Genialna maszyna to połączenie stylu Jürgena Thorwalda z erudycją prof. Andrzeja Szczeklika. Książka jest dziełem braci – kardiologa i pisarza – którzy opowiadają o najbardziej niezwykłym i tajemniczym organie naszego ciała – sercu. W zaskakujący sposób przedstawili rozwój wiedzy o ludzkim sercu oraz jego miejsce w kulturze od antyku po czasy współczesne. Poznaj historie lekarzy szaleñców eksperymentuj¹cych na w³asnym ciele, przypadek cz³owieka ¿yj¹cego z „odkrytym” sercem oraz prze³omowe odkrycia medyczne. Każdy rozdział rozpoczyna się barwną historią, w której bohatera trapi jakiś „problem sercowy”. Autorzy z wdziękiem przechodzą od dzieł Platona czy Dantego do opisów pionierskich operacji, od analizy Frankensteina Mary Shelley do możliwości, jakie daje współczesna medycyna. To książka, którą podobnie jak opowieści Thorwalda czyta się z wypiekami na twarzy i z ogromnym zainteresowaniem. STEPHEN AMIDON THOMAS AMIDON Cena detal. 37,90 zł Genialna maszyna Pierwsza w historii biografia serca – genialnej maszyny wprawiaj¹cej nas w ruch Genialna maszyna Biografia serca STEPHEN AMIDON THOMAS AMIDON Genialna maszyna Biografia serca STEPHEN AMIDON THOMAS AMIDON Przełożyła Adriana Celińska Wydawnictwo Znak Kraków 2012 Tym razem nie straci zimnej krwi. W zeszłym tygodniu zdołał sobie wsunąć cewnik jedynie na długość ramienia i wtedy musiał przerwać zabieg. Oczywiście miał ku temu mocny, medyczny powód – rurka utknęła przy wejściu w żyłę podobojczykową. Nie chciał rozerwać wewnętrznej błony naczynia. Krwotok w tym miejscu byłby trudny do powstrzymania, zwłaszcza że jedyną osobą asystującą mu był Peter Romeis, lekarz stażysta – podobnie jak on dopiero od roku na oddziale chirurgii – który pomimo górnolotnych zapewnień co do słuszności eksperymentu był bardziej niż zadowolony, że się z niego wycofali. Ostatecznie to on nalegał, aby przerwać. Był najwyraźniej przytłoczony ogromem konsekwencji tego, co zamierzali uczynić. Dlatego Forssmann powoli wyciągnął cewnik, próbując ukryć narastające w nim gorzkie rozczarowanie, podczas gdy kolega opatrywał ranę na jego łokciu. Dziś jednak nie będzie odwrotu. Dla pewności zdecydował się na pomoc innej osoby – Gerdy Ditzen. Było znacznie mniej prawdopodobne, że mogłaby mu się przeciwstawić tak jak Romeis. Ponadto jako pielęgniarka operacyjna miała dostęp do wyjałowionych narzędzi chirurgicznych. Kilka dni wcześniej wtajemniczył ją w swój plan. Początkowo wahała się, jednak szybko udało mu się zdobyć jej przychylność. Widział jej zachwyt na myśl, że weźmie udział w czymś, czego nikt do tej pory nie dokonał. — 163 — Genialna maszyna Uświadomił sobie, że jeśli dziś poniesie klęskę, to nigdy mu się nie uda. Upewniwszy się, że blok operacyjny jest pusty, poszedł poszukać swojej wspólniczki w pokoju pielęgniarek. – Siostro Gerdo – mówiąc, starał się, aby jego głos brzmiał jak najswobodniej – proszę przygotować zestaw narzędzi do wenesekcji. Czekam w sali operacyjnej numer trzy. Zaczerwieniła się lekko, jednak inne pielęgniarki nie zwracały na nią uwagi. Wenesekcja to rutynowy zabieg. Szczęśliwie nie przywieziono żadnych pacjentów w ciężkim stanie. Całe skrzydło operacyjne było do ich dyspozycji. Czekając na Gerdę, starał się nie myśleć, jak zareaguje Schneider, kiedy dowie się, co zrobili. To nie tylko poważne naruszenie regulaminu szpitala, ale także pogwałcenie jednej z pierwszych zasad, które wpojono Forssmannowi na studiach medycznych w Berlinie. Lekarz nie przeprowadza doświadczeń na samym sobie. Reguły są jednak po to, aby je łamać, czyż nie? Jeszcze kilkaset lat wcześniej za podobne próby ludzie płonęli na stosach. Co jednak mogą mu zrobić? Dostanie lanie? Naganę? Poza tym, gdyby mu się powiodło, a raczej, jeśli mu się powiedzie, wszyscy zapomną o regulaminach i zasadach. Będą zbyt oszołomieni jego osiągnięciem, gdyż Werner Forssmann w wieku 24 lat, po niecałym roku stażu w szpitalu, będzie pierwszą osobą, która z powodzeniem wprowadzi cewnik do ludzkiego bijącego serca. Uda się. Jest o tym przekonany tak mocno, że gotowy jest zaryzykować własne życie. Dosłownie. Choć nie będzie działał zupełnie po omacku. Lekarze już od pięćdziesięciu lat stosowali cewnikowanie serc koni, wprowadzając rurkę poprzez żyłę szyjną. Sam Forssmann przeprowadzał doświadczenia na psach i wszystkie zwierzęta przeżyły. Prawie wszystkie – oprócz tego pierwszego kundla. Praktykował też na ludzkich zwłokach – wydawało się, że — 164 — Serce współcześnie cewnik sam znajduje drogę do serca. Teraz będzie jeszcze prościej, gdyż dodatkowo przesuwanie rurki będzie wspomagać przepływ jego własnej krwi. Jedynie zwykły przesąd powstrzymywał lekarzy od przeprowadzania tego zabiegu na ludziach. Zresztą wcześniej próbował osiągnąć cel zgodnie z prawem. Doktor Schneider, ordynator chirurgii, z początku zachęcał go do przeprowadzania doświadczeń, dopóki Forssmann eksperymentował na zwierzętach. Widać było, że koncept cewnikowania ludzkiego serca budzi zaciekawienie doświadczonego lekarza. Jednak podobnie jak Romeis bał się. Eksperymenty na ludziach były ściśle zakazane. Schneider podtrzymywał twierdzenie, że ludzkie serce nie przeżyje wstrząsu wywołanego taką inwazją. Ciało obce spowoduje odruchową reakcję organu, doprowadzając do ataku serca, albo cewnik rozerwie mięsień sercowy i pacjent wykrwawi się na śmierć. Oczywiście Schneider nie miał żadnych naukowych podstaw do wyciągnięcia takich wniosków, gdyż nikt jeszcze nie odważył się na podobną próbę. Aż do dziś. To będzie kolosalny krok naprzód. Być może nie tak wielki jak odkrycia Harveya, lecz porównywalny do osiągnięć Halesa i Mareya. Medycyna zdobędzie zupełnie nowy sposób diagnozowania schorzeń kardiologicznych, a przede wszystkim – leczenia serca. Leki będą mogły być aplikowane bezpośrednio do chorego mięśnia sercowego. Być może nawet chirurdzy będą mogli używać cewnika do pobudzenia pracy serca, które przestało bić. Forssmann zdobędzie sławę. Wreszcie będzie mógł opuścić ten prowincjonalny szpital i pracować w wielkim mieście. Będą go zapraszać na pokazy do Londynu, Paryża i Nowego Jorku. Być może pewnego dnia pojedzie nawet do Sztokholmu. — 165 — Genialna maszyna Do sali weszła Gerda, wręcz nieprzytomna z przejęcia. Była przecież tylko prostą osiemnastoletnią dziewczyną ze Śląska, a teraz będzie brać udział w czymś, o czym jej się nawet nie śniło, kiedy zaczynała szkolenie pielęgniarskie. Taca z wyjałowionymi narzędziami lekko drżała w jej dłoniach. Gestem nakazał jej odłożyć przyrządy na stolik. – Czy ktoś cię widział? Pokręciła głową. – Schneider? – Nie widziałam go. – Do dzieła zatem. Dziewczyna się zawahała. – Doktorze, proszę poczekać. – O co chodzi? – Zastanawiałam się nad tym. Proszę zrobić to mnie. – Słucham? – Zabieg. Pan jest zbyt ważny. Jeśli coś miałoby się stać… proszę mi to zrobić. Jestem tylko pielęgniarką. – Gerdo… – Zresztą tak będzie łatwiej, nieprawdaż? Miała rację. Znacznie prościej byłoby wykonać zabieg na niej. Miałby wtedy obie ręce wolne. Jednak ryzyko było zbyt duże. Bynajmniej nie dla dziewczyny – był przekonany, że nikomu nic się nie stanie. Lecz mogłoby to zaszkodzić jego karierze. Eksperyment przeprowadzony na własnej osobie zostanie oceniony jako nieetyczny, jednak gdyby dokonał zabiegu na niej, uznano by to za przestępstwo. – Nie – odpowiedział – niemniej jednak dziękuję za propozycję. Teraz… Ruszył w stronę przyrządów leżących na stoliku, ale dziewczyna zagrodziła mu drogę. W jej roziskrzonych oczach tliły się iskierki buntu. — 166 — Serce współcześnie – Nie mogę na to pozwolić. – Siostro, proszę… – Jeśli nie wykona pan zabiegu na mnie, zawołam Schneidera. Forssmann dobrze rozumiał, że nie były to czcze pogróżki. Dziewczyna może i pochodziła z małej wioski, ale codziennie w pracy stawiała czoła śmierci. Poza tym nie przestraszyła się i ochoczo zgodziła się mu pomóc. Chyba zbyt naiwnie ocenił, że będzie uległa wobec jego autorytetu lekarza. Zdawało się, że wiedział więcej o budowie serca niż o pracy z młodymi kobietami. Musiał coś wymyślić, i to szybko. Wszystko zostałoby zaprzepaszczone, gdyby doniosła ordynatorowi chirurgii. – Dobrze – zgodził się, grając na zwłokę – masz rację. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, lecz jednocześnie Forssmann zauważył, że przejął ją lęk. Właśnie zgłosiła się na ochotniczkę do zabiegu, podczas którego stażysta wsunie gumowy cewnik do prawego przedsionka jej serca, a przecież człowiek ma tylko jedno serce. – Co mam zrobić? – zapytała. – Powinnam usiąść? Rozejrzał się po pomieszczeniu i go olśniło. Wiedział, co zrobi. – Proszę się położyć – nakazał wskazując stół operacyjny. – Dlaczego? – Środek przeciwbólowy może spowodować zawroty głowy. Po chwili wahania posłuchała. – Teraz będę musiał cię związać. W jej zmrużonych oczach zapaliła się iskierka podejrzliwości. – Dlaczego? – Mięśnie mogą doznać skurczu, a to zniszczyłoby cewnik. Nie mogę pozwolić, aby zadrżały ci ręce. Kiwnęła posłusznie głową, choć nie była zachwycona. Szybko obwiązał jej nadgarstki i kostki skórzanymi rzemieniami. Miała piękne nogi, choć starał się o tym nie myśleć. — 167 — Genialna maszyna – Czy coś poczuję? – zapytała struchlałym głosem. – Zastosujemy środek przeciwbólowy, może się jednak pojawić pewne nieprzyjemne odczucie w ramieniu… – Nie, Wernerze. W sercu. Czy coś poczuję w sercu? – Nie – szybko zaprzeczył. Oczywiście nie wiedział. Choć Harvey twierdził, że serce jest nieczułe na dotyk, to przecież nigdy nie wprowadził do niego cewnika. Z drugiej jednak strony Forssmann nie do końca kłamał. Siostra Gerda nic nie poczuje. Tego był pewien. Ponieważ wcale nie miał zamiaru przeprowadzić zabiegu na niej. Po sprawdzeniu wiązania podszedł do stolika z tacą. Czuł na sobie wzrok dziewczyny, gdy siadał na krześle i podciągał rękaw koszuli. – Co pan robi? – zapytała. – Aplikuję cewnik do prawego przedsionka serca, siostro Ditzen. – Oszukał mnie pan. – Dla twojego własnego dobra. – Będę krzyczeć. – Wtedy będę zmuszony cię zakneblować. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwolił jej. Dziewczyna zrozumiała, że jest bezradna. Krzyki dobiegające z sali operacyjnej to przecież nic niezwykłego. – Gdybym umarł – powiedział smutno, uśmiechając się – wtedy możesz wezwać pomoc. Wziął się do dzieła. Wtarł jodynę w wewnętrzną stronę łokcia, potem zastosował miejscowe znieczulenie. Odczekał chwilę, aby anestetyk zaczął działać, a następnie sięgnął po skalpel i naciął żyłę odpromieniową, do której zazwyczaj aplikuje się środki dożylne. Zatamował krwotok, myśląc, że to akurat mogłaby zrobić Gerda, gdyby nie okazała się tak uparta. — 168 — Serce współcześnie Był gotowy do przeprowadzenia kaniulacji. Podniósł z tacy gumowy cewnik moczowy. Aż uśmiechnął się na myśl, że użyje jej teraz w zgoła innym celu, niezbyt zgodnym z jej przeznaczeniem. Jednak uśmiech szybko zamarł na jego twarzy, gdy zaczął wciskać cewnik do żyły. – Proszę mnie uwolnić – poprosiła Gerda, widząc, jak się skrzywił. – Mogę pomóc. Proszę. Będę posłuszna. Chciałby to uczynić, było już jednak za późno. Eksperyment został rozpoczęty. Zacisnął zęby i wpychał cewnik głębiej. Rurka bez problemów minęła biceps, w końcu płynęła z prądem. W myślach wyobrażał sobie jej drogę. Cewnik szybko dotarł do barku, w tym miejscu utknął ostatnim razem. Dziś jednak gładko przedostał się do żyły podobojczykowej i teraz schodzi w dół do serca. Nagle poczuł coś dziwnego w klatce piersiowej i tylko zakaszlał głośno. – Co to było? – zapytała spanikowana Gerda – Co się dzieje? – Wydaje mi się, że cewnik podrażnił mój błędny nerw – wyjaśnił, wciąż ze śmiechem. Sprawdził, ile rurki znajduje się w jego ciele, szybko obliczył, że cewnik powinien już być w żyle głównej górnej. Był już blisko. Cewnik znajdował się tuż przed przedsionkiem, leżał na progu drzwi do serca. Jednak nie wepchnął rurki dalej. Nie teraz. Chciał zobaczyć, jak to się dzieje. – W porządku – powiedział, wstając z krzesła. – Dokąd pan idzie? Uśmiechnął się do niej. – Zrobić zdjęcie. Ruszył w stronę drzwi. – Wernerze, nie zostawiaj mnie tutaj! — 169 — Genialna maszyna Miała rację, to byłoby okrucieństwem z jego strony. Zresztą teraz nic już nie mogła zrobić, aby go powstrzymać. Kiedy rozwiązywał jej więzy, Gerda spoglądała na rurkę wystającą z jego ramienia. Gniew już z niej wyparował. Teraz była oniemiała z zachwytu. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. – Czy naprawdę chce pan kontynuować? – zapytała. Kiwnął głową jakby od niechcenia. – Musimy iść. Kazał jej zadzwonić do Ewy, siostry obsługującej rentgen, aby spotkała się z nimi w piwnicy. Doświadczona pielęgniarka już na nich czekała, kiedy tam dotarli. Popatrzyła na nich zaciekawiona, potem na widok rurki wystającej z ramienia Forssmanna, przestraszona. – Co to za szaleństwo? – zapytała. – Gdzie jest pacjent? – Chciałbym, aby zrobiła pani prześwietlenie mojego serca. – Pańskiego serca? Dlaczego? – Ponieważ zaraz umieszczę cewnik w moim prawym przedsionku. Ewa rzuciła im gniewne spojrzenie mówiące, że wcale ją ten żart nie śmieszy. Potem jeszcze raz przyjrzała się Forssmannowi, Gerdzie i rurce i zatrzymała wzrok na młodym stażyście. – Co pan zrobił? – Coś, czego nie zrobił dotąd nikt. – Czy to prawda? – Ewa zapytała Gerdę. – Tak – odpowiedziała dumnie dziewczyna – to prawda. Przez chwilę Forssmann pomyślał, że starsza pani popędzi po pomoc, lecz nagle wyraz jej twarzy zmienił się. Była pełna podziwu. Podziwu i zdumienia. Sprawnym gestem zaaplikowała środek kontrastujący do cewnika, a potem posadziła Forssmanna przed ekranem fluoroskopowym. — 170 — Serce współcześnie – Proszę poczekać – powiedział. – Muszę to widzieć. – W gabinecie jest lustro – zaproponowała Ewa. Gerda trzymała zwierciadło tak, że widział efekty swojej pracy. Od razu zrozumiał, że jego ocena sytuacji była właściwa. Cewnik znajdował się zaledwie kilka centymetrów od prawego przedsionka. Teraz musiał tylko lekko popchnąć rurę i ten dzień przejdzie do historii. Nim jednak zdołał cokolwiek uczynić, do gabinetu wpadł zdyszany Romeis. Musiał się domyślić, że coś się dzieje, gdy zauważył nieobecność pielęgniarek i stażysty. – Werner, ty wariacie – powiedział. – Musisz w tej chwili przestać… – Za późno. Romeis zrobił krok do przodu z zamiarem wyciągnięcia rurki z ramienia kolegi. Forssmann tylko uniósł nogę, aby go kopnąć, gdy Gerda błyskawicznie obezwładniła intruza. – Co pan zamierzał zrobić? – zapytała. – Jeden gwałtowny ruch, a mógłby go pan zabić. Ramiona Romeisa opadły. Zrozumiał, że nie ma szans. Rzucił koledze zdesperowane spojrzenie i kiwnął głową na znak aprobaty. – Proszę zrobić prześwietlenie, zanim zaczniemy – zwrócił się Forssmann do Ewy. Pielęgniarka ustawiła kamerę, przesuwając jedną z szerokich płyt. – Życzcie mi powodzenia – poprosił stażysta. Wziął głęboki wdech i mocno pchnął rurkę. Cewnik wszedł do przedsionka. Był już w jego sercu, a mimo to on nic nie czuł. Harvey miał rację. – Czy to naprawdę się stało? – zapytał Romeis. – Uwierz mi, że tak. — 171 — Genialna maszyna Forssmann przez chwilę trwał nieruchomo przed lustrem. Nie mógł w to uwierzyć. Nagle jednak zwątpił, przestraszył się, że jego serce nie wytrzyma i pęknie. Organ zrozumie, co się stało, zatrzyma się, a on wkroczy w mroczną krainę śmierci. Nic się jednak nie wydarzyło. Czuł się zupełnie normalnie. Nawet lepiej niż zazwyczaj. Podniecenie i stres dodawały mu energii. Zrobił to. Był pierwszym człowiekiem w historii, w którego bijącym sercu znalazł się cewnik. Nikt inny tego wcześniej nie dokonał. Ani Harvey, ani ci wyrafinowani Francuzi Laënnec i Marey. Ani nawet Szkoci Mackenzie i Brunton. Zrobił to on. Werner Forssmann. Jego cewnikowane serce mocniej zabiło z radości. Uspokój się, pomyślał. To nie najlepszy moment na palpitacje. – Proszę o kolejne prześwietlenie. Ewa zrobiła zdjęcie. – Co pan czuje? – zapytała Gerda. – Nic szczególnego – odpowiedział. Pchnął mocniej rurkę. Cewnik zagłębił się w sercu. On wciąż nic nie czuł. Kiwnął głową w stronę Ewy, dając jej znak, aby zrobiła kolejne prześwietlenie. – Czy planujesz wprowadzić cewnik do komory? – zapytał Romeis. – Chciałbym, ale rurka nie jest wystarczająco długa. – Co teraz? Forssmann uśmiechnął się. – Zawołaj Schneidera. – Na pewno od razu cię zwolni. – Być może – Werner wskazał na zdjęcie rentgenowskie – jednak nie będzie mógł zaprzeczyć temu, co zobaczy. Schneider wcale go nie zwolnił. Wręcz przeciwnie – był pod takim wrażeniem, że od razu polecił go Ferdinandowi — 172 — Serce współcześnie Sauerbruchowi z berlińskiego szpitala Charité, najbardziej pożądanej placówki medycznej w Niemczech. Pomógł mu także opublikować wyniki doświadczenia w renomowanym czasopiśmie branżowym „Klinische Wochenschrift”. Artykuł, niestety, okazał się błędem. Gdy Sauerbruch dowiedział się, że Forssmann eksperymentował na sobie samym, z miejsca kazał mu pakować manatki, twierdząc, że królik doświadczalny nie może zostać kardiochirurgiem. Niezrażony Werner wrócił do Eberswalde i całkowicie poświęcił się pracy naukowej. Jakiś brukowiec wywęszył sprawę i przedstawił młodego lekarza jako totalnego szaleńca. Forssmann w kolejnych latach prowadził dalsze eksperymenty na sobie, dowodząc, że cewnikowanie serca jest całkowicie bezpieczną i skuteczną metodą. Plotki głosiły, że zaprzestał doświadczeń, gdy zabrakło mu żył do nacinania. Bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jego decyzji o porzuceniu kardiologii była pogarda środowiska i groźba wszczęcia postępowania dyscyplinarnego. Wyspecjalizował się w urologii. Po wojnie osiadł na prowincji, gdzie oprócz posady lekarza dorywczo dorabiał jako drwal, aby utrzymać ośmioosobową rodzinę. Z pewnością umarłby zapomniany, gdyby dwóch wybitnych amerykańskich kardiologów nie przeczytało jego artykułu niemal dekadę po publikacji. Swoje badania nad cewnikowaniem serca oparli na jego eksperymencie i gdy w 1956 roku za swoje osiągnięcia otrzymali Nagrodę Nobla, Forssmann także został uhonorowany. I choć stało się to znacznie później, niż myślał, to jego marzenie o podróży do Sztokholmu spełniło się. * * * — 173 — Genialna maszyna W XVIII i XIX wieku odkryto choroby serca, natomiast w XX stuleciu zaczęto z nimi walczyć. Serce, kiedyś niedotykalne, stało się naprawialne. Lekarze porzucili rolę śledczych, którzy stawiali podejrzanego w ogniu pytań tuż po popełnieniu zbrodni. Od teraz będą próbowali hamować zgubne procesy, a nawet im zapobiegać. W XX wieku, a zwłaszcza w drugiej jego połowie, widać wyraźną zmianę w potocznym myśleniu o sercu. Ludzie nie byli już zdani na łaskę organu bijącego w ich piersiach, gdyż serce potrafiło wyrazić wdzięczność za okazaną troskę. Dzięki ćwiczeniom fizycznym, zdrowej diecie, badaniom kontrolnym, nowym lekom i chirurgii interwencyjnej stało się równorzędnym partnerem człowieka w dbałości o zdrowie. Niektórzy zaczęli traktować je jak kumpla z siłowni – zawsze można było wspólnie popracować nad poprawą wyników. W 1910 roku wybitny szkocki kardiolog James Mackenzie powiedział, że „serce jest tym, co może osiągnąć”. Sto lat później możemy stwierdzić, iż osiągnięcia samego serca i nasze działania z nim związane nie mają granic. W tym samym czasie serce zaczęło tracić na znaczeniu na polu metaforycznym, najwidoczniej nie dało się tego uniknąć. Majestat serca jako symbolu człowieczeństwa osłabł. Podczas gdy lekarze i naukowcy na każdym niemal kroku odkrywali nowy aspekt serca jako narządu, artyści szamotali się w chaosie komercjalizmu i kiczu, bezskutecznie poszukując nowatorskiego pomysłu na serce-metaforę. W drugiej połowie XX wieku nasza zdolność do naprawy i ulepszania mięśnia sercowego rosła w imponującym tempie, serce ikona natomiast spadło do poziomu reklamy, poradników motywacyjnych, stylu życia i tanich cukierków. Oczywiście serce wciąż pozostawało naszą ulubioną uczuciową metaforą, mimo iż wiedzieliśmy już, że emocje rodzą się w umyśle. — 174 — Serce współcześnie Coraz trudniej jednak było ten wybór uzasadnić. W epoce umysłu, którą rozpoczęło wydanie przełomowych dzieł Freuda w latach dwudziestych minionego stulecia, słowo serce okazywało się sztampą, kliszą. Ostatecznie – po chwili zastanowienia przyzna to każdy – było jedynie skrótem myślowym, który nie miał nic wspólnego z fizjologicznym sercem. Kiedy mówimy, że ktoś ma wielkie serce, mamy na myśli cechy charakteru, za które odpowiedzialny jest przedni płat mózgu. (Chyba że ta osoba cierpi na przerost serca, wówczas konieczna jest oczywiście konsultacja kardiologiczna). Wszyscy wiemy, że miłość, odwaga i sumienie leżą na drugim końcu żyły szyjnej biorącej początek w sercu. Mimo to metafora wciąż mocno trzyma się przy życiu. Mamy złamane lub gołębie serca. Serce nam się kraje, a kamień nam spada z serca. Nie potrafimy pozbyć się nawyku używania tych fraz, bo tkwią głęboko w naszym sercu. Tymczasem lekarze naciskają na napisanie nowego scenariusza. Na przestrzeni ostatniego stulecia pogłębiali swoją wiedzę na temat serca, badali je z coraz to większą precyzją. Począwszy od pierwszej operacji na otwartym sercu w połowie XX wieku, regularnie otwierali klatki piersiowe, aby sondować bijący organ. Mogli wziąć go w ręce. Rozcinali go, udrażniali zatkane miejsca i wymieniali niektóre części. Serce przestało być tajemnicą. W wyniku medycznego obnażenia serce postrzega się obecnie tak jak nigdy dotąd. Jest czerwono-żółto-szare, napina się jak biceps. Skurcz serca – gwałtowny, krótkotrwały i bezustanny – jest najprężniejszym przejawem życia na ziemi. Uderzenie serca to zadziwiająco złożony przykład bioinżynierii. Harvey miał rację. Serce nie jest źródłem, jest silną pompą, a tak naprawdę dwoma pompami. Prawa pompa wysyła krew do płuc, aby ją natlenić. Lewa zaś wyrzuca natlenioną krew do organizmu, aby go odżywić. — 175 — Genialna maszyna Z punktu widzenia anatomii najlepszą metaforą opisującą serce jest obraz domu złożonego z czterech pomieszczeń. Dwa przedsionki lub górne pokoje serca to jakby salony, gdzie przyjmuje się gości. W nich zbiera się krew napływająca do serca: w prawym – z ciała, w lewym – z płuc. Dwie komory to dolne pokoje, z nich krew wypływa do płuc – z prawego, i do organizmu – z lewego. Prawa i lewa część serca są oddzielone nieprzepuszczalną ścianą – przegrodą sercową. Pomieszczenia po obu stronach są połączone drzwiami – zastawkami. Lewą komorę z lewym przedsionkiem łączy zastawka dwudzielna, prawą komorę z prawym przedsionkiem – trójdzielna. Zastawka dwudzielna jest cienka i twarda jak skóra, składa się z pary płatków wyrastających z włóknistego pierścienia. Z wyglądu przypomina biskupią mitrę, dlatego też nazywa się ją mitralną. Długie i smukłe spoiwa łączą płatki zastawki z drobnymi mięśniami komory. Ich zadaniem jest utrzymanie zastawek zamkniętych, tak aby krew nie przeciekała i nie cofała się do przedsionka. Zastawka trójdzielna zazwyczaj składa się z trzech płatków. Obie zastawki pracują w ten sam sposób. Gdy są zamknięte, powracająca do serca krew zbiera się w przedsionku. Koniec skurczu komory sprawia, że gwałtownie spada w niej ciśnienie, pod wpływem czego otwierają się zastawki. Krew z przedsionka wypada i wypełnia komorę. Potem następuje skurcz komory i szybki wzrost ciśnienia, który zamyka zastawki, uniemożliwiając cofanie się krwi. Są także drzwi kontrolujące przepływ krwi z komór. Zastawka aortalna leży u ujścia lewej komory. Składa się z trzech niewielkich płatków tworzących okrąg. Z wyglądu przypomina symbol mercedesa. Zastawka tętnicy płucnej, po prawej stronie, wygląda identycznie. Obie zastawki otwierają się pod wpływem skurczu komory. Prawidłowa powierzchnia ujścia dla wszystkich czterech zastawek — 176 — Serce współcześnie wynosi około czterech centymetrów kwadratowych, zmniejszenie ujścia do jednego centymetra kwadratowego jest to uważane za ciasne zwężenie zastawki. Jak w każdym porządnym domu także w sercu znajdują się instalacje hydrauliczne – to trzy tętnice wieńcowe. Choć może się to wydać dziwne, serce – mimo przepływającej przez nie krwi – nie otrzymuje od krwinek składników odżywczych, musi się wykarmić na własną rękę. Jedynym źródłem tlenu dla mięśnia sercowego są tętnice wieńcowe. To pierwsze odgałęzienia wychodzące z aorty, tętnicy głównej, które oplatają serce niczym winorośl. Rozdzielają się na coraz mniejsze naczynia i w ten sposób dostarczają sercu konieczny tlen i składniki odżywcze. Dom-serce jest zasilany przez prąd elektryczny. Przewody instalacyjne tworzą tak zwany układ bodźcotwórczo-przewodzący, którego nadrzędnym ośrodkiem jest węzeł zatokowo-przedsionkowy umiejscowiony w ścianie prawego przedsionka. To sercowy rozrusznik wysyłający mniej więcej co sekundę sygnał elektryczny, aby wywołać bicie serca. Podczas ćwiczeń fizycznych lub pobudzenia emocjonalnego mózg wysyła do węzła zatokowo-przedsionkowego sygnał o przyspieszeniu tętna. Potem impuls mózgowy dociera do stacji rozdzielczej, czyli węzła przedsionkowo-komorowego – to grupa komórek znajdująca się między komorami a przedsionkami serca. Następnie mija pęczek Hisa i włókna Purkiniego, odpowiedzialne za równomierne rozprowadzenie pobudzenia w ścianach serca. Konsekwencją zakłóceń w układzie elektrycznym nie są bynajmniej spięcia czy migotanie żarówek, lecz nagła śmierć. Lekarze i naukowcy przekonani, że wreszcie zrozumieli zasadę budowy i działania serca, zaczęli interweniować. Początek epoki operacji serca często datuje się na rok 1902, kiedy szkocki chirurg — 177 — Genialna maszyna Lauder Brunton przeprowadził zabieg na pacjencie cierpiącym na zwężenie zastawki mitralnej na skutek powikłań gorączki reumatycznej. Operacja zakończyła się sukcesem. Tyle że pacjent był nieboszczykiem, a Brunton nigdy nie odważył się powtórzyć zabiegu na żywym człowieku. Trudności piętrzące się na myśl o operacji na żywym sercu były zbyt przytłaczające. Trzeba było czekać, aż do roku 1923, kiedy to bostoński lekarz Elliot Cutler rozciął lewy przedsionek pacjenta ostrzem przyczepionym do palca wskazującego. Pracował na oślep. Ostrzem walwulotomu przebił się przez zrośniętą zastawkę dwudzielną. Wciąż po omacku – zatamował krwawienie za pomocą nici chirurgicznych. Serce pacjenta biło bez zakłóceń. Technika Cutlera okazała się jednak mało skuteczna – kolejne operacje często kończyły się śmiercią operowanego – dlatego została zakazana, aż do czasów po drugiej wojnie światowej. Kolejne trzy dekady to czas nierównomiernego rozwoju. Chirurdzy, doświadczeni na polach bitewnych dwóch wojen, koncentrowali się wówczas raczej na leczeniu naczyń okołosercowych niż samego mięśnia sercowego. Szczególnie warto wspomnieć francuskiego chirurga Alexisa Carrela, laureata Nagrody Nobla, który dowiódł swojej biegłości w tej materii. Udowodnił, że można zastąpić uszkodzone fragmenty ściany aorty kawałkami wyciętymi z innych tętnic lub żył. Aby udoskonalić swój warsztat, Carrel brał lekcje szycia u koronkarki. Jak widać chirurgia to rzemiosło, w którym zdolności manualne są równie ważne jak wiedza. Zanim chirurdzy pokroju Carrela czy Cutlera mogli faktycznie rozpocząć pracę nad samym mięśniem sercowym, trzeba było pokonać jeszcze jedną ważną przeszkodę. Potrzebna była wiedza, jak zatrzymać pracę serca, a potem ją wznowić. Bez tego nieliczne operacje na sercu zazwyczaj kończyły się niepowodzeniem. Frustracja — 178 — Serce współcześnie lekarzy narastała. Mieli wiedzę i umiejętności, ale brakowało im czasu. Nawet jeśli udawało im się zatrzymać serce, śmierć mózgu następowała, zanim zdążyli znów pobudzić je do pracy. Chirurdzy z pierwszej połowy wieku podobni byli do doświadczonych i pełnych woli walki pilotów myśliwców, których wysyłano na misję, oznajmiając, że nie mają dość paliwa, aby dolecieć do celu. Mimo tych wszystkich ograniczeń garstka lekarzy z lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku dokonała rzeczy niezwykłych, zwłaszcza na polu budzącym niezwykle silne emocje – wad wrodzonych, które były przyczyną śmierci ogromnej liczby noworodków. Jednym z najpoważniejszych przykładów nieprawidłowości anatomicznych serca jest tetralogia lub zespół Fallota, nazwany tak dla uczczenia francuskiego lekarza, który jako pierwszy dokonał wyczerpującego opisu tej przypadłości w 1888 roku. Na tetralogię, co sugeruje nazwa, składają się cztery elementy. Pierwszym, najgroźniejszym, jest zwężenie drogi odpływu krwi z prawej komory do płuc. Drugi to duży ubytek w przegrodzie międzykomorowej, będący przyczyną kolejnego defektu w aorcie normalnie odprowadzającej natlenioną krew z lewej komory do ciała. W tej wadzie aorta przesuwa się częściowo nad prawą komorę, zmieniając bieg krwi. I w końcu prawa komora ulega zgrubieniu i słabnie w wyniku nadmiaru pracy, jaką wykonuje, odciążając wadliwe części serca. Skutkiem tej wady jest sinica, czyli „syndrom sinego dziecka”, oraz napady hipoksemiczne. Chore dzieci uczą się, że kucając, zwiększają opór w tętnicach nóg, co zmusza krew do powrotu do płuc i tym samym zapobiega napadom hipoksemicznym. Wcześniej nie było leku na tę chorobę. Wiele dzieci umierało bardzo wcześnie, nieliczni pacjenci dożywali czterdziestki. W 1940 roku dwoje lekarzy z Uniwersytetu Johns Hopkins, kardiolog Helen Taussig i chirurg Alfred Blalock, przy znacznej, — 179 — Genialna maszyna lecz nieudokumentowanej pomocy genialnego pracownika laboratorium Afroamerykanina Viviena Thomasa, opracowali skuteczną strategię walki z zespołem Fallota. Ich metoda nosi nazwę „zespolenia Blalocka-Taussig” i polega na utworzeniu korytarza łączącego arterię normalnie dostarczającą natlenioną krew do ramienia z tętnicą płucną. Naczynia połączone były za zwężeniem uniemożliwiającym tętnicy płucnej dostarczenie odpowiedniej ilości krwi z serca do płuc. Pozwalało to zwiększyć ilość natlenionej krwi w organizmie. Zsiniała skóra niemowląt różowiała w dosłownie kilka minut. Mimo że było to genialne rozwiązanie, wciąż nie usuwało defektu. W tym celu należało przeprowadzić operację na otwartym sercu. Wówczas jednak nawet tak wybitny zespół ekspertów nie był jeszcze na to gotów. Kolejnym innowatorem w dziedzinie leczenia wad wrodzonych był chirurg z Minnesoty C. Walton Lillehei, jeden z najśmielszych kardiologów wszech czasów. Deformacja, przeciw której walczył, to ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej, czyli stan, gdy w ścianie między górnymi jamami serca pojawiają się otwory. Z tego powodu krew powracająca z płuc do lewego przedsionka częściowo przenika do prawego, zanim zostanie wyrzucona do łaknącego tlenu ciała. W wielu przypadkach pacjenci żyją nieświadomi bez żadnych objawów. Jednak gdy otwór w przegrodzie jest na tyle duży, że spora część natlenionej krwi odpływa, konsekwencje mogą być niezwykle poważne. Wzrasta ciśnienie w płucach, a pod jego wpływem krew zostaje przetoczona z prawego przedsionka z powrotem do lewego. Rezultat jest druzgocący, gdyż ta przeciekająca krew jest nienatleniona. Powoduje to sinienie ciała. Lillehei wiedział, jak załatać dziurę, lecz konieczne było zatrzymanie pracy serca. Potrzebował płucoserca, choć takie urządzenie nie zostało jeszcze do końca opracowane. W 1954 roku — 180 — Serce współcześnie przeprowadził zabieg zwany kontrolowanym skrzyżowanym krążeniem. Połączył system krwionośny poważnie chorego siedmiolatka z systemem jego ojca. Odtleniona krew chłopca spływała z głównych żył chłopca do żył jego rodzica. Następnie krew przepływała przez serce i płuca dorosłego i wracała już natleniona do dziecka. Ojciec był płucosercami swojego syna, dzięki czemu chłopiec przeżył trwającą dziewiętnaście minut operację. W tym czasie Lillehei przy pomocy asystentów zatrzymał serce dziecka i zaszył dziurę. Te dziewiętnaście minut było niczym wieczność dla chirurgów, gdyż wcześniej po zaledwie trzech minutach następowała śmierć mózgu. Rozwiązanie było nie tylko wywrotowe, lecz przede wszystkim niezwykle śmiałe. W kolejnym roku Lillehei przeprowadził czterdzieści pięć operacji, korygując wady wcześniej uznawane za nieodwracalne. Prawie wszyscy pacjenci byli dziećmi. Niestety, należało zaniechać techniki skrzyżowanego krążenia ze względu na duże ryzyko zarówno dla dorosłego, jak i dla dziecka. Problem, z którym borykali się Blalock i Lillehei, został wreszcie rozwiązany w 1953 roku, kiedy chirurg z Filadelfii John Heysham Gibbon przy wparciu inżynierów z IBM zbudował pierwsze płucoserce. Wielkie urządzenie, najprościej rzecz ujmując, przejmowało funkcję serca i płuc, wysysając krew żylną, natleniając ją i wtłaczając z powrotem do organizmu. Identycznie jak w wypadku dorosłego w metodzie Lilleheiego, lecz przy zniwelowaniu ryzyka. Gibbon po raz pierwszy zastosował maszynę podczas operacji na otwartym sercu osiemnastoletniej pacjentki, którą utrzymywał przy życiu przez pół godziny, łatając dziurę w przegrodzie międzyprzedsionkowej. Operacja skończyła się pełnym sukcesem, niestety, podczas kolejnych lekarz miał mniej szczęścia, aż wreszcie zupełnie porzucił te zabiegi. (Ten trudny początek tłumaczy, dlaczego Lillehei nie mógł skorzystać z opracowanej przez Gibbona — 181 — Genialna maszyna technologii). Mimo tych niepowodzeń era operacji na otwartym sercu została rozpoczęta. Teraz zarówno lekarze, jak i pacjenci mogli myśleć o sercu w sposób, jaki kilkadziesiąt lat wcześniej zostałby uznany za science fiction. Można było zatrzymać serce, potem je rozciąć, przerobić, zaszyć i na nowo wprawić w ruch. W ciągu kolejnych pięćdziesięciu lat nastąpi tak gwałtowny skok w chirurgii interwencyjnej, że poprzednie cztery tysiące lat rozwoju kardiologii w porównaniu z nimi wychodzą niezwykle blado. W pierwszej połowie XX wieku największy postęp osiągnięto w leczeniu najbardziej rozpowszechnionej i zabójczej choroby serca – miażdżycy tętnic wieńcowych. Obecnie serce najprawdopodobniej nie jest dla nas siedliskiem sumienia czy miejscem, w którym mieszka Bóg, ani nawet metafizycznym nadajnikiem czułych słówek. Myśląc o nim, myślimy o blaszce miażdżycowej, a dokładniej rzecz biorąc – martwimy się, czy w błonie wewnętrznej naszych tętnic wieńcowych nie gromadzą się wysepki cholesterolu. I obowiązkowo zastanawiamy się, co zrobić, żeby pozbyć się tych śmiertelnych osadów, nim nas wykończą na dobre. Mimo iż naukowcy od dawna podejrzewali, że zmiany patologiczne i niedrożność tętnic wieńcowych odgrywają kluczową rolę w rozwoju chorób serca, to dopiero w 1912 roku opublikowanie artykułu Clinical Features of Sudden Obstruction of the Coronary Arteries (Kliniczne następstwa nagłego zablokowania tętnic wieńcowych) autorstwa Jamesa Herricka, lekarza z Chicago, potwierdziło ich przypuszczenia. Autor wprost dowodzi, że skrzepy powstałe w arteriach są bezpośrednią przyczyną zawału serca. Choć była to jedna z najdonioślejszych analiz w historii współczesnej kardiochirurgii, to przez ponad pół wieku nikt nie rozwinął tematu. Dopiero doktor Marcus DeWood ze Spokane wprowadził cewnik do serc pacjentów po zawale wraz ze środkiem kontrastującym, w celu — 182 — Serce współcześnie uzyskania obrazu naczyń krwionośnych podczas prześwietlenia. To badanie, nazwane koronarografią, potwierdziło hipotezę Herricka. Wcześniej wielu lekarzy czuło, że istnieje związek między chorymi tętnicami a zawałem serca. Nie do końca jednak pojmowali naturę tej zależności, dlatego niewiele mogli uczynić, aby zapobiec zawałom. Podawali morfinę, zalecali odpoczynek i zaciskali kciuki, czyli łagodzili symptomy, lecz nie usuwali przyczyny. Wtedy jednak DeWood i inni udowodnili, że hipoteza Herricka jest prawdziwa. W prawie każdym przypadku, jaki zbadano, zakrzep powodował zatkanie tętnicy i mięsień został odcięty od dostawy tlenu. Niedokrwienie powodowało zawał, czyli martwicę mięśnia sercowego, w konsekwencji serce przestawało bić. Ten stan jest poniekąd odległym echem wierzeń starożytnych Egipcjan, dla których serce było metu, czyli systemem irygacyjnym. Gdy płynący z prądem materiał skalny tworzył tamę na rzece, Nil wylewał. Konsekwencje powodzi często były śmiertelne. Lekarze wreszcie odkryli przyczynę zawału serca. Teraz mogli wyjaśnić, skąd się bierze to, co Grecy nazywali promieniującym bólem w klatce piersiowej, a ludzie z XIX wieku – sercową apopleksją: chodziło po prostu o ostre zespoły wieńcowe (OZW). Najważniejsze jednak było to, że zrozumieli, jak walczyć z zawałem serca. Należało rozbić zaporę, a jeszcze lepiej – zapobiec jej powstawaniu. Na pierwszy ogień poszedł środek o działaniu przeciwzakrzepowym rozrzedzający krew, od dawna już stosowany w medycynie – aspiryna. Lek opatentowany przez firmę Bayer w 1899 roku nie pozwalał płytkom krwi tworzyć zakrzepów. Powstawały inne środki zapobiegające krzepnięciu krwi, w tym heparyna wytrącana podczas gotowania wnętrzności świni. Obecnie powszechnym środkiem przeciwzakrzepowym jest specyfik uzyskiwany ze śliny pijawek, co dowodzi, że starożytni lekarze nie zawsze się mylili. — 183 — Genialna maszyna Powyższe leki są jednak bezskuteczne w wypadku już istniejącego zakrzepu. Wtedy zadziałać mogą tylko medykamenty aktywujące plazminę, enzym rozkładający białka wchodzące w skład skrzepu. Pierwsza tego typu substancja została uzyskana z destylowanego moczu zakonnic po menopauzie podczas wytwarzania leku na bezpłodność. Obecnie powszechnie stosuje się tPA (tkankowy aktywator plazminogenu), którego produkcja w latach osiemdziesiątych XX wieku stworzyła podwaliny pierwszego farmaceutycznego giganta, Genentechu. Tempo rozwoju w dziedzinie, w której dotychczas zmiany zachodziły w odstępie stuleci, zapierało dech w piersiach. W ciągu dekady wytworzono skuteczne środki do zwalczania dolegliwości kiedyś uznawanej za nie do pokonania. Leki miały jednak skutki uboczne, co nie powinno dziwić. Środki rozrzedzające krew mogły wywołać poważny krwotok. Dlatego uczeni próbowali przede wszystkim znaleźć sposób na zapobieganie formowaniu się skrzepów. W tym celu musieli odkryć, dlaczego powstawały. Wkrótce cholesterol został uznany za wroga publicznego numer jeden. Od czasów gdy rosyjscy naukowcy na początku XX wieku karmili króliki czystym cholesterolem, a potem obserwowali, jak gryzonie padały na zawał serca, wiedziano, że ten miękki, woskowy tłuszcz ma wpływ na powstawanie i rozwój choroby. Szybko powiązano cholesterol z miażdżycą tętnic wieńcowych. Jednak dopiero w latach osiemdziesiątych dowiedziano się, jak to wszystko dokładnie działa. Schemat narracyjny dobrego i złego bliźniaka, tak częsty w niezliczonych telenowelach i powieściach popularnych, najlepiej pomoże nam zobrazować odkrycia naukowców. Otóż jest zły cholesterol (niskiej gęstości – LDL) – odpowiedzialny za tworzenie płytek miażdżycowych, i dobry (wysokiej gęstości – HDL) – usuwający nadmiar tłuszczu z komórek i transportujący go do wątroby. — 184 — Serce współcześnie W istocie żaden cholesterol nie jest szkodliwy sam w sobie, każdy jest niezbędny do tworzenia błon komórkowych. Problematyczna jak zawsze jest ilość. Przy nadprodukcji cholesterolu jego nadmiar osadza się w naczyniach krwionośnych – i to właśnie jest miażdżyca, prowadząca do zwężenia światła i zablokowania tętnic. Zwyrodnienie arterii jest przyczyną nie tylko zwałów, ale także udarów mózgu. Statyny – leki regulujące produkcję złego cholesterolu przez blokowanie enzymu kluczowego do powstawania tego lipidu, zostały opracowane w toku niezwykle intensywnych badań. Na początku lat siedemdziesiątych dwóch japońskich naukowców rozpoczęło prace prowadzące do stworzenia środka oczyszczającego tętnice. Szybko dołączyli do nich nie tylko inni uczeni, ale także firmy farmaceutyczne. Celem była walka z chorobą, która upośledziła i zabiła mnóstwo ludzi. (Leki przyspieszające produkcję „dobrego” cholesterolu wciąż pozostają kwestią marzeń, choć badania prowadzone na północy Japonii, gdzie ludność nie posiada enzymu przekształcającego dobry cholesterol w zły, pozwalają wierzyć, że niedługo taka forma leczenia będzie możliwa). Od 1970 roku, kiedy rozszyfrowano, jak powstaje blaszka miażdżycowa, okazało się, że sprawa jest bardziej zawiła i groźna, niż początkowo zakładano. Wcześniej sądzono, że cholesterol po prostu przykleja się do wewnętrznych ścian arterii niczym śluz w rurach ściekowych, niemniej rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej złożona. Stan chorobowy rozpoczyna gromadzenie nadmiaru cholesterolu pod błoną wewnętrzną tętnic. To zwabia wszystkożerne komórki, podobnie jak to się dzieje w Pac-Manie, japońskiej grze komputerowej. Następnie cholesterol ulega krystalizacji, przyciąga wapń, twardnieje z wierzchu – i blaszka miażdżycowa gotowa. Potem blaszka miażdżycowa wybucha niczym wulkan. Wypchnięty na zewnątrz cholesterol przyciąga przepływające płytki — 185 — Genialna maszyna krwi, w wyniku czego błyskawicznie tworzy się zakrzep. Odpowiednio duży zakrzep tamuje przepływ krwi i dochodzi do zawału serca. Wybuch takiego wulkanu krwi był przyczyną głośnej śmierci pięćdziesięcioletniego biegacza z Vermont latem 1984 roku. Zawał serca u Amerykanina w średnim wieku nie byłby pewnie aż takim medialnym wydarzeniem, gdyby nie był nim Jim Fixx. W tamtych bowiem czasach Jim Fixx był twarzą rodzącego się w Stanach kultu sprawności fizycznej jako autor bestsellerowego poradnika o bieganiu (The Complete Book of Running). Ten szczupły, zdrowy i pełen energii mężczyzna zalecał wszem i wobec jogging jako sposób na utrzymanie serca w dobrej kondycji. To, że zmarł na zawał mięśnia sercowego, wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Jego zgon tylko poprawił notowania ludzi wierzących, że serce jest narzędziem okrutnego fatum, a nie mięśniem, który można wzmocnić. Życie Fixxa zostało prześwietlone. Okazało się, że w młodości cierpiał na otyłość i palił dwie paczki papierosów dziennie, aż do chwili gdy w wieku trzydziestu pięciu lat zupełnie zmienił styl życia. Sekcja zwłok wykazała, że jego tętnice wieńcowe były całkowicie zapchane, niedrożność jednej wynosiła dziewięćdziesiąt pięć procent, drugiej – osiemdziesiąt pięć procent. Bliscy sportowca wspominali, że nie miał on stałego lekarza prowadzącego i bardzo rzadko poddawał się badaniom kontrolnym. Co najważniejsze jednak, w rodzinie Fixxa odnotowano przypadki chorób serca. Jego ojciec miał dwa zawały: pierwszy w wieku czterdziestu dwóch lat, drugi – śmiertelny – gdy miał lat czterdzieści pięć. Jak widać, wbrew pozorom prawdopodobieństwo zawału serca było u Fixxa bardzo wysokie. Jego śmierć nie oznacza jednak, iż ćwiczenia są niepotrzebne, tylko że nie są wystarczające. Nagłówki gazet poruszające temat zawału Fixxa znamionują jedną z najważniejszych zmian w naszym myśleniu o sercu. — 186 — Serce współcześnie Zrozumieliśmy, że stan naszego serca zależy od naszych przodków. Podobnie jak bohaterowie greckich tragedii naznaczeni fatum nosimy w sobie zawiły szyfr losu zapisany w DNA. W średniowieczu uważano, że serce jest księgą, w której zapisuje się uczynki naszych dusz. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci serce okazało się tekstem, lecz nieco innego rodzaju. Przeszłość jawi się więc jako klucz do poznania przyszłości naszego stanu zdrowia. Modelowym czytelnikiem takiej księgi jest lekarz. Egipskie i chrześcijańskie serce musiało czekać do dnia sądu, aby dać świadectwo o człowieku, współcześnie zeznania serca można pozyskać za jego życia. Dobry kardiolog może być stosunkowo pewny, że jego pacjent cierpi na miażdżycę tętnic wieńcowych po przeprowadzeniu krótkiego wywiadu. Kluczowy jest wiek – choroba rzadko występuje przed czterdziestką. Ważna jest także płeć – u mężczyzn miażdżyca rozwija się wcześniej niż u kobiet (choć obecnie więcej kobiet umiera na choroby układu krwionośnego niż nowotwory). Przypadek Fixxa przypomina nam również, że liczy się historia chorób w rodzinie. Jeśli ktoś z bliskich krewnych lub przodków cierpiał na miażdżycę tętnic wieńcowych przed sześćdziesiątką, nie zwiastuje to niczego dobrego. Samo serce mówi o sobie więcej niż człowiek. Lekarze próbowali zmierzyć ciśnienie krwi od czasów, gdy wielebny Hales wykrwawiał nieszczęsne konie, jednak dopiero na początku XX wieku uświadomili sobie szkodliwy wpływ nadciśnienia, które powoduje osłabienie naczyń krwionośnych, jest przyczyną udaru, zawału serca i niewydolności nerek. Obecnie każdy może zmierzyć sobie ciśnienie krwi, tętno i poziom cholesterolu; postrzegamy serce na podstawie mierzalnych współczynników i ich odchyleń do normy. Poczucie nieprzystawalności, jakie mogli żywić mężczyźni, patrząc na człowieka witruwiańskiego Leonarda, dziś podziela pacjent, — 187 — Genialna maszyna porównując stan własnego serca z normą określoną przez lekarza. Czasem trudno sprostać ideałom. Często ból serca to wiadomość skierowana do człowieka. Ludzie od dawna potrafili rozpoznać dusznicę bolesną i towarzyszący jej ucisk na klatkę piersiową (a czasem także na szyję i ramię), lecz to odkrycie pozostawało wielką zagadką aż do początku XX wieku. Wtedy lekarze zaczęli podejrzewać, że ból może mieć związek z tętnicami wieńcowymi. Obecnie wiadomo, że połączenie tych symptomów jest oznaką miażdżycy naczyń wieńcowych. Nauczyliśmy się wsłuchiwać w głos naszego serca nie tylko, aby pojąć targające nami odczucia lub odnaleźć łączność z naszym Stwórcą, lecz przede wszystkim po to, aby odczytać aktualny stan naszego zdrowia. Ktokolwiek zna kogoś cierpiącego na dusznicę bolesną lub sam doświadczył tej choroby, wie o tym doskonale. Bardziej niż jakakolwiek inna dolegliwość budzi ona w nas poetycką wrażliwość. Szekspir i Keats głowili się, aby znaleźć odpowiednie metafory na opisanie stanu serca, współcześnie ich następcą staje się pacjent usiłujący opowiedzieć lekarzowi, co mu dolega. Porównania i przenośnie są jak najbardziej na miejscu. Oznakami choroby są „palące” i „duszące” odczucia oraz „gniecenie”, „ucisk” i „uczucie ciężkości”. Słowa: „lina lub sznur zaciskający się na piersi” oznaczają poważne ostrzeżenie, natomiast „jakby słoń mi stanął na klatce” – ryzyko śmierci. Dolegliwości pojawiają się podczas wysiłku fizycznego, lecz utrzymują się nawet po chwili odpoczynku. Inne objawy dusznicy to: ból promieniujący do żuchwy czy lewe ramię, trudności w oddychaniu, mdłości czy nadmierne pocenie się. Inne słowne metafory wskazują na rozmaite problemy. Gdy powtarza się „ostry”, „kłujący”, „świdrujący”, „przeszywający niczym szpila” ból, zwłaszcza podczas zmiany ułożenia ciała, bardzo rzadko oznacza to dusznicę bolesną. Kilkusekundowe lub całodzienne boleści — 188 — Serce współcześnie nie liczą się. Często kobiety skarżą się na nietypowe objawy: zmęczenie, duszności, wymioty lub zawroty głowy. Lekarze często z premedytacją wymuszają na sercu jego zeznanie. Podobno w latach pięćdziesiątych XX wieku Paul Dudley White, osobisty lekarz prezydenta Dwighta Eisenhowera, kazał pacjentom wchodzić po schodach z gabinetu mieszczącego się w piwnicach szpitala stanu Massachusetts na trzecie piętro do sali operacyjnej. Po drodze mierzył im ciśnienie i bacznie ich obserwował. Jeśli stan pacjenta był zadowalający po przybyciu na miejsce, orzekał, że nie ma groźby zawału serca podczas zabiegu. Jednakże zmuszanie pacjentów przed operacją do wchodzenia cztery piętra w górę na pewno prędzej czy później wzbudziłoby czujność prawników, dlatego nowojorski kardiolog Arthur Master zbudował pierwszy schodek do step aerobiku, dzięki któremu oceniał stan pacjenta w zaciszu własnego gabinetu. Takie były początki obowiązującej do dziś normy używania bieżni elektrycznej z regulowaną szybkością do diagnozowania pacjentów. Jednak te próby obciążeniowe dawały fałszywe wyniki sugerujące, że wszystko jest w porządku, podczas gdy dolegliwość pozostawała ukryta. Serce jest podobne do człowieka – jeśli zostaje poddane zbyt dużej presji, zdolne jest do kłamstwa. Dlatego lekarze zaczęli je prześwietlać. Rentgenem posługiwano się od czasów jego odkrycia w roku 1895, jednak ta metoda wymuszała konieczność wprowadzenia do serca cewnika ze środkiem kontrastującym. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku w szpitalach pojawiły się ultrasonografy umożliwiające diagnostykę serca w stopniu dotąd nieosiągalnym. Odbijające się od czerwonych krwinek fale ultradźwiękowe tworzyły barwny obraz. Wkrótce do serca i naczyń krwionośnych zaczęto wstrzykiwać za pomocą kroplówek radioizotopy emitujące promieniowanie — 189 — Genialna maszyna gamma, jak tal czy technet. Następnie cząstki wytwarzały promieniowanie wykrywane przez kamery gamma znajdujące się na zewnątrz organizmu. W ten sposób powstawały radioaktywne mapy mięśnia sercowego. Najnowocześniejsze technologie typu PET (pozytonowa emisyjna tomografia komputerowa) oraz MRI (obrazowanie magnetyczno-rezonansowe) dają jeszcze dokładniejszy obraz. W ciągu kilku dziesięcioleci ukryte dla ludzkiego oka serce zostało wystawione bezpośrednio na światło dzienne. Zwiększona świadomość istnienia miażdżycy tętnic wieńcowych w ciągu ostatnich czterdziestu lat silnie wpłynęła na opinię publiczną, mocniej nawet niż Harveyowskie De motu czy prace anatomopatologów. Myśląc o sercu, zastanawiamy się, w jaki sposób możemy zadbać o jego kondycję, nie szczędząc czasu i środków. To nasze prawo i obowiązek, gdyż jesteśmy właścicielami własnych serc w takim sensie, w jakim nigdy nie śniło się to naszym przodkom. Mentalnie uprzedmiotowiliśmy i utowarowaliśmy własne serca. Wokół nich zbudowano wielką machinę biznesową. Współcześnie najbardziej porywające narracje o sercu tworzą nie tyle poeci, malarze, kaznodzieje czy dramaturdzy, ile specjaliści od reklamy i reżyserzy filmowi, aby skłonić nas do wydawania pieniędzy w celu wzmocnienia i poprawy stanu serca. Atorwastatyna (w Stanach sprzedawana pod nazwą lipitor1) jest obecnie najpopularniejszą statyną. To najpowszechniej stosowany środek w walce ze złym cholesterolem. Na początku XXI w firma Pfizer, producent lipitoru, wyemitowała dwie reklamy telewizyjne, w których niezwykle subtelnie i zarazem dobitnie odwołano się do naszych niepokojów i nadziei leżących u podstaw współczesnego postrzegania serca. W pierwszej produkcji z 2004 roku, 1 W Polsce atorwastatyna jest dostępna jako składnik m.in. tulipu, sortisu, atractinu. — 190 — Serce współcześnie zatytułowanej Skier (Narciarz), dziarski sześćdziesięciolatek zjeżdża na nartach po dość nierównym stoku. Jest szczupły i pełen wigoru. Z początku wydaje się nie dbać o otaczający go świat. Cała góra należy tylko do niego. Nagle uświadamia sobie, że jest ścigany. W takt muzyki rodem z detektywistycznych filmów z lat sześćdziesiątych sunie za nim wielki afisz z czerwonym napisem „Poziom cholesterolu: 255” (witruwiańska norma to poniżej 180). Mimo zwinnych uników narciarz nie może zgubić prześladowcy. Wreszcie przeskakuje nad ogromną szczeliną lodową i zatrzymuje się. Rozgląda się wokół, wygrał, zdołał umknąć – tak przynajmniej myśli. Jednak kobiecy głos z offu informuje nas, że jest inaczej. Ostrzega: „Nawet właściwe decyzje nie pomogą ci uciec przed cholesterolem”. Potwierdza to obraz. Widzimy, jak mężczyzna odwraca się od kamery, aby jechać dalej, a na jego plecach widnieje złowieszczy czerwony napis – niczym numer olimpijski. Nie wszystko na szczęście stracone. Głos z offu mówi o lipitorze, który pomaga w zbiciu podwyższonego poziomu cholesterolu, gdy zawodzą dieta i ćwiczenia. Kiedy kobieta wymienia nazwę leku, liczba na plecach narciarza spada do dopuszczalnej normy – 172. Bohater sunie dalej miękko i łagodnie. W kolejnej reklamie, zatytułowanej Diva, z 2002 roku, limuzyna zatrzymuje się przed budynkiem teatru. Piękna kobieta mocno po czterdziestce wysiada z samochodu i rusza po czerwonym dywanie. Wszyscy na nią patrzą. Dłoń dużo młodszego mężczyzny spoczywa na jej plecach – może to jej chłopak, a może ochroniarz. Podnoszą się oklaski, błyskają flesze. Po każdym kroku diwy pojawiają się w ramkach napisy określające godne pożądania wymiary kobiety: „wzrost: 1,75”, „waga: 56 kg”, „rozmiar: 34”. Nagle jednak oczom widza ukazuje się diametralnie inna liczba, znów w kolorze czerwonym: „cholesterol: 273”. Diwa potyka się — 191 — Genialna maszyna i upada, a paparazzi ochoczo dokumentują jej błąd. Lśniący biały napis wyświetla się na czarnym ekranie. „Nieważne, kim jesteś, wysoki cholesterol zagraża wszystkim”. Kiedy głos z offu zachwala zalety lipitoru, młody towarzysz pomaga kobiecie wstać. Nic się nie stało, diwa nawet nie czuje się zakłopotana. Przedstawienie trwa – z błogosławieństwem statyny ona wciąż jest gwiazdą. Reklamy były strzałem w dziesiątkę. Lipitor dwukrotnie był najpopularniejszym lekiem. Jego światowa sprzedaż za ostatnie dziesięciolecie plasuje się na poziomie 10 miliardów dolarów. Mimo słodkiej i radosnej pozy w obu reklamach pojawia się wyraźne ostrzeżenie o wiszącym nad nami fatum. To choroba i nagła śmierć, których chcemy uniknąć. Bohaterowie filmików nie są chorzy. Wręcz przeciwnie – to jednostki prawie idealne. Tryskają energią i pewnością siebie. Mimo dojrzałego wieku są w pełni formy. Nie robią niczego złego, a jednak śmierć drepcze mi po piętach. Zarówno mężczyźnie, jak i kobiecie grozi nagły koniec. Przekaz jest czytelny bez względu na subtelność formy. Nawet najlepsze wysiłki nie wystarczają, nawet jeśli wiedziesz równie cudowne życie, jak tych dwoje, twoje serce może cię w każdej chwili zawieść. Tylko właściwy lek zapewnia konieczną ochronę. Spryt twórców reklam lipitoru polega na tym, że odnieśli się nie tyle do naszego pragnienia zdrowia, ile do lęku przed nagłą śmiercią. Nawet najlepsi nie są w stanie w pełni kontrolować przeznaczenia, a raczej – możemy przejąć kontrolę nad naszym losem, jeśli będziemy zażywali reklamowany środek. Ludzka świadomość ryzyka nagłej śmierci jest tak głęboko zakorzeniona, tak dojrzała, że odczytujemy bezbłędnie przesycone nią sceny, które z pozoru wydają się zupełnie niegroźne, a nawet komiczne. Medyczna rewolucja w sposobach leczenia chorób serca sprawia, że wymyślny przekaz reklamowy jest czytelny. Bardziej niż — 192 — Serce współcześnie kiedykolwiek nauka, a nie sztuka jest odpowiedzialna za nasze postrzeganie mięśnia sercowego. Reklama lipitoru jest skuteczna, gdyż współczesny konsument patrzy na swoje serce w zupełnie nowy sposób. Serce stało się maszyną, którą można dostroić za pomocą ćwiczeń, diety, medycyny, a gdy konieczna jest naprawa, można je oddać w ręce ekspertów. Zmiana myślenia nie jest zaledwie wynikiem nadzwyczajnego postępu w diagnostyce ani dostępności nowych leków. Stoi za nią chirurgia interwencyjna, która od czasów intuicyjnych wysiłków śmiałych prekursorów, przez brawurę ery operacji na otwartym sercu z lat pięćdziesiątych, osiągnęła obecny poziom, gdy dziennie wykonuje się tysiące zabiegów, często niezauważalnie zakłócających życie pacjentów. Od czasu do czasu jakaś operacja staje się wydarzeniem medialnym, a chirurg międzynarodowym celebrytą. Zazwyczaj jednak przebiegają bez echa, choć ratują życie milionom. Jedno z najdonioślejszych osiągnięć w historii kardiologii miało miejsce w 1977 roku w Zurychu, gdy niemiecki kardiolog Andreas Grüntzig, idąc w ślady Wernera Forssmana (choć nigdy nie związał pielęgniarki, co rzeczywiście uczynił późniejszy laureat Nagrody Nobla) wprowadził cewnik z niewielkim balonikiem do częściowo zblokowanej tętnicy wieńcowej pacjenta. Po ustawieniu balonika nad blaszką miażdżycową napompował go, maksymalnie rozciągając naczynie. Powiększenie arterii utrzymało się przez kolejne ćwierć wieku. Niecałe dwie dekady po odkryciu głównej przyczyny zawału serca opracowano bezpośrednie środki zapobiegawcze, a nawet znoszące zagrożenie. Angioplastyka, tak bowiem nazywa się ten zabieg, stała się niezwykle skutecznym sposobem leczenia dławicy bolesnej i miażdżycy tętnic wieńcowych. Metoda Grüntziga, mimo swej śmiałości — 193 — Genialna maszyna i rewolucyjności, była dość brutalna. Balonik często rozrywał wewnętrzną błonę naczynia, powodując lawinę zakrzepów, którym miał zapobiegać. Zdarzało się, że pacjent miał zawał podczas wykonywania zabiegu. Należało przeprowadzić mnóstwo badań, aby osiągnąć optymalną mieszankę składników rozcieńczających krew i usuwających zatory bez ryzyka wywołania krwawienia. Także blizna powstała na skutek naporu balonu na ścianę arterii prowadziła do późniejszego zwężenia tętnicy w jednym przypadku na trzy. Powyższe problemy zostały rozwiązane, gdy wprowadzono stent, podziurawioną rurkę z nierdzewnej stali przypominającą sprężynkę do długopisu, która stała się trwałym elementem anatomii wielu ludzi. (Podobno nazwa wynalazku pochodzi od nazwiska dziewiętnastowiecznego angielskiego dentysty Charlesa Stenta, który opracował rusztowanie do podtrzymywania tkanki twarzy podczas pierwszych prób chirurgii rekonstrukcyjnej). Po zatwierdzeniu stentu w 1994 roku umieszczano go we właściwym miejscu za pomocą balonika Grüntziga, a dokładniej – jego udoskonalonej wersji. Po spuszczeniu powietrza i wyciągnięciu balonika stent zostawał, osadzony w ścianie tętnicy, skąd nie powinien się ruszyć. Pierwsze stenty były dość sztywne, dlatego często trudno je było umieścić w zblokowanej lub zwapniałej arterii. Wkrótce jednak wprowadzono nowe, cieńsze i bardziej giętkie wersje zbudowane z elastycznego surowca, na przykład stopu chromowo-kobaltowego. Skuteczność zabiegu poprawiło też stosowanie leków immunosupresyjnych, początkowo rapamycyny, uzyskiwanej z bakterii wyodrębnionych z próbki ziemi znalezionej na Wyspie Wielkanocnej, w języku Polinezyjczyków zwanej Rapa Nui, później paklitakselu wyizolowanego z kory cisa zachodniego. Obecnie produkuje się stenty uwalniające te leki. W modelowej sytuacji wokół metalowej konstrukcji narasta przynajmniej jedna warstwa — 194 — Serce współcześnie tkanki, wtedy przepływająca krew widzi znajome komórki, a nie ciało obce, i zmniejsza się ryzyko tworzenia zatorów. Zdarza się, że naczynie jest na etapie tak zaawansowanej blokady, że stenty nie pomagają. Sytuację można porównać do wypadku drogowego na moście. Leki i stenty to ciężarówki spychające lub holujące zmiażdżone samochody na pobocze. Czasem jednak w wypadku zostało poszkodowanych zbyt wiele aut. Wywrotka tira blokuje most, trzeba zamknąć drogę i zorganizować objazd. W 1967 roku René Favaloro, kardiochirurg z kliniki w Cleveland w Ohio, znalazł drogę wyjścia z podobnej sytuacji, z powodzeniem przeszczepiając fragment zdrowej żyły z nogi pacjenta powyżej i poniżej zblokowanego odcinka arterii. Narodził się nowy typ operacji – pomostowanie aortalno-wieńcowe, tak zwane by-passy, obecnie najpopularniejszy zabieg kardiochirurgiczny. W 2009 roku raport American Heart Association – amerykańskiego towarzystwa kardiologicznego – donosił, że przeprowadzono już prawie pół miliona tego typu interwencji. Niewyobrażalne stało się rutyną. Często konieczne jest więcej niż jedno pomostowanie, co prowadzi do całkowitej rekonfiguracji serca. Zdrowe naczynia są wycinane z różnych miejsc w organizmie, najczęściej z tętnicy piersiowej wewnętrznej ze względu na jej odporność na miażdżycę. Lekarze stosują też fragmenty z żył nogi oraz z tętnicy promieniowej w nadgarstku. Wadą by-passów jest konieczność otwarcia klatki piersiowej, co stwarza ryzyko zakażeń i konieczność długiej rekonwalescencji. Obecnie pracuje się nad mniej traumatycznymi formami zabiegu. Rutyna coraz bardziej powszednieje. Mniej inwazyjna forma operacji polega na nacięciu klatki z boku, co pozwala uniknąć dzielenia mostka. Chirurdzy nawet ośmielają się przeprowadzać zabieg bez płucoserca i wszywają przeszczepy na bijące serce, nie zatrzymując jego pracy. — 195 — Genialna maszyna Wraz z dynamicznym rozwojem chirurgii nastąpiła jeszcze jedna zmiana w naszym postrzeganiu serca. Obrazy umęczonego serca: krwawiące i płonące serce Chrystusa, wyrwane z piersi serca z opowieści Boccaccia i z dramatów następców Szekspira, potworny organ monstrum Frankensteina, są bliskie pełnym szwów, pooperacyjnym sercom milionów ludzi. Artystyczny wyraz tej zmiany jest widoczny w pracach brytyjskiego rzeźbiarza Damiena Hirsta, enfant terrible współczesnej sztuki nowoczesnej. Hirst od zawsze zafascynowany był ciałem, jego najsłynniejsze dzieła to umieszczone w słojach kończyny i organy zwierząt. W 2005 roku na londyńskiej wystawie New Religion (Nowa religia), której tematem był konflikt między nauką a religią, Hirst zaprezentował rzeźbę The Sacred Heart of Jesus (Najświętsze Serce Jezusa). Było to serce byka zanurzone w formalinie i zamieszczone w szklanej gablocie. Artysta odniósł się do wizji świętej Małgorzaty Marii Alacoque, oczywiście w prowokacyjnej formie, wbijając w narząd nie tyle strzały, ile igły do zastrzyków i różne rodzaje skalpeli chirurgicznych. Koronę cierniową zastąpił drut kolczasty. Naprawdę widząc dzieło po raz pierwszy, trudno nie poczuć pełnego empatii kłucia w sercu. Praca Hirsta odnosi się do świata,w którym serce wciąż pozostaje metaforą, lecz odartą z dawnych znaczeń i z trudem szukającą nowych. Symbol został kompletnie zsekularyzowany. Święte serce z wizji Alacoque zostało przebite przez grzechy ludzkości, serce Hirsta kaleczą przyrządy lekarskie. Serce przestało być skarbnicą Bożej łaski i przebaczenia, stało się przedmiotem doczesnej technologii i medycyny. Stygmaty średniowiecznych świętych ustępują miejsca chirurgicznym bliznom. Hirst zdaje się mówić, że serce może i zachowa symboliczny status, lecz aktualnie zdominował je skalpel. * * * — 196 — Serce współcześnie Tętnice wieńcowe nie były jedynym obszarem, w który ośmielili się zapuścić chirurdzy, gdy udało im się poskromić puls. Ogromny postęp dokonał się także w dziedzinie zastawek. Oczywiście próby chirurgicznego leczenia wadliwych zastawek pojawiały się już wcześniej, niemniej dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku można było mówić o skutecznych działaniach na tym polu. Najpopularniejszą formą leczenia stała się wymiana zastawek. Teraz serce nie tylko było naprawiane – stawało się także wymienialne. Pierwszym mistrzem w dziedzinie wymiany zastawek był kardiochirurg o zgrabnym nazwisku Albert Starr2. W 1960 roku wraz z Lowellem Edwardsem, inżynierem, który opatentował hydrauliczną maszynę do cięcia drewna i pompę paliwową do samolotów, opracowali sztuczną zastawkę Starra-Edwardsa. Ich wynalazek odznaczał się niezwykłą prostotą – składał się z silikonowej kulki i metalowego koszyczka. Kulka naśladowała ruch płatków zastawki, poruszając się pod wpływem zmiany ciśnienia i skurczu mięśnia. Ruch kulki w kierunku dna koszyczka otwierał zastawkę i umożliwiał przepływ krwi między kulką a metalowymi ramionami koszyczka. Osadzenie kulki w koszyczku zamykało przepływ krwi. Wadą pierwszej sztucznej zastawki były powikłania zatorowe prowadzące do udaru. Mogła także prowadzić do anemii i do żółtaczki na skutek blokowania i rozpadu czerwonych krwinek. Kolejny odważny kardiochirurg o ciekawym imieniu – Viking Bjork, opracował zastawkę z uchylnym dyskiem przywodzącym na myśl uniesioną deskę klozetową. Skojarzenie odległe, acz uspokajające. Ten rodzaj zastawki był w częstym użyciu w latach siedemdziesiątych, projekt nie był wszakże wolny od usterek – element podpierający dysk mógł ulec zablokowaniu, co prowadziło 2 Ang. star – gwiazda. — 197 — Genialna maszyna do katastrofalnej w skutkach awarii i śmierci w 619 przypadkach na 80 000 zoperowanych pacjentów. Była to wystarczająca liczba do wycofania produktu z rynku w 1986 roku. Trudność oczywiście polega na tym, że podczas gdy w wyniku podobnej blokady, na przykład zawiasu w klapie z tyłu samochodu, produkt zostaje wycofany i wadliwa część w krótkim czasie ulega wymianie, to w wypadku zastawki konieczny jest dłuższy pobyt w garażu. Kolejnym krokiem były zastawki biologiczne, zbudowane z krowiego lub świńskiego osierdzia – workowatej zewnętrznej błony obejmującej serce. Niektórzy lekarze stosowali także całe zastawki zwierząt, wszyte do środka rusztowania z cienkiego drutu. Do usztywnienia – w pewnym sensie garbowania – tkanki używano środka konserwującego – aldehydu glutarowego. Inni przeszczepiali ludzkie zastawki pobrane od dawców po stwierdzeniu śmierci mózgowej i wcześniej poddane krioprezerwacji ciekłym azotem. Oczywiście w żadnym razie nie jest to żywa tkanka, lecz niezwykle cenny materiał. Dlatego, nie zdarzają się odrzuty, jak to bywa w przypadku przeszczepów. Od chwili gdy Elliot Cutler przeciął serce skalpelem, medycyna poczyniła ogromne postępy w dziedzinie leczenia niesprawnych zastawek. Chirurdzy stosują mniej inwazyjne metody. Pomocny jest tu robot chirurgiczny da Vinci, nazwany na cześć żyjącego pięćset lat temu artysty, który pozostawił po sobie niezapomniane szkice zastawki sercowej. Urządzenie składa się z panelu sterowania i stereowizyjnej kamery. Lekcje gry na flecie pomogły Laënnecowi w jego pracy lekarza, podobnie jak kurs u koronkarki rozwinął talent chirurgiczny Alexisa Carrela, a teraz kolejne pokolenia chirurgów, wychowane na konsolach do gier wideo, z pewnością w przyszłości efektywnie wykorzystają nowe umiejętności manualne. W ciągu kolejnej dekady kardiolodzy przestawią się — 198 — Serce współcześnie na nieinwazyjne metody wszczepiania zastawek analogicznie do zmiany, jaka nastąpiła we wprowadzaniu stentów. Nie trzeba będzie zatrzymywać serca. Być może nadchodzi zmierzch operacji na otwartym sercu. Jednak tym razem przyczyną nie będzie brak wiedzy, a jej nadmiar. * * * — 199 — Genialna maszyna to połączenie stylu Jürgena Thorwalda z erudycją prof. Andrzeja Szczeklika. Książka jest dziełem braci – kardiologa i pisarza – którzy opowiadają o najbardziej niezwykłym i tajemniczym organie naszego ciała – sercu. W zaskakujący sposób przedstawili rozwój wiedzy o ludzkim sercu oraz jego miejsce w kulturze od antyku po czasy współczesne. Poznaj historie lekarzy szaleñców eksperymentuj¹cych na w³asnym ciele, przypadek cz³owieka ¿yj¹cego z „odkrytym” sercem oraz prze³omowe odkrycia medyczne. Każdy rozdział rozpoczyna się barwną historią, w której bohatera trapi jakiś „problem sercowy”. Autorzy z wdziękiem przechodzą od dzieł Platona czy Dantego do opisów pionierskich operacji, od analizy Frankensteina Mary Shelley do możliwości, jakie daje współczesna medycyna. To książka, którą podobnie jak opowieści Thorwalda czyta się z wypiekami na twarzy i z ogromnym zainteresowaniem. STEPHEN AMIDON THOMAS AMIDON Cena detal. 37,90 zł Genialna maszyna Pierwsza w historii biografia serca – genialnej maszyny wprawiaj¹cej nas w ruch Genialna maszyna Biografia serca STEPHEN AMIDON THOMAS AMIDON