rynek sztuki - grupaiqs.pl

advertisement
RYNEK
SZTUKI
EKONOMIA
KULTURY
„Karskiego historia nieprawdziwa” reż. Julia Mark, Teatr im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze
48
17–23 kwietnia 2015 r.
Narzędziem utrzymywania elitaryzmu świata twórców i widowni są nie tylko wysokie
ceny biletów (są przecież wejściówki), lecz także oczekiwanie od widza intelektualnego
przygotowania i emocjonalnego zaangażowania. Statystyczny Polak go nie ma
Teatry jak galerie handlowe?
© IQS
„Teatr nie jest produktem. Widz nie jest klientem” brzmiało hasło protestu
środowiska teatralnego w 2012 r. „Grozi nam, że teatry upodobnią się
jak galerie handlowe, bo do tego prowadzi dyktatura zysku. Zniknie
zróżnicowanie, które zawsze było siłą polskiego teatru” – ostrzegał Roman
Pawłowski, krytyk teatralny*.
Anna Maria Szutowicz
Sprzeciw
wywołała decyzja Urzędu
Marszałkowskiego
Województwa Dolnośląskiego dotycząca
zmiany statutu dolnośląskich scen oraz plan
zastąpienia ich dyrektorów sprawniejszymi biznesowo menadżerami.
Ale debata miała charakter ogólnopolski. Pod
listem (cały list dostępny tu: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/136 030.html) o treści „Siła
polskiego teatru polega przede wszystkim na
różnorodności języków i estetyk. Ta różnorodność może wkrótce obrócić się w ujednoliconą
ofertę handlową. Niestety, większość decydentów zachowuje się tak, jakby w ogóle nie miała
potrzeby korzystania z kultury niekomercyjnej. Zakłada więc, że społeczeństwo również
nie ma takich potrzeb” podpisało się kilka tysięcy osób.
Hasło protestu było oczywiście zabiegiem retorycznym, mającym wskazywać na wyższość
wartości estetycznych, duchowych czy intelektualnych nad finansowymi. Spektakle są
jednak produktami w rozumieniu ekonomii
– jak wszystko, co może być oferowane na
rynku. Analizując wyniki badania IQS dotyczącego uczestnictwa Polaków w kulturze,
warto użyć kategorii marketingowych i zadać pytanie, na ile teatr zaspokaja potrzeby
widzów-nabywców.
Wyniki sondażu zrealizowane z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru na ogólnopolskiej grupie 18–65-letnich Polaków**
pokazują, że mniej niż połowa z nas była w teatrze choćby raz w ciągu ostatnich 2 lat. Typ
uczestnictwa w kulturze wysokiej najsilniej
zdeterminowany jest poziomem wykształcenia i miejscem zamieszkania. Tak że do teatru
najczęściej przychodzą przedstawiciele klasy
średniej i wyższej – wielkomiejscy młodzi ludzie (do 39. r.ż.) po studiach. W ciągu ostatniego półrocza choć jeden spektakl widziało
42 proc. Polaków z wyższym i 13 proc. z podstawowym i zasadniczym wykształceniem.
Co chcą oglądać Polacy?
20 proc. Polaków bywa w teatrze częściej niż
raz w roku, najczęściej wybierają oni komedie i groteski (70 proc.), ponad dwukrotnie rzadziej dramaty i musicale. „Raz byłem
w teatrze, że siedziałem na krzesełku chyba
ze 4 godziny, strasznie niewygodnie, spektakl
nuda (…) teraz jak idę, to tylko, jak mi ktoś
poleci i sprawdzam czy krótkie” – śmieje się
Michał, student z Krakowa bywający w teatrze raz na pół roku. „Chodzimy z dziewczynami, jak przyjeżdża jakiś lepszy teatr to
zawsze. No i jak aktor jakiś znany to jest
pół Koszalina. Najchętniej na coś lekkiego,
żeby się rozerwać, zrelaksować” – opowiada
pani Basia, właścicielka firmy. „Wynajmujemy busika i jeździmy, bo ja jestem amatorką! Na «Klimakterium» pojechałyśmy do
Tczewa, a potem jeszcze raz do Gdyni, tak
się nam podobało” – wspomina pani Ania,
przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich
w pomorskiej wsi. „Na «Mayday» wysłałam
już wszystkich znajomych i rodzinę i sama
byłam już dwa razy, to absolutny klasyk dla
mnie, ryczałam normalnie!” – deklaruje Ola,
właścicielka restauracji. Z „klasykiem” ma rację – Teatr Polski we Wrocławiu gra ten spektakl od 19 lat.
Ludzie chcą się dobrze bawić
Pragnący zostać anonimowy wicedyrektor
pewnego publicznego teatru, zżyma się, analizując wyniki badania IQS: „telewizja robi
sieczkę z mózgu (…) Jakby vox populi decydował, byśmy wystawiali «Rolnik szuka żony»!
A my gramy dla tych 8 proc., którzy w teatrze
poszukują doświadczeń katartycznych. I oni są,
i oni przychodzą. I proszę nie pisać, że 8 proc.
to jest mało, bo to jest nasza inteligencja”. Joanna Grzesiczak, kierownik działu promocji
i sprzedaży wrocławskiego Teatru Współczesnego określa wyniki mianem „smutnych”:
„smuci mnie to i dziwi, bo pani idzie na komedie, odpręża się pani, ale z niczym pani
nie wychodzi wartościowym”. Maria Seweryn, aktorka i reżyserka kierująca Och-Teatrem, warszawską sceną niepubliczną znaną
z komediowego repertuaru: „Mnie też kiedyś
wkurzało, że ludzie wolą przyjść na farsę, ale
przestałam się wkurzać. Nie ma się co dziwić,
że ludzie wolą śmiać się niż płakać”.
Przewaga kobiet?
Do teatru chodzą tak kobiety, jak i mężczyźni
– równie często, choć kobiety preferują komedie i musicale. W wielu przypadkach to kobiety mają być inicjatorkami wyjść teatralnych
par: „lubię teatr, ale z dziesięć lat już nie byłem,
żona mnie wyciągała, a jak się rozwiodłem,
o jakoś nie ma czasu i nie ma z kim” – deklaruje pan Waldek, taksówkarz z Koszalina.
„W Olsztynie wygląda to tak, że jest praktycznie stała publiczność, ja wiem, jak ktoś przyjeżdża, że spotkam te same panie, z mężami
karnie towarzyszącymi, nie ukrywajmy, tu się
znamy raczej” – opowiada pani Magda. Maria Seweryn wspomina, że zdarzyło się jej grać
wyłącznie przed kobiecą publicznością: „To był
«Darkroom» w domu kultury w Andrychowie,
potem się nawet pytaliśmy na spotkaniu, co się
stało i te panie powiedziały, że ich mężowie nie
byli zainteresowani. Ale to się bardzo zmienia,
wielu młodych mężczyzn przychodzi do teatru.
Nastał na to pewien snobizm”.
Teatr zastrzykiem kultury
Polaków, którzy chodzą do teatru raz w miesiącu i częściej, jest 2 proc. Tych, którzy nigdy nie byli – 11 proc. Znacznie trudniej było
mi jednak znaleźć i namówić na wywiad tych
drugich. Przyznanie się obniża prestiż, teatr
kojarzy się z elegancją, klasą i kulturą wyższą, ale też niebywanie na spektaklach łatwo
jest zracjonalizować: drogo, daleko, sztywno
i nudno. „Szczerze? To do kina pójdzie się czasami tak trochę odpocząć, niekoniecznie na
jakiś film wymagający, bo zasuwam po 10–12
godzin albo i dłużej i jak znajdzie się chwilkę,
by odpocząć, to raczej do teatru mi się nie
chce iść” – tłumaczy Mariusz, mechanik samochodowy. „Takie odchamianie, ale sama
z siebie jakoś nigdy nie byłam, bo nie miałam takiej potrzeby, a poza tym nie lubię formalnych strojów. Zdecydowanie wolę kino
– jest w nim większa swoboda” – mówi Zuza,
kosmetyczka.
Warlikowski i Lupa nie dla każdego
2 proc. bywalców to klasa wyższa, teatralni wyjadacze często dystansujący się od mniej obytej widowni: „Oczywiście jest tak, że Warlik nie
jest dla wszystkich, jak widzę panie w garsonkach, to już wiem, że będą wychodzić w przerwie i tylko się modlę, żeby nie komentowały”
– deklaruje Tomek, prawnik. „Jestem ateistką
i po prostu potrzebuję teatru dla mocniejszych przeżyć duchowych, chcę stracić poczucie bezpieczeństwa, chcę, żeby mnie rozbili na
kawałki i posklejali (…) tęsknię za starym TR-em, w ogóle za teatrem przez wielkie «t», szukam poza Warszawą, widziałam «Wycinkę»
zanim się wszyscy zajarali, ale też Wałbrzych
cisnę” – śmieje się Ola, pracowniczka agencji
reklamowej.
Nieprzygotowani do odbioru sztuki
„Wycinka. Holzfällen” była jednym z najbardziej oczekiwanych przedstawień tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych.
Określana w wielu recenzjach mianem opowieści uniwersalnej jest krytyką elit artystycznych pełną środowiskowych aluzji
i rozliczeń reżysera. Krystian Lupa stworzył
świetny, hermetyczny spektakl – myślę, że
dla tych właśnie 2 proc. Pozostali wydawali
się zmęczeni pięciogodzinnym dziełem, niemal nikt nie został na dyskusję. „Oczywiście,
że to jest duża scena i musimy się utrzymać,
ale też wcale nie chcemy robić kolejnego teatru, gdzie widz poczuje, że jest idiotą, dostał
mentalny łomot i więcej nie wróci. Ludzie
w takim teatrze się czują źle” – mówi Maria
Seweryn. I faktycznie, narzędziem utrzymywania elitaryzmu świata twórców i widowni
są nie tylko wysokie ceny biletów (są przecież wejściówki), ale oczekiwanie od widza
intelektualnego przygotowania i emocjonalnego zaangażowania. Statystyczny Polak go
nie ma.
Autorka reprezentuje instytut badawczy IQS oraz
specjalizuje się w badaniach etnograficznych i analizie
antropologicznej oraz przekuwaniu insightów
konsumenckich na rozwiązania marketingowe
* Katarzyna Kamińska, Teatr nie jest produktem: Protest polskich artystów trwa http://natemat.pl/7281,teatrnie-jest-produktem-protest-polskich-artystow-trwa
** Sondaż przeprowadzony przez IQS Sp.z o.o.metodą
CATI na ogólnopolskiej próbie Polaków w wieku 18-65
lat N=500 w dniach 17-18.03.2015.
Dzięki każdej ze sztuk dowiadujemy się więcej o naszej rzeczywistości. Sztuka stanowi ważny punkt
odniesienia dla życia. Kiedy jest źle – warto czytać Dostojewskiego, iść na koncert Beethovena, oglądać
w teatrze Szekspira, a w galerii – Picassa, i poprzez te dzieła dokonywać wiwisekcji samego siebie
49
17–23 kwietnia 2015 r.
„Opowieści z ulicy Brokatowej” Teatr Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana w Będzinie
KULTURA JEST JAK TLEN
Od dłuższego czasu następuje
pauperyzacja i komercjalizacja
polskich teatrów. Najważniejszymi
problemami są te o charakterze
organizacyjnym i finansowym.
np., Brak ustawy o sponsoringu
powoduje, że przedsiębiorca niczego
nie zyskuje na odpisach na rzecz
instytucji kultury – jest więc problem
z przekazywaniem pieniędzy na
teatry.
Gabriel Gietzky
Po stronie organizacyjnej należy zwrócić
uwagę na relikty dawnego myślenia o finansowaniu instytucji
kultury. Ujawniają
się one w drastycznym rozdźwięku między możliwościami
a oczekiwaniami. Z twardego finansowania instytucji kultury rząd wyraźnie się
wycofuje. Finansowanie projektowe, miękkie, wymaga z kolei innego myślenia o teatrze i nie wszędzie jeszcze się zadomowiło.
W wielu instytucjach nie nastąpiła zmiana
myślenia, gdzieniegdzie pokutuje w tej dziedzinie post-PRL.
Polak rzadko chodzi do teatru
Polskiego widza ciągnie raczej do rozrywkowego typu teatru niż do oglądania bardziej wyrafinowanych estetycznie produkcji. Widz chce
chodzić do teatru – ale wybiera jego łatwiej-
szą formę. Chętnie ogląda komedie i spektakle modne – co nie znaczy, że zawsze dobre.
A polski teatr jest wielobarwny – twórczy, nowoczesny, chociaż oldschoolowy też. Jest jednak nadzieja, że przy obecnym poziomie, jaki
prezentuje telewizja, widz będzie szukał ciekawszych i mądrzejszych propozycji. Niemniej
brakuje polskiemu teatrowi wsparcia „duchowego” ze strony władz; od polityków nie płynie
przekaz, że teatr jest ważny, nie widać w nich
tej potrzeby duchowej ani też nawyku chodzenia do teatru. A przykład idzie z góry. Ponadto w Polsce nie ukształtowało się w takim
stopniu mieszczaństwo w rozumieniu zachodnioeuropejskim, dlatego – poza największymi
miastami, jak powiedzmy Kraków, Poznań,
Kalisz – nie ma „duchowego obowiązku” odwiedzania teatru. Londyńczycy czy paryżanie
nie pozwoliliby sobie na to, by choć raz w miesiącu nie pójść na spektakl lub nie odwiedzić
filharmonii.
Warto uczestniczyć w życiu kulturalnym
Teatry – podobnie jak wszystkie przedsiębiorstwa – stosują zabiegi marketingowe
i promocyjne. To, że warto uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych, nie podlega żadnej
dyskusji. Kultura jest jak tlen. Wymiana duchowej energii, która następuje dzięki uczestniczeniu w kulturze, odpowiada rudymentarnej
potrzebie ludzkości, jaką jest współuczestnictwo oraz przeżycie, katharsis. To się nie
zmienia. Kultura stanowi o naszym człowieczeństwie. Jest też praktyką pielęgnowania duchowości i intelektu – a przy okazji może być
wydarzeniem towarzyskim, spędzaniem wolnego czasu i rozrywką.
Dziecko w teatrze
Teatr dla najmłodszych to często niedoceniana przestrzeń polskiego świata teatralnego.
Jego walory edukacyjne, duchowe i rozwojowe powinny stanowić swego rodzaju drogowskaz w długofalowym myśleniu społecznym.
Bez tego elementu, w dłuższej perspektywie czasowej wychowamy ludzi w pewnym
sensie niepełnowartościowych, których człowieczeństwo może się nie w pełni rozwinąć.
A co za tym idzie, jakimi modelami zachowań i człowieczeństwa będą się oni w przyszłości posługiwać?
Finanse a sztuka
W Polsce utrzymanie teatrów jest stosunkowo
tanie, w porównaniu z resztą Europy oraz
w stosunku do innych działów życia społecznego. Koszty produkcji widowisk teatralnych
są wysokie, ale przy dobrym gospodarowaniu
są w stanie się zwrócić. Jedna złotówka zainwestowana w kulturę daje poczwórny zysk.
Warto też – o czym wspomniałem – zadbać
o donatorów i stworzyć system zachęcający
przedsiębiorców do finansowania kultury.
Przyczyniłoby się to także do częściowego zdjęcia ciężaru finansowania kultury z barków państwa i społeczeństwa.
Dziś teatry w sporej części finansują się z własnych przychodów. Średnio dochód z biletów
stanowi 18 proc. budżetów instytucji teatralnych. To bardzo wysoki wskaźnik. Niektóre
teatry są ponadto mocno niedofinansowane
i muszą zapewnić sobie aż do 32 proc. budżetu
– samodzielnie. Można jednak powiedzieć, że
instytucje kultury przeszły suchą stopą przez
kryzys w tym sensie, że odnotowały wzrost za-
interesowania widzów i zwiększone obroty.
Prawdopodobnie jest to związane z tym, że
w czasie prosperity gospodarczej sztuka ma się
dobrze, bo publiczność może poprzez uczestnictwo w kulturze rozdysponować posiadaną
nadwyżkę finansową.
Ale w czasie finansowej bessy i w trudnych momentach także budzi ona zwiększone zainteresowanie, jako przestrzeń, w której można
dyskutować o elementarnych wartościach, zadawać pytania i podejmować dyskusję o najważniejszych problemach. Dzięki każdej ze
sztuk – mam tu na myśli zarówno literaturę,
muzykę, teatr czy dzieła plastyczne – dowiadujemy się więcej o naszej rzeczywistości, ponieważ sztuka stanowi ważny punkt odniesienia
dla naszego życia. Kiedy jest źle – warto czytać
Dostojewskiego, iść na koncert Beethovena,
oglądać w teatrze Szekspira, a w galerii – Picassa, i poprzez te dzieła dokonywać wiwisekcji samego siebie.
Najważniejsze wydarzenia
Bez wątpienia najważniejsze są obchody
250-lecia teatru publicznego w Polsce i wcześniejsze przygotowania do nich. Trzeba mieć
nadzieję, że wydarzenie to, a właściwie cała
seria wydarzeń, zwróci uwagę rządzących na
wartość publicznego teatru oraz uświadomi
decydentom, że publiczny teatr to nie tylko
10–15 najważniejszych, najbardziej prestiżowych scen, lecz także ośrodki mniejsze, które
wykonują pracę u podstaw w dziesiątkach
miast Polski.
Autor jest dyrektorem Teatru Dzieci Zagłębia im. Jana
Dormana w Będzinie
50
17–23 kwietnia 2015 r.
Moda i podążanie za trendami w sztuce są zabójcze. To, czym sztuka się żywi, to poszukiwanie własnego wyrazu.
Natomiast podążanie za trendami powoduje, że spektakle stają się podobne do siebie jak dwie krople wody ,zlewając
się w jedno monstrualne przedstawienie będące dla widza źródłem nudy, bo przecież ile można oglądać to samo
Sztuka to nie rozrywka
„Głupia mąka wariatów” Teatr Mumerus, fot. Katarzyna Fijał i Robert Żurek
"Teatr dobrym sposobem na rozrywkę, rozwój intelektualny i spędzanie
czasu ze znajomymi”? Wybieram drugą odpowiedź, czyli rozwój
intelektualny, dodając – nieco górnolotnie – rozwój duchowy i przede
wszystkim przeżycie estetyczne. Trzeba sobie przypomnieć, że teatr jest
dziedziną sztuki, taką samą jak malarstwo, rzeźba, muzyka czy też literatura.
Nie rozrywką, nie polityką, nie leżanką u psychoanalityka – ale sztuką, którą
warto odbierać wspólnie – dlatego też przychylam się do odpowiedzi trzeciej:
spędzanie czasu ze znajomymi.
Wiesław Hołdys
Uważam, że moda
i podążanie za trendami w sztuce są zabójcze. To, czym sztuka się
żywi, to poszukiwanie
własnego wyrazu. Natomiast podążanie za
trendami powoduje, że
spektakle stają się podobne do siebie jak dwie
krople wody, zlewając się w jedno monstrualne przedstawienie będące dla widza źródłem
nudy, bo przecież ile można oglądać to samo.
Trendy spektakl
A więc, drogi widzu, jeśli wybierasz się na np.
„Balladynę” Słowackiego lub jakikolwiek spektakl oparty na dramacie zaliczanym do klasyki
(której nie bronią już żadne prawa autorskie)
i spodziewasz się usłyszeć ze sceny słowa napi-
sane przez autora dramatu – może cię spotkać
niespodzianka. Albowiem usłyszysz zupełnie inny tekst, dlatego że modne jest przepisywanie, dopisywanie, lifting, reintepretacje
etc. Zajmuje się tym dramaturg (jeśli kobieta
– to dramaturżka) – termin ten w modnym
teatrze nie oznacza, jak w Słowniku języka
polskiego, autora tekstu wstawianego na scenie, tylko osobę, która podczas prób zajmuje
się wzmiankowanym wyżej procederem. Dalej – obowiązkowe wideo na scenie. To, czym
oplecione są twarze aktorów, to druty od mikrofonu, jako że w modnym teatrze nie pracuje
się nad emisją głosu. Spektrum gry aktorskiej
opiera się na dwóch środkach: histerycznym
wrzasku przeplatanym ekspresyjnym szeptem. Kostium współczesny: w wersji premium
z sieciowego domu mody, w wersji oszczędnej
– z second handu. Światło obowiązkowo kolorowe, z przewagą niebieskiego, bo robi się
„Głupia mąka wariatów” Teatr Mumerus, fot. Katarzyna Fijał i Robert Żurek
bardziej upiornie na scenie, tj. onirycznie. Ten
rodzaj modnego teatru bardzo jest popierany
przez decydentów i media głównego nurtu.
Przez widzów chyba trochę mniej.
Teatr (nie)zależny
To sztuka na smyczy. Niedawno zetknąłem się
z takim określeniem, będącym tłumaczeniem
angielskiego leash art – oznaczające uzależnienie artystów od decydentów, którzy z kolei bardzo popierają modną sztukę. Artyści,
podejmujący grę w modną sztukę, stają się zakładnikami i marionetkami sztuki na smyczy
– w zamian za lojalność wobec mody umożliwia im się udział w imprezach ogólnopolskich
i międzynarodowych.
51
17–23 kwietnia 2015 r.
„Głupia mąka wariatów” Teatr Mumerus, fot. Katarzyna Fijał i Robert Żurek
A więc, drogi widzu,
jeśli wybierasz się na np.
„Balladynę” Słowackiego,
lub jakikolwiek spektakl
oparty na dramacie
zaliczanym do klasyki
(której nie bronią już
żadne prawa autorskie)
i spodziewasz się usłyszeć
ze sceny słowa napisane
przez autora dramatu
– może cię spotkać
niespodzianka. Albowiem
usłyszysz zupełnie inny
tekst, dlatego że modne
jest przepisywanie,
dopisywanie, lifting,
reintepretacje etc.
„Głupia mąka wariatów” Teatr Mumerus, fot. Katarzyna Fijał i Robert Żurek
Ale nie cały teatr chodzi uwiązany na pańskiej smyczy mody. Wśród różnych form
istnienia teatru – instytucjonalnego, finansowanego ze środków publicznych albo
prywatnego (który zresztą także ze środków publicznych korzysta) – istnieje jeszcze
forma teatrów jako organizacji pozarządowej albo inaczej mówiąc – trzeciego sektora.
Na ogół są to organizacje funkcjonujące jako
stowarzyszenia bądź fundacje założone przez
grupę twórców po to, aby realizować własne cele artystyczne. Co wydaje się niezwykle
cenne, jako że miniona (mam nadzieję, że
nie bezpowrotnie) sława i chwała polskiego
teatru na takich zjawiskach się w dużej mierze opiera – dość wymienić teatr Cricot 2
i Tadeusza Kantora. W Polsce przeważają
organizacje niewielkie, skupione na realizacji kilku celów – aczkolwiek doświadczenia innych krajów (Holandia, Niemcy),
gdzie organizacjom pozarządowym zleca się
po prostu prowadzenie działalności teatralnej na większą skalę, wskazują, że tak wcale
być nie musi. Można powiedzieć, że widownia takich teatrów jest niszowa – i jest to
prawda. Zakładając jednak (co potwierdza
własna praktyka), że średnio spektakl ogląda
kilkadziesiąt osób (takie teatry zwykle grają
w małych salach) i że teatr gra w miarą regularnie kilkadziesiąt spektakli rocznie – daje
to liczbę kilku tysięcy widzów rocznie. Co
nie jest tak mało, zważywszy na jakość widza, który świadomie wybrał taki, a nie inny
spektakl, często się do niego przygotował,
nie kierując się ani modą, ani gwiazdami
na afiszu. A jest to widz najcenniejszy. I dodać trzeba, że istotne jest, aby takich teatrów
istniało jak najwięcej, dlatego że stwarza to
różnorodność życia teatralnego – coś, czego
przez lata Polsce zazdroszczono, i coś, co budowało markę polskiego teatru jako jednego
z najlepszych na świecie. Tak było jeszcze całkiem niedawno, teraz już nie jest – ale mam
nadzieję, że znowu będzie. Siły, czyli artyści,
ciągle jeszcze są, gorzej ze środkami.
Finanse a sztuka
Taki teatr skazany jest na ubieganie się o grant
na każdy projekt – niewiele (aczkolwiek są takie) organizacji pozarządowych ma zapewnione
środki na bieżącą działalność. Dodać też trzeba,
że wpływy ze sprzedaży biletów i spektakli wcale
nie są takie niskie, osiągając często – przynajmniej w przypadku naszej organizacji – poziom
30-40 proc. rocznego budżetu. I jeszcze to, że
organizacje pozarządowe w dużym stopniu korzystają ze środków europejskich, stając się – by
tak rzec – importerem dewiz, czyli euro, które
pozostają w kraju. Natomiast system grantów
funkcjonujący w Polsce często nazywany jest
dosadnie: „grantoza” – i jest to słuszne określenie. Wylano już morze atramentu na opisanie wszystkich wad systemu grantów w Polsce,
więc czując się zwolniony z opisywania szczegółowego, wymienię tylko trzy główne jego wady:
wrzucanie do jednego worka projektów festiwali
i festynów z projektami spektakl, zbyt szczegółowy formularz (wypełnienie czegoś takiego
zajmuje minimum dwa dni i jest obarczone ryzykiem, że w wypadku drobnego błędu np. rachunkowego wniosek zostaje odrzucony) i zbyt
małe środki przeznaczane na tego typu konkursy. Prowadzi to do tego, że większość energii
twórców zrzeszonych w organizacjach trzeciego
sektora pochłania pisanie owych wniosków. Na
własnym przykładzie: w ubiegłym roku Stowarzyszenie Teatr Mumerus złożyło 16 wniosków,
z czego cztery zostały przyjęte, a 12 zostało odrzuconych. Jeżeli piszę o własnej organizacji, to
tylko jako o przykładzie szerszego zjawiska i dlatego, że bezpośrednio znam jej funkcjonowanie. Tego typu organizacji jest w Polsce kilkaset
i one budują ciągle przecież jeszcze istniejące bogactwo życia teatralnego w naszym kraju. Czy
są potrzebne i godne finansowania z pieniędzy
podatnika? Na to pytanie powinien sobie odpowiedzieć każdy z odbiorców sztuki teatru, bo
jest to także pytanie o kulturę chodzenia do teatru w Polsce.
Autor jest reżyserem w Stowarzyszeniu Teatr Mumerus
w Krakowie
52
Sposób finansowania teatrów z pieniędzy podatników w naszym kraju
zwyczajnie rozleniwia. Zbyt duże jest oczekiwanie i przyzwyczajenie
do tego, że pieniądze teatrom „się należą”
17–23 kwietnia 2015 r.
Teatr – wymagający biznes
„Kolacja kanibali” fot. Tomek Słupski, Teatr Polonia
Finanse a teatr – temat tabu, temat
rzeka, temat, który wciąż dzieli i
powoduje konflikty. Niektórzy chcą,
by teatr był kojarzony wyłącznie
ze Sztuką, inni mówią – biznes
jak każdy inny. Kto ma rację? I ile
właściwie kosztuje utrzymanie
teatru?
Katarzyna Błachiewicz
Przede wszystkim, choć
stwierdzenie może wydać się banalne – utrzymanie teatru kosztuje!
Ile? To zależy od wielu
czynników – od wielkości teatru, liczby
zatrudnionych pracowników, umów najmu, repertuaru… Koszty
są podobne, jak w każdej innej firmie czy instytucji – czynsz, prąd, woda, pensje, księgowość, prawnicy, sprzęt, inwestycje, podatki…
W miejscu, w którym pracuję, czyli w Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury, prowadzącej Teatr Polonia i Och-Teatr, koszty
stałych wynagrodzeń (przy 40 osobach na etacie) wynoszą miesięcznie około 225 tys. zł,
koszty zaś wynajmu i użytkowania budynków
to przeciętnie 65 tys. zł miesięcznie. A przecież
jesteśmy teatrami małymi, maleńkimi w porównaniu z rozbudowanymi instytucjami,
takimi jak Teatr Narodowy czy Teatr Polski
w Warszawie. Jednak niezależnie od wielkości
teatru czy liczby zatrudnionych w nim osób,
wszystkie koszty można i powinno się kontrolować. Można się im uważnie przyglądać, podawać w wątpliwość i zastanawiać, czy muszą
wynosić aż tyle. I w 90 proc. przypadków okazuje się, że nie muszą.
Ile kosztuje „wyprodukowanie” sztuki?
Zasadniczym kosztem każdego teatru są nowe
produkcje oraz ich eksploatacja. W Teatrze Polonia i Och-Teatrze średni koszt wyprodukowania przedstawienia na dużej scenie to około
220 tys. zł netto, na małej scenie – 100 tys. zł
netto. Niezmiernie trudno jest wyprodukować spektakl za mniej niż 80 tys. zł, choć mogę
z dumą przyznać, że kilka razy się to Fundacji udało. Również koszty produkcyjne można
planować i kontrolować. Poszczególne składowe budżetu produkcji to m.in. honoraria
zaproszonych do współpracy artystów, liczba
aktorów, koszty scenografii i kostiumów oraz
promocja. I znowu – dyscyplina i odpowiednie planowanie, a przede wszystkim wola panowania nad tymi wydatkami sprawiają, że
choć zadanie jest trudne (proces twórczy bywa
bowiem nieprzewidywalny) – utrzymanie produkcji premiery w zaplanowanych kosztach
jest możliwe.
Pojawiający się zysk
Gdy teatr zaczyna grać przedstawienie, pojawiają
się związane w tym koszty eksploatacji: honoraria aktorów i obsługi, tantiemy na rzecz twórców
oraz koszty organizacyjne. W teatrach Fundacji, grających praktycznie codziennie, czasami
nawet po dwa spektakle jednego dnia, łączny
średni koszt tych opłat „bezpośrednich” wynosi
około 750 tys. zł miesięcznie. Oczywiście można
by pomyśleć – im mniej grania, tym mniej kosztów. I paradoksalnie, to prawda. Ale należy pamiętać, że po odliczeniu kosztów pojawia zysk.
Zysk, który można przeznaczyć na utrzymanie
Myślmy o naszej sztuce jak o ważnym
i najwspanialszym na świecie produkcie! Sztuka,
widz, klient, towar, artysta – łączenie tych słów ze
sobą nie strąca sztuki z piedestału, myślenie w ten
sposób pomaga teatrom w ich funkcjonowaniu
teatru oraz produkcję nowych przedstawień.
Zysk, który w przypadku tej Fundacji stanowi
o jej przetrwaniu. I znowu – koszty eksploatacji spektakli także można kontrolować, można
nimi zarządzać i walczyć o to, by dawały szansę
na dodatni wynik finansowy spektaklu.
Ekonomia w teatrze
A zatem: skoro każdy teatr kosztuje (czyli jego
funkcjonowanie wiąże się z koniecznymi nakładami finansowymi), czy nie powinno być
oczywiste także to, że każdy teatr zarabia? Albo
też, inaczej rzecz ujmując: że powinien chcieć
zarabiać? Mam na myśli zarabianie na miarę
swoich możliwości, które – jestem o tym przekonana – są większe, niż to obserwujemy obecnie w przypadku wielu teatrów w całym kraju.
Myślę o takim zarabianiu, które jest w zgodzie z poszanowaniem dla założeń artystycznych danego teatru i zadania, które ma on do
spełnienia. Czy nie powinna być oczywista
szczególna uwaga, by koszty były jak najniższe, zachowując rzecz jasna zdrowy rozsądek
i mając w pamięci to, że nasz „produkt” (czyli
spektakl) ma być najwyższej jakości? Czy czujność ta jest elementem myślenia ludzi, którzy
zarządzają teatrami w Polsce?
Teatr musi zarabiać
Jestem zdania, że sposób finansowania teatrów
z pieniędzy podatników w naszym kraju zwyczajnie rozleniwia. Obawiam się, że zbyt duże
jest oczekiwanie i przyzwyczajenie do tego, że
pieniądze teatrom „się należą”. Dużo się dyskutuje o tym, czy można myśleć o przedstawieniu jako o produkcji, o widzu jako o kliencie
i o tym, że takie podejście zrzuca sztukę z piedestału oraz odbiera teatrom możliwość realizowania ich misji.
W naszej Fundacji wychodzimy z założenia, że
odgórnie nie należy się nam nic, a o wszystkie
dodatkowe środki musimy się dobrze postarać.
BUDŻET GOTÓWKI - PLAN 2015
FUNDACJA KRYSTYNY JANDY NA RZECZ KULTURY
Wpływy
1. Sprzedaż biletów
11 000 000,00 zł
2. Sprzedaż usług (wynajem i impresariat)
4 000 000,00 zł
3. Sponsoring i reklama
352 000,00 zł
4. Sprzedaż materiałów
120 000,00 zł
5. Dotacja na koszty produkcji (MKiDN i Miasto st. Warszawa)
900 000,00 zł
6. Dotacja na spektakle plener (MKiDN)
150 000,00 zł
7. Dotacja na sprzęt (MKiDN)
250 000,00 zł
8. Darowizny
205 000,00 zł
9. Przychody finansowe
80 000,00 zł
10. Współprodukcja
120 000,00 zł
Razem
17 177 000,00 zł
Wydatki
1. Koszty bezpośrednie
8 600 000,00 zł
2. Koszty produkcji
1 750 000,00 zł
3. Koszty spektaklu plener
4. Koszty stałe
5. Koszty finansowe
6. Podatek dochodowy
150 000,00 zł
5 092 000,00 zł
7 200,00 zł
5 200,00 zł
7. Spłata kredytu
250 200,00 zł
8. Zakup sprzętu
350 000,00 zł
9. Elewacja Teatr Polonia
300 000,00 zł
10. Fotele Och - Teatr
400 000,00 zł
11. Rezerwa na projektory
100 000,00 zł
12. Remont łazienki Och - Teatr
Razem
Saldo
30 000,00 zł
17 034 600,00 zł
142 400,00 zł
opr. Aleksander Szafrański
53
17–23 kwietnia 2015 r.
„Medea” fot. Ola Grochowska, Teatr Polonia
Mamy świadomość, że nasze przetrwanie zależy
od liczby sprzedanych biletów i uważnego zarządzania każdą złotówką – Fundacja w 90 proc.
finansowana jest z wpływów, które sama wypracuje. Od tego, czy gramy, zależy nasz byt.
Oczywiście co roku startujemy w ogłaszanych
przez Miasto i Ministerstwo konkursach, licząc
na jakąkolwiek pomoc – to wsparcie umożliwia nam produkowanie nowych spektakli. Tak
jak bowiem jesteśmy w stanie, choć wysiłek czasami jest nadludzki, zarobić na pokrycie stałych
kosztów teatru, tak bez pomocy „z zewnątrz”,
nie udałoby się nam w całości zabezpieczyć
kosztów produkcji przedstawień. W tym roku
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało nam dotację w wysokości 150
tys. zł. Projekt zakładał realizację ośmiu spektakli i opiewał na łączną kwotę 1 750 tys. zł. Zrealizujemy go dzięki 3-letniej dotacji z Miasta
(750 tys. zł rocznie), pozostałe zaś potrzebne pieniądze trzeba będzie zarobić. I zarobimy. Musimy. Dlatego gramy cały czas, dlatego robimy
wszystko, by ludzie do nas przychodzili, dlatego
każdego dnia walczymy o publiczność.
Między sztuką a finansami
Nie twierdzę, że ten model funkcjonowania
powinien być realizowany w każdym teatrze.
Zdecydowanie nie. Twierdzę jedynie, że jest on
możliwy, wykonalny. Twierdzę, że można mieć
80 proc. frekwencji na niemal każdym spektaklu, nawet jeśli się gra, tak jak Teatr Polonia
i Och-Teatr, praktycznie codziennie przez cały
rok. Oczywiście ponosimy konsekwencje takiego działania – decyzje artystyczne w obu teatrach wynikają w dużej mierze z konieczności
ciągłej walki o finanse. Każde ryzyko artystyczne
staje się automatycznie ryzykiem finansowym
– jedno potknięcie oznacza, że kolejna premiera
musi być sukcesem. Mało w tym artystycznej
wolności. Jedynie od czasu do czasu możemy
pozwolić sobie na eksperyment, z pełną świadomością konsekwencji ewentualnej porażki.
Pobudzić branżę
Teatry państwowe zdecydowanie powinny
mieć komfort ryzykowania – ich misją i zadaniem jest przygotowywać i pokazywać spektakle, na które być może nie przyjdą tłumy, ale
które będą ważnym głosem w kulturalnej debacie, mają one niejako obowiązek eksperymentować, ocalać od zapomnienia. Dlatego też
jestem zdania, że komfort pracy po prostu mieć
powinny. Ale gdyby tak ciut mniejszy niż teraz? Gdyby wysokość dotacji była uzależniona
od wyników finansowych teatrów, od wypracowanego zysku, ale – uwaga – zysku na miarę
konkretnego teatru? Gdyby tak sprzedaż biletów musiała finansować działalność w 65 proc.
w teatrach o repertuarze lekkim, a w 50 proc.
w tych, w których repertuar jest i powinien być
bardziej eksperymentalny? Albo gdyby sprzedaż
biletów musiała finansować koszty bezpośrednie spektakli? Gdyby tak pobudzić całą branżę
do większego DZIAŁANIA, większej odpowiedzialności za decyzje zarówno artystyczne, jak
i finansowe, czy coś by się zmieniło? Nie ma na
to odpowiedzi, dopóki nie spróbujemy. Ale ja
wciąż zadaję sobie to pytanie. I wiem, że czasami
brak i niepewność, oczywiście w odpowiedniej
proporcji, po prostu mobilizują do działania.
Teatr ma być dla wszystkich
Tymczasem wciąż zderzam się z myśleniem, że
to „S” w „Sztuce” jest tym większe, im mniej
osób ją obejrzy. Obserwuję przyzwolenie na
to, by przedstawienia się nie sprzedawały, bo
to oznacza, że powstała sztuka wysoka, zrozumiała tylko przez nielicznych. Nie twierdzę, że
ma nie być w teatrze Szekspira, Moliera, Becketta czy Wyspiańskiego i że w teatrze należy
grać same farsy. W repertuarze teatralnym powinno być miejsce na wszystko, bo i teatr ma
być dla wszystkich. To, że więcej osób przyjdzie
na „Mayday” niż na „Wesele”, jest oczywiste.
Nie zmienia to jednak faktu, że teatr powinien
funkcjonować po to, aby ludzie do niego przychodzili. Proponuję więc myśleć o teatrze tak,
jak każdy człowiek myśli o prowadzonym przez
siebie biznesie – walczmy o niego, myślmy
o kosztach, myślmy o zyskach. Myślmy o naszej sztuce jak o ważnym i najwspanialszym na
świecie produkcie! Sztuka, widz, klient, towar,
artysta – łączenie tych słów ze sobą nie strąca
sztuki z piedestału, myślenie w ten sposób po-
maga teatrom w ich funkcjonowaniu. A każdy
teatr to wielka machina, ogromne wyzwanie organizacyjne i finansowe, które bez dobrego zarządzania nie będzie istniało.
Autorka jest dyrektorem Teatru Polonia i Och-Teatru
54
17–23 kwietnia 2015 r.
Kwintesencją teatru jest intelektualna i emocjonalna prowokacja, jak też i ogromna tradycja i przestrzeń
artystycznych poszukiwań. Dzięki widzom, którzy potrzebują takich przeżyć, którzy oczekują
antycznego katharsis, teatr artystyczny, wymagający rozkwita w Polsce i na świecie
INTELEKTUALNA
I EMOCJONALNA PROWOKACJA
Analizując sytuację teatrów w chwili
obecnej, musimy powrócić do roku
1989, kiedy to zmienił się sposób
funkcjonowania państwa polskiego.
Dotychczas teatry podlegały silnie
scentralizowanemu systemowi ich
zarządzania, a w 1989 r. nastąpił
proces przekazywania samorządom
instytucji artystycznych, w tym
teatrów.
„Pierścień Wielkiej Damy” reż. Piotr Jędrzejas, Teatr im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze
Piotr Jędrzejas
Ogromny wpływ na
organizację ich pracy
miały dalsze reformy
m.in. administracyjne.
W chwili obecnej na
117 teatrów publicznych tylko trzy podlegają bezpośrednio
ministerstwu. Są to teatry narodowe, a cała
reszta podlega marszałkom województw lub
ich organizatorem jest miasto.
Największym problem, jeśli chodzi o zarządzanie teatrami, są relacje pomiędzy organizatorem a instytucją. Większość miast nie posiada
spójnej, a przede wszystkim adekwatnej do
potrzeb mieszkańców, polityki kulturalnej
lub jakiejkolwiek strategii związanej z kulturą. Istotną kwestią w relacjach organizator
– instytucja kultury są finanse. Prócz oczywiście kwestii politycznych, które mają ogromny
wpływ na finansowanie instytucji. Urzędnicy
nie zdają sobie sprawy ze specyfiki funkcjonowania takich ośrodków jak teatry. Organizator w ocenie pracy instytucji kultury kieruje
się wskaźnikami ilościowymi, nie biorąc pod
uwagę tak istotnych kwestii, jak niemierzalność pewnych bardzo, jeśli nie najistotniejszych zjawisk, to ważnych, które nie podlegają
prostym ekonomicznym równaniom.
Co chcą oglądać Polacy?
Wielu widzów stawia na równi kulturę i rozrywkę. Skutkuje to tym, że przychodząc do teatru, oczekują czegoś, co dobrze znają z ekranu
telewizora. Dużą popularnością cieszą się więc
farsy z obsadą aktorów znanych z mediów
masowych. Często te komercyjne produkcje
są miernej jakości i właściwie stają się karykaturą teatru.
Jednak w mojej opinii kwintesencją teatru
jest intelektualna i emocjonalna prowokacja,
jak i też ogromna tradycja i przestrzeń artystycznych poszukiwań. Dzięki widzom, którzy
potrzebują takich przeżyć, którzy oczekują antycznego katharsis, teatr artystyczny, wymagający rozkwita w Polsce i na świecie.
Ważna, coraz ważniejsza staje się edukacja niesiona przez teatr. Obserwuję coraz większe
zainteresowanie i tęsknotę za teatrem, który
kształtuje najmłodszych widzów, ale też pozwala dojrzałym odbiorcom uczestniczyć
w przedsięwzięciach teatralnych, które mają
działanie terapeutyczne.
Co przyciąga widzów?
Wszechobecność internetu i telewizji sprawia, że Polacy coraz częściej odwiedzają te-
atry. Paradoksalnie media masowe nie są dla
nas konkurencją, ponieważ przesiąknięty
nimi widz zaczyna szukać innych, bardziej
osobistych i intelektualnych doznań. Oczywiście, najpierw trzeba widza do teatru zaprosić. Według mnie najlepiej przyciągają dobrze
dobrane propozycje repertuarowe, przygotowane przez ciekawych i cenionych artystów.
Teatr musi przekonać widza, że spotka go coś
niezwykłego. Wyjątkowość relacji pomiędzy
widownią i sceną daje taką możliwość. Obcujemy z żywą materią, oglądamy spektakl,
który w identycznej formie już nigdy się nie
powtórzy. I to jest właśnie siłą teatru.
Od najmłodszych lat
W teatrze, który prowadzę, spektakle dla
najmłodszego widza są integralną częścią
strategii, jaką podjąłem, czyli strategii stworzenia teatru dla wszystkich grup mieszkańców. I tak zapraszamy widza już od
pierwszego roku życia na spektakl dla najnajów. Jest to w pełni profesjonalnie przygotowane przedstawienie, które daje szansę
na pierwszy kontakt z formą sztuki, jaką jest
teatr. Pobudza zmysły, wrażliwość i kreatywność. Warsztaty teatralne dla trochę starszych
dzieci pod nazwą TEATsYKI pomagają dzieciom zrozumieć materię teatru, rozwijają ich
wyobraźnię i wrażliwość. Stają się mocną alternatywą dla telewizji i komputera. Również organizując dwa festiwale, dbam o to,
by w ich repertuarach znalazły się propozycje dla najmłodszych.
Z rodziną w teatrze
Nadrzędnym celem tych działań jest świadome wychowanie przyszłego widza, czułego
na wartości artystyczne sztuki. Nie zapominam jednak również o tym, jak ważną rolę
w rozwoju dziecka odgrywa wspólne spędzanie czasu z rodzicem. Z tego powodu przewidziałem w swoim repertuarze również
produkcje dla całych rodzin, podczas których mogą wspólnie bawić się i wzruszać.
Najważniejsze wydarzenia
Z mojego punktu widzenia najważniejszymi
wydarzeniami teatralnymi były zmiany,
które udało się wprowadzić w zarządzanej
przeze mnie instytucji kultury. Dla lokalnej
publiczności były to z pewnością wydarzenia
bardzo ważne. Repertuar Teatru odżył – pojawiły się w nim świeże, ciekawe propozycje.
Od realizacji tekstów współczesnych poprzez
klasykę, na projektach dla najmłodszych
skończywszy. Na nowo zdefiniowałem również program Międzynarodowego Festiwalu
Teatrów Ulicznych oraz Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych. Dla jeleniogórzan zmiany
te są bardzo wartościowe, o czym świadczy
coraz większa frekwencja, a dzięki niej i popularność Teatru. Jednak w skali ogólnopolskiej za najważniejsze uważam obchody
250-lecia Teatru Publicznego w Polsce. Jest
to niebywała okazja do poznania historii
polskiego teatru, ale i rozpoczęcia dyskusji o jego obecnym stanie. Angażując Teatr
w Jeleniej Górze w akcje organizowane przez
Instytut Teatralny z okazji tego święta, mam
nadzieję, sprawimy, że nie będzie to jedynie
radość dla twórców, ale i dla widzów, bo to
oni są dla mnie najważniejsi.
Autor jest dyrektorem naczelnym Teatru im. Cypriana
Kamila Norwida w Jeleniej Górze
Wielu widzów stawia
na równi kulturę
i rozrywkę. Skutkuje to
tym, że przychodząc
do teatru, oczekują
czegoś, co dobrze znają
z ekranu telewizora.
Dużą popularnością
cieszą się więc farsy
z obsadą aktorów
znanych z mediów
masowych. Często te
komercyjne produkcje
są miernej jakości
i właściwie stają się
karykaturą teatru
Teatry publiczne, związane misją repertuarową i obciążone wadliwą polityką kulturalną państwa, z klasyczną
naturą Polaka w teatrach prywatnych upatrują winnego swoich problemów. Wspólne działania na rzecz teatru
miałyby wielki sens i bezwzględnie zaowocowałyby większą frekwencją we wszystkich teatrach
55
17–23 kwietnia 2015 r.
Publiczność ceni lekkość
„Di, Viv i Rose” Teatr Capitol
Zainteresowanie sztuką teatralną w Polsce tylko z pozoru zmieniło się po
okresie transformacji społecznej. Rodzimy widz już przed drugą wojną
światową zawsze preferował repertuar lekki i komediowy. Niewątpliwie
miało to związek z naszym historycznym uwarunkowaniem. Nękani
tragediami narodowymi szukaliśmy rozrywki i zapomnienia również
w materii teatralnej.
Anna Gronostaj
Komuna usiłowała
wmówić narodowi elitarny aspekt teatru,
bojąc się jego propagandowych cech. Wywarło
to odwrotny skutek
i teatry z mocnym kręgosłupem moralnym
i mądrą, i odważną polityką repertuarową
stały się miejscami kultowymi nie tylko dla
warstwy intelektualnej społeczeństwa. Do takich teatrów jak Ateneum, Dramatyczny czy
Współczesny w Warszawie ustawiały się kilkudniowe kolejki, aby kupić bilety.
Nie takie kolorowe lata 90.
Lata 90. zmieniły bardzo oblicze teatru. Do
głosu doszło młode pokolenie, zainteresowane eksperymentami i poszukiwaniem nowych form twórczych. Autorytety artystyczne
sprzed transformacji społecznej albo wypaliły
się twórczo, albo odeszły w świat tworzenia nowych struktur politycznych dla zmian w polityce kulturalnej kraju. W tym zamęcie szukania
nowych form artystycznych i nowych struktur zapomniano o najważniejszym beneficjancie teatru – o widzu.
To był okres bardzo poważnego odpływu
widza od teatru. Lekceważony i nawet czasami obrażany ze sceny teatru zwrócił się
tam, gdzie dawano mu sztukę, do której
był przyzwyczajony od pokoleń. Polacy
tłumnie zaczęli odwiedzać kina. Nie tylko
multipleksy z łatwiejszym repertuarem,
ale również kina studyjne, w większości
ze znakomitą artystyczną propozycją. Teatr ze swoimi projektami ograniczył się do
świata młodych ludzi, z natury rzeczy poszukujących jeszcze tożsamości społecznej.
Dla nich był miejscem mistycznym i twórczym. Zamknął się na kilka dobrych lat dla
pokolenia 40 plus.
Siła prywatnych teatrów
Dopiero masowy wysyp teatrów prywatnych
spowodował powrót popularnego widza do
teatru. Lata 2006, 2007, 2008, 2009… to
powstanie i rozwój takich prywatnych dużych scen jak Capitol, Polonia, Kamienica
czy 6. piętro. Uwarunkowane twardą ekonomią teatry prywatne zaczęły przypochlebiać, wręcz przywabiać do siebie widza 40
plus. Miały świadomość, że to widz zaniedbany, ale zamożny i wymagający, którego
wieczory przy TV czy Polsacie nie satysfakcjonują artystycznie.Widz niekoniecznie
nakierowany na poszukiwania i eksperymenty, ale raz złowiony w sidła Melpomeny
– wierny i życzliwy.
Takie spektakle jak „Klimakterium” stołecznego Capitolu, skierowane do widza w wieku
bardzo dojrzałym, cieszą się ciągle niesłabnącą
popularnością. Teatr prowadzi listę oczekujących na bilety, a liczba spektakli przekroczyła
niebotyczną cyfrę 2000. To rekord w powojennej Polsce.
Spektakl w lekkiej i żartobliwej formie porusza bardzo poważny problem społeczny, po raz
pierwszy polemizuje na deskach teatru ze starszym, doświadczonym życiowo widzem, który
czasami dopiero w wieku 60 lat po raz pierwszy
zjawił się w teatrze. Dociera do niego i porusza, a wszystko to inscenizacyjnie, jak w komediach Williama Szekspira, ukryte jest za maską
dobrego śmiechu i ironii.
Jak przyciągać widzów?
Repertuar lekki przyciąga publiczność jak lep.
Capitol w roku 2014 przekroczył liczbę 100
tys. widzów, odnotowując zwyżkę w każdym
sezonie. Dobre samopoczucie widza zwiększa
jego przywiązanie do miejsca. Tworzy się syndrom lojalnościowy. Dzięki niemu taki teatr
prywatny jak Capitol może już ryzykować finansowo wprowadzanie śmielszych i poważniejszych pozycji repertuarowych. Spektakl
„Di, Viv i Rose” jednych bardzo zachwyca,
innych mniej, ale stały widz reaguje już klasycznie na każdą nową pozycję swojego ulubionego teatru. Zawsze musi być obecny na
każdej propozycji. Jeżeli z tą propozycją wiążą
się kolejne atrakcje, jest jeszcze mocniej przywiązany. Projekt Capitolu „Capitalne kobiety” to cykliczny wariant spotkań w teatrze
oparty na zasadzie minitematycznych targów reklamowych dla firm. W czasie kilku
godzin można zapoznać się z ofertą różnych
firm, w tym wypadku kierowaną do kobiet,
i obejrzeć spektakl teatralny z niespodziankami typu spotkanie z aktorami czy nawet
osobistych z nimi rozmów. To jest korzystne
dla wszystkich beneficjentów. Wprowadzenie
takiego wariantu zwiększyło frekwencję w teatrze nawet o kilka procent.
Być blisko aktora, być blisko widza
Widz 40 plus już jest bardziej wymagający.
Interesuje go nie tylko miłe spędzenie czasu,
lecz także personalny kontakt z ulubionym
aktorem. Spowodowało to masowe zjawisko
wyjazdów impresaryjnych grup teatralnych.
Polska jest wręcz osaczona przez spektakle
z różnych stron kraju. Przykładowo, teatry
z Krakowa wędrują po stolicy, stolica po Krakowie. Dzieje się to masowo, nie tylko przy
okazji festiwali czy spotkań teatralnych. Jest
to możliwe dzięki dobrej ekonomicznej strategii prywatnych teatrów i prywatnych firm
teatralnych, których jest coraz więcej na tym
rynku. Proces mody na teatr jest więc zjawiskiem długofalowym i masowym w wymiarze
ogólnopolskim. Teatr Capitol spędza 1/3 czasu
teatralnego w terenie. Grając średnio w roku
500 spektakli w Warszawie, dodatkowo około
250 jeszcze prezentuje na terenie całego kraju.
Od Świnoujścia po Wrocław. Stał się więc już
marką ogólnopolską. Ten imponujący wynik,
uwarunkowany koniecznością finansową,
musi być bardzo monitorowany przez dyrekcję, ponieważ w ilości bardzo łatwo zgubić
wymiar prawdziwej funkcji teatru. Jego duchowej potrzeby dla widza, nie zapominając
o tej materialnej.
W teatrze od najmłodszych lat
Teatr Capitol nie zapomina więc o konieczności ciągłej edukacji teatralnej. Szczególnie
najmłodszego widza. To przecież będzie jego
przyszły widz. Dla tego nie myśląc już o wymiernych, teraźniejszych zyskach finansowych,
stworzył Scenę Młodego Widza. Projekt ten na
pewno opłaci się w przyszłości. Już widać dobre efekty takiej polityki. Do teatru wracają rodzice młodej widowni.
Tu znowu organizacja parateatralnych zajęć ma
duże znaczenie. Spędzanie kompleksowo czasu
w teatrze również staje się modne. Rodzic wykupuje pakiet urodzinowy dziecięcy, spektakl
z imprezą urodzinową, a dla rodziców wieczór
w teatrze z kolacją. System zaczyna już bardzo
dobrze funkcjonować i znowu przyciąga masowego widza.
Nie zapominajmy jednak, że wszystkie te działania nie przysłonią najważniejszej wartości
w teatrze. Dobrze artystycznie wykonanego
spektaklu. Widz lubiący lekki repertuar jest
równie wymagający, jak ten poszukujący eksperymentów czy elitarności.
Wyprodukowanie dobrej komedii, farsy czy
wodewilu i musicalu jest czasami trudniejsze
od inscenizacji niejednego dramatu. Tu nie
ma taryfy ulgowej dla reżysera, nie może zasłaniać się eksperymentalną i nowatorską wizją,
musi znać dobrze swoje rzemiosło. Nie wszyscy aktorzy potrafią sobie poradzić z rolami komediowymi. Często nasze serialowe gwiazdy
blado wypadają na dużej scenie. To bardzo zawęża rynek artystyczny i niestety hamuje szerszy rozwój tej materii.
Między polityką a sztuką
Teatry publiczne, związane misją repertuarową
i obciążone wadliwą polityką kulturalną państwa, z klasyczną naturą Polaka w teatrach prywatnych upatrują winnego swoich problemów.
Zwiększa to problemy i tak już mało solidarnego środowiska. Wspólne działania na rzecz
teatru miałyby wielki sens i bezwzględnie zaowocowałyby większą frekwencją we wszystkich teatrach. Niestety to, że teatry prywatne
przedzierają się przez gąszcz ostracyzmów, jest
hamulcem takiego postępu. Teatr Capitol ze
swoją 100-tys. widownią jest „niewidzialny” dla
urzędników, kolegów i władz. Na szczęście ma
WIDZA, i to jest najważniejsze.
Autorka jest dyrektorem Teatru Capitol w Warszawie
Download