczy, jak to jest być okrutnie samotnym. A potem niech umrze. I to tak, by nie było co do tego najmniejszej wątpliwości, niech potwierdzi to wielu świadków. Kiedy każdy z przedstawicieli ogłaszał swoją część wyroku, tłum wydawał głośny pomruk aprobaty. Ale gdy ostatni wyrzekł końcowe słowa, nastała długa cisza. Nikt nie pisnął ani słowa. Nikt się nie poruszył. Nagle wszyscy zrozumieli, że Bóg już "odsiedział" swój wyrok. 20 Boże Narodzenie w sercach naszych Ziemię pokryła warstwa białego śniegu - nadeszła zima. Kiedy mróz oczyszcza powietrze tak, że gwiazdy lśnią jeszcze intensywniej, zwracamy swoje myśli ku nadchodzącym Świętom Bożego Narodzenia. Które to już Święta w naszym życiu? Każdy z nas dobrze to wie, ale przeżywamy je wciąż na nowo i każdego roku inaczej. Dzisiejszy świat wciąż podkreśla "czar", "niesamowitość", "ciepło" tego "rodzinnego" czasu i oferuje coraz to nowe propozycje na ustrajanie domów, choinek, wystaw sklepowych. W tym całym hałasie przygotowań często gubi się ciszę i pokój, oraz to, co tak naprawdę jest najważniejsze. Bo przecież media nic nie mówią o przyjściu Syna Bożego, o ubogim żłobie, tylko wciąż podają nowe propozycje zakupów. Stańmy jednak na chwilę w tej pogoni za nie wiadomo czym i zwróćmy twarz i myśli ku tajemnicy betlejemskiej szopki. Oto z dala od zgiełku świata, w samotnej nocy przychodzi na ziemię Dziecię Jezus nasz Zbawiciel. Nie pragnie On fanfar i hołdów od możnych, bo otaczają Go Aniołowie, którzy wielbią Boga za Jego nieskończoną miłość. Nie potrzebuje blasku fleszy i rozgłosu, bo pokłon oddają Mu ubodzy pasterze, którzy swymi prostymi, pełnymi zaufania sercami, przyjęli nowinę Bożych Posłańców. Nie potrzebuje On w końcu żadnych skarbów ani drogocennych darów, bo oto na sianie klękają przed Nim Trzej Królowie, przynosząc złoto, kadzidło i mirrę. Jest tylko jedna "rzecz", której potrzebuje ten "Nieogarniony", który przybrał postać jaśniejącego i spokojnego Niemowlęcia - są to nasze serca, gdyż przecież nie do szopy i nie do świata przyszedł, ale właśnie do naszych serc - takich zagubionych, osamotnionych, zapracowanych. To w nich ma Swój prawdziwy dom i tylko, 21 jeżeli w nich przygotujemy Jezusowi miejsce, Boże Narodzenie stanie się rzeczywiście prawdziwym czasem przyjęcia Boga do naszego życia. Cóż nam, bowiem po tym, że zadbamy w najmniejszym szczególe o tradycyjne przygotowanie Wieczerzy Wigilijnej, że nasze choinki zajaśnieją tysiącem światełek, jeśli przy tym wszystkim nasze wnętrza będą świecić pustką powierzchownego przeżywania Tajemnicy Wcielenia... Dlaczego Bóg przyszedł na ziemię? Dlaczego wybrał ubóstwo i cierpienie? Jedyną odpowiedzią na to pytanie jest MIŁOŚĆ. Jakże inaczej mógł On porzucić wspaniałości nieba i dzielić nędze i niedole Swych stworzeń? Czy i my, kierowani Bożym natchnieniem, nie jesteśmy w stanie poświęcić wszystkiego dla ukochanych osób? Może te słowa wydają nam się bardzo doniosłe, ale tak jest w wielu przypadkach "zwykłego", ludzkiego życia. Przecież rodzice oddają swoim dzieciom wszystko: pracują, by zapewnić im utrzymanie, niejednokrotnie nie przesypiają nocy z powodu wszystkich domowych problemów, poświęcają całe swe życie, by wychować je na wspaniałych, dobrych ludzi. To taka wydawałoby się - zwyczajna kolej rzeczy w zdrowej rodzinie, ale jednocześnie i odbicie w nas Bożego Oblicza, świadczące o tym, iż wszyscy jesteśmy Jego dziećmi. Tak też Bóg poświęcił wszystko, by stać się jednym z nas i wykupić nas od grzechów. Tak wielki Pan chciał się okazać w świecie wzgardzony, biedny i ubogi, aby ludzie bardzo ubodzy i biedni, bo dotkliwie odczuwający brak pokarmu niebieskiego, stali się w Nim bogaci przez posiadanie królestwa niebieskiego. To my wszyscy jesteśmy tymi ubogimi, bo nikt sam sobie nie potrafi zapewnić prawdziwego szczęścia szczęścia wiecznego, do którego droga rozpoczyna się tu na 22 ziemi, poprzez zbliżanie się do Przedwiecznego w każdej najprostszej czynności. Choćbyśmy zdobyli wszystko, co tylko zdobyć można na tej ziemi, co tylko oferuje świat mamiąc "protezami" szczęścia, to nigdy nie zdołamy wypełnić tym naszego serca. Jeżeli w prostocie i całej prawdzie o swej słabości nie przyjmiemy Dzieciątka Jezus, to nigdy nie zdołamy uczynić z naszego życia prawdziwej pieśni radości, którą będziemy się dzielić z każdym napotkanym człowiekiem. Jak dzisiaj przeżywamy tę tajemnicę? Czy nie zatraca się ona całkowicie w gwarze przygotowań? By stanąć w prawdzie naprzeciw głębi tego wydarzenia, powinniśmy być przygotowani na to doświadczenie dzięki czasowi adwentu. Wraz z przyjściem Pana wypełnią się nasze serca miłością i radością. Śpiewając przepiękne kolędy, spójrzmy w niebo czy nie jaśnieje już pierwsza gwiazda? To ona niech wskazuje drogę do naszych serc jak ta gwiazda, która prowadziła Mędrców ze Wschodu. To światło jest potrzebne nam samym, bo Bóg już mieszka w naszym wnętrzu, tylko my zagubiliśmy ścieżkę do Niego prowadzącą. Oby przychodzący Chrystus ogrzał się w naszych kochających sercach i zastał ich drzwi otwarte - nie tylko teraz, w czasie tych rodzinnych, pełnych radości i przebaczenia Świąt, ale przez całe nasze życie. 23 Jest na świecie coś, czego nie można kupić. To miłość Boga –dar całkowicie darmo dany. I właśnie w te święta, w które tak uroczyście wspominamy noc, w której Bóg tę miłość objawił w swoim Synu składamy sobie najszczersze życzenia. My również Życzymy wszystkim Czytelnikom „Nowego Zielnika”, by każdy doświadczał tej miłości na co dzień, by świętowanie objawienia się miłości Boga nauczyło nas (nie tylko od święta) miłości do człowieka. Niech znakiem tej miłości będzie nie tylko wigilijny opłatek, ale też codzienny chleb, który jemy przy jednym stole. Niech w codziennym zabieganiu nikt nie czuje się zapomniany przez swoich bliskich, a dobre słowo i prosta życzliwość niech będą na co dzień obecne w naszych rodzinach, i miejscach pracy. Członkowie Stowarzyszenia 24 SPIS TREŚCI Remedium na jesienne smuteczki str. 1 Ludzie znani i lubiani str. 3 Jan Twardowski str. 7 Rozdawaj miłość str. 10 Rysuję bo to kocham str. 11 Po drugiej stronie okna str. 14 Wiersz str. 18 Złote myśli str. 19 Boże Narodzenie w sercach naszych str. 21 25