Dobre Słowo 13.11.2012 r. Zdrowie w relacjach Boże Ojcze, Ty jeden masz klucz do naszych serc. Jest nim Jezus. Przez Jezusa w mocy Ducha Świętego otwierasz nas. Proszę Cię, aby tak się stało i teraz, żebyśmy rzeczywiście przylgnęli do Ciebie i doświadczyli mądrości wypływającej z Twojego słowa. Jakoś zdrowo się robi, kiedy słuchamy św. Pawła, gdy pisze do Tytusa. Dziś w pierwszym czytaniu kilka razy pojawia się to słowo: zdrowa nauka, zdrowa wiara, zdrowa mowa. Chodzi o jakiś rodzaj zdrowia w relacji z Bogiem, z ludźmi i w relacji do siebie samego. Co to znaczy być zdrowym w wierze? Kiedy w Ewangelii św. Łukasza słuchamy słów Jezusa, który tuż po prawdach o przekazywaniu przebaczenia, słyszy od uczniów, żeby przymnożył im wiary, to kreśli się przed nami obraz wzięty z życia, które Jezus obserwuje. Najprawdopodobniej mówi o sytuacji będącej udziałem przeciętnego domu w Palestynie, którego nie było stać na większą ilość osób pomagających w gospodarstwie, ale tylko na jednego służącego, wynajmowanego nie tylko do pracy polu, ale także do czynności po powrocie z pola. Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: «Pójdź i siądź do stołu»? Czy nie powie mu raczej: «Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił»? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Jezus bardzo wyraźnie apeluje do swoich uczniów, żeby byli normalni i zdrowi w wierze. Bo to jest normalne zachowanie sługi. Zdrowa wiara zatem, to nic innego jak normalność – współpraca łaski ze zdrowym rozsądkiem. Na nic zda się odwoływanie do wielkich religijnych natchnień, np. poszukiwania Chrystusa w drugim człowieku, jeśli najpierw nie znajdzie się człowieka w człowieku. Biada tym, którzy przeżywając jakieś zaburzenia w relacjach z innymi ludźmi, miksują to jeszcze z natchnieniami religijnymi. Nie ma większej i skuteczniejszej mieszanki wybuchowej niż niezdrowe ludzkie relacje w połączeniu z „Bożymi” natchnieniami. Nie ma większego niebezpieczeństwa niż zrobić miks toksycznych relacji ochrzczonych „Bożymi” natchnieniami. Normalniej w tym życiu, bardziej po ludzku! Paweł, pisząc do Tytusa, ustanowionego biskupem na Krecie, zwraca uwagę na niesamowicie praktyczne i normalne zachowania, które powinny charakteryzować poszczególne grupy parafian. Głoś to, co jest zgodne ze zdrową nauką: że starcy winni być ludźmi trzeźwymi, statecznymi, roztropnymi, odznaczającymi się zdrową wiarą, miłością, cierpliwością. Bo można rzeczywiście zdziwaczeć, stać się dziwakiem w wierze i to nie tylko na stare lata, ale w każdym etapie swojego życia. Młodzieńców również upominaj, aby byli umiarkowani. Starsze kobiety winny być w zewnętrznym ułożeniu jak najskromniejsze, winny unikać plotek i oszczerstw, nie upijać się winem, a uczyć innych dobrego. Niech pouczają młode kobiety – skąd młode kobiety mają się uczyć, jak przeżywać swoją kobiecość, jeśli nie od kobiet dojrzałych? – jak mają kochać mężów, dzieci, jak mają być rozumne, czyste, gospodarne, dobre, poddane swym mężom, aby nie bluźniono słowu Bożemu. Bluźnierstwo słowu Bożemu zaczyna się tam, gdzie jest dziwaczne połączenie zaburzeń z pseudoreligijnymi postawami. Być religijnym to znaczy być normalnym, zdroworozsądkowym człowiekiem. Paweł bardzo wyraźnie próbuje przekonać Tytusa, żeby zaczynał od normalności. Kościół, mówiąc o działalności misyjnej, bardzo wyraźnie zaznacza, że kiedy misjonarze wyruszają z posługą, to nie zaczynają od głoszenia Ewangelii, mówiąc wprost: słowo Boże czy Chrystus, tylko zaczynają od ludzkiej życzliwości, od zakładania różnych placówek, szkół itd. To postępuje stopniowo. Cóż mówić o dobroci Chrystusa, jak się nie da chleba, jak braknie zwykłych ludzkich zachowań. Paweł, pisząc do Tytusa, mocno akcentuje normalność, bo w przeciwnym razie jest dziwactwo. Nie ma większej i skuteczniejszej mieszanki wybuchowej niż toksyczne relacje ochrzczone religijnymi natchnieniami. Zdrowa wiara to normalność, zdrowy rozsądek. A tego zdrowego rozsądku wcale nie musi brakować nam oraz naszym młodym przyjaciołom. Jan Paweł II w jednym z listów do kapłanów – przez sakrament chrztu wszyscy mamy udział w kapłaństwie Chrystusa – poruszał kwestie młodych: Nie lękajmy się wymagać wiele od młodych. Może ktoś odejdzie smutny, gdy mu się wyda, że takiemu lub innemu wymaganiu nie sprosta. Niemniej skutek taki bywa również zbawczy. Czasem trzeba się młodym przebijać przez takie zbawcze smutki, aby stopniowo dojść do prawdy i do tej radości, jaką ona daje. Młodzi zresztą wiedzą, że prawdziwe dobro nie może być tanie, że musi kosztować. Mają niejako zdrowy instynkt, gdy chodzi o wartości. O ile grunt duszy nie uległ jeszcze zepsuciu, reagują wprost wedle tego zdrowego osądu. Jeżeli zepsucie już się wdarło, trzeba odbudowywać ów grunt – chciałoby się powiedzieć normalność – a inaczej nie sposób tego uczynić, jak dając prawdziwe odpowiedzi, jak proponując prawdziwe wartości. Ileż w młodych jest zdrowego rozsądku nieskażonego kalkulacją! Jan Paweł II w adhortacji Ecclesia in Europa odwołuje się do św. Benedykta, który powiedział: Trzeba słuchać młodych w Kościele, bo Pan Bóg często przez nich przemawia. A co w tej młodości jest charakterystyczne? – Nieskażony, niezamącony zdrowy rozsądek. Jak trudno się nieraz do niego dostać. Jak wielkiej trzeba też modlitwy! Nie wolno ruszać na spotkanie z młodymi bez przygotowania modlitewnego. Trzeba wcześniej omodlić dzień, zalogować się w system miłości przez modlitwę. Młodzi mogą być różni i są różni, niech zaświadczy o tym cytat z książki Pino Pellegrino: To stara opowieść. Bardzo stara. 900 lat temu, a aby być bardziej dokładnym – w 1095 roku Piotr eremita, słynny kaznodzieja z czasów pierwszej wyprawy krzyżowej, pisał: „Świat przeżywa czas strasznej udręki. Nasza młodzież nie myśli o niczym, zajmuje się tylko sobą, nie ma uszanowania dla rodziców i starszych; młodzi nie mają w sobie żadnej pokory, wypowiadają się tak, jakby wszystko wiedzieli. Wszystko to, co my, starsi, uważamy za ważne, oni nazywają głupim. Nasze dziewczęta są próżne i nieroztropne, nie zwracają uwagi na to, co mówią, jak się ubierają i jak żyją.” To było 900 lat temu. Sięgnijmy jeszcze dalej. 2400 lat temu, w V wieku przed Chrystusem, wielki filozof grecki Sokrates, użalał się: „Nasza młodzież jest przywiązana do luksusów. Młodzi ludzie zostali źle wychowani, szydzą sobie z autorytetów, nie powstają na widok przechodzącego starca...” To było 2400 lat temu. Pójdźmy jeszcze trochę dalej. 4000 lat temu, w epoce babilońskiej, czyli 2000 lat przed Chrystusem, ktoś napisał: „Młodzież ma dziś zepsute serca, jest zła, leniwa, nie będzie w stanie obronić naszej kultury...” I w ten sposób dotarliśmy aż do nas!..... Dziękujmy Bogu, że czuwa nad dziejami historii, świata i nad każdym ludzkim sercem, że to nie my jesteśmy od tego, żeby kontrolować, ale przekazywać mądrość odwieczną w takim stopniu, jak Pan Bóg to widzi. Ksiądz Leszek Starczewski