boże narodzenie - Wydawnictwo W drodze

advertisement
%2¿(
1$52'=(1,(
(UQHVW%U\OO
7HVVD&DSSRQL%RUDZVND
-DQ$QGU]HM.ïRF]RZVNL23
7RPDV]=LPRFK
Drodzy Przyjaciele,
niektórzy z nas pamiętają zapewne nieśmiertelny monolog Jana Tadeusza
Stanisławskiego „O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego
Narodzenia”. Tę prawdę każdy ksiądz wyrecytuje o dowolnej porze dnia
czy nocy. A jednak to właśnie w Boże Narodzenie jesteśmy blisko Boga tak
mocno, jak tylko się da. W te święta, jak w żadne inne, uświadamiamy
sobie, że On przyszedł na świat jak każde zwyczajne dziecko, zrodzone
przez matkę. Tak jak my wszyscy. I jest to prawda przerastająca nas
pod każdym względem, ale bez niej, o czym często zapominamy,
nie ma mowy o chrześcijaństwie.
Boże Narodzenie ma jeszcze jeden wymiar: tego dnia świętujemy tajemnicę
wejścia Boga w rzeczywistość ziemską, która choć nadal ziemska, staje się
także miejscem Jego obecności „po wszystkie dni aż do skończenia świata”.
Z tym większą radością oddajemy do Waszych rąk ten specjalny świąteczny
numer miesięcznika „W drodze”. Pierwszy i – mamy nadzieję – nie ostatni
w historii pisma. Nietypowy, w formie prezentu na czas Oktawy Bożego
Narodzenia. Stworzony z myślą o dniach przełomu roku. A w nim, niczym
w świątecznej kuchni, sacrum miesza się z profanum.
W kuchenno-smakową podróż zabierze Was Tessa Capponi-Borawska,
geniusz radiowego mikrofonu Tomasz Zimoch przeprowadzi przez Turniej
Czterech Skoczni, a legenda baletu i choreografii Ewa Wycichowska zaprosi
do tańca, przypominając, że każdy z nas jest tancerzem. Nietuzinkowy
poeta Ernest Bryll opowie o konsekwencjach wcielenia, a to, czego nie ma
w ewangelicznych opisach dzieciństwa Jezusa, tropić będzie przenikliwa
biblistka siostra Judyta Pudełko.
Życzymy Wam w te świąteczne dni radości w zwyczajności, która najlepiej
oddaje sens wcielenia Syna Bożego. Przychodzi On do nas, a raczej my Go
odkrywamy jako obecnego tu i teraz. On już jest, a święta są nam potrzebne
po to, by jeszcze raz odkurzyć w sobie prawdę o tym, że jednym z wielu
Jego imion jest Miłość, która nie potrafi, nie umie i nie chce oderwać się
od człowieka. •
W numerze:
BOŻE NARODZENIE
7
CAŁKIEM POWAŻNE ŚWIĘTA
tajemnica wcielenia – Wojciech Dudzik OP
13
POETA OD BOŻEGO NARODZENIA
o pieluchach w żłóbku – rozmowa z Ernestem Bryllem
25
MIAŁO NIE BYĆ CHOINKI
wigilia A.D. 1944 – Jan Andrzej Kłoczowski OP
29
SMAKOWANIE ŚWIĘTA
nie szczędźmy radości – rozmowa z Tessą Capponi-Borawską
41
ROSÓŁ Z MAŁYSZEM SMAKUJE LEPIEJ
Turniej Czterech Skoczni – rozmowa z Tomaszem Zimochem
53
DO SERCA PRZYTUL PSA
kiedy zwierzęta mówią ludzkim głosem – Radosław Nawrot
61
ZAPROSZENI DO TAŃCA
mowa ciała – rozmowa z Ewą Wycichowską
70
WIZYTA DUSZPASTERSKA
opowiadanie – Jarosław Mikołajewski
77
CO TO BĘDZIE ZA DZIECIĘ?
o ewangelii dzieciństwa – rozmowa z siostrą Judytą Pudełko PDDM
DOMINIKANIE NA OKTAWĘ
90
ZAWRÓT GŁOWY – Rafał Wędzicki OP
91
OKŁADKA – Marek Kosacz OP
92
BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY ZOBACZYLI – Dominik Jarczewski OP
93
ZBAWIĆ, A NIE POLEPSZYĆ – Maciej Soszyński OP
94
WYCHOWANIE DO WIECZNOŚCI – Zygmunt Chmielarz OP
95
ILE MOŻNA CZEKAĆ? – Jarosław Głodek OP
96
KAZNODZIEJA I UPŁYW CZASU – Wojciech Prus OP
97
STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM... – Mateusz Łuksza OP
POETA TŁUMACZY KLASYKÓW
22
DRUGIE PRZYJŚCIE – William B. Yeats
NOC I SNY – Matthäus von Collin
tłum. Antoni Libera
FELIETON
50
ROK FRANCISZKA – bp Damian Bryl
Zdjęcie na okładce: Henrik Eldholm
MIESIĘCZNIK POŚWIĘCONY ŻYCIU CHRZEŚCIJAŃSKIEMU
Redakcja: Roman Bielecki OP (red. nacz.), Katarzyna Kolska (z-ca red. nacz.), Mateusz Łuksza OP (sekr. red.),
Wojciech Dudzik OP, Dominik Jarczewski OP, Paweł Kozacki OP, Anna Sosnowska (współpraca)
Oprac. graficzne: Łukasz Sulimowski
Druk: Zakład Poligraficzny Antoni Frąckowiak, ul. Unii Lubelskiej 3, 61-249 Poznań Nakład: 1300 egz.
Kolportaż i reklama: Kornelia Winiszewska, tel. 61 850 47 27, [email protected]
Wydawca: Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze
Adres redakcji: ul. Kościuszki 99, 60–920 Poznań, tel. 61 850 47 22, faks 61 850 17 82,
[email protected], www.miesiecznik.wdrodze.pl
Cum permissione auctoritatis ecclesiasticae.
Redakcja nie odsyła materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo adiustowania i skracania tekstów przyjętych do druku.
GROTA NA RODZENI A PA ŃSK IEGO
F O T. A N N A M IC H A L A K- PAW Ł OWSK A
BOŻE
NARODZENIE
6
BOŻE NA RODZEN IE / WOJCIECH DUDZIK OP /
CAŁKIEM
POWAŻNE ŚWIĘTA
•••
O ile widok niemowlaka zawiniętego
w pieluchy nie dziwi nikogo, o tyle niemowlę
śpiące w żłobie budzi zainteresowanie.
Chciałbym więc napisać o żłobie
– drogowskazie w szukaniu Pana Jezusa.
Wojciech Dudzik OP
iałem napisać „ciepły tekst o Bożym Narodzeniu”. Żaden pro-
M blem. Wystarczy umiejętnie połączyć okoliczności zewnętrzne
z zakrytą dla większości tajemnicą Wcielenia i gotowe. Okoliczności
zewnętrzne? Że tak nam ciemno w tym grudniu i zimno i że wszyscy
zmęczeni jesteśmy i zabiegani, że porządki, zakupy i koniec roku
w pracy i trzeba siedzieć po godzinach. Ten opis przeważnie wychodzi
nam w mistrzowski sposób. Listę można jeszcze uzupełnić o remonty w centrum, korki po południu, no i że drogo. Trudniej opisać, o co
chodzi z tą tajemnicą. Jakby brakowało fi nezji w nazywaniu czegoś
o wiele większego przecież i trwalszego. Bo czy wystarczy napisać,
że „Bóg się rodzi”, że „poszli, znaleźli”, i to wszystko w ciepłych kolorach, przyjemnym świetle i w dodatku „dla nas i dla naszego zbawienia”? Idealnie dopasowane rozwiązanie, by nie napisać: pocieszenie dla ludzi dobrej woli spragnionych pokoju, najczęściej w wersji
świętego spokoju od wszystkiego. Jak widać, nie za bardzo potrafię
/ C AŁKIEM POWA ŻNE ŚWIĘTA
7
pisać „ciepło” o Bożym Narodzeniu. Chciałbym więc popełnić kilka
akapitów o „poważnym Bożym Narodzeniu”, biorąc sobie do serca, że
Ewangelia jest dobrą i jeszcze do tego nowiną, a zatem „od śmiertelnej
powagi zachowaj mnie, Panie!” i pozwól umiejętnie ubrać w słowa to,
co we mnie rodzi lektura historii Twoich narodzin.
W rękach ludzi
Zanim jednak o narodzinach, chciałbym przytoczyć zdanie wypowiedziane przez Pana Jezusa w ostatnim dniu Jego ziemskiego życia.
Jest to fragment dialogu między Nim a Piłatem. „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”
(J 18, 37) – odpowiada Pan na pytanie o to, czy jest królem. Zupełnie
na marginesie warto w tym miejscu dodać, że na najstarszym znanym
nam i zachowanym do dzisiaj skrawku papirusu zawierającym słowa
Ewangelii znajduje się właśnie to zdanie. Świadectwo, którego żaden
upływ czasu nie może osłabić i strącić do przepaści zapomnienia.
Czytamy więc słowa, które niejednego z nas – księży odczytujących
na liturgii w Wielki Piątek opis Męki Pańskiej – poruszają do samych
trzewi. Taka w nich moc i siła przekonania.
O czym Pan Jezus mówi? Przede wszystkim o celu swoich narodzin, a więc przyjścia do naszego ziemskiego i cielesnego wymiaru.
O jakiej prawdzie chciał zaświadczyć? Jaka prawda potrzebowała aż
tak dosadnego i niepozostawiającego cienia wątpliwości dowodu? Im
dłużej o tym myślę, tym intensywniej stają przed moimi oczami obrazy niemowlaka całkowicie zależnego od rodziców, a także dorosłego
Chrystusa wydanego w ręce ludzi, stojącego przed Piłatem z rękami
związanymi, zupełnie zależnego od jego wyroku. Bóg wydany w ręce
ludzi, zależny od ich dobrej woli. To jest prawda, o której przyszedł zaświadczyć nasz Pan. Stawia ona do góry nogami mój obraz Boga, w którego rękach jest przecież wszystko, o czym tylko zdołam pomyśleć. Ten
obraz jest wyobrażeniem o Kimś nieznoszącym sprzeciwu, surowo
i precyzyjnie karzącym mnie za lekkie przewinienia, o ciężkich nawet
nie wspominając. Ten Bóg, o którym właśnie tak lub bardzo podobnie
8
BOŻE NA RODZEN IE / WOJCIECH DUDZIK OP /
sobie myślę, stoi przed poganinem, puszącym się kawałkiem ziemskiej
władzy, i z podniesioną głową mówi, że jest Królem, narodzonym,
by dać świadectwo o pokorze Boga. Bo jak inaczej nazwać takie wydanie się ludziom? Ten sam Ewangelista pisze o Słowie, które „przyszło
do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,11). Czy Ten, do którego
wszystko należy, nie mógł przyjść inaczej? Mógł, ale najwyraźniej nie
chciał. Wybrał zależność, możliwość odrzucenia i skazanie na ludzki
kaprys. To wszystko brzmi bardzo poważnie, unosi się nieco ponad
naszymi głowami.
Co mam zrobić z takim bezbronnym Bogiem? Dokładnie to samo,
co się robi z zależnym od rodziców niemowlakiem, albo przykutym do
łóżka starszym współbratem. Zaopiekować się. Brzmi to może poetycko, ale przecież wyczuwamy, o co chodzi. Moja opieka to moja miłość,
oddany komuś czas, kiedy go karmię, podaję mu rękę, poprawiam kołdrę, kiedy cierpliwie słucham kolejny raz tej samej historii. Bóg nowonarodzony i Ten dorosły, sądzony przez Piłata, prosi w najprostszych
słowach o miłosierdzie.
Jeden z milionów
W czytanym podczas pasterki opowiadaniu o narodzeniu Pana
Jezusa z Ewangelii św. Łukasza nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi
na wzmiankę o spisie ludności, od którego przecież cała historia się
zaczyna. Czy to przypadek, że Chrystus urodził się właśnie wtedy,
czy też jakaś ważna i zbawienna informacja dla każdego, kto czyta
i chce uwierzyć w napisane słowo? Jestem pewny, że chodzi o tę drugą
odpowiedź. Spis ludności daje w miarę obiektywny i dokładny obraz
ludzkiej rzeczywistości. Podkreślam to „w miarę”, bo czy jakiekolwiek
liczby i statystyki są w stanie objąć świat naszych spraw? Bóg pojawia
się więc na tym naszym świecie po to, by dać się zapisać, by dołączyć
w pierwszej kolejności do potomków króla Dawida, a szerzej to ujmując,
do wszystkich potomków pierwszego Adama. Chce być między ludźmi. Nawet jeśli jest ich w Betlejem tak wielu, że nie ma w gospodzie
miejsca dla rodzącej kobiety.
/ C AŁKIEM POWA ŻNE ŚWIĘTA
9
Bez trudu można znaleźć w internecie informację, że w czasach
Augusta jego imperium zamieszkiwało 56 milionów ludzi. Tylko o kilka milionów mniej niż we współczesnej nam Italii. Kategorie „mało”,
„dużo” gubią się w dystansie, jaki dzieli nas od tamtych czasów. Ważne
jest więc to, że narodzony na ziemi Bóg nie boi się stać cyfrą, jednym
z zapisanych milionów, po to by jak najbardziej przybliżyć się do nas,
którzy już właściwie wszystko przekładamy na cyfry. Widzę w tym
zbiegu wydarzeń – rozporządzeniu Augusta i czasie rozwiązania, jaki
nadszedł dla Maryi, wyraz solidarności Boga ze mną i Jego szacunek
dla tego, co ziemskie. Przychodzi akurat wtedy, by od urodzenia być
zapisanym – być policzonym między ludźmi.
Przypominam sobie werset z pieśni o Słudze Jahwe z Księgi proroka
Izajasza: „W nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako
zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy
przestępców” (53,12). Proszę się nie obrażać, że prorok mówi tu o przestępcach, a ja piszę, że właśnie ten werset pasuje do policzenia Jezusa
między ludzi. Nasza niezbyt ciekawa sytuacja w grzechu nie czyni z nas
przecież klaunów, którzy tylko udają, że się przewracają, brudzą i wpadają na niezauważoną ścianę. To zdanie proroka opisuje dobrze naszą kondycję, ale także świadomość Tego, który wie, do kogo przyszedł, między
jakich ludzi się wcielił i za kogo w końcu oddał swoje bezcenne życie.
Odwiązanie
W pasterkowej Ewangelii jest jeszcze jeden szczegół, który od wielu
lat przyciąga moją uwagę. Anioł ogłaszający pasterzom nowinę o narodzinach Zbawiciela „dziś”, podpowiada im, że znakiem rozpoznawczym Mesjasza będą pieluszki i żłób służący za kołyskę. O ile widok
niemowlaka zawiniętego w pieluchy nie dziwi nikogo, o tyle niemowlę
śpiące w żłobie budzi zainteresowanie. Chciałbym więc jeszcze napisać
o żłobie – drogowskazie w szukaniu Pana Jezusa. On go sobą wypełnił,
jest więc jak pokarm, jest jak owoc ziemi, którym karmią się zwierzęta. Czy ta podpowiedź anioła odnosi się też do nas, czy dotyczy tylko
tamtej sytuacji? Mam szukać Boga w jedzeniu? Oczywiście powiedze-
10
BOŻE NA RODZEN IE / WOJCIECH DUDZIK OP /
nie „niebo w gębie” nie jest bezsensowną zbitką wyrazów, a to, co mam
na talerzu, jest wciąż Bożym darem.
Spróbujmy jednak pójść inną drogą. Wytycza ją pewne miejsce
w Ewangelii św. Łukasza, kiedy Chrystus uzdrawia kobietę osiemnaście już lat pochyloną ku ziemi. Uzdrowienie ma miejsce w szabat, co
wywołuje oburzenie zebranych w synagodze Żydów. Właśnie wtedy,
broniąc swojego gestu miłosierdzia, Jezus mówi: „Obłudnicy, czyż
każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić?” (13,15). Podobieństwo wymienionych przez Pana
zwierząt z tradycyjnym wyposażeniem naszych szopek możemy uznać
za przypadkowe bądź też celowe. Żłób jest tu nie tyle naczyniem,
w którym zwierzęta mogą znaleźć jedzenie, ile miejscem uwiązania,
oddalenia od źródła wody, przeznaczenia do ciężkiej pracy, przed którą ratuje tylko błogosławieństwo dnia szabatu. Mały Jezus, dając się
położyć w żłobie, jest w miejscu oznaczającym nasze przywiązanie.
Do tego, żeby posiadać i żeby coś znaczyć – począwszy od zespołu,
w którym pracuję, po grono rodzinne spotykające się na imieninach.
Żłób, o którym mówi Jezus uzdrawiający pochyloną kobietę, jest też
pośrednio obrazem każdego naszego pochylenia: ograniczonych horyzontów, znudzenia podobnymi do siebie dniami, tygodniami, latami
i uroczystościami rodzinnymi, niemożnością wyprostowania się, by
stanąć na własnych nogach i realizować swoje zamiary i pragnienia.
Niemowlę w żłobie jest w samym środku tych naszych smutków i braków. Rozsadza je od wewnątrz. Jeśli słyszę dziś dobrą nowinę o Jego
narodzeniu, to mogę doświadczyć upragnionej wolności. W przeciwnym razie grozi mi, że zostanę obłudnikiem, obruszającym się na Boga
za Jego miłosierdzie, który nie dostrzega już w świecie światła, nadziei
i rozwiązania, które przyniósł Zbawiciel.
Moje marzenie
Na koniec, skoro to taki specjalny numer miesięcznika, pozwolę
sobie na pisemne wypowiedzenie mojego marzenia. A marzy mi się
przemiana. By ta szopka, którą pewnie w każdym kościele będziemy
/ C AŁKIEM POWA ŻNE ŚWIĘTA
11
mogli w najbliższych dniach oglądać, zamieniła się w mój klasztor,
moją celę, ulicę, przy której mieszkam, i miasto, którego odgłosy
przeciskają się przez klauzurę. Żebym w moim niekoniecznie magicznym i błyskotliwym świecie miał takie miejsce wytchnienia i pokoju
na ziemi, by zawsze był tam Pan Jezus i Matka Boża w towarzystwie
wcale nie takiego starego świętego Józefa. Każdemu takiej szopki
w życiu życzę. •
Wojciech Dudzik – ur. 1981, dominikanin, członek redakcji
miesięcznika „W drodze”. Pracuje w sekretariacie Polskiej Prowincji
Dominikanów. Mieszka w Warszawie.
12
BOŻE NA RODZEN IE / WOJCIECH DUDZIK OP /
POETA
OD BOŻEGO NARODZENIA
•••
My jesteśmy przekonani, że On powinien
się urodzić u nas, a nie na jakimś
wygnaniu, bo tylko u nas miałby dobrze!
Zaraz byśmy Go obłożyli oscypkami, otulili
pierzynami, nakarmili kiełbasami.
Z Ernestem Bryllem
rozmawia Anna Sosnowska
ANNA SOSNOWSKA: Wśród dominikanów krążą legendy o kolędowaniu
w domu Bryllów. Jak to się zaczęło?
ERNEST BRYLL: Zupełnie przypadkowo. Jeden z naszych przyjaciół,
ksiądz, który został w seminarium warszawskim opiekunem pierwszego roku, zapytał kiedyś, czy mógłby wpaść do nas na kolędowanie
z klerykami. Wtedy Małgosia, moja żona, zadzwoniła też do zaprzyjaźnionego dominikanina i powiedziała: Słuchaj, przychodzą chłopcy z seminarium, może zakolędujecie razem? I tak jedni pojawili się
w czarnych strojach, drudzy w białych. Było także wiele innych osób,
bo kolędowanie to u nas w domu już tradycja. Nasza sąsiadka, która
zajmuje się folklorem, ściągnęła jeszcze ludową orkiestrę spod Warszawy, więc graliśmy, śpiewaliśmy, trochę gadaliśmy o kolędach, no
i tańce też musiały być, bo jak Narodzenie, to Narodzenie! Niezwykle
fajne przeżycie.
Ale opowiem pani o jeszcze jednym kolędowaniu.
/ POETA OD BOŻEGO NA RODZENI A
13
Też pod Bryllowym dachem?
Nie, w Radiu Józef, którego już nie ma. Mój przyjaciel Marek Jaromski (trochę szalony) zadzwonił i powiedział: Przyjedź do mnie do radia
w święta, będziemy kolędować. Ja spytałem: Ale jak? Bo w mojej głowie
jeszcze się nie zakodowało, że ludzie mają przecież telefony komórkowe. Atmosfera w czasie tej audycji była niezwykła – ja zaśpiewałem,
Marek zawtórował i nagle całe radio zaczęło śpiewać, bo słuchacze
dołączali do nas za pośrednictwem telefonów. Potem ktoś powiedział:
To ja wam zaśpiewam kolędę z Podlasia, ktoś inny: A ja z pogranicza
prawosławia i katolicyzmu. Nawet odezwali się ludzie gdzieś zza morza, którzy odbierali tę audycję przez internet.
Przykłada pan taką wagę do kolęd, do ich śpiewania, kultywowania,
bo sam pan ich wiele napisał?
To prawda, niektórzy nazywają mnie nawet poetą od Bożego Narodzenia, ale dla mnie jest to ważne z innego powodu.
Jakiego?
My, jako chrześcijanie, na ogół podchodzimy do zagadnienia
Bożego Narodzenia dość folklorystycznie i nie bardzo myślimy o tym,
że wyznajemy religię monoteistyczną, absolutnie różną od wszystkich innych monoteistycznych religii. W porównaniu do mahometańskiego Allaha czy żydowskiego Jahwe, u nas nastąpiła generalna
zmiana.
Bo Bóg stał się człowiekiem?
Tak. Ja to nazywam wielkim oksymoronem.
Czyli sprzecznością.
14
BOŻE NA RODZEN IE / ERNEST BRYLL /
Ale taką, z której wynika coś zupełnie nowego. My wierzymy w to,
co inne religie monoteistyczne uważają za kompletne szaleństwo,
wierzymy w coś, co się nie mieści w ludzkiej logice, bo jak mógł się
narodzić Ktoś, Kto jest wieczny? Jak wieczność może stać się czasowa?
Wykład tej sprzeczności możemy znaleźć w pierwszej zwrotce kolędy
„Bóg się rodzi” Franciszka Karpińskiego.
Dlaczego rozmyślanie o tym ma dla pana takie znaczenie?
Bo przez to, że Bóg przyszedł na ziemię, stał się, jak ja to mówię,
bratem naszej krwi. W Chrystusie natura boska złączyła się w jakiś
sposób z naturą ludzką, co jest bardzo trudne do pojęcia. W pierwszych
wiekach to wszystko stanowiło poważne zagadnienie i wiele herezji
zasadzało się na tym, że różni myśliciele chrześcijańscy nie byli w stanie tego ogarnąć, więc kombinowali z ciałem astralnym albo z tym,
że Jezus to wysłaniec Boży, a nie Bóg. Albo mieli takie pomysły, że to
wprawdzie Bóg, ale tylko udający człowieka, więc nie mógł odczuwać
cierpienia. Niektórzy nalegali nawet, żeby wyrzucić początek Ewangelii Łukaszowej, bo śmierdzi pieluchami. A tymczasem dotykamy tu
czegoś bardzo ludzkiego.
My chyba temu Dzieciątku też wolimy się przyglądać raczej z pewnego
dystansu. Leży sobie takie święte Niemowlę w aureolce…
Ale przecież są też pieluchy i normalna cielesność. Nasza wyobraźnia cofa się przed tym, jednak dla mnie, jeżeli chce się w ogóle coś
zrozumieć z naszej relacji z Bogiem, niezmiernie ważną sprawą jest
przerobienie Jego człowieczeństwa. To szalenie istotne, bo przecież
dotyka zmartwychwstania – jeśli nie było narodzin i śmierci, czyli
czegoś dojmująco ziemskiego, to nie mogło być też powstania z grobu.
Myślę, że musimy ten temat w naszym polskim katolicyzmie dobrze
przepracować.
Dlaczego właśnie w polskim katolicyzmie?
/ POETA OD BOŻEGO NA RODZENI A
15
Bo na ogół wszyscy jesteśmy jednością wiary, natomiast istnieją
pewnego rodzaju odchylenia barw – inaczej na różne prawdy i sprawy
reagujemy. Jesteśmy bardzo wrażliwi na Boże Narodzenie, chociaż
w taki, powiedziałbym, ludowy sposób. Ja się czasami śmieję, że naszą
sytuację opisuje kolęda „A wczora z wieczora”.
„A wczora z wieczora/ Z niebieskiego dwora/ Przyszła nam nowina/
Panna rodzi Syna”.
Ale gdzie Ona go rodzi? „Za wyrokiem boskim/ W Betlejem żydowskim”. Tymczasem my jesteśmy przekonani, że On powinien się urodzić u nas, a nie na jakimś wygnaniu, bo tylko u nas miałby dobrze!
Zaraz byśmy Go obłożyli oscypkami, otulili pierzynami, nakarmili
kiełbasami. Oczywiście nie przyjdzie nam do głowy, że też byśmy Go
zatłukli jakimiś kłonicami albo czymś innym, bo złość natury ludzkiej
jest wszędzie taka sama.
Czy my przez te wszystkie kolędowe, pastorałkowe opowieści nie próbujemy przypadkiem jakoś na swój sposób oswoić tematu wcielenia?
Jak najbardziej. Przez inne zwyczaje, jak choćby lulanie Jezusa,
także. Ale to zawsze jest Jezus, który się nie zsika, o gorszej rzeczy nie
wspominając. A przecież każdy, kto ma dzieci, wie, że jedną z rzeczy
stanowiących o wyjątkowości relacji jest właśnie ta fizjologiczna bezbronność niemowlęcia. Które zresztą w tym przypadku Bóg oddaje
w grube ręce dość nieokrzesanych pasterzy.
Ojciec Niebieski zachował się nieodpowiedzialnie?
Napisałem kiedyś satyryczną rozmowę aniołów specjalizujących
się w PR i reklamie, rwących sobie pióra z tego powodu, że Pan Bóg
kombinuje zupełnie bezsensownie w sprawie zesłania swojego Syna
na ziemię. Zamiast zapewnić Mu takie miejsce urodzenia, w którym
mówi się ogólnoświatowym językiem, czyli greką, no, ewentualnie
16
BOŻE NA RODZEN IE / ERNEST BRYLL /
po łacinie, a nie po aramejsku, zamiast zagwarantować Mu dobrze
sytuowaną rodzinę, wykształconą, z odpowiednią pozycją społeczną,
to Bóg zsyła Go do kraju pogardzanego przez resztę Imperium Rzymskiego, uważanego za takie, za przeproszeniem, zadupie, zamieszkane
w dodatku przez wariatów, którzy nie chcą wysłać swojego Jahwe do
Rzymu, co było ogólnie przyjętą wtedy zasadą wymiany kulturowej.
Ale jakby tego było mało – myślą sobie anioły – Bóg jeszcze sprawił,
że Jezus pochodzi z Nazaretu, z którego nie może być przecież nic
dobrego, bo to taki przysłowiowy Pcim tamtego okręgu. Nie ma najmniejszej szansy, żeby Jezus zdobył uznanie. I tu tkwi pewnego rodzaju tajemnica, znowu mamy oksymoron, bo coś, co właściwie nie
rokuje nic, daje niebywałe efekty. Oczywiście można to tłumaczyć
zbiegiem okoliczności.
Dużo tych zbiegów okoliczności musiałoby być.
Tak, ale niektórzy uważają, że okoliczności głównie się zbiegają.
A ja, jako poeta, podchodzę do tego tak, że skoro to jest tajemnica, to
ja nie mogę tylko klęknąć przed nią na kolana, ale muszę spróbować ją
zobaczyć, dotknąć jej. Skoro zaniosło mnie w którymś momencie mojego życia do żłóbka, to trzeba poklepać po pupce tę Nieskończoność,
która tam leży, wejść z Nią w kontakt.
A może łatwiej byłoby nam to wszystko ogarnąć, gdyby Jezus zstąpił na
ziemię już jako dorosły?
Przerabiałem temat wcielenia ciągle i na różny sposób, aż nagle
zrozumiałem, że istota tkwi właśnie w Jego dziecięctwie. Niedawno
napisałem wiersz, w którym Matka, podając nam Dziecko, mówi:
„Przytul Je”. Dlaczego chodzi o relację z Dzieckiem? Bo każdy może
Je wziąć na ręce, nawet jeśli jest to człowiek – nie lubię tego słowa
– niegodny, nie w porządku, potrzaskany, popękany, niezałatwiony
z sobą. Przytul Je, słuchaj, jak bije Jego serce, jak Ono jest związane
z tobą.
/ POETA OD BOŻEGO NA RODZENI A
17
„Bądź teraz silny, Tyś Dziecka obroną/ Nawet gdy w życiu twoim wszystko zagubione”.
Matka w moim wierszu apeluje do tego naturalnego odruchu opieki nad małym dzieckiem i przez to prosi o coś więcej. Bo to Dziecko
jest Bogiem, więc przytulając Dziecko, przytulamy też Boga. Mam
pewność, że ten akt przytulenia Miłości, nawet jeżeli wypełnia nas
zwątpienie czy wręcz rozpaczliwie brakuje nam wiary, coś przed nami
otwiera. W Bożym Narodzeniu jest wiele rzeczy nielogicznych, które
nie śniły się żadnym fi lozofom, więc trzeba mieć wielką pokorę, żeby
nie próbować ich uładzić w formę dowodu do przyjęcia. A problem
z człowieczeństwem Chrystusa odbija się, moim zdaniem, także na
naszej relacji z Matką Boską.
Wydawałoby się, że akurat z Maryją nie mamy w Polsce kłopotu, bo Jej
kult trzyma się u nas całkiem nieźle.
Owszem, Polska jest krajem ponoć wielkiego kultu maryjnego,
ale jednocześnie odnoszę wrażenie, że chce się go zepchnąć w pewnego rodzaju ludowość, folklor, a ludzie dostojni i wytworni w swoich rozumowaniach teologicznych patrzą na to z pewnego rodzaju
pobłażliwością, bo przecież musi być jakiś teatr dla ubogich. Jako
poeta widzę to tak, że na dole idą pielgrzymki, a na wieżach siedzą
ci, którzy obserwują ten marsz z dystansem, czasem i niechęcią, bo
ten kult maryjny ich uwiera. A przecież, kiedy przyglądniemy się
obrazom Jezusa w sztuce, to widać na nich Jego pępek, co znaczy,
że Chrystus był związany bezpośrednio z tą Kobietą. Czyli znowu
dotykamy tej dojmującej życiowości i człowieczeństwa w Bożym
Narodzeniu.
Które pan podkreśla w swoich wierszach chyba w jeszcze inny sposób
– pokazując perspektywę śmierci, ku której będzie zmierzał Jezus.
Pisze pan: „Zobaczył pyski wołów wielkie zaślinione/ I cień od uszu
osła – cierniową koronę”.
18
BOŻE NA RODZEN IE / ERNEST BRYLL /
Wie pani, u każdego narodzenia stoi śmierć. Taka jest tajemnica
naszego istnienia i powód, dla którego zadajemy pytanie: po co żyjemy? Boże Narodzenie stawia przed nam wiele bardzo poważnych
kwestii, dlatego ja nie mogę nie zastanawiać się nad tym, co się tutaj
stało? Tymczasem my dziś zamieniamy te święta w zabawę, w Season’s
Greetings – czas podarków.
Atmosfera kolorowych migających światełek czy reklamy z Mikołajem
w roli głównej pojawiające się zaraz po Wszystkich Świętych raczej nie
sprzyjają głębszej refleksji i namysłowi.
To prawda, że atakuje nas dziś sztuczność Narodzenia kupionego.
Tak łatwo otrzymać obecnie substytuty wszystkiego – od szopki komputerowej do gotowej, już ubranej choinki. Nie ma tego elementu obecnego w dawnej obyczajowości: klejenia ozdób i łańcuchów czy lepienia
pierogów. Szkoda nam na to czasu, bo przecież możemy te rzeczy kupić.
I chociaż wydaje się to mało ważne, to zaczyna nas to zżerać od środka
i tak naprawdę czai się za tym ogromne niebezpieczeństwo.
Jakie?
Na tę sprawę trzeba spojrzeć tak: klejenie łańcuchów czy lepienie
pierogów to nie jest strata czasu, ale właśnie zyskanie czasu na przerabianie tajemnicy Narodzenia. Można wtedy pomyśleć, można o tym
porozmawiać, poopowiadać, pouczyć się słów kolęd. Wiadomo, że my
nie będziemy ich śpiewać jak gwiazdy popu, a nasze pierogi może nie
będą takie eleganckie, jak te ze sklepu. No i co z tego? Uważam, że coś
tu pęka, coś się wali, ale wiem też, że ludzie zaczynają zdawać sobie
z tego sprawę i próbują to ratować. Wiem, bo to sprawdzam.
W jaki sposób?
Wybieram się czasem na Służew na roraty do dominikanów. Niezwykły kościół, nie wiadomo dlaczego panuje tam taka atmosfera modlitwy.
/ POETA OD BOŻEGO NA RODZENI A
19
Nie mam pewności, czy oni zasługują na taką łaskę Bożą, ale ja też nie zasługuję, a dostaję. Jest wcześnie rano, siąpi deszcz, przymrozek i wszystko generalnie do chrzanu. Ktoś podwiózł mnie z żoną, wchodzimy do
kościoła. I wie pani co? To jakby scena z jakiegoś filmu. W ciemności
i zimnie stoi tłum młodych ludzi, wielu z nich w garniturkach, z teczkami
czy laptopami w rękach, bo zaraz potem idą do pracy. To mi przywraca
wiarę, że właśnie ci młodzi, i to młodzi z większych ośrodków miejskich,
dadzą sobie radę z tą sztucznością Narodzenia kupionego.
Mówi pan tu także o wspólnocie, o doświadczaniu czegoś razem. To mi
uświadamia, że w wielu pana bożonarodzeniowych wierszach również
jest dość tłoczno.
Relację z Bogiem w dużej mierze trzeba przeżywać samotnie, ale
w wypadku Narodzenia i Dziecka nie jest to możliwe, bo nie da się
adorować Dziecka, nie zajmując się Nim. Gdyby tak wszyscy uklękli i tylko się do Niego modlili, to Ono by zginęło. Czyli musi tu być
jakiś udział, pomoc, zaangażowanie. Poza tym wspólnota staje się
dla nas często ratunkiem, bo każdy z nas jest w taki czy inny sposób
pokaleczony. Opisałem w jednej z moich sztuk, a potem przeniosłem
do „Kolędy-Nocki”, taką sytuację, że ludziom poobcinano po jednym
skrzydle. I mówią im: No lećcie, proszę, jesteście wolni! A oni nie mogą.
I nagle zaczynają podawać sobie ręce i połączeni w gromadę ciężko,
ale unoszą się ponad ziemię. I o to właśnie chodzi. A nie o to, żeby tak
strasznie strzec swojego przeżywania Boga i nie dopuszczać tu żadnych
zakłóceń. Może metafora jest niestosowna, ale znam poetów, którzy
podobnie podchodzili do swojej poezji. A ja zawsze robiłem wszystko,
żeby życie mi przeszkadzało w pisaniu wierszy, bo dopiero wtedy wychodziło to, co naprawdę musiałem napisać.
I uważa pan, że ta zasada sprawdza się także w przypadku wiary?
Tak, ja to tak właśnie widzę. Przychodzę na pasterkę pełen niepewności, czy ja to wytrzymam? Przecież będzie ciasno, duszno, długo,
20
BOŻE NA RODZEN IE / ERNEST BRYLL /
a ja mam tylko małe krzesełko; idę obłożony lekarstwami, bo jestem
sercowiec. Wszystko zaczyna się przerażeniem, a pod koniec wybucha
radość z tego, że On się narodził, cały kościół z tej radości po prostu
chodzi. I nagle okazuje się, że dostałem nowe siły, wracam nawet fizycznie odrodzony, bo naładowały mnie te promienie, fluidy bijące od
innych ludzi.
Czy wcielenie Boga do czegoś pana zobowiązuje?
Przede wszystkim do myślenia – ale nie abstrakcyjnego! – o tym,
co się stało w żłóbku, do próby zobaczenia tego, bo w przypadku ludzi takich jak ja, sam zachwyt niewiele daje. Odczytuję to jako mój
obowiązek. To, że Bóg stał się moim bratem, stawia przede mną wiele
wyzwań i nawet jeśli nie potrafię im sprostać, to przynajmniej muszę
wiedzieć, że nie dałem sobie z tym rady. •
rozmawiała Anna Sosnowska
Ernest Bryll – ur. w 1935 r. w Warszawie. Poeta, autor Kolędy-Nocki
oraz wielu innych sztuk scenicznych, oratoriów, musicali, tekstów piosenek
i programów telewizyjnych. Tłumacz z języka irlandzkiego, czeskiego
oraz jidysz. W latach 1991-1995 był ambasadorem Polski w Irlandii.
Mieszka w Warszawie.
/ POETA OD BOŻEGO NA RODZENI A
21
Poeta tłumaczy klasyków
DRUGIE PRZYJŚCIE
•••
William B. Yeats
Zataczający coraz szersze kręgi
Sokół przestaje słyszeć sokolnika;
Nie ma już osi, wszystko się rozpada.
Nad światem chaos; mętna, krwawa kipiel,
Która zalewa falami i topi
Wszelkie misteria dawnej niewinności.
Najlepsi w nic nie wierzą, a najgorsi
Cali aż wrą od niespożytej pasji.
Czyż to nie znak jakiegoś objawienia?
Czyż nie nadchodzi czas Drugiego Przyjścia?
Drugiego Przyjścia! Ledwom to wymówił,
A oto jaka poraża mnie wizja
Wprost ze Spiritus Mundi: Piach pustynny,
A po nim wolno stawia krok za krokiem
Coś o lwim cielsku, ale z ludzką głową
I pustych ślepiach, okrutnych jak słońce,
Wśród cieni ptaków, krążących nerwowo.
Znowu ciemności; lecz teraz już wiem,
Że sen kamienny tych dwudziestu wieków
Zmieniła w koszmar dziecinna kołyska.
Czyj czas nastaje w końcu? Jakież monstrum
Brnie do Betlejem, by się tam narodzić?
22
POETA TŁU M ACZY K L ASY KÓW / A NTONI LIBER A
Antoni Libera
Pisarz, tłumacz, eseista, reżyser teatralny
•••
NOC I SNY
•••
Matthäus von Collin
Zapadasz oto, święta nocy,
I jak twym światłem pokój lśni,
Tak i na śpiących, też z twej mocy,
Spływają zaraz błogie sny.
Smakują je z upodobaniem,
A gdy się budzą, słychać krzyk:
„Wróć, święta nocy!” I wołanie:
„Wracajcie szybko, błogie sny!”
A NTONI LIBER A / POETA TŁU M ACZY K L ASY KÓW
23
FOT . ANNA GAWLAK
MIAŁO NIE BYĆ
CHOINKI…
•••
Jan Andrzej Kłoczowski OP
ył grudzień 1944 roku. Znajdowaliśmy się w Brwinowie pod
Warszawą. My – to znaczy rodzice, mój piętnastoletni brat Zbyszek, ja – siedmiolatek – oraz zaprzyjaźniona od lat z naszą rodziną
opiekunka dzieci i gospodyni zwana Dudeczkiem. W Brwinowie znaleźliśmy się z początkiem września, wygnani z Zielonki, znajdującej
się po drugiej stronie Warszawy i Wisły, usunięci stamtąd przez Niemców, którzy – nie wiedzieć po co – oczyszczali teren przed spodziewanym nadejściem Rosjan. Przewiezieni przez płonącą Warszawę na
Dworzec Zachodni (było to już po upadku Starówki) dostaliśmy się do
obozu w Pruszkowie, skąd udało się wydostać i schronić u przyjaciół
w Brwinowie.
W połowie października dotarła do nas wiadomość, że mój najstarszy brat Jerzy, który jako plutonowy podchorąży walczył w powstaniu
na Mokotowie, znajduje się w szpitalu w Skierniewicach. Wiadomość
miała postać zapisanej niewprawnym pismem karteczki i była adresowana do gospodarzy zajętego przez nas mieszkanka, który to adres
Jurek pamiętał. Takie kartki, czasami wyrzucane z pociągu, przekazywane od osoby do osoby, były niejednokrotnie jedyną nadzieją
B
/ MI AŁO NIE BYĆ CHOINKI…
25
nawiązania kontaktu z bliskimi czy rodzinami. Bałaganiarscy podobno Polacy niezwykle skrupulatnie dostarczali te kartki adresatom lub
osobom, które mogły przyjść z pomocą.
Po upadku powstania nie działały koleje, nie działała żadna komunikacja, ale rodzice bez chwili wahania podjęli decyzję – jedziemy do
Skierniewic. Jak? Mieszkaliśmy przy stacji kolejowej i wiedzieliśmy, że
mimo braku normalnych połączeń jakieś pociągi czy same parowozy
od czasu do czasu jeżdżą. Polski zawiadowca stacji, dowiedziawszy
się, że mama i ojciec chcą się dostać do syna rannego w powstaniu, zatrzymał przejeżdżający parowóz i tak dotarli do celu. Jurek w ostatnich
dniach powstania w ataku na Królikarnię stracił prawą rękę. Po upadku
Mokotowa rannych powstańców, już jeńców wojennych, przewieziono do Skierniewic i umieszczono czasowo w cywilnym szpitalu. Tam
znaleźli go rodzice. Po powrocie z przejęciem opowiadali, jak czułą
troskliwością powstańcy zostali otoczeni przez miejscowych. Gdy
rana się podgoiła, Niemcy zabrali rannych, w tym Jurka, ze szpitala do
stalagu, czyli obozu dla jeńców wojennych, także w Skierniewicach.
Byli tam powstańcy, ale także berlingowcy (jak wtedy nazywano polskich żołnierzy od generała Berlinga, bezskutecznie pomagających
powstańcom) i sowieci.
W Brwinowie było biednie, nie było za co żyć, wyszliśmy bowiem
z Zielonki jedynie z tym, co dało się unieść na plecach. Pamiętam, że
mama sprzedała złotą koronę z zęba. Wielką pomocą były zupy rozdawane na ulicach przez RGO (Rada Główna Opiekuńcza – jedyna
dopuszczona przez okupantów organizacja charytatywna). Rodzice
i Dudeczek ukrywali przede mną, ale chyba także i przed Zbyszkiem,
że często byli głodni, bo „najpierw trzeba dać jeść dzieciom”. Ale mimo
tego całego niedostatku zawsze coś zaoszczędzili, aby, korzystając
znowu z życzliwości polskich kolejarzy, zawieźć cokolwiek Jurkowi
do obozu. Obozem kierował Wehrmacht. Doświadczeni żołnierze
chyba wiedzieli, że wojna się kończy, i pozwalali, choć nie za często,
na widzenia.
Nadszedł grudzień, było coraz zimniej i głodniej. Któregoś dnia
ojciec powiedział mi, że w tym roku nie będzie choinki. Byłem dziec-
26
BOŻE NA RODZEN IE / JA N A NDRZEJ KŁOCZOWSKI OP /
kiem wojny, widziałem płonącą Warszawę, przeszedłem przez obóz
w Pruszkowie, więc nie była to dla mnie niespodzianka. No cóż, nie
będzie Wigilii, ciocia Ada nie wyjdzie pod koniec wieczerzy z powodu
bólu głowy, co było dla mnie nieomylnym znakiem, że święty Mikołaj
zaraz przyjdzie (tak, tak, prawdziwy święty Mikołaj przychodzi na
Boże Narodzenie!), nie będzie worka z prezentami. Ale opłatek będzie,
prawda? Ojciec potwierdził.
Kilka dni przed Wigilią rodzice czy może sama mama – nie pamiętam – znowu pojechali do Skierniewic, aby podzielić się opłatkiem
z Jurkiem. Ale pojawiła się niespodziewana przeszkoda. Wartownik
oznajmił, że widzenie jest niemożliwe, są dodatkowe zarządzenia. I cóż
na to matka Polka? Jakby przypomniała sobie brata oficera (zginął nad
Berezyną w 1920 roku) i czystą niemczyzną wydała niemieckiemu podoficerowi rozkaz godny feldmarszałka: Przyprowadzić komendanta,
natychmiast! Feldfebel pobiegł i wrócił z komendantem. Rozmowa była
trudniejsza, ale stanowczość Polki połączona ze łzami matki zwyciężyła. Dopuszczono do widzenia. Dla mnie skutek tej rozmowy był ważny.
Otóż mój brat, dowiedziawszy się, że nie będzie w tym roku choinki,
stanowczo zarządził (spotkał się powstaniec z matką!), że w polskim
domu, w najtrudniejszych nawet czasach, musi być choinka. Nie pozwólmy okupantom rządzić w naszych domach!
I była…
I choinka, i opłatek, ten sam, którym mama podzieliła się z Jurkiem. •
Jan Andrzej Kłoczowski – ur. 1937, dominikanin,
prof. dr hab., historyk sztuki, teolog, filozof, duszpasterz, wykładowca,
kaznodzieja, autor wielu artykułów i książek, mieszka w Krakowie.
/ MI AŁO NIE BYĆ CHOINKI…
27
FOT . LUCAS ALLEN
28
ŚPIEWNIK PASTERKOWY /
/
CORBIS
SMAKOWANIE
ŚWIĘTA
•••
Każdy, nie tylko dzieci, powinien
dostać prezent. Bo ten prezent
jest powiedzeniem: Ja w tym momencie
myślałam o tobie i dam ci coś,
co wybrałam dla ciebie.
Bo jesteś szczególny.
Z Tessą Capponi-Borawską
rozmawia Dominik Jarczewski OP
DOMINIK JARCZEWSKI OP: Z jakim zapachem kojarzą się pani święta?
TESSA CAPPONI-BORAWSKA: Pewnie jak każdemu – z zapachem
przypraw korzennych. Jest jednak jeszcze inny zapach, którego nie
potrafię dokładnie określić. To zapach domu moich rodziców we Florencji. Zapach, w którym miesza się woń choinki, pieczonych kasztanów i starego mieszkania.
Na święta wyjeżdża pani do Włoch?
Jednego roku spędzam święta w Polsce, a drugiego – we Florencji.
/ SM A KOWA NIE ŚWIĘTA
29
A w tym roku?
W Polsce. Ale miejsce nie jest najważniejsze. Święta mogę spędzić
gdziekolwiek – ważne, z kim. Staramy się też, żeby i we Włoszech,
i w Polsce gościły na stole te same potrawy. I tu, i tam każdy przyrządza
swoją specjalność. Mój mąż, który jest dobrym kucharzem, przygotowuje wspaniałe śledzie, mama – galaretkę z pomarańczy i cytryny.
Każdy daje coś od siebie. Jednego roku na przykład na stole we Florencji
pojawił się przepyszny makaron z owocami morza.
Czyli taka wigilia składkowa?
Bardziej tutaj, w Polsce. Kiedy jedziemy do Florencji, nie mamy za
dużo czasu na przygotowania, ale w Warszawie, gdzie do stołu zasiada około 30 osób, to konieczność. I to jest coś niezwykle pięknego, że
każdy dzieli się z innymi tym, co najcenniejsze. Mąż robi swoje słynne śledzie, jedna szwagierka – ryby w galarecie, druga – bardzo dobry
pasztet z fasoli. Można by długo wymieniać.
Są takie potrawy, które je się tylko tego dnia i cały rok się na nie czeka?
Tak. I to jest również coś niezwykle ważnego. Pierwszy dzień
świąt jest w mojej rodzinie świętowany po angielsku. Tak zostałam
wychowana. A na takim angielskim obiedzie bożonarodzeniowym
do drobiu czy szynki podaje się sos chlebowy. Moje dzieci uwielbiają go i nie potrafią zrozumieć, dlaczego nie robię go częściej.
Oczywiście mogłabym, ale uważam, że to jest taki sos, który się je
raz do roku. I już!
Taka kulinarna asceza? Czego to nas uczy?
Przede wszystkim szacunku – i to nie tylko dla pory roku czy regionu, w którym żyję, ale i dla podziału mojego czasu na dni świąteczne
i powszednie. Gdybym co drugi dzień jadła christmas pudding, jak
30
BOŻE NA RODZEN IE / TESSA C A PPONI-BOR AWSK A /
jakąś zwykłą szarlotkę, to straciłby on nie tylko swój sens, ale i tę niesamowitą aurę, która go otacza.
Zdradzi pani przepis?
Oczywiście. Bardzo lubię tę potrawę, ponieważ samo jej przygotowanie związane jest z – jak to ojciec przed chwilą powiedział – kulinarną
ascezą. Puddingu nie da się przyrządzić ot tak, w biegu. Kiedyś zaczynano go przygotowywać zaraz po Bożym Narodzeniu – na następny
rok. Używano bakalii, które zostały po świętach. Ja zaczynam przygotowania dwa miesiące przed świętami. Trzeba wymieszać suszone
owoce, migdały, mąkę, miękisz z białego chleba, skórkę pomarańczową
i przyprawy korzenne, a następnie macerować to wszystko w alkoholu: w ciemnym piwie, rumie lub koniaku. Następnie, gdy przychodzi
tzw. Stir-Up Sunday [ostatnia niedziela przed rozpoczęciem Adwentu
– przyp. red.], każdy domownik musi zamieszać ciasto i po cichu wypowiedzieć jedno życzenie. Potem gotuje się tę mieszaninę na parze
przez osiem godzin i odstawia do Bożego Narodzenia. Wszyscy w mojej
rodzinie uwielbiają pudding. To esencja świąt. Wnosi się taką słodką
kopułę, polewa koniakiem i podpala. Następnie trzeba zrobić rundkę
wokół stołu, pilnując, żeby pudding nie zgasł.
Ktoś biega z nim wokół stołu?
Tak. I mówi każdemu: Happy Christmas!
Kto z domowników to robi?
Zazwyczaj ja.
Trzeba chyba uważać, żeby się nie zająć od tego puddingu!
Trzeba przede wszystkim uważać, żeby pudding nie zgasł. To nie
byłby dobry znak.
/ SM A KOWA NIE ŚWIĘTA
31
Zasiadamy do świątecznego stołu, składamy sobie życzenia, cieszymy
się swoją obecnością… a cały rok żyjemy zupełnie inaczej.
Ale tak wcale nie musi być. To, że święta są dla mnie czasem dziękowania, nie zwalnia mnie z tej wdzięczności każdego dnia. Potrawy
świąteczne są wielkim darem, ale takim darem jest też każdy obiad.
Tu nie ma żadnej konkurencji. Potrzebujemy tych szczególnych momentów. I potrawy pomagają nam wejść w ten niecodzienny nastrój.
Czy te święta nie są za przyjemne? Spotkania rodzinne, kolędy, smakowite potrawy, prezenty – tyle tego jest, że nie pozostaje za wiele miejsca dla Pana Boga.
Szczerze?
Szczerze!
Ja uważam, że powinno być przyjemnie. Koniec końców świętujemy
narodziny Dziecka. Proszę ojca, mamy czas na smutek, tak?
Mamy…
Skoro raz do roku możemy świętować radośnie, w gronie rodzinnym, kiedy za oknem jest okropnie zimno…
…nie ma co oszczędzać tej radości?
Nie ma co oszczędzać! Oczywiście irytuje mnie, że w wielu krajach
Boże Narodzenie stało się świętem konsumpcjonizmu i że w dzielnicach handlowych już od października zaczyna się świąteczny szał.
Denerwuje mnie ta orgia prezentowa. Owszem, parę lat temu pisałam,
że każdy, nie tylko dzieci, powinien dostać prezent. Bo ten prezent
jest powiedzeniem: Ja w tym momencie myślałam o tobie i dam ci
coś, co wybrałam dla ciebie. Bo jesteś szczególny. Takie jest znaczenie
32
BOŻE NA RODZEN IE / TESSA C A PPONI-BOR AWSK A /
prezentów! Jeśli w ten sposób na to spojrzymy, to się okazuje, że nie ma
sensu robić prezentów na łapu capu, w biegu, odhaczając listę: ciocia,
mama, wuj… – i skreślamy.
A często do tego się to sprowadza.
W tym roku moja szwagierka zaproponowała, żebyśmy losowali jedną osobę, dla której, poza najbliższą rodziną, przygotowujemy prezent.
Zamiast 10 drobiazgów w biegu, każdy koncentruje się na tej osobie. Dla
mnie to było bardzo interesujące, bo musiałam się dobrze zastanowić,
co tej osobie sprawiłoby największą przyjemność.
Prezent można kupić, a można też samemu zrobić. Ma pani taki zwyczaj?
Tak, tak. Co roku robię przetwory.
Hm… Brzmi smakowicie…
To jedyna rzecz, którą potrafię dobrze zrobić. (śmiech) To jest wymiar
mojej miłości. Za każdym razem staram się znaleźć nowe przepisy, które
następnie wypróbowuję z moją nieocenioną panią Lesią.
A jaki prezent najbardziej pani wspomina?
Kiedy miałam cztery lata, dostałam ogromną lalkę. Niby nic w tym
szczególnego – każda dziewczynka marzy o takiej i kiedyś ją dostaje,
ale ta lalka była dla mnie szczególna. Przede wszystkim była ogromna. Byłam nią zauroczona. Jako dziewiętnastolatka znalazłam pod
choinką rower.
Zmieścił się?
Zmieścił. To było niesamowite… Ale najbardziej niezwykłe są
prezenty, które dostaję od mojego męża. Ciągle mam poczucie, że nie
/ SM A KOWA NIE ŚWIĘTA
33
dorastam do nich. On zawsze potrafi mnie zaskoczyć czymś niesamowicie pięknym. I zawsze ma takie pomysły! I zawsze trafia! A ja co
roku mam ten sam problem – znaleźć prezent dla mężczyzny to katorga.
Nigdy nie wiem, co kupić. Nowy krawat? – Nie! Jeśli chodzi o dobór
prezentów, mężczyźni są niezwykle trudni.
Chyba pani nie pomogę. Ja najbardziej lubię niespodzianki.
Ja też! Z wiekiem coraz mniej interesują mnie materialne prezenty.
O wiele więcej radości może sprawić propozycja wspólnego wyjazdu
z mężem albo bilet do teatru, kina czy na koncert. Rzeczy materialne
przestają być dla mnie takie ważne. No może z jednym wyjątkiem
– książek. Mogę je dostawać w każdej ilości.
Mówiliśmy już trochę o zapachach, o smakach, a z jaką muzyką kojarzą
się pani święta?
Jednoznacznie z Mesjaszem Haendla.
Ta pierwsza część jest przepiękna…
I bardzo ważna dla mnie. W naszym florenckim domu aż do wieczerzy wigilijnej choinka jest zamknięta w salonie. Nikt nie ma do niej
dostępu. Cała rodzina zbiera się o wyznaczonej porze pod drzwiami,
bo wiadomo, że Święty Mikołaj zostawia tam prezenty. W tym czasie
wchodzimy we dwie z mamą przez boczne drzwi, mama dzwoni srebrnym dzwonkiem i wtedy drzwi się otwierają. To jest coś pięknego! Jest
ciemno, choinka pełna świateł, a w tle słychać muzykę Haendla.
A zatem na pierwszym miejscu Mesjasz. Potem Oratorium na Boże
Narodzenie Bacha. Kolędy odkryłam dopiero, gdy przyjechałam do
Polski. Co prawda w czasie świąt śpiewaliśmy bardzo dużo kolęd angielskich, ale z tradycją wspólnego kolędowania, które trwa do końca
stycznia, spotkałam się dopiero tutaj. Dla mnie to była nowość. Włosi
mają dwie kolędy, ale one są nieznośne.
34
BOŻE NA RODZEN IE / TESSA C A PPONI-BOR AWSK A /
Dlaczego?
A słyszał je kiedyś ojciec?
Nie.
To proszę gdzieś znaleźć Tu scendi dalle stelle. O-krop-ne! I wszyscy fałszują. To jest przeżycie! Bardzo nie lubię tej kolędy. Natomiast
uwielbiam polskie i angielskie kolędy. Pamiętam, że kiedy jeszcze nie
mieliśmy telewizji, niania nastrajała radio na świąteczne orędzie królowej, po którym następowała retransmisja Carol Service chyba z King’s
College w Cambridge. To było rzeczywiście piękne.
Od muzyki przejdźmy do sztuki. Który obraz o tematyce bożonarodzeniowej jest pani ulubionym?
Jest taki obraz w naszej florenckiej kolekcji – Madonna z Dzieciątkiem przypisywana siedemnastowiecznemu malarzowi Bernardinowi
Mei. Maryja nosi na ręku Jezusa. Ten obraz zawsze mi towarzyszy.
Jego zdjęcie noszę przy sobie. Ta Madonna jest po prostu piękna! Lubię też Adorację pasterzy z Tryptyku Portinarich Hugo Van der Goesa
z Galerii Uffi zich oraz znajdujący się w moim rodzinnym domu siedemnastowieczny obraz Viviana Codazziego przedstawiający szopkę.
Tak się dobrze składa, że wisi w pokoju sąsiadującym z choinką.
Czyli zwykłej szopki już nie potrzeba?
Nie. Szopka jest. Muszę się przyznać, że fascynują mnie szopki
neapolitańskie.
Te z mnóstwem figurek?
Tak! Te figurki…
/ SM A KOWA NIE ŚWIĘTA
35
Kiedy pani o tym wspomniała, to przypomniał mi się obraz z dzieciństwa – mieszkanie nauczycielki mojego taty, pani Celeste Zawadzkiej,
Włoszki, która zapraszała nas „na szopkę”. Pamiętam te figurki. Niezwykłe. I co roku musiała się pojawić nowa.
Jeśli będzie ojciec we Włoszech, proszę koniecznie odwiedzić muzeum San Martino w Neapolu, w którym znajduje się dział poświęcony
szopkom. Można tam zobaczyć niesamowite rzeczy, bo te szopki zajmują nieraz powierzchnię całego pokoju. Są one też bardzo interesujące
z punktu widzenia antropologii jedzenia.
Jedzenia?
Tak! Bo tam wszyscy jedzą. To jest niesamowite!
Wszyscy jedzą. A kto idzie do stajenki?
Chodzą do niej, chodzą… Ale po drodze jedzą. Jest tam sporo anachronizmów. Można na przykład zobaczyć kobietę, która gotuje wielki
garnek polenty, czyli takiej mamałygi kukurydzianej, której oczywiście nie mogło być w czasach Jezusa. Ale są i rybacy, którzy przynoszą
świeże ryby i je sprzedają. Jest pani, która piecze kasztany. Są również
takie siedemnasto-, osiemnastowieczne szopki z przepięknymi figurami
ubranymi w haftowane jedwabie. To jest niesamowite.
Taka właśnie szopka jest w pani rodzinnym domu?
Tak, choć oczywiście nie aż tak rozbudowana.
Bo trzeba powiedzieć, że pomysł szopki pochodzi z Włoch – od świętego
Franciszka.
U swoich początków szopka miała spełniać funkcję dydaktyczną. Zupełnie jak freski w kościołach, które dla ludzi nieumiejących
36
BOŻE NA RODZEN IE / TESSA C A PPONI-BOR AWSK A /
czytać były rodzajem komiksu. Co do szopki, to muszę jeszcze dodać,
że w moim domu aż do Wigilii żłóbek w szopce pozostaje pusty, natomiast trzech króli stawiamy w pewnej odległości. W szopce pojawią
się dopiero 6 stycznia.
W święto Trzech Króli, we Włoszech zwane Befana.
Czyli stara wiedźma.
Wiedźma? A co ona ma wspólnego z trzema królami?
Niektórzy utożsamiają ją ze słynną Sybillą Kumańską, która, jak
wiemy z Kaplicy Sykstyńskiej, zaliczana była do osób przewidujących
nadejście Jezusa. Słowo „Befana” pochodzi od Epifania i tutaj nie ma
dwóch zdań. La Befana to jest to samo, co polskie mikołajki. To przede
wszystkim święto dla dzieci, które wieczorem wystawiają dla wiedźmy
pończochę. Ona zaś zostawia w niej różne słodycze, ale przede wszystkim kawałek słodkiego węgla.
Węgla?!
Tak. W Polsce na niegrzeczne dzieci czekają rózgi, a we Włoszech
– węgiel. W związku z tym, że każde dziecko jest czasem niegrzeczne,
na dnie tej pończochy zawsze jest węgiel.
Ten węgiel trzeba potem zjeść?
Tak. Niech się ojciec nie przeraża – to jest taki wyrób z cukru imitujący węgiel.
Uff… Wrócę w takim razie do pytania, gdzie w tym radosnym świętowaniu jest miejsce dla Pana Boga?
/ SM A KOWA NIE ŚWIĘTA
37
A ja znowu odpowiem, że nie trzeba oddzielać tego, co rodzinne,
wspólnotowe, od tego, co związane z moją osobistą wiarą. Dla mnie
Boże Narodzenie to czas, kiedy dziękuję Bogu za moje dzieci.
Sporo musiało się zmienić w tym świętowaniu, od kiedy została pani matką?
Tak. I bardzo dobrze pamiętam te trzy razy, kiedy w czasie świąt
byłam już w ciąży. Szczególnie wspominam wigilię z 1998 roku. Zjechało się wtedy do Warszawy mnóstwo osób. Chyba ostatni raz byliśmy w takim składzie: i moi rodzice, i ciotka… Towarzyszyło mi wtedy
niezwykłe poczucie, że jestem częścią większego planu. Przeżywałam
ciążę jak mój mały Adwent, a każdy Adwent jest dla mnie jak ciąża.
Trzeba się dobrze przygotować do porodu. Dlatego nie lubię przechodzić do świętowania zmęczona.
Jak to zrobić? Tyle pracy, przygotowań…
Staram się odpuszczać sobie różne rzeczy. Po to jest Adwent, żeby
nauczyć się cierpliwości. Pamiętam z dzieciństwa kalendarz adwentowy, który kiedyś nie był z czekoladkami, ale z pięknymi obrazkami. Już
pierwszego dnia zżerała nas ciekawość, co będzie w ostatnim okienku!
A tu trzeba było cierpliwie czekać aż do świąt.
Szkoła cierpliwości, ascezy, ograniczenia się, żeby móc świętować…
Tak, choć muszę przyznać, że z biegiem lat to Wielkanoc stawała się
dla mnie coraz ważniejsza. W końcu to sedno naszej wiary.
To po raz trzeci przekornie zapytam: może lepiej odpuścić sobie to Boże
Narodzenie?
Nie, absolutne nie! To jest po prostu inny wymiar przeżywania
naszej wiary. Taki, który jest nam bliższy. Znamy urodzenie dziecka,
38
BOŻE NA RODZEN IE / TESSA C A PPONI-BOR AWSK A /
znamy też śmierć. Natomiast zmartwychwstanie jest dla nas poza zasięgiem – Boże Narodzenie może nam je przybliżyć. Rodzenie przypomina trochę przejście między śmiercią a życiem. Najtrudniejsza jest
głowa. Nogi już „wypływają”. Podczas Bożego Narodzenia przypominam sobie swoje ciąże i porody. Myślę wtedy, że Maryja musiała się
zmierzyć z takimi samymi lękami, jak każda matka. Przede wszystkim
z lękiem przed nieznanym. I ten znany z życia poród przybliża mi trochę to, co Bóg przygotował dla mnie na końcu drogi. •
rozmawiał Dominik Jarczewski OP
Tessa Capponi-Borawska – pochodzi z Florencji, od 29 lat
mieszka w Polsce, wykłada historię włoskiej kuchni
oraz geografię historyczną Włoch na Uniwersytecie Warszawskim.
Mieszka w Warszawie.
/ SM A KOWA NIE ŚWIĘTA
39
FOT . ROLF KOSECKI
/
CORBIS
ROSÓŁ Z MAŁYSZEM
SMAKUJE LEPIEJ
•••
Skoczkowie są zupełnie inni niż na przykład
piłkarze. Regularnie na zawodach z ich udziałem
na trybunach było mnóstwo transparentów
w stylu: „Chcę mieć z tobą dziecko” albo:
„Mama chce takiego zięcia”.
Z Tomaszem Zimochem
rozmawia Roman Bielecki OP
ROMAN BIELECKI OP: Nie boli pana gardło od tego krzyku?
TOMASZ ZIMOCH: Nieraz boli, i to bardzo. Kiedyś stosowałem ludową
metodę i piłem jajka, ale nie do końca mi pomagały. Mało się nie udławiłem. Teraz już się z tym pogodziłem i wiem, że kiedy się wchodzi
na orbitę ekscytacji, to musi boleć. Nic na to nie poradzę. Mnie emocje
kroją cały czas. W dniu zawodów dostaję głupawki i nie jestem sobą,
co się objawia w różny sposób. Od rana chodzę jak nakręcony do tego
stopnia, że często muszę wstąpić na chwilę do kościoła, żeby się wyciszyć. Albo przywdziewam jakiś charakterystyczny strój, żeby bardziej
się wkręcić w atmosferę zawodów. Miałem swego czasu biało-czerwoną
koszulę w kratkę, którą wkładałem na mecze polskiej reprezentacji.
To było dawno temu. Nie wytrzymała próby czasu.
/ ROSÓŁ Z M AŁYSZEM SM A KUJE LEPIEJ
41
Pan się denerwuje jako odbiorca czy jako komentator?
Każdy sprawozdawca jest też kibicem. Od tego się nie ucieknie.
I dobrze. Bo przeżycia w sporcie są bardzo ważne. Kiedy jestem na
zawodach, chcę żeby mój reprezentant wypadł jak najlepiej. Choć,
nie powiem, lubię też komentować wydarzenia sportowe bez udziału
Polaków. Bo jest to wtedy – kto wie, czy nie większe – wyzwanie dla
komentatora.
Jeździ pan na nartach?
Oczywiście. Ale słabo.
A chciałby pan skoczyć?
Jestem już na to za stary. Kości nie wytrzymają. Poza tym, kto przygotuje takie narty z poduszkami do lądowania? (śmiech)
W takim razie, skąd u pana fascynacja zawodami w skokach?
To czysta zazdrość, że skoczkowie mogą latać, że czują się jak ptaki.
I nie ma w tym absolutnie żadnej przenośni czy jakiegoś wyświechtanego zwrotu. Oni są fenomenalni, gdy przez te cztery sekundy na
skoczniach mniejszych, a przez sześć, osiem czy nawet dziesięć sekund
na większych, co mierzyłem kiedyś stoperem, płyną w powietrzu. Jaką
trzeba mieć odwagę! Jak trzeba pokonać własny strach!
Lubi pan Turniej Czterech Skoczni?
To było jedno z najważniejszych wydarzeń sportowych, które utkwiło mi w pamięci z lat dziecięcych. Zobaczyć Oberstdorf, Garmisch-Partenkirchen, Innsbruck i Bischofshofen, to było moje marzenie od
zawsze. Wyspa skarbów, wyśniona po nocach. A transmisja telewizyjna
to była liturgia, rytuał i obowiązek w domu. Taka sportowa Królewna
42
BOŻE NA RODZEN IE / TOM ASZ ZIMOCH /
Śnieżka. Moim bohaterem numer jeden był najpierw genialny Norweg
Bjørn Wirkola. Bardzo przeżywałem, że to nie on pierwszy wygrał
wszystkie cztery konkursy. Jako dzieciak skakałem razem z nim, i z nim
lądowałem. Z nim też przeżywałem ból upadków. Od 1967 roku wygrał
trzykrotnie pod rząd w TCS. Na zawsze pozostanie dla mnie legendą.
Pamiętam niezwykły rok 1972, wtedy wspaniały japończyk Yukio Kasaya wygrywa w Oberstdorfie, w Garmisch-Partenkirchen i Innsbrucku.
Ma szansę na zwycięstwo we wszystkich czterech konkursach. I nagle
zostaje wycofany przed ostatnim konkursem ze względu na Igrzyska
Olimpijskie w Sapporo, bo Japończycy myśleli tylko o tym, by jak najlepiej się do nich przygotować i zdobyć „złoto”. On by pewnie ten czwarty
konkurs też wygrał. Na olimpiadzie wywalczył złoty medal.
To ciekawe, co pan mówi, bo my nie mamy w Polsce wielkiej tradycji
skoków. Skąd więc ten fenomen i popularność?
Bo to są nietypowe zawody. Cztery konkursy, a właściwie już osiem,
od kiedy wprowadzono kwalifi kacje. Wszystko w krótkim czasie,
w różnych miejscach i z różnymi wymaganiami technicznymi. Trzeba
być bardzo wytrzymałym i dobrze przygotowanym nie tylko sportowo,
ale także logistycznie i fizycznie. Żaden z zawodników nie zagrzewa
nigdzie miejsca, ani na skoczni, ani także w pokoju hotelowym czy
w łóżku, bo bagaże trzeba mieć cały czas spakowane, chwytać je i ruszać dalej w drogę do następnego punktu. Skoki są dzień w dzień. Nie
ma tygodnia czy pięciu dni odpoczynku między jednym a drugim
konkursem, cały czas w biegu.
Kluczowe jest też usytuowanie.
To prawda, spotykamy się tuż po świętach, jeszcze w bardzo radosnym nastroju. Gdy się jedzie na TCS, to zazwyczaj z wałówką pod pachą. Ryba, ciasto, piernik, makowiec, a wszystko po to, żeby w czasie
podróży albo tuż po przyjeździe do Oberstdorfu jeszcze trochę smaku
świąt mieć przy sobie.
/ ROSÓŁ Z M AŁYSZEM SM A KUJE LEPIEJ
43
Ale oprócz tego chodzi o rozłożenie w przestrzeni.
Wszystko rozgrywa się w odległości 400 kilometrów. Najpierw dwa
konkursy w Niemczech, potem dwa w Austrii. Każdy z nich jest inny.
Oberstdorf to górski kurort, co się czuje od chwili przyjazdu. Miejscowość typowo wypoczynkowa, ale jednocześnie bardzo sportowa.
Jedzie się tam bardzo wąską drogą i kiedy tam jestem, to zawsze myślę
o tych, którzy narzekają na Zakopiankę. Korki przed Oberstdorfem dopiero uczą cierpliwości. Potem Garmisch-Partenkirchen, które jest kurortem razy dwa. Po pierwsze, bo zimowe igrzyska olimpijskie w 1936
roku i do zimowych sportów podchodzi się tam zupełnie inaczej, po
drugie, tam się czuje zapach – nie chcę, żeby to źle zabrzmiało – dostojności i powagi. Później Innsbruck, wielka metropolia, która, odkąd
pamiętam, była dla mnie miastem bardzo ważnym sportowo, bo tam
dwa razy odbyły się zimowe igrzyska olimpijskie. I na koniec Bischofshofen, malutka mieścina, w której 6 stycznia, w święto Trzech Króli,
kończy się turniej. Tam jest chyba najlepsza atmosfera. Przyjeżdżają
tysiące ludzi, zabawa trwa cały czas. Niektórzy w ogóle nie odchodzą
od stolików, żeby im nikt nie podebrał miejsca. Ile tam się pije piwa
(śmiech), a zapach grzanego wina unosi się nawet na skoczni i myślę,
że zawodnicy, latając w powietrzu, czują goździki. Mają tam jeszcze
wspaniały rosół. Taki tłusty z wielkim knedlem w środku. Przepyszny!
Nie mówiąc o parówkach, które są nierozerwalnie związane z życiem
dziennikarzy w trakcie turnieju, no i o typowej bawarskiej mielonce.
To wszystko ma swój urok.
A czy podobnie jak o piłce nożnej, można powiedzieć o skokach, że są
okrutne?
Tak to w sporcie bywa, że faworyci całego sezonu pucharu świata
w czasie TCS wypadają blado. Adam Małysz wygrał go raz, mimo że
faworytem był wielokrotnie, puchar zdobył czterokrotnie, nie mówiąc już o tym, ile sezonów skakania miał za sobą. To jest naprawdę
trudny konkurs. Trzeba mieć równą formę albo inaczej: nie wolno
44
BOŻE NA RODZEN IE / TOM ASZ ZIMOCH /
stracić w pierwszym konkursie w Oberstdorfie. Straty tam poniesione
praktycznie eliminują z walki o zwycięstwo w całości zawodów.
Proszę zwrócić uwagę, że tylko Sven Hannawald wygrał wszystkie
cztery konkursy. Udało się to tylko jemu i tylko raz w historii. Było
wielu, którzy mając trzy wygrane, nie wygrywali ostatniego konkursu
i przegrywali cały TCS. Taki Simon Amman nigdy nie wygrał TCS,
choć jest skoczkiem wybitnym. I do dziś nosi w sobie smak porażki
i głód wygranej.
Kiedy byłem w Innsbrucku, stanąłem pod skocznią i zobaczyłem
mikroskopijną belkę – co ja mówię, wcale jej nie widziałem – to
miałem śmierć w oczach. Przecież nawet nie widać punktu startu.
To przerażające!
Dopiero kiedy wejdziemy na Bergisel, która z wyglądu przypomina przyczajoną kobrę, i usiądziemy na belce, to zdajemy sobie sprawę
z tego, na co oni się decydują, a jednocześnie, jaka to jest przepiękna
przestrzeń. W Innsbrucku w ogóle jest fantastycznie, bo po drugiej
stronie doliny widać uroczą panoramę ośnieżonych gór.
Podobnie jest w Garmisch-Partenkirchen, tam swój urok miała stara
olimpijska skocznia, którą musiano zburzyć, bo nie wytrzymała próby
czasu. Jej rekordzistą pozostał do końca Adam Małysz. Dzisiejsza Große Olympiaschanze jest kosmicznym obiektem z jedną wadą. Często
psuje się tam winda.
I wtedy idzie się z nartami pod górę dwieście, trzysta schodów?
Jak najbardziej. Ma się wówczas wrażenie, że cała konstrukcja się
rusza. Jedyna naturalna skocznia jest w Bischofshofen. Podobnie jak
Wielka Krokiew w Zakopanem, została wkomponowana w otoczenie. Z tego powodu rozbieg jest bardzo wypłaszczony i najdłuższy
ze wszystkich obiektów. Robert Mateja mówił nawet, że ciągnie się
w nieskończoność i nie wszystkim zawodnikom to odpowiada.
Nie wiadomo, kiedy będzie skok.
/ ROSÓŁ Z M AŁYSZEM SM A KUJE LEPIEJ
45
Pytał pan kiedyś zawodników, jak wytrzymują ogromną prędkość
w chwili wybicia?
Oni na to w ogóle nie zwracają uwagi. Jeśli się zaczną nad tym zastanawiać, to nie będą dobrze skakali. To my, jako widzowie, widzimy
w telewizorze lub na telebimie, że to było na przykład 100 km/h. U zawodników to jest automatyczne. Są pokorni, bo wiedzą, że to może być
groźne, ale nie mogą się bać. My się bardziej boimy za nich. Na tym też
polega urok tej dyscypliny.
Czy nie jest tak, że TCS był od zawsze konkursem niemiecko-austriackim, a dopiero powodzenie Adama Małysza spowodowało, że my – ubodzy krewni z Polski – zaczęliśmy tam jeździć?
Kiedy pięćdziesiąt lat temu, popijając dobre piwo, wymyślono ten
konkurs, założenie było takie, żeby ściągnąć najlepszych skoczków
z całego świata, a nie tylko Niemców i Austriaków. Kiedy u nas pojawił
się Adam Małysz i zmieniły się trochę czasy, bo łatwiej można było
wyjeżdżać za granicę, kibice z Polski zaczęli masowo jeździć na TCS.
Ale statystycznie jest nas tam najmniej. Efekt Małysza to raczej odkrycie tego, że skoki są dyscypliną bardzo rodzinną. Kibicowanie nie ma
w sobie tyle agresji co w innych sportach, a jeżeli nawet zdarzają się
interwencje na trybunach, to rzadko. Pomijam niezwykłą popularność
samych skoczków, którzy pobijają niejedne niewieście serce. Fanki stanowią trzon kibiców, wszystkie podkochują się nie tylko w Polakach.
Mam znajomą, która szaleje platonicznie za Andreasem Wellingerem
z Niemiec. Nawet zaczęła uczyć się niemieckiego.
Ciekawe, bo przecież zza kombinezonów i kasków nic nie widać.
No właśnie. Żona Kamila Stocha to jest jego dawna kibicka, która
jeździła za nim na konkursy i tak się zrodziła miłość. Tego nie da się
opisać. Ten pisk na trybunach, kiedy chłopaki lądują. To przepychanie
się po autografy i złapanie jednego spojrzenia w tłumie.
46
BOŻE NA RODZEN IE / TOM ASZ ZIMOCH /
Całe tłumy fanek, które jeżdżą na wszystkie konkursy. W zimie to
jeszcze nic, ale co się dzieje na zawodach letnich pucharu świata…
Między Bogiem a prawdą, nie znam innej dyscypliny, w której by to
było aż tak zaawansowane.
A piłka nożna?
Absolutnie nie! Proszę pokazać mi na stadionie nastoletnie dziewczyny, które by tak piszczały na widok swoich idoli. Myślę, że prędzej
są to zabłąkane fanki Justina Biebera. W Zakopanem, kiedy podczas
konkursów organizowaliśmy spotkania otwarte z ekipą Austrii, Finlandii czy Norwegii, przychodziły gigantyczne tłumy. To nie były
spotkania z Adamem Małyszem, ale na przykład z trenerem Miką Kojonkoskim i jego zawodnikami. Dziewczyny szalały.
To rozumiem, bo Adam z tym nieśmiertelnym wąsem…
Nie mnie oceniać, są różne gusta. Każdy coś tam kryje w sobie. Tommy Ingebrigtsen, bardzo dobry skoczek, był nawet mistrzem świata, grał
w zespole jako gitarzysta, Janne Ahonen – niby lodowaty na skoczni i w
wywiadach, a w kontakcie dusza człowiek i wyciskacz niewieścich łez.
Albo Sven Hannawald czy Martin Schmitt. Regularnie na zawodach
z ich udziałem na trybunach było mnóstwo transparentów w stylu:
„Chcę mieć z tobą dziecko” albo: „Mama chce takiego zięcia”. Skoczkowie są zupełnie inni niż, na przykład, piłkarze. Są bardziej dostępni,
mniej gwiazdorzą, mają większy dystans do siebie. To widać podczas
ostatniego konkursu skoków w Planicy, kiedy farbują sobie włosy na
różne kolory albo potrafią, tak jak Norweg Bjørn Einar Romøren, trzykrotny medalista mistrzostw świata, założyć pod kombinezon frak,
białą koszulę, krawat i tak skakać!
Nie żal im Sylwestra? Pierwszego stycznia są zawody w Garmisch-Partenkirchen. Nie widać żadnych efektów ubocznych noworocznego
świętowania?
/ ROSÓŁ Z M AŁYSZEM SM A KUJE LEPIEJ
47
Kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć w takiej nocy sylwestrowej
z polskimi skoczkami. Pojechaliśmy kolejką linową nad skocznię
w Oberstdorfie, do hotelu w górach. Była kolacja, toast, szampan i nic
więcej. Chwilę czekania na fajerwerki, ale zaraz potem szybko do łóżka,
bo konkurs, bo rywalizacja. Ale historia TCS zna przypadek fi ńskiego
skoczka, Silvenoinena, który poszedł na zabawę w Garmisch-Partenkirchen. Kiedy wrócił nad ranem do hotelu, nie nadawał się do wystąpienia
w konkursie. Kierownictwo ekipy Finlandii nakazało mu opuścić hotel,
ale wstawili się za nim pozostali zawodnicy i pod ich presją kierownictwo się ugięło i powiedziało: Dobra, wystartujesz w tych zawodach,
ale potem wracasz do domu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby
nie to, że on wystartował i wygrał ten noworoczny konkurs. I do dzisiaj
się to pamięta.
Mówi pan o rodzinnej atmosferze panującej podczas zawodów,
ale nie mogę nie spytać o nasze małe animozje. Wszyscy pamiętamy,
że kiedy dobrym bohaterem był Adama Małysz, to złym Sven Hannawald,
kiedy biega nasza Justyna, to wrogiem wszystkich jest Marit Bjørgen.
Nie lubię tego i uważam, że jest to niepotrzebne. Chociaż sam
pamiętam, jak traktowano Adama Małysza w Austrii i Niemczech.
Brzydkie kaczątko z Polski, nie nasz, mały skoczek, nikomu nieznany
wdziera się i zabiera tort przygotowany tylko dla nas. Ale to się bardzo
zmieniło. Doszło w skokach do jakiegoś zbiorowego pogodzenia. Adam
udowodnił światu, jak wielkim jest sportowcem, my sami zaczęliśmy
inaczej odbierać Schmitta, a zwłaszcza wroga numer jeden, jakim był
swego czasu Hannawald. W biegach narciarskich tego nie ma. Tworzymy sobie niepotrzebnie wrogi obóz Norweżek. I jeżeli nas to nakręca,
to się temu dziwię, bo uważam, że powinniśmy doceniać, że są dwie,
trzy, cztery fantastyczne zawodniczki, które między sobą walczą. Tak
mnie uczono sportu. Każdemu trzeba oddać szacunek, co nie znaczy,
że po cichu nie będę zagryzał zębów.
A myśli pan, że powtórzy się fenomen małyszomanii?
48
BOŻE NA RODZEN IE / TOM ASZ ZIMOCH /
Zastanawiałem się kiedyś, co będzie, jak Adam Małysz przestanie
skakać, jak będą wyglądały skoki w Polsce. I okazuje się, że mają się
bardzo dobrze. Socjologicznie pewnie nie powtórzy się ogólnonarodowa histeria, śmiem jednak twierdzić, że przez najbliższe lata skoki
będą nas trzymały – w dobrym tego słowa znaczeniu – w sportowym
napięciu. Mamy w końcu grupę zawodników, którzy wyrośli na fenomenie małyszomanii. Małysz był dla nich bohaterem. Byli w niego
zapatrzeni. Sami chcieli być chociaż troszeczkę Małyszami. No i nimi
zostali. To, co się teraz dzieje w polskiej reprezentacji skoków narciarskich, powinno być wzorem dla wielu innych dziedzin sportowych.
Mimo że skoki są sportem indywidualnym, to w końcu mamy drużynę, w której Kamil Stoch jest liderem, ale zaraz za nim jest Krzysztof
Biegun, Piotr Żyła, Maciej Kot czy Janek Ziobro. Myślę, że dalej będziemy jedli niedzielne obiady w ich towarzystwie. W końcu rosół lepiej
smakował z Małyszem. Dziś mamy inną grupę ludzi. Już nie górala
z Wisły, zamkniętego w sobie i szukającego wolnego kąta, bo wszystko
go dziwiło i krępowało. To są młodzi, otwarci chłopcy, w dobrym tego
słowa znaczeniu. Dla nich nie ma w tej chwili rywali nie do pokonania.
Sprawią nam jeszcze wiele radości. •
rozmawiał Roman Bielecki OP
Tomasz Zimoch – ur. 1957, z wykształcenia prawnik, dziennikarz
Polskiego Radia, należy do czołówki polskich komentatorów sportowych.
Za swoją pracę był wielokrotnie nagradzany, m.in. Złotym Krzyżem Zasługi
przyznawanym przez prezydenta RP. Autor wielu kultowych komentarzy,
m.in. „Panie Turek, niech pan tu kończy to spotkanie!” podczas meczu
o awans do rozgrywek Ligi Mistrzów pomiędzy Widzewem Łódź a Broendby
Kopenhaga w 1996 r.; „Jesteś wielki jak baletmistrz” – o Adamie Małyszu
podczas Mistrzostw Świata w Predazzo w 2003 r., a także „Teraz graj nam
Szopena – klawisze to twoje kijki” o Justynie Kowalczyk podczas Olimpiady
w Vancouver w 2010 r.
/ ROSÓŁ Z M AŁYSZEM SM A KUJE LEPIEJ
49
Felieton na zaproszenie
ks. bp Damian Bryl
ROK FRANCISZKA
•••
Mijający rok, Rok Wiary, zostanie w pamięci wielu z nas jako czas zaskoczenia
i zawierzenia. Już pierwsze dni lutego
były mocnym uderzeniem, gdy dowiedzieliśmy się o abdykacji papieża
Benedykta XVI. Pojawiło się wtedy
wiele komentarzy, z których przebijało
nie tylko zaskoczenie i zadziwienie, ale
także swego rodzaju dramatyzm.
Nie wszystko rozumiejąc, nie szukając też prostych i łatwych odpowiedzi, próbowałem z moimi wychowankami, klerykami poznańskiego
seminarium, przeżyć ten czas w duchu
zawierzenia. Wierzymy przecież, że
Pan Jezus jest ze swoim Kościołem zawsze, także wtedy, gdy dzieją się sprawy, które nas zaskakują, których nie
rozumiemy. Zatem wołaliśmy, każdy
jak potrafi ł: „Jezu, ufam Tobie”. Szczególnie mocno trzymaliśmy się Pana
Jezusa, gdy papież odjeżdżał do Castel
Gandolfo. Zrobiło się jakoś pusto… ale
„Jezu, ufam Tobie”. Tamtego wieczoru
podczas Eucharystii świętowaliśmy
moje spóźnione imieniny, mój święty patron został gdzieś z boku, choć
i jego prosiliśmy, aby był z nami w tym
szczególnym czasie.
A potem czekaliśmy, nasłuchiwaliśmy i modliliśmy się. Ileż to było spekulacji co do kandydatów, niektórzy byli
prawie pewni. Także w naszej wspólnocie pojawiali się zwolennicy tej lub
innej osoby. Wielu nawet adoptowało
50
F ELIETON / KS. BP DA MI A N BRYL
kardynała, modląc się za konkretnego
członka kolegium kardynalskiego. Ja
natomiast zacząłem ogłaszać wkoło,
że zamierzam włączyć się w wybór
nowego papieża. Widziałem zdziwienie wielu osób. Moje postanowienie
wynikało z prostego rozumowania:
skoro dzieje się coś ważnego w Kościele, który kocham i na którym mi bardzo
zależy, nie mogę pozostać z boku. Nikogo nie adoptowałem, ale modliłem się
mocno o właściwy i Boży wybór, nie
ograniczając Bożej Opatrzności żadną
propozycją, żadną konkretną osobą.
Ale skoro się modlę, aby wypełniło się
wszystko, czego chce Pan Jezus, to i ja
uczestniczę w tym ważnym wyborze.
Więcej, na pewno będzie wybrany
„mój kandydat”. I tak… wybrałem wraz
z kardynałami papieża.
Samo ogłoszenie wyboru, które śledziliśmy w naszej wspólnocie, mocno
nas zaskoczyło, ale przecież skoro to
był mój wymodlony kandydat, to po
pierwszym poruszeniu serca i zdziwieniu przyjąłem go jako wymodlonego
papieża. Zaskoczenie moje jednak było
tak duże, że gdy ogłaszano wybór, na
początku myślałem, że źle zrozumiałem
łacińskie słowa. Zresztą podobne doświadczenie było udziałem większości
moich współbraci, a także komentatorów telewizyjnych i radiowych. Ale
najważniejsze było to, że mamy papieża,
papieża Franciszka.
ks. bp Damian Bryl
Biskup pomocniczy Archidiecezji Poznańskiej
•••
Od początku nowy papież budził
wiele różnych emocji, jego słowa, gesty, niekonwencjonalne zachowania
w jednych wzbudzały zachwyt, innych
dystansowały. Jednak, co było i jest
najważniejsze, papież porusza serca
i umysły wszystkich. Chyba nie ma ludzi obojętnych na niego.
Gdy dzisiaj, po kilku miesiącach,
zastanawiamy się nad różnymi słowami i zachowaniami papieża, ale także
nad tym, co działo się w nas, w naszych
sercach, dostrzegamy, jak bardzo ważna
jest autentyczność jego życia Ewangelią,
jak bardzo nas to pociąga. Z wielu stron
świata słychać o nawróceniach, które
dokonują się po spotkaniach z Franciszkiem, o powrotach do wiary, do Kościoła. To, o czym często piszą media, czyli
o potrzebie reformy kurii rzymskiej,
czy innych strukturalnych zmianach
w Kościele, schodzi na dalszy plan.
Najważniejsza staje się autentyczność
więzi z Jezusem Chrystusem, z której
wszystko wynika i której wszystko ma
służyć. Papież jednoznacznie demaskuje wszelką sztuczność, udawanie
i brak autentyczności, a jednocześnie,
dzięki temu, co mówi i robi, jest świadkiem radości Ewangelii. Pewnie to nie
przypadek, że jego ostatnia adhortacja
apostolska nosi tytuł „Radość Ewangelii” (Evangelii Gaudium).
Rok Wiary to czas zaskoczenia i zadziwienia. Dla mnie takim zaskocze-
niem była decyzja papieża Franciszka o mianowaniu mnie na biskupa.
Zauważyłem, że w wielu wiadomościach i komentarzach prasowych
zaskoczenie i zdziwienie były jeszcze
większe niż moje. Bo przecież, jak napisał jeden z dziennikarzy, tylu było
bardziej predysponowanych i oczekiwanych kandydatów, a papież powołał kogoś z cienia. Moja nominacja
była potwierdzeniem, że Franciszek
zaskakuje.
Uznając, że każdy ma prawo do
własnej opinii, dzielę się moim osobistym doświadczeniem. Uczę się być
człowiekiem wierzącym w Boga, który jest Bogiem żywym, bliskim, nieustannie towarzyszącym człowiekowi
w drodze. Bogiem, który nas nigdy nie
zostawia, ale zawsze jest blisko, którego Biblia nazywa Emmanuelem, Bogiem z nami. A jednocześnie Bogiem,
któremu zależy na każdym człowieku,
który każdego szanuje i kocha w jedyny i niepowtarzalny sposób. I chociaż
Bóg czasami nas zaskakuje, przychodzi
inaczej niż sobie to wymarzyliśmy, to
jednak przychodzi, jest blisko. I dlatego uczę się mówić: „Jezu, ufam Tobie”,
także wtedy, gdy On zaskakuje, gdy nie
rozumiem. Zaskoczenie nie musi być
dramatem, tragedią, może być otwarciem czegoś nowego, piękniejszego,
jeśli pozwolimy sobie przeżyć to nie
sami, ale z Jezusem. •
KS. BP DA MI A N BRYL / F ELIETON
51
FOT . ANNA GAWLAK
52
BOŻE NA RODZEN IE / R A DOSŁ AW NAWROT /
DO SERCA
PRZYTUL PSA
•••
Dźwięki, także te, których nie słyszymy,
zapachy, wygląd i kolor, ogon, zadek, nawet
taniec – to wszystko może służyć zwierzętom
do komunikacji. Także z ludźmi.
Radosław Nawrot
Wszystkie stworzenia, które są pod niebem, służą na swój sposób
swemu Stwórcy, uznają Go i słuchają, lepiej niż ty.
św. Franciszek z Asyżu
oc wigilijna to czas szczególny. Tak szczególny, że wszystko
N się wtedy zmienia. Nie tylko ludzkie życie, ale i życie zwierząt,
które zaczynają mówić ludzkim głosem. To jedyny moment, gdy ci jedyni – poza samą rodziną – naoczni świadkowie narodzin Chrystusa
w Betlejem mogą nam o tym opowiedzieć…
No tak się przynajmniej mówi. Ilu zatem z nas w noc wigilijną zakradało się do stajni, by dyskretnie posłuchać, o czym tam gawędzą
konie? Albo do kurnika, by podsłuchać, o czym gdaczą kury? Czy
do obory, by dowiedzieć się, jak tyłek gospodarza obrabiają krowy?
A może i pies zaskomli coś na temat tego, czy dobrze go traktowaliśmy? Bo kot na pewno nie. Kot chodzi własnymi ścieżkami i jedyne,
co miałby nam do powiedzenia w Wigilię, to: Ja spadam, bo mam sprawy do załatawienia. Narka.
/ DO SERC A PRZYTUL PSA
53
Zakradało się, by posłuchać i… nic. Ani słowa. Żadne ze zwierząt
nie było łaskawe nawet powiedzieć nam „cześć”. Wygląda na to, że
cała ta wigilijna legenda nie jest funta kłaków warta. Bzdura jakaś i aż
śmieszne się wydaje, jak mogliśmy się na to nabrać.
Doprawdy?
A może to nie legenda nie jest warta funta kłaków, ale nasza zdolność postrzegania i rozumienia świata? Rozumienia zwierząt.
Zwierzęta może i nie władają biegle angielskim, nie umieją odmieniać przez przypadki polskich rzeczowników, nie znają tajników
chińskiego, arabskiego, swahili czy keczua. To jednak wcale jeszcze
nie znaczy, że nie potrafią się z nami komunikować. Trzeba tylko nauczyć się słuchać.
A do tego potrzebne są nie tylko uszy.
Romeo i Julia
Powiada św. Franciszek, że każdy z braci naszych mniejszych służy
Stwórcy lepiej niż my. Co to znaczy? Może to, że zwierzęta są znacznie
bliżej natury niż ludzie. Nigdy nie oddaliły się zbytnio od matecznika, który powołał je do życia. I od jego reguł. A prawa przyrody mają
pewien fascynujący walor. Są do bólu logiczne.
Istniejące w przyrodzie organizmy zachowują się dzięki temu bardzo racjonalnie. Wszystko, co robią i do czego dążą, jest poddane logice
ich istnienia. Prowadzi do ewolucyjnego udoskonalenia właśnie po
to, aby istnieć lepiej, sensowniej, praktyczniej. A to z kolei znaczy na
przykład, że zwierzęta potrafią wykorzystać do porozumiewania się
wszystko, co tylko wykorzystać się da.
Kiedy stado małp wznieca w koronie drzew tropikalnego lasu niebywały wręcz jazgot, moglibyśmy pomyśleć: co za hałaśliwa banda!
Drą się jak opętane, bez ładu i składu, bez sensu. Bynajmniej. To nie są
tylko wrzaski dla samych wrzasków. To… broń.
Żyjące w lasach tropikalnej Ameryki wyjce to małpy o specjalnie
zbudowanej krtani, wzmocnionej jeszcze workiem rezonansowym, który wisi im na podgardlu. Gdy zaczną wyć, potrafią osiągnąć siłę ponad
54
BOŻE NA RODZEN IE / R A DOSŁ AW NAWROT /
100 decybeli, są zatem głośniejsze od silników odrzutowego samolotu.
Chór tak potężnych dźwięków jest oszałamiający, nic więc dziwnego,
że gdy wyjce otoczą swym krzykiem podchodzącego je jaguara, ten
ogłuszony wycofuje się z bolącą głową. Zwyczajnie zakrzyczany.
To jednak nic przy sile głosu niektórych wielorybów. Pieśń humbaka
– siedemnastometrowego walenia o długich płetwach – to jeden z najcudowniejszych dźwięków w przyrodzie. Osiąga ponad 150 decybeli, ma
przepiękną melodię i niesie się na odległość setek kilometrów, w czym
pomaga mu świetny przekaźnik fal, jakim jest woda. Wszystko po to, by
usłyszała go pani humbakowa, niezwykle wrażliwa na urok piosenek
swoich adoratorów. Humbak działa wedle sprawdzonej już pod niejednym balkonem zasady: zaśpiewaj jej, a będzie twoja! Byle głośno.
Nieco odmiennie do sprawy podchodzą nietoperze. U nich obowiązuje reguła: zaśpiewaj, byle cicho, a wtedy będzie twój. Obiad konkretnie. Te jedyne ssaki, które opanowały sztukę czynnego lotu, posługują
się bowiem dźwiękiem tak, jak my dotykiem. Stosują echolokację, czyli
technikę wykorzystywaną przez ludzi w konstrukcji radarów i sonarów. Bardzo krótkie i niesłyszalne dla ludzkiego ucha dźwięki, które
emitują, odbijają się od przeszkód i wracają do ucha nietoperza jako
echo. Takie samo, jakie słyszymy w pozbawionym mebli pokoju. A nietoperz potrafi za ich pomocą stworzyć trójwymiarową mapę okolicy,
przez którą przelatuje. To zwierzę, które wypowiada się, by… lepiej
widzieć. Nikt, nawet komar, nie ukryje się przed taką gadką.
Całą gamę dźwięków nieuchwytnych dla ludzkiego ucha stosują
także zwierzęta, po których byśmy się tego nie spodziewali, chociażby
słonie. Bulgoczące infradźwięki wydawane przez te olbrzymy są tak
niskie i basowe, że człowiek ich nie wyłapie. Reszta słoniego stada
jednak – owszem. Choćby komunikat o tym, gdzie znajduje się woda.
Pamiętacie, jak wygląda słoniowa noga? Duża, ciężka, płaska od
spodu jak kloc drzewa. To także nie jest przypadek. To za jej pomocą
słoń odbiera dźwięki w formie drgań ziemi. Inaczej mówiąc, choć ma
spore uszy, potrafi słyszeć stopą!
Tygrysy żyjące w Azji potężnie ryczą. Ich atak na zdobycz staje się
przez to bardzo efektowny. Naukowcy, którzy badali te koty, zaczęli się
/ DO SERC A PRZYTUL PSA
55
jednak zastanawiać nad pewną nielogicznością. Dlaczego bowiem drapieżnik podkradający się z takim mozołem do antylopy czy jelenia i atakujący znienacka, robiący wszystko, by go przedwcześnie nie zauważono,
w decydującej chwili bezsensownie ryczy, co zdradza jego pozycję? Okazało się, że jego ryk niesie za sobą potężną dawkę dźwięków o niskiej częstotliwości. My ich nie słyszymy, ale to one działają paraliżująco na ofiary.
Przyroda jest jednak logiczna.
Kolorowe kłamczuchy
W świecie ludzi powiada się, że to Włosi mówią całym ciałem.
U zwierząt to zupełnie normalne. Doszło nawet do tego, że potrafią one
mówić… zadkami! Nie, to nie jest żart. Gazele przemierzające afrykańskie sawanny albo sarny w polskich lasach mają pośladki w białym
kolorze i nie bez powodu ten fragment ich ciała nazywa się „lustrem”.
Biały kolor odbija światło, dzięki czemu zwierzęta za pomocą tylnej
części ciała potrafią komunikować się na duże odległości z innymi
przedstawicielami swego gatunku.
„Bądź widoczny na drodze” – ta reguła przyświeca lemurom katta
z Madagaskaru wyposażonym w bardzo długie ogony w kontrastowe
biało-czarne paski. Gdy przemieszczają się w wysokiej trawie albo
gęstym lesie, wznoszą je. Taki ogon jest świetnie widoczny, niczym
zawieszona na żerdzi flaga.
Komunikat zupełnie innego rodzaju przekazuje nam żółto-czarna skóra salamandry plamistej – płaza, którego można spotkać także
w polskich górach. Żółty i czarny to kolory, które mocno z sobą kontrastują. I o to chodzi! Salamandra nie tylko nie stara się bowiem przed
nikim ukrywać, ale jej celem jest właśnie to, by była jak najbardziej
widoczna. Po to, by przekazać ostrzeżenie: nie próbuj mnie dotykać,
bo pożałujesz.
W języku zwierząt takie kolory nie pozostawiają bowiem wątpliwości, że ich właściciel jest silnie trujący i nie warto mu wchodzić
w paradę. Stosują je z powodzeniem także gąsienice motyli, węże…
Niektóre potrafią nawet kłamać.
56
BOŻE NA RODZEN IE / R A DOSŁ AW NAWROT /
Tak, tak, kłamstwo nie jest obce zwierzętom. Żyjący w Ameryce
lancetogłów mleczny, zwany wężem królewskim, jest niezwykle kontrastowo ubarwiony, w czarne, żółte i czerwone paski. Niemal identycznie jak bardzo jadowite węże koralowe, które też żyją w tej okolicy.
Lancetogłów nie jest jednak jadowity. To zwykły oszust, udający swych
groźnych krewniaków!
Takie wprowadzanie w błąd nazywa się mimikrą batesowską, od
nazwiska angielskiego przyrodnika Henry’ego Batesa, który badał
motyle w Amazonii i znalazł wśród nich takie, które upodobniły się
wyglądem do os.
Tańcz, głupi, tańcz
Językiem zwierząt może być także zapach. Tak właśnie porozumiewają się między sobą koty i inne drapieżniki, które zostawiają swoją
woń na wszelkich przedmiotach. Większość zwierząt, które chcą wyraźnie zaznaczyć granice własnych terytoriów, po prostu wyznacza je
zapachem. Dla drapieżników bardzo ważne jest, by podzielić obszar
na kawałki i nie przekraczać granic konkurentów – tak, aby jedzenia
wystarczyło dla wszystkich.
Zapach pozwala zwierzętom przekazać także inne informacje,
niekiedy bardzo dla nich ważne, na przykład: jestem gotowa, by mieć
dzieci. Większość samic zwierząt tak komunikuje się z potencjalnymi
tatusiami, gdy dojrzeje do tego, by zostać mamą.
Ktoś, kto nie zna języka zwierząt, popatrzy na ul pełen pszczół i dostrzeże w nim tylko wielki chaos. Małe owady przesuwające się bez
ładu i składu to w jedną, to w drugą stronę. To jednak także zwierzęcy
język, gdyż pszczoły do komunikacji między sobą wykorzystują… taniec. Kroczek w lewo, kroczek w prawo, teraz w tył i znów do przodu
– to tajemny, geometryczny kod, dzięki któremu pszczoła powracająca
właśnie z patrolu przekazuje swoim koleżankom informację o tym,
gdzie np. znajduje się pole pełne kwiatów ze słodkim nektarem. My
tańczymy dla przyjemności, pszczoły są w ten sposób w stanie podać
dokładne współrzędne geograficzne. Umielibyśmy tak? Tak zatańczyć
/ DO SERC A PRZYTUL PSA
57
tango albo twista, aby pokazać partnerowi, gdzie w mieście można się
napić dobrej kawy?
Ludziom zdarza się przetańczyć całą noc. A i u zwierząt bywa, iż
taniec tak je pochłonie, że przegapią kawałek życia. Jaskrawopomarańczowo ubarwione samce skalikurków gujańskich – ptaków z rodziny
bławatników, które żyją w tropikalnej Ameryce – tańczą, aby przywabić samice. Robią to na otwartych polanach, gdzie są dobrze widoczne.
Panie skalikurkowe przylatują, obserwują, zachwycają się pokazem.
Wreszcie wybierają tego, który tańczy najefektowniej. Sygnalizują mu
swoje zainteresowanie krótkim dziobnięciem. Zdarza się jednak, że
samczyk wpada w taki amok samozachwytu nad swoimi pląsami na
polanie, iż nie przerywa ich mimo tego znaku. Tańczy dalej w narcystycznym uwielbieniu. Samiczka dziobie go znów, i znów. Jeśli i to nie
skutkuje – trudno. Przenosi swoje zainteresowanie na konkurenta.
A ten zarozumialec najbardziej kochający samego siebie niech tańczy
dalej! I niech żałuje!
Papużka z Księgi Guinnessa
Dźwięki, także te, których nie słyszymy, zapachy, wygląd i kolor,
ogon, zadek, nawet taniec – wszystko może służyć zwierzętom do komunikacji. Także z ludźmi. Nie jest to więc żaden mit ani legenda, że
zwierzęta w Wigilię potrafią przemawiać. Oczywiście, że potrafią. Nie
tylko w Wigilię, ale także każdego innego dnia. Stosują jednak język,
którego my najczęściej nie rozumiemy. To jest wieża Babel oddzielająca
świat zwierząt i świat ludzi.
Powoli jednak. Ludzie wciąż nie potrafią nauczyć się języka zwierząt, jednakże one całkiem sprawnie radzą sobie ze skomplikowaną
mową człowieka. Nasze głosy z powodzeniem naśladuje wiele ptaków,
a także ssaków – np. białuchy, czyli żyjące w Arktyce białe walenie,
zwane niekiedy „ćwierkającymi wielorybami”.
Kruki, kawki, szpaki, gwarki i papugi znane są z tego, że można nauczyć je ludzkich słów. Rekordzistą pod tym względem jest wpisany do
Księgi Rekordów Guinnessa samczyk papużki falistej imieniem Puck.
58
BOŻE NA RODZEN IE / R A DOSŁ AW NAWROT /
Należy on do Amerykanki Camille Jordan i potrafi wypowiedzieć 1728
słów. To tyle, ile zna dziecko pod koniec trzeciego roku życia. Według
lingwistów znajomość 1000 podstawowych słów pozwala zrozumieć
70 procent tego, co się słyszy w danym języku.
Papużkę Pucka przebija jednak pewien niezwykły ptak, który
żyje w buszu Australii i lasach Nowej Gwinei. To niejaki lirogon,
którego nazwa wzięła się stąd, iż ma efektowny ogon z delikatnych
piór w kształcie instrumentu muzycznego, liry. Lirogony są niedoścignionymi mistrzami w naśladowaniu nie tylko ludzkiej mowy, ale
i wszelkich dźwięków. Rejestrują je niemal jak magnetofon i później
wykorzystują w swoich pieśniach. Spacerując po australijskim buszu,
można zatem niekiedy usłyszeć ludzką mowę, dźwięk migawki aparatu
fotograficznego, ryk piły łańcuchowej albo silnika samochodu, płacz
dziecka, szczekanie psa czy dzwonek komórki. Wszystko, co lirogon
kiedyś usłyszał i zarejestrował.
Może to być nawet kolęda w wigilijną noc, o ile ktoś mu ją zaśpiewa. •
Radosław Nawrot – ur. 1973, studiował prawo na UAM,
dziennikarz, autor wielu książek o tematyce sportowej, a także serii komiksów
o najsłynniejszych polskich olimpijczykach, mieszka w Poznaniu.
/ DO SERC A PRZYTUL PSA
59
CORBIS
/
FOT . DUNCAN SMITH
60
BOŻE NA RODZEN IE / EWA WYCICHOWSK A /
ZAPROSZENI
DO TAŃCA
•••
Kościół zapomniał o tańcu,
na wiele wieków wygonił go z kościoła.
A przecież taniec wyraża się poprzez
ciało. Skoro człowiek został stworzony
na obraz i podobieństwo boskie, możemy
przypuszczać, że Bóg też tańczył.
Z Ewą Wycichowską
rozmawia Katarzyna Kolska
KATARZYNA KOLSKA: Trochę się czuję onieśmielona tą naszą rozmową.
Bo mamy rozmawiać o tańcu, a ja nie umiem tańczyć.
EWA WYCICHOWSKA: Każdy umie.
Próbuje mnie pani pocieszać.
Jeśli jako bazę przyjmiemy szeroką defi nicję Kurta Sachsa, zakładającą, że taniec to każdy ruch, który posiada intencję i rytm, i nie jest
związany z wysiłkiem roboczym, to znaczy, że każdy człowiek ma
w sobie potencjał, by tańczyć.
/ Z A PROSZENI DO TA ŃC A
61
Mam przed oczami taki obraz: jest czerwiec, ciepła noc, małe miasteczko w Hiszpanii, siedzimy ze znajomymi w kawiarnianym ogródku.
Nagle jeden z mężczyzn bierze do ręki gitarę, słychać rytmy flamenco,
ludzie spontanicznie wstają i zaczynają tańczyć. Starzy i młodzi. To nie
jest jakaś rodzinna uroczystość, żadne święto. Zwykły wieczór. Trudno
o podobną spontaniczność w naszym kraju.
Gdyby to się działo w Poznaniu, w sierpniu, to nie byłabym tym
wcale zdziwiona. Od razu wiedziałabym, że są to uczestnicy międzynarodowych warsztatów tańca,
•••
które od 20 lat odbywają się
TA NIEC TO SPOSÓB WYR A ŻENI A
w tym mieście. Ale tej spontaSIEBIE POPRZEZ CI A ŁO .
niczności, o której pani wspoDL ACZEGO WIĘC
mina, rzeczywiście trochę nam
NIE MIELIBYŚMY Z TEGO
na co dzień brakuje. Zanikła
KORZYSTAĆ PODCZ AS
tradycja tańca, która w naszym
MODLIT WY ? MODLIMY SIĘ
kraju była bardzo mocno zakoSŁOWEM , W Y POWI A DAJĄC JE
rzeniona. Mamy przecież swoje
LUB WYŚPIEWUJĄC ,
tańce narodowe, kiedyś tak poA LE MODLIMY SIĘ TEŻ CI A Ł EM .
pularne, które weszły do kanonu
tańca międzynarodowego. Mazur, krakowiak, polonez – każdy umiał je zatańczyć. Dziś jest z tym
rzeczywiście bardzo krucho.
Na naszą obronę powiem tyle: proszę pojechać na Podhale. Górale
mają swoją muzykę, swoje kapele i niewiele im trzeba, by zerwać się
do tańca.
Wydaje się jednak, że niektóre narody są jakoś bardziej stworzone
do tańca niż my, Polacy. Kiedy patrzę na Hiszpanów, mam wrażenie,
że dla nich jest to naturalne, że mają to w genach, we krwi.
To prawda, różnimy się temperamentem, otaczającą nas naturą,
kulturą, muzyką. Ale też musimy uderzyć się w piersi i przyznać,
że w Polsce zaniedbaliśmy taniec. W szkołach została zlikwidowana
62
BOŻE NA RODZEN IE / EWA WYCICHOWSK A /
wiedza o tańcu, czyli o naszej cywilizacji. Wyrugowaliśmy coś z naszej
kultury i dziwimy się, że nie tańczymy.
Co możemy pokazać poprzez taniec?
Tańcem się nie pokazuje, od pokazywania jest pantomima. Tańcem się wyraża. A wyrażanie jest czymś dogłębnym, jest całością
tego, co chcemy przekazać. Odpowiadając na pytanie, powiem tak:
tańcem możemy wyrazić wszystko: radość, smutek, złość, przygnębienie, żal.
Żal? Taniec kojarzy się przecież z radością!
Tak, z radością, a czasami nawet z rozpustą! I dlatego na wiele
wieków Kościół o nim zapomniał, wygonił go z kościoła. A przecież
taniec wyraża się poprzez ciało. Skoro człowiek został stworzony
na obraz i podobieństwo boskie, możemy przypuszczać, że Bóg też
tańczył.
O tańcu czytamy też w Piśmie Świętym. „W taniec zamieniłeś mój żałobny lament” – mówi psalmista. „Niech chwalą Jego imię wśród tańców”
– czytamy w Psalmie 149. Król Dawid tańczył przed arką.
Taniec to sposób wyrażenia siebie poprzez ciało. Dlaczego więc nie
mielibyśmy z tego korzystać podczas modlitwy? Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że podczas każdej mszy świętej mamy nie tylko liturgię słowa, ale także, odważyłabym się powiedzieć, liturgię ruchu. Modlimy się słowem, wypowiadając je lub wyśpiewując, ale modlimy się
też ciałem.
Ale przecież my podczas mszy zachowujemy się jak zamurowani.
Nie trzeba podrygiwać i podskakiwać, żeby tańczyć. Wystarczy,
że wstajemy, siadamy, klękamy, żegnamy się ze świadomością sensu
/ Z A PROSZENI DO TA ŃC A
63
tych ruchów. To są konkretne gesty, które mają swój rytm, jakąś intencję.
Co więcej – mamy w tym tańcu przewodnika w postaci kapłana, który
też wykonuje bardzo konkretne gesty, inne niż poza mszą.
Jeśli spojrzymy na to z perspektywy historycznej, to bez trudu zobaczymy, że prototańce skierowane były w górę, miały adres wertykalny.
Tak też jest podczas liturgii.
Pani chce mi powiedzieć, że my na mszy tańczymy?
Oczywiście. Pod warunkiem że zachowujemy narzucony nam rytm
i że czynimy to z konkretną intencją. Powiem więcej: patrząc na ludzi
w kościele, można nawet powiedzieć, że to dobry, zgrany zespół, który
czasami potrafi świetnie tańczyć na chwałę Boga.
A mnie się wydaje, że jesteśmy uwięzieni w naszych ciałach, że się tego
swojego ciała obawiamy.
Nic podobnego. Wszyscy na świecie w mniej więcej jednakowy
sposób używamy ciała do wyrażania naszych emocji. Od tej średniej światowej odstają nieco Włosi, którzy są bardzo ekspresyjni i nie
potrafi ą rozmawiać bez gestykulowania, zwłaszcza gdy się kłócą.
My również gestykulujemy, robimy to nawet wtedy, gdy jesteśmy sami
w pokoju i rozmawiamy przez telefon. Przecież ta druga osoba nas nie
widzi, a mimo to wspomagamy się gestem.
Podobno 70 procent informacji, które sobie przekazujemy, to mowa
ciała.
Ciało wyraża nasze wnętrze, nasze emocje, namiętności?
Tak, to jest właśnie nasza eks-presja, czyli presja na zewnątrz! Nawet jeśli nie wykonujemy żadnego ruchu, kiedy jesteśmy zamknięci
w sobie, to w ten sposób też się wyrażamy.
Od wielu lat, najpierw jako tancerka, a potem jako choreograf
i dyrektor Polskiego Teatru Tańca, propaguję sztukę tańca, która jest
64
BOŻE NA RODZEN IE / EWA WYCICHOWSK A /
aktem myśli – ciało jako instrument oddaje różne uczucia. One mają
swoje niuanse, ujawniają nas. Ciało nie kłamie. Wystarczy uważnie
przypatrzeć się ludziom w tańcu: widać ich temperament, charakter,
uczucia, nastrój.
Bezmyślne podskakiwanie to za mało. Ono jest sposobem zabawy,
wyżycia się, zatracenia się bez świadomości, co też od czasu do czasu
jest być może komuś potrzebne.
Moja znajoma zapisała się kilka lat temu na warsztaty flamenco.
Po kilku lekcjach powiedziała mi, że podczas tych zajęć poczuła i odkryła swoje ciało, swoją kobiecość, zaczęła się inaczej poruszać, zyskała
taką cielesną świadomość.
Flamenco jest bardzo kobiecym tańcem, ma swoją fi lozofię. Ważne
tu są ruchy rąk, palców, stóp, do tego piękna, bardzo kobieca spódnica,
buty na obcasie, czasem wachlarz lub kastaniety. Trudno nie czuć się
kobietą.
•••
Taniec w każdej postaci
K A R NAWA Ł TO RODZ AJ ŚWIĘTA ,
ma charakter terapeutyczny.
ODSKOCZNI A OD CODZIENNOŚCI ,
Nie jestem pewna, czy zawsze
KTÓR A BY WA SZ A R A , KTÓR A
będzie terapią u zawodowców,
NAS PRZYTŁ ACZ A UCI Ą ŻLIWYMI
bo bycie tancerzem to ciężka
SCHEM ATA MI , RYTUA Ł A MI ,
praca, to ciągłe zmaganie się
CI ĄG ŁYM ZM AGA NIEM SIĘ ,
ze swoim ciałem, które się
KONKUR ENCJĄ , WYŚCIGIEM ,
zmienia. O tym wszystkim
TYM CI ĄG ŁYM : CHCĘ WIĘCEJ ,
pięknie napisał Jan Paweł II
WIĘCEJ . CHODZI WIĘC O TO ,
w Liście do artystów, pokazuBY SIĘ OD TEGO ODERWAĆ .
jąc, że praca twórcy to jego
dialog ze światem i z drugim
człowiekiem, że przez sztukę kreujemy swoje człowieczeństwo. Taniec
jest takim dialogiem, bo tańczę dla drugiego człowieka, opowiadając
mu o ludzkich sprawach. To wszystko wydaje się bardzo ulotne, dzieje się tu i teraz, a wymaga poświęcenia całego życia. Czy warto? Moje
życie mówi mi, że tak.
/ Z A PROSZENI DO TA ŃC A
65
Dlaczego niektórzy w tańcu poruszają się zgrabnie i płynnie, a inni
jakby kij połknęli?
To jest sprawa koordynacji i harmonii ruchów, która jest wrodzona.
Można to szkolić, ale jeśli ktoś nie posiada tego talentu, to nie jesteśmy
w stanie się tego nauczyć. Nie wszyscy muszą tańczyć zawodowo, gdzie
talent i koordynacja są warunkiem sztuki.
To znaczy, że nie każdy może tańczyć?
Każdy może, ale nie każdy będzie to robił równie pięknie.
No i właśnie dlatego niektórzy nie chcą tańczyć. Wstydzą się. Patrzą
na tych, którym to wychodzi, i myślą sobie: Nie, no ja się do tańca nie
nadaję. Ruszam się jak słoń.
Trzeba spróbować, jest przecież tyle różnych technik i rodzajów tańca. Wystarczy znaleźć coś, co będzie nam odpowiadało. Poza tym nie
można stale porównywać się z innymi i patrzeć na taniec tylko w kategoriach estetycznych lub figur i kroków. Trzeba mieć też na uwadze
jego walory emocjonalne oraz terapeutyczne. I wtedy nie jest ważne
to, jak ja wyglądam, jak się ruszam, tylko to, jakie emocje wyrzucam
z siebie, gdy tańczę, zwłaszcza razem z innymi. Taniec pomaga nam
zaakceptować siebie i innych w grupie.
Lekarstwo dla ciała czy dla duszy?
Z ciałem zawsze leczy się duszę.
Dziś, kiedy rozmawiamy, jest właśnie początek adwentu, a gdy nasi
Czytelnicy będą czytali tę rozmowę, będzie już Boże Narodzenie i tylko
kilka dni dzielić nas będzie od Sylwestra i karnawału. Czy pani lubi
karnawał?
66
BOŻE NA RODZEN IE / EWA WYCICHOWSK A /
Jestem autorką spektaklu Walk@ karnawału z postem. Podczas pracy nad tym spektaklem pewien chłopiec, dziś już dorosły mężczyzna,
powiedział mi, że w karnawale jest wszystkiego za dużo, a w poście
jest tyle, ile trzeba. Te słowa stały się dla mnie inspiracją, a spektakl
do dziś jest w repertuarze Polskiego Teatru Tańca. Dla mnie ważny jest
i karnawał, i post.
Nie byłoby karnawału bez postu?
I nie byłoby postu bez karnawału.
Karnawał to między innymi radość, ale radość może też być w poście, pod warunkiem że potrafi my go właściwie wykorzystać.
Post jednak za bardzo nie kojarzy się nam z radością. Mamy się umartwiać, pamiętać, że z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy, odmawiamy sobie wówczas wielu rzeczy, uczestniczymy w nabożeństwach,
które też nie są szczególnie radosne…
Pewien zakonnik polecił penitentowi, który zatracał się w pracy
i nie umiał odpoczywać, by w ramach pokuty sypiał przynajmniej
osiem godzin na dobę. Wyrzeczenia zawsze służą dobru i są działaniem
dla kogoś, a jeśli tak, to jest z tego radość.
To po co nam karnawał?
Karnawał to rodzaj święta, odskocznia od codzienności, która bywa
szara, która nas przytłacza uciążliwymi schematami, rytuałami, ciągłym
zmaganiem się, konkurencją, wyścigiem, tym ciągłym: chcę więcej, więcej. Chodzi więc o to, by się od tego oderwać. Dlatego w karnawale jest
kolorowo, radośnie, są eleganckie bale i rozkosze podniebienia. Ale po
pewnym czasie następuje przesyt i tęsknimy do harmonii postu.
Mówi pani o walce karnawału z postem. A skoro walka, to ktoś musi
wygrać, a ktoś przegrać.
/ Z A PROSZENI DO TA ŃC A
67
Dlatego raz zwycięża post, a raz karnawał. Taki jest rytm naszego
życia.
Przypominają się słowa z Księgi Koheleta:
„Jest czas rodzenia i czas umierania (…)
czas płaczu i czas śmiechu
czas lamentu i czas tańca”.
To jest opowieść o naszym życiu. Człowiek potrzebuje odpoczynku i radości, smutku i skupienia się – na sobie i na drugim człowieku.
Przecież podczas zabaw czy bali karnawałowych nie tylko tańczymy, ale także siedzimy razem przy stole, rozmawiamy, jemy, czasem
pijemy alkohol, cieszymy się swoją obecnością. Taniec jest tylko jednym z elementów tego wieczoru.
Powiedziała pani na początku, że każdy umie tańczyć. To proszę dodać
odwagi tym, którzy myślą, że nie umieją.
Święty Augustyn powiedział: Ucz się, człowieku, tańczyć, bo cóż
będą z tobą robili aniołowie w niebie. Przecież nie będziemy tam tylko
śpiewać.
Będziemy też tańczyć?
A dlaczego nie?
Akt stworzenia to dzieło Najwybitniejszego Choreografa. Oddzielił
światło od ciemności, ziemię od nieba, ląd od wody… Słowo stało się
Ciałem.
Bóg Wielki Choreograf?
Ciągle działający i ciągle kreujący.
68
BOŻE NA RODZEN IE / EWA WYCICHOWSK A /
Kiedy przygotowuję z moimi tancerzami jakiś spektakl, to premiera jest dopiero początkiem, a nie końcem tworzenia. Każdy z artystów
może wziąć udział w kreacji, każdy z wykonawców ma być współtwórcą. Jeśli pomyślimy o tym, że Bóg jest choreografem, to my wszyscy
jesteśmy zaproszeni do tańca. Razem z Nim. •
rozmawiała Katarzyna Kolska
Ewa Wycichowska– tancerka, choreograf, pedagog, profesor sztuk
muzycznych, od 1988 roku dyrektor Polskiego Teatru Tańca. Absolwentka
Szkoły Baletowej w Poznaniu i Akademii Muzycznej w Warszawie,
studiowała taniec modern w Académie Internationale de la Danse w Paryżu.
Była primabaleriną Teatru Wielkiego w Łodzi. Jest autorką choreografii
do kilkudziesięciu spektakli baletowych w Polsce i za granicą, kieruje
Zakładem Tańca na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina
w Warszawie. Laureatka tegorocznej Nagrody Artystycznej Miasta Poznania.
/ Z A PROSZENI DO TA ŃC A
69
WIZYTA
DUSZPASTERSKA
•••
Jarosław Mikołajewski
CORBIS
/
IN PICTURES
/
FOT . RICHARD BAKER
zuł, że za drzwiami dwudziestki ktoś jest. Tak jak pod numerem
siódmym i czternastym w trzypiętrowym bloku o dwudziestu
jeden lokalach.
Spojrzał do notesu. Pod trójką, szóstką, ósemką, siedemnastką
i osiemnastką nikogo nie było naprawdę. Ci spod jedynki, piątki i piętnastki pozostawili dozorcy jasne dyspozycje. Nie życzą go sobie. Ma
nie próbować. Nie pukać, nie dzwonić.
Pozostałym nie przyszło nawet do głowy, że mogą nie chcieć wizyty.
Czekali w komplecie. Albo ci, którzy mogli. Mama z córką, babcia z dwiema wnuczkami, stara matka z czterdziestoletnim, samotnym synem…
Zapukał jeszcze raz, trochę głośniej, ale odpowiedziało mu to samo,
co pod siódmym i czternastym. Jakaś nieforemna obecność, bardziej
z tłumionego oddechu niż z ciała. Z zastygłych ruchów, zmieszania,
irytacji i zawstydzenia.
C
/ WIZYTA DUSZPASTERSK A
71
Dlaczego nie otworzą i nie powiedzą: Nie chcemy tu księdza,
nie lubimy tych wizyt, nie wierzymy w Boga ani w Jego Narodzenie,
proszę sobie iść. Zdecydowanie by wolał, żeby przekłuli ten balon,
który pęczniał i gęstniał pomiędzy nim a tym kimś po drugiej stronie
zamkniętych drzwi, niż skazywali go na upokarzające nasłuchiwanie.
Odwrócił się w prawo, twarzą do ostatniego mieszkania, w którym
mógł się spodziewać, że czekają na niego zgodnie z tradycją, z domowym ołtarzykiem na białym obrusie, z herbatą i ciastem. Zajrzał
do zapisków: rodzina praktykująca, małżeństwo, dwie dziewczynki
w wieku gimnazjalnym i chłopak na studiach.
Podszedł do progu, dobiegła go melodia kolędy i odgłosy zwykłej
krzątaniny, pozbawionej tych ciężkich napięć, jakie sączyły się przez
szczeliny drzwi z numerem dwadzieścia.
Wyciągnął rękę, żeby zapukać, ale zaraz ją cofnął. Co chce im
powiedzieć? Od czego ma zacząć? O co spytać? Dopiero teraz, przed
ostatnim mieszkaniem, zorientował się, że nie zdążył się zastanowić
nad tym przed wyjściem z plebanii. Nie zdążył? Przecież miał czas.
Miał dziś cały dzień na refleksję, od porannej mszy świętej do czwartej,
kiedy zapukał do pierwszych drzwi, tych z cyfrą dwa i zeszłorocznym,
prawie już startym K+M+B.
Co robił przez cały dzień, prawie tego nie pamiętał. A raczej odpychał od siebie tę pamięć, bo ostatnie godziny były lepkie i przykre jak
ten balon pomiędzy nim a tym kimś spod dwudziestego numeru. Tylko
obiad był w miarę lekkim i wyrazistym wspomnieniem, choć rozmowa przy stole wyraźnie się nie kleiła, żaden z kapłanów nie wziął na
siebie odpowiedzialności za nastrój i wymianę myśli. Inicjatywa była
wszędzie, więc nigdzie. Każdy myślał o swoich sprawach, jedli prawie w milczeniu. Ksiądz Józef wspomniał tylko, że przed wejściem do
kancelarii jest ślisko, więc trzeba koniecznie posypać, a ksiądz Marcin
spytał, kto to niby ma zrobić.
Ale przedtem i potem – dziura. Próbował czytać brewiarz, ale mu
nie szło. Pomyślał, że to przez wzrok, z którym w końcu musi coś zrobić. Po przebudzeniu widział przez mgłę i podwójnie. Długo nie mógł
ustawić ostrego widzenia na literach gazety czy brewiarza, musiało
72
BOŻE NA RODZEN IE / JA ROSŁ AW MIKOŁ AJEWSKI /
minąć pół godziny, żeby czytał bez większych kłopotów. Miał nadzieję,
że tylko dlatego, przez oczy, nie sprawia mu radości czytanie Pisma
Świętego i książki, która przez wiele lat przynosiła mu niezawodne
natchnienie i otuchę: antologii modlitwy wczesnochrześcijańskiej.
W tych starych tekstach wiara była jak oddech podczas snu przy
otwartym oknie. Ale teraz nie potrafi ł już zaczerpnąć tego powietrza,
zaciągnąć się nim tak, żeby zakręciło się w głowie. Wpatrywanie się
w rozdwojone, podszyte cieniem litery było wysiłkiem, który odbierał
mu radość. Powinien w końcu pójść do okulisty. Miłość do Boga i ludzi
musi mieć fizyczne wsparcie. W przeciwnym razie…
No właśnie – nie licząc obiadu, tego dnia nie wychodził z mieszkania i robił to, o czym teraz wstydził się myśleć. Leżał na kanapie i oglądał telewizję. Przerzucał programy, nie mógł się skupić na niczym konkretnym. Od początku do końca obejrzał tylko odcinek kryminalnego
serialu o zamkniętej akcji, który dało się prześledzić, nie obejrzawszy
poprzednich. Ktoś kogoś zabił, potem się ukrywał, aż umarł, zanim
złapał go policjant o skandynawskim nazwisku. Zło nie zostało ukarane. Obejrzał fragmenty quizu i konkursu dla młodych piosenkarzy,
którzy pragną zrobić zawodową karierę. Było mu spokojnie i bezpiecznie. Bezmyślnie. Więc niby nie było w tym niczego złego, a przecież
nie chciał myśleć o tym, co robił, bo nie było to tym, czego chciał. Bo
przez to czuł się nieprzygotowany.
Znów podniósł rękę do drzwi mieszkania numer dwadzieścia
jeden i znowu ją cofnął. Chciałby już zapukać. Tym bardziej że za
dwudziestką wciąż nabrzmiewała nieprzychylna obecność. Miał
wrażenie, że przygląda się jego wahaniu i rozumie jego przyczyny.
Że przez ciemnego judasza ta nieforemna istota widzi cały jego dzień:
małomówny, niewesoły, pozbawiony serdeczności obiad, niechęć do
brewiarza, widzenie podszyte cieniem i przerzucanie pilotem telewizyjnych kanałów.
Chciał już zapukać, ale postanowił się skupić, żeby choć tę ostatnią wizytę poprowadzić świadomie i w świetle natchnienia. Zaraz…
Co mówił dotychczas, pod dwójką, dziesiątką, szesnastką? Co zrobił?…
Normalnie: pochwalił mieszkanie, skomplementował panią domu
/ WIZYTA DUSZPASTERSK A
73
za czysty obrusik, pana domu za choinkę, a dzieci za szopkę i papierowy łańcuch. Pomodlił się, pobłogosławił dom, przyjął ofiarę. Usiadł
na kilka minut, obejrzał zeszyty od religii, rozdał obrazki. Pod dwójką
poprosił o przechowanie ciężkiej kurtki, po którą wróci przed wyjściem. Pod siedemnastką, gdzie starsza kobieta miała nieobecne oczy,
spytał, czy może w czymś pomóc. Złożył życzenia. Zrobił, co trzeba,
ale nic więcej. No tak, jeszcze jeden szczegół – nie pamiętał, pod którym
numerem, ale w jednym z mieszkań, gdzie ojciec rodziny rozgadał się
o fi nansowych kłopotach, pomyślał z przykrością, że nikt nie pyta go
o to samo. „Co księdza martwi, co cieszy?”… Przecież mogliby go o to
zapytać. Mogliby się zainteresować, dlaczego, zamiast czytać modlitwy wczesnochrześcijańskie albo skupić się na wizytach, przez cały
dzień gapił się w telewizor. Co by im odpowiedział? Pewnie zadałby
im to samo pytanie, które oni zadali jemu. „To wy mi powiedzcie – wykrzyknąłby – dlaczego nic mnie nie ożywia, nie cieszy? Dlaczego pytam wciąż o to samo, dlaczego proszę zawsze o zeszyty, nie wchodząc
w nic głębiej? Dlaczego nie pytam was o dzieciństwo, o jego bajeczność
i koszmar? Dlaczego nie pytam, czy spędziliście kiedyś noc prawdziwej
miłości, lecz również dzień prawdziwej miłości? Czy spędziliście dobę
lub tydzień przy łóżku umierającego? Czy baliście się kiedyś o życie
swoje lub bliskich?”. Tak, tak właśnie by im powiedział. I jeszcze: „Czy
myślicie, że pasterz jest tylko po to, by karmić? Czy myślicie, że sam
nie potrzebuje się żywić, i to świeżym pokarmem? Wciąż mi dajecie to
samo – rzuciłby im prosto w twarz, w tę ich zadowoloną z siebie świąteczność – i zalega mi już to na żołądku. Ciągle te same krochmalone
twarze i obrusiki, te same zeszyty, te same ofiary wciąż w tych samych
kopertach. Ta sama miłość przykładna, a nigdy taka, której łaknąłbym
sam. Taka, którą, patrząc na was, oglądałbym przez ten kwadrans jak
fi lm, w ożywieniu. Z której widokiem wyszedłbym nieszczęśliwy, że
sam takiej nie mam, ale i szczęśliwy, że taka w ogóle istnieje, i że to ich
spełnienie spotyka się z moją samotnością”.
Zakręciło mu się w głowie. Użył słowa „samotność” i poczuł, że
jest ono trafne. Trafne i przeklęte, bo przecież nie miał prawa czuć
się samotny. Zawsze powtarzano, że księdza ten stan nie dotyczy,
74
BOŻE NA RODZEN IE / JA ROSŁ AW MIKOŁ AJEWSKI /
bo przecież ma Jego, Tego, który jest początkiem i końcem, nadzieją
wbrew nadziei, obietnicą, spełnieniem.
Natychmiast pomyślał o grzechu, jakim było poczucie osamotnienia. Choć przecież niewypowiedziane. Zaledwie pomyślane w tej porywczej chwili, kiedy przyszło mu do głowy, co by powiedział, gdyby
wizyta duszpasterska była nie kazaniem, tylko rozmową. Taką, że ja
ich proszę o zeszyt, a oni mnie pytają, czy mam z kim porozmawiać,
kiedy jest wieczór i nie chce mi się odmawiać brewiarza. Że ja ich
pytam, czy zaglądają do Ewangelii, a oni mnie, jaki fi lm chciałbym
obejrzeć, jakie lubię kino.
No więc to grzech, czy nie grzech – że samotność sama mi przyszła
do głowy, niewypowiedziana ustami, tylko żrąca nieustępliwą kroplą
od mózgu do gardła i dalej? Przez serce do krzyża i lędźwi, do nóg, po
czubki palców.
Uniósł rękę, żeby zastukać pod dwudziesty pierwszy, i kto wie, czy
by to w końcu zrobił, gdyby nie plastikowy klekot judasza pod dwudziestką, szum zamka, lekki ruch klamki i snop światła pomiędzy
futryną a drzwiami oznaczonymi dwudziestką.
Odwrócił się i zobaczył w szczelinie kobietę. Ubraną domowo,
codziennie, jak loretańska madonna Caravaggia. Z odsłoniętym obojczykiem.
Była równie ładna jak ona, lecz pozbawiona jej zawadiackiego tupetu.
– Przepraszam – powiedziała wyraźnie speszona. – Przyglądam się
księdzu przez dłuższą chwilę i mam wrażenie, że źle się ksiądz czuje.
Czy coś panu… księdzu jest? Mogę pomóc? •
Jarosław Mikołajewski – ur. 1960, poeta, tłumacz języka
włoskiego, eseista, dziennikarz. W latach 2006–2012 dyrektor Instytutu
Polskiego w Rzymie. Ostatnio wydał zbiór opowiadań Dolce vita,
wybór wierszy Cesarego Pavesego Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy,
a także Dzień po dniu – wybór wierszy Giuseppe Ungarettiego.
Mieszka w Warszawie.
/ WIZYTA DUSZPASTERSK A
75
CO TO BĘDZIE
ZA DZIECIĘ...?
•••
To, że pasterze jako pierwsi dowiadują
się o narodzinach Zbawiciela, oznacza,
że Jezus przychodzi w sposób szczególny
właśnie do takich ludzi. Do tych
najsłabszych, kalekich, do tych, którzy
wcale nie należą do najpobożniejszych.
FOT . CHRIS JAMESON
/
CORBIS
Z siostrą Judytą Pudełko PDDM
rozmawia Dominik Jarczewski OP
DOMINIK JARCZEWSKI OP: Prologiem historii Jezusa jest dobrze znana
scena zwiastowania. Czym wyróżniła się Maryja, że anioł przyszedł
akurat do niej?
JUDYTA PUDEŁKO PDDM: Niewiele o niej wiemy. Skoro była zarę-
czona z Józefem i przygotowywała się do zamążpójścia, mogła mieć,
zgodnie z panującym wtedy zwyczajem, 12–13 lat. Pozornie niczym
się nie wyróżnia spośród innych dziewcząt mieszkających w Nazarecie. Ciekawe jest też to, że Nazaret wcześniej w ogóle nie pojawia się
na kartach Biblii.
Nawet przez jakiś czas powątpiewano w jego historyczne istnienie…
To prawda. Dopiero szczegółowe badania archeologiczne, przeprowadzone w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, wykazały
istnienie osady na tym terenie w czasach Jezusa. Dotąd poza świadectwem ewangelistów nie mieliśmy innych dowodów. Ewangelista
pokazuje w ten sposób, że Pan Bóg przychodzi do bardzo zwyczajnych ludzi. Wiąże się z osobami, które nie wydają się niczym wyróżniać. Pozory jednak mylą – anioł nazywa tę niepozorną dziewczynę
kecharitomene…
Pełną łaski…
Czyli osobą, na którą ta łaska została wylana w sposób niezwykły
i jedyny w swoim rodzaju, czego skutki trwają cały czas. Już ten tytuł
wskazuje, że Maryja nie jest taką zwyczajną dziewczyną.
Jej reakcja na słowa anioła sugeruje, że nie jest świadoma swojej niezwykłości.
Zupełnie nie ma o tym pojęcia. Jest bardzo skromna. Uważa siebie
za osobę mało znaczącą i wszystko, co się dzieje w jej życiu, przypisuje
Bogu. O tym, że w szczególny sposób została wybrana i obdarowana
78
BOŻE NA RODZEN IE / JUDYTA PUDEŁKO PDDM /
przez Boga, mówią nam inne osoby: Józef, Elżbieta, która nazywa ją
„matką Pana”, pasterze, mędrcy, w końcu starzec Symeon. Wszystkie
te elementy będą się układały w życiu Maryi w swoistą mozaikę i będą
pokazywały, że to, co się zaczęło w Nazarecie, to, co usłyszała z ust
anioła, jest prawdą i że rzeczywiście została zaproszona do niezwykłej misji.
To bardzo ważne dla naszego przeżywania wiary. Czasem chcielibyśmy otrzymać taki jeden, wyraźny znak i na nim wszystko zbudować.
Tymczasem przykład Maryi
pokazuje, że owszem, jest ten
•••
pierwszy impuls, ale potem zo-
M A RYJA MOG Ł A
staje on potwierdzony całą kon-
WTAJEMNICZYĆ JÓZEFA
figuracją znaków, które dopiero
W RZECZY WISTOŚĆ BOŻEGO
razem utwierdzają ją w wierze.
PL A NU I ON MÓG Ł SIĘ
ZWYCZ AJNIE PRZER A ZIĆ .
Maryja stanowi wzór dla caNO BO KTO CZUJE SIĘ
NA SIŁ ACH , BY ZOSTAĆ
łego Kościoła. Jej „tak” jest furtką
PRZYBR A NYM OJCEM
na początku wędrówki wiary.
SYNA BOŻEGO?
Co ważne, tę wiarę Maryja też
musiała pogłębiać. Choć była bez
grzechu, niepokalanie poczęta, musiała nieustannie wzrastać w swojej
wierze. Tym bardziej że to, czego doświadczyła, było jedyne w swoim
rodzaju. Do tej pory bowiem nigdy wcześniej nie zdarzyła się tak niezwykła ingerencja Boga w historię Zbawienia.
To niesamowicie radosne spotkanie, ale anioł odchodzi, a Maryja zostaje w ciąży, bez męża – niewesoła sytuacja…
Możemy zadać pytanie, dlaczego Pan Bóg tak to dziwnie sobie wymyślił. Chociaż Maryja jeszcze ostatecznie nie mieszkała ze swoim mężem,
to była już zaręczona, czyli przynależała prawnie do przyszłego męża.
Mogła go już zatem zdradzić…
/ CO TO BĘDZIE Z A DZIECIĘ...?
79
Mogła. W okresie rocznego przygotowania, między zaręczynami
i zaślubinami, każda ze stron była do czegoś zobowiązana. Mężczyzna
powinien w tym czasie zbudować dom albo zasadzić winnicę. Udowadniał w ten sposób rodzinie panny młodej, że może być dobrym mężem
i ojcem. Natomiast narzeczona musiała w tym okresie bezwzględnie
zachować dziewictwo – aż do momentu przeprowadzki do domu pana
młodego. A Maryja była jeszcze przed taką przeprowadzką.
Pyta anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?
To pytanie można interpretować na dwa sposoby. Ojcowie Kościoła (szczególnie św. Augustyn) tłumaczyli, że Maryja chciała w swoim
życiu zachować dziewictwo. Jest to o tyle problematyczne wyjaśnienie,
że w czasach Maryi dziewictwo nie było ideałem. Ideałem było macierzyństwo i stąd też taka myśl mogła się wydawać dziwna. Jednak trzeba
też wziąć pod uwagę, że Maryja była w sposób niezwykły obdarowana
przez Boga i więź z Nim przeżywała w sposób o wiele głębszy niż inne
izraelskie dziewczęta. Była wy•••
pełniona łaską Bożą, stąd mogła
EWA NGELIŚCI NIE PODAJĄ NA M
myśleć o tym, by całe swoje życie
DOK Ł A DNIE GODZINY,
poświęcić Panu Bogu.
O KTÓR EJ URODZIŁ SIĘ JEZUS .
Istnieje też druga odpowiedź.
Maryja zadaje sobie pytanie: Jak
TA POR A WI Ą ŻE SIĘ R ACZEJ
Z PASTERZ A MI , DO KTÓRYCH
ja teraz pocznę dziecko, skoro jeWI A DOMOŚĆ O NA RODZENIU
stem właśnie w tym czasie, kiedy
JEZUSA DOCIER A W NOCY.
absolutnie nie mogę tego zrobić?
Skąd się to dziecko weźmie? Ja
i mój narzeczony dopiero przygotowujemy się do małżeństwa. Jak Pan
Bóg zadziała w tej sytuacji? Czy On przekroczy te wszystkie prawa, którymi ja, jako wierna Izraelitka, jestem związana? Tu jest właśnie ta niezwykła otwartość Maryi – stawia pytania, uczy się współpracy z Bogiem.
Józef, człowiek sprawiedliwy, postanawia postąpić honorowo i oddalić
Maryję. Na czym to miało polegać?
80
BOŻE NA RODZEN IE / JUDYTA PUDEŁKO PDDM /
Małżeństwo było kontraktem prawnym zawieranym zazwyczaj
między rodzicami panny młodej i pana młodego. W pewnym momencie ciąża Maryi wyszła na jaw i Józef, który ją kochał, nie wiedział, co
ma o tym wszystkim myśleć. I tu znów mamy dwie możliwości. Maryja mogła wtajemniczyć Józefa w rzeczywistość Bożego planu i on
mógł się zwyczajnie przerazić. No bo kto czuje się na siłach, by zostać
przybranym ojcem Syna Bożego? Dlatego Józef postanowił się wycofać,
czyli anulować kontrakt małżeński. Istnieje też druga możliwość, że
Maryja nic nie powiedziała Józefowi, a on przypuszczał, że wybrała
sobie innego mężczyznę. Oddalenie Maryi w takiej sytuacji byłoby
czynem więcej niż honorowym. W mentalności semickiej, jeśli narzeczona czy żona zdradzała, traktowano to jako wielką plamę na honorze
mężczyzny. Józef wybrał dobro Maryi. Oddalenie znaczyłoby tyle, co
powiedzenie: Bądź szczęśliwa z tym, którego kochasz i którego dziecko
nosisz. Chciał jej ofiarować wolność wyboru, ale na szczęście w tym
momencie zainterweniował Pan Bóg, wskazując mu właściwą drogę.
Ta droga prowadzi do Betlejem. O co chodziło ze spisem ludności,
o którym wspomina święty Łukasz?
Palestyna w czasach Jezusa wchodziła w skład Cesarstwa Rzymskiego. Aby można było ściągać podatki, urzędnicy cesarscy musieli
wiedzieć, ilu mieszkańców zamieszkuje poszczególne prowincje. I w
tym celu co jakiś czas przeprowadzano spisy ludności. Takie spisy
mogły być powszechne lub lokalne. Spis, o którym mowa w ewangelii,
był najprawdopodobniej spisem lokalnym i jako taki nie został udokumentowany. Mógł go zarządzić na przykład Herod Wielki.
To chyba nie było zbyt praktyczne – taka wędrówka do Betlejem.
Co z tego, że Józef stamtąd pochodził, skoro mieszkał w Nazarecie i tam
płacił podatki?
W spisie nie chodziło o miejsce zamieszkania, ale o przynależność
rodową. Co ważne, spis dotyczył tylko mężczyzn, więc Maryja nie
/ CO TO BĘDZIE Z A DZIECIĘ...?
81
musiała wcale w nim uczestniczyć. Ale z jakiegoś powodu poszła z Józefem i zbiegło się to akurat z narodzinami Jezusa. W ten sposób Jezus
mógł się narodzić w mieście Dawidowym.
To znaczy?
Betlejem było małą mieściną, ale było ważne, ponieważ narodził się
w nim Dawid, najbardziej sławiony król w historii biblijnego Izraela.
Panowanie Dawida wspominano jako czas największej pomyślności
kraju i życzono sobie, żeby pojawił się kiedyś nowy Dawid i przywrócił utraconą świetność, wyzwolił lud z niewoli. Właśnie tego rodzaju
oczekiwania zostały określone mianem oczekiwań mesjańskich. O tym
mówi też prorok Micheasz w piątym rozdziale, wskazując, że nowy
pasterz również narodzi się w Betlejem.
Ten Pasterz ukazuje się pasterzom.
Tereny w pobliżu Betlejem były terenami pasterskimi, a i Dawid, nim
został królem Izraela, był pasterzem. Łatwo przy tym zapomnieć, że postać pasterza jest w Biblii ambiwalentna. Z jednej strony, Bóg nazywa się
pasterzem swojego ludu, kolejni królowie też są nazywani pasterzami,
a z drugiej strony, pasterze nie byli szanowanymi ludźmi. I nie chodzi tu
tylko o sytuację materialną. Brak szacunku wiązał się przede wszystkim
z tym, że przemieszczając się ze swoją trzodą w poszukiwaniu pokarmu,
nie byli w stanie w sposób wierny i szczegółowy praktykować prawa
mojżeszowego. Byli w jakiś sposób pogardzani, szczególnie przez tych
bardziej pobożnych, uczonych w piśmie czy faryzeuszy. To, że pasterze
jako pierwsi dowiadują się o narodzinach Zbawiciela, oznacza, że właśnie do takich ludzi przychodzi Jezus. Do tych najsłabszych, kalekich,
do tych, którzy wcale do najpobożniejszych nie należą.
Również pora narodzin jest dziwna. Chciałoby się, by tak ważne wydarzenie dokonało się w samo południe. Tymczasem Chrystus rodzi się
w środku nocy – ciemno, zimno – najgorsza możliwa pora.
82
BOŻE NA RODZEN IE / JUDYTA PUDEŁKO PDDM /
Ewangeliści nie podają nam dokładnie godziny, o której urodził się
Jezus. Ta pora wiąże się raczej z pasterzami, do których wiadomość
o narodzeniu Jezusa dociera w nocy. Zresztą noc w rozumieniu biblijnym ma bardzo ciekawe znaczenie – symbolizuje władzę ciemności,
która sprzeciwia się światłu, sprzeciwia się Bogu. Z jednej strony, jest
to moment jakiejś tajemnicy, zagrożenia, niepewności, a z drugiej
strony, wszelkiego rodzaju Boże
interwencje w historii zbawienia
•••
odbywały się właśnie w nocy.
SPIS DOTYCZYŁ TYLKO
W tradycji pozabiblijnej, w tarM ĘŻCZYZN , WIĘC M A RYJA
NIE MUSI A Ł A WC A LE
gumie palestyńskim, mamy tzw.
Poemat czterech nocy, mówiący
W NIM UCZESTNICZYĆ .
A LE Z JA KIEGOŚ POWODU
o Bożych interwencjach, które
POSZŁ A Z JÓZEFEM
dokonały się właśnie o tej porze.
I ZBIEG ŁO SIĘ TO A KUR AT
Pierwszą taką interwencją było
Z NA RODZINA MI JEZUSA .
Stworzenie, drugą – Boża obietnica dana Abrahamowi, trzecią
– noc paschalna, a czwartą miało być przyjście Mesjasza. Również
u proroków można znaleźć ciekawe tropy. Grecki przekład fragmentu
Księgi Zachariasza (6,12) o Mesjaszu tłumaczy „odrośl” jako „wschód
słońca”. Wskazuje, że Mesjasz to będzie ktoś, kto przyniesie światło
pośród ciemności. W podobnym duchu utrzymane jest też czytanie,
które słyszymy w czasie pasterki : „Naród kroczący w ciemnościach
ujrzał światłość wielką” (Iz 9,5). Ludzie, którzy żyją w ciemnościach
grzechu, otrzymują światło.
Światło nie tylko dla wiernych, ale również, jak powie starzec Symeon, „na oświecenie pogan”. Tych pogan też mamy w Betlejem. Kim byli
tajemniczy trzej mędrcy?
To jest bardzo ciekawa historia. W naszej tradycji mówimy o trzech
królach, ale ewangelista Mateusz nazywa ich magami.
Tacy magowie nie za dobrze się kojarzą?
/ CO TO BĘDZIE Z A DZIECIĘ...?
83
Tak, ponieważ nawiązują do astrologów, których było sporo w Mezopotamii, i do wróżbitów na dworze faraona. Kojarzą się też z konfrontacjami między obcymi bóstwami a Bogiem Izraela. Józef Egipski
rywalizuje z wróżbitami egipskimi, a Daniel – z babilońskimi, i obaj
wygrywają. Tutaj jednak magowie są przedstawieni w sposób niezwykle pozytywny.
Możemy zapytać, skąd mogła pochodzić ta tradycja. Otóż w Księdze Liczb mamy bardzo ciekawą postać proroka Balaama, którego
Filon z Aleksandrii nazywa właśnie magos. Balaam zostaje wezwany
przez króla Moabu, Balaaka, żeby złorzeczył Izraelowi. Tak się jednak
nie dzieje, bo Balaama opanowuje duch Boży i zaczyna błogosławić
Izraela oraz wygłasza wspaniałe proroctwo mesjańskie. Mówi w nim
o wschodzącej gwieździe z Jakuba.
Gwieździe betlejemskiej?
W pewnym sensie tak. Możemy znaleźć podobieństwo między
Balaamem a naszymi mędrcami. Zobaczmy, że ten pogański prorok
nie dał się zmanipulować swojemu królowi i z niezwykłą gorliwością
szukał prawdy. Ta sama gorliwość
•••
prowadzi tajemniczych magów,
JEZUS DL A JÓZEFA I M A RYI
którzy odnajdują znak – gwiazdę,
TEŻ BY Ł TAJEMNIC Ą .
wskazującą na narodziny jakieWIEDZIELI OD POCZ ĄTKU,
goś niezwykłego króla. W staroŻE UCZESTNICZ Ą W JA KIMŚ
żytności bowiem powszechnie
NIEZWYK ŁYM BOŻYM PL A NIE ,
uważano, że każdy człowiek ma
A LE MYŚL Ę , ŻE JEZUS ICH
swoją gwiazdę i to, co się dzieje
NIEUSTA NNIE Z ASK A KIWA Ł .
na ziemi, odpowiada temu, co się
dzieje na niebie. Pojawienie się
jakiejś niezwykłej, jasnej gwiazdy wskazywało więc na narodziny
nieprzeciętnej osobowości.
Co ciekawe, istnieje też tradycja, że królowa z Saby była prowadzona do Salomona przez gwiazdę. Można sobie postawić pytanie, czy
przypadkiem ewangelista Mateusz nie chciał nam pokazać, że Jezus
84
BOŻE NA RODZEN IE / JUDYTA PUDEŁKO PDDM /
jest synem Dawida, czyli nową mądrością Bożą, nowym Salomonem,
do którego zmierzają narody pogańskie i pragną oddać Mu cześć.
Swoi natomiast nie potrafią Go rozpoznać…
Mateusz pokazuje bardzo wyraźny kontrast między postawą mędrców a postawą króla Heroda. Oni szukają, przemierzają daleką drogę,
a mieszkający blisko, w Jerozolimie Herod odrzuca Mesjasza.
Tego Heroda to my znamy raczej z jasełek. A z drugiej strony, archeologia pokazuje go jako genialnego organizatora, budowniczego, który
rozbuduje świątynię jerozolimską. To w końcu geniusz czy zakompleksiony wariat?
Myślę, że jedno i drugie da się pogodzić. Świadectwa pozabiblijne
mówią nam, że Herod, przy całym swoim geniuszu, był niezwykle
żądny władzy. Nie będąc z pochodzenia Żydem, potrafi ł zyskać przychylność imperium rzymskiego do takiego stopnia, że otrzymał koronę
króla żydowskiego. I mając taki kompleks bycia nie-Żydem, nieakceptowanym przez lud, cały czas się lękał i trwożył, żeby nikt mu tej
korony nie odebrał. Mamy liczne świadectwa mordów, których Herod
dokonywał z lęku o władzę. Po kolejnym mordzie, dokonanym tym razem na jego dwóch synach: Aleksandrze i Arystobulu, sam imperator
Oktawian August miał powiedzieć: „Lepiej jest być świnią Heroda niż
jego synem”. Stąd też nie może nas dziwić jego zachowanie. Wiadomość
o nowonarodzonym Królu wzbudziła nowe podejrzenia, lęki i kolejne
wyroki śmierci.
Giną niewinni – święci „młodziankowie”. Tacy dziwni męczennicy, co
nie wiedzieli nawet, za kogo giną…
Oni nie wiedzieli, ale Herod i mędrcy – tak. Ewangelia Mateusza
bardzo jasno pokazuje, że Herod dokonuje mordu dzieci w obawie
przed przyjściem Mesjasza. I młodziankowie oddają życie po to, aby
/ CO TO BĘDZIE Z A DZIECIĘ...?
85
ów Mesjasz mógł przeżyć i dokonać zbawienia. W tym sensie zostają
włączeni w zbawczą misję samego Jezusa.
Jezus – Syn Boży zostaje po czterdziestu dniach ofiarowany w świątyni,
a Maryja składa ofiarę oczyszczenia. O co chodziło z tym oczyszczeniem?
Kobieta, która urodziła dziecko, wchodziła w stan nieczystości
rytualnej. W związku z tym po urodzeniu chłopca przez 40 dni przebywała w odosobnieniu. W tym czasie powracała do sił po porodzie,
ale była też wyłączona z życia wspólnoty, również z kultu. Po czterdziestu dniach dokonywała rytualnego obmycia w mykwie i składała
dwie ofiary: jedną – dziękczynną, drugą – przebłagalną. Według prawa
miał to być baranek oraz gołąb lub synogarlica. Jeżeli ktoś był uboższy, mógł złożyć skromniejszą ofiarę, a więc parę synogarlic lub dwa
młode gołębie. I ta ofiara, o której wspomina ewangelista Łukasz, była
związana z zakończeniem tzw. nieczystości rytualnej w życiu Maryi.
Przy tej okazji należało też „wykupić” pierworodnego. Jezus został
wykupiony, czy nie?
To osobna kwestia, bo według tego, co mówi nam Księga Wyjścia,
wszystko, co pierworodne, należy do Boga i trzeba to wykupić. Księga Liczb
podaje nawet dokładną cenę i jest to pięć szekli. Natomiast w Ewangelii
Łukasza nie ma mowy o tego rodzaju opłacie. Jezus został tylko przedstawiony w świątyni Boga. Co to więc oznacza? Jezus nie przestaje przez całe
swoje życie należeć do Boga. W scenie ofiarowania w świątyni możemy
zauważyć nawiązanie do tego, że życie Jezusa jest w ręku Boga i zostanie
w sposób szczególny Bogu oddane. To już taka subtelna aluzja do śmierci.
To dlatego już w tym momencie Symeon mówi Maryi o mieczu boleści?
Tak. Ale Symeon jest też bardzo ciekawą postacią z innego powodu. To starzec, który symbolizuje cały biblijny Izrael oczekujący
86
BOŻE NA RODZEN IE / JUDYTA PUDEŁKO PDDM /
na Mesjasza. Wśród Żydów istniała tradycja, żeby imię i zawód przekazywać z ojca na syna. Z czym się to wiązało? Ano z tym, że istniało
przekonanie, że jeżeli ja nie ujrzę Mesjasza, to będę mogła go zobaczyć
oczyma moich potomków, moich prapraprawnuków. To oczekiwanie
na Mesjasza było ogromne. Symeon również pragnął go zobaczyć. I Bóg
obiecał mu, że on tego Mesjasza ujrzy – nie oczami syna, ale osobiście.
Trudno więc się dziwić jego wzruszeniu.
Towarzyszy mu prorokini Anna. Taka ciekawa para staruszków…
Ciekawa para, bo taka też jest koncepcja w Ewangelii Łukasza, w której bardzo często obok mężczyzn występują kobiety. Sama Ewangelia
zaczyna się przecież od dwóch zwiastowań: Zachariaszowi i Maryi.
Do świątyni powracamy w kolejnej scenie z życia Świętej Rodziny. Mija
12 lat i Jezus gubi się rodzicom. Jak to możliwe?
Pytanie tylko, czy rzeczywiście się gubi. Ale po kolei. Tekst mówi
nam coś bardzo ważnego o relacjach panujących w rodzinie Jezusa.
Otóż Jego rodzice mieli do Niego ogromne zaufanie. Nie pilnowali Go,
nie trzymali za rękę, ale pozwolili przebywać w towarzystwie przyjaciół i byli przekonani, że razem z nimi powraca po zakończonych uroczystościach święta Paschy do Nazaretu. Dopiero później zorientowali
się, że tak nie było. I zaczęli Go szukać. Jezus jednak się nie zagubił,
tylko całkiem świadomie pozostał w Jerozolimie.
Dlaczego?
Jezus ma 12 lat. Dochodzi więc do bardzo ważnego etapu w życiu
każdego Izraelity, w którym zaczyna świadomie przeżywać swoją
więź z Panem Bogiem. Wiąże się to z rytem bar-micwy, podczas której
młody Żyd samodzielnie czyta i komentuje księgę Prawa. Prawdopodobnie wizyta w świątyni zbiegła się z tym przełomowym momentem
w życiu Jezusa. Poczuł się nie tylko dorosłym Izraelitą, ale zdał sobie
/ CO TO BĘDZIE Z A DZIECIĘ...?
87
sprawę z niezwykłej więzi, która łączy go z Bogiem. Myślę, że tak Go
to zafascynowało, iż pozostał w świątyni, a ściśle rzecz biorąc, w jej
krużgankach, gdzie spotykali się uczeni. I może właśnie w tym momencie Jezus odkrył swoje powołanie do bycia nauczycielem. Pozostaje
zatem w świątyni, rozmawia, dyskutuje. I to jest też zadziwiające, że
zachowuje się nie jak uczeń, czyli nie siedzi u stóp nauczycieli, ale –
między nimi, jak równy. Wszyscy są zadziwieni…
Ale nikt Mu nie przeszkadza.
Ponieważ widzą, że ten chłopiec jest niezwykły, absolutnie przerasta rówieśników swoją mądrością. Jezus jak gdyby zapomina, że
jest dwunastoletnim chłopcem, że jest synem Józefa i Maryi i że powinien z nimi wrócić do Nazaretu. Na pewno nie zrobił tego celowo,
nie chciał ich zdenerwować ani sprawić im bólu. Dopiero gdy Maryja
przywołuje Go do porządku i mówi: To, co uczyniłeś, sprawiło nam
ból, martwiliśmy się o Ciebie, Jezus orientuje się, że to Jego głębokie
doświadczenie wewnętrzne nie było tak obecne w życiu Józefa i Maryi.
Chciał rozpocząć już swoją publiczną działalność, głosić, być nauczycielem. Słowa Maryi przekonują Go, że jeszcze jest na to za wcześnie,
że będzie musiał poczekać.
To zdarzenie prowokuje jeszcze inne pytanie. Jezus został w domu Swojego Ojca, a jego rodzice zapomnieli, kim On naprawdę jest?
Jezus dla Józefa i Maryi też był tajemnicą. Wiedzieli od początku,
że uczestniczą w jakimś niezwykłym Bożym planie, ale myślę, że Jezus ich nieustannie zaskakiwał. Bo z jednej strony, zachowywał się
tak samo jak inni mali chłopcy. Zresztą Ewangelista bardzo zwięźle nam przekazuje, że Jezus „czynił postępy w mądrości, w latach
i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52), czyli podlegał normalnym prawom
dojrzewania. Ale z drugiej strony rodzice Jezusa przeczuwali, że mają
do czynienia z Kimś niezwykłym. Jednak na razie nie potrafi li odpowiedzieć na pytanie, kim jest ich syn. Musieli się tego dopiero nauczyć.
88
BOŻE NA RODZEN IE / JUDYTA PUDEŁKO PDDM /
To odkrywanie zawarte jest w powtarzających się słowach, że „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19).
To ważne dla nas, bo pokazuje, w jaki sposób dojrzewa człowiek
wiary. Dużo się dzieje: pojawiają się nowe postaci, nowe słowa i wszystko to staje się dla Maryi przestrzenią medytacji. Tekst Łukaszowy
mówi dosłownie, że Maryja „gromadziła wszystkie te sprawy”, czyli
dodawała jedne do drugich. I dopiero wszystkie te wydarzenia razem
wzięte zaczynały tworzyć w jej sercu obraz, który wskazywał na Boże
działanie i tajemnicę, w której ona uczestniczy. Tajemnicę, w którą
trzeba się zagłębić. To oczywiście jest zaproszenie i dla nas, aby z jednej
strony rozważać Boże słowo, bo w nim znajduje się prawda o tajemnicy
Mesjasza, a z drugiej strony, również wydarzenia naszego życia czynić
przestrzenią medytacji i spotkania z Bogiem. •
rozmawiał Dominik Jarczewski OP
Judyta Pudełko PDDM – ur. 1974, należy do Zgromadzenia Sióstr
Uczennic Boskiego Mistrza, doktor teologii biblijnej, wykładowczyni Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie. Członkini Stowarzyszenia Biblistów
Polskich i przewodniczka grup pielgrzymkowych w Ziemi Świętej. Jest również
zaangażowana w duszpasterstwo biblijne i popularyzowanie Lectio divina.
Mieszka w Warszawie.
/ CO TO BĘDZIE Z A DZIECIĘ...?
89
DOMINIKANIE NA OKTAWĘ
Boże Narodzenie, 25 grudnia 2013 roku
Zawrót głowy
Iz 52,7–10• Ps 98 • Hbr 1,1–6 • J 1,1–18
Święty Grzegorz z Nyssy, komentując
szóste błogosławieństwo: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga
oglądać będą”, przyznał, że czytając te
słowa, czuje się oszołomiony jak ktoś,
kto patrzy na morze, stojąc na brzegu górującego nad nim klifu. Oglądać Boga,
którego „nikt nigdy nie widział” (J 1,18),
ponieważ jest tak różny od wszystkiego, z czym spotykamy się na co dzień,
to największa i najbardziej tajemnicza
obietnica ze wszystkich. Obietnica,
która może przyprawić o zawrót głowy.
Podczas wędrówek po górach nie
raz zakręciło mi się w głowie, gdy
stawałem nad przepaścią. Jednak najbardziej pamiętny zawrót głowy przydarzył mi się w zupełnie innych okolicznościach. Było to w Nazarecie, kiedy
klęczałem przed małą, okopconą przez
ogień świec grotą, w której stoi skromny
ołtarz z łacińskim napisem: „HIC Verbum caro factum est” – „TUTAJ Słowo
stało się ciałem”. TUTAJ młoda Żydówka zgodziła się być matką Boga. Jedno
z najbardziej tajemniczych zdań, które
znajdujemy w Ewangelii. Trudno to
sobie wyobrazić, a jeszcze trudniej zrozumieć. Bezpośredniość owego TUTAJ
sprawia, że człowiek jest bezbronny,
powala na kolana.
Pasterze, którzy nocą szukali w Betlejem nowonarodzonego Dziecka, ledwo przeczuwali, z jak wielką tajemnicą
mają do czynienia. Mając przed oczami
90
niemowlę, oglądali Boga, którego „nikt
nigdy nie widział”. Nowe życie, na które
nie sposób patrzeć inaczej jak na cud,
tutaj niesie ze sobą największy z cudów. Powszechny cud, dzięki któremu
ta tajemnica nie powoduje, że człowiek
jest zmieszany, ale raczej zaprasza do
zachwytu połączonego z miłością.
Obecność Boga w ludzkim sercu,
to, że nosimy w sobie Jego życie, Jego
miłość, Jego prawdę, jest cudem, który
ukrywa się pod osłoną codzienności.
Cudem, z którym się zżyliśmy, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Czasem
tylko, w takie dni jak dzisiaj, przypominamy sobie, że jest to tajemnica, która
przyprawia o zawrót głowy. •
DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę / 25 GRUDNI A 2013 ROKU
Rafał Wędzicki OP
Święto św. Szczepana, 26 grudnia 2013 roku
Okładka
Dz 6,8–10; 7,54–60 • Ps 31 • Mt 10,17–22
Wkurzyłem się . Zajrzałem bowiem do
Dziejów Apostolskich, aby się dowiedzieć czegoś więcej na temat „rozprawy ze Szczepanem” i okazało się, że
to nie była ani dyskusja, ani kłótnia,
ani rozprawa, ale regularne oskarżenie Szczepana przez jego adwersarzy. Dyskutowali wcześniej. „Nie byli
jednak w stanie sprostać mądrości
i Duchowi, pod wpływem którego przemawiał” (Dz 6,10). Dlatego podstawili
fałszywych świadków, podburzyli lud,
pojmali Szczepana i zaprowadzili go
przed Wysoką Radę.
Wkurzyłem się jeszcze bardziej,
gdy zobaczyłem, że z całej tej historii
wycięto mowę Szczepana. Tak, mowa
jest długa i nieprawdopodobnie piękna.
Trzeba ją samemu przeczytać w świąteczne popołudnie, aby zrozumieć,
dlaczego przeciwnikom Szczepana
skoczyło ciśnienie. Krótko mówiąc
– cała ta historia czytana z ambonki
przez lektora wygląda jak okładka
książki, z której wyrwano wszystkie
kartki. Książek tak się nie traktuje.
Historii tak się również nie traktuje,
ponieważ stają się zwyczajnie nudne.
No dobrze, siedzimy w kościele
w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Z przejedzenia chce się spać, tłum
ludzi wokół, kolędy wciąż brzmią pięknie, choinki pachną, światełka błyszczą. A przed nami jeszcze perspektywa trzech wolnych dni, najdłuższego
weekendu nowoczesnej Europy. Na co
warto zwrócić uwagę w okładkowej
historii świętego Szczepana?
Po pierwsze – emocje powoli opadają – na wizję św. Szczepana, o której mówi czytanie. Zazwyczaj mam
dystans do wizji, ale gdybym miał ją
opisać współczesnym językiem, to powiedziałbym tak: JEZUS JEST PANEM.
Ja to widzę, kocham, wiem. Koniec.
Kropka.
Po drugie – już na spokojnie – takie wyznanie wiary niekoniecznie
musi prowadzić do śmierci. Prędzej
do życia, tego bardziej prawdziwego,
do życia z Jezusem na co dzień.
W naszych czasach okładka decyduje o sprzedaży książki czy czasopisma. Mnie ta okładkowa historia św.
Szczepana sprowokowała do sięgnięcia
po Pismo Święte i zagłębienia się w nią.
Już mam ochotę na następną… •
Marek Kosacz OP
26 GRUDNI A 2013 ROKU / DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę
91
DOMINIKANIE NA OKTAWĘ
NIEDZIELĘ
Święto św. Jana Ewangelisty, 27 grudnia 2013 roku
Błogosławieni, którzy zobaczyli
1 J 1,1–4 • Ps 97 • J 20,2–8
Widziałeś, widziałaś Boga?
Pytanie brzmi niedorzecznie, bo
przecież „Boga nikt nigdy nie widział”
(J 1,18), a od „Tego Jednorodzonego
Boga, który jest w łonie Ojca” dzieli nas
dobrych dwadzieścia wieków. Na własne objawienie prywatne też raczej nie
ma co liczyć…
Czyżby?
Nieraz zazdroszczę uczniom św.
Jana, że mogli siedzieć u jego boku i adorować oczy, które widziały Zmartwychwstałego. Bo przecież te oczy nie mogły
pozostać niezmienione. Zwyczajne, jak
gdyby nigdy nic. Niemożliwe, żeby pozostały obojętne na blask „Światłości,
oświecającej każdego człowieka” (por.
J 1,9). Coś w nich musiało być!
Myślę nieraz, że wystarczyło spotkać Jana, usłyszeć kilka prostych słów
– w końcu jego Ewangelia mimo całej
swej zawiłości zadowala się najuboższym słownikiem spośród pism Nowego Testamentu… Usłyszeć te kilka
słów, zobaczyć jego twarz i… uwierzyć.
Widząc ucznia, zobaczyć Nauczyciela.
W końcu: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi”
(Łk 10,16).
Zazdroszczę uczniom Jana, ale
czy słusznie? Czy tylko w jego oczach,
w jego twarzy odbiło się oblicze Zmartwychwstałego? A święci, szerzej:
świadkowie? Matka Teresa, Jan Paweł II,
brat Roger, Marie-Dominique Philippe
92
OP, Joachim Badeni OP… I całe mnóstwo moich prywatnych świętych – ludzi o pięknych twarzach.
Szukasz dowodów w sprawie Zmartwychwstałego? Poszukaj jego świadków – to znaczy tych, którzy pozwolili,
aby i w nich On dokonał swojego Zmartwychwstania. Tych, którzy zdecydowali się umrzeć – dla opinii otoczenia,
własnych pomysłów na życie, pielęgnowanych niczym największy skarb
kompleksów i słabości. Umarli i z Nim
zmartwychwstali.
Chcesz pójść krok dalej? Nie obserwuj tylko z bezpiecznego dystansu,
ale sam daj się porwać temu Światłu.
Pozwól Mu się przemienić. I nie martw
się, jeśli nie dostrzeżesz różnicy. Świadectwo nie jest dla twojego samozadowolenia, ale dla wspólnoty. „Życie
objawiło się” (1 J 1,2) – ty po prostu tym
Życiem żyj! •
DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę / 27 GRUDNI A 2013 ROKU
Dominik Jarczewski OP
Świętych Młodzianków, 28 grudnia 2013 roku
Zbawić, a nie polepszyć
1 J 1,5–2,2• Ps 124 • Mt 2,13–18
W now icjacie był zw yczaj, że
w Święto Młodzianków władzę w klasztorze przejmowali nowicjusze. Na jeden dzień najmłodszy z braci zostawał
przeorem, z bardzo ograniczonym
zakresem praw. Ojcowie natomiast
z różnym zaangażowaniem i wprawą
podawali do stołu w refektarzu, ostatni
wychodzili z klasztornej kaplicy czy
chóru, ale kiedy trzeba było już odprawić mszę świętą, to wszystko wracało
do starego porządku. Tak czy inaczej
zapamiętałem ten dzień jako chwile
bardzo radosne, pełne zabawy, śmiechu i testowania ojców, jak daleko sięga
granica ich tolerancji wobec naszych
młodzieńczych pomysłów. Przez kilka
godzin bawiliśmy się w tak zwane dorosłe życie zakonne.
Dziś po dwudziestu latach, wspominając tamte chwile, zastanawiam
się nad tym, skąd w ogóle taki pomysł
wpadł kiedyś komuś do głowy, aby
w ten sposób świętować tę ewangeliczną historię? Przecież czytając o tym, jak
Herod rękami żołnierzy zabija niewinne dzieci, nikomu nie powinno być do
śmiechu. A może to właśnie taka nie
do końca świadoma próba poradzenia
sobie z tym kompletnie niepasującym
do świątecznej atmosfery incydentem.
Przecież jeśli zaczniemy się nad tym
uważnie zastanawiać i stawiać pytania,
to szybko posmutniejemy. Dopiero co Jezus nam się narodził, tak wyczekiwany.
Przygotowywaliśmy się na ten dzień
przez cały adwent, może nawet udało
się nam być na wszystkich roratach, wyspowiadaliśmy się, byliśmy na pasterce,
a tu taki zgrzyt. Po co to wszystko, czy
naprawdę musiała tak szybko polać się
krew? Ktoś powie, co to za narodziny
Boga, które pociągają za sobą śmierć
niewinnych dzieci. Ktoś inny powie,
że bez przesady, aż tak wiele dzieci nie
zginęło. Nawet jeżeli stracił życie jeden
chłopiec, to i tak za wiele. Z czystym sumieniem można posadzić Boga na ławie
oskarżonych, doskonale Mu znanej, bo
przecież nieraz w ciągu wieków był tam
sadzany. I niestety nie zawsze z równym
zaangażowaniem rehabilitowany.
Jeżeli nie radosne odwracanie uwagi
ani proste szukanie winnego tej sytuacji, to co nam w ten dzień pozostaje?
Dla mnie to okazja do dziękczynienia za
to, że Jezus przyszedł na ten świat, aby
go zbawić, a nie polepszyć. Kto z nas nie
doświadczył we własnym życiu takiej
herodowej historii, pełnej niesprawiedliwości, w której na próżno szukać łatwej odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
Jezus narodził się w okrutnym świecie
i my też w tym samym świecie żyjemy,
ale to dzięki Miłości, która jest światłością i zamieszkała między nami, możemy ten świat czynić mniej okrutnym
i być tymi, którzy odkrytą i przyjętą
miłością dzielą się z innymi. •
Maciej Soszyński OP
28 GRUDNI A 2013 ROKU / DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę
93
DOMINIKANIE NA OKTAWĘ
NIEDZIELĘ
Niedziela Świętej Rodziny, 29 grudnia 2013 roku
Wychowanie do wieczności
Syr 3,2–6. 12–14• Ps 128 • Kol 3,12–21 • Mt 2, 13–15. 19–23
Wyobraźmy sobie galaktykę rodzin
złożoną z małych, świecących iskierek
rozrzuconych we wszechświecie. Święta Rodzina stanowi jej centrum. Jezus,
Maryja i Józef w łonie Trójcy Świętej.
Jest to centrum życia, światła, dobra,
ciepła, rodzinności, centrum czasu
i wieczności. Gdzie w tej galaktyce rodzin znajduje się moja rodzina? Im dalej
od tego centrum, tym mniej jest życia,
tym mroczniej, chłodniej, dziwniej…
Nie było mnie jeszcze na świecie,
kiedy zmarł mój starszy brat Alesiek.
Miał trzy lata. Chciałbym go kiedyś zobaczyć. Zadomowienie się Jezusa Chrystusa w życiu konkretnej rodziny Józefa
i Maryi odsłoniło w pełni prawdę, że
Bóg troszczy się o rodzinę. We wspólnocie z Bogiem żadne choroby, knowania
Herodowe ani śmierć kogoś bliskiego
nie mogą zniweczyć autentycznych relacji osobowych. Święta Rodzina: Jezus,
Maryja i Józef żyją. Spodziewam się,
że Bóg pokaże mi kiedyś w niebie moją
własną rodzinę w całej pełni. Nie zostawił mnie samego pośród przeciwności
losu, z raną z powodu śmierci brata. Jest
Bogiem żyjących. Jest komunią Trzech
Osób Boskich, których miłość to jeden
płomień. Józef, Maryja i Jezus to również
jeden płomień miłości. Miłość małżeńska, rodzina – to wyobrażenie Trójcy.
W mojej galaktyce rodzin trzy
gwiazdy przyświecały mi w drodze.
Były tak jasne, że nigdy nie zwątpiłem
94
w ich posłanie. Gwiazdą dzieciństwa
była rodzina. Mój ojciec był człowiekiem silnym, małomównym i pracowitym. Mama wniosła w moje dzieciństwo całą wrażliwość swojego świata.
Miała piękny głos, śpiewała w chórze
kościelnym. Gdy służyłem do mszy,
zawsze go rozpoznawałem. Odwracałem się, ona patrzyła na mnie, ja na nią,
uśmiechaliśmy się do siebie i byliśmy
szczęśliwi. Gwiazdą dorastania była
moja ukochana. Wspaniale było z nią
przebywać. Miała czyste spojrzenie.
Gwiazda wieku męskiego to Chrystus.
Porwał mnie ideał zakonu Braci Kaznodziejów.
Dziś, w święto Świętej Rodziny,
chcę przypomnieć pewne spotkanie.
Zadzwonił do mnie mój przyjaciel i powiedział: „Przyjdź, poznasz moją żonę,
dzieci”. Nie dałem się długo prosić. Spędziłem czarujący wieczór. Ogrzałem się
ciepłem, które od nich biło. Kolacja odsunęła ode mnie trudy dnia, rozmowa
była wzruszająca, a baraszkujące dzieciaki zwracały na siebie naszą uwagę.
Jak wspaniałych rzeczy doznawałem,
przebywając z tymi ludźmi, którzy
swoje małżeństwo uważali za dar Boga.
Jakie orzeźwienie! Cóż za jasność myślenia! Cóż za ciepło ich miłości! Oni
naprawdę wierzyli w miłość i pili ją łyk
po łyku, jak dzieci Boga. •
DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę / 29 GRUDNI A 2013 ROKU
Zygmunt Chmielarz OP
Szósty dzień Oktawy Bożego Narodzenia, 30 grudnia 2013 roku
Ile można czekać?
1 J 2,12–17• Ps 96 • Łk 2,36–40
Policzmy: Anna wyszła za mąż zapewne jako 15–16 latka, jak to było wtedy
w zwyczaju. Siedem lat żyła z mężem,
a zatem została wdową, gdy miała
23 lata! Być może jej mąż zginął tragicznie, a może był od niej dużo starszy. Prawdopodobnie nie miała dzieci,
o czym może świadczyć jej stała obecność w świątyni. 60 lat samotności!
I czekania, nie wiadomo na co. Jaki
sens ma takie życie?
W życiu Anny istnieje przedziwny związek między jej codzienną
wiernością Bogu, modlitwą, postami,
a tym, że to właśnie ona rozpoznała
Zbawiciela. Podobnie jak starzec Symeon jest przedstawicielką „reszty
Izraela”, tych, którzy zachowali nadzieję i wierność Bogu. Bogu, który
pozostawał niewidzialny, a przecież
był bliski. Anna po prostu była wierna, szukała uczciwie Boga, a wierność
codziennym rytuałom pozwalała jej
zachować nadzieję i to sprawiło, że
jej życie u samego kresu nabrało nowego sensu. Zobaczyła Zbawiciela,
zaczęła mówić o tym głośno, odzyskała
tym samym swoje miejsce w świecie
i w społeczeństwie, bo stała się świadkiem i heroldem. A przecież nie musiała być całkiem wolna od zwątpień i momentów goryczy. Spotkanie z Bogiem
nadało nowy sens jej mizernemu bytowaniu. Nic przecież nie osiągnęła, nie
miała żadnych sukcesów ani dokonań,
a dziś o niej pamiętamy i szukamy w jej
osobie wsparcia, gdy sami czujemy się
samotni i opuszczeni.
W życiu drzewa najważniejszym
czasem nie jest wiosna, lecz zima,
kiedy w korzeniach magazynowana
jest i przerabiana ogromna energia,
porównywalna z wybuchem bomby
atomowej – oto na wiosnę, w ciągu
kilku dni wyrastają gałązki i pąki,
ukazuje się to wszystko, co skumulowane było pod ziemią i dojrzewało: w jednej chwili drzewo zmienia
swe oblicze! Magiczne! Tak też bywa
z ludźmi: kiedy w życiu na pozór nic
się nie dzieje – dzieje się bardzo dużo:
coś w nas rośnie, coś dojrzewa, nawet
jeśli miałoby to trwać 60 lat! Obyśmy
tego kiełkującego życia nie zniszczyli
goryczą i zniechęceniem. •
Jarosław Głodek OP
30 GRUDNI A 2013 ROKU / DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę
95
DOMINIKANIE NA OKTAWĘ
NIEDZIELĘ
Siódmy dzień oktawy Bożego Narodzenia, 31 grudnia 2013 roku
Kaznodzieja i upływ czasu
1 J 2,18–21 • Ps 96 • J 1,1–18
31 grudnia trudno uniknąć podsumowań. A ponieważ dziś czytamy
o Słowie, które było na początku, przyoblekło ciało i zamieszkało wśród ludzi,
warto zapytać, jak u mnie w tym mijającym roku było ze Słowem.
Mam coś na sumieniu w tej sprawie, jedno zdanie wypowiedziane do
mojego współbrata: „Nie miałem kiedy
przygotować kazania, muszę się chyba
pomodlić”. Uśmiecham się i czerwienię
na to wspomnienie. Bo czy trzeba aż
tak poważnych tarapatów, żeby odkryć
oczywistość, od której należy zaczynać?
Pomodlić się o słowo – niby proste, ale
tak łatwo o tym zapomnieć. Gdy czytam
dziś Janowe słowa: „Na świecie było
Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz
świat Go nie poznał”, nie myślę wcale
o nich – co to niby daleko są od Boga.
Nie, myślę o sobie! O ściśniętym sercu
kaznodziei, który nie wie, co powiedzieć. Ten uścisk prowadzi niekiedy
na drogi niepamięci, że przecież tyle
razy byłem ratowany. W wielkiej pustce
twórczej przychodziły myśli, intuicje
i obrazy. Niby nie wiadomo skąd, a działo się tak jak z poprzednim rozważaniem dla naszego miesięcznika. Termin
oddania tekstu mijał, słowa nie chciały
się układać w zdania. W desperacji
poszedłem na adorację Najświętszego
Sakramentu i tam w godzinnej ciszy
powstało rozważanie. Wróciłem do celi,
napisałem je w ciągu trzydziestu minut.
Nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło.
96
W Poznaniu przez wiele lat mieszkał wielki mistrz słowa, pisarz żydowskiego pochodzenia, Roman Brandstaetter. Żył z nim w wielkiej acz niełatwej
przyjaźni założyciel „W drodze” ojciec
Marcin Babraj. Bo nie prosto było przyjaźnić się z mistrzem. Ale Biblię kochał
nad życie. Zmagał się o Słowo, spierał
się z Nim, jak biblijny Jakub nad potokiem Jabbok. Dla człowieka o żydowskich korzeniach było oczywiste, że
w prologu Ewangelii świętego Jana nie
powinniśmy czytać, że Słowo było, ale
że JEST. Jest przed wiekami, jest teraz,
gdy piszę, po prostu JEST. To przecież
Imię Najwyższego, którym przedstawił
się Mojżeszowi z płonącego krzewu na
pustyni: „JESTEM, Który JESTEM”. Potem czytano to jako JAHWE.
Za Mistrzem Brandstaetterem czytam więc świętego Jana: „Na świecie
JEST Słowo, a świat staje się przez Nie,
lecz świat Go nie poznaje”. Tak, to ja
Go tyle razy nie rozpoznaję, choć istnieję dzięki Niemu. Ale czytam dalej
i znajduję w tekście wielką pociechę:
„Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjmują, daje moc, aby się stali dziećmi
Bożymi”. Oglądam więc miniony czas,
by bardziej uwierzyć, że Słowo wszystko
podtrzymuje w istnieniu. I im bardziej
przypominam sobie ten mijający 2013
rok, tym bardziej dziękuję i mówię za
Janem: „Oglądam Jego chwałę, jaką
Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen
Wojciech Prus OP
łaski i prawdy”. •
DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę / 31 GRUDNI A 2013 ROKU
Uroczystość Maryi Bożej Rodzicielki, 1 stycznia 2014 roku
Stać się człowiekiem…
Lb 6,22–27• Ps 67 • Ga 4,4–7 • Łk 2,16–21
Na ikonie Bożego Narodzenia, którą
w czasie Oktawy stawiamy w naszym
kościele przy ołtarzu, postacie Maryi
i Jezusa są przedstawione w zaskakujący sposób. Maryja została umieszczona w centrum i zajmuje większą część
ikony. Ma na sobie purpurową szatę, co
podkreśla godność Matki Bożego Syna,
lecz Ona sama jest odwrócona od nowo
narodzonego Jezusa. Leży i opiera twarz
na skale, jakby zmęczona porodem, który się odbył. Również postać Jezusa namalowana jest nietypowo. Jezus – niemowlę – leży w grocie wykutej w skale.
Jest złożony w surowym, kamiennym
żłobie i owinięty w płótna, przypominające całun, w który owijano umarłych.
Przesłanie teologiczne ikony jest
następujące: cielesność Maryi ma pokazać, że Chrystus urodził się z prawdziwej kobiety. Jest więc rzeczywiście
człowiekiem. Jest jednym z nas. Postać
Dzieciątka owiniętego w całun i złożonego w grocie ma nam przypomnieć
scenę pogrzebu Jezusa – owiniętego
w płótna i złożonego w grobie wykutym
w skale, po to abyśmy uzmysłowili sobie, że Chrystus narodził się, aby za nas
umrzeć i zmartwychwstać. W Betlejem
w jakiś tajemniczy sposób rozpoczyna
się Jego – i nasza – droga do Jerozolimy.
Większość z nas robi na początku
roku jakieś postanowienia – chcemy
być lepsi, zwyciężyć swój grzech, żyć
tak, jak nauczał nas Chrystus: nieść
swój krzyż, podnosić się z upadków,
umrzeć i w przyszłości zmartwychwstać. Święta Bożego Narodzenia, które
dzisiaj kończy uroczystość Maryi Bożej
Rodzicielki, podpowiadają nam, że
osiągnąć nowe życie – stać się wiernymi naśladowcami Chrystusa – możemy
tylko wtedy, gdy przyjmiemy własne
człowieczeństwo. Nie ma innej drogi na
Kalwarię od drogi zaczynającej się w Betlejem. Tak, jak Chrystus stał się prawdziwie człowiekiem, tak i my jesteśmy
wezwani, aby stać się ludźmi – przyjąć
swoje człowieczeństwo. To pierwszy
i najważniejszy krok na drodze ku zmartwychwstaniu i przebóstwieniu.
Tomas Tranströmer pisał w jednym
ze swoich wierszy:
We wnętrzu ogromnego kościoła
romańskiego cisnęli się turyści.
Rozpościerało się sklepienie
za sklepieniem bez prześwitu.
Drgało kilka płomyków świec.
Objął mnie anioł bez twarzy
i zaszeptał przez całe ciało:
„Nie wstydź się tego, że jesteś
człowiekiem, bądź dumny!
W twoim wnętrzu otwiera się
sklepienie za sklepieniem
bez końca.
Nigdy nie będziesz gotowy
i tak jest słusznie”. •
Mateusz Łuksza OP
1 STYCZNI A 2014 ROKU / DOM I N IK A N I E NA OKTAW Ę
97
Download