ISSN 1640-0879 Egzemplarz bezpłatny Nr 1/25 (Rok VII) styczeń-marzec 2006 r. 1 Syrena. Kwidzyn. Katedra, nawa główna. Wspornik na południowej ścianie międzynawowej. 2 Rys. Marek Szynkarczyn Cocktail historyczny SPIS TREŚCI Słowo od redakcji 4 Bez pośredników, solidnie i tanio... 4 Duch czasu 8 Statek m/s "kwidzyn" wciąz pływa 9 Przekop Wisły 11 Listy do przyjaciółki 13 Wystawa prac plastycznych Marka Szynkarczyna "Moje krajobrazy" 14 Świadkowie historii 15 Kocham realny socjalizm 16 Posłuchaj o swoim mieście 17 Szkic do dziejów Kościoła w Nebrowie Wielkim 18 Na ok³adce: Wnętrze katedry kwidzyńskiej, lata międzywojenne XX wieku. l ne Mu K wi dzy n z eu m a Wydawca: Kwidzyñskie Towarzystwo Kulturalne ul. Katedralna 18, 82-500 Kwidzyn http://ktk.ckj.edu.pl e:mail- [email protected] Wi r t ua Zespó³ Redakcyjny: Justyna Liguz Andrzej Rezulak Anna Biskupska £ukasz Neubauer Marcin Kobrzyński Wydawnictwo zostało wydrukowane na papierze offsetowym polset 80 g/m2 i tekturze Arktika 250 g/m2 przekazanym przez: „Schody Kawowe” ukazują się dzięki wsparciu: Gminy Miejskiej Kwidzyn oraz Powiślańskiego Banku Spółdzielczego w Kwidzynie. Sk³ad: Agencja Wydawniczo-Reklamowa „Aliem” tel. 0600 377 001, (055) 277 39 33 Druk: Drukarnia W&P Malbork tel. (055) 272 25 85 REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO SKRACANIA ARTYKU£ÓW ORAZ ZMIANY TYTU£ÓW NADESŁANYCH TEKSTÓW NIE ZWRACAMY Czy wiecie że... …18 stycznia 1801 r. oddany został do użytku nowy gmach Sądu Ziemskiego przy Marienburgerstrasse (obecnie ulica Braterstwa Narodów). Ukończony po 3 latach budowy, do której posłużyły cegły z rozebranych dwóch skrzydeł zamkowych… …15 grudnia 1958 r. następuje zmiana lokalizacji Powiatowej Straży Pożarnej, która przejęła obiekt przy ul. Sportowej 2. zbudowany w 1925 r. na potrzebę Bractwa Kurkowego, a tuż po wojnie adaptowany na ośrodek sportowy „Start”. Do roku 1965 wybudowano zaplecze garażowo- warsztatowe i stację paliw… …w latach 1878-1880 rozebrano w znacznym stopniu ratusz miejski i częściowo na starych fundamentach wzniesiono zaprojektowany przez G. Reicherta neogotycki budynek z wieżyczkami i szczytami oraz wieżą zegarową od południowego wschodu. Na parterze mieścił się m. in.: urząd meldunkowy i miejska kasa oszczędności, na pierwszym piętrze były służbowe pokoje burmistrza, skarbnika i sekretarza, natomiast na drugim piętrze znajdowała się sala posiedzeń rady miejskiej… …w latach 70-tych XX wieku istniały w mieście dwie przychodnie rejonowe (przy Placu Plebiscytowym i ul. Brat. Narodów) oraz cztery zakładowe (ZEM, PBRoL, WZPOW, ZCP). W latach 80-tych, w ramach inwestycji towarzyszących budowie ZCP, powstała przychodnia rejonowa przy ul. Kołłątaja… …w latach trzydziestych XX w. ważnym podmiotem gospodarczym Kwidzyna była firma, zaopatrująca miasto w energię elektryczną. A powodem tego stały się ustalenia wersalskie, które odcięły miasto od elektrowni zbudowanej niedaleko Pelplina, gdyż znalazła się w granicach Polski. Jednakże berlińska firma „Bergmann-Elektrizitätswerke” postanowiła stworzyć dla powiatu kwidzyńskiego i sztumskiego przedsiębiorstwo pod nazwą „Westpreussische Überlandwerk GmbH” w Kwidzynie, początkowo przy obecnej ul. Sztumskiej, a następnie przy Mewerstrasse (obecnie ul.Wiślana), które zająć się miało nową budową gospodarki energetycznej na wschód od Wisły… …mury obronne, spinające niegdyś miasto między bramami, w ciągu których znajdowało się jedenaście wież i baszt, wykonane były w partiach fundamentowych z dużych kamieni polnych, układanych warstwowo na zaprawie wapiennej, a ich szerokość wahała się od około 1,3 do około 2,2 m… …między 1891 a 1901r. oddano do użytku wieżę ciśnień przy ówczesnej Liebenthaler Chausse (obecnie ul. Sportowa), która wybudowana w stylu neorenesansowym, wyglądem przypominała nieco średniowieczną basztę obronną. Zbudowana na planie koła o średnicy 9,8 m, jej wysokość sięgała 28 metrów, natomiast metalowy zbiornik o pojemności 275 metrów sześciennych, połączony był z siecią wodociągową miasta. Wieża przeszła kapitalny remont w latach 1972-1975 - niestety tracąc stylową kopułę na rzecz nowej betonowej. Dziś wieża ta, znajduje się w rękach prywatnych... ...ulicę Kwidzyńską znajdziemy nie tylko w pobliskich miejscowościach takich jak: Gardeja, Prabuty, Sztum czy Sadlinki ale również w największych miastach Polski m.in.: Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu, Łodzi i Bydgoszczy… opracował Bartosz Uchacz od redakcji: w poprzednim numerze „Schodów Kawowych” znowu chochlik drukarski wprowadził błędy. Tym razem pod wierszem „Ogłoszenie płatne” źle zostało zapisane nazwisko autora. Właściwy zapis powinien brzmieć: Marcel Woźniak. Wszystkich zainteresowanych przepraszamy Redakcja 3 Słowo od redakcji W 2006 roku wkroczyliśmy w siódmy rok wydawania naszego kwartalnika „Schody Kawowe”. Bywało różnie. Zmieniały się składy redakcji, zmieniały się artykuły i rubryki tematyczne. Niestety – w 2005 roku dopadły nas problemy finansowe. Losy pisma dosłownie „zawisły na włosku”. Zwróciliśmy się z pisemnym apelem do wielu instytucji i środowisk z prośbą o wsparcie. Jak dotąd na nasz apel odpowiedziało dwóch darczyńców. Pierwszym z nich jest Gmina Miejska Kwidzyn, która zobowiązała się pokryć większość wydatków związanych z tworzeniem pisma. Drugim darczyńcą jest Powiślański Bank Spółdzielczy w Kwidzynie. Obu instytucjom składamy serdeczne podziękowanie. Drobne wsparcie otrzymaliśmy również z Biura Rachunkowego Barbary Sokołowskiej z Kwidzyna, której także bardzo dziękujemy. Tradycyjnie też, wszystkie cztery numery „Schodów” w tym roku wydrukowane będą na papierze, otrzymanym od International Paper Kwidzyn S.A. Początek każdego roku niesie ze sobą nowe wyzwania, zachęca do podjęcia ambitnych planów, sugeruje odrywanie się od tego, co ludziom mogło się nie podobać w roku ubiegłym i zachęca do mocniejszego związania się z tym co dobre, dobrze przyjęte przez czytelników. Pamiętając o dotychczasowych tradycjach naszego kwartalnika, pragniemy, aby był on pismem jak najbardziej „na czasie”, skierowanym do ludzi różnych pokoleń, profesji i środowisk. Ludzi, których interesuje zarówno to, co kiedyś miało miejsce w Kwidzynie, jak i to, co obecnie dzieje się w naszym mieście. Dlatego chcemy, aby i w tym roku „Schody Kawowe” nie zawiodły stałych czytelników, ale równocześnie wzbogaciły się o nowe treści. Zdając sobie sprawę z problemów finansowych, jakie trapią wszystkich pracujących w kulturze, nie zmieniamy zasad dystrybucji naszego kwartalnika. W dalszym ciągu otrzymać je można NIEODPŁATNIE w kilku stałych punktach kolpor- tażowych, a więc w Kwidzyńskim Centrum Kultury przy ul. 11 Listopada 13, Oddziale Miejskim PTTK przy ul. Piłsudskiego 21 oraz w siedzibie Kwidzyńskiego Towarzystwa Kulturalnego. Zmianie ulegną jedynie zasady kolportażu pisma do odbiorców za pośrednictwem Poczty Polskiej. Począwszy od najnowszego numeru w tym roku, osoby, które chciałyby otrzymywać „Schody Kawowe” drogą pocztową, powinny wpłacić kwotę 8 zł (słownie: 8 złotych 00/100 gr) na konto bankowe KTK: Kwidzyńskie Towarzystwo Kulturalne, ul. Katedralna 18, Kwidzyn Bank PKO BP o/Kwidzyn - 07 1020 1778 0000 2502 0037 2292 z dopiskiem: „Schody Kawowe” – wysyłka. Kwartalnik wysyłać będziemy na adres nadawcy wpłaty. W przypadku innego adresu korespondencyjnego można przesłać informację o chęci otrzymywania „Schodów Kawowych” pocztą na adres KTK wraz z dowodem wpłaty. 8 zł to jedynie koszty przesyłki pisma cztery razy w roku, ale równocześnie gwarantuje otrzymanie periodyku w ciągu kilku dni od daty ukazania się kolejnego numeru - bez potrzeby szukania „Schodów Kawowych” w różnych punktach czy przez znajomych. Pismo wysyłać więc będziemy tylko do osób, które wyrażą taką wolę poprzez dokonanie wpłaty na konto KTK. Dotychczas wiele osób korzystało z tego sposobu, mamy nadzieję, na jeszcze większe zainteresowanie tą formą nabywania naszego pisma. Ze względu na sporą ilość pytań dotyczących publikowania własnych tekstów w „Schodach Kawowych” informujemy, iż każdy ma, na łamach kwartalnika, taką możliwość. Tekst należy przesłać na adres redakcji lub mailem ([email protected]). Tekst powinien być napisany w wersji elektronicznej (dyskietka, płyta, etc.) i dotyczyć problematyki poruszanej na łamach pisma. Osoby zainteresowane zapraszamy do współpracy. Redakcja BEZ POŚREDNIKÓW, SOLIDNIE I TANIO… – OGŁOSZENIA I REKLAMY NA ŁAMACH GAZETY URZĘDOWEJ POWIATU KWIDZYŃSKIEGO (KREISBLATT FÜR DEN KREIS MARIENWERDER) W LATACH 1871-1888 Nieodłącznym elementem dziewiętnastowiecznego pruskiego legalizmu, przejawiającym się najpełniej w działaniach lokalnej biurokracji były w miastach i miasteczkach monarchii Hohenzollernów - gazety urzędowe. Kwidzyn, jako stolica okręgu rejencyjnego i ważny ośrodek administracji prowincjonalnej, dorobił się dwóch takich wydawnictw, z których Gazeta Rejencji Kwidzyńskiej (Zachodniopruskiej) Amtsblatt der Regierung Marienwerder ukazywała się w latach 1813-1944. Z działalnością kwidzyńskiej landratury ściśle związana jest Gazeta Powiatu Kwidzyńskiego Kreisblatt für den Kreis Marienwerder (do 1879 roku jako Kreisblatt des Landratsamtes zu Marienwerder). Warto nadmie- nić, że w zasobie Archiwum Państwowego w Elblągu z siedzibą w Malborku zachowały się kompletne roczniki gazety z lat 1860-1919. Kreisblatt drukowany w wydawnictwie Kanterów wychodził jako tygodnik, a w szczególnych okolicznościach wydawano dodatkowo specjalny numer tzw. Extra-Blatt. Tak było w chwili wybuchu pierwszej wojny światowej czy kampanii propagandowej w okresie Plebiscytu 1920 roku. Początkowo Kreisblatt ograniczał się jedynie do tak zwanej części urzędowej (Amtliche Teil), w której zamieszczano zarządzenia i decyzje władz powiatowych, wyciągi z rozporządzeń i ustaw władz nadrzędnych oraz regulacje prawne i informacje porząd4 kowe. Drugą część gazety tworzył dział Ogłoszeń (Anzeige) obejmujący komunikaty, nekrologi, oferty kupna-sprzedaży, drobne ogłoszenia o pracy i reklamy. Te ostatnie, od połowy XIX wieku coraz śmielej wkraczające na łamy prasy, przynoszą bardzo interesujący materiał źródłowy. Stanowią nie tylko świadectwo aktywności gospodarczej mieszkańców, lokalnych inicjatyw, ale i prozaicznych często problemów dnia codziennego przed stu laty. Pozbawione nachalnej agitacji współczesnych reklam są obrazem panującej mody i swoistym przewodnikiem po kwidzyńskich sklepikach i warsztatach w latach 70. i 80. XIX wieku. Na nadchodzący 1872 rok, pierwszy rok po zjednoczeniu Niemiec pod egidą Prus, reklamowano kalendarz lipskiego wydawnictwa Payne’a w cenie 50 fennigów. Na rynku księgarskim konkurował on z modnym wówczas ilustrowanym kalendarzem von Trawitzscha i wydawnictwem Wilhelma Krausenecka z Gumbina. W Kwidzynie rozprowadzały je drukarnie Ryszarda Kantera i Eduarda Levysohn. Kalendarze familijne zawierające ponad dwieście ilustracji, porady praktyczne, dział humoru i leksykon zdrowia posiadała także w sprzedaży inna kwidzyńska drukarnia Haricha. Ten ostatni miał niewątpliwy monopol na wszelkiego rodzaju druki i formularze urzędowe. Ukazujące się co rusz nowe tytuły prasowe znajdowały licznych zwolenników, zwłaszcza, że spory odsetek mieszkańców Kwidzyna znajdował zatrudnienie w administracji państwowej. Zapisy na prenumeratę roczną i miesięczną przyjmowały wszystkie kwidzyńskie wydawnictwa. W Kreisblattach z tego okresu odnajdujemy m.in. reklamy nowego ogólnoniemieckiego dziennika Liberale i tygodnika Die Neuzeit redagowanego w Berlinie przez Wernera Grossa. Ogłoszenia zachęcały ponadto do prenumeraty królewieckiego Königsberger Tageblatt czy, wychodzącej w Gdańsku, Danziger Allgemeine Zeitung. Co mówią w Berlinie? - wystarczy czytać Tägliche Rundschau, w prenumeracie miesięcznej tylko 4 marki – brzmiała inna z tego typu reklam. Wiosną 1876 roku Johann Jacoby rozpoczął wydawanie nowego lokalnego dziennika Die Ostbahn. Co tydzień załączano do niego ilustrowany dodatek, a abonament miesięczny bez prowizji poczty – jak zaznaczał wydawca –kosztował 60 fenigów. Zamierzenie Jacoby’ego okazało się efemerydą w związku z silną pozycją lokalnej gazety Westpreussische Mitteilungen. Duży tłok panował także na rynku księgarskim. W Kreisblattach pojawia się reklama księgarni Egon Nax, który w swej bogatej ofercie posiadał poradniki, leksykony prawnicze, słowniki, powieści przygodowe i poezje. Wśród tych najbardziej poczytnych należy wymienić książki Willibalda Alexisa, Ottona Roquette’a czy powieść Augusta Schradera Moderne Glücksjäger (Nowoczesny poszukiwacz szczęścia). W 1882 roku szeroko reklamowany był Atlas geograficzny Rzeszy przydatny – jak podkreślano – nie tylko w domu urzędnika, kupca, nauczyciela, polityka, ale i każdego kto pragnie lepiej poznać swój kraj. W cenie 1 marki dostępny był także ilustrowany album Rosja. Kraj i ludzie opracowany przez Roskoszuna. Wertując gazety codzienne wychodzące w tym czasie w Gdańsku czy Elblągu łatwo zauważyć znaczną ilość reklam i informacji o imprezach kulturalnych i rozrywkowych. Należy pamiętać, że i Kwidzyn był w tym czasie miejscem, w którym artyści gościli stosunkowo często. Ze względu jednak na charakter gazet urzędowych rzadko ukazywały się zapowiedzi tego typu. Kreisblatt utrwalił jednak wiadomość o występie w maju 1882 roku trupy cyrkowej Ericha Blumenfelda na placu przed gospodą Dohrau’a. Wiadomo także, że dokładnie dwa miesiące wcześniej, 24 maja o 19.30, w kwidzyńskiej resursie wystąpiła skrzypaczka Emilie Sauret z towarzyszeniem pianistki Maggie Menzies i barytonisty Johanna Elmblada. Bilet wstępu kosztował dwie marki, co nawet dla melomana na urzędniczej posadzie było wydatkiem niemałym. Dla mniej wymagających pozostawał na przykład Wielki album 5 tańców reklamowany przez wydawnictwo Reinera Jacobsa z Magdeburga. Znalazło się tu dwanaście marszów, szesnaście walców, dwadzieścia dwie polki, jedenaście galopów, dziewięć mazurków, znane melodie tyrolskie i nadreńskie. Liczne są reklamy usług rzemieślniczych, sklepów i zakładów. Kilku właścicieli warsztatów gości na łamach gazety właściwie nieprzerwanie. Typowe było umieszczanie reklamy w chwili rozkręcania interesu. Przykładem jest cukiernia Jankego na kwidzyńskim rynku uroczyście otwarta latem 1880 roku. Swoje usługi w podobny sposób promował zegarmistrz z ulicy Szerokiej (Breitestrasse 35) - Oskar Dorban. W jego ofercie znajdujemy okulary, binokle, barometry i termometry. Miejscowy mistrz szewski - Jan Szylinski - właściciel warsztatu i sklepu przy ulicy Szerokiej 170 naprzeciw Ratusza miał w ciągłej ofercie: buty męskie skórzane w cenie od 6 marek, buty i trzewiki damskie według najnowszych wzorów od 4 marek wzwyż i obuwie dziecięce różnych krojów. Cylinder męski na miarę w sklepie Götherta można było nabyć już za bagatela 14 marek! (zważywszy, że dniówka wykwalifikowanego robotnika wynosiła wówczas przeciętnie 30-40 srebrnych groszy (3-4 marki) były to jednak sumy znaczne). Czytelnik kwidzyńskiego Kreisblattu bez trudu odnajdował reklamy miejscowych stolarzy, krawców, kuśnierzy i farbiarzy. Nie dziwiły z pewnością i zamieszczane obok siebie ogłoszenia zachęcające do zakupu mioteł bezpośrednio od producenta w warsztacie Roberta Pfeiffera oraz wyrobów ze złota i srebra w sklepie jubilerskim Weilanda przy Malborskiej. Niezwykle popularne były wszelkiego rodzaju wyprzedaże świąteczne. Ogłoszenia o przedświątecznej obniżce cen pojawiały się już na początku grudnia. W 1879 roku wielką wyprzedaż towarów reklamowali na łamach Kreisblattów miejscowi kupcy: Ernst Gienau, Juliusz de la Rose czy Franz von Mogilowski. Sklep żydowskiego kupca Juliusa Levysohna przy ul.Malborskiej 71 proponował w ofercie: torby, dywany, chodniki, szlafroki, czapki. W bogatej ofercie sklepu Friedländera znalazły się: konfekcja damska z modną wówczas krynoliną i turniurą, kostiumy z muślinu i satyny, kapelusze damskie i męskie etc. Również sklep Hermanna Mendelsohna, jeśli wierzyć reklamom, posiadał bardzo szeroki asortyment towarów. W sąsiadującym sklepiku prowadzonym przez rodzinę Behrendt oferowane były w tym czasie pończochy, rękawice i bawełniane skarpety w sam raz na zimę. W sklepie Neumannów przy Malborskiej w sprzedaży były karty okazjonalne i pocztówki, znaczki, karty do gier towa- rzyskich i tytoń. W ten ostatni mogła zaopatrywać je, mieszcząca się kilka kamienic dalej, wytwórnia cygar i tabaki Klary Scupin. Charakterystyczne, że w latach 70. XIX wieku często gościła na stronach gazety reklama piwa z browaru w podgrudziądzkim Rządzu (Rondsener Brauerei). Jej przedstawicielstwo mieściło się w Kwidzynie przy ulicy Podjazdowej 54 (Niedertor Strasse). Omawiany okres charakteryzował się dynamicznym rozwojem gospodarki i usług, ale i postępem w rolnictwie. W związku z tym w gazecie pojawia się sporo reklam firm produkujących maszyny i wyposażenie na potrzeby rolnictwa. Obok nich znajdujemy bardziej tradycyjne formy kupna i sprzedaży drobiu, trzody i pogłowia. Tłuste świnie oferował niejaki August Schroeder z Ziegellack, a gęsi i kaczki na chów można było nabyć w hodowli Alberta Wietschke. Powiat kwidzyński był znany także ze znacznej sprzedaży solidnego drewna, prowadzonej przez Nadleśnictwo Ryjewo. Drewno dębowe i brzozowe oferował w sprzedaży ciągłej Feliks Plehn, szermując cenami najniższymi w okolicy. Oferty pracy pojawiały się rzadziej i dotyczyły najczęściej doraźnych robót np. 150 mężczyzn silnych i zdrowych zatrudnię przy wyrobie kamienia w Ramzach koło Sztumu - zarządca dóbr Ramzy - A.Puttkammer. W 1876 roku na łamach kwidzyńskiego Kreisblattu przez kilka tygodni gościło ogłoszenie o werbunku robotników do pracy przy budowie linii kolejowej Berlin – Neustrelitz. Podobnież za pośrednictwem gazety niejaki Leo Hammel poszukiwał 50 kobiet do pracy w cukrowni w Danii. Kupiec Ludwik Oettinger zamieścił w marcu 1873 roku ogłoszenie następującej treści: młodą kobietę z porządnej rodziny do sklepu z galanterią zatrudnię. Znajomość języka polskiego wskazana. Często zamieszczane były ogłoszenia o zatrudnieniu opiekunki czy służącej. Jeszcze w marcu 1879 roku pomocy domowej usilnie poszukiwał emerytowany kancelista landracki - Ludwig Riehl. Dokładnie 21 maja 1880 roku pojawił się nekrolog informujący o jego zgonie. Nie wiadomo kto towarzyszył mu w ostatnich miesiącach życia, jednakże z pewnym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że w ceremonii pogrzebowej swój udział miała firma pogrzebowa F.Steila z ulicy Gdańskiej. Reklamowała ona w gazecie trumny drewniane i metalowe według różnych wzorów - duży wybór, przystępna cena. Anonse o poszukiwaniu posady czy możliwości odbycia stażu zawodowego drukowano zazwyczaj w ostatniej kolumnie gazety. Jedno z nich pochodzące z grudnia 1872 r. brzmiało: nauczycielka poszukuje pracy na pensji w miesiącach styczeń-kwiecień. W innym, z 1878 roku czytamy: uczciwy, wy6 kształcony, z porządnej rodziny szukał pracy jako pomoc u radcy prawnego celem nabycia doświadczenia w zawodzie. Ogłoszenia takie były zazwyczaj anonimowe, a kontakt następował w takich przypadkach poprzez biuro redakcji. Pojawiały się i bardziej przyziemne ogłoszenia, dobrze charakteryzujące ówczesne układy i relacje społeczne. W jednym z nich z 5 lutego 1880 roku czytamy: opuściła mnie żona Adelgunda Panter z Fiedlitz za jej długi nie odpowiadam. August Panter. Kwidzyn. Kilka miesięcy wcześniej Joachim Moeller informował o nieuczciwym współpracowniku. Znajdujemy ponadto informacje o zgubach i rzeczach odnalezionych. W 1882 roku niejaki Grabowski z Kwidzyna zgłosił: 9 stycznia między godz. 12 a 13 przy posesji kupca Wolfradta w drodze na Marezę zaginęły trzy ważne dokumenty i notes własność Pana Gosienieckiego. Znalazców proszę o zwrot. Sporo ogłoszeń dotyczyło sprzedaży majątków i nieruchomości. W lutym 1880 roku niejaki Andreas Knoof ogłaszał: ze względów rodzinnych zmuszony jestem sprzedać 2 łany gruntu z młynem wodnym, budynkiem gospodarczym. Usytuowanie korzystne, dwie drogi dojazdowe. Młyn Bystrzec (Weisshof). Bardziej konkretny był właściciel majątku Rospitzer, który budynek mieszkalny, stodołę, chlewy i 110 mórg magdeburskich ziemi najlepszej jakości wycenił na 25 tysięcy talarów. Informacje o angażach nauczycieli w szkołach powszechnych, wizytacjach i subwencjach dla szkół w powiecie kwidzyńskim przewijają się w części urzędowej gazety. Towarzyszą im oferty o rekrutacji uczniów ze szkół średnich. Przykładowo w okresie od 1878 do 1880 roku w kolejnych numerach Kreisblattu pojawia się ogłoszenie o zapisach do Wyższej Szkoły Zawodowej w Einbeck, kształcącej przyszłych operatorów maszyn i urządzeń. Einbeck pod Hanowerem słynęło wówczas w całych Niemczech z wykwalifikowanej kadry, o czym przekonywał dyrektor placówki dr Stehle. W bardziej tradycyjnych zawodach kształciło renomowane Technikum w Buxtehude koło Hamburga. Jego uczniowie, jak czytamy: zdobywali tu teoretyczne umiejętności i poszerzali wiedzę praktyczną w profesjach takich jak: malarz, młynarz, zecer, murarz, stolarz, co otwierało im drogę do uzyskania tytułu mistrza. Nie ma natomiast żadnych wzmianek o warunkach naboru, wysokości czesnego itp. Ścisk na rynku usług ubezpieczeniowych i kredytowych znalazł pośrednio swoje odzwierciedlenie i w Kreisblattach. Do szczególnie aktywnych w Kwidzynie należeli w latach 70. XIX wieku agent Raschke, reprezentujący towarzystwo ubezpieczeniowe Union i Paul Liebrecht przedstawiciel lipskiego Hagela. O klientów w mieście i okolicach zabiegał również niejaki Julius Schiller pracujący dla Berlin-Kölnische Feler-Versicherung. Do korzystania z własnych usług zachęcał radca rachunkowy Marquardt mający biuro w kamienicy przy obecnej ulicy Piłsudskiego. Do najciekawszych ogłoszeń w kategorii zdrowie i medykamenty można zaliczyć: anons niejakie- go Paula Lueck z Kwidzyna. Oferował on nalewkę na reumatyzm i wszelkie dolegliwości w cenie 12 srebrnych groszy za butelkę. Wielokrotnie na łamach gazety swój przyjazd do Kwidzyna awizował berliński dentysta Heinrich Vogel. Wiadomo, że w dniach 22 lipca-15 sierpnia 1876 roku przyjmował w kwidzyńskim hotelu Herzner. Dwukrotnie w tym czasie pojawiła się reklama renomowanej paryskiej kliniki dla epileptyków profesora Charlesa Alberta. Do osób poszukujących szczęścia za oceanem skierowane były reklamy i ogłoszenia przewoźników dalekomorskich. Kampania morska Karla Messinga z siedzibą w Szczecinie polecała rejsy do Ameryki i Brazylii. Cena wyprawy do Nowego Jorku wynosiła od 55 do 150 marek w zależności od komfortu podróży. Statki odpływały w każdą środę ze Szczecina, a w piątki z Hamburga. Wytłuszczony napis pod ogłoszeniem: bez pośredników stąd tak tanio, miał zachęcać do wyjazdu za chlebem na drugiej półkuli. Przedsiębiorstwo pośredniczyło również w załatwianiu rezerwacji na rejsy na innych trasach. Niemieckie przedstawicielstwo Lloyda oferowało wygodne i bezpieczne rejsy w ekskluzywnych, dalekomorskich transatlantykach na trasie Brema-Nowy Jork i Baltimore oraz Brema-Hawana-Nowy Orlean. Tu ceny były znacznie wyższe i wynosiły odpowiednio: 405 marek w osobnej kajucie pierwszej klasy i 290 marek w klasie drugiej. Regularnie na łamach Kreisblattów drukowane były zmiany i uzupełnienia do obowiązujących rozkładów jazdy pociągów. Ograniczały się one zazwyczaj do linii kolejowych na obszarze powiatu kwidzyńskiego i powiatów sąsiednich, chociaż np. w 1872 roku odnajdujemy informacje o kursach pociągów dalekobieżnych z Królewca do Gdańska. Podręczny rozkład jazdy pociągów lokalnych za 1882 rok na obszar prowincji pruskiej wzbogacony o połączenia do Berlina i Królewca był rozprowadzany przez drukarnię Kantera za 30 fenigów. Arkadiusz Wełniak 7 Duch czasu Nieprzebyte zdałoby się puszcze Środkowej Europy przemierzyły nader liczne gromady ludu twardego, odpornego na trudy i kaprysy aury klimatu przejściowego. Napierające od wschodu kolejne plemiona spychały wcześniej przybyłych coraz bardziej na zachód, aż kontynent zaroił się od wojowniczych rodów, które rozpoczęły mozolne dzieło przystosowania tych nie zawsze gościnnych ziem do zamieszkania. W tym tyglu kultur mieszały się języki i obyczaje, często zgrzytał oręż i złowrogo świszczały groty strzał, w niebo wznosiły się języki ognia i kłęby dymu z napadniętych osad, a granic strzegły drewniane i kamienne posągi groźnych bogów mających odstraszać intruzów i ochraniać krainę przed najazdem obcych. Wśród chat rozchodził się smakowity zapach wędzonego mięsiwa i suszonych grzybów, a po okolicy uwijały się kobiety i dzieci w poszukiwaniu słodkich jagód. Woje odpoczywali po trudach walki z sąsiadami, a potem ruszali na łowy, by zapewnić byt rodzinom. Życie płynęło pracowicie, nikt się nie nudził, podział pracy wymuszał na wszystkich członkach plemienia nieustającą aktywność i trudno sobie wyobrazić moment, w którym rozleniwiony bezczynnością, wąsaty i dobrze umięśniony osobnik nagle zaczął kombinować sobie bogów, aby zacząć się ich bać i dzielić się z nimi swymi z takim trudem zdobytymi dobrami. Archeologowie odkrywający po wiekach i tysiącleciach pozostałości chat naszych przodków, odkopujący paleniska, na których warzyli strawę, rozgrzebujący ich groby i śmietniki, skrzętnie składający w całość potłuczone skorupy – zdumiewają nas swoim profesjonalizmem i niesamowitą wprost intuicją, która pozwala im na rekonstrukcję dawnego życia na podstawie tak nikłych pozostałości. Mimo woli człowiek chyli czoło w obliczu uczonego wywodu naszpikowanego datami, fachowymi terminami i obco już dziś brzmiącymi nazwami przedmiotów, obyczajów… ba!, nawet pojęć abstrakcyjnych i religijnych wierzeń. I przy całej realności tego minionego świata, tak doskonale zrekonstruowanego, że wydaje się powracać do życia, tak odlegle i mgliście brzmią mity dawnych mieszkańców tych ziem – naszych przodków. Mitologia Słowian jest w zaskakujący sposób całkowicie nieobecna we współczesnej kulturze. Od czasu do czasu zwiedzając jakiś Biskupin, czy też oglądając w muzeum posklejane skorupy jakiejś kultury łużyckiej natykamy się niby przypadkiem na drewnianą czy kamienną figurę postaci o czterech twarzach, albo trzech głowach, natrafiamy na opowieści o smokach, olbrzymach i dziwnych postaciach, które straszą nocami w odludnych okolicach, a zwłaszcza w pobliżu bagien, jezior i w głębi puszczy. Ziemię, wodę, powietrze i podziemne czeluście zamieszkiwały według słowiańskich mitów liczne istoty, których cechy i umiejętności muszą zdumiewać nawet współczesnych wielbicieli gatunku fantasty czy science fiction. Cały problem polega na tym, że mitologie innych ludów zdążyły jeszcze zyskać trwały żywot na kartach ksiąg, zanim nowe religie wyparły je i zatarły ślady dawnych wierzeń. Zapewne niewielu ze współczesnych Polaków nie słyszało nigdy o Zeusie, Hadesie czy Posejdonie, ale kiedy zapytać ich o Peruna, Welesa, Swaroga czy Mokoszę, zapewne zrobią zdziwioną minę. A cóż to za jedni?! No właśnie. Gromowładny Perun, pan kosmicznego porządku, władca nieba i ziemi, utożsamiany też czasem z wszechwidzącym Świętowitem mało komu skojarzy się z poczciwym, starym Zeusem. A przecież w postaci pędzącego na czarnym koniu Welesa, czy też Trzygłowa można doszukać się bez trudu analogii z groźnym bogiem wojny, choć słowiański bóg o trzech głowach, władca sztormów i opiekun nieba, ziemi oraz podziemnego świata jest niewątpliwie potężniejszy od niezbyt rozgarniętego Aresa. Swarog mógłby się przyznać do dalekiego pokrewieństwa z Heliosem jako władca słońca i światła, zaś jego syn Swarożyc, to być może odpowiednik potężnego, boskiego kowala Hefajstosa, albo nawet samego tytana Prometeusza. Mokosza mogłaby uchodzić za Demeter, skoro opiekowała się płodnością, urodzajem i powodzeniem poddanych sobie ludzi. Tak się składa, że chrystianizacja Słowian wyprzedziła nieco ich awans cywilizacyjny i w przeciwieństwie do Germanów na przykład, nie utrwalili oni swej mitologii na pergaminie, nie wyryli jej w kamieniu ani nawet w glinie, nie zapisali w postaci piktogramów. Jedyne, co pozostawili, to te tajemnicze posągi, nieco kamiennych kręgów i ukryte pod grubą warstwą historii resztki swych siedzib. Gorliwi głosiciele chrześcijaństwa dokończyli dzieła i w ten sposób po naszej mitologii pozostały jedynie niezbyt jasne i czasem wewnętrznie sprzeczne strzępy informacji, zaś prehistoryczne opowieści utrwalone przez kronikarzy w postaci legend trudno traktować poważnie. Bajania o Piaście kołodzieju, o Popielu i myszach, o królu Kraku i smoku wawelskim jakoś same układają się obok Czerwonego Kapturka, Jasia i Małgosi, albo krasnoludków i sierotki Marysi. Tymczasem gdzieś w głębi tych opowieści faktycznie tli się jeszcze resztka owej spuścizny, której nie zdołali przekazać potomnym nasi przodkowie. A jednak – mimo tak enigmatycznych danych – rzuca się w oczy przede wszystkim charakterystyczna prawidłowość dotycząca wszystkich mitologii świata. Panteon bogów wszędzie stanowi sferę sacrum, pochodzącej z nieba władzy nad planetą, jej mieszkańcami i całym kosmosem, zaś ludzie wraz z otaczającą ich szarą rzeczywistością – to sfera profanum, niska, przyziemna, ułomna i poddana bogom. Ciekawe w tym wszystkim jest jednak co innego. Oto zawsze bogowie są istotami przybywającymi z góry, z nieba, miewają czasem dość dziwaczne kształty, cechy i atrybuty, których pierwowzorów próżno by szukać w naturze, obdarzeni są mocami, które co prawda po części można przypisać zjawiskom przyrody, jednak personifikacja naturalnych katastrof, uderzeń piorunów, erupcji wulkanów, powodzi i trzęsień ziemi wymaga jednak bar8 dzo wysokiego poziomu abstrakcji. Naukowcy z lubością więc kładą mity między uniwersalne archetypy, kosmogoniczne fantasmagorie, psychologiczne efekty kompleksów, a mówiąc po ludzku – między bajki. Zresztą wymyślone przez śmiertelnie nudzących się przy wieczornych ogniskach ludzi, którzy właśnie wrócili z lasu ze swymi kamiennymi toporami i grotami strzał, a naprawiając swój sprzęt kombinowali intensywnie, jacyż to bogowie zlecieli z nieba i władali ziemią, wodą i powietrzem. Jakoś to wszystko nie bardzo zgadza się z logicznym tokiem rozumowania. Bo albo założymy, że nasi przodkowie, to prostaczkowie, którzy w pocie czoła czynili sobie ziemię poddaną i po tysiącach lat zdołali opanować trudną sztukę obróbki krzemienia, kości i skóry, nie wspominając o uprawie roślin i hodowli zwierząt, albo tytaniczne megality Europy Zachodniej, gigantyczne piktogramy w Brytanii, niezwykłe podziemne miasta w Turcji i na Malcie, zaawansowane malarstwo Lascaux i Altamiry… wykonały mityczne krasnoludki. No bo kto?! Na szczęście z mitologią Słowian mamy mniejszy problem. Spośród oderwanych informacji i nieusystematyzowanych hipotez wyłania się co prawda system wierzeń dawnych mieszkańców Europy Środkowej i Wschodniej, którzy przybyli tu gdzieś z Azji Środkowej i przynieśli ze sobą zapewne także echa prastarej religii zawartej w Wedach, Mahabharacie i Ramajanie, ale brak zapisu mitycznych opowieści oraz silne wpływy chrześcijaństwa w późniejszych wiekach zakłócają nam, współczesnym spadkobiercom obraz boskiej ingerencji w życie pogańskich jeszcze Słowian. Oczywiście nikt nie oczekuje od Polaków, Rosjan czy Czechów dwudziestego pierwszego wieku, że powrócą do dawnych wierzeń. Jednak ta zamknięta skądinąd karta naszej historii rozbudza pasję poznawczą i stanowi niebagatelny czynnik integrujący kultury poszczególnych plemion słowiańskich. Ciekawość przeszłości i próby jej utrwalania dla potomnych to przecież jeden z ważniejszych czynników wyróżniających nas w przyrodzie. I trochę wstyd, że polska młodzież tak mało wie na temat własnych korzeni, co najwyżej potrafiąc przytoczyć traktowane z przymrużeniem oka opowieści o Wandzie co nie chciała Niemca, o łasym na dziewiczą krew zielo- nym smoku wawelskim, o siedzącym gdzieś w lesie pod Łęczycą poczciwym diable Borucie, o skonsumowanym przez rozeźlone gryzonie złym królu Popielu… i na tym koniec. Niszczące działanie czasu w naszym dwudziestym pierwszym stuleciu nabiera podwójnego znaczenia. Nie dość, że systematycznie – jak perfekcyjna sprzątaczka – od tysięcy lat zaciera ślady przeszłości i sumiennie – jak skompromitowany polityk – niszczy wszelkie dokumenty pozwalające prześledzić bieg dawnych zdarzeń, to jeszcze – jak cała współczesna cywilizacja – zmusza nas do ogłupiającej pogoni za złudzeniami, która siłą rzeczy odbiera nam jakąkolwiek możliwość głębszego spojrzenia na istotne sprawy. W tym szalonym pędzie przypominamy jako żywo pewnego funkcjonariusza ZOMO, który odłączył się w pamiętnym 1981 roku od kordonu blokującego ulicę, by skontrolować samotnie idącego z reklamówką w dłoni młodego mężczyznę. - Co jest w tej torbie? – groźnie zapytał, wznosząc do ciosu bojową „blondynę”. - Wałek – odparł młody konspirator biorący właśnie udział w likwidacji tajnej drukarni i niosący w siatce elementy rozebranego powielacza (w tym inkryminowany wałek). ZOMOwiec obmacał torbę. - Wałek! – potwierdził i bez zastanowienia dodał – Przechodzić! Działacz podziemia – przez chwilę święcie przekonany, że kolejne miesiące spędzi w więziennej celi – nie mógł uwierzyć we własne szczęście. A jednak. Iluż z nas przypomina owego ZOMOwca, kiedy bez zastanowienia przechodzimy obok faktów i przedmiotów, które wprawiłyby nas w najwyższe zdumienie, gdyby stać nas było na chwilę refleksji i zdecydowalibyśmy się poświęcić im choć odrobinę tego „cennego” czasu, którego tyle marnujemy. Uważamy, że czas to pieniądz, zdajemy się go cenić ponad miarę, a jednak tracimy go niepomiernie więcej niż ci, którzy przy wieczornym ogniu snuli opowieści o dziwnych, niezwykłych i fantastycznych istotach mających – wówczas wydawało się to oczywiste – decydujący wpływ na nasze życie. Jarosław Dutko Statek m/s „Kwidzyn” wciąż pływa W „Schodach Kawowych” nr 2/8 z 2004 r. ukazał się artykuł mówiący o statku noszącym imię naszego miasta – m/s „Kwidzyn”. Statek został zwodowany 20 czerwca 1974 roku w Stoczni Gdańskiej i przekazany Polskim Liniom Oceanicznym. Jego portem macierzystym stał się Szczecin. Matką chrzestną zastała Janina Szymaszek, pracownica Spółdzielni Pracy „Powiśle”, do dnia dzisiejszego mieszkanka Kwidzyna. M/s „Kwidzyn” w swój pierwszy rejs wypłynął do Finlandii pod dowództwem kpt. ż.w. Tadeusza Siorka. Statek, jak na ówczesne czasy był nowoczesną konstrukcją, ponieważ przeznaczony został do obsługi tzw. linii fińskiej. Na dziobnicy zaprojektowano wzmocnienie z kutej stali o grubości 150 mm. M/s „Kwidzyn” posiadał klasę lodową L3. Od lat ’90 pływał w czarterze m.in. tureckim, potem szwedzkim. W tym miejscu należy wspomnieć, iż w 1977 roku podpisano porozumienie pomiędzy Spółdzielnią Pracy „Powiśle” a Polskimi Liniami Oceanicznymi o patronacie nad m/s „Kwidzyn”. Dużą rolę w kontaktach z armatorem, a także załogą statku od9 grywała matka chrzestna, Pani Janina Szymaszek. W latach ’90 statek przeszedł pod banderę spółki „Euroafrica”. W 1997 roku m/s „Kwidzyn” został sprzedany do Liberii. Jego właścicielem stała się spółka Ridley Navigation Corporation z Monrovii – statek przemianowano na m/v „Samos Leader”. Już w 1999 roku m/v „Samos Leader” został nabyty przez firmę Samos Lake Shipping Co. Ltd. – Valetta z Malty. Nazwę statku po raz kolejny przemianowano. Tym razem na m/v „Leader”. Od września 1999 roku m/v „Leader” – ex. m/s „Kwidzyn”, stał się własnością firmy Norfes – Marine Service Co. Ltd. z Władywostoku. Firma ta została założona rok wcześniej tj. w 1998 roku i operuje z portów we Władywostoku, Hahodce i Wostocznyj. Jej dyrektorem generalnym jest kapitan Gienadij Gryczkin. Poza ex. m/s „Kwidzyn” w jej flocie znajduje się jeszcze osiem statków. Flota firmy Norfes – Marine Service Co. Ltd. Władywostok Lp. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 Nazwa statku ALEXA M GEROY BAY GOLDOBIN LEADER (ex. m/s „Kwidzyn”) NEW ACE URANUS L YERUSLAN MARKOVO Bandera Sain Vincent i Grenadyny Rosja Rosja Kambodża Rosja Belize Komory Kambodża Rosja fot. Chief Mate Aleksiej Łysyj nami, Japonią i Koreą Południową wożąc węgiel, złom, kontenery i drobnicę. W sezonie letnim 2005 roku woził węgiel z Czukotki (z tego okresu pochodzą wszystkie zdjęcia) w ramach programu energetycznego rządu Federacji Rosyjskiej. Kapitanowie m/v „Leader” (ex. m/s „Kwidzyn”) od września 1999 roku. 1.Stupak Jurij Vitaliewicz 2.Kravets Jurij Michajlowicz 3.Morozow Valerij Jurewicz 4.Vakulenko Vladimir Vasiliewicz (obecny kapitan m/v „Leader”) Być może fakt, iż statek posiada wzmocnienia lodowe (klasa L3) zdecydował, iż jest użytkowany przez firmę Norfes – Marine Service Co. Ltd. na Czukotce. Statek noszący niegdyś imię naszego miasta jest wciąż w doskonałym stanie technicznym i wciąż wykonuje zadania, dla których został zbudowany. M/v „Leader“ pływa pod banderą rosyjską i posiada rosyjską załogę. Jak wszystkie statki tej firmy pływa pomiędzy dalekim wschodem Rosji a Chi- fot. Chief Mate Aleksiej Łysyj Marcin Kobrzyński Drugi mat na mostku 10 fot. Chief Mate Aleksiej Łysyj Przekop Wisły W 2005 roku przypadły „okrągłe” rocznice związane z historią Dolnej Wisły. I tak minęła 110 rocznica Przekopu Wisły w Świbnie, 90 rocznica uruchomienia śluzy komorowej w Białej Górze, 85 – lecie przeprowadzenia Plebiscytu na Powiślu, Warmii i Mazurach oraz 60 rocznica przyłączenia do Polski końcowego odcinka Wisły, jako tzw. Ziemie Odzyskane. Wisła w swym dolnym biegu tworzy charakterystyczną deltę ujściową, której preludium stanowi Nizina Kwidzyńska. Natura wyposażyła Wisłę w trzy ramiona odpływowe. Pierwszy podział wód nastąpił w Białej Górze, gdzie część wód Wisły popłynęła Nogatem do Zalewu Wiślanego. Następny podział wód dokonał się na tzw. Gdańskiej Głowie (okolice mostu w Kieżmarku). W kierunku wschodnim, do Zalewu Wiślanego podążała Szkarpawa, w kierunku zachodnim, w stronę Gdańska płynęła tzw. Wisła Gdańska. Położenie geograficzne Wisły stwarza wyjątkowo utrudnione warunki spływu wód roztopowych wraz z pochodem lodu. Bywały lata, w których warunki meteorologiczne sprawiły, że w górnym odcinku rzeki występowały temperatury dodatnie (intensywna odwilż), a w dolnym jej biegu panowały mrozy. Płynące w dół Wisły wody roztopowe wraz z krą lodową natrafiając na zamarzniętą przeszkodę tworzyły w poprzek koryta rzeki zatory, powodując gwałtowne spiętrzenie się wody wymieszanej z lodem i całkowite zablokowanie odpływu w wyznaczonym przez człowieka międzywalu. W takich sytuacjach dochodziło do przerwania wału i wlania się mas wodnych na tereny chronione – poldery (lady utworzone ze środowisk wodnych i bagiennych). Przerywanie wałów i powstające zjawisko powodzi i topieli miało miejsce kilkakrotnie w czasie trwania niejednego stulecia. Dla wyjaśnienia dodam, że powódź i topiel to dwa odmienne zjawiska. Po powodzi woda samoczynnie odpływa z terenu położonego powyżej poziomu morza, a po topieli trzeba ją wypompować, ponieważ zalega ona na terenie położonym poniżej pozio- mu morza – depresji. Pomimo istniejących potencjalnych zagrożeń powodziowych w minionych wiekach, miejscowa ludność pragnęła za wszelką cenę ujarzmić groźny żywioł wodny i wykorzystać odzyskane poldery na cele rolnicze. Budowano więc wały ochronne i system rowów melioracyjno – nawadniających. Pierwotnie, przed wykonaniem nowego ujścia w Świbnie, występujące trzy ramiona ujściowe Wisły swoim poprzecznym położeniem względem morza, wytworzyło niekorzystne „dławienie” spływu wód. Wisła Gdańska kończyła swój bieg w Wisłoujściu w Nowym Porcie a Szkarpawa w Zalewie Wiślanym. Pierwsza myśl o udrożnieniu spływu wysokich wód Wisły najkrótszą drogą do morza, wysunął major wojsk polskich inżynier Woyten na zamku w Malborku w styczniu 1768 roku, pisząc memoriał do króla polskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego. W nieodległym czasie, pomysł majora Woyten „wykorzystała” sama Wisła, dokonując 72 lata później pierwszego przełomu i skrócenia odcinka Wisły Gdańskiej. W nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1840 roku, w czasie pierwszego lodu, w pobliżu wsi Górki, powstał groźny zator, który oparł się z lewej strony o wysoki wał wiślany, chroniący przed powodzią Gdańsk oraz z prawej strony o naturalny wał wydmowy. Spiętrzone wody wykorzystały mało znaczące miejscowe obniżenie terenu – ścieżką wydeptaną przez plażowiczów, powodując wyrwę ocenioną rano na około 300 metrów, by po ustabilizowaniu się przepływu, ujście osiągnęło szerokość 750 me- 11 trów. Skrócone w ten sposób o 14 km koryto rzeki od Górek do Wisłoujścia zostało zamknięte śluzą komorową i stało się martwą odnogą, zwaną Martwą Wisłą. Natomiast pozostały fragment Wisły Gdańskiej nazwano Wisłą Śmiałą, z uwagi na jej śmiałe działania ujściowe. Jednak skrócenie Wisły Gdańskiej nie spowodowało odczuwalnej poprawy bezpieczeństwa przeciwpowodziowego na szeroko rozumianych Żuławach (Gdańskich, Malborskich, Elbląskich, Kwidzyńskich). Tragiczna w skutkach powódź w 1855 roku, została zapoczątkowana przerwaniem wału o godz. 5 rano 29 marca w Mątowach Małych i Wielkich. Długość wyrwy oceniano na 750 m. Następne przerwanie wału nastąpiło w Kłosowie, 3 km poniżej Piekła. Tym razem wał uległ rozmyciu na długości aż 1800 m. Jednym ze skutków przerwania wału było zapiaszczenie na 4 – 5 stóp, tj. na 1,3 – 1,5 m pól uprawnych w okolicy Mątowów w kierunku Gnojewa. Zalaniu wodą powodziową uległy tereny depresyjne w okolicy Nowego Dworu Gdańskiego, aż po Szkarpawę. Łącznie zostało zalanych 186 km2 Żuław Malborskich. Po ustąpieniu zagrożenia powodziowego na całych Żuławach ujawniono poprzerywanie wałów na Wiśle i Nogacie w 66 miejscach, na łącznej długości 3955 prętów, to jest 14,895 km. Utonęły wówczas 102 osoby, 1206 koni, 4265 sztuk bydła, 1549 świń i 149 owiec. 126 wsi zostało zupełnie zalanych. 610 domów mieszkalnych i 492 gospodarstw rolnych uległo całkowitemu zniszczeniu. Sama naprawa wałów kosztowała 580 800 talarów. Następna katastrofalna powódź, już trzecia w XIX wieku, wystąpiła w 1888 roku (1829, 1855, 1888 r.). Ocenia się, że przyczyny katastrofalnej powodzi miały miejsce już w górnym biegu Wisły (Kraków, Sandomierz), gdzie wystąpiła gwałtowna odwilż powodująca 13 marca ruszenie lodów. W tym czasie w dolnym biegu ciągle jeszcze panowały mrozy dochodzące do minus 20 C. W pobliżu Warszawy lody ruszyły 14, pod Płockiem 16, a w okolicach Torunia 17 marca. 18 marca wezbrane wody wymieszane nieomal w całym przekroju z masą spływającego lodu, dotarły do pierwszego rozgałęzienia Wisły w okolicy Piekła. Napotkawszy następnie w okolicy Kłosowa utrzymującą się jeszcze mocną pokrywę lodową, wody wezbraniowe Wisły uległy zatrzymaniu i spiętrzeniu o 3 m w ciągu 4 godzin. Po kilku dalszych godzinach naporu, cała masa spiętrzonego lodu ruszyła do Nogatu, krusząc na całej szerokości pokrywę lodową. 19 marca fala wezbraniowa wraz z pochodem lodu osiągnęła Malbork, a 25 marca zalała ulice miasta. Poziom wody osiągnął absolutne maksimum 13,27 m n.p.m. Ówczesny poziom zalania miasta, w tym dziedzińca zamkowego, został utrwalony na frontonie byłego kościoła św. Wawrzyńca, znajdującego się po prawej stronie obecnego wejścia do zamku. Poziomy znak na metalowej tablicy umieszczono około 178 cm od poziomu drogi. Powstałe straty oszacowane na 30 mln marek. Dokonując analizy przyczyn i skutków tej trzeciej katastrofalnej powodzi w XIX wieku, lokalne władze pruskie z całych Żuław Wiślanych stwier- dziły w sporządzonym raporcie do parlamentu, że jedynym racjonalnym rozwiązaniem prowadzącym do uchronienia na przyszłość mieszkańców Żuław od kolejnych klęsk powodziowych, może być tylko dokonanie przekopu Wisły przez Mierzeję i całkowite odcięcie Nogatu od Wisły. A zatem wykorzystano pomysł sprzed 120 lat majora Woytena i „doświadczenie” samej Wisły Śmiałej sprzed 48 lat. W tym czasie był już gotowy „generalny projekt regulacji ujścia Wisły” opracowany przez Alsena i Fahla, który obejmował istotną przebudowę koryta Wisły i jej obwałowania na odcinku od Torunia do Gdańska. Przybliżone koszty przekopu Wisły były porównywalne ze stratami poniesionymi podczas powodzi z 1888 r. W tej sytuacji Parlament Pruski przyjął ustawę nr 9303 dotyczącą Przekopu Wisły, a w piątym dniu swego panowania 20 czerwca 1888 r. Cesarz Wilhelm II w Cesarskim Pałacu Marmurowym w Poczdamie uroczyście ją podpisał. Do realizacji odważnego zadania inwestycyjnego przystąpiono w czerwcu 1891 r. Przetarg na prace zimowe wygrała doświadczona firma Ph. Holzmanna z Frankfurtu nad Menem, kończąca budowę Kanału Kilońskiego. 13 sierpnia 1891 r. Uruchomiono do pracy koparkę o napędzie parowym tzw. „Lubecki Suchy Bager”, której wydajność wynosiła 1800 – 2000 m3 urobku na dobę. W późniejszym terminie uruchomiono jeszcze 6 dodatkowych koparek i 3 zmechanizowane ładowarki. Jednocześnie przy pracach ziemnych zatrudnionych było 700 pracowników. Po niespełna 4 latach, przekop osiągnął długość 7,1 km i szerokość u początku w Błotniku 250 m i głębokość 1,3 m poniżej poziomu morza. Końcowy odcinek przekopu w Świbnie – Mikoszewie wykopano do głębokości 1,93 m poniżej poziomu morza i szerokości 400m. Dalszego dzieła przekopu na odcinku 1,4 km miała dokończyć sama Wisła, wzorując się na swym dziele z 1840 roku. W tym celu w poprzek piaszczystej wydmy wykopano jedynie wąską kinetę na głębokości 0,9 m n.p.m. Ciekawy opis otwarcia nowego ujścia Wisły do morza przedstawia Kazimierz Cebulak (Jantarowe Szlaki nr 2, 2005 r). „Na najwyższym wzniesieniu wydmy w Nickelswalde (Mikoszewo – K.C.) zbudowano prowizoryczny domek z drągów sosnowych, służących jako schronienie dla pana nadprezydenta i jego świty. Rów oddzielający przekop od morza miał około 1 m szerokości (chodzi o samą końcówkę kinety – K.C.) wokół na usypanym pagórku zgromadził się tłum ludzi. Na początku stali różni prominenci, dalej zwykli ludzie. Pięknie wypolerowany i ozdobiony szpadel został wręczony nadprezydentowi Gosslerowi, aby ten dokonał uroczystego przebicia nowego ujścia Wisły. Ze słowami „Błogosław to wielkie dzieło prowincji Zachodniopruskiej” nadprezydent uczynił pierwszy sztych szpadlem, poczym uniósł go w górę, co tłum przyjął z wielkim entuzjazmem (...). Najpierw powoli, leniwie zaczął płynąć strumień wody przez uczyniony otwór, dzięki temu można było opuścić groblę. Napór wody z minuty na minutę stawał się coraz większy i otwór poszerzał się. To z lewej, to z prawej strony spadały masy piasku do syczą12 cej i bulgocącej rzeki (...). O godzinie 15.45 dokonano przebicia grobli. 0 16.15 otwór miał już 80 metrów, o 17.30 dotarła pierwsza partia lodu, o 19.00 otwór miał już kilkaset metrów szerokości (...).” Jednocześnie z nowym ukierunkowaniem ujścia Wisły, stare lewe odgałęzienie Wisły Gdańskiej przegrodzono wałem i śluzą komorową w Przegalinie. Ciek ten nazwano Martwą Wisłą. Również prawe odgałęzienie Wisły, zwane Szkarpawą, zostało przegrodzone podobną śluzą. Równolegle z regulacją koryta Wisły, w niektórych miejscach przełożono wały na kilku kilometrowych odcinkach, tworząc sztuczne koryto na wysoką wodę o szerokości około 1000 m. Ostatecznego dzieła kończącego regulację Dolnej Wisły, było przetamowanie w 1915 roku w Piekle, kanału Wisła – Nogat. W tym samym roku oddano do użytku nowowybudowaną śluzę w Białej Górze. Od tej pory Stary Nogat płynący przez Nizinę Kwidzyńską, do którego w Marezie wpływa Liwa, podąża równolegle do Wisły, tak jak to ukształtowała matka natura. Starannie wykonane przez pruskich budowniczych prace ziemne, zarówno te co utworzyły koryto Wisły, jak i te które uformowały podwyższone, poszerzone i wyprostowane ciągi wałów, zagwarantowały pełne bezpieczeństwo mieszkańcom Żuław. Pomimo wciąż istniejącego niebezpieczeństwa przerwania wałów, o czym sygnalizowały groźne podsiąki wałów, ujawniające się podczas wysokich stanów wód Wisły, w XX wieku po raz pierwszy na Nizinie Kwidzyńskiej i Wielkich Żuławach, nie odnotowano tragicznej w skutkach powodzi. Listy do przyjaciółki Motto: „Słońce listopada – śniegi zapowiada" /ludowe/ Listopad mieliśmy ostatniej jesieni wyjątkowo pogodny, słoneczny i suchy. Jak donosiły media i pokazywała telewizja wysychały rzeki, studnie na wsiach, a w niektórych wodociągach miejskich brakowało wody. Anomalie pogodowe zaczynają być anomaliami przyrodniczymi zagrażającymi planowej gospodarce człowieka. Jednak jeżeli sprawdzi się przysłowie, zimę będziemy mieli pełną śniegu i mrozu. Dokładnie w przeddzień moich imienin spadł w Kwidzynie pierwszy śnieg. Wrzesień, jak zwykle w moim życiu, był bogaty w wydarzenia. Najpierw Ty wyjechałaś, a dwa dni po Twoim wyjeździe leciały nad Kwidzynem dzikie gęsi. 14 września w barze „U Joli” postawiłem wszystkim piwo, co wywołało nie lada zdziwienie obecnych. Nie mogę napisać Ci, z jakiej okazji to postawione piwo było pite, bo redakcja „Schodów Kawowych” zabrania mi pisać w moich felietonach o tematach politycznych. Ale Ty, jako inteligentna czytelniczka moich „Listów” i tak łatwo dojdziesz, co się wydarzyło na konferencji prasowej tego dnia o godzinie 12.30. Rozstrzygnięcia polityczne po pierwszej wojnie światowej i przeprowadzony na naszych terenach plebiscyt spowodował, że prawie cały odcinek tzw. Wisły Pruskiej, po prawej stronie od Torunia do Białej Góry, został włączony do Polski. Lewy brzeg Wisły był włączony do Państwa Polskiego, aż do granicy Wolnego Miasta Gdańska, przecinając w poprzek Wisłę w okolicy Koźlin – 6 km na północ od Tczewa. Następne rozstrzygnięcia terytorialne po II wojnie światowej, wraz z likwidacją Prus Wschodnich i Wolnego Miasta Gdańska, przyczyniło się do włączenia całkowitego ujściowego odcinka Wisły do Polski. Przez miniony okres 110 lat, jaki upłynął od wykonania Przekopu Wisły, rzeka samoczynnie ukształtowała w głąb Zatoki Gdańskiej na 2,5 km brzegowe mola i charakterystyczny stożek napływowy. W tym miejscu Wisła mierzy 942 km. Paradoks historii sprawił, że przeprowadzona w XIX wieku na chwałę Prus Zachodnich kosztowna regulacja Dolnej Wisły wraz z przekopem, służy tym razem bezpieczeństwu ludności Rzeczypospolitej zamieszkującej Żuławy po 1945 r. Czynione na przestrzeni minionych lat prace konserwacyjne wałów wiślanych, zdają się potwierdzać bezpieczeństwo wypracowanego dobytku zamieszkującej ludności, jednakże wciąż uzależnionego od wytrzymałości wałów na przerwanie. Opracował: Zygfryd Wendt Źródło: Jerzy Makowski, Setna rocznica wykonania Przekopu Wisły 1895 – 1995, Gdańsk 1995. Kazimierz Cebulak, „Jantarowe Szlaki”, nr 2, 2005 r. Ale wybory – zwłaszcza parlamentarne – to nie jest temat polityczny, tylko narodowy. Pokazaliśmy się w nich, jako społeczeństwo bardzo nieszczególne. Miejscowa prasa krzyczała: „Niska frekwencja, czyli porażka demokracji w powiecie kwidzyńskim. Tylko 33,36% mieszkańców powiatu kwidzyńskiego wzięło udział w wyborach... Pod względem frekwencji najgorzej prezentuje się gmina Gardeja, zaledwie 25,58% uprawnionych. Nieco lepiej było w Kwidzynie, gdzie na wybory wybrało się 39,54% mieszkańców...” („Dziennik Kwidzyński”, 30.09.2005). No cóż, nie wystawia to naszemu społeczeństwu dobrej opinii. Ulica Mickiewicza (a szczególnie jej końcowa część w okolicy budki telefonicznej) jest szczególnym miejscem, gdzie mieszkańcy Górek rozgrywają swoje osobiste i rodzinne problemy. Tu odbywają się towarzyskie mordobicia, żony egzekwują swoje małżeńskie prawa, a dzieciom wymierzany jest doraźny wymiar rodzicielskiej troski. Tu można zalać melancholię „bezrobotności”, spotkać kumpli do dwóch browarów i objawić swoją ryczącą radość, że jednak świat po północy jest naprawdę piękny. Lokalny sklep, czynny od szóstej do dwudziestej trzeciej, ma w tym swój udział. Za to rankiem schludnie ubrane (choć być może głodne) i obciążone gigantycznymi plecakami, drepczą do szkoły z owych Górek, niespiesznym krokiem dzieci. Inne dzieci w 13 drodze do i ze szkoły, wydają tu swoje drobne złote na lizaki, słodycze i chipsy, przekrzykując się przy tym radośnie. Takie to i podobne obserwacje można poczynić z mojego okna, jeśli ma się ochotę zainteresować tzw. „bliską zagranicą” własnej osobowości, czyli czymś poza końcem własnego nosa. A jeśli już weszliśmy na temat osobowości, to skończyłem właśnie czytać książkę, której tytuł brzmi „Yuputa”. Jest hiszpańskiej autorki, która opisuje temat szczególnie aktualny w Twoim mieście portowym. Autorka pisze o Madrycie, ale także dużo o Barcelonie, poza tym o różnych punktach na świecie od Kosowa po Wietnam. Ciekawa, choć przerażająca lektura. A na pytanie „Co u ciebie słychać?” - odpowiadam krótko: w ramach mojej kuchni eksperymentalnej wymyśliłem nowe danie obiadowe (© Copyright by JZ Kwidzyn Poland). Na patelnię z rozgrzanym masłem (sporo masła) rzuca się równocześnie ugotowane ziemniaki, rozdrabniając je nieco widelcem i ugotowane drobiowe żołądki – podgrzewa i gotowe. Jeść należy z jakąś surowizną: mizerią, pomidorami, kwaszoną kapustą, ogórkami lub sałatką szwedzką. Gramatura: 25 dkg żołądków, dwa średnie ziemniaki, 5 dkg masła – porcja na jedną osobę. Jak przyjedziesz na ferie, to obejrzysz sobie nowy budynek Banku Spółdzielczego przy ulicy Kopernika. Niby nowy, ale stary, bo przebudowany, ale tak, że go nie poznasz. Balkony, balkoniki, galerie, galeryjki – niczym nocny lokal na Ibizie. Ciekawe, co by powiedzieli na taką architekturę stateczni szwajcarscy bankierzy, których budowle wyglądają jak średniowieczne fortece? Wiadomość z ostatniej chwili. Dzisiaj, 19 stycznia, zmarł ksiądz Jan Twardowski, poeta, filozof i kaznodzieja dzieci. „Spieszcie się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” – napisał. Kalendarz z Jego wierszami dostałaś pod choinkę. WYSTAWA PRAC PLASTYCZNYCH MARKA SZYNKARCZYNA „MOJE KRAJOBRAZY” W dniu 5.01.2006 roku w Klinice Stomatologicznej „Christ Dent” w Kwidzynie otwarto wystawę prac plastycznych Marka Szynkarczyna pt: „Moje Krajobrazy”. Otwarcie wystawy uświetnili swą obecnością właściciele Kliniki: Pani Danuta Zyśko–Christ i Dieter Christ, członkowie Kwidzyńskiego Towarzystwa Kulturalnego oraz zaproszeni goście. Wystawa ta jest już ósmą z kolei w 25 - letnim dorobku artysty. Ukazuje ona zarówno dawne, jak i nowe jego prace. Twórca wierny jest swym starym zasadom tworzenia. Nadal fascynują go kameralne pejzaże wykonywane w różnych technikach. Obok prezentowanych obrazów olejnych, są też pastele i wykonane temperami. Wystawa przedstawia tylko kilkanaście prac, ale jest reprezentatywna dla twórczości Marka Szynkarczyna. Jego ulubionymi malarzami, z których czerpie inspirację, są m.in.: Heronimus Bosch, Albert Durer, Peter Bruegel oraz wielcy Włosi: Rafael Santi i Leonardo da Vinci. Jak sam mówi, zdecydował się na przyjęcie propozycji wystawy, ponieważ pragnie podzielić się swymi przeżyciami zamkniętymi w obrazach z gronem odbiorców. Ciekaw jest też ich opinii i oceny. Marek Szynkarczyn jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest członkiem Kwidzyńskiego Towarzystwa Kulturalnego i wytrwale współpracuje z kwartalnikiem „Schody Kawowe”, gdzie zajmuje się oprawą graficzną pisma. W ciągu minionych 25 lat Marek zapewnił sobie swoimi pracami grono sympatyków, którzy z ciekawością czekają na kolejne artystyczne poczynania swojego ulubieńca. Właściciele Kliniki Stomatologicznej Christ-Dent dokonali otwarcia już kilku wystaw. Wystawy te cieszą się zainteresowaniem, nie tylko ze względu na nietypowe miejsce prezentacji. Pozdrawiam Cię, jak zawsze modnie i aktualnie. Niech moc będzie z Tobą! (młodzieżowe, z Gwiezdnych Wojen) Janusz Judyta Szynkarczyn 14 Świadkowie historii Proponujemy nową rubrykę pt. „Świadkowie historii”. Będziemy w niej prezentować oryginalne dokumenty, swoistych „świadków historii”, z różnych okresów dziejów Kwidzyna, które opatrzone będą krótkim komentarzem, dotyczącym ich pochodze- nia lub zawartych w nich treści. Jeżeli posiadacie państwo w swoich zbiorach dokumenty, związane z historią naszego miasta, zapraszamy do współpracy. 29 stycznia 1945 roku Kwidzyn - bez walki - został zajęty ok. godz. 17.00 przez wkraczające od strony Gardei i Prabut oddziały Armii Czerwonej. Rozpoczął się nowy rozdział historii miasta. Po całkowitej zmianie ludnościowej zapoczątkowanej ewakuacją kwidzyńskich Niemców w połowie stycznia 1945, rozpoczął się bardzo burzliwy okres przejściowy – rządów radzieckich władz wojskowych w mieście oraz faktycznego, chociaż tylko czasowego, zasiedlenia miasta przez kilkadziesiąt tysięcy sowieckich żołnierzy. Masowe osadnictwo polskie rozpoczęło się dopiero kilka miesięcy później. Ciężkie było życie pierwszych osadników. Wszyscy mie- li obowiązek meldowania się i posiadania przepustek na wszystko, co robili i zaświadczeń na wszystko czego używali. Prezentowane dziś dokumenty pochodzą z kwietnia 1945 roku. Jeden z nich to zaświadczenie o zameldowaniu nowego osadnika, drugi, to zaświadczenie o zatrudnieniu oraz... przepustka na rower. Ciekawostką jest fakt, że tekst napisany jest także w języku rosyjskim, dla stacjonujących żołnierzy, którzy nieraz dopuszczali się bezkarnego rekwirowania wszelkich sprzętów. Nie trzeba się domyślać, co groziło w przypadku nieposiadania takiego dokumentu przy sobie w przypadku kontroli przez Rosjan. Innym faktem, godnym uwagi jest używanie na tych samych drukach zamiennie zarówno nazwy Kwidzyn jak i Kwidzyń. Dokumenty prezentujemy dzięki uprzejmości rodziny państwa Kowalskich z Kwidzyna. Serdecznie dziękujemy. Justyna Liguz 15 Kocham realny socjalizm Do powyższego wyznania skłoniła mnie przygoda, jaką dane mi było przeżyć kilka miesięcy temu. Rzecz cała z pozoru wydawała się banalna – no bo cóż prostszego niż wyrobić nowy dowód rejestracyjny samochodu. Po prostu „bułka z masłem”, wypełnić nieskomplikowany druczek, zanieść gdzie trzeba i za dwa tygodnie odebrać nowy lśniący dowód, który, niech Pan uważa żeby się nie rozmazało - słabo wysycha, pysznić się będzie w moim portfelu nienaganną formą i absolutnym zabezpieczeniem przed fałszerstwem. Pierwsza wizyta w urzędzie nie natchnęła mnie jeszcze wątpliwościami. Musiałem napisać podanie – sic! – do urzędu, co okazało się za mało, bowiem podanie musiał zatwierdzić sam dyrektor – po co, tego nie wiedział nikt. I tak mi zeszło z małą godzinkę. Dostałem się w końcu przed oblicze dyrektora, ten prześwietlił mnie czujnym wzrokiem i złożył na dokumencie zamaszysty podpis. A czy poznają ten podpis, tak bez pieczątki – ośmieliłem się zwątpić. Proszę pana – tu dyrektor zawiesił głos i spojrzał na mnie srodze – poznają, niech się pan nie martwi, poznają. Cały majestat jego postaci mówił, że urzędnik, który w mig nie rozpoznaje podpisu swojego szefa, nie ugina się przed wagą tego podpisu i, nie daj Boże, miewa jakiekolwiek wątpliwości - po prostu do pracy w tym wydziale nie nadaje się i miejsca nie zagrzeje. Średnio uprzejma pani urzędniczka nawet nie mrugnęła okiem, bowiem oto dostąpiła zaszczytu spojrzenia na podpis szefa – wielgachny zamaszysty – jak ego właściciela, zaprosiła mnie za dwa tygodnie, ale lepiej żebym się upewnił telefonicznie czy dowód już jest. Po dwóch tygodniach zadzwoniłem. Oczywiście dowód jest, tylko proszę odebrać numerek w pokoju takim to a takim. Niczego nie podejrzewając wykalkulowałem sobie tak – z rana to pewnie kolejka, koło południa się rozrzedzi, więc wtedy zajdę do rzeczonego wydziału i odbiorę sobie ten dowód. Jak postanowiłem, tak zrobiłem – około południa zaszedłem do wydziału – faktycznie – ludzi jak na lekarstwo, więc tylko wpadam do pokoju takiego to a takiego po numerek. Młoda urzędniczka na moje pytanie o numerek najpierw wybałuszyła oczy, jak gdyby zobaczyła zielonego ufoludka, po czym wykrztusiła, że po numerki to trzeba rano, bo już nie ma, więc może jutro. Proszę pani, ja wziąłem specjalnie urlop, przejechałem ponad 250 kilometrów i to po to, żeby dowiedzieć się, że nie ma numerków? Pani odrzekła rezolutnie, że oni wydają tylko 50 numerków, więc brakuje i już. Wychodząc z pokoju zagadnąłem o te numerki siedzących w kolejce. Panie - odpowiedział jeden, ja mam numerek 27, ale stałem dzisiaj od 4 rano, drugi zaś pogłębił ponury obraz rzeczywistości informując, że on dopiero za trzecim razem się załapał. Tego, co cisnęło mi się na usta nie mogę zacytować, ale zagotowało się we mnie na dobre. Do dyrektora – coś mi podszepnęło – przecież to jest cho- re. Wszedłem do dużego pokoju, w którym siedział tylko jeden urzędnik zdecydowanie starej daty i zupełnie niezainteresowany załatwieniem jakiegokolwiek petenta. Czy jest dyrektor? – pytam. Nie ma, będzie za jakiś czas – odparł urzędnik – a pan w jakiej sprawie. Więc wyłuszczam po raz drugi, że urlop, że te kilometry itp. Panie, ja panu nic nie pomogę, ja nawet koledze nie pomogłem, nie da rady, straszne kolejki, dyrektor też nie pomoże. Urzędnik tchnął przesiąknięty bezdenną beznadzieją sprawy, której załatwić się po prostu, ot tak sobie, nie da! Ponieważ łatwo się nie poddaję, udałem się do samego starosty, aby złożyć skargę na bezduszny wydział. Starosty nie było, będzie za jakiś czas, zresztą całe starostwo robiło wrażenie, jak gdyby tam nikogo nie było. Pani sekretarka wprawiła mnie w zupełne osłupienie, bowiem po wyłuszczeniu sprawy po raz trzeci uprzejmie poinformowała, że ona mnie zaprowadzi do pani, która przyjmuje zapisy obywateli pragnących złożyć skargę, więc tam mogę się zapisać i czekać na wyznaczenie terminu na złożenie skargi. Powoli było mi wszystko jedno. Pani zaprowadziła mnie do jakiegoś pokoju, gdzie urzędniczka słodko gaworzyła przez telefon. Zosiu – pan do Ciebie – i sekretarka zniknęła. Pani uprzejmie wysłuchała wyłuszczanej przeze mnie po raz czwarty sprawy i rzekła: ależ ma pan pecha, ta pani, co przyjmuje zapisy na skargi jest na urlopie, a ta co ją zastępuje, to akurat pojechała do szpitala. Więc co mam robić – pytam. Wie pan, to może ja pana zaprowadzę do dyrektora organizacyjnego. Jak rzekła tak zrobiła, weszliśmy do sekretariatu, Jadziu pan do dyrektora i pani zniknęła. Dyrektor przywitał się, poprosił, żebym usiadł i wyłuszczył z czym przychodzę. Więc wyłuszczyłem po raz piąty. W miarę opowieści dyrektor zasępił się, kiwał głową ze zrozumieniem, by w końcu oświadczyć, że on mi nie pomoże, bo wydział komunikacji mu nie podlega, ale zobaczymy kto mógłby mi pomóc. Był sekretarz, któremu już przedstawiłem się z imienia i nazwiska, co go bardzo ucieszyło, bo on tak samo miał na imię. Przywitał mnie nadzwyczaj wylewnie, uścisnął serdecznie dłoń i poprosił, żebym usiadł oraz wyłuszczył sprawę, w której on mocą sprawowanego urzędu może mi pomóc. Wyłuszczyłem po raz szósty, oczywiście za każdym razem ubarwiając opowieść o kilka szczegółów. Sekretarz przyznał mi absolutną rację, po czym wygłosił uroczystą mowę w sprawie konieczności wprowadzenia numerków, i że te numerki nie są zapewne najlepszym wyjściem, ale coś trzeba było zrobić, żeby sytuację opanować, więc zrobiono co potrafiono. Czynione są jednak wysiłki... itp. Po jakichś 10 minutach gorącej ekspiacji, uzasadniania niemocy urzędu usłyszałem wreszcie, że moja sprawa jest zupełnie wyjątkowa, no bo ten urlop, te kilometry i w ogóle i on, sekretarz, zaraz sprawdzi co da się zrobić w sprawie. Miód lał mi się na serce, bowiem chowany w czasach realnego socjalizmu wie16 działem, że słowa „zobaczymy, co da się w sprawie zrobić, oznaczają jedno, sprawa zostanie załatwiona. W końcu sekretarka połączyła sekretarza z dyrektorem wydziału, który właśnie wrócił. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak: Cześć Stasiu, co tam u ciebie słychać? Duże kolejki mówisz, ludzie zdenerwowani? Wiesz, ja ci współczuję tej harówki. Stasiu, mam taką prośbę, jest u mnie, tu padło lekko skaleczone moje niełatwe nazwisko i on ma do odebrania dowód rejestracyjny. Stasiu, wiem, że to już dziesiąty tego dnia, ale pan wziął specjalnie urlop, te dwieście pięćdziesiąt kilometrów – tu potoczyła się opowieść o moim trudzie i zmęczeniu. Dobrze Stasiu – bardzo Ci dziękuję. Pan sekretarz poprosił, bym nie myślał źle o urzędnikach, bo jak widać robią, co mogą, starają się itp. Zełgałem, że ja bym nawet nie śmiał pomyśleć źle, ponieważ nie tylko pomyślałem okropnie i plugawie o bezmyślności urzędniczej, nie tylko na usta cisnęły mi się najobrzydliwsze przekleństwa, ale dodatkowo miałem chęć zamordować ten cały zespół, tyle tylko, że po odebraniu rzeczonego dowodu rejestracyjnego. Uzbrojony w oręż, jakim była wizytówka z podpisem sekretarza, już jako osobisty znajomy i osobiście polecony udałem się do dyrektora. Urzędnik, któremu wyłuszczałem jakąś godzinę temu moją sprawę, spojrzał na mnie pytająco i kiedy dowiedział się, że dyrektor już na mnie czeka w celu załatwienia sprawy, gotów był stanąć przede mną na baczność, może nawet uniżenie pocałować w rękę, ale skończyło się na pełnym uznania i szacunku spojrzeniu, bowiem urzędnik pracowicie przeżuwał swoje drugie śniadanie, składające się z kurczęcej nóżki pieczonej i chleba, w związku z czym nijak nie mógł wyrazić głębiej swojego szacunku dla znajomego sekretarza. Dyrektor przyjął mnie z szacunkiem należnym znajomemu sekretarza, wyłuszczyłem sprawę po raz siódmy tego dnia. No tak, orzekł dyrektor, sprawa wyjątkowa, załatwić trzeba. Żebym jednak nie pomyślał, że to wszystko idzie tak bez wysiłku, zostałem w kilkunastominutowej rozmowie poinformowany o problemach z nowym systemem ewidencji, o cenie jednego stanowiska pracy, o tym, że nikt nie przewidział nawału sprowadzanych samochodów i te usprawniające pracę numerki, to wynik właśnie ogromnej ilości sprowadzonych samochodów i małych mocy przerobowych wydziału. Ja tam pomyślałem swoje – o urzędniczej bezmyślności, o zaledwie 3 z 5 stanowiskach czynnych, o możliwości wydłużonego dnia pracy, ale w końcu nie byłem dyrektorem wydziału, więc milczałem. W końcu oddałem tzw. miękki dowód z poleceniem dyskretnego przyjścia za jakąś godzinkę, bo wie pan, ci z kolejki bardzo się awanturują, mogą nawet nie wpuścić itp. Po godzinie przyszedłem, świeżutki dowód pachniał jeszcze urzędowymi pieczęciami, podpisałem co trzeba. No i co? Gdyby nie ten realny socjalizm w najczystszej postaci, to sprawę bym załatwił szast – prast, nie poznał tylu ludzi, nie wysłuchał tylu opowieści i sam nie opowiadał siedem razy tego samego. Oraz miałbym wolne trzy godziny w ponury jesienny dzień, z którymi nie bardzo wiadomo co zrobić. Powtórzę to, co na początku – kocham realny socjalizm. Ale zełgałem... Zgred Posłuchaj o swoim mieście Pracownia Regionalna przy Kwidzyńskim Centrum Kultury działa od listopada 2003 roku. Jest swoistym zaczątkiem muzeum historii Kwidzyna. Jej podstawowym zadaniem jest gromadzenie i udostępnianie zbiorów oraz wszelkich wydawnictw i pamiątek związanych z historią Kwidzyna. Są to głównie książki (wśród nich publikacje niemieckojęzyczne), czasopisma, zbiory kartograficzne (plany, mapy, grafika), widokówki, fotografie, przeźrocza, taśmy magnetofonowe i wideo. Działalność Pracowni to również popularyzowanie historii. 8 grudnia 2005 roku dzięki Pracowni, na rynku wydawniczym ukazała się płyta CD audio, pt. „Posłuchaj o swoim mieście”. Oferowane wydawnictwo zawarte jest na dwóch krążkach i prezentuje, w formie gawędy, „wycinki” z historii Kwidzyna. Do czytania przygotowanego materiału zaproszeni zostali polscy aktorzy, przyciągający słuchaczy bardzo charakterystycznym głosem. Na płycie występują: Krzysztof Kołbasiuk i Jacek Borcuch. Zaproszenie przyjęli również Robert Gonera, Janusz Zakrzeński oraz Marcin Bosak (znani z serialu „M jak Miłość”). Całość została zilustrowana muzyką, skomponowaną specjalnie przez Marka Żurawskiego. Wydawnictwo jest bardzo profesjonalnie wydane i przygotowane. Zawiera w sumie ponad 90 minut nagrań. Płyta ukazała się w nakładzie 1000 sztuk, a duże zainteresowanie sprawiło, że jest to niemal jak Limited edition. Płyta CD „Posłuchaj o swoim mieście” powstała 17 dzięki projektowi pod tym samym tytułem, który współfinansowany został ze środków Ministerstwa Kultury w ramach programu operacyjnego „Rozwój inicjatyw lokalnych”. Wyda- nie wsparły również lokalne firmy: SMI, Global Speed Electronics, Powiślański Bank Spółdzielczy, firma Gracomm, P.P.H.U. „Zaspa” oraz Mop Serwis. „Posłuchaj o swoim mieście – teksty z historii Kwidzyna czytają znani polscy aktorzy”. Wydawnictwo na dwóch krążkach CD jest do nabycia w kasie kinoteatru oraz Hoteliku WWW w budynku Kwidzyńskiego Centrum Kultury przy ul.11 Listopada 13. Cena jednego kompletu to 20 zł. Dochód ze sprzedaży płyty w całości przeznaczony jest na rozwój Pracowni. Może warto zakupić taką płytę dla znajomych, przyjaciół czy krewnych? Polecam serdecznie. Justyna Liguz Szkic do dziejów Kościoła w Nebrowie Wielkim Tradycje chrześcijańskie dawnej Pomezanii są dużo starsze od Nebrowa Wielkiego założonego w 1285 r. przez Fryderyka z Nawry. Powszechnie uważa się, że obszar zamieszkały przez plemiona pruskie znalazł się w zasięgu uniwersalistycznego władztwa papieskiego w 1206 r., chociaż już w 996 r. miała miejsce pionierska próba chrystianizacyjna. Zakończyła się ona jednak niepowodzeniem, podobnie jak wyprawa Brunona z Kwerfurtu (1008-1009), misja benedyktyńska z Płocka (1138-1149) czy podróż misyjna biskupa Henryka Zadzika w 1141 r. Dla blisko osiemsetletniej historii Kościoła na tym obszarze można przyjąć narzucającą się w oczywisty sposób periodyzację, z trzema wyraźnie wyodrębnionymi okresami: przedreformacyjnym, ewangelickim i katolickim. Pierwszy okres, trwający do 1525 r., rozpoczęło powołanie tzw. misji pruskiej przez papieża Innocentego III (1198-1216) w bulli z 26 października 1206 r., w której wezwał kler polski do wsparcia wysiłków misyjnych podjętych przez mnichów z zakonu cysterskiego w Łeknie. Pierwsi misjonarze udali się w okolice Elbląga, gdzie wkrótce zostali uwięzieni przez pogan. Za nimi pośpieszył inny mnich, Boguchwał, który przyjęty życzliwie przez lokalnego naczelnika, doprowadził nie tylko do uwolnienia współbraci, ale podczas kolejnej wyprawy do Prus nawrócił dwu plemiennych przywódców o imionach Waldeo i Suder. Misjonarzy wspierał właściciel Radzynia, Krystyn. Po śmierci Boguchwała jego dzieło kontynuowali inni członkowie zgromadzenia, Chrystian i Filip, których, wobec zastrzeżeń kapituły generalnej, papież Innocenty III oddał pod opiekę arcybiskupa gnieźnieńskiego, Henryka Kietlicza. Otrzymali oni jednocześnie papieskie zezwolenie na dalsze szerzenie wiary w Prusach. Zapewne w tym czasie istniał już regularny klasztor cysterski z siedzibą w Zantyrze, którego opatem został Chrystian. Zgodnie z tym, co zawarł w swej bulli z 10 sierpnia 1212 r. Innocenty III, należy założyć, że misja rozwijała się pomyślnie. Wkrótce jednak męczeńską śmierć poniósł Filip. Mimo to Chrystianowi udało się nawrócić dwu kolejnych naczelników pruskich: Surwabunę i Warpodę. Działania te doprowadziły do tego, że w 1216 r. cała zachodnia Pomezania mogła uchodzić za schrystianizowaną. Utworzone zostało również biskupstwo pruskie ze stolicą w Zantyrze. Pierwszym biskupem został oczywiście Chrystian. W 1218 r. papież Honoriusz III (1216-1227) rozważał możliwość utworzenia na terenie Prus 2-3 biskupstw, jednak plany te okazały się przedwczesne wobec faktu, że akcja misyjna ograniczała się w tym czasie do pogranicza pomorsko-pruskiego, nie wykraczając poza granice Pomezanii i Pogezanii. Czynnikiem, który w istotny sposób wpływał na zahamowanie procesu chrystianizacji Prus, stawał się narastający opór miejscowej ludności. W konsekwencji doprowadziło to do zaostrzenia konfliktów, wyrażających się z jednej strony prześladowaniami neofitów przez ich pogańskich pobratymców, a z drugiej – zbrojnymi represjami kierowanymi przez biskupa Chrystiana do Prus w celu obrony nowo nawróconych. To powodowało z kolei podejmowanie przez Prusów wypraw odwetowych. Do pierwszej z nich doszło w 1220 r. W odpowiedzi książęta polscy zrewanżowali się najazdami zorganizowanymi w 1222 i 1223 r. Mając na uwadze zabezpieczenie granicy pruskiej, próbowano sformować w nadgranicznych grodach pomorskich i mazowieckich stałą stróżę rycerską. Kiedy krok ten okazał się fiaskiem, za radą biskupa Chrystiana postanowiono powierzyć rycerzom zakonnym obronę zagrożonych terenów. W 1228 r. w Dobrzyniu nad Wisłą osadzony został oddział 15 rycerzy z mistrzem Brunonem na czele. Bilans kilkuletniej działalności dobrzyńców był jednak na tyle mizerny, że w 1235 r. zostali oni wchłonięci przez zakon krzyżacki. Również w 1228 r. pojawił się na Pomorzu Gdańskim rycerski zakon kalatrawensów z Hiszpanii. Książę Świętopełk osadził zakonników w Tymawie. Podobnie jak Bracia Dobrzyńscy, również kalatrawensi nie zdołali wiele zdziałać. Wkrótce ten nieliczny konwent zniknął, nie pozostawiając po sobie śladu. Dopiero sprowadzenie przez Konrada Mazowieckiego zakonu krzyżackiego diametralnie zmieniło sy18 tuację. Krzyżacy w sposób systematyczny i zorganizowany zaczęli podbój plemion pruskich. Bardzo szybko doszło też do zatargów między nimi a biskupem Chrystianem o wpływy i władzę na zdobytych przez nich terytoriach. Już 3 sierpnia 1234 r. Zakon otrzymał od papieża Grzegorza IX (1227-1241) nadanie ziem pruskich. O ostatecznej porażce Chrystiana zadecydowały przede wszystkim krzyżackie sukcesy w opanowaniu plemion pruskich ale również to, że biskup na długi czas popadł w niewolę pruską. Jego ambicjom i zamierzeniom kres położył planowany od 1236 r. podział biskupstwa pruskiego, wstrzymany na krótko powrotem Chrystiana z niewoli w 1238 r. Jednakże w 1243 r., działając z upoważnienia papieskiego, Wilhelm z Modeny wyznaczył granice czterech odrębnych diecezji: chełmińskiej, pomezańskiej, warmińskiej i sambijskiej. W 1245 r. zostały one podporządkowane arcybiskupstwu utworzonemu przez papieża Innocentego IV (1243-1254) dla Prus i Inflant, na którego czele stanął Albert Suerbeer. Pierwszym biskupem pomezańskim został Ernest z zakonu dominikanów. Objęcie przez niego godności opóźniło się jednak w związku z ostrym sprzeciwem dotychczasowego biskupa pruskiego, Chrystiana, a także z uwagi na toczące się walki pierwszego powstania pruskiego (1242-1248). Dopiero więc 10 stycznia 1250 r. oficjalnie zaczął piastować tę godność. Tabela 1. Biskupi pomezańscy 1246-1525 1246-1259 1260-1286 1287-1303 1303-1309 1319-1320 ERNEST ALBERT HENRYK CHRYSTIAN LUDEKO (LUDWIK) 1322-1331 RUDOLF 1333-1346 BERTOLD Z PRABUT 1347-1360 1360-1376 1377-1409 ARNOLD Z INFLANT MIKOŁAJ I Z RADAM JAN I MÖNCH Z ELBLĄGA 1409-1417 1417-1427 1428-1440 1440-1463 1466-1466 JAN II RYMANN Z DZIERZGONIA GERHARD STOLPMANN Z ELBLĄGA JAN III MEWE Z LIDZBARKA KASPAR LINKE Z DZIERZGONIA MIKOŁAJ II 1467-1478 1479-1501 1502-1521 WINCENTY KIEŁBASA JAN IV KIERSTANI HIOB DOBENECK 1521-1523 ACHILLES DE GROSSIS 1523-1523 MIKOŁAJ RUDOLF DE MEDICI 1523-1529 ERHARD VON QUEIS - dominikanin - franciszkanin - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki, wybrany przez kapitułę w 1309 r. - duchowny krzyżacki, wybrany przez kapitułę w 1320 r. - duchowny krzyżacki, wybrany przez kapitułę w 1331 r. - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki, wybrany przez kapitułę w 1376 r. - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki sze Nebrowo Wielkie. Sytuacji tej nie zmieniło wydzielenie z niego, 9 stycznia 1286 r., uposażenia dla utworzonej właśnie kapituły w postaci trzeciej części należącego do biskupa terytorium. Obejmowało ono głównie wschodnią połać posiadłości biskupich (na Żuławie Kwidzyńskiej, w zachodniej części Pomezanii biskupiej, wsiami kapitulnymi były Rusinowo i Kaniczki). Więc okolice przyszłego Nebrowa nadal pozostawały w bezpośrednim władaniu biskupa pomezańskiego. Częste najazdy organizowane przez pruskich wodzów w 2 poł. XIII w. uniemożliwiały wcześniejsze powstanie wsi. Taka pustosząca Pomezanię wyprawa miała miejsce w 1261 lub 1262 r. Około 1270 r. dominium pomezańskie zostało z kolei złupione przez walczącego z Krzyżakami Mściwoja II, a w 1277 r. przez Skomanda. Dopiero w 1283 r., po ostatecznym stłumieniu powstania Prusów, pojawiły się właściwe warunki do szerszych działań kolonizacyjnych. Prawdopodobnie wówczas, tj. w 1285 r. rycerz Fryderyk z Nawry, współpracujący z zarządcą dominium biskupiego - Dytrychem Stango, założył wieś. W drugiej połowie XIV wieku istniała już w niej parafia podlegająca oczywiście biskupowi pomezańskiemu, podobnie jak sąsiadująca z nią parafia w Wiślinach. Natomiast istniejący w tym czasie kościół w Rusinowie należał do kapituły. Wymienione przypadki świadczą o wyjątkowym skupieniu obiektów sakralnych w południowej części Żuławy Kwidzyńskiej, przemawiając za stosunkowo gęstym osadnictwem w tym rejonie oraz intensywną penetracją ze strony Kościoła, identycznie, jak w całej Pomezanii, gdzie parafia obejmowała średnio 2,5 osady. - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki - duchowny krzyżacki, wybrany przez kapitułę w 1364 r. - duchowny świecki - duchowny krzyżacki - augustianin, następnie duchowny krzyżacki - duchowny świecki, kardynał, nie pojawił się w diecezji - duchowny świecki, kardynał, nie pojawił się w diecezji - duchowny krzyżacki, nie zatwierdzony przez papieża Źródło: H. Cramer, Geschichte des vormaligen Bistums Pomesanien, Marienwerder 1884; M. Glauert, Das Domkapitel von Pomesanien (1284-1527), Toruń 2003; A. Radzimiński, Biskupstwa państwa krzyżackiego wPrusach XIII-XV wieku. Z dziejów organizacji kościelnej i duchowieństwa, Toruń 1999. W marcu 1250 r. rozpoczęły się pertraktacje biskupa z Zakonem Krzyżackim w sprawie podziału diecezji. Rokowania te zakończyła ugoda zawarta 22 grudnia 1254 r., zgodnie z którą Ernest przyjął pod swoje bezpośrednie władztwo (dominium) południowo-zachodnią część, stanowiącą jedną trzecią obszaru całej diecezji. W skład dominium biskupiego weszły tereny, na których powstało później- Źródło: A. Radzimiński, Biskupstwa państwa krzyżackiego w Prusach XIII-XV wieku. Z dziejów organizacji kościelnej i duchowieństwa, Toruń 1999. Pierwszy kościół w Nebrowie Wielkim usytuowany był na dzisiejszej granicy z Nebrowem Małym. W 1396 r. parafią zarządzał proboszcz Mikołaj. Wiele wskazuje na to, że na przełomie XIV i XV wieku przy kościele funkcjonowała szkoła parafialna (pi19 sałem o tym w: „Schody Kawowe” nr 4/24 (rok VI) październik-grudzień 2005, s.4). Świadczy o tym wzmianka z 1393 r. o rektorze Mikołaju. Zbieżność imion może sugerować, że to sam proboszcz pełnił tę funkcję. Warto jeszcze dodać, że w owym czasie rektor związany był nie tylko z uniwersytetem, ale oznaczał również osobę kierującą szkołą parafialną. Dodatkowym argumentem przemawiającym za istnieniem w Nebrowie tego typu placówki jest fakt, że między rokiem 1379 a 1417 odnotowanych zostało kilka przypadków przyjęć osób pochodzących z Nebrowa na uniwersytety w Pradze, Lipsku i Wiedniu. W dokumencie biskupa elekta Gerharda Stolpmanna z 22 grudnia 1417 r. wystąpił Mikołaj Rosenaw de Nebraw. Trudno dociec, czy, pojawiający się jako świadek w akcie biskupa Jana I Möncha z 13 stycznia 1393 r., kapłan Mikołaj z Nebrowa (Nicolaus Nebrow) oraz poświadczony 21 października 1421 r. jako wikariusz katedralny Mikołaj Nebrau (Nicolaus Nebraw) a także wymieniony wyżej Mikołaj Rosenaw de Nebraw, to jedna i ta sama osoba. Gdyby można było powiązać ją jeszcze ze wspomnianym wyżej rektorem szkoły, to okazałoby się, że mielibyśmy do czynienia z postacią zupełnie wyjątkową w historii miejscowości. W 1445 r. parafia obsadzona była przez plebana Konrada Bitschina, znanego kontynuatora kroniki pruskiej Piotra Dusburga. Kościół musiał więc wówczas jeszcze funkcjonować, choć zapewne mocno nadwerężony powodziami z 1421 i 1427 r. Natomiast zupełne milczenie źródeł wskazuje na to, że szkoła parafialna prawdopodobnie już w tym czasie nie prowadziła działalności. Wkrótce podobny los spotkał parafię. Nie wiadomo, które wydarzenie, czy wojna trzynastoletnia, czy może jedna z kolejnych powodzi, spowodowało zniszczenie budynku kościoła. Jego pozostałości odkryto w 1799 r. W każdym razie w pierwszej połowie XVI w. parafia nie była obsadzona. Kapłana nie było również w Rusinowie, chociaż parafia istniała tam nadal. Natomiast nie wspomina się nic o kościele w Wiślinach, który prawdopodobnie zniszczony przez jeden z wylewów Wisły, nigdy nie został odbudowany. Najbliżej działający kościół mieścił się zatem w Gardei. Początki ewangelickiego okresu w historii Kościoła w Nebrowie Wielkim związane są z postanowieniami traktatu krakowskiego z 1525 r. Na jego mocy Prusy Krzyżackie uległy sekularyzacji, przekształcając się w Prusy Książęce. Zakon Krzyżacki został rozwiązany. Książę Albrecht Hohenzollern, a wraz z nim jego poddani, przeszli na luteranizm. Gorącym zwolennikiem sekularyzacji pozostawał ówczesny biskup pomezański, Erhard Queis. Uczestniczył on w rokowaniach krakowskich, a następnie asystował Albrechtowi Hohezollernowi podczas składania hołdu królowi polskiemu, Zygmuntowi Staremu. Mimo twardego oporu kapituły, nieugięcie trwał przy protestantyzmie. Po Erhardzie Queisie diecezję obejmowali kolejni biskupi luterańscy: Paul Speratus (1530-1551), Georg von Venediger (1567-1574) oraz Johann Wi- gand (1575-1587), po czym urząd ten w toku reformacji zanikł. W to miejsce książę margrabia Jerzy Fryderyk powołał generalnego superintendenta obok istniejącego już konsystorza pomezańskiego z siedzibą w Zalewie. Terytorium tej części diecezji, która znalazła się Prusach Książęcych, zostało podzielone na okręgi zwane kapitanatami (kwidzyński, prabucki i szymbarcki), na czele których stali hauptmani, mający charakter urzędników stanowych. Jeszcze biskup Queis zrezygnował z zarządu dobrami Pomezanii biskupiej. Zniszczone przez wojny i powodzie Nebrowo Wielkie znajdowało się w stanie upadku. W 1550 r. rozpadł się kolejny kościół. Wiernymi opiekowała się od 1547 r. gmina luterańska w Nowem, administrowana przez Georga Popitzera. Wkrótce podjęte zostały starania o reaktywowanie kościoła, tym razem już protestanckiego, w samym Nebrowie. W związku z tym wymieniany jest jako miejscowy pastor, urzędujący jeszcze przed 1569 r., niejaki Leukenroth. Natomiast nie podjęto żadnych działań w celu przywrócenia parafii w Rusinowie i dziś mało kto wie, że w tej miejscowości kiedykolwiek istniał kościół. W 1543 r. biskup Paul Speratus, w celu zagospodarowania wyludnionego Nebrowa, sprzedał na prawie chełmińskim sołectwo Simonowi Kuschowi, wydzierżawiając jednocześnie 43 łany nowym mieszkańcom. Nadanie to jednak okazało się nietrwałe. Dopiero w 1580 r. na prawie emfiteutycznym wydzierżawiono 41 łanów 21 chłopom. Dwa łany przewidziano jako uposażenie kościoła. W 1587 r. parafia została obsadzona przez pastora Paula Streita. Jego pierwszoplanowym zadaniem stało się wzniesienie świątyni. Budowę rozpoczęto jeszcze przed przybyciem proboszcza do Nebrowa, bowiem 23 lipca 1585 r. podjęte zostały kroki w celu zwiezienia drewna na budowę z sadlińskich lasów. Prace zakończono w 1590 r. W tym czasie przy kościele powstała również szkoła, na której potrzebę wskazywano w sprawozdaniu wizytatorskim z 1586 r. Jako placówka wyznaniowa przetrwała ona do 1808 r., kiedy podporządkowana organom państwa (Ministerstwu Spraw Wewnetrznych, a od 1817 r. – nowemu ministerstwu dla Spraw Duchowieństwa, Szkolnictwa i Zdrowia), zaczęła pełnić funkcję szkoły publicznej. Tabela 2. Pastorzy ewangeliccy parafii w Nebrowie Wielkim 1587-1610 1611-1612 1612-1624 1624-1642 1642-1649 1649-1702 1702-1737 1737-1760 1761-1792 1793-1838 1838-1868 1868-1886 1888-1890 1890-1919 1920-1931 1932-1945 1945-1945 PAUL STREIT JOHANNES DONATUS ANDREAS KOFNATIUS HEINRICH SCHÜTZ VALENTIN THOMAE CASPAR SAMLAND JOHANN GOTTFRIED JOHANN GEORG LEHMANN MICHAEL GEORG NEBE JOHANN WILHELM ZITTERLAND KARL FRIEDRICH SKRZECZKA JOHANN THOMAS KOPP JULIUS NIESZYTKA SIEGFRIED JOHHAN GUSTAV EBEL EDUARD GALOW ERNST KOLODZIEYCZIK (?) HARDER Źródło: F. Moeller, Altpreussisches evangelisches Pfarrenbuch von der Reformation bis zur Vertreibung im Jahre 1945, Hamburg 1968. 20 Z 1608 r. pochodzi pierwsza wzmianka o wsiach należących do parafii. Tworzyły ją wówczas: Nebrowo. Wiśliny, Kaniczki, Glina, Rusinowo, Bronisławowo, Kile i Okrągła Łąka. Okresowo przynależały również w 1625 r. Karpiny a w 1783 r. - Wełcz. Parafia obsługiwała ponadto ewangelików z Nowego, którym Polacy w 1590 r. odebrali kościół a pastora przepędzili. 11 lipca 1624 r. pożar strawił budynek kościelny. Spłonęła również księga parafialna. Bardzo szybko stanęła nowa konstrukcja świątyni z muru pruskiego. Już w październiku 1625 r. pod posadzką przed ołtarzem pochowany został syn ówczesnego proboszcza, Hainricha Schütza. W 1689 r. wykonany został przez ludwisarza z Gdańska, Absaloma Wittwerka, dzwon, który do dzisiaj znajduje się na wieży kościelnej. W połowie XVIII w., przy wsparciu króla pruskiego Wilhelma I, wzniesione zostały nowe zabudowania parafialne. 24 lipca 1743 r. stanęła plebania i budynki gospodarcze, natomiast 18 lipca 1747 r. ukończona została ceglana, bezstylowa bryła kościoła. Proboszcz dysponował w nim 546 miejscami: 72 miejsca wolne od opłat zarezerwowane były dla proboszcza, organisty, władz kościelnych, służby kościelnej oraz dla szkoły. Pozostałe każdy mógł wykupić za 3 gr. Cały dochód wynosił 64 guldeny i 18 groszy. Na chórze naprzeciwko ołtarza znajdowały się miejsca właścicieli folwarku w Okrągłej Łące, rodziny von Rothe, pochodzącej z Holandii. Na Nebrowo Wielkie przypadało 38 miejsc, Nebrowo Małe – 32, Wiśliny – 81, Kaniczki – 77, Bronisławowo – 62, osadę Kile – 3, folwark w Okrągłej Łace – 9, wieś Okrągłą Łąkę – 72, Rusinowo – 37, Glinę – 87, Rundzieczki – 2. Dla Niemieckiego Bractwa z polskiego Wełcza przydzielono 5 miejsc, a dla ewangelików z Nowego – 21. Miejsce pod amboną wykupił mistrz wałowy Friedrich Wilhelm Kuhr z Wiślin. W 1771 r. zamontował na niej ufundowaną przez siebie tablicę. Na jego życzenie miejsce to zostało wpisane w kościelny rejestr jako królewskie, zarezerwowane wyłącznie dla mistrzów wałowych. Zmarłych grzebano na cmentarzu położonym w pobliżu lokalizacji pierwszego kościoła, na granicy Wielkiego i Małego Nebrowa. Od 1624 r. mieszkańcy Bronisławowa i Okrągłej Łąki posiadali własne nekropolie. Około 1760 r. również inne miejscowości założyły osobne cmentarze. Od 1710 r. pochówków dokonywano także przy samym kościele. Jak wiadomo, wyznawcy protestanccy podporządkowani byli swemu władcy. Z początkiem XIX stulecia nadzór nad kościołem sprawował w jego imieniu minister dla spraw wyznań, szkolnych i medycznych. Na szczeblu prowincji funkcję tę pełnił powołany na mocy zarządzenia z 30 kwietnia 1815 r. konsystorz do spraw kościelnych i szkolnych, na czele którego stał nadprezydent prowincji, w przypadku prowincji zachodniopruskiej, urzędujący najpierw w Gdańsku a następnie w Królewcu. W 1825 r. nastąpił podział na konsystorz do spraw duchowieństwa ewangelickiego oraz prowincjonalne kolegium szkolne, którym nadal przewodniczył nadprezydent. Tabela 3. Uposażenie Jacoba Grunau’a - nauczyciela, organisty i zakrystiana w Nebrowie Wielkim według wokacji z 1680 r. jako zakrystian - za prowadzenie rejestru i rachunków - za zmywanie kościoła - za 100 sztuk opłatków - od każdego ojca chrzestnego - za list zapraszający w kumy - za list zapraszający na ślub - za ślub - za każdego zmarłego w parafii - jeśli wołano go do zmarłego z obcej wioski - za każde dzwonienie trwające Ľ godziny - jeśli dzwonił dłużej 4 guldeny 4 guldeny 6 groszy 3 grosze 3-6 groszy 6 groszy 1 gulden 1 gulden 2 guldeny 3 grosze 6 groszy jako organista - wynagrodzenie zasadnicze - Häkergeld* - za granie na ślubie - za granie na pogrzebie 40 guldenów 20 guldenów 1 ˝ - 2 guldenów 3 guldeny jako kantor - wynagrodzenie zasadnicze - za śpiew od granicy wsi do miejsca pochówku 40 guldenów 1 ˝ guldena jako nauczyciel - za naukę dziecka z sąsiedztwa - za naukę dziecka z rodziny innej niż chłopska (np. ogrodnicy, posiadacze bud i kramów) - za nauczanie więcej niż katechizmu, liczenia i pisania - od jednego pisma - przy przesyłaniu rachunków i dokumentów w danej sprawie - przy sprzedaży zagrody i ziemi łącznie z dokumentem w tej sprawie - w trzech ważnych dniach postnych - jeden raz do roku danina z okazji świąt Bożego i Wielkanocy 1 ˝ grosza 2 grosze 3-6 groszy 18-30 groszy 6 florenów 6 guldenów po 1 ˝ guldena pieniądze i mięso Źródło: E. Wernicke, Kreis Marienwerder. Aus der Geschichte des Landkreises bis zum 19. Jahrhundert, Hamburg 1979. * Opłata w ramach dziesięciny kościelnej, której nazwa pochodzi od słowa Haken – hak, oznaczającego pruską jednostkę miary powierzchni ziemi równej ⅔ łana (ok. 11,3 ha). Od 1845 r. powoływanie przewodniczącego konsystorza ewangelickiego przekazane zostało wyłącznej kompetencji króla. Do uprawnień konsystorza należało zatwierdzanie osób powołanych przez gminy na stanowiska duchowne, wprowadzanie ich na urząd oraz dozór nad ich działalnością i obyczajowością. W XIX w. obok ewangelików wieś zamieszkiwała także ludność katolicka, przy czym nie należy kojarzyć jej wyłącznie z narodowością polską. Na mocy decyzji papieża Piusa IX (1846-1878) z 11 maja 1859 r. została ona podporządkowana administracyjnie parafii rzymsko-katolickiej w Nowem (diecezja chełmińska). Katolicy z Rusinowa i Okrągłej Łąki przypisani zostali parafii w Mokrem. Z kolei kościołowi ewangelickiemu w Nebrowie Wielkim podlegała ludność niemiecka, zamieszkująca Wielki i Mały Wełcz, która znalazła się na obszarze państwa polskiego po zmianie granic w 1918 r. Gdy zachodziła potrzeba, proboszcz z Nebrowa wyjeżdżał do Wełcza, by spełnić posługę wobec miejscowych protestantów. W okresie międzywojennym parafia nebrowska była jedną z szesnastu parafii ewangelickich funkcjonujących w powiecie kwidzyńskim. W 1928 r. katolicy z okolicznych wsi, którzy stanowili blisko 10% ogółu mieszkańców, pobudowali w Nebrowie niewielki, neobarokowy kościółek z pięciokątnym prezbiterium oraz sygnaturką. Działkę pod jego lokalizację ofiarował niemiecki katolik, Carl Hasselberg. Kościół nie posiadał stałej obsady kapłańskiej. Nabożeństwa odprawiali księża z Kwidzyna, między innymi proboszcz tamtejszej parafii, Franciszek Pruss. Jednak pochówki zmarłych dokonywane były na cmentarzu katolickim w Kwidzynie, dokąd zwłoki przewożono najczęściej w specjalnym wagonie, kursującej od 1901 r. kolejki wąskotorowej. 21 Tabela 4. Ewangelicy i katolicy w miejscowościach należących do parafii Nebrowo Wielkie w drugiej połowie XIX i początkach XX wieku MIEJSCOWOŚĆ ogółem 1864 ewangelicy l. bz. % katolicy l. bz. % ogółem 1910 ewangelicy l. bz. % katolicy l. bz. % Nebrowo Wielkie Nebrowo Małe Glina Rusinowo Bronisławowo Kaniczki Wiśliny Okrągła Łąka 262 247 403 177 386 496 424 375 221 235 335 143 370 409 377 356 84.4 95.1 83.1 80.8 95.6 82.5 88.9 94.9 39 12 68 34 6 85 47 13 14.9 4.9 16.9 19.2 1.6 17.1 11.1 3.5 395 202 319 195 586 524 399 556 304 156 286 179 574 446 351 533 77.0 77.2 89.7 91.8 98.0 85.1 88.0 95.9 86 41 27 15 11 64 40 14 21.8 20.3 8.5 8.4 1.9 12.2 10.0 2.5 razem 2770 2446 89.0 304 11.0 3176 2829 89.1 298 9.4 Źródło: E. Jacobson, Topographisch-statistisches Handbuch für den Regierungbezirk Marienwerder, Danzig 1869; Der Kreis Marienwerder/Wpr. Landgemeinden und Stadt Garnsee, Hamburg 1985. Jako nieprawdziwe należy natomiast uznać pokutujące tu i ówdzie twierdzenie o mennonickim charakterze Nebrowa Wielkiego i sąsiadujących z nim wsi. Mennonici nigdy tu nie zamieszkiwali. Ich liczba w całym powiecie kwidzyńskim wynosiła w 1820 r. 504 osoby (1,5 % ogółu mieszkańców), a w 1935 r. – już tylko 210 (poniżej 0,5 %). Liczniejsze skupiska tej grupy wyznaniowej znajdowały się w północnej części Żuławy Kwidzyńskiej, w takich wsiach, jak: Podzamcze, Gurcz, Pastwa, Gniewskie Pole oraz w jeszcze kilku innych pobliskich miejscowościach. Całkowicie odosobnionym, mennonickim śladem w Nebrowie Wielkim pozostaje czteroosobowa rodzina Artura Bartla, który w latach 1929-1945 dzierżawił od Aleksandra Lipperta jedno z największych we wsi gospodarstw. Jakościowo nowa sytuacja wyznaniowa zaistniała w Nebrowie Wielkim w 1945 r. 22 stycznia, w obawie przed zbliżającą się Armią Czerwoną, ewakuowała się ludność niemiecka. Dotychczasowi mieszkańcy okolicznych wsi opuścili swe domostwa prowadzeni przez Wilhelma Witta z Nebrowa Małego. Na opuszczone tereny już od marca zaczęli napływać osadnicy najpierw z Pomorza, a później również z centralnej Polski i kresów wschodnich. W listopadzie 1945 r. w miejscowościach tworzących gminę, a więc Nebrowie Wielkim, Nebrowie Małym, Kaniczkach, Wiślinach, Glinie i Rusinowie mieszkało 215 rodzin katolickich i tylko jedna ewangelicka. Wobec tego jasne stało się, że w miejsce ewangelickiej powstanie parafia katolicka. 21 grudnia 1945 r. nastąpiło przekazanie obiektów protestanckich w Nebrowie Wielkim katolickim administratorom diecezji warmińskiej. Nie od razu jednak zapewniona została kościołowi obsada personalna. Początkowo, do kwietnia 1947 r., w każdą niedzielę dojeżdżał do wsi ksiądz Alfons Strzyżewicz z Mokrego. 3 maja 1946 r. zbór protestancki został oficjalnie przejęty przez katolików i poświęcony Matce Bożej Królowej Korony Polskiej. Do tego czasu nabożeństwa odbywały się w kaplicy św. Wojciecha. Wokół niej dokonywano również pochówków. W 1947 r. utworzona tu została placówka duszpasterska, mająca charakter ekspozytury parafii Świętej Trójcy w Kwidzynie, którą objął ksiądz Henryk Batowski. W jego dyspozycji znajdowało się beneficjum proboszczowskie, które liczyło około 17 ha ziemi. Wówczas również zainicjowano nową lokalizację pochówków, obok dawnego cmentarza protestanckiego. Pierwszy pogrzeb odbył się tam w lipcu 1947 r. Tabela 5. Księża parafii rzymsko-katolickiej w Nebrowie Wielkim w latach 1947-2005 Duszpasterze ekspozytury parafii Trójcy Przenajświętszej w Nebrowie Wielkim w latach 1947 - 1962 1947-1951 1951-1953 1953-1957 1957-1962 Henryk Batowski Giedymin Pilecki Stanisław Bogucki Józef Woźniak Proboszczowie parafii Matki Bożej Królowej Polski w Nebrowie Wielkim w latach 1962 - 2005 1962-1967 1967-1975 1975-1985 1985-1991 1991-1999 1999-2003 2003-nadal Józef Woźniak Tadeusz Truszkowski Kazimierz Mikulski Roman Chudzik Zbigniew Ci pała Józef Miciński Marek Kubecki Wikariusze parafii Matki Bożej Królowej Polski w Nebrowie Wielkim 1958-1981 1964-1967 1968-1969 1980-1982 1982-1982 1982-1983 1983-1984 1983-1985 Zenon Szerle* Tadeusz Truszkowski Wincenty Putko Jerzy Kijkowski Andrzej Kapuściński Ryszard Grzegószko Ireneusz Trochimowicz Leon Juchniewicz Źródło: J. Wiśniewski, Kościoły i kaplice na terenie byłej diecezji pomezańskiej 1243-1821 (1992), cz. II, Elbląg 1999; J. Gutmańska, Historia parafii Nebrowo Wielkie w latach 1945-1994 (maszynopis). * Administrator ekspozytury parafii w Sadlinkach Formalne utworzenie parafii nastąpiło 20 kwietnia 1962 r. Jak podkreślano w dokumencie założycielskim, chodziło o zapewnienie wiernym rozległej parafii Świętej Trójcy pełniejszej opieki duszpasterskiej. Do nowo powstałej parafii włączone zostały następujące miejscowości: Nebrowo Wielkie, Bronisławowo, Glina, Kaniczki, Nebrowo Małe, Okrągła Łąka, Rusinowo, Wiśliny, Białki, Karpiny, Olszanica i Sadlinki. W zarządzie parafialnym, obok kościoła w Nebrowie Wielkim, znajdował się kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża św. w Sadlinkach oraz kaplica św. Wojciecha również w Nebrowie Wielkim. W związku z utworzeniem w Sadlinkach odrębnej parafii, z Nebrowa wydzielone zostały wraz z Sadlinkami także Białki, Karpiny i Olszanica. Początkowo parafia znajdowała się w granicach diecezji warmińskiej z kurią w Olsztynie, natomiast w 1992 r. weszła w skład, powstałego na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus, biskupstwa elbląskiego. Obecnie nebrowscy proboszczowie obok kościoła parafialnego i kaplicy św. Wojciecha, spełniającej funkcje pogrzebowe, zarządzają także poświęconą w 1986 r. kaplicą Chrystusa Dobrego Pasterza w Okrągłej Łące oraz ukończoną w 1995 r. kaplicą św. Floriana w Bronisławowie. Piotr Obód Wykorzystana literatura: Biskup M., Labuda G., Dzieje Zakonu krzyżackiego w Prusach. Gospodarka – społeczeństwo – państwo – ideologia, Gdańsk 1986. Biskup M., Uwagi o problemie osadnictwa i sieci parafialnej w Prusach Krzyżackich w XIV i XV w., w: Opera minora. Studia z dziejów Zakonu Krzyżackiego, Prus, Polski i Krajów Nadbałtyckich, Toruń 2002, s. 151-172. Böhmeke H. B., Die Verwaltung des Regierungsbezirks Marienwerder 1920-1945, Bonn 1982. Cramer H., Geschichte des vormaligen Bistums Pomesanien, Marienwerder 1884. Der Kreis Marienwerder/Wpr. Landgemeinden und 22 Stadt Garnsee, Hamburg 1985. Glauert M., Das Domkapitel von Pomesanien (12841527), Toruń 2003. Gutmańska J., Historia parafii Nebrowo Wielkie w latach 1945-1994 (maszynopis). Jacobson E., Topographisch-statistisches Handbuch für den Regierungbezirk Marienwerder, Danzig 1869. Kwidzyn. Z dziejów miasta i okolic, pr. zb., Olsztyn 1982. Moeller F., Altpreussisches evangelisches Pfarrenbuch von der Reformation bis zur Vertreibung im Jahre 1945, Hamburg 1968. Radzimiński A., Biskupstwa państwa krzyżackiego w Prusach XIII-XV wieku. Z dziejów organizacji kościelnej i duchowieństwa, Toruń 1999. Salmonowicz S., Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa, Warszawa 2004. Übersicht der Bestandteile und Verzeichnis aller Ortschaften des Marienwerderschen Regierungsbezirks, Marienwerder 1820 (Nachdruck Hamburg 1994). Wernicke E., Kreis Marienwerder. Aus der Geschichte des Landkreises bis zum 19. Jahrhundert, Hamburg 1979. Wiśniewski J., Kościoły i kaplice na terenie byłej diecezji pomezańskiej 1243-1821 (1992), cz. I-II, Elbląg 1999. Wiśniewski J., Zarys dziejów diecezji pomezańskiej (1243-1525-1821), w: Studia Pelplińskie, R. 1990/ 1991, t. XXI-XXII, s. 113-216. rys. Marek Szynkarczyn 23 Wędrówki fotograficzne Kwidzyniaków Robert Rudnik, „Schody Kawowe” docierają także do Londynu. 24