WYWIAD Z PANIĄ BARBARĄ MURZEWSKĄ CÓRKĄ FRANCISZKA

advertisement
WYWIAD
Z PANIĄ BARBARĄ MURZEWSKĄ
CÓRKĄ FRANCISZKA KRAWCZYKOWSKIEGO
Przeprowadzony w formie video rozmowy 15 .02.2015 r. przez Urszulę Urbaoską (opiekuna grupy uczniów
Szkoły Podstawowej w Brzezinach) na potrzeby Projektu „Cyfrowa Dziecięca Encyklopedia Wielkopolan”
U.U.: Cieszę się, że zgodziła się Pani na rozmowę o swym ojcu – panu Franciszku Krawczykowskim.
Jest Pani jedyną żyjącą osobą, a przy tym – córką, która go znała osobiście.
Czy mogłaby Pani podzielid się wspomnieniami z dzieciostwa?
Barbara Murzewska: Cieszę się, że pamięd o moim ojcu jest kultywowana wśród mieszkaoców
i uczniów szkół gminy Brzeziny. Mimo, iż ojciec zginął 72 lata temu, to do dziś pamięta się o tym, jak
człowiek dla drugiego człowieka może poświęcid swoje życie.
Mój ojciec był człowiekiem niezwykłym, człowiekiem, który bardzo kochał dzieci, nie tylko swoje
własne. Widoczne to było podczas spotkao towarzyskich w Poznaniu, kiedy rodziców odwiedzali
koledzy nauczyciele ze swymi rodzinami. Wszystkie dzieci do niego lgnęły, gdyż potrafił się z nimi
bawid, rozmawiad i cieszyd.
W czasie wojny, kiedy tylko czas mu pozwalał, najczęściej wieczorami lubił się z nami bawid.
Utkwiło mi w pamięci, że ojciec częściej się z nami bawił niż, zajęta domowymi obowiązkami, mama.
Pamiętam wspólne zabawy z ojcem, w których moja siostra grała rolę niegrzecznego synka, a ja
ciotkę. Nie widziałam, aby inni ojcowie w podobny sposób bawili się ze swymi dziedmi.
U.U.: Jaki przebieg miała kariera szkolna Pani ojca?
B.M.: Niestety nieznane mi jest, w jaki sposób i gdzie ojciec nauczył się czytad, pisad i rachowad.
Uczęszczał na lekcje religii, więc może dzięki temu posiadł te umiejętności. Wiadomym jest, że
uczęszczał do Preparandy Nauczycielskiej w Opatówku (pod Kaliszem). Potem ukooczył seminarium
nauczycielskie i studiował w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie. Miał
dyplom w kierunku wychowania fizycznego.
U.U.: Gdzie podjął swą pierwszą pracę zawodową?
B.M.: Początkowo pracował w Bieniewicach koło Warszawy, potem w Błoniu. Był nauczycielem
wychowania fizycznego i gorącym propagatorem kultury fizycznej wśród młodzieży. Pisał i publikował
książki metodyczne dla nauczycieli.
U.U.: Czy wie Pani, gdzie rodzice się poznali?
B.M.: Nie wiem, kiedy rodzice się poznali, czy jeszcze w seminarium, czy też w okresie pracy
zawodowej. Wiadomo, że na liście nauczycieli szkoły w Błoniu przed nazwiskiem taty znajduje się
nazwisko Józefy Krawczykowskiej. Uczyła wszystkich przedmiotów, w tym również śpiewu.
1
U.U.: Czy w Błoniu pan Franciszek pracował do wybuchu II wojny światowej?
B.M.: Nie. Po ukooczeniu studiów przez ojca rodzice przeprowadzili się do Poznania. Mieszkaliśmy
wtedy na pięknym osiedlu willowym. Jedna z ulic nosiła nazwę Fryderyka Skarbka, druga Ostroroga.
Rodzice pracowali wówczas w Publicznej Szkole Powszechnej nr 17. Pamiętam, że w Poznaniu,
wspólnie z bratem mamy, ojciec zorganizował wystawę sprzętu sportowego. To była wspaniała
wystawa. W mojej pamięci utkwiła scena, gdy wraz z siostrą spacerowałyśmy między modelami
sprzętu gimnastycznego i niechcący przewróciłyśmy jeden z modeli. Bardzo się bałyśmy, że
uszkodziłyśmy sprzęt. Ojciec jednak szybko rozwiał nasze obawy.
U.U.: Jak wspomina Pani okres wojny? Gdzie wtedy przebywała wasza rodzina?
B.M.: Po wkroczeniu do Poznania Niemcy zaczęli wprowadzad swoje rządy. Pamiętam, jak ulicami
naszej dzielnicy jeździły niemieckie ciężarówki, zatrzymywały się przy domach i rozpoczynały akcję
wysiedleoczą, często do obozów. Do opustoszałych domów szybko wprowadzali się hitlerowscy
oficerowie. W tej sytuacji rodzice zdecydowali o opuszczeniu Poznania. Wzięli ze sobą
najpotrzebniejsze rzeczy oraz dokumenty i wyjechaliśmy. Po wojnie dowiedzieliśmy się, że w nocy, po
naszym wyjeździe okupanci zapukali do naszych drzwi.
Wyjechaliśmy do Przystajni (należącej wówczas do gm. Godziesze), pod Kalisz - rodzinnej wsi mego
ojca. Zamieszkaliśmy u siostry ojca - Franciszki Bijacik. Dom składał się z dwóch izb, z których jedna
przypadła nam, w drugiej mieszkała rodzina ciotki.
U.U.: Jak to się stało, że zamieszkaliście w Godzieszach?
B.M.: U rodziny ciotki nie mieszkaliśmy długo. Gdy Niemcy dowiedzieli się, że ojciec znał język
niemiecki, został zatrudniony jako tłumacz w urzędzie gminy w Godzieszach, w dziale przydziału
żywności i odzieży oraz wyrabiania dokumentów (kenkart).
Wówczas przeprowadziliśmy się do Godziesz. Budynek miał trzy izby, z których jedna była kuchnią,
druga pokojem sypialnym, w trzeciej znajdował się składzik. W ogródku, obok budynku, mama
uprawiała jarzyny, hodowała ptactwo domowe.
U.U.: Na czym polegała działalnośd antyhitlerowska pana Franciszka?
B.M.: Będąc urzędnikiem w urzędzie potajemnie wystawiał fałszywe dokumenty i przepustki dla
potrzebujących lub poszukiwanych Polaków. Prowadził tajne nauczanie. Zorganizował
i (najprawdopodobniej) dowodził oddziałem Tajnej Organizacji Wojskowej, później Armii Krajowej.
Organizował spotkania konspiracyjne i przejmowanie zrzutów broni. Podczas jednego ze zrzutów
broni, w okolicach Ołoboku (pow. ostrzeszowski), partyzanci zostali zdemaskowani i aresztowani.
W trakcie przesłuchao jeden z nich nie wytrzymał tortur i podał nazwisko tego, kto wydal mu
fałszywą kenkartę. To na skutek tego wydarzenia 3. września 1943 r. ojciec został aresztowany.
Przebywał w więzieniu gestapo w Kaliszu na ul. Jasnej. Był torturowany, zrywano mu paznokcie,
jednak nikogo nie zdradził. Nie wiadomo, w jaki sposób zginął. Mama po kilku tygodniach otrzymała
gryps, w którym ojciec żegna się z nami. Oficjalnie poinformowano mamę, że zmarł na atak serca.
Nigdy nie udało się ustalid szczegółów śmierci, ani miejsca pochówku mego ojca. Oficjalnie, już po
2
wojnie, decyzją Sądu Powiatowego w Kaliszu mój ojciec został uznany za zmarłego, a dzieo jego
śmierci wyznaczono na 9 maja 1946 r. (jak wszystkich poległych lub pomordowanych podczas wojny,
których daty zgonu nie udało się ustalid).
U.U.: Jak potoczyły się losy rodziny po aresztowaniu pana Franciszka?
B.M.: Mieszkaliśmy w Godzieszach jeszcze przez pewien okres. Mama myślała o wyjeździe, jednak
potrzebowała na to pozwolenia władz niemieckich. Pomógł jej wtedy Niemiec, którego znała jeszcze
z czasów nauki w seminarium. To on wystarał się o dokumenty pozwalające na wyjazd naszej, już
niepełnej, rodziny. Początkowo zamieszkaliśmy u brata matki – Adolfa, potem u siostry mamy –
Stanisławy w Generalnej Guberni. Po jakimś czasie przyjechałam do babci, do Krakowa. Aby utrzymad
rodzinę mama handlowała papierosami.
Po wojnie wróciła do swego zawodu. Ponieważ kochała wieś, pracowała w szkołach wiejskich, we
wrocławskiem, następnie poznaoskiem. Dośd często zmieniała szkoły, gdyż lubiła wyzwania.
Zazwyczaj były to szkoły małe, potrzebujące „rozkręcenia”. Dzięki swym umiejętnościom
artystycznym i praktyce pedagogicznej udawało się jej to dośd szybko. Jej praca była doceniana przez
władze szkół, co wyrażało się w udzielanych jej nagrodach. Jedną z takich nagród był motorower,
który szybko sprzedała. Po przejściu na emeryturę zamieszkała w Krakowie.
U.U.: Dziękuję Pani za rozmowę i podzielenie się wspomnieniami o swojej rodzinie.
Życzę zdrowia, siły i radości.
3
Download