„Nie ma Boga oprócz Allaha” Autor: Reza Aslan Tłumacz: Patryk Gołębiowski Wydawnictwo Burda Książki, premiera 22 października 2014 Fragment promocyjny str. 13-16 Dziesięć lat po atakach 11 września antymuzułmańskie nastroje w Europie i Ameryce Północnej są wyjątkowo silne, dużo silniejsze niż tuż po owym tragicznym dniu 2001 roku. Z ankiet wynika, że prawie połowa mieszkańców Stanów Zjednoczonych i Kanady ma negatywny stosunek do islamu. W Europie ograniczenia praw i wolności muzułmanów i sukces otwarcie przeciwnych muzułmanom polityków i partii doprowadziły do nasilenia poczucia marginalizacji i wykluczenia w społecznościach muzułmańskich. Gwałtowny wzrost antymuzułmańskiej histerii tłumaczono na wiele sposobów. Z pewnością przyczynił się do niej światowy kryzys finansowy. W czasach kryzysu ekonomicznego naturalnym odruchem ludzi jest szukać kozła ofiarnego, na którym można dać upust swoim lękom i niepokojom. W wielu częściach Europy i Ameryki Północnej lęk przed islamem idzie w parze z bardziej ogólnymi kwestiami imigracji w coraz bardziej zróżnicowanym, a zarazem pozbawionym granic świecie, w którym żyjemy. Jest też prawdą, że dziesięć lat po rozpoczęciu tak zwanej wojny z terroryzmem, w Stanach Zjednoczonych i u ich zachodnich sojuszników pojawiło się znużenie konfliktem. Patriotyczny zapał interwencji w Afganistanie i Iraku się wyczerpał, pomysłodawca ataków 11 września – Usama Ibn Ladin – zginął i pojawiły się głosy kwestionujące sens wydanych bilionów dolarów i tysięcy ofiar „wojny z terroryzmem”. Zarazem seria przygotowanych „oddolnie” ataków terrorystycznych w Europie i Ameryce Północnej wzbudziła niepokój, nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie zamożna, zintegrowana i mobilna społecznie wspólnota muzułmańska też musi się zmagać z tymi samymi terrorystycznymi zapędami, które zaczęły się krzewić wśród młodych muzułmanów w Europie. Jednak choć wszystko to są ważne czynniki tłumaczące falę antymuzułmańskich nastrojów, która rozeszła się w ostatnich latach po Ameryce Północnej i Europie, trzeba zwrócić uwagę na inny ważny aspekt. Z przeprowadzonej w 2010 roku ankiety wynikało, że zdaniem prawie jednej czwartej Amerykanów prezydent Barack Obama jest muzułmaninem, co stanowiło dziesięć procent więcej niż podczas podobnej ankiety z roku 2008. Wśród członków partii republikańskiej wierzy w to blisko 40 procent ankietowanych; wśród członków tzw. Partii Herbacianej można mówić o 60 procentach. W istocie z ankiet jednoznacznie wynika, że im bardziej ktoś się nie zgadza z polityką prezydenta Obamy w kwestii, dajmy na to, służby zdrowia lub stopnia ingerencji w finanse kraju, tym bardziej prawdopodobne jest, że będzie go uznawał za muzułmanina. Krótko mówiąc, islam w Stanach Zjednoczonych został wyobcowany. Stał się pojęciem, pod które można podczepić strach i niepokój w obliczu załamania ekonomii, lęk przed nowym i nieznanym ładem politycznym, zmieniającym się pejzażem kulturowym, rasowym i religijnym, który trwale przeobraził świat. W Europie i Ameryce Północnej wszystkiemu, co wzbudza lęk, wszystkiemu, co obce, nieznane i niebezpieczne, przyczepia się etykietkę „islamu”. Taki rozwój sytuacji nie jest zaskoczeniem, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Wszystko, co się obecnie mówi o niejednolitej społeczności muzułmańskiej Ameryki – że jest obca i egzotyczna, i nieamerykańska – mówiono prawie sto lat temu o imigrantach katolickich i żydowskich. Wyobcowanie islamu nie jest też w świecie Zachodu zjawiskiem nowym. Od czasu wypraw krzyżowych po „zderzenie cywilizacji” islam zawsze odgrywał istotną rolę obcej tkanki Zachodu. Mimo to ze smutkiem przychodzi skonstatować, że w kraju, w którym obowiązuje zasada swobody religijnej, duża część obywateli odmawia tej swobody muzułmanom, uważając, że są oni w jakimś sensie inni. W wydanej w 2005 roku pierwszej edycji Nie ma Boga oprócz Allaha chciałem pokazać, że w islamie nie ma nic szczególnego ani niezwykłego, że te same historyczne, kulturowe i geograficzne uwarunkowania, które wpłynęły na rozwój każdej religii w każdym zakątku świata, w podobny sposób wpłynęły na rozwój islamu, czyniąc z niego jedno z najbardziej eklektycznych i zróżnicowanych wyznań w historii religii. I choć teza ta jest teraz równie ważna jak ważna była wtedy – być może nawet ważniejsza – trzeba sobie uświadomić, że większa wiedza o islamie nie wystarczy, żeby zmienić postrzeganie muzułmanów. Opinie nie zmieniają się przez samo pozyskiwanie danych lub informacji (gdyby tak było, bez trudu dałoby się przekonać ludzi, że Obama jest w istocie chrześcijaninem). To dzięki powolnej i mozolnej budowie osobistych relacji odkrywa się fundamentalną prawdę, że wszyscy ludzie mają takie same marzenia i aspiracje, że wszystkich ludzi trapią te same lęki i obawy. Oczywiście proces taki wymaga czasu. Być może musi przeminąć kolejne pokolenie, zanim na obecną epokę antymuzułmańskiej histerii będzie można spojrzeć ze wstydem i pogardą, takimi samymi z jakimi obecne pokolenie spogląda na panikę antykatolicką i antyżydowską z przeszłości. Ale ten dzień bez wątpienia nadejdzie. Być może wtedy zrozumiemy naturę bliskich zależności, które łączą nas wszystkich bez względu na uwarunkowania kulturowe, etniczne albo religijne. Inszallah. Z boską pomocą. s. 61-65 Według tradycji muzułmańskiej Mahomet urodził się w 570 roku. W tym samym roku Abraha, chrześcijanin i abisyński władca Jemenu, zaatakował Mekkę z oddziałem słoni, próbując zniszczyć Ka’bę i uczynić kościół w Sanie nowym centrum religijnym Półwyspu Arabskiego. Podobno kiedy armia Abrahy nadciągnęła pod miasto, mekkańczycy, przerażeni widokiem olbrzymich słoni, które Abisyńczycy sprowadzili z Afryki, wycofali się w góry, zostawiając Ka’bę bez obrony. Ale kiedy abisyńska armia miała przypuścić atak, niebo pociemniało i stado ptaków, każdy z kamieniem w dziobie, spuściło gniew Allaha na armię najeźdźców, którzy nie mieli wyjścia i musieli wrócić do Jemenu. W społeczeństwie bez stałego kalendarza „rok słonia”, jak go nazwano, był nie tylko najważniejszą datą w niedawnej historii, ale był też początkiem nowej arabskiej chronologii. To dlatego pierwsi biografowie Mahometa wyznaczyli datę jego narodzin na 570 rok, żeby pasowała do innej ważnej daty. Ale rok 570 nie jest ani właściwym rokiem narodzin Mahometa, ani rokiem abisyńskiego najazdu na Mekkę; według współczesnych badań to epokowe wydarzenie miało miejsce w 552 roku. W rzeczywistości nikt nie wie, tak samo jak nie wiadomo było wówczas, w którym roku urodził się Mahomet, ponieważ urodziny nie były szczególnie ważnymi datami w społeczeństwie arabskim przed pojawieniem się islamu. Sam Mahomet mógł nie wiedzieć, w którym roku się urodził. Tak czy inaczej, zainteresowanie datą urodzin Mahometa pojawiłoby się dopiero po tym, jak został on uznany za proroka, a być może długo po jego śmierci. Dopiero wtedy jego zwolennicy zechcieliby poznać datę jego narodzin, żeby określić ostateczną chronologię islamu. A który rok lepiej by się do tego nadawał, jeżeli nie rok słonia? Czy nam się to podoba czy nie, współczesne metody analizy historycznej pozwalają określić datę urodzin Mahometa mniej więcej na drugą połowę szóstego wieku. Jak to bywa w przypadku większości proroków, urodzinom Mahometa towarzyszyły znaki i zapowiedzi. At-Tabari pisze, że kiedy ojciec Mahometa, Abd Allah, podróżował na spotkanie swojej wybranki, zatrzymała go dziwna kobieta, która widząc światło między jego oczami, chciała, żeby się z nią przespał. Abd Allah kulturalnie odmówił i szedł dalej do domu Aminy, gdzie skonsumował małżeństwo, w wyniku czego miał się narodzić Prorok. Następnego dnia, kiedy Abd Allah znów spotkał tę samą kobietę, zapytał ją: „Dlaczego nie składasz mi dziś tej propozycji, którą złożyłaś mi wczoraj?”. Kobieta odparła: „Światło, które miałeś w sobie wczoraj, zniknęło. Dziś nie jesteś mi już potrzebny”. Abd Allah nigdy nie miał rozszyfrować słów kobiety – umarł przed narodzinami Mahometa, zostawiając po sobie w spadku kilka wielbłądów i owiec. Ale znaki, że Mahomet będzie Prorokiem, nie ustawały. Kiedy Amina była w ciąży, usłyszała głos, który jej powiedział: „Nosisz w sobie Pana tego ludu, a kiedy się narodzi, powiedz: «oddaję go pod opiekę Jedynego, żeby chronił go przez złem zawistników», potem nazwij go Mahomet”. Niekiedy Amina widziała światło dobiegające z jej brzucha, w którego blasku widziała „zamki Syrii”, co mogło być nawiązaniem do tego, że Mahomet przyszedł po Jezusie (Syria była ważnym ośrodkiem chrześcijaństwa). Mahomet został oddany pod opiekę karmicielki beduińskiej, co było powszechnym zwyczajem wśród osiadłych społeczności arabskich, które chciały swoje dzieci wychowywać na pustyni zgodnie z dawnymi zwyczajami przodków. Tak więc to na pustyni Mahomet miał pierwszą wizję. Kiedy pasł stado jagniąt, podeszło do niego dwóch ubranych na biało mężczyzn, którzy nieśli ze sobą złotą misę pełną śniegu. Mężczyźni podeszli do Mahometa i przycisnęli go do ziemi. Sięgnęli mu do piersi i wyciągnęli z niej serce. Po wyciśnięciu z niego kropli czarnego płynu umyli serce w śniegu i ostrożnie włożyli z powrotem do piersi Mahometa, po czym zniknęli. Kiedy Mahomet miał sześć lat, umarła mu matka. Zaopiekował się nim dziadek Abd al-Muttalib, który nadzorując dostarczanie pielgrzymom wody z Zamzamu, pełnił w mekkańskim społeczeństwie jedną z najbardziej ważnych funkcji o charakterze pogańskim. Dwa lata później Abd al-Muttalib również umarł i osierocony Mahomet trafił do domu kolejnego krewnego, tym razem swojego potężnego stryja Abu Taliba. Litując się nad chłopcem, Abu Talib zatrudnił go przy lukratywnym nadzorze karawan. To podczas jednej z wypraw kupieckich, kiedy karawana podążała do Syrii, została objawiona tożsamość Mahometa jako Proroka. Przygotowawszy dużą ekspedycję handlową do Syrii, Abu Talib postanowił w ostatniej chwili wziąć ze sobą Mahometa. Kiedy karawana podążała powoli przez wyprażone słońcem tereny i przejeżdżała obok klasztoru w Basrze, zauważył ją chrześcijański mnich o imieniu Bahira. Bahira był uczonym mężem, który posiadał tajną księgę proroctw, przekazywaną z pokolenia na pokolenie przez mnichów w jego zakonie. Dzień i noc ślęczał skulony w swojej celi nad prastarym manuskryptem i odkrył na jego podniszczonych stronach wieści o nadejściu nowego proroka. Z tego powodu postanowił zatrzymać karawanę. Widział ją na tle odległego szarego horyzontu i dostrzegł, że nad jedną postacią bez przerwy utrzymywała się mała chmura, chroniąc wybrańca przed bezlitosnym słońcem. Kiedy wędrowiec się zatrzymał, stanęła też chmura; a kiedy chłopiec zsiadł z wielbłąda, żeby odsapnąć pod drzewem, chmura podążyła za nim, przysłaniając mizerny cień rzucany przez drzewo, aż jego wątłe gałęzie nachyliły się, żeby też dać mu osłonę. Rozpoznawszy sens znaków, Bahira wysłał do przywódców karawany pilną wiadomość. „Przygotowałem dla was posiłek – brzmiała wiadomość. – Chciałbym, żebyście przyszli wszyscy, wielcy i mali, poddani i wolni”. Członkowie karawany byli zaniepokojeni. Mijali ten klasztor wiele razy po drodze do Syrii, ale Bahira nigdy wcześniej nie zwrócił na nich uwagi. Mimo to postanowili zatrzymać się na wieczór w towarzystwie starego mnicha. Kiedy jedli, Bahira zauważył, że młodzieńca, którego widział z oddali, tego, którego chroniły chmury i drzewa, nie było wśród reszty. Zapytał przybyłych, czy wszyscy z karawany są obecni. „Niech nikt nie zostanie w tyle, niech wszyscy zakosztują mojego posiłku”. Mężczyźni odparli, że są obecni wszyscy, którzy mieli przyjść; oczywiście oprócz chłopca, Mahometa, którego zostawili, żeby pilnował ich bagaży. Bahira był uradowany. Nalegał, żeby chłopiec do nich dołączył. Kiedy Mahomet wszedł do klasztoru, mnichowi wystarczyło na niego spojrzeć, żeby ogłosić wszem i wobec: „Oto wysłannik Pana Światów”. Mahomet miał dziewięć lat.