Byliśmy w Yad Vashem… Udział śląskiej grupy edukatorów w seminarium zaczął się od szkolenia przygotowującego w ośrodku ORE w Sulejówku. Sobotę 18.10.2015 spędziliśmy w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie – przez trzy godziny zwiedzaliśmy wystawę stałą pod kątem jej wykorzystania w edukacji humanistycznej. Po lunchu Robert Szuchta zapoznał nas z prezentacjami multimedialnymi o powstaniu Instytutu Yad Vashem, o gettach na ziemiach polskich i o zasadach działania na ich terenie Judenratów. Otrzymaliśmy od niego znakomity podręcznik nauczania o Holokauście napisany we współautorstwie z Piotrem Trojańskim „Zrozumieć Holokaust” z tekstami źródłowymi i ćwiczeniami dla uczniów – niezbędny historykowi, przydatny poloniście, ale także wychowawcy, chcącemu kształtować postawy swoich wychowanków. Dnia następnego pani Ewa Bobińska zaprezentowała działania ORE w zakresie nauczania o historii i kulturze Żydów oraz nauczania o Holokauście. Później dała nam sporo praktycznych rad dotyczących pobytu w Izraelu. Ponieważ mieliśmy sporo czasu do odlotu, niektórzy z nas wybrali się obejrzeć dworek marszałka Piłsudskiego i zgromadzoną w nim skromniutką kolekcję przedmiotów, w większości z epoki, a nie oryginalnego wyposażenia. Niewątpliwym atutem były projekcje multimedialne, w których po poszczególnych pomieszczeniach oprowadzała zwiedzających, nieżyjąca już, najmłodsza córka marszałka, ilustrująca swoją gawędę zdjęciami z rodzinnego archiwum. Lot minął nam spokojnie i o 4 rano wylądowaliśmy na lotnisku w TelAvivie, skąd odebrano nas i autobusem odwieziono do hotelu Gold Jerusalem. Po zakwaterowaniu poszliśmy trochę podrzemać, bo już o 11tej miały się zacząć pierwsze zajęcia. Przy okazji okazało się, że na którymś z lotnisk „przetrzepano” nasze bagaże i ukradziono biżuterię, którą przywieźliśmy z Polski w prezencie dla Orit i pani Alony Frankel. Po śniadaniu przywitał nas Alex i udzielił dwóch najważniejszych informacji – po pierwsze nie wolno nam się spóźnić na autobus wiozący nas do Yad Vashem, co stresowało nas do końca seminarium oraz, że seminarium zostało skrócone z 9 do 7 dni, ale zakres tematyczny pozostał ten sam, więc zajęcia będą bardzo skumulowane – i były, oj były! W Instytucie Alex i Orit zapoznali nas z programem szkoleń i zmianami, jakie w nim zaszły – między innymi dowiedzieliśmy się, że nasze zwiedzanie Starego Miasta w Jerozolimie stoi pod znakiem zapytania ze względu na sytuację polityczną ( na szczęście wyprawa się odbyła!) oraz, że nauka tańców żydowski została przeniesiona z wtorku na dziś! No nieźle – po nieprzespanej nocy tańce! No, ale daliśmy radę (Polak potrafi!),a nauczyciel, Yehuda BenHaruch okazał się tak skuteczny, że nauczył tańczyć każdego z nas! Zanim jednak do tego doszło zrobiliśmy sobie przepiękne zdjęcie grupowe i wysłuchaliśmy kilku wykładów. Ze zrozumieniem mówiącego po polsku Aleksa nie było problemów, ale wykłady po angielsku tłumaczył nam symultanicznie Paweł Madej i robił to znakomicie. Tego dnia spotkaliśmy się z rabinem Yishayą Balogiem, który objaśnił nam istotę judaizmu. Dowiedzieliśmy się różnych, zaskakujących nas informacji, na przykład, że w judaizmie obowiązek posiadania potomstwa ciąży jedynie na mężczyźnie, kobieta może stosować zabezpieczenia przed ciążą, w przypadku mężczyzny jest to grzech. Rabbi wytłumaczył nam również bardzo prosto różnicę między Torą i Talmudem. Tora to pismo święte, zaś Talmud to zapis rozmowy Mojżesza z Bogiem i to właśnie Talmud studiuje się w jesziwie. Zajęcia zakończył Alex wykładem o udziale polskich Żydów w żydowskiej tradycji i religii. I znów, choć mieliśmy się za ekspertów i wielu rzeczy dowiedzieliśmy się już w POLIN, Alex zdołał nas zaskoczyć – objaśnił, skąd wzięło się słowo dintojra ( Din-Tora = prawo Tory), uzasadnił logicznie, dlaczego wśród intelektualistów, ludzi kultury, finansistów i noblistów jest tak wielu Żydów – oni po prostu od zawsze cenili wartość kształcenia się i na przykład w dwudziestoleciu międzywojennym każdy 13-letni Żyd umiał czytać i pisać, podczas gdy chłopskie dzieci polskie na ogół były analfabetami, nawet mały Wincenty Witos. Nie krył też niechęci do współczesnego chasydyzmu, który jego zdaniem reprezentuje kulturę ludyczną pozbawioną podstaw moralnych. Potem wróciliśmy do hotelu, by po obiadokolacji i nauce tańców żydowskich, odespać lot i cały dzień zajęć. Następnego dnia dominowały zajęcia warsztatowe, ale nie mogliśmy się zgodzić, że o Holokauście uczone są dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Oczywiście w Izraelu może mieć to uzasadnienie ze względu na uroczyście obchodzony Dzień Pamięci, ale w Polsce nie byłoby to możliwe i nikt nie wyraziłby na to zgody – ani władze edukacyjne, ani tym bardziej rodzice. U nas naukę o Holokauście rozpoczyna się w gimnazjum, dlatego przeprowadzone z nami warsztaty „Podejście dostosowane do wieku” nie były naszym zdaniem konieczne. Natomiast bardzo nam się podobały warsztaty przygotowane przez Orit „Żydzi przed holocaustem”, od których zaczęliśmy dzień. Mając przed sobą plansze z fotogramami ulic miasta wcielaliśmy się w Żydów z różnych środowisk, co miało uświadomić udział ludności żydowskiej w życiu kraju. Odpowiadaliśmy na pytania o życie codzienne, język, wybory polityczne, mecze, przestawienia, pogrzeb Piłsudskiego. Niżej podpisana miała zaszczyt wcielić się w samego Juliana Tuwima. Odpowiadaliśmy na podstawie otrzymanych fragmentów biografii, ale odpowiedzi udzielaliśmy w pierwszej osobie. Tego samego dnia Orit zapoznała nas z filozofią edukacji Międzynarodowej Szkoły nauczania o Holokauście (ISHS) Yad Vashem, której gośćmi byliśmy. Omówiła szeroko rolę edukatora, którego zadaniem jest wydobycie z milionowej Zagłady pojedynczego człowieka, pokazać jego losy, jego rodzinę, rzucić to na tło ogólne, unikać osądzania. Zademonstrowała także materiał edukacyjny, zgromadzony na stronie Yad Vashem i jak z niego korzystać. Oczywistym dopełnieniem wykładu było zapoznanie się z imponującymi zbiorami Centrum Wizualnego, które zrobiły na nas ogromne wrażenie – obejrzeliśmy kilka poleconych przez Orit filmów i dokumentów w języku polskim. Zwiedziliśmy także w pięknym izraelskim słońcu Dolinę Gmin oraz poszliśmy do synagogi, która jest też swoistym muzeum zabytków religijnych, uratowanych z wojennej pożogi – niestety, nie wolno tam było robić zdjęć. W drodze powrotnej rozdzieliliśmy się – część wysiadła w okolicy Muzeum Izraela, część w obawie, że nie będzie wycieczki na Stare Miasto, udała się tam, a część wróciła do hotelu. Ja byłam w tej części, która wybrała Muzeum i z zachwytem zapoznała się ze zbiorami Galerii Malarstwa. Ogromna kolekcja impresjonistów, Picasso, Matisse, Nicolas Poussin czy Chaim Southin – coś niesamowitego! Ale Chagalla mają tylko jednego! Potem jeszcze wpadłyśmy do pawilonu ze zwojami z Qmran i trzeba było pędzić do hotelu na obiadokolację. Następnego dnia znów wykłady i warsztaty. Panów i historyków, co w naszej grupie było akurat synonimem, zainteresowały wykłady doktora Epsteina Simchy, które następowały po sobie. W pierwszym omówił podłoże narodzin antysemityzmu w Europie, który był odpowiedzią na asymilowanie się Żydów z narodami państw, które zamieszkiwali oraz prześledził narodziny ideologii faszystowskiej, zakładającej „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. W drugim omówił prześladowania Żydów w Niemczech hitlerowskich, ale wykład był zbyt obszerny, by streścić go na potrzeby tej relacji. Mną najbardziej wstrząsnęło, że umożliwiano i wręcz naciskano, by emigrować w latach 30tych, ale nie mieli gdzie –świat NIE CHCIAŁ ŻYDÓW – NIGDZIE! Warsztaty „Nauczanie o Holocauście przez poezję” trochę nas zawiodły – przygotowane materiały były znakomite, ale było ich za wiele, by wystarczyło czasu na porządne ich zanalizowanie. Za to wieczorne spotkanie z poetą Eliazem Cohenem zachwyciło nas zupełnie. Zachęcał nas do głośnego odczytywania wierszy swoich i innych poetów w polskiej wersji językowej, pytał o nasze refleksje, życzliwie objaśniał nasze pytania i wątpliwości. Ale znów wybiegam w przyszłość, bo to działo się dopiero po obiadokolacji, a przecież wcześniej odbyły się jeszcze inne zajęcia. Były to warsztaty prowadzone przez doktor Chawę Baruch „Życie codzienne w getcie”, które nam uświadomiły, że uczniowie, i polscy, i izraelscy nie są w stanie WYOBRAZIĆ SOBIE, co to jest getto i jak wyglądało w nim życie. Celem takiej lekcji dla uczniów gimnazjów i szkół średnich jest prześledzenie dostępnych materiałów dokumentujących życie w getcie, porównanie relacji Żydów i Niemców. I znów nieoczekiwane uświadomienie sobie powszechnie znanego faktu – getto to nie tylko mur, czasem nawet go nie było, co uświadomił nam już Robert Szuchta w POLIN, ale izolacja, izolacja od innych, od życia mniej skrępowanego zakazami, jak po „aryjskiej stronie”, od informacji i wiadomości od bliskich! No i pytanie, które musi wstrząsnąć młodymi umysłami: „Co zabrałbyś ze sobą do getta?”Tego dnia zaczęliśmy zwiedzanie Nowego Muzeum Historycznego, które było podzielone na dwie części – pierwszego dnia oprowadzała nas mówiąca po polsku Ewa Lutkewic, część drugą, następnego dnia wzięła na siebie Orit i tu już musiał tłumaczyć Paweł. Muzeum robi ogromne wrażenie i zawsze są w nim tłumy. Ma kształt trójkąta równobocznego wbijającego się we wzgórze, zakończonego tarasem widokowym skierowanym na Jerozolimę. Przy wejściu wita nas ruchomy obraz pokazujący miejsca życia Żydów – rosyjską wieś, miasto z synagogą, domy, w których ich mieszkańcy oddają się codziennym czynnościom, którym towarzyszą dźwięki tego życia – śpiew, dziecięce głosiki, turkot wozów… Życia jeszcze normalnego, jeszcze beztroskiego… Korytarz do połowy długości muzeum opada w dół, by później wznieść się ku górze, sale ekspozycyjne zwiedza się ruchem sinusoidalnym od prawej do lewej – w każdej zgromadzone są inne eksponaty, odtwarzające etapy Zagłady. Zaczyna się od wrzasków przemówienia Hitlera, kończy na fragmencie bydlęcego wagonu i walizek odebranych na rampie, no, straszne – dobrze, że podzielono nam zwiedzanie na dwa dni, na jeden raz chyba byśmy temu nie podołali. Choć mamy do czynienia z przedmiotami i fotografiami, emocje są ogromne. Następny dzień rozpoczęliśmy od wyprawy do izraelskiej szkoły średniej i spotkania z wicedyrektorką oraz uczennicami z maturalnej klasy, które w ubiegłym roku odwiedziły Polskę. To było ciekawe doświadczenie - zapoznać się z opiniami tych młodych dziewczyn o naszej ojczyźnie. W sumie były fajne – dziewczyny były zaskoczone, że Polska to taki zielony kraj. Zrozumieliśmy, co miały na myśli, kiedy wracaliśmy do Jerozolimy z Nazaretu – za oknami przez długi czas towarzyszyła nam pustynia z nielicznymi obozowiskami nomadów. Nas z kolei zaskoczyło, że nabożeństwo przed lekcjami (to była szkoła religijna) odprawiła PANI rabin. Spotkanie upłynęło w bardzo miłej atmosferze, a kiedy czekaliśmy na nasz autobus, mogliśmy złapać w kadrze ortodoksyjnych Żydów, widok dla nas, Polaków urodzonych po Zagładzie, bardzo egzotyczny, w pobliżu znajdowała się jesziwa. Ze zdumieniem przyjęliśmy słowa Alexa, że nie są w Izraelu lubiani, bo nie muszą służyć w wojsku, co w Izraelu jest obowiązkiem młodzieży po maturze, bez względu na płeć i nie płacą podatków, bo nie pracują, tylko studiują Talmud. Po powrocie do Yad Vashem mieliśmy wykład Yiftacha Meieri o tytule „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. To, że możliwości ratunku dla Żydów były zależne od polityki nazistów prowadzonej w danym państwie i że w Europie Środkowej i południowej były one bardzo utrudnione, było dla nas oczywiste, ale zaskoczyły nas kryteria, które jednak tej różnicy nie uwzględniają. Komitetowi przyznającemu tytuł przewodniczy były sędzia Sądu Najwyższego, a zasadami przyznawania tytułu są: pochodzenie inne niż żydowskie, motyw ratowania, przy czym liczy się nawet próba, która się nie powiodła i musi to zostać dobrze udokumentowane. Takie kryteria niestety stwarzają wiele sytuacji wątpliwych, poczynając od Schindlera (nie dość czyste intencje), a kończąc na Zofii Kossak-Szczuckiej, która uratowała wielu Żydów, ale przed wojną miała poglądy antysemickie. Komitet przyznający tytuł jest niezawisły wobec władz Instytutu Yad Vashem. Początkowo dla każdego Sprawiedliwego sadzono drzewko, ale po roku 1990 zaniechano tego, by ze wzgórza nie zrobić puszczy. Oczywiście przy innej okazji zrobiliśmy sobie zdjęcia pod drzewkami Ireny Sendlerowej i Władysława Bartoszewskiego, ale nie dziś. Ucieszyło mnie, że Polacy dominują wśród Sprawiedliwych (6.532nazwisk), bo nie lubię, kiedy zarzuca nam się antysemityzm czy wręcz „przyłożenie ręki” do Zagłady, podczas gdy u nas pomoc Żydom „kosztowała” najdrożej! Po przerwie na lunch mieliśmy kolejne warsztaty, prowadzone przez doktor Noę Mkayton o przejmującym tytule „Jak to było możliwe? Badanie zachowań sprawców Holokaustu”. Pracowaliśmy na materiale zestawiającym dwie relacje o transporcie z Duseldorfu do Rygi – jedną złożoną w 1994 roku przez ocalałą Hilde Sherman i drugą, którą był raport Paula Salittera, dowodzącego tym transportem. Tą drugą odnalazł w archiwum spisujący zeznanie pani Sherman, bo przypomniał sobie, że już czytał o tym wydarzeniu. Dzięki temu mogliśmy odnaleźć różnice w opisie służbistego Niemca i osoby, która brała udział jako ofiara. Jednak najważniejsze pytanie, jakie musieliśmy sobie zadać brzmiało : „Czy Salitter mógł podjąć inną decyzję?” Mimo że był Niemcem, policjantem, trybikiem systemu nazistowskiego – mógł, bo za decyzje zawsze przyjmujemy osobistą odpowiedzialność. Na koniec zaskoczyło nas, że Salitter w piśmie z 20 stycznia 1947 roku zaproponował Anglikom gotowość służby jako policjant i zadeklarował staranną i lojalną służbę! Kolejne warsztaty tego dnia poprowadziła Orit i przyznam, że czekaliśmy na nie z ogromną ciekawością. Rozdano nam po kilka zdjęć z albumu Lili Jacob, która po wyzwoleniu Auschwitz wśród ogromnej masy zdjęć zrobionych przez hitlerowców, odnalazła zdjęcia swojej rodziny i zrobiła z nich album, a później oddała go Instytutowi Yad Vashem. Do tego dano nam fragmenty relacji różnych osób o transporcie do obozu. Mieliśmy na ich podstawie opowiedzieć o warunkach deportacji, wiedzy o miejscu przeznaczenia, o zapachach i dźwiękach towarzyszących podróży, a nawet odczuwaniu czasu jej trwania. Takie ćwiczenia pozwalają się wczuć w pojedynczego człowieka, który w okropnych warunkach jedzie nie wiadomo dokąd i nie wie, co go czeka. Znowu potwierdziła się zasada uczenia o Holokauście przez pryzmat przeżyć pojedynczego człowieka, a nie przez liczby, których i tak nikt nie potrafi sobie wyobrazić. Kiedy wróciliśmy po drugiej części zwiedzania Nowego Muzeum Historycznego i Sali Nazwisk, której ekspozycja jest uzupełniana po rozszyfrowaniu losów kolejnej anonimowej ofiary Zagłady, w sali wykładowej czekał na nas dziennikarz Aryeh Golan, miał omówić współczesną scenę polityczną Izraela. Okazało się, że mieszkańcy Izraela, tak jak Polacy, narzekają na władze, opowiadają o nich dowcipy i… ponownie je wybierają. Opowiadał bardzo przekonywająco o przyczynach zamieszek ulicznych, podłożu konfliktu palestyńsko-izraelskiego i podkreślał, że Żydzi powinni mieć swoje państwo – bez Arabów, którzy nie chcą negocjacji. Ciekawostką było, że Żydzi, którzy emigrowali do Izraela, zmieniali swoje polsko brzmiące nazwiska na hebrajskie. Alex stwierdził, że dziś by tego już nie zrobił. Dużym problemem Izraela jest to, że wokół nie ma innych demokratycznych państw, a i na arenie międzynarodowej Izrael nie ma wysokich notowań. Zajęcia zakończyły się prawie o wpół do ósmej, ale dziennikarz mówił tak ciekawie, że nie tylko nie zasypialiśmy, ale nawet zadawaliśmy inteligentne pytania. Następnego dnia, w czwartek zajęcia zaczęliśmy od warsztatów z Orit, których treścią był powrót do życia ocalonych. Pracowaliśmy na fragmencie „Nokturnu” Idy Fink , relacji Hany Graft, zdjęciach i innych materiałach dokumentujących powrót do życia tych, którzy przetrwali Zagładę, np. zawiadomieniu o ślubie Menashe Shwarcsohna z Goldą Yachad Ebner w obozie (oczywiście już wyzwolonym) Bergen-Belzen. Ze zdumieniem dowiedzieliśmy się, że wielu oswobodzonych Żydów przebywało na terenie obozów nawet do 1948 roku! Po przerwie mieliśmy możliwość wysłuchać wspomnień ocalałego z Zagłady Chaima Kuzinickiego. Wiedzieliśmy, podobnie jak pracownicy Yad Vashem, że niedługo nie będzie już przedstawicieli pokolenia, którzy mogą opowiedzieć wspomnienia własnych przeżyć z tego barbarzyńskiego okresu, pozostaną nam już tylko źródła pisane. Chaim Kuzinicki był dzieckiem z getta łódzkiego. Z całej rodziny ocalał tylko on. Opowiadał spokojnym, cichym głosem, raz tylko wzruszenie chwyciło go za gardło, a my, co tu dużo mówić – płakaliśmy. Relacja była wstrząsająca, choć przecież tak typowa dla ocalałych, w audytorium panowała cisza doskonała, nawet nie potrafiliśmy się poruszyć. Z zadumy i wzruszenia otrząsnął nas Alex, który miał wykład „Społeczeństwo izraelskie a Holokaust”. Społeczeństwo Izraela jest bardzo zróżnicowane, składa się bowiem z trzech, a teraz gdy dotarli tu Żydzi rosyjscy, nawet z czterech emigracji, co wpływa na stosunki społeczne. Ku naszemu zdumieniu pierwsza emigracja, czyli osadnicy, którzy przybyli na ziemie palestyńskie pod protektoratem Brytyjczyków w latach trzydziestych, nie potrafili zrozumieć tych, którzy dotarli tu po Zagładzie. Nazywali ich pogardliwie „mydło” i budzili poczucie winy, pytając „Dlaczego właśnie Ty ocalałeś?” W rezultacie ocaleni zamilkli i dopiero proces Eihmanna, przeprowadzony na żądanie Ben-Guriona w Izraelu, przywrócił im głos. Yad Vashem służy właśnie temu, by wyjaśnić narosłe fałsze i przekłamania. Teraz jest dobry moment, bo do wieku zadawania pytań dorosło pokolenie wnuków ocalonych. Na górę Herzel nie udało nam się pójść, ponieważ cmentarz był już zamknięty ze względu na jutrzejsze święto, więc mieliśmy dłuższą przerwę, aby odpocząć przed wyprawą na Stare Miasto w Jerozolimie. Po Stary Mieście oprowadziła nas przewodniczka Tamar Cohen, prywatnie żona uroczego poety Eliaza Cohena, którego poznaliśmy kilka dni wcześniej. Obejrzeliśmy panoramę Jerozolimy z dachu grobowca króla Dawida (niestety był już zamknięty ze względu na szabas), a Tamar wskazała i omówiła wszystkie obiekty ważne dla trzech religii – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Później przeszliśmy wąskimi, urokliwymi uliczkami pod Ścianę Płaczu, gdzie mieliśmy 15 minut czasu. Wrażenie było niesamowite, kiedy przechodziliśmy obok ortodoksyjnych Żydów w ich specyficznych strojach, wśród chrześcijańskich pielgrzymek, a w tle rozlegał się głos muezina wzywający do meczetu – prawdziwy tygiel kultur! Po powrocie do hotelu ubraliśmy się uroczyście i poszliśmy do synagogi. Jako chrześcijanie nie mogliśmy zostać na nabożeństwie, ale wzięliśmy udział w śpiewaniu psalmów, poprzedzającym wejście do świątyni rabina. Panowie ubrani w kippy zostali na dole, my z Orit przeszłyśmy na babiniec. Orit wcześniej omówiła zagadnienia związane z pobytem w synagodze i zaopatrzyła nas w teksty psalmów drukowane łacińską czcionką. Oboje z Alexem uprzedzili nas, ze będzie to wesoła uroczystość ze śpiewem i klaskaniem w ręce, ale efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania! Trudno było nam śledzić teksty psalmów, choć Orit i inne panie nam pomagały, bo na dole tyle się działo, że trudno było oczy oderwać! Kiedy zapowiedziano nadejście rabina, szybciutko opuściliśmy synagogę i ruszyliśmy pieszo do hotelu, gdzie Orit stworzyła dla nas namiastkę wieczerzy szabasowej. Chociaż jedliśmy normalną kolację hotelową, poprzedziło ją łamanie chały (zawsze są dwie – duża i mała) i wspólne wypicie kieliszka wina. Potem Orit wyruszyła do domu, a Alex, jak to się często zdarzało, towarzyszył nam w wieczornym spotkaniu przed hotelem. W czasie tych spotkań pytaliśmy o różne sprawy, nawet o historię jego życia, okoliczności przyjazdu do Izraela – żadne z naszych pytań nie pozostało bez odpowiedzi. Następnego dnia mieliśmy jechać na północ – do Nazaretu, Tabhagi i Kafarnaum. To miejsca ważne dla kultury chrześcijańskiej, a więc i dla uczestników seminarium. Jak zwykle program był bardzo napięty, w Nazarecie mieliśmy tylko pół godziny czasu wolnego, a pan przewodnik złościł się, kiedy zdarzyło nam się spóźnić 5 minut. Podobnie jak podczas wycieczki na Stare Miasto, towarzyszył nam ochroniarz, co było dla nas nowym doświadczeniem, choć w Izraelu to raczej normalne. Z atrakcji tej wyprawy należy wspomnieć, że część naszej grupy zamoczyła nogi w Jeziorze Galilejskim i obejrzeliśmy chrzest grupy amerykańskich baptystów w rzece Jordan. Niedziela była ostatnim dniem naszego seminarium i miała równie bogaty program jak każdy miniony dzień. Najpierw musieliśmy pokazać, czego nauczyliśmy się podczas seminarium, konstruując w grupach scenariusze lekcji z wykorzystaniem materiałów edukacyjnych. Część z nich otrzymaliśmy w prezencie, z pozostałej oferty mogliśmy wybrać sobie pozycję za 23 dolary. Ponieważ cena wielu była wyższa, ale niektórzy nie zamawiali niczego, pożyczaliśmy sobie owe wirtualne dolary i wszyscy byli zadowoleni. Nasze scenariusze podobały się Orit. Grupa I ułożyła scenariusz 2godzinej lekcji dla klasy maturalnej: „Quo vadis?”, grupa II jedną lekcję dla gimnazjum: „Jaki wpływ na życie Żydów miała ideologia nazistowska?”, grupa III jedną lekcję dla liceum : „Jesteśmy rozdarci między tym, co chcemy zapamiętać a tym, o czym nie możemy zapomnieć” oraz jedną lekcję dla gimnazjum : „Oni tu byli… - nasi rówieśnicy Żydzi, a grupa IV lekcję dla liceum : „ Zachować pamięć…” Prezentacji towarzyszyła dyskusja, w której wymieniliśmy ważne dla autorów scenariuszy uwagi. Po przerwie nastąpiło zwiedzanie z Orit kampusu Instytutu, co jeszcze plastyczniej uświadomiło nam ideę, jaka towarzyszyła pomysłodawcom Yad Vashem i jego sens „Imię” i „Kamień”. Ogromne wrażenie zrobił na nas bydlęcy wagon, którym transportowano więźniów do obozów zagłady zawieszony na torach w powietrzu, rzucający swój kształt na panoramę Jerozolimy, podkreślający, że dla Izraela najważniejsze jest kształtowanie pamięci o Holokauście. Po powrocie do budynku nastąpiła sesja końcowa, w której każdy uczestnik seminarium opowiadał o swoich wrażeniach, oceniał zajęcia, nasi opiekunowie – Orit i Alex ocenili nasz udział w seminarium i była to wysoka ocena, co podkreślam z dumą. Jako ostatni panel przed spotkaniem z pisarką ocaloną z Holokaustu Aloną Frankel, odbyła się dyskusja o stosunkach polsko-izraelskich w kwestii historia i pamięć, którą poprowadził Alex. Podczas niej podzielił się z grupą swoimi żalami do społeczeństwa Izraela. Jednym z nich jest to, że w Izraelu nie uczy się właściwie historii Polski, co nie pozwala na obiektywną ocenę zachowań Polaków. Drugim jest to, że ci, którzy przybyli tu po Zagładzie przywieźli ze sobą pamięć o polskim antysemityzmie przed wojną, gdy do władzy doszła endecja – getto ławkowe, pogromy, traktowanie Żydów jako największych wrogów Polski, zamiast dostrzegania prawdziwych wrogów. I trzeci - brak świadomości, że chociaż Zagłada odbywała się na terenie Polski, to Polacy nie mieli żadnych możliwości jej powstrzymać. Niemcy pozwalali sobie tutaj na to, na co nie pozwoliliby sobie na terenie Europy Zachodniej, dlatego tak wielu Żydów stamtąd zdołało ocaleć. Wspomniał też o fali emigracji po 68 roku – przybyli wówczas Żydzi są bardzo polscy i pełni żalu, że zmuszono ich do wyjazdu. Podkreślił wagę edukatorów z Polski i Izraela, których rolą jest budować WSPÓLNE zręby pamięci. Seminarium zakończyło spotkanie z Aloną Frankel, znaną w Polsce jako autorka książki „Dziewczynka” (niektórzy mieli własne egzemplarze i prosili autorkę o autograf), w której zawarła własne wspomnienia z dzieciństwa w Polsce, czasu Zagłady i przyjazdu do Izraela, ilustrowane nielicznymi fotografiami, które ocalały w archiwach rodzinnych, bo jej własne zaginęły w wojennej pożodze. Alona Frankel jest uroczą kobietą, pięknie mówiącą po polsku, która opowiadała o sobie, o swojej twórczości – w Izraelu jest znaną autorką książeczek dla dzieci- o swoich planach autorskich i wydawniczych. Spotkanie z nią było jak wisienka na torcie – sama przyjemność. Zadawaliśmy jej wiele pytań, na które życzliwie odpowiadała. Po tym spotkaniu wróciliśmy do hotelu, dopakować otrzymane prezenty do bagażu i trochę się przespać, bo o 2giej w nocy miał po nas po raz ostatni przyjechać autobus, by zabrać nas na lotnisko Ben Guriona. Odprawa nie była tak straszna jak myśleliśmy i o 6tej bez kłopotów odlecieliśmy do Polski. Tak skończyły się dla nas wypełnione zajęciami i wiedzą dni seminarium w Yad Vashem, dni doprawdy nie zapomniane! Bożena Miś –polonistka Uczestniczka seminarium w Yad Vashem