Efekt domina. Kiedyś człowieka uznawano za martwego, gdy przestawał oddychać i zamierało jego serce. Dziś mamy śmierć komórki, narządów, śmierć biologiczną, kliniczną, śmierć pnia mózgu. Wszystkie te stany przenikają się nawzajem, a ich definicje czasem wydają się sobie przeczyć. Gdy zatrzyma się serce, możemy przywrócić jego czynność dzięki reanimacji. Jeśli ustanie oddech, może go podtrzymać respirator. I tak ludzie, którzy jeszcze 60 lat temu nie mieliby szans, wracają do żywych. Z kolei od osób uznanych za zmarłe pobiera się do transplantacji narządy, które ożywają i funkcjonują w ciele innego człowieka. Może więc śmierć jest jak układanka domina? Jesteśmy w stanie zatrzymać przewracające się klocki, ale tylko do pewnego momentu? Ile pięter ma śmierć Śmierć towarzyszy nam od pierwszych chwil naszego istnienia. Początkowo w skali mikro, bo codziennie umierają komórki naszego organizmu. Niektóre, jak te brunatnej tkanki tłuszczowej u noworodków, przestają być po prostu potrzebne. Inne z kolei taki mają cykl życia. Na przykład czerwone krwinki krążą w naszych naczyniach krwionośnych około 120 dni, a potem giną, tyle że zupełnie tego nie zauważamy, bo szpik kostny regularnie dostarcza nowych erytrocytów. Komórka może również popełnić samobójstwo. Gdy jej wewnętrzne systemy zabezpieczeń stwierdzą, że zagraża reszcie organizmu, dochodzi do apoptozy, czyli zaprogramowanej genetycznie autodestrukcji. Z upływem lat coraz więcej komórek umiera przedwcześnie. Wewnętrzne procesy autonaprawy nie nadążają. Starzejemy się. Zawały serca, udary mózgu, miażdżyca, cukrzyca, każda choroba po kawałku nas uśmierca. Z czasem obumierają całe fragmenty narządów, a mimo to człowiek żyje. Odwrotnie jest w przypadku transplantologii. Pobiera się narząd od osoby oficjalnie uznanej za zmarłą, przeszczepia drugiemu człowiekowi i... Gdy na przykład w naczyniach krwionośnych przeszczepionej nerki zaczyna płynąć krew biorcy, ta odzyskuje swoją funkcję, niejako zaczyna żyć na nowo. Można powiedzieć, że pobieramy żywe narządy od martwych ludzi. Nie dałoby się tego wytłumaczyć bez dysocjacyjnej koncepcji śmierci. Zawęża ona definicję śmierci człowieka do jego śmierci jako całości, co nie oznacza, że poszczególne "składniki" osoby są martwe. Wiadomo od dawna, że przez pewien czas od zatrzymania krążenia i oddychania można jeszcze przywrócić funkcję niektórych organów. Na tym przecież opiera się reanimacja, a gdy ona zawiedzie - transplantologia. Kiedy zatem człowiek jest rzeczywiście martwy? Miliony różnorodnych komórek tworzą tkanki, tkanki z kolei formują narządy. Każdy z nich ma pewną autonomię, ale integralność organizmu zależy w dużej mierze od mózgu i świadomości. Czymkolwiek ona jest. Neurolodzy nieustannie próbują sklasyfikować, podzielić, przeliczyć na punkty trudno uchwytne zjawisko świadomości. Nadal jednak pozostaje ona dla medycyny zagadką. Jedno nie zmieniło się od stuleci - jeśli serce stanie na dobre, człowiek umiera. Jeśli nasza "pompa" jest bardzo zniszczona, jedynym sposobem na przedłużenie życia jest przeszczep. Organ można pobrać tylko od dawcy, którego uznano za zmarłego, ale którego ciało jest podtrzymywane przy życiu przez aparaturę. Odmienne stany świadomości "Nie wiemy, gdzie kończą się procesy chemiczne, neuroprzekaźnictwo, a gdzie zaczyna jaźń" - twierdzi dr Jarosław Andrychowski z Kliniki Neurochirurgii Akademii Medycznej w Warszawie. "Trudno zresztą mówić o jednym ośrodku świadomości - dodaje - jest to raczej zjawisko neurofizjologiczne świadczące o aktywności powiązanych ze sobą struktur neuronalnych, związane z cyklicznym pobudzeniem pnia, tworu siatkowatego i aktywnością kory". Jedną z popularnych i szeroko stosowanych metod oceny świadomości jest tzw. skala Glasgow. Lekarz sprawdza reakcje ruchowe (w tym otwierania oczu) i odruchowe, ocenia zdolność do właściwej odpowiedzi słownej. Człowiek w pełni przytomny, zorientowany w miejscu i czasie, otrzymuje w tej skali 15 punktów. Siedem punktów i mniej to stan śpiączki. Ważny z klinicznego punktu widzenia jest także charakter zaburzeń świadomości. Można je określać jako ilościowe albo jakościowe. Przy zaburzonej jakości świadomości chory pozostaje w kontakcie z otoczeniem, jego reakcje są jednak nieadekwatne. Jest splątany, majaczy, może być nadmiernie przyjacielski lub agresywny i nie kontrolować własnych zachowań. Tego typu zaburzenia są wywoływane przez niektóre narkotyki. Z kolei przykładem fizjologicznego ilościowego zaburzenia świadomości jest sen, a patologicznego - śpiączka. Brak wtedy kontaktu z otoczeniem, ale mózg może pracować całkiem sprawnie. W mediach często przywoływane jest pojęcie stanu wegetacji. Człowiek jest wtedy żywy, ale nie ma kontaktu z otoczeniem. Serce i płuca pracują samodzielnie, oczy otwierają się spontanicznie, a czasem w odpowiedzi na bodziec (np. słowne polecenie). Da się zauważyć różnicę między snem a "czuwaniem". Wegetację można pomylić z zespołem zamknięcia, gdy człowiek nie mówi ani się nie porusza (zwykle zachowuje możliwość poruszania gałkami ocznymi i jest to jedyna droga komunikacji ze światem), ale jest przytomny, zdaje sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje. Śmierć człowieka można w skali Glasgow określić jako szczególną formę ilościowego zaburzenia świadomości, pełne i nieodwracalne zniesienie kontaktu z otoczeniem. Człowiek martwy ma w tej skali nie 0, ale 3 punkty. Punkt bez powrotu Nawet mając głęboką wiedzę neurologiczną, można zgubić się w gąszczu testów, skal i mnogości stanów ludzkiej świadomości. Czy można więc inaczej stwierdzić, kiedy następuje definitywny koniec?