Jan T. Sobczyk PRAWDA NAUKI I PRAWDA TEOLOGII Relacja między nauką i teologią (będę miał zawsze na myśli naukę przyrodniczą i teologię katolicką) jest, moim zdaniem, prostsza niż się to często przedstawia. Zarówno przez uprawianie nauki jak i teologii człowiek chce zrozumieć otaczający go świat. Metody dochodzenia do prawdy są w obu przypadkach różne, jednak ważniejsze jest to co naukę i teologię łączy, bo świat który nas otacza jest jeden, niepodzielny. Nauka zajmuje się światem materialnym, w którym obowiązują „zimne” prawa o charakterze przyczynowo-skutkowym. Teologia nie może mieć pretensji, żeby mieć w tych kwestiach coś oryginalnego do powiedzenia. Co więcej, z łatwością powinna akceptować wyniki uzyskane przy pomocy rzetelnej metodologii naukowej. Problemy pojawiały się w odległej przeszłości, kiedy Kościół w niepotrzebny sposób przywiązał się do określonego modelu rzeczywistości materialnej. Pewne pozorne problemy mogą się pojawiać i współcześnie, gdy dokonuje się naukowo nieuprawnionych ekstrapolacji hipotez czy wyników badań poza obszar w którym mają solidne uzasadnienie. Tak bywa w dyskusjach wokół teorii ewolucji. Jednak, powtórzmy, dla religii (teologii) wyniki badań szczegółowych nie mogą stanowić problemu. Nie może bowiem być wynikiem badań naukowych ustalenie: „Boga nie ma”. Teologia nie powinna się bać nauki. Wręcz przeciwnie: powinna traktować naukę jako naturalnego sojusznika w przekonaniu, że świat jest racjonalny i poznawalny, że istnieje prawda z małej i dużej litery. Nie ma dwóch rodzajów prawdy, naukowiec i teolog żyją w tym samym świecie i ten sam świat usiłują zrozumieć. Błędem jest traktowanie religii wyłącznie jako obszaru emocji. Owszem, strona emocjonalna odgrywa bardzo istotną rolę w przeżyciu religijnym. W niniejszych rozważaniach punktem odniesienia jest jednak nauka i w centrum uwagi znajduje sie racjonalna refleksja nad treścią Objawienia, teologia. Jest ona w obrębie katolicyzmu czymś ważnym. Wyraża to klasyczna formuła: „wiara szuka zrozumienia”, jest to treścią encykliki Jana Pawła II „Fides et ratio”. Teolog (i wierzący w Boga naukowiec) traktuje treść Objawienia jako coś co trzeba jak najlepiej zrozumieć, wyciągnąć zeń wnioski. Jest to „materiał empiryczny”, aczkolwiek jest on całkowicie odmiennej natury niż ten z którym w laboratorium spotyka się fizyk. Nie jest on powtarzalny, nie ma charakteru intersubiektywnego. Jest on z drugiej strony nieporównanie bardziej doniosły niż pomiary w najnowocześniejszym laboratorium. „Materiał empiryczny” religii odpowiada bowiem na podstawowe pytania człowieka: kim jestem? jaki sens ma moje życie? jak powinienem postępować? co się ze mną stanie po śmierci? Jest tak, że nauka udziela precyzyjnych odpowiedzi na pytania, które są dla nas (egzystencjalnie) nieistotne. Z drugiej strony religia w sposób który nie da się „naukowo”, ściśle uzasadnić, mówi nam o tym co jest dla nas życiowo ważne. W jednej i drugiej działalności człowiek stara się uczynić jak najlepszy użytek z rozumu. W jednym i drugim przypadku człowiek bada rzeczywistość zewnętrzną poznawaną w laboratorium naukowym i w doświadczeniach religijnych. Często wyraża się pogląd, że istnieje zasadnicza różnica w postawie naukowca i teologa: wolność dociekań tego drugiego ma być ograniczona przez system dogmatów, natomiast naukowiec przejawia (przynajmniej powinien) postawę otwartą, z gotowością do odrzucenia każdej hipotezy jeśli przeczą jej fakty empiryczne. Różnica wynika jednak nie tyle z przyjętego a priori nastawienia, ale z tego że „materiał empiryczny” religii jest niepowtarzalny, zaistniał raz jeden 2000 lat temu. To co „z zewnątrz” jest postrzegane jako postawa dogmatyczna, „z wewnątrz” traktowane jest jako pokora wobec faktów. Poza tym dogmaty nie muszą ograniczać, mogą jedynie korzystnie ukierunkowywać pracę twórczą. Za pewną analogię mogą służyć aksjomaty („dogmaty”) geometrii: ich sformułowanie było konieczne by mogła się rozwinąć ważna dziedzina nauki. Religie można traktować, przez podobieństwo do nauki, jako teorie na temat struktury świata w którym żyjemy. Oczywiście należy przy tym zachować ostrożność: nikt z teologów nie traktuje dosłownie opowiadania o stworzeniu Ewy z żebra Adama. Tutaj elementem teorii jest tylko to, że Bóg był siłą sprawczą przy powstawaniu życia na Ziemi. „Teorii religijnych” nie jesteśmy w stanie weryfikować tak jak weryfikuje się teorie fizyczne, co nie oznacza, że nie powinny być rozpatrywane w kategoriach prawdy i fałszu. Owszem, religie mogą być fałszywe albo prawdziwe. Religie wypowiadają sądy o realnym świecie. Dla przykładu stwierdzenie „Chrystus zmartwychwstał” jest albo prawdziwe, albo fałszywe. Jest tak nawet jeśli nie jesteśmy tego w stanie („naukowo”!) udowodnić. Źródło Objawienia dla chrześcijan, Ewangelia, albo jest opisem rzeczywistych zdarzeń, albo tylko sympatyczną baśnią, mamy tutaj do czynienia z alternatywą wyłączającą się. Niekiedy w dobrej wierze proponuje się kompromis sugerując, że w Ewangelii chodzi o bliżej nieokreśloną „prawdę symboliczną”, jednak taki kompromis nie ma nic wspólnego z tym co głoszą teologowie. Jak zatem wyjaśnić wielość religii, czy nie jest to argument przeczący roszczeniom co do ich prawdziwości? Zwłaszcza, że nie ma obiektywnego (naukowego!) kryterium ustalania, które z nich są prawdziwe. Na to pytanie nie ma dobrej „naukowej” odpowiedzi, zauważmy tylko, że gdyby istniała jedna „narzucająca się” rozumowi religia, znaczyłoby to, iż Bóg daje się objąć mocą naszego intelektu, że istnieje jednak tylko prawda nauki... Reasumując, muszą istnieć ważne przesłanki, by, z punktu widzenia rozumu, warto było traktować religię jako sensowną „teorię” wyjaśniającą świat. Za chwilę postaram się takie przesłanki przedstawić. W tym miejscu konieczna jest krótka dygresja. Stwierdzenie, że religii przysługuje atrybut prawdziwości wzbudza często sprzeciw wśród osób niewierzących (bądź wierzących w sposób nieortodoksyjny, „inaczej”), obawiających się, że mogą być zmuszani do akceptowania dla kogoś prawdziwych, a dla nich całkowicie nieoczywistych stwierdzeń. Podobne obawy powinny być rozwiewane przez przypominanie, że po różnych zawirowaniach przynajmniej Kościół katolicki akceptuje bez zastrzeżeń zasadę wolności sumienia głosząc, że prawda wiary może być „narzucana” innym wyłącznie siłą i oddziaływaniem samej Prawdy. Warto też zauważyć, że na przestrzeni ostatnich 200 lat to raczej przedstawiciele „postępu” i naukowych ideologii poddawali w wielu krajach represjom osoby wierzące... Przy najlepszej woli pewne napięcia są tutaj oczywiście nieuniknione. Osoby na serio wierzące będą zawsze starały się przekazać swoją wiarę bliskim, przyjaciołom, kolegom. Z drugiej strony nie można odmówić osobom przekonanym, iż Bóg to irracjonalne złudzenie, prawa do głoszenia tego co ich zdaniem jest prawdziwe i pożyteczne. Chodzi więc tylko o to, żeby przy okazji takich debat szanować się nawzajem i nie obrażać – wydaje się to nie być zbyt wygórowanym postulatem. Twierdzę, że religia jest całkowicie prawomocną, racjonalną odpowiedzią na pytanie o świat w którym żyjemy. Posługując się wyłącznie rozumem, dochodzimy bowiem do nieuchronnego wniosku, że ów świat jest zagadką. Badania współczesnej kosmologii prowadzą do obrazu niewyobrażalnego chaosu kilkanaście miliardów lat temu, po czym z tego chaosu wyłoniło się, życie na Ziemi, człowiek obdarzony rozumem, zmysłem estetycznym, wolnością, sumieniem, zdolny wytworzyć kulturę materialną i duchową... Twierdzę, że uczciwość intelektualna powinna zmusić nas do przyznania, iż jest nieprzeniknioną tajemnicą jak się to mogło stać. Podobną zagadką jest samo istnienie posługującego się logiką rozumu – czy można sobie wyobrazić, iż da się go kiedykolwiek sprowadzić do przypadkowej gry praw chemii i biologii? W tej sytuacji dokonywane są dwa całkowicie odmienne odważne akty wiary: w pierwszym twierdzi się, że wszystko to jest wyłącznie dziełem przypadku, w drugim, że za obserwowanym porządkiem kryje się Bóg (wiele osób przyjmuje postawę agnostycyzmu, co jest jednak ucieczką przed problemem, bo Bóg albo jest, albo Go nie ma!). Dodajmy, że przyjęcie hipotezy o istnieniu Boga można rozpatrywać w duchu metodologii naukowej: nie rozumiemy czegoś – stawiamy hipotezę wyjaśniającą – patrzymy czy w świetle tej hipotezy udaje nam się przezwyciężyć początkowe problemy. W moim głębokim osobistym przekonaniu ten pierwszy „materialistyczny” akt wiary jest nieporównanie bardziej „szalony”. Tym bardziej, że istnieje ogromna ilość świadectw poważnych ludzi twierdzących, że w swoim życiu doświadczyli obecności Boga. Intuicja religijna jest obecna we wszystkich kulturach i cywilizacjach, które stworzył człowiek. Czy jest możliwe, że tak wiele osób uległo halucynacji i to niezależnie od siebie? Oczywiście te świadectwa, doświadczenia, opisy mają charakter osobisty, są niepowtarzalne, a zatem nie mogą stanowić „materiału empirycznego” dla nauk przyrodniczych. Nie mają one, jak się to mówi, charakteru intersubiektywnego. Z punktu widzenia religii, przynajmniej z punktu widzenia religii chrześcijańskiej, nie stanowi to problemu. Bóg jest tutaj Osobą, a kontakt osobowy jest z natury rzeczy zawsze niepowtarzalny. Oczekiwanie, by doświadczenie religijne miało mieć charakter obiektywnie, naukowo weryfikowalny jest tożsame z postulatem by Bóg nie mógł mieć charakteru osobowego. Ostatnia kwestia, którą pragnę poruszyć, ma charakter bardziej praktyczny: czy celowe jest współdziałanie nauki i teologii w ramach uniwersytetu? Twierdzę, że tak. Uniwersytet to miejsce w którym w najlepszy możliwy sposób wyraża sie racjonalność człowieka, jego pragnienia zrozumienia samego siebie i świata w którym jesteśmy zanurzeni. Uniwersytet ma uczyć młodych ludzi rzetelnie myśleć i w tej działalności jest prawomocne miejsce dla teologów.