TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 293 K iedy na początku lat sześćdziesiątych Merton zaczął w strumieniu publikowanych tekstów zabierać głos przeciwko wojnie i na rzecz pokoju i rezygnacji z przemocy, jego korespondencja odgrywała w tych staraniach rolę kluczową. Listy, które otrzymywał, informowały go na bieżąco o rosnącym zagrożeniu wojną i rodzącym się ruchu pokojowym, natomiast listy, które pisał, służyły do tworzenia sieci porozumienia na rzecz pokoju i wsparcia dla działania przez bierny opór. Sam uświadomił sobie możliwości listów poświęconych tym zagadnieniom w promowaniu wysiłków na rzecz pokoju, kiedy drukował na powielaczu i rozpowszechniał zbiory swoich Cold War Letters, a niektóre z nich włączył do Seeds of Destruction jako „Listy na czas kryzysu”. W tym rozdziale zebrano fragmenty listów Mertona do Jamesa H. Foresta i Daniela Berrigana, jak również wyjątki korespondencji Mertona z Dorothy Day, Hildegardą Goss-Mayr, Wilburem H. („Pingiem”) Ferrym oraz Johnem C. Heidbrinkiem. Razem opowiadają one historię zaangażowania Mertona na rzecz pokoju i biernego oporu. Do Jamesa H. Foresta James H. Forest, urodzony w roku 1941w Salt Lake City w stanie Utah, został w wieku lat dwudziestu zwolniony ze służby w marynarce Stanów Zjednoczonych jako obdżektor. Dołączył do pracowników ruchu The Catholic Worker, który prowadził noclegownie dla bezrobotnych i bezdomnych. Ruch wydawał także pacyfistyczne czasopismo „The Catholic Worker”, którego Forest został redaktorem. Był to dla niego początek trwającego przez całe życie zaangażowania na rzecz pokoju i biernego oporu. Opublikował wiele artykułów Mertona i kilka razy odwiedził go w Gethsemani. Pomógł powołać do życia Katolickie Stowarzyszenie Pokojowe [Catholic Peace Fellowship – CPF]. Jego korespondencja z Mertonem zaowocowała ponad osiemdziesięcioma listami od amerykańskiego trapisty. 9 sierpnia 1961 […] Tego ranka odmówiłem mszę na czas wojny. Całkiem możliwe, że się zdarzy. To bardzo dobry formularz. Nie ma w nim nigdzie obietnicy błogosławieństwa dla silnych i pozbawionych skrupułów lub żądnych gwałtu. Jedynie sugestie, byśmy się zamknęli i okazali pokorę, i nie ruszali 294 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH się z miejsca, i ufali Bogu, i mieli nadzieję na pokój, który możemy wykorzystać dla dobra naszych dusz. Nie jest to z pewnością bardzo wojownicza msza i nie prosi się w niej o to, aby kogokolwiek poraziło i powaliło na ziemię. Mówi ona natomiast, że nie musimy się przejmować zbytnio Królem Babilonu. Czy jesteśmy absolutnie pewni, że ma swą siedzibę wyłącznie w Moskwie? […] 21 października 1961 Twój list z 17 a właściwie z 18 dotarł do mnie dzisiaj. Nie otrzymałem wcześniejszego, do którego się odwołujesz, dlatego nie do końca się orientowałem, chociaż słyszałem o artykule w „Ameryce” [autorstwa jezuity L.C. McHugha, który bronił prawa do użycia broni, jeśli to konieczne, by uniemożliwić sąsiadowi wejście do własnego schronu przeciwlotniczego], który uznałem pod wieloma względami za całkowicie skandaliczny. Nie chodzi o to, że ludzie zrzekają się prawa do samoobrony, wszystko jest jednak kwestią punktu widzenia i tego, co akcentujemy. Czy mamy zamiar minimalizować i skupić całkowicie wzrok na najniższym poziomie etyki naturalnej, czy też mamy zamiar być chrześcijanami i traktować Ewangelię na serio? Jest to sprawa ogromnej wagi, ponieważ nigdy na Kościół i (tak zwany) świat chrześcijański nie przyszła w sposób tak poważny i straszny godzina sądu. Teraz stoi przed nami szansa na to, by być chrześcijanami i może to być ostatnia szansa. Jeśli ją zignorujemy, świat może zostać zniszczony lub – co bardziej prawdopodobne – przekazany w ręce świeckiego mesjanizmu, który przejmie porzucone przez nas zadanie i zrealizuje je być może z ponurą, nieludzką skutecznością, zaprowadzając powszechny pokój za cenę wolności, inteligencji, wiary, ducha i wszystkiego co jest cenne w człowieku, redukując nas do poziomu mrówek i robotów […]. […] Nie przeczę, że jeśli nie jest się w stanie praktykować biernego oporu, obrona z wykorzystaniem przemocy jest usprawiedliwiona, a nawet konieczna. Twierdzę jednak, że Kościół, duchowieństwo, katolicki apostolat świecki, katolicki nauczyciel, katolicki intelektualista, mają dzisiaj poważny moralny obowiązek zbadać znaczenie i możliwość stosowania biernego oporu nie tylko na poziomie jednostkowym, lecz także narodowym. Jeśli nie zdołamy wywiązać się z tego obowiązku, wówczas najprawdopodobniej jesteśmy zgubieni. A nie wywiązujemy się. […] TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 295 29 października 1961 Chcę, żeby ten tekst [The Machine Gun in the Fallout Shelter] dotarł do Ciebie, żebyś mógł go przynajmniej przeczytać. Chciałbym go przepchnąć przez cenzorów, jeśli to możliwe do numeru listopadowego. Błagałem ich, żeby, jeśli to możliwe, byli skłonni mi pomóc, ale to nic nie znaczy. Sądzę, że większość z nich nie ma najmniejszego pojęcia o wadze tego, co się dokonuje, a jeśli mają, kultywowali być może rodzaj świętej bezduszności, która w moim mniemaniu nie ma zbyt wiele wspólnego z Ewangelią Chrystusa lub duchem Kościoła. […] 8 listopada 1961 […] On [opat James Fox] powiedział, że byłoby dla mnie bardzo dobre, gdybym wspierał oficjalnie ruch Pax w Ameryce. Uważam, że to bardzo ważne, i bardzo chcę w tym pomóc. Rozumiesz jednak moje nieuchronne ograniczenia. […] 14 listopada 1961 […] Jest pewna luka w statucie cenzury, która zostawia mi drobną swobodę działania. Kiedy publikacja jest bardzo mała i ma ograniczony wpływ (a to nie jest zdefiniowane), artykuły do niej nie muszą przejść przez cenzurę. Ojciec Opat zdecydował, że publikację FOR [Fellowship of Reconciliation, Stowarzyszenie na rzecz Pojednania] można uznać za podpadającą pod tę kategorię. […] 29 listopada 1961 […] Nie martw się zmianą tytułów artykułów [z The Machine Gun in the Fallout Shelter na Shelter Ethics; Etyka schronu51], rozumiem dobrze. Jeśli o mnie chodzi, nie ma problemu. Potrafię także zrozumieć, że ponieważ mój punkt widzenia nie był do końca zgodny z polityką wydawniczą CW, Dorothy [Day] być może zechce w niektórych miejscach to doprecyzować. Technicznie rzecz biorąc, nie jestem w teorii absolutnym pacyfistą, chociaż dzisiaj w praktyce nie rozumiem, jak można być kimkolwiek innym, skoro wojny o ograniczonym zasięgu (nawet jeśli „sprawiedliwe”) niosą z sobą niemal pewne niebezpieczeństwo wojny jądrowej na masową skalę. Jest dla mnie absolutnie oczywiste, że sto51 Etyka schronu, w: Pasja pokoju..., s. 37–48. 296 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH imy w obliczu obowiązku, zarówno jako ludzie, jak i chrześcijanie, by starać się w każdy możliwy sposób położyć kres wojnie. Ogrom tego zadania nie może nas odstraszać. Nawet jeśli wydaje się ono niemożliwe, mimo to musimy się starać. To wymaga oczywiście ducha wiary. Bez wymiaru religijnego, nawet pacyfizm i bierny opór są względnie bez znaczenia. Nie można rezygnować z przemocy, która miałaby sens, jeśli nie ma się równocześnie wiary w Boga. To oczywiście strasznie komplikuje sprawy z powodu skandalu, polegającego na tym, że tak wielu twierdzących, że wierzą w Boga, wciąga Go w swoje wojny. Bóg jest zawsze pierwszym powołanym do armii i jest to powszechny kamień obrazy […]. Listy napisane w odpowiedzi na artykuł McHugha są naprawdę dobre. Dużą frajdę sprawiła mi lektura tej strony „Ameryki” [numer z 25 listopada 1961 z reakcjami czytelników na artykuł McHugha] i dzięki niej powietrze stało się chyba odrobinę świeższe. Uwaga nie na temat w odpowiedzi McHugha, pokazująca, że jest „realistą” i uważa Kazanie na Górze za koniec końców czysty sentymentalizm, zamyka, jeżeli o mnie chodzi, wszelką dyskusję. […] 20 grudnia 1961 […] Dobre wieści. Ojciec Opat powiedział, że jeśli napiszę list, pójdzie bez cenzury. Nie oznacza to powodzi ośmiostronicowych listów, ale tak czy owak, jeśli rzeczywiście mam coś szczególnego do powiedzenia, możesz cytować każdy list bez dalszych formalności. […] 5 stycznia 1962 […] „Commonweal” poprosił mnie o artykuł na Boże Narodzenie. Posłałem go do cenzora w październiku. Jeszcze nie został zaaprobowany. Jeden cenzor go zawetował i jest teraz od jakiegoś czasu w rękach trzeciego […]. To przykład tego, że w niektórych kwestiach trzeba starać się zachować cierpliwość. To męczące, oczywiście. Jednak to wszystko, co mogę ofiarować, w porównaniu z tym, co wy wszyscy robicie, by dzielić los ludzi biednych. Biedak to ktoś, kto musi siedzieć i czekać, i czekać, i czekać, w przychodniach, w urzędach, tam, gdzie się podpisuje papierki, na komisariatach itp. I nie ma w tej sprawie nic do gadania. Ja także mam przynajmniej ten element ubóstwa. Reszta tego, co tu mamy, nie jest tak ciężka ani tak naznaczona biedą. […] TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... [25. Cold War Letter] 297 29 stycznia 1962 To rzeczywiście opatrznościowe, że artykuł o Pokoju [Wojna nuklearna i odpowiedzialność chrześcijańska], który napisałem do bożonarodzeniowego numeru „Commonweal” został zatrzymany (przez cenzorów) i ukazuje się w tym tygodniu [9 lutego 1962], łącząc się w ten sposób ze Strajkiem Generalnym na Rzecz Pokoju. Mam głęboką nadzieję, że chociaż odrobinę pomoże. Tak czy owak, włożyłem w niego całe serce i jestem duchem z wami wszystkimi […]. Moja msza 1 lutego, w święto św. Ignacego z Antiochii, męczennika, będzie za wszystkich strajkujących wszędzie na świecie i za wszystkich, którzy łakną prawdziwego pokoju, wszystkich, którzy są gotowi nieść ciężkie brzemię, pracując cierpliwie, modląc się i ofiarując samych siebie za pokój […]. Musimy naprawdę modlić się o całkowitą i głęboką przemianę w mentalności całego świata […]. Włosiennice nie załatwią sprawy, chociaż nie ma niczego złego w umartwianiu ciała. Ale znacznie ważniejsza jest całkowita przemiana serca i całkowicie nowe spojrzenie na świat człowieka. Musimy postrzegać nasz obowiązek w stosunku do ludzkości jako całości. […] […] Wszyscy mamy wielki obowiązek uświadomić sobie głęboką potrzebę czystości duszy, to znaczy głęboką potrzebę posiadania w nas Ducha Świętego, potrzebę, by być posiadanym przez Niego. To ma pierwszeństwo przed wszystkim innym. Jeśli On żyje i działa w nas, wówczas nasze działanie będzie prawdziwe, a nasze świadectwo będzie rodzić miłość prawdy, nawet jeśli będą nas prześladować i bić dlatego, że najwidoczniej nie będziemy rozumiani. […] [31. Cold War Letter] 6 lutego 1962 […] Jedną z najbardziej problematycznych kwestii dotyczących biernego oporu jest nieuchronne uwikłanie w ukrytą agresję i prowokacje. Uważam, że jest to szczególnie prawdziwe, kiedy mamy do czynienia ze sporą liczbą elementów niereligijnych lub elementów religijnych nierozwiniętych duchowo. To ogromnie subtelne zagadnienie, musimy jednak wziąć pod uwagę to, że bierny opór, w swym aspekcie prowokacyjnym, może często wzmacniać opozycję i utwierdzać ludzi w ich ślepym 298 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH przekonaniu o własnej słuszności. Może nawet w niektórych wypadkach oddzielać ludzi od siebie i pchać ich w innym kierunku, z dala od nas i z dala od pokoju. […] 21 marca 1962 […] Trzeba nauczyć się widzieć znaczenie naszej pozornej bezużyteczności i nie poddać się z tego powodu rozczarowaniu. Bezużyteczność, brak działania, rozczarowanie to elementy świadomie zakładane jako istotna część biernego oporu. […] [69. Cold War Letter] 29 kwietnia 1962, niedziela przewodnia […] No i mamy problem. Przez długi czas spodziewałem się kłopotów z wyższymi przełożonymi i teraz je mam. Rozkazy są takie, że nie ma więcej pisania o pokoju. Jest to najwyraźniej arbitralne i niezrozumiałe, nie ma jednak wątpliwości, że muszę jak najlepiej sobie z tym poradzić. Mam nadzieję, że uda mi się przepchać tę książkę [Pokój w erze postchrześcijańskiej] na tej podstawie, że jest już napisana. Oczywiście rozkaz nie dotyczy tekstów niepublikowanych, muszę być jednak bardzo ostrożny z tym, co krąży prywatnie, jak na przykład materiały na powielaczu. Tak więc chociażby z tego powodu nie publikuj w żadnym wypadku nigdzie niczego, co piszę do Ciebie na ten temat lub na temat biernego oporu itp. To tylko uniemożliwi realizację wszystkiego, co wciąż pozostaje możliwe. Poza tym, rozkaz może jeszcze podlegać apelacji i mam nadzieję, że uda mi się uzyskać jego drobną modyfikację. Jednak zasadniczo, ucisza się mnie w kwestii wojny i pokoju […]. To odzwierciedla nieczułość na wartości chrześcijańskie i eklezjalne, i na prawdziwy sens powołania monastycznego. Powód, jaki podano, jest taki, że nie jest to właściwe zajęcie dla mnicha i że „zafałszowuje to przesłanie monastyczne”. Wyobraź sobie: uważa się, że myśl, iż mnich mógłby być do tego stopnia zatroskany kwestią wojny jądrowej, że wyraża głośno protest przeciwko wyścigowi zbrojeń, może zaszkodzić reputacji życia monastycznego. Człowieku, ja pomyślałbym, że to może najpewniej uratować ostatnie strzępy reputacji instytucji, która dla wielu jest chodzącą skamieliną […]. […] Uważa się, że mnich jest wyczulony na wewnętrzny, duchowy wymiar rzeczywistości. Jeśli niczego nie słyszy i niczego nie mówi, wówczas odnowa [Kościoła] jako całości znajdzie się w niebezpieczeństwie i może TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 299 ulec całkowitemu wyjałowieniu. Tymczasem te autorytarne umysły sądzą, że zadaniem mnicha jest nie widzieć i nie słyszeć żadnych nowych wymiarów, a jedynie wspierać już istniejące punkty widzenia dokładnie tak dalece jak to możliwe i dlatego, że zostały określone przez kogoś innego […]. Zadaniem mnicha […] staje się zatem po prostu potwierdzać jego całkowite poparcie dla oficjalizmu. Nie ma żadnej innej funkcji, może poza tą, by modlić się za to, za co każą mu się modlić: a mianowicie za cele i zamiary eklezjalnej biurokracji. Wraca do tego wyobrażenie klasztoru jako dynama. Mnich jest po to, by generować moc duchową, która będzie usprawiedliwiać wciąż na nowo już wcześniej zdecydowaną słuszność urzędników nad nim […]. Teraz pewnie zapytasz mnie: Jak godzę posłuszeństwo, prawdziwe posłuszeństwo (które jest synonimiczne z miłością) z taką sytuacją? Czy nie powinienem z hukiem otworzyć drzwi i wyjść stąd, albo powiedzieć im, żeby poszli i wskoczyli do jeziora? Przyjmijmy na potrzeby tego rozumowania, że nie wykluczałem całkowicie takiego rozwiązania. Dlaczego miałbym to zrobić? Przez wzgląd na świadectwo dla pokoju? Przez wzgląd na świadectwo dla prawdy Kościoła w jego rzeczywistości, a przeciw temu urojeniu wyobraźni? A może po prostu przez wzgląd na to, by zrobić huk i pozbyć się wszystkich napięć i rozczarowań we własnym duchu i poczuć się w stosunku do tego uczciwie? […] Jestem, gdzie jestem. Wybrałem bez przymusu ten stan i bez przymusu zdecydowałem pozostać w nim, kiedy pojawiło się pytanie o możliwą zmianę. Jeśli jestem elementem zaburzającym ład i spokój, niech tak będzie. Nie robię hałasu o to, że taki jestem, lecz o to, co dyktuje mi moje sumienie i o to, że robię to, nie szukając w tym własnego interesu. Oznacza to akceptację wszystkich ograniczeń, jakie może nałożyć na mnie władza, nie dlatego, że nałożyła je władza, nie dlatego, że mogę lub nie mogę zgodzić się z pozornymi racjami, jakie przemawiają za tym, by narzucić mi te ograniczenia, lecz z miłości do Boga, który posługuje się tymi rzeczami, by osiągnąć cel, którego ja sam nie mogę obecnie dostrzec lub pojąć. […] [Około] 14 czerwca 1962 […] Złożyłem apelację w sprawie mojej książki do Generała Zakonu, on jednak powtórzył swój rozkaz stanowczo i wyraźnie: nie mam publikować niczego więcej na temat wojny i pokoju. Zadenuncjował mnie przed 300 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH nim jakiś amerykański opat, któremu ktoś w służbach wywiadowczych powiedział, że piszę dla „wydawnictwa kontrolowanego przez komunistów” („The Catholic Worker”). Nie wiedziałeś, że jesteś kontrolowany przez komunistów, prawda? […] Forest napisał, że uważa, iż Merton w swoich staraniach, by zadowolić cenzorów, kluczy i nie mówi tego, co naprawdę myśli. 7 lipca 1962 Dziękuję za Twój długi list i uwagi o książce. To pokazuje, w jakie kłopoty pakuje się człowiek, starając się napisać książkę, która przejdzie przez cenzorów i równocześnie coś powie. Kluczyłem we wszystkich kierunkach, by doprecyzować każde twierdzenie i wszystko zrównoważyć […]. Na dłuższą metę rezultat tego to mniej więcej zero. […] Gordon Zahn ma rację mówiąc, że jest to obowiązek świeckich i że świeccy mają tu pole manewru. Jakkolwiek by było, wam biskupi niewiele mogą zrobić. […] 22 września 1962 […] Odbijamy teraz na powielaczu obszerniejsze wydanie Cold War Letters i prześlę ci kilka. Nie ma zastrzeżeń co do wysyłki tego do Europy, gdzie ludzie generalnie są inteligentniejsi, jeśli chodzi o pokój, niż tutaj. […] Tak czy owak, przyłączam się oficjalnie do FOR [Fellowship of Reconciliation], co jest dość oczywiste. Czytam rękopis Ojca [Alfreda] Delpa zabitego przez Hitlera. Straszny dokument. Wyjdzie w przyszłym roku, jak myślę, i wtedy zobaczysz. […] 7 listopada 1962 […] Dwuznaczna postawa tak wielu katolików w kwestii wojny lub, co jeszcze gorsze, autentyczna wojowniczość większości z nich to bardzo poważny symptom choroby duchowej w naszym społeczeństwie. To znak tego, że katolicy nie są w stanie sprostać duchowemu wyzwaniu czasu […]. A zatem idzie w rzeczywistości o to, by uznać prawo indywidualnego sumienia do tego, by ocenić fakty w danej sprawie, jak i zasady wojny sprawiedliwej. Twierdzić, że duchowieństwo może powiedzieć laikatowi, TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 301 że jest zobowiązany walczyć, ponieważ tak mówi Pentagon lub tygodnik „Time” to dla mnie całkowita porażka chrześcijaństwa, poddanie się najgorszemu rodzajowi sekularyzmu, oddanie sumienia chrześcijańskiego na służbę nikczemnej i anonimowej władzy świeckiej. Mamy przy tym mocne podstawy, by sądzić, że w czasie korzystania z tej władzy, moralność, której się trzymamy, jest ignorowana, a czasami wyśmiewana. Jest pewne, że niektórzy z tych, co mają największą władzę, niektórzy z tych, co naciskają guziki, naprawdę uważają kwestię moralną w wojnie jądrowej za „nieistotną”. Jedyne, co się liczy, to „dorwać ich jako pierwsi”. Podporządkować sumienie chrześcijańskie decyzjom takich ludzi to rażąca zdrada. […] 17 stycznia 1963 […] Myślę, że dobrze byłoby, gdyby ruch biernego oporu mógł zyskać coraz mocniejszą podstawę i głębsze, duchowe korzenie […]. Musimy się naprawdę zabrać do pracy nad teologicznymi i duchowymi podstawami ahinsy i powiązać je z Ewangelią w taki sposób, że nie będzie wątpliwości co do istnienia pod tym względem chrześcijańskiego obowiązku. […] 27 marca 1963 […] Stąd tak ważni są ludzie stosujący bierny opór, którzy są rzeczywiście obdżektorami, nie tylko jeśli chodzi o wojnę jądrową, lecz w stosunku do wszystkiego, co prowadzi do niej lub jej towarzyszy w tej samej ogólnej atmosferze przemocy i przestępczości. Uważam, że perspektywy ruchu biernego oporu trzeba poszerzyć we wszystkich kierunkach, tak że stanie się autentycznym i głębokim ruchem duchowym i siłą do życia w tym naprawdę gnijącym i skorumpowanym świecie. […] 17 kwietnia 1963 […] Jestem bardzo szczęśliwy z powodu tego, że encyklika [Pacem in terris] mówi wyraźnie, iż „wojna nie może być instrumentem sprawiedliwości” w kontekście zbrojeń nuklearnych. Papież ma szczęście, że jego teksty nie muszą być aprobowane przez cenzorów naszego zakonu, bo inaczej by mu ich nie przepuścili! […] 26 kwietnia 1963 […] Chyba mówiłem Ci, że pisałem do Opata Generalnego i powiedziałem, że to dobrze, iż papież Jan nie musi poddawać swoich encyklik 302 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH ocenie cenzorów, i czy w związku z tym mogę zacząć od nowa? Dam Ci znać, co się dzieje. […] 7 lipca 1963 […] Tak, strata papieża jest wielka, lecz w ciągu czterech i pół roku wykonał zdumiewającą pracę. Rzeczywiście działał w nim Duch Święty i mam nadzieję, że będzie tak również w czasie konklawe i w odniesieniu do następnego papieża, ktokolwiek nim będzie. Zawsze podobał mi się Montini, ale podejrzewam, że za plecami ma ludzi, którzy są przeciwko niemu. Lercaro mógłby być dobry. Ale myślę, że najlepiej byłoby, gdybyśmy dostali jeszcze jednego jak papież Jan, czarnego konia, którego nie uważano za zbyt postępowego. […] 20 maja 1964 […] Była tutaj w sobotę grupa hibakusza [osoby, które przeżyły atak jądrowy na Hiroszimę i podróżujące po świecie z wezwaniem do pokoju]. Miałem ich u siebie w domu i rozmawialiśmy trochę, ale potem mi ich pospiesznie zabrano, zanim mogliśmy zabrać się za coś naprawdę ciekawego. Niemniej to ludzie, których spotkanie sprawiło mi od długiego czasu największą radość. Rzadkie typy, z którymi warto rozmawiać. Przeczytałem im wiersz (nie mam jeszcze jego kopii, ale prześlę ci jedną, kiedy będę miał), a jedna z osób, starsza pani, bardzo słodka i cicha, zostawiła mi złożonego papierowego żurawia. Pokochałem ich. […] Czytam teraz fantastyczną rzecz o islamie Louisa Massignona i książki buddyjskie, które muszę zrecenzować dla czasopisma zakonnego. Jestem głównym recenzentem książek buddyjskich, hinduistycznych itp., itd. Coś, czego bym nie spodziewał się po naszym czasopiśmie kilka lat temu, i kto wie, może na czym się jeszcze usadowi. Zobaczymy. […] 22 lipca 1964 […] Ponieważ kilku ludzi w Ameryce chce władzy i bogactwa, zostało i będzie złożonych w ofierze wielu Wietnamczyków, Chińczyków i Amerykanów. To całkowite wypaczenie sprawiedliwości i prawa, i wolności. Nie sądzę, że spełnia jakiekolwiek kryteria tradycyjnej „wojny sprawiedliwej”. Proszę Cię, informuj mnie o wszystkim, co dotyczy tej sprawy. […] TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 303 1 września 1964 […] Wiem, że sytuacja w Wietnamie jest całkowicie trująca. W pewnym sensie jestem tym bardziej zdegustowany i przygnębiony niż testami i tak dalej, ponieważ tutaj szaleństwo i chamska, brutalna nieprawda tego wszystkiego wypowiadana jest w sposób znacznie bardziej oczywisty w tak znacznie bardziej ludzkim szczególe. Niesprawiedliwość tego jest tak rażąca i tak absurdalna i co najgorsze, to także niezgoda na to, by to zobaczyć. […] 2 października 1964 Dzięki za list i wszystkie przesłane rzeczy. Przepraszam, że zapomniałem o całej tej sprawie z nazwiskiem. Myślałem o tym i rzeczywiście chcę pomóc, więc myślę, że mógłbyś wykorzystać moje nazwisko na potrzeby [Catholic] Peace Fellowship razem z innymi, jeśli to w jakiś sposób będzie przydatne. Jedyna rzecz jest taka, że co do odczuć to zgadzam się całkowicie, że jest to w pewnym sensie bezużyteczny gest. […] 21 października 1964 […] Tak się cieszę z powodu Martina Luthera Kinga [który otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla]. To wspaniałe i sądzę, że pomoże to sytuacji rasowej w tym sensie, że w znacznej mierze przywróci zaufanie w jego przywództwo. A przynajmniej mam taką nadzieję. […] Między 18 a 20 listopada miało miejsce w Gethsemani spotkanie liderów ruchu pokojowego. Wśród uczestników spotkania był także Forest. 9 grudnia 1964 […] Żyjąc bardziej w samotności, widzę wyraźniej, jak rzeczywiste jest to, że są, że tak powiem w naszym umyśle gniazda, gdzie śmierć składa wszelkiego rodzaju jaja. Jedną z wielkich i okropnych rzeczywistości czasu jest to rozplenienie się w człowieku aktywnej i bardzo płodnej siły zła. […] 13 marca 1965 Dzięki za przesłanie mi wycinków o Selmie. Zdaje się, że nie ma dzisiaj dużo nadziei na jakieś dodające otuchy wiadomości. Podejrzewam, że 304 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH coś takiego będzie się ciągnąć przez długi czas, trochę tu, trochę tam. Co do Wietnamu, wygląda na to, że cały ten tłum w Pentagonie rzeczywiście chce tam regularnej wojny, ale o ile dobrze widzę, brak na nią ochoty wśród ludzi, więc może to zatrzyma wszystko na trochę. Jedyne, czego nam trzeba, to zatopienie Maine lub jeszcze jedno Pearl Harbor. […] Telegram z 11 listopada 1965 Właśnie dowiedziałem się o samobójstwie Rogera La Porte. Nie uważam, że Catholic Peace Fellowship jest odpowiedzialne za tę tragedię, jednak obecny rozwój sytuacji w ruchu pokojowym sprawia, że nie mogę dalej wspierać oficjalnie tego stowarzyszenia. Usuń, proszę, moje nazwisko z listy osób je wspierających. List wkrótce. 11 listopada 1965 To gorzki list, który trzeba napisać. Tego ranka, po otrzymaniu informacji o samobójstwie Rogera La Porte, o czym usłyszałem przypadkowo, musiałem posłać Ci telegram, prosząc o usunięcie mojego nazwiska z listy osób wspierających CPF. Wiem oczywiście, że CPF nie zachęca ludzi do tego, żeby dokonywali samospaleń. Jednak niestety CPF jest w samym środku ruchu pokojowego, w którym, słusznie czy niesłusznie, w wyniku dobrych intencji lub nie, tego nie wiem, jest coś, co wygląda mi na odrobinę patologiczne. Jak wiesz, nie jestem wystarczająco poinformowany, aby w sposób jasny wypowiadać sądy na temat tej czy innej polityki, na przykład palenia kart poboru do wojska. Bez wątpienia trzeba protestu i całkiem możliwe, że właśnie tej formy protestu trzeba w tej chwili. Nie wiem. Może mylę się sądząc, że to szkodzi ruchowi pokojowemu, zamiast mu pomagać, i że raczej rozpala wojenną gorączkę, zamiast ją studzić. Ale to samobójstwo, już drugie po tym w Waszyngtonie i po tak wielu innych rzeczach, które także niepokoją i są niejednoznaczne w wymowie, skłania mnie do podejmowanej ze smutkiem decyzji, iż nie mogę zaakceptować obecnego ducha ruchu, tak jak mi się on przedstawia […]. […] Cała rzecz pachnie zupełnie inaczej niż ruch Gandhiego, ruch biernego oporu we Francji i bierny opór Martina Luthera Kinga. Coś tu nie gra, Jim. Wydaje mi się, że działa tutaj coś demonicznego. To samobójstwo byłego katolickiego seminarzysty (tak mi powiedziano) nie ma żadnego sensu w kategoriach chrześcijańskiego ruchu pokojowego. TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 305 […] Nie mam absolutnie żadnego bezpośredniego kontaktu ze wszystkim, co robisz, a jednak moje nazwisko jest wykorzystywane i przez to wykorzystywanie dzieciaki są prawdopodobnie wciągane w coś, co w moim przekonaniu ma coś bardzo złego na obrzeżach. Nie mam żadnego sposobu, by pomóc komukolwiek pozostawać przy tym, co dobre i unikać tego, co złe, nie mogę tam być i rozmawiać i radzić. Dlatego pozostaje tylko jedna rzecz, którą mogę zrobić, to znaczy wycofać moje nazwisko z listy osób wspierających. Dlatego, proszę Cię, usuń mnie z listy. Duch tego kraju jest dla mnie w tej chwili strasznie niepokojący […]. Cała ta atmosfera jest zwariowana, nie tylko ruch pokojowy, wszyscy. Jest w tym taka atmosfera absurdu i moralnej próżni, nawet tam, gdzie przywołuje się sumienie i moralność (a robią to wszyscy). Ta speluna zaczyna wchodzić w powolny trans. Kraj zwariował. Ludzie powinni skorzystać z prawa do odmowy wojskowej z powodu sprzeciwu sumienia, co Sobór, dzięki Bogu, w końcu uznał; to trzeba zrobić. A zamiast tego całe to palenie siebie żywcem. Jaka jest na miłość boską tego idea? To jedynie zneutralizuje całą dotychczas wykonaną pracę i wszystkie dotychczasowe osiągnięcia. Co do diaska mają zamiar zrobić z tym amerykańscy biskupi? Przepraszam Cię, Jim, muszę Cię prosić, żebyś wycofał moje nazwisko z listy. Oczywiście zrobię wszystko, co mogę, by być pomocnym, jeśli będziesz mnie do czegoś potrzebował. Nie oznacza to jednak całkowitego odrzucenia CPF czy czegoś w tym rodzaju. […] 19 listopada 1965 […] Jeśli brałem pod uwagę wycofanie mojego nazwiska z listy osób wspierających, było tak głównie z powodu kłopotliwej sytuacji, w jakiej się znalazłem, spowodowanej przez nieuchronny fakt, że jestem automatycznie obwiniany za wszystko, cokolwiek wydarzy się na Twoim obszarze ruchu pokojowego, co oznacza w praktyce, że także za wszystko, cokolwiek zrobi jakiś członek The Catholic Worker. Jestem absolutnie gotów pozostawić całą rzecz w zawieszeniu na jakiś czas, żeby nie stwarzać wrażenia, że publicznie Cię potępiam lub wpycham Ci kij w szprychy. Tak czy owak jednak, prędzej czy później muszę zająć stanowisko, z którego będzie jasno wynikać, że nie jestem odpowiedzialny za to, co robią moi przyjaciele, i że niekoniecznie popieram wszystko, co robią. 306 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH Czy rozumiesz moją sytuację? Sądzę, że byłoby jasne i możliwe do przyjęcia dla wszystkich, gdyby wszyscy zrozumieli, że formalnie wycofuję się z wszelkich form zaangażowania, nie potępiając żadnej konkretnej osoby. I nie potępiając samego ruchu. […] 3 grudnia 1965 […] Proszę jedynie o to, by ludzi nie skłaniać do przekonania, że jestem osobiście za jakimś konkretnym przedsięwzięciem czy demonstracją zainspirowaną przez jakieś niedawne wydarzenie, o którym mogę nie mieć żadnej wiedzy. Innymi słowy, jestem za celami pastoralnymi CPF cały czas i do tego stopnia, do jakiego wcielasz nauczanie Kościoła na temat pokoju. […] 29 grudnia 1965 Nadal nie uważam, że ten dramatyczny i prowokacyjny rodzaj świadectwa jest tym, czego najbardziej potrzebujemy w tej chwili w sferze katolickiego świadectwa pokojowego. Przeciwnie, uważam, że to, czego nam trzeba, to masowa i niedramatyczna praca apostolska, by objaśnić nauczanie Kościoła i sprawić, by było dogłębnie znane […]. […] Następna rzecz to myślę zacząć badanie przemocy obecnej wszędzie w naszym myśleniu. To rzecz, która, moim zdaniem, jest najbardziej niebezpieczna i po ludzku mówiąc sądzę, że wpycha niemal w rozpacz, jeśli chce się myśleć o tym narodzie jako narodzie pokojowym; jesteśmy narodem uzależnionym od obrazów przemocy, brutalności, sadyzmu, potwierdzania samych siebie przez arogancję, agresję itp. […] 15 lutego Forest napisał, że jest w smętnym nastroju; nikt nie chciał słuchać CPF: „Czuję się jak mrówka wspinająca się na zbocze i co gorsza, w dali widać lawinę […]. Może masz jakieś myśli, które mogłyby pomóc?”. 21 lutego 1966 Dzięki za list i za okropny, będący oświeceniem załącznik. Potrafię zrozumieć dobrze Twoje poczucie desperacji. I „smętny nastrój”. Cieszę się także, że o tym napisałeś. Jak powiadasz, nie ma jasnych odpowiedzi, i możesz się domyślać, że nie mam czarodziejskich rozwiązań na smęt- TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 307 ne nastroje; gdybym miał, wykorzystałbym je sam w przypadku moich nastrojów, które zazwyczaj też są dość smętne. To jest jednak część tego konkretnego życia i nie spodziewam się zbyt wiele czegoś innego. Właściwie powiedziałbym o jednej rzeczy, która odpowiada za Twoje uczucia, poza wszystkimi obiektywnymi i oczywistymi przyczynami jesteś bez wątpienia przemęczony. Nie wiem, czy jesteś zmęczony fizycznie czy też nie, ale z pewnością włożyłeś dużo energii emocjonalnej i psychicznej w CPF i wszystko, co ono utożsamia, i podtrzymywały Cię nadzieje, które teraz umierają. Stąd reakcja. Cóż, po pierwsze, musisz przejść okresowo przez ten rodzaj reakcji, nauczyć się oczekiwać jej, radzić sobie z nią, kiedy przyjdzie, nie robić niczego, co ją przyspiesza i powoduje, bez potrzeby (zawsze będziesz musiał). Następna rzecz: nie uzależniaj się od nadziei na wyniki. Kiedy robisz coś takiego, czego się podjąłeś, zasadniczo pracę apostolską, być może musisz zmierzyć się z tym, że Twoja praca będzie na pozór bez wartości i nie przyniesie nawet żadnego rezultatu, a być może i rezultaty przeciwne do tego, czego się spodziewasz. Jak się przyzwyczaisz do tej myśli, zaczniesz coraz bardziej skupiać się nie na wynikach, lecz na wartości, na słuszności, prawdzie samej pracy. Tu także trzeba przez wiele przejść, gdy stopniowo walczysz coraz mniej o ideę, a coraz bardziej o konkretnych ludzi. Zakres zaczyna się zawężać, lecz staje się coraz bardziej rzeczywisty. W ogólnym rozrachunku, jak to sam mimochodem zauważasz, wszystko ocala rzeczywistość osobistych relacji. Przejadły Ci się słowa i nie winię Cię za to. Mnie też robi się od nich czasami niedobrze. Ja także, prawdę powiedziawszy, dostaję mdłości od ideałów i słusznych spraw. To brzmi jak herezja, lecz sądzę, że zrozumiesz, co mam na myśli. Tak łatwo dać się pochłonąć ideom, sloganom i mitom, że w końcu trzyma się worek, pusty, w którym nie zostało ani śladu znaczenia. Człowieku, ten kraj jest CHORY. To jedna z najbardziej chorych rzeczy, jaka się wydarzyła. Ludzie są karmieni mitami, są nadziani aż po uszy iluzjami. NIE POTRAFIĄ myśleć poprawnie. Mają odrobinę dobrej woli, a niektórzy z nich mają jej mnóstwo, jednak przy mentalnym bombardowaniu, którego wszyscy doświadczają, nie jest możliwe widzieć poprawnie, niezależnie od tego, gdzie się patrzy. Przeciętny, zwykły „katol” znajduje się pewnie w gorszym stanie niż większość innych. Ma w głowie kilka zasad wiary, które nie nadają żadnej spójności jego życiu. Nikt nigdy 308 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH nie wymagał od niego żadnej spójności ani nie podsunął mu przekonania, że jej potrzebuje. Jedyne, o co go proszono, to dopasować się do kilku prostych pojęć dotyczących moralności seksualnej (co może lub czego nie może czynić, ale tak czy owak wie, w którym miejscu stoi – lub upada na pysk) i nauczono go, że krzyż i poświęcenie w jego życiu oznaczają w praktyce wyruszanie mniej więcej co dwadzieścia lat na wojnę. Robił to z wzorcową, niekwestionowaną gotowością i zbierał tego rezultaty: towarzyszącą temu brutalizację, która nie jest jego winą i która, jak sądzi, wiąże się z tym, że jest rzeczywistą istotą ludzką. W całym tym obszarze wojny i pokoju, jak niezależnie od tego, co mógł powiedzieć na ten temat Sobór, zarówno przeciętny świecki, jak i przeciętny ksiądz uwarunkowani są tego rodzaju mentalnością. Co więcej, kiedy pojawia się kwestia jakiegoś zestawienia z liczbą ofiar, która nadaje sens życiu każdego dnia, nie postrzegają już tych ofiar jako ludzi, lecz po prostu jako liczby. Nie chcą także myśleć o nich jak o ludziach, chcą ofiar, chcą, żeby ktoś został ukarany, ponieważ zostali zbrutalizowani i jest to w pełni usprawiedliwiony sposób dania ujścia własnej brutalności, który został w nich zainicjowany. Dotyczy to nie tylko kraju, ale nawet Boga […]. A więc Twój następny krok w tym procesie to zobaczyć, że szczególnie ważne jest Twoje własne myślenie o tym, co robisz […]. Całe dobro, którego dokonasz, będzie pochodziło nie z Ciebie, lecz z tego, że pozwoliłeś samemu sobie, w posłuszeństwie wiary, na to, by posłużyła się Tobą Boża miłość. Myśl o tym częściej, a stopniowo uwolnisz się od potrzeby potwierdzania samego siebie i możesz być bardziej otwarty na moc, która będzie działała przez Ciebie bez Twojej wiedzy. Jakkolwiek by było, wspaniałą rzeczą jest żyć, a nie wylewać swoje życie w służbie mitu; a my potrafimy najlepsze rzeczy obrócić w mity. Jeśli potrafisz się uwolnić od dominacji słusznych spraw i po prostu służyć prawdzie Chrystusa, będziesz w stanie uczynić więcej i mniej Cię będą przygniatać nieuchronne rozczarowania. Ponieważ nie widzę w zasięgu wzroku nic innego jak rozczarowania, frustracje i zamęt. Mam nadzieję, że możemy uniknąć wojny światowej, ale czy na to zasługujemy? […] 16 listopada 1966 […] Masz absolutną rację, Jim, w kwestii tego sloganu „nienawidzę L.B.J.” [Lyndona Bainesa Johnsona] i jego popularności. Wojna w Wietnamie dowodzi, że cały ten kraj jest przegnity od przemocy i nienawiści, TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 309 i frustracji i dotyczy to peaceników52 w takim samym stopniu jak każdego innego. My po prostu nie wiemy, co znaczą pokój i miłość. Jedyni, którzy coś naprawdę zrobili, to Martin Luther King i ci, którzy pracowali tak ciężko jak to było na Południu – i paru innych, którzy próbowali tu i tam na różne sposoby i dla różnych słusznych spraw. […] 23 lutego 1967 […] Jestem przekonany, że nadeszła teraz pora, by CPF naprawdę chwyciło, jeśli ma rzeczywiście chwycić. Teraz jest kairos. Nie wolno go przegapić. To chwila, by połączyć się z ludźmi w każdym miejscu, tymi, którzy są potencjalnie zainteresowani i sprawić, żeby coś zrobili. Sprawić zwłaszcza, żeby zaczęli mówić i działać tam, gdzie są i wyjaśniać podstawy katolickiego ruchu pokojowego za pomocą najprostszych i najbardziej uniwersalnych terminów: Pacem in terris, to, co mówi Sobór o wojnie, [Austriak, który odmówił służby w Wermachcie, Franz] Jägerstätter, papież Paweł itp. […]. A następnie wyartykułowana kwestia moralna: to jest świat, w którym rządzi władza za pomocą nieliczącego się z niczym nihilistycznego terroru, zależna od współdziałania „zwykłych, przyzwoitych ludzi”, którzy to będą robić, a „zwykli, przyzwoici ludzie” przechodzą z rozwiniętymi sztandarami, ofiarowując swoją potulność, a nawet życie po to, by brutalność mogła trwać nadal i pogarszać się – zagrażając przetrwaniu samej ludzkości. […] 17 czerwca 1967 […] Dzięki za Twój ostatni list. Cieszę się, że wszystko poszło dobrze i byłem z Tobą duchem w dzień Pięćdziesiątnicy, który tutaj był wielkim świętem, ponieważ mój dawny przyjaciel Dan Walsh został nagle wyświęcony na księdza, w wieku sześćdziesięciu lat, z wszystkimi możliwymi dyspensami i było dużo świętowania. Prawdę mówiąc, świętowałem za bardzo z szampanem, co zdarza się trapiście bardzo rzadko, lecz wykonałem wszystko bardzo sumiennie. Pamiętam, że po południu w pewnej chwili podniosłem głowę i spojrzałem dość mętnym wzrokiem na cztery twarze zakonnic siedzących w rządku i spoglądających na mnie z wyrazem całkowitego zgorszenia i szoku w oczach. Upadł kolejny filar Kościoła. […] 52 Pogardliwe określenie przeciwników wojny w Wietnamie – przyp. tłum. 310 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH 6 kwietnia 1968 […] To straszne o Martinie Lutherze Kingu [zabitym 4 kwietnia]. Ale podejrzewam, że tego się spodziewano. Mam niemal nieodparte wrażenie, że tego chciał; nachodzi mnie nawet pokusa, by myśleć, że w akcie desperacji uświadomił sobie, że męczeństwo to najbardziej skuteczna rzecz, która mu pozostała. Że Marsz nie wystarczyłby. […] 5 sierpnia 1968 […] Byłbym zainteresowany Twoim tekstem o duchowych korzeniach rewolucji. Jeśli chodzi o mnie – jak zwykle jestem na poły na bieżąco, a na poły nie – dochodzi do mnie mnóstwo politycznego gadania o nadciągającej rewolucji i wszystko to brzmi bardzo nieodpowiedzialnie i jakby było wykalkulowane tylko po to, by strącić wiele głów bez jakiegokolwiek celu. Coraz bardziej widzę to jako rodzaj postpolitycznej eschatologii, której w żadnym wypadku nie potrafię wyrazić. Wrzesień 1968 Z Redwoods w Kalifornii Jesteśmy na spotkaniu w Redwoods w atmosferze miłości i pokoju. Myślę dużo o Tobie i modlę się za Ciebie. Módl się za nas. Do Daniela Berrigana Daniel J. Berrigan wstąpił do jezuitów i wykładał w Le Moyne College w Syracuse w stanie Nowy Jork w latach 1957–1963. Był jednym z założycieli Catholic Peace Fellowship i uczestniczył w wielu demonstracjach antywojennych. W roku 1968, w Catonsville w stanie Maryland, razem ze swoim bratem Philipem i siedmioma innymi osobami spalił karty poboru do wojska. Skazany w roku 1969, przez jakiś czas się ukrywał. Ostatecznie został schwytany przez agentów FBI w sierpniu 1970 roku. Zwolniony warunkowo w lutym 1972 roku, mieszka obecnie w Nowym Jorku i wciąż angażuje się w działania na rzecz pokoju i sprawiedliwości społecznej. 10 listopada 1961 Bardzo się cieszę z wiadomości, że ruch Pax rusza w tym kraju i że jesteś jego częścią. Podobnie jak ja. Jesteśmy chyba trochę spóźnieni. Nie należy także uważać za pocieszające tego, że jesteśmy w stanie ocalić na- TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 311 sze sumienia, robiąc coś w tej godzinie, nawet jeśli nieskutecznie. Musimy pragnąć być skuteczni. Wielkość zadania jest porażająca. Czasami wydaje się, że jesteśmy w środku całkowitej apostazji, całkowitej apostazji wobec Chrystusa i Jego nauczania. Nie jest pocieszające czytać dzisiaj proroków w czasie naszych nocnych modlitw. Staram się zrobić niewielką, tanią antologię dobrych mocnych artykułów wszelkiego rodzaju ludzi na temat pokoju i wydać ją w New Directions. Czy możesz mi coś zaproponować? Zbieram razem takie rzeczy jak artykuł Jeromego Franka Breaking the Thought Barrier, coś Ericha Fromma, Lewisa Mumforda […]. W przyszłym roku Ty i inne osoby od pokoju musicie tu przyjechać i musimy zebrać się razem na trochę. Jak sądzisz? Uda Ci się to zrobić? Może na wiosnę albo wczesnym latem? 7 grudnia 1961 […] Spytałem Ojca Opata, czy moglibyśmy Ciebie tu ściągnąć, żebyś dał kilka wykładów dla nowicjuszy i studentów latem przyszłego roku. Powiedział, że tak. I dlatego zapraszam Cię, żebyś przyjechał do nas i wygłosił co najmniej trzy wykłady, jeden dziennie, być może na temat głównych problemów, z którymi musi się zmierzyć Kościół w Ameryce w chwili obecnej. I co trzeba z nimi zrobić. […] 10 marca 1962 Moja korespondencja to syzyfowa praca: toczenie głazu pod górę, a potem głaz stacza się na dół. Głaz na razie w tej chwili jest jeszcze dość daleko, a ja właśnie zabieram się za list(y) od Ciebie. Przygotowuję cykl konferencji o prorokach i robiąc to, zagłębiam się znacznie bardziej w Biblię. Szczerze mówiąc, ograniczało mnie to, że przez długi czas w klasztorze były tylko katolickie publikacje na temat Biblii. Teraz, kiedy mamy dostępne najlepsze książki protestanckie, to zupełnie inna historia […]. Nie jestem pewien, czy wiem, co rozumiesz przez benedyktyńskie podejście do modlitwy […]. Jeśli rozumiesz przez to pustynno-samotne podejście Kasjana, jest ono na swój sposób benedyktyńskie, na swój sposób cysterskie, nie wiem, czym jest. Ale jest ono w rzeczywistości wschodnie i kiedy widzi się je w kontekście wschodnim, wydaje mi się, że takie obiekcje, jakie być może masz, znikają. Istnieje absolutna potrzeba samotnego, surowego i wolnego od ozdób, mrocznego, pozapojęciowe- 312 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH go, pozamyślnego, pozauczuciowego rodzaju modlitwy. Oczywiście nie dla każdego. Ale jeśli gdzieś w Kościele nie będzie tego wymiaru, cały ten kram nie ma życia, światła i inteligencji. Jest to rodzaj ukrytego, tajemnego nieznanego stabilizatora, a także kompas. Co do tego nie mam żadnych wahań i wątpliwości, ponieważ to jest moje powołanie. O swoim własnym powołaniu, po tym, jak zostało poddane próbie i cały czas jest poddawane, człowiek może powiedzieć w pokorze, że wie. Wie co? Że jest to wolą Boga tak dalece, jak człowiek czuje w tym rękę Boga spoczywającą na nim. Nieomylnie. […] 15 czerwca 1962 […] Moje pisanie na temat pokoju nagle się zatrzymało. Kazano mi nie wypowiadać się więcej na ten temat. Niebezpieczny, wywrotowy, groźny, obraźliwy dla pobożnych uszu i wprowadzający zamęt u dobrych katolików, którym nie mąci spokoju miłe przekonanie, że powinniśmy zetrzeć Rosję z powierzchni ziemi. Dlaczego wywoływać podniecenie u ludzi? W liście z 14 czerwca 1963 roku Berrigan pisał o swoim pragnieniu, by pojechać do Birmingham w stanie Alabama i wziąć udział w demonstracji na rzecz praw obywatelskich. Jego przełożeni byli temu przeciwni. W liście tym zastanawia się także nad problemem nieposłuszeństwa obywatelskiego i nieposłuszeństwa w Kościele. „Czy to nie idiotyczna dyskusja?” – pyta. 25 czerwca 1963 […] Wciąż nie potrafię dać jednej ostatecznej i zadowalającej odpowiedzi w tę czy tamtą stronę. Sądzę, że taka odpowiedź nie jest jeszcze możliwa. Będziemy musieli szukać po omacku naszej drogi z wielką roztropnością (nadnaturalnego pochodzenia) i z wyczuleniem na łaskę. Zanotuję tylko kilka różnych aspektów tej sprawy, tak jak przychodzą mi do głowy. 1. Najważniejsze ze wszystkich: musisz naprawdę zastanowić się nad ciągłością swojej pracy jako żywej jednostki. Musisz uważać, by nie przerwać tej ciągłości w gwałtowny i drastyczny sposób, jeśli nie masz do tego wyjątkowego i poważnego powodu i dość wyraźnego znaku, że dokładnie tego się od Ciebie wymaga […]. 2. Jakie są powody, żeby dostać się tam i dołączyć do ruchu walki o sprawiedliwość rasową? Odkładając na bok te oczywiste i bezdyskusyj- TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 313 nie cenne, wyrastające z osobistego przekonania i potrzeby potwierdzenia uczciwego i lojalnego stanowiska chrześcijańskiego, jest także kwestia dania świadectwa temu, że Święty Rzymski Kościół katolicki nie jest, nawet jeśli ktoś ma pokusę tak myśleć, skostniały i skupiony jedynie na tym, by zachować status quo, lecz że jest naprawdę żywy i ma zamiar coś zrobić w kwestii sprawiedliwości […]. 3. Uważam bez wątpienia, że jedyną rzeczą, którą należy zrobić, jest udanie się na poszukiwania i pozyskanie najlepszej opinii katolickiej w Europie. Skontaktowanie się z o. Régameyem OP, który obrywał wiele razy za sprawy pokojowe i jest zaangażowany w bierny opór i prawdopodobnie także w nieposłuszeństwo obywatelskie. 4. Należy brać pod uwagę, że niezależnie od tego, jak daleko się pójdzie, nigdy nie będzie to dość daleko. Chodzi mi o to, że ruch rasowy wkracza w rewolucyjną, a być może wkrótce także odwołującą się do przemocy fazę. Dlatego budować nadzieję wokół tego rodzaju działań, które jeszcze do niedawna byłyby w pełni akceptowane, kiedy pojawi się w nich drastyczny rozdział, to odcinać siebie wtedy, kiedy trzeba być w stanie czegoś się trzymać. Obawiam się, że musimy widzieć, co nadchodzi. Nie mam tu na myśli pomyślności za rogiem. Mam na myśli gwałtowną rewolucję za rogiem […]. Naprawdę uważam, że w chwili obecnej można więcej zrobić mówiąc i pisząc niż w jakikolwiek inny sposób […]. Czym jest życie kontemplacyjne, jeśli nie słucha się w nim Boga? Czym jest życie kontemplacyjne, jeśli człowiek staje się ślepy na prawa ludzi i prawdę Boga w świecie i w jego Kościele? Odpowiedź: słuchać Przełożonego i się zamknąć, ponieważ Przełożony jest Bogiem. Mój własny Opat zawsze potrafi okazać wystarczająco dużo dobrej woli i tolerancji w kluczowych kwestiach, by sprawić, że będę się wahał co do następnego drastycznego kroku; sądzę jednak, że w moim przypadku wszystko wskazuje na to, żebym nic nie robił i czekał. Nic innego nie jest dość definitywne, a pisanie jednak dokądś prowadzi. Jeśli przejdzie przez cenzorów, albo obok nich. […] 18 maja 1964 […] Kilka dni temu zatrzymała się tutaj grupa hibakusza – tych, co przeżyli wybuch bomby atomowej w Hiroszimie. Tacy dobrzy, piękni, pokiereszowani ludzie. Sądzę, że są dobrze przyjmowani w swojej pielgrzymce pokoju […]. 314 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH […] Mam więcej nadziei, jeżeli chodzi o intelektualistów z Ameryki Południowej i Łacińskiej niż w stosunku do kogokolwiek innego. Są tam wielkie nadzieje życia i prawdy, i rzeczywistej wolności ducha, rzeczywistej „duchowości”, a nie tego wszystkiego udawanego, zwiniętego w kłębek, zamkniętego w swojej skorupie. […] 4 sierpnia 1964 […] Zostałem rzeczywiście pobłogosławiony szczególnymi łaskami. Czy więc powinienem narzekać? Równocześnie jednak uświadamiam sobie, że jestem na końcu jakiejś linii? Jakiej linii? Co to za tramwaj, z którego wysiadam? Ten tramwaj to szczególny rodzaj nadziei. Tramwaj oczekiwań, tramwaj prawdopodobnie spełnionego pragnienia polepszenia rzeczy, które stają się bardziej zrozumiałe […]. Punkt pierwszy: nie będzie lepiej. Punkt drugi: będzie gorzej […]. Punkt trzeci: tak czy owak, wcale nie muszę być w tramwaju […]. Możesz sobie nazwać ten tramwaj, jak chcesz. Ja z niego wysiadłem. Możesz nazwać ten tramwaj, jeśli chcesz, formą religijnego trądu. Wypala. W pocie i bólu, jeśli wolisz, ale wypala naprawdę […]. Jako ksiądz jestem przypadkiem wypalonym, powtarzam – przypadkiem wypalonym. Tak wypalonym, że pytanie o moje stanowisko i tak dalej staje się bez znaczenia. Stoję nadal tam, gdzie zostałem trafiony przez kulę. I będę stał tam nadal, odprawiając mszę. Rzecz nie w tym, że msza nie znaczy czegoś tysiąc razy więcej. Wiesz, co mam na myśli. Zostałem jednak zastrzelony i sytuacja jest teraz trochę inna. Nie mam żadnego osobistego księżego interesu z kimkolwiek ani w związku z czymkolwiek, monastycznego także. Ale to kosztowało jednak trochę wypalenia. Zabawne jest to, że prawdopodobnie będę nadal pisał książki. I będzie krążyła informacja, jak wzięli tego księdza, którego zastrzelili i potem wypchali go i posadzili przy biurku i ustawili podpartego książkami i piszącego książki, tę maszynę do książek, która została zabita. Czekam, aż się przewrócę, a może to zabrać jeszcze z dziesięć lat pisania. Kiedy się przewrócę, będzie kupa śmiechu, ponieważ mnie wcale nie było […]. Niedobrze mi jest aż do zębów i powyżej, aż do uszu i powyżej, razem z tymi wszystkimi formami projektów i oczekiwań, i twierdzeń, i programów, i wyjaśnień czegokolwiek, zwłaszcza wyjaśnień, w którą stronę wszyscy zmierzamy, ponieważ tam, dokąd zmierzamy, to tam, dokąd udaliśmy się dawno temu, za wodospadami. Jesteśmy w nowej rzece i tego nie wiemy. […] TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 315 11 listopada 1964 Czy byłbyś gotów poprowadzić dyskusję w czasie którejś z sesji? Temat ogólny: duchowe korzenie protestu. Pod takim kątem, pod jakim chcesz. Ja spojrzę na to z punktu widzenia monastyczno-pustynnego. Spotkanie miało miejsce w opactwie Gethsemani i trwało od środy 18 listopada do piątku 20 listopada 1964 roku. Wszystko wskazuje na to, że miało bardziej formalny charakter, niż zamierzał to pierwotnie Merton. Wytyczne, które ostatecznie zaproponował, obejmowały: (1) temat: „Nasza wspólna podstawa religijnego sprzeciwu i zaangażowania się w obliczu niesprawiedliwości i nieładu”; (2) forma spotkania: „Proponuje się, by w czasie każdego naszego spotkania ktoś najpierw zaczął od wykładu dotyczącego dowolnego, znaczącego dla niego aspektu problemu, a potem prowadził dyskusję. Na przykład środa rano: T. Merton, »Protest monastyczny; głos pustyni«; czwartek rano: A.J. Muste; czwartek po południu: John H. Yoder; piątek rano: o. Daniel Berrigan SJ”. 26 lutego 1965 […] Wszystko posuwa się spokojnie do przodu w pewnym zamieszaniu, ale z Duchem Świętym mam nadzieję, że pod spodem tego wszystkiego odnajdę sens. Jest już postanowione, że otrzymam zgodę na to, by spróbować trochę życia pustelniczego. To będzie po tym, jak skończę rok jako mistrz nowicjatu. Tymczasem przebywam w domku znacznie częściej i w rzeczywistości żyjąc już teraz w dużym stopniu jak pustelnik, poza momentami, kiedy schodzę na dół do pracy w nowicjacie i na część oficjum. Tak czy inaczej, wiem, że mogę gotować. Więc jeśli tylko wyślą mi wystarczająco dużo puszek z fasolą, to pewnie przeżyję. […] 15 października 1965 roku David Miller, młody członek ruchu The Catholic Worker i student Berrigana w Le Moyne College, sprzeciwiając się przepisowi dotyczącemu obowiązkowemu poborowi do armii amerykańskiej, spalił swoją kartę poborową. Niecały miesiąc później, 6 listopada 1965 roku, Roger La Porte, także członek ruchu The Catholic Worker, dokonał aktu samospalenia na schodach siedziby Organizacji Narodów Zjednoczonych w proteście przeciwko 316 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH wojnie w Wietnamie. Merton był bardzo poruszony tym „samobójstwem” i wysłał telegramy do Jima Foresta i Dorothy Day. W telegramie do Jima Foresta poprosił o to, by usunięto jego nazwisko z listy osób wspierających Catholic Peace Fellowship. Daniel Berrigan odprawił nabożeństwo dla upamiętnienia La Porte, przedstawiając jego czyn jako proklamację życia. Na skutek nacisków kardynała Spellmana Berrigan został „zesłany” do Ameryki Południowej. 19 listopada 1965 Dzisiaj przyszedł Twój list razem z listem od Jima i od Dorothy Day. Usłyszeć Wasze ludzkie głosy było wielką ulgą. Zdaje mi się, że zupełnie nie macie pojęcia, jak wypaczony i zwariowany obraz tego, co się dzieje, dostaję tutaj. Bardziej niż kiedykolwiek jestem zależny od fragmentów i strzępów plotek, które wpadają przez okno, a to, co przywiało ostatnio, przybyło z wiatrem wielkiego poruszenia od ludzi, którzy byli bardzo wszystkim wstrząśnięci. A jeszcze ta tragiczna śmierć Rogera La Porte. Napiszę do Jima i powiem mu o tym, że przykro mi jest z powodu tego, co zrobiłem. Bardzo nierozsądne z mojej strony było natychmiastowe wysłanie tego telegramu, jako rodzaj reakcji emocjonalnej. To był taki odruch w szoku […]. Tak czy owak, chcę, żeby była jasność co do jednego: naprawdę nie mam zamiaru obwiniać Catholic Peace Fellowship lub „obwiniać” kogokolwiek. List Jima i to, co do niego dołączył, rzucają dużo zdrowego światła na tę sytuację i wyjaśniają wiele moich pytań. Z pewnością nigdy nie było i nie będzie kwestii osobistego wyrzekania się Jima, Toma itp. […]. Dzięki za Twój list i za poruszające, trudne słowa w czasie liturgii za Rogera. Nie sądź, że jestem ślepy na wielkiego ducha miłości bliźniego i zrozumienia widocznego u Was wszystkich i w tym wszystkim. To rzeczywiście bardzo uderzające. Daje mi nadzieję, że potraficie ze mną wytrzymać razem z moimi trudnościami i szaleństwami. I naprawdę sądzę, że wcale mnie tak bardzo nie potrzebujecie. Jestem pewien, że już dawno przeżyłem swoją aktywną przydatność i że mogę służyć Wam znacznie lepiej jako na poły porządny pustelnik. […] 14 lutego 1966 […] Problem władzy i posłuszeństwa należy rozważać z delikatnością i zrozumieniem. Z wielu powodów. Przede wszystkim w ludziach TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 317 świeckich i zwyczajnych sfrustrowanych osobach prowadzących życie konsekrowane pozostaje uwięziona duża ilość emocjonalnej siły szukającej ujścia. Po prostu ujścia. A to nie wystarcza. To, czego się żąda, to rzeczywista odnowa […]. Chociaż w rzeczywistości jest wielu przełożonych, którzy uważają siebie za nieomylnych i nie potrafią wcale zrozumieć, co to znaczy naprawdę dowiedzieć się, czego ich podwładni potrzebują i pragną (konsultują się tylko z potakiwaczami oraz ludźmi, którzy zaszli wysoko, nigdy się nie sprzeciwiając), pojawia się nowa grupa, która chce szczerze pomóc coś zmienić, ale oczywiście oni także nie mogą zrobić wszystkiego, co chcieliby zrobić. A potem są poczciwcy, którzy chcą iść tam, dokąd zdaje się zmierzać Kościół, nawet jeśli w rzeczywistości nie rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Jeśli ich wszystkich traktuje się, jakby byli prosto i zwyczajnie reakcyjnymi tyranami, wtedy na pewno nieźle się zamiesza. W Twojej sytuacji, jeśli naprawdę wyjaśnisz prawdziwe i niekwestionowanie chrześcijańskie stanowisko, ci przełożeni, niekierujący się uprzedzeniami, udzielą Ci kredytu zaufania, nawet jeśli inni będą być może rozgrywać najbardziej wredną bitwę. Moment prawdy przyjdzie wtedy, kiedy będziesz musiał przeciwstawić się arbitralnemu i reakcyjnemu wykorzystaniu władzy po to, by ocalić rzeczywiste pojęcie władzy i posłuszeństwa zgodne z odnową. To będzie wymagać charyzmatycznej łaski. A niełatwo rozpoznać, czy ktoś działa „charyzmatycznie”, gdy jest się otoczonym ogromną ilością wsparcia i popularności z jednej strony i nonsensowną opozycją z drugiej […]. […] W jednym czy drugim wypadku pracujmy dla Kościoła i dla ludzi, nie dla idei i programów. […] 18 września 1966 […] Jak wiesz, mam być odcięty od komunikowania się z M., ale może Ty mógłbyś zatroszczyć się o to, co załączam – byłbym bardzo wdzięczny. Co do możliwości Twojego przyjazdu tutaj, widzę, że trzynasty to jest czwartek, a ja myślałem o weekendzie. Ale jeśli będziesz tutaj w piątek, czternastego nie będzie problemu. Możesz zostać też na sobotę, jeśli chcesz. Jesienią 1967 roku Berrigan został zaproszony do zarządu United Religious Work uniwersytetu Cornella. Poproszono go, by prowadził THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH 318 seminarium na temat biernego oporu i tradycji religijnych. Napisał do Mertona z prośbą o pomoc w zaplanowaniu tego seminarium. 16 września 1967 Tu trochę rzeczy, które wygrzebałem. Niedużo, jeśli w ogóle cokolwiek na temat rezygnacji z przemocy, ale trochę o zenie i tak dalej. Powiem, żeby z księgarni przysłali Mistyków i mistrzów zen. Nie ma tam wiele na temat rezygnacji z przemocy, ale jeden esej to jakby tło dla tego i mógłby się przydać: Od pielgrzymki do krucjaty53 […]. […] Cieszę się, że jesteś w Cornellu. To dobre miejsce. Trzymaj się z dala od katoli, to trucizna. […] 10 października 1967 Reakcja na list pocztą lotniczą o Philu [Berriganie] i grupie, która chce zastosować przemoc [w stosunku do „idolatrii”, a nie osób]. To mi pozwoli wyjaśnić także moje własne pomysły […]. a) Etycznie i ewangelicznie zmierzamy ku miejscu, gdzie będziemy musieli umieć określić własne granice. Nie twierdzę, że przemoc przeciw własności jest zakazana. Na pewno jednak zakazane jest zabijanie ludzi. A jeśli chodzi o palenie budynków, wówczas i ludzie znajdą się w niebezpieczeństwie i każdy, kto będzie w to zaangażowany, będzie częściowo odpowiedzialny za zniszczenia ludzi, nawet po swojej własnej stronie w taki sposób, w jaki osoba stosująca bierny opór nigdy nie byłaby odpowiedzialna […]. b) Politycznie: czy czasami nie angażujemy się w fałszywą rewolucję, która zmierza do katastrofy, zapraszając ludzi, którzy są chętni robić coś absurdalnego i irracjonalnego tylko po to, by robić zadymę, zwłaszcza dla tych „idealistów” o dobrych intencjach, którzy chcą się przyłączyć, udowadniając w ten sposób, że są naprawdę na czasie? c) Psychologicznie: jak dalece idiotyczna jest ta cała cholerna sprawa? Moim zdaniem, zadaniem chrześcijanina jest starać się dać przykład zdrowia psychicznego, niezależności, ludzkiej prawości, zdrowego rozsądku, a także chrześcijańskiej miłości i mądrości przeciw wszelkiemu establishmentowi i wszelkim ruchom masowym i wszelkim obecnym modom, które są bezmyślne i histeryczne […]. To, co najbardziej popularne i ekscytujące w danej chwili, niekoniecznie stanowi najlepszy wybór. 53 Od pielgrzymki do krucjaty, w: Mistycy i mistrzowie zen, s. 97–121. TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 319 Nie twierdzę, że cokolwiek z tego można zastosować do sytuacji, o której mówi Phil, nie mam naprawdę pojęcia, czy to jest mądre, czy idiotyczne. Mówię po prostu w kategoriach całej sytuacji ocenianej na podstawie tego, jak pachnie smog, który dociera do mnie tutaj. […] 27 listopada 1967 […] Tutaj trochę tła dotyczącego naszej obecnej sytuacji. Obecny Opat idzie na emeryturę. Nie mam zielonego pojęcia, kto będzie następny, ale chciałbym, żeby był inny. Szczególnie chciałbym zobaczyć, czy nie będzie znacznie bardziej otwarty niż ten, jeśli chodzi o danie mi trochę więcej swobody ruchu, co z pewnością dobrze bym spożytkował […]. […] Kłopot z Opatem, który idzie na emeryturę, polega na tym, że zostanie tutaj i pośrednio będzie na wszystko wpływał. Ma bardzo szykownie wyglądającą pustelnię na szczycie jednego z leżących w oddali wzgórz. Poza tym leży ona w krainie bimbru. Tam, gdzie miejscowe chłopaki urządzają sobie orgie i gdzie w krzakach jest pełno puszek po piwie przedziurawionych kulami. […] 8 lutego 1968 […] Patrząc na to z mojego punktu widzenia i przemyślawszy to trochę: gdybym miał wybór i mógł decydować za siebie, także byłbym przeciw jakiejkolwiek formie publicznych wystąpień […]. Sądzę, że powinienem koniecznie trzymać się z dala od wykładów i występów na campusach, a jeszcze bardziej od innych rzeczy (wystąpienia w N.J. itp.), które siłą rzeczy przyszłyby później. Sądzę, że nie jestem w stanie robić tego, czego wymagają ode mnie osobiście Bóg i Ewangelia, jeśli nie zachowam tego szczególnego położenia, do którego zostałem wybrany, którego mi życzono i które sam wybrałem i preferuję. Co się tyczy ruchów pokojowych itp.: moja praca to będzie, jak myślę, przelewanie nadal wszystkiego na papier najlepiej, jak potrafię i za pomocą listów lub w inny sposób pomaganie poszczególnym obdżektorom radą. Co do tego ostatniego, chcę zachować pewną klarowność, skupiając się na prawie i obowiązku księdza, żeby udzielać takiej rady nawet osobom, które „opierają się” prawu, i że udzielanie takiej rady nie stanowi nieposłuszeństwa obywatelskiego, lecz jest zwykłą pracą każdego księdza. Wydaje mi się, że ten punkt jest istotnie bardzo ważny i istnieje niebez- THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH 320 pieczeństwo, że się go zgubi. Jednym z moich zadań jest, tak jak to widzę, pilnować, żeby Go nie zgubić. Tego, że pomaganie człowiekowi w formowaniu jego sumienia jest obowiązkiem księdza, a to jak człowiek formuje własne sumienie, nawet jeśli zostanie uformowane w sposób społecznie nie do zaakceptowania, nie zmienia obowiązku księdza i jego prawa, by pomóc mu podążyć za swoim sumieniem. Tego, że społeczeństwo nie ma żadnego interesu w tym, żeby ingerować w tej dziedzinie. I dlatego musi ona pozostać wyraźnie sprawą prywatną i osobistą. […] Miesiąc później, 17 maja 1968 roku, Daniel i Philip Berriganowie i siedem innych osób, włamali się do biur komisji poborowej w Catonsville w Maryland, wzięli karty kategorii A potencjalnych poborowych z kilku szaf, zawieźli je na parking samochodowy i spalili w metalowych koszach za pomocą napalmu sporządzonego w oparciu o instrukcję z wojskowego podręcznika. Cała dziewiątka została zaaresztowana i wypuszczona za kaucją. Proces zapowiedziano na 5 października 1968. Philip Berrigan napisał do Mertona – który przebywał wówczas na Alasce – prosząc go, by przybył na proces jako świadek. Do Philipa Berrigana 30 września 1968 Twój list złapał mnie w końcu na Alasce, ale jadę już dalej. Nie dam rady przyjechać na proces. W październiku jadę do Indii i teraz zbieram na to pieniądze. Życzę Wam dużo szczęścia. […] Do Dorothy Day Dorothy Day była jedną z najbardziej wpływowych osób w amerykańskim katolicyzmie dwudziestego wieku, odgrywając profetyczną rolę w amerykańskim Kościele i łącząc w sobie radykalne stanowisko w kwestiach społecznych z konserwatywną i niekwestionującą niczego teologią Kościoła i sakramentów. Głęboka troska o ubogich i potrzebujących skłoniła ją do powołania do życia, wespół z Peterem Martinem, ruchu The Catholic Worker. Jej całkowite zaangażowanie w bierny opór było źródłem inspiracji dla wielu, łącznie z Thomasem Mertonem, który często pisał do czasopisma „The Catholic Worker”, założonego przez Day. Pełna szacunku sympa- TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 321 tia Mertona do Dorothy Day znajduje swój wyraz w jego listach do niej. W jednym z nich Merton pisze: „Gdyby nie było ruchu The Catholic Worker i takich form świadectwa, nigdy nie wstąpiłbym do Kościoła katolickiego”. 17 sierpnia 1960 […] Powinniśmy pod pewnym względem obawiać się naszej wytrwałości, ponieważ jest w nas wielka dziura, otchłań i musimy wpaść przez nią w pustkę, ale Pan nas złapie. Kto potrafi wpaść przez centrum samego siebie do tej nicości i nie doznać przerażenia? Ale Pan nas złapie. Złapie Ciebie z pewnością i zabierze Cię do swego Serca. A to z powodu modlitw ubogich. Jesteś duchowo najbogatszą kobietą w Ameryce, mając za sobą takie modlitwy. Nie potrafisz zawieść, nawet jeśli próbujesz to robić. Potężne modlitwy ubogich ogarną Cię z niezwyciężoną siłą i miłosierdziem i poniosą Cię, wbrew wszystkiemu, do Serca Boga. Te modlitwy są Jego ramionami. Mam ogromną wiarę w modlitwy ubogich; proś ich także za mnie. Niech Bóg Ci błogosławi, w Chrystusie. […] 23 sierpnia 1961 […] Bóg zawsze daje mi możliwość, bym powiedział to, co wydaje się być konieczne i stąd nie ma wątpliwości co do tego, że jestem całkowicie w jego rękach tu, gdzie jestem i że zatem powinienem nadal robić to, co robię. Ale skąd ta okropna cisza i apatia ze strony katolików, duchowieństwa, hierarchii, ludzi świeckich, w tej strasznej kwestii, od której zależy samo trwanie ludzkości? […] […] Co do pisania; nie sądzę, że mogę w sumieniu, w takim jak teraz czasie, dalej pisać o takich rzeczach jak medytacja, chociaż ona ma także znaczenie. Nie mogę także po prostu zakopać się i schować głowy w masie raczej drobnych i drugorzędnych studiów monastycznych. Sądzę, że powinienem zmierzyć się z poważnymi kwestiami, kwestiami życia i śmierci; i tego się wszyscy obawiają. […] 22 września 1961 […] Właściwie jest to [artykuł, który Merton posłał Dorothy Day] rozdział z książki Nowy posiew kontemplacji. Jest to przeredagowana wersja starego Posiewu, gdzie zachowałem praktycznie cały materiał, jaki tam był przedtem, i dodałem o wiele więcej. Większość materiału jest nowa, chociaż jest także kilka akapitów ze starej wersji. […] 322 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH [86. Cold War Letter] 16 czerwca 1962 […] Wczoraj wysłałem Ci egzemplarz książki, która nie zostanie wydana, Pokój w erze postchrześcijańskiej [wydana po angielsku w roku 2004]. Moi przełożeni, zaalarmowani przez gorliwców w tym kraju, uznali, że „idę za daleko” i wycofuję się z powołania kontemplacyjnego, wkraczając na „niebezpieczny grunt” itp., itd. Nie ma sensu zbyt dużo spekulować na temat sytuacji na świecie, ale jest ona z pewnością bardzo niebezpieczna. Na cały świat przyszedł dzień sądu i ma się tego przemożne wrażenie […]. Uważam, że zło w nas wszystkich osiągnęło taki poziom, iż zaczyna się wylewać. […] 11 sierpnia 1962 […] To smutne, że Pax nie przybiera jakiegoś konkretnego kształtu. Podejrzewam, że to objaw naszej dezorientacji i bezradności. My, katolicy, jesteśmy tak sfrustrowani i bierni, że nie wiemy już, jak zacząć robić to, co powinniśmy robić. To rodzi smutek; powinienem powiedzieć, że musi to zasmucać Ciebie bardziej, niż mogłoby zasmucać kiedykolwiek mnie, ponieważ jestem z dala od większości z tych spraw. […] 16 lipca 1965 Naprawdę bardzo się ucieszyłem, kiedy dostałem Twój list. Przyszedł w dobrej chwili. Właśnie czytałem z przyjemnością nową książkę Karla Sterna The Flight from Woman, która jest wspaniała. I zawsze się cieszę, kiedy mam wiadomości od Ciebie. Myślę często o Tobie i modlę się często za Ciebie i za CW. Byli tu jakiś czas temu Jim Douglas z żoną i mówili o Tobie. […] 22 listopada 1965 […] Moją główną reakcją było postarać się wycofać jeszcze bardziej z ruchu pokojowego i z robienia wrażenia, że jestem weń publicznie zaangażowany, i wszystko to było bardzo niefortunne, ponieważ Jim Forest, a przede wszystkim John Heidbrink, zinterpretowali to jako nóż w plecy i tak dalej (ponieważ powiedziałem, że wolałbym nie być już dłużej na liście osób wspierających Catholic Peace Fellowship). Myślą, że robię to ze strachu, i wiem, że w rzeczywistości nie mogę spodziewać się z ich strony, że zainteresują się chociaż w drobnym stopniu problemem, jaki TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 323 mam, próbując wieść autentyczne życie samotności (co, jak bez wątpienia sądzę, przyczyni się bardziej do ruchu pokojowego niż cokolwiek, co piszę). Mam jednak nadzieję, że spokojnie to wypracujemy i dojdziemy do jakichś wniosków. Tak przy okazji, John Heidbrink w długim liście argumentował, że moje całe życie monastyczne to czysta ucieczka, że powinienem być z powrotem w świecie, prowadząc życie autentycznego zaangażowania, jak on itp., itd. Jestem bardziej niż kiedykolwiek zdeterminowany, by pozostać na tym samym kursie, pomimo wszystkiego, co mogą o tym myśleć, w rzeczywistości ich sprzeciw to dla mnie jeszcze jeden powód, by być nadal posłusznym Bogu, nie człowiekowi. […] 20 grudnia 1965 Dzięki za Twój bardzo dobry list. Znalazłem, jak sądzę, dobre rozwiązanie z CPF; będę dalej ich wspierał w tym sensie, że będę całym sercem aprobował ich działalność pastoralną dla obdżektorów itd., i dam do zrozumienia w określony sposób (za pomocą oświadczenia czy czegoś), że nie biorę odpowiedzialności za ich każdą akcję polityczną. Nie wiem jeszcze, ale myślę, że to byłoby do zaakceptowania. Co do Dana Berrigana: myślę, że Ty i ja jesteśmy trochę staroświeccy, ale zgadzam się z Tobą. Napisałem spokojny list do jego Prowincjała, nie protestując przeciwko tej decyzji, lecz mówiąc po prostu, że pokładam pełne zaufanie w Danie jako w doskonałym księdzu, który czyni wiele dobrego i otrzymałem kurtuazyjną odpowiedź. Całkiem możliwe, że ktoś tam pociągał za kulisami za sznurki, żeby go przenieść poza N.J., ale nie wydaje mi się, że będzie wiele cierpiał z powodu tych przenosin i że pewnie wróci w lepszej formie niż kiedykolwiek. Przeżyłem wystarczająco dużo w dwudziestu czterech latach życia monastycznego, żeby wiedzieć, iż jeśli nawet pewne kroki Przełożonych mogą być odrobinę niesprawiedliwe, człowiek nigdy nie traci niczego przez posłuszeństwo, wprost przeciwnie, a Bóg czasami rezerwuje dla nas specjalne dary i dodatkową owocność, coś, czego byśmy nie uzyskali bez tego poświęcenia. Mam nadzieję, że Dan przyjął to dobrze, i jestem pewien, że tak jest. […] 29 grudnia 1965 [...] Dla mnie The Catholic Worker oznacza coś absolutnie unikalnego i żywego w Kościele amerykańskim. Trudno byłoby ubrać w słowa, jak wiele dla mnie znaczy z tak wielu osobistych powodów: oznacza moją THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH 324 własną młodość i ten rodzaj wpływów, które ukształtowały moje życie trzydzieści lat temu. Tak się złożyło, że poszedłem do Friendship House54 [w Harlemie], a nie do CW, ponieważ byłem na Uniwersytecie Columbia. FH był zaraz za górką i tak dalej. Ale CW oznacza tak wiele tego, co zawsze było dla mnie znaczące: Kojarzę je z podobnymi trendami myślowymi, takimi jak angielscy dominikanie i Eric Gill, którzy także byli dla mnie bardzo ważni. I Maritain. I inni. The Catholic Worker jest częścią mojego życia, Dorothy. Jestem pewien, że świat jest pełen ludzi, którzy powiedzieliby to samo. Gdyby nie było ruchu The Catholic Worker i takich form świadectwa, nigdy nie wstąpiłbym do Kościoła katolickiego. […] 12 września 1966 […] Podjąłem na trwałe zobowiązanie, by mieszkać w pustelni do końca mego życia, tak długo jak będę mógł (oczywiście jeśli nie będę w stanie, mogę pójść do infirmerii). Dlatego proszę Cię, módl się, abym przeprowadził to tak, jak chce Bóg. Kiedy człowiek jest całkowicie zdany na siebie, przekonuję się, że takie śmieszne błędy są możliwe. Jednak z pomocą łaski i zwyczajnej dobrej woli nie będą mieć skutków, które są takie straszne. Módl się zatem za mnie, a ja zawsze zachowuję Ciebie i CW w moich modlitwach i myślach. […] 9 lutego 1967 Dzięki wielkie za Twój krótki list z 29 stycznia. Czytałem twój tekst w ostatnim CW na temat kardynała Spellmana i wojny. Jest pięknie napisany, łagodny w tonie i powściągliwy i przebija z niego bardziej miłość niż wyrzuty. W taki właśnie sposób powinien zabierać głos chrześcijanin i my wszyscy możemy być Ci wdzięczni za to, że mówisz w taki sposób. Trzeba to było zrobić. Trzeba podkreślić i, jeśli to możliwe, usunąć moralną nieczułość sprawujących władzę w pewnych punktach tak całkowicie kluczowych dla człowieka i Kościoła. Nie oznacza to wcale, że my sami jesteśmy doskonali lub nieomylni. Czym jest jednak Kościół, jeśli nie wspólnotą, w której ludzie dzielą się prawdą, a nie monopolem, który 54 Friendship House [Dom Przyjaźni] był ruchem pomocy ubogim i wykluczonym, którego inicjatorką była Catherine de Hueck Doherty. Merton pracował dwa tygodnie jako wolontariusz ruchu w Harlemie – przyp. tłum. TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 325 udziela jej w kierunku góra – dół. Światło w naszym Kościele podróżuje w obie strony; a przynajmniej mam taką nadzieję. […] 18 sierpnia 1967 […] Życie pustelnika to wcale nie żarty i nie piknik, lecz stopniowo staje się w nim twarzą w twarz ze straszną potrzebą samoogołocenia, a nawet swego rodzaju unicestwienia, po to, by Bóg mógł być wszystkim, a także widocznej niemożliwości takiego stanu rzeczy. I oczywiście całkowite szaleństwo, jakim jest staranie się znalezienia sposobu, by zrobić to samemu. Wielka pociecha kryje się w dobroci i słodyczy oraz bliskości wszystkiego, co Bóg uczynił, i stworzonej -ości wszystkiego, co sprawia, że jest przede wszystkim obecny w nas, mówi nami. A potem jeszcze to drugie słowo: „Idź za mną”. […] Do Hildegardy Goss-Mayr Hildegarda Goss-Mayr urodziła się w Wiedniu w 1930 roku. Od dzieciństwa znajdowała się pod silnym wpływem działalności pokojowej swojego ojca Kaspara Mayra, który nawrócił się na bierny opór w czasie pierwszej wojny światowej i został redaktorem małego, lecz wpływowego czasopisma „Der Christ in der Welt”. Hildegarda i jej mąż Jean Goss, zmarły w 1991 roku, angażowali się w promowanie ewangelicznego przesłania rezygnacji z przemocy w Europie Wschodniej i Zachodniej, w Ameryce Łacińskiej i na Filipinach. Razem z wieloma innymi kobietami (między innymi Dorothy Day) Hildegarda była w Rzymie w czasie Drugiego Soboru Watykańskiego. Udało im się przekazać teologom i Ojcom Soboru materiały na temat wojny, pokoju i biernego oporu. 13 września 1966 roku Merton pisał: „Hildegarda Goss-Mayr jest moją kandydatką na świętą w obecnych czasach (razem z Dorothy Day i kilkoma innymi im podobnymi)”. [19. Cold War Letter] Styczeń 1962 Czekam od jakiegoś czasu na dokumenty, które zostały wysłane w osobnej kopercie. Jeszcze ich nie otrzymałem, ale chcę przynajmniej posłać słowo na potwierdzenie tego, że otrzymałem Twój list. Bardzo dobrze być z Tobą w kontakcie. Prześlę Ci kilka rzeczy, które być może będziesz mogła wykorzystać w „Der Christ in der Welt”. Potrafię czytać 326 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH po niemiecku wystarczająco dobrze, by mieć z tego korzyść, jeśli mi go przyślesz. Czasami bardzo zniechęcające jest, gdy się widzi, jak nikły jest chrześcijański ruch pokojowy, zwłaszcza tu, w Ameryce, gdzie jest najbardziej potrzebny. Musimy jednak pamiętać, że to typowa sytuacja i Biblia przygotowała nas na to, że tak się może stać. Praca duchowa dokonuje się za pomocą dysproporcjonalnie małych i kruchych narzędzi. A teraz przede wszystkim, kiedy wszystko jest tak nieskończenie złożone i kiedy ludzie upadają pod brzemieniem zdezorientowania i przestają w ogóle myśleć, jest rzeczą naturalną, że niewielu chce wziąć na siebie brzemię próbowania, by osiągnąć coś w sposób moralny i duchowy w działaniu politycznym. A przecież dokładnie to trzeba zrobić. […] Uważam, że Twoje wysiłki, by jasno wyrazić te kwestie i położyć je przed Kościołem, a zwłaszcza przed Soborem, mają kolosalne znaczenie. […] […] Powiedziałbym, że w chwili obecnej musimy zrozumieć lepiej, niż rozumiemy to teraz, mentalność zimnowojenną […]. Ogromne niebezpieczeństwo polega na tym, że pod presją lęku i strachu, na przemian kryzysu i rozluźnienia i nowego kryzysu, ludność świata zacznie stopniowo akceptować ideę wojny, ideę poddania się totalnej władzy i abdykacji rozumu, ducha i indywidualnego sumienia. Wielkim niebezpieczeństwem wojny jest postępująca martwota sumienia. […] 14 października 1962 […] Cieszę się, że jesteś tam na Soborze i że Twoje propozycje zostaną wysłuchane. Arcybiskup Roberts mówi mi, że ma nadzieję uzyskać oficjalną aprobatę dla odmowy służby wojskowej ze względu na sprzeciw sumienia. Myślę, że to bardzo dobre podejście i bardzo ważne. To absolutnie przerażające, że katolicy dzisiaj mają być zmuszani do udziału w wojnach, które niemal na pewno są niemoralne, tylko dlatego, że hierarchia jest gotowa, jeśli nie bardzo chętna, zaakceptować kłamstwa wojskowych co do prawdopodobnego charakteru wojny […]. Wszystko to jest bardzo proste. Nasze pociski trafią w ich bazy pocisków i zniszczą je, zanim oni trafią w nasze miasta. To się uważa za szczyt moralności […]. Co do amerykańskich biskupów, nie mam wielu informacji. Obawiam się, że większość z nich po prostu nie zrozumiałaby problemu. Arcybiskup Flahiff z Winnipeg z Kanady to inteligentny i rozumiejący nowy TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 327 biskup i przyjaciel moich dobrych przyjaciół. Dobrze rokuje. Musisz się z nim zobaczyć. Podobnie o. Stransky z Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, którego znam. Także biskup Wright z Pittsburga, bardzo dobry. Może kardynał Ritter z St. Louis, który był tutaj pionierem w stosunkach rasowych. Uważam, że ma otwarty umysł. […] Ponieważ tak się złożyło, proponuję, byś poszła i zobaczyła się z naszym opatem generalnym Dom Gabrielem Sortaisem i wymogła na nim, żeby przychylnie podchodził do mojego pisania o pokoju. Jest dość rozsądny, ale także pod presją ze strony wielu głupich i nieodpowiedzialnych osób. […] 30 listopada 1962 […] Wydaje mi się, że wszystkie argumenty teologów katolickich, a nawet papieża na temat moralności wojny jądrowej, zdają się milcząco zakładać, że bomba atomowa lub bomba wodorowa to po prostu większe i mocniejsze wersje tego, co już znamy. Ci, którzy powiedzieli, że stanowi ona „zasadniczo nowy rodzaj wojny”, bez wątpienia posługiwali się tą frazą bardziej retorycznie niż teologicznie. Jednak w rzeczywistości całe racjonalne podłoże wojny ulega całkowitej zmianie przy obecnym stanie produkcji broni i wyścigu zbrojeń […]. Tak przy okazji, odbiłem na powielaczu trochę więcej egzemplarzy mojej nieopublikowanej książki o pokoju [Pokój w erze postchrześcijańskiej] […]. Mogę przesłać ich teraz więcej, jeśli potrzebujesz. Czy sądzisz, że byłoby wskazane przesłać jakieś egzemplarze któremuś z biskupów? 17 grudnia 1962 W osobnej przesyłce posyłam Ci trzy koperty pełne materiałów mniej lub bardziej powiązanych z kwestią wojny jądrowej. W jednej jest książka Breakthrough to Peace, w której mam esej Pokój: religijna odpowiedzialność, będący w dużej mierze streszczeniem tego, co miałem do powiedzenia na ten temat. Wprowadzenie do tej książki, które także napisałem, jest być może przydatne jako streszczenie status questionis. Najbardziej kompletny tekst, jaki napisałem, to książka Pokój w erze postchrześcijańskiej, która nie jest opublikowana, ale przesyłam ci egzemplarz z powielacza. Zdaje mi się, że przesłałem Ci już egzemplarz wcześniej, ale nie jestem pewien. W każdym razie prześlę więcej egzemplarzy 328 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH pocztą morską i możesz podzielić się nimi z innymi, którzy być może będą zainteresowani. Razem z tą książką posyłam Ci jeden lub dwa inne eseje, takie jak ten zatytułowany Cel: miasto […]. Przede wszystkim najważniejsze dla Kościoła jest uświadomienie sobie wyraźnie, że obecność broni nuklearnej w świecie zmieniła zasadniczo cały problem wojny. Cała ta kwestia musi zostać teraz przemyślana w świetle zasadniczo nowej sytuacji, która nie istniała nigdy przedtem. To nawet znacznie więcej niż nowe okoliczności, które zmieniają ten sam rodzaj wojny, którą zawsze znaliśmy. Sama wojna ma całkowicie nowe implikacje i całkowicie nowy charakter. Stąd nie ma sensu dyskutować o tradycyjnych ideach wojny sprawiedliwej w sytuacji, w której cała koncepcja wojny uległa fundamentalnej zmianie. Jestem przekonany, że w tej kwestii wojny jądrowej Kościół konfrontuje się z problemem podobnym do tego, który wynikł w sprawie Galileusza, ale takim, który ma znacznie bardziej doniosłe skutki dla człowieka. Mam wrażenie, że Kościół jest w poważnym niebezpieczeństwie popełnienia tego samego błędu, który popełniono w wypadku Galileusza, przez nieumiejętność zrozumienia natury tej kwestii i osądzanie jej w sposób nierealistyczny, niepozostający w rzeczywistym związku ze sprawą. Można było błądzić w sprawie Galileusza i mimo to uniknąć zniszczenia. Błąd w tej sprawie może wciągnąć Kościół w najbardziej przerażającą tragedię w historii ludzkości, niewykluczone, że tragedię o proporcjach eschatologicznych. […] 15 stycznia 1963 […] Z pewnością masz rację, że trzeba rozwijać teologię pokoju […]. […] Powinno być jasne, że chrześcijański obdżektor to także ktoś, kto angażuje się w pozytywne działanie oparte na odkupieńczej miłości, nakierowane ku pokojowi na świecie. To właśnie wielka słabość ruchu pokojowego w Stanach Zjednoczonych: jest on jedynie ruchem protestu, często nawet bez solidnej podstawy racjonalnej, przeciwko złu wojny. Niestety, niektóre z elementów w ruchu pokojowym są tak słabe moralnie (i niechlubne), że ich obecność dyskredytuje całą ideę pacyfizmu. Z całą pewnością świadom jestem potrzeby wyraźnego stwierdzenia pozytywnej teologii miłości w odniesieniu do kwestii wojny i pokoju. […] TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 329 Hildegarda Goss-Mayr napisała, że razem z Jeanem mają zamiar spędzić rok w Brazylii, pomagając tam formować grupy wsparcia dla biernego oporu. Chcieli zaangażować w to inne osoby. Dorothy Day zgodziła się przyjechać przynajmniej na jakiś czas. Czy Merton mógłby się także do nich przyłączyć? 21 marca 1963 […] Bardzo żałuję, że nie mogę odpowiedzieć pozytywnie na Twoją propozycję. Sprawiłoby mi to ogromną radość, gdybym wiedział, że taka jest wola Boga. Pewnie nie jestem wart tych szczególnych względów. Mogę jednak przynajmniej zjednoczyć się z Wami bardzo ściśle w modlitwach i być może będę mógł pomóc przez przyjaciół w Brazylii. Jeśli chodzi o tego ochotnika, którego szukacie, Dorothy Day będzie pewnie wiedziała, który jest dla Was najlepszy. Ja osobiście uważam, że byłoby mniej dwuznaczne, gdyby był Europejczykiem lub kimś z Ameryki Łacińskiej. Jeśli kiedyś wybierzecie się do Ameryki Środkowej, mam wielu przyjaciół w Nikaragui, którzy mogliby być zainteresowani takim przedsięwzięciem. […] 28 października 1963 […] Wielki Marsz na Waszyngton był pod wieloma względami zwycięski i był bez wątpienia wspaniałym wyrazem opanowania, godności, ładu i porządku. Szlachetna godność tysięcy murzyńskich uczestników była widoczna w najwyższym stopniu i kiedy „podziękowali białym ludziom”, którzy tam się znajdowali, jeden z moich przyjaciół się rozpłakał. Naprawdę, dla białych, którzy w tym uczestniczyli, była to bardzo wielka łaska i coś, czego potrzebowali. Rzeczywiście, bardziej to oni potrzebowali tej szansy, by dać jakiś znak pokuty, niż Murzyni ich potrzebowali. W istocie rzeczy politycznie obecność tych białych nie była być może całkowicie z korzyścią dla Murzynów, ponieważ wprowadzała trochę zamieszania w rzeczywistą sytuację. Wszystko, co ma tendencję do tego, by podtrzymać atmosferę iluzji, fałszywego optymizmu, który zakłada, że na Murzyna czeka już miejsce w białej Ameryce, po raz kolejny wzmacnia inercję tych, którzy są przywiązani do status quo, w którym w rzeczywistości nie ma dla Murzyna żadnego miejsca. Jest wyrzutkiem. Byłabyś przerażona, wiedząc, do jakiego stopnia, nawet w murzyńskich gettach Murzyn jest gnębiony i wykorzystywany przez białych ludzi, nawet do 330 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH tego stopnia, że bardzo trudno jest Murzynowi posiadać sklep lub prowadzić jakiś ważniejszy biznes, nawet w murzyńskim getcie i biali właściciele sklepów piją z niego krew za pomocą lichwy. Sytuacja jest naprawdę bardzo poważna i powoli pełznie ku rewolucji i to gwałtownej, czego się bardzo obawiam. Jednak wielkość takich ludzi jak Martin Luther King to coś, co pozwala mieć nadzieję i ufność. Bóg bez wątpienia może użyć takich ludzi, by zdziałać cuda i być może to uczyni. Już to uczynił. Był tutaj o. Häring i mieliśmy wspaniałą rozmowę, zdecydowanie za krótką. Powiedział, że przeczyta moją książkę i spróbuje interweniować u Dom Gabriela. Niestety, obawiam się, że Dom Gabriel jest zbyt zaprzątnięty polityką zagraniczną de Gaulle’a i może nigdy nie przyznać, że istnieje możliwość różnicy zdań w kwestii bomby. Według niego nie wolno jej potępiać, nawet jeśli Pacem in terris wypowiada się tak wyraźnie w tej kwestii. […] W październiku 1965 roku Hildegarda Goss-Mayr w towarzystwie Jima Douglasa odwiedziła Mertona w Gethsemani. W poniższym liście Merton odpowiada na jej list z 25 października, w którym między innymi prosiła go, by zechciał zostać członkiem kolegium redakcyjnego „Der Christ in der Welt”. 10 listopada 1965 […] Jak zwykle nie mam zbyt wielu informacji o tym, co się dzieje, ale słyszałem, że atmosfera w kraju robi się dość napięta. Widać bardzo wyraźnie, że rzeczywisty problem to brak duchowych korzeni. Ten kraj nie byłby tak nierozsądny i tak skory do przemocy, gdyby był mocniej osadzony w jakiejś tradycji duchowej i miał trochę więcej solidnych zasad, do których by się stosował. Łatwo to powiedzieć, ale co można z tym zrobić, to inna sprawa. Wydaje mi się, że w rzeczywistości ludzie z ruchu pokojowego zbytnio nie pomagają, poza tym, że organizują głośne protesty, co jest w porządku. Jednak to, czego potrzebujemy, to ruch pokojowy, który pomoże krajowi rzeczywiście zrozumieć pokój i chcieć pokoju, a to zupełnie inna sprawa. Nie spowoduje tego palenie kart poboru, a jedynie zaniepokoi wielu biednych i skołowanych ludzi, którzy nie potrafią dostrzec, co to znaczy; poza tym, że będą to interpretować jako jeszcze jedno zagrożenie w czasie, kiedy czują się już poważnie zagrożeni przez miliony komunistów za każdym drzewem. […] TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 331 8 grudnia 1965 […] To prawda, że miałem trochę trudności, żeby dopasować moją pozycję jako pustelnika z rozgłosem związanym z ruchem pokojowym. Moje nazwisko jest wciąż wykorzystywane, a artykuły w gazetach sprawiają wrażenie, że jestem w jakiś sposób aktywnie zaangażowany w działania, o których nie mam zielonego pojęcia. Stąd zdecydowałem się ostatecznie poprosić Jima Foresta, żeby powiedział jasno i wyraźnie, że nie jestem zaangażowany w żadne z działań politycznych CPF, lecz że nadal wspieram moralnie ich cele duchowe i pastoralne. […] 14 stycznia 1966 To święto św. Hilarego, Doktora Kościoła, który powiedział: „Najlepszym sposobem oddania Cezarowi tego, co jest Cezara, jest nie mieć niczego, co jest Cezara”. A zatem jest to dobry dzień, by posłać Ci esej o „demut”55, który okazał się w rzeczywistości esejem o błogosławieństwie cichych w odniesieniu do chrześcijańskiego biernego oporu. Ponieważ naprawdę nie wiem, o czym mówię, to raczej dość bezczelne pisać na takie tematy, ale tak czy owak, zrobiłem to. Mam nadzieję, że to, co powiedziałem, ma sens. Jest teraz nadzieja, że wojna w Wietnamie może osiągnąć etap stołu konferencyjnego, głównie dzięki wysiłkom papieża Pawła VI. Coś, za co trzeba być bardzo wdzięcznym. Nie mam jeszcze żadnych świeżych informacji, ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i że papieskie życzenia pokoju w Nowym Roku (do których wszyscy się dołączamy), mogą się spełnić. Ty wiesz lepiej niż ja, jaka jest szansa, że to wszystko zadziała. […] 22 kwietnia 1967 […] Wiosna tutaj jest naprawdę cudowna, ale jak można się nią cieszyć, kiedy w Wietnamie coraz gorzej? U niektórych z ruchu pokojowego jest pewne poczucie desperacji, kiedy widzą, że ich wysiłki donikąd nie prowadzą; ale może powinni jednak uświadomić sobie, że starania przeciwko wojnie nie zawsze są popularne w narodzie, który prowadzi wojnę, i jest dobrą rzeczą, że jest tak dużo sprzeciwu sumienia, jak tu rzeczywiście jest. Chciałbym jednak, żeby widać już było koniec. […] 55 Niem. „pokora” – przyp. tłum. 332 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH Do Wilbura H. („Pinga”) Ferry’ego Wilbur H. Ferry był wiceprezydentem Centrum Badań Instytucji Demokratycznych (Center for the Study of Democratic Institutions) w Santa Barbara w Kalifornii. List Mertona z 18 września 1961 roku zainicjował ich długą korespondencję, która okazała się trwała i wzajemnie ubogacająca. Ferry przesyłał Mertonowi dużo tekstów do lektury i wprowadził go w takich autorów jak Jacques Ellul, Lewis Mumford oraz I.F. Stone. Był częstym gościem w Gethsemani i pomógł Mertonowi w rozpowszechnianiu jego niektórych tekstów wówczas, gdy cenzorzy zakonni ograniczali liczbę tematów, które wolno mu było podejmować. W roku 1968 Ferry odprowadził Mertona na samolot, który miał go zabrać do Azji. 18 września 1961 Zamierzałem napisać ten list do Pana od długiego czasu, odkąd mój przyjaciel i wydawca, James Laughlin z New Directions, rozmawiał ze mną na temat tego, co Pan i dr Hutchins robicie w Santa Barbara. Dzięki jego pośrednictwu i za Pana życzliwością otrzymałem teraz wiele broszur wydawanych przez Centrum i przeczytałem wiele z nich z ogromnym zainteresowaniem. Wcześniej znałem jedną z nich, zatytułowaną Wspólnota strachu, która jest bez wątpienia jednym z najbardziej trafnych i klarownych przedstawień naszego obecnego niebezpieczeństwa […]. Wydaje mi się, że nasze głęboko zakorzenione uzależnienie od tego rodzaju narkotycznego myślenia prowokowanego przez media zaszło bardzo daleko, zaślepiając nawet tych, którzy mają być na takim miejscu, gdzie mogą widzieć, rozumieć i decydować o naszym przeznaczeniu […]. W każdym razie jako ktoś, kto jest równocześnie księdzem, członkiem zakonu monastycznego i obywatelem kraju, który wciąż szczyci się tym, że jest wzorcem i obrońcą demokracji, jestem przekonany, że jest to kwestia moralna o ogromnym znaczeniu, która staje przede mną, jak i przed każdym innym; i że większość z nas nawet nie uważa tego za kwestię moralną. Jak gdyby polityka i etyka nie miały z sobą absolutnie nic wspólnego, a nawet jak gdyby rozważania etyczne były całkowicie nieistotne, a w najlepszym razie tylko subiektywne w swoim znaczeniu […]. Mam wrażenie, że zbyt wielu ludzi naszych czasów, zabierających głos w imieniu religii, a każdy ksiądz i pastor jest taką osobą, stanęło przed problemem wojny i pokoju, chyba że w bardzo ogólny sposób. „Pokój jest pożądany”. TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 333 21 grudnia 1961 […] Mam trochę kłopotów z cenzurą. To skłania mnie do przekonania, że jednym ze sposobów, w jakie można by rozpowszechniać to, co piszę, byłoby pozwolić Wam odbić je na powielaczu i rozpowszechniać razem z Waszymi materiałami. Czy brałbyś coś takiego pod uwagę w niektórych przypadkach? To by nie wymagało cenzury. Mam na przykład egzemplarze listów do ludzi – z których można zrobić książkę Cold War Letters. Bardzo mało prawdopodobne, że zostanie to opublikowane (!). Każę je przepisać na maszynie dla Ciebie i ocenisz, czy Twoim zdaniem warto niektóre z nich rozpowszechnić. Szczęśliwego Nowego Roku dla Was wszystkich. […] 18 stycznia 1962 […] Zrezygnowałem już ze zgadywania, co się niebawem stanie. Mam niewielkie zaufanie do Kennedy’ego, sądzę, że nie potrafi w pełni sprostać wielkości swego zadania i brakuje mu twórczej wyobraźni i głębszego rodzaju wrażliwości, która jest potrzebna […]. To, czego potrzeba, to tak naprawdę nie spryt ani zręczność, lecz to, czego politycy nie mają: głębia, człowieczeństwo i pewna totalność zapominania o sobie i współczucia, nie tylko dla jednostek, lecz dla ludzkości jako całości; głębszy rodzaj oddania. Może Kennedy dokopie się kiedyś do tego przez jakiś cud. Ale tacy ludzie wcześniej są potencjalnymi ofiarami zamachu. A on mi na taką potencjalną ofiarę nie wygląda. Przynajmniej nie z tego powodu. [48. Cold War Letter] 6 marca 1962 Pierwsze i największe ze wszystkich przykazań jest takie, że Ameryka nie będzie i nie może zostać pokonana w zimnej wojnie, a drugie jest podobne do pierwszego: że jeśli będzie konieczna gorąca wojna, by zapobiec klęsce w zimnej wojnie, wówczas dojdzie do gorącej wojny, nawet jeśli cywilizacja miałaby ulec zniszczeniu. […] 8 maja 1962 […] J. martwi się z powodu tego, że Original Child Bomb [posępny wiersz Mertona o zrzuceniu bomby na Hiroszimę] nie zyskał wcale zainteresowania i wreszcie okazało się, że księgarnie umieszczają go w dziale dziecięcym, obok Królika Piotrusia itp. To mój komiks. […] 334 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH 12 czerwca 1963 […] Masz rację co do sprawy rasy […]. Będzie przebudzenie. Ale obawiam się, że wielu ludzi nie chce tego rodzaju przebudzenia. Mimo to musi ono nadejść. Bardzo się boję, że będzie rzeczywista rewolucja i rzeczywista przemoc. Już jest rewolucja. Rozpoczął ją Martin Luther King i w pewnym sensie było to godne podziwu. Z pewnością jednak górę wezmą mniej godne podziwu sposoby działania i zamęt będzie straszny. […] 1 lipca 1964 […] Książka, którą musisz przeczytać, jeśli jej jeszcze nie czytałeś, to The Pilgrim [Pielgrzym] [Michaela] Serafiana o papieżu Pawle i Soborze. Teza jest taka, że wzięły górę instynkty kurialne Pawła i poświęcił [kardynała Augustyna] Beę i Janowy impet na rzecz konserwatywnych nacisków przeciwko nim, następnie poszedł na pielgrzymkę, co miało być surogatem braku rezultatów drugiej sesji […]. Cała rzecz jest tak skonstruowana, że być może teraz papiestwo uzależniło się w dużym stopniu od takiej maszynerii jak Święte Oficjum, a ludzie w Oficjum z łagodną pewnością siebie uważają, że musi ono zagarnąć do siebie wszelkie prerogatywy papieża, nawet wbrew samemu papieżowi, stając się w końcu rzeczywistą stolicą nieomylności. Oznacza to oczywiście, że nieomylność staje się zorganizowana i do pewnego stopnia anonimowa (już nie charyzmat, a instytucja) i oczywiście oznacza to jedną rzecz: totalizm i monolit. […] 9 grudnia 1966 Były tu wczoraj Joan [Baez] i Ira [Sandperl] – dotarły późno i miały za mało czasu, ale było cudownie i cieszyłem się z każdej minuty spotkania. Dzięki jeszcze raz za to, że je przysłałeś. Myślę, że wyniosły coś z pobytu tutaj, i wiem, że bardzo skorzystałem na spotkaniu z nimi i z tego, że tutaj były i mogłem z nimi rozmawiać. Joan jest osobą o wielkiej prawości i czystości serca: jedna z tych niewielu osób, które utrzymują świat przed rozpadem […]. Są inspiracją. […] 19 stycznia 1967 […] Dzięki za tekst z „Observera” o o. [Charlesie] Davisie lub [Charlesa] Davisa. Na ile rozumiem, jego argumenty są nie do zbicia. Zbyt TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 335 długo już po prostu nadużywano autorytetu w Kościele katolickim i dla wielu ludzi całkowicie idiotyczne i nie do zniesienia jest tego rodzaju wydurnianie się, narzucane w imię Boga. To obraza dla samego Boga i w ostatecznym rozrachunku zdyskredytuje to jedynie samą ideę autorytetu i posłuszeństwa. Przychodzi moment, kiedy po prostu tracą prawo do tego, by ich słuchać. […] 16 czerwca 1968 […] Jadę do Indonezji, jeśli Bóg pozwoli, w listopadzie. To jedna rzecz definitywna co do Azji, jak na razie. Bangkok wciąż bez decyzji. Ale to nieważne. Indonezja to dobry początek i przypuszczam, że potem przynajmniej Japonia. Zdaje mi się, że najlepiej dla mnie byłoby wpaść do Santa Barbara przed moim odlotem do Indii i moglibyśmy spędzić mniej więcej tydzień i rozejrzeć się po Wybrzeżu. Wówczas, kiedy wrócę, mógłbym zaszyć się na te rekolekcje, które mam nadzieję odbyć na początku przyszłego roku. Tak to widzę w tej chwili i jest to sposób, który opat, jak sądzę, by zaaprobował. […] 28 lipca 1968 Wspaniale! Polecę do Santa Barbara mam nadzieję 30 września i dam Ci znać, kiedy wyląduje mój latający spodek. Co do wycieczki – rzeczywiście planuję zatrzymać się w żeńskim klasztorze w Redwoods, kiedy tam przyjadę, ponieważ mam spotkanie zakonnic (i będę tam musiał być koło dziewiątego, jak myślę). Ale jeśli przyjedzie Twoja żona, nie ma problemu. Dodatkowa mądrość kobieca bez wątpienia pomoże znaleźć jeszcze lepszą kryjówkę. […] 6 września 1968 […] Moja podróż do Santa B. prowadzi mnie najpierw, zgadnij gdzie, na Alaskę. Przydzielono mi niemożliwy lot z trzygodzinnym czekaniem w Los Angeles […]. Mam lot do Santa Barbara przez Los Angeles z Anchorage. […] [Anchorage] 26 września 1968 […] Jest całkiem możliwe, że jeśli, i kiedy, wrócę z Azji, mogę wylądować właśnie tutaj. Miejscowi biskupi wyjątkowo przyjaźni i życzliwi 336 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH i każdy bardzo chętny do pomocy. Mnóstwo małych zagubionych wysepek i miejsc jak wioski rybackie z dwoma katolowymi rodzinami, które byłyby rade, gdyby miały mszę w niedziele; cudowne zagubione miasta bez dróg do nich, gdzie dotrzeć można jedynie samolotem lub łodzią, osady wywrócone do góry nogami przez przypływ i trzęsienia ziemi i przeniesione w inne miejsce itp. Góry najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek gdziekolwiek widziałem. To WSPANIAŁA kraina. Dzisiaj odlot do Juneau w południowo-wschodniej Alasce, a następnie wracam do sióstr w Anchorage. […] [Grand Hotel Oberoi, Kalkuta] 11 listopada 1968 Pospiesznie odsyłam transkrypcję, którą dostałem dopiero co dzisiaj. Mam nadzieję, że zmiany są OK. Spędziłem cudownych osiem dni w Dharamsala w Himalajach – trzy długie rozmowy z Dalaj [Lamą], który jest wspaniałym facetem. Samo złoto. Spotkałem też wielu innych lamów; wszyscy oni również strzegą czegoś głębokiego, co nie może się wydostać! Bardzo dobra rzecz! Wspaniali ludzie. […] Do Johna C. Heidbrinka John Heidbrink, po ukończeniu studiów w Teksasie, w Bernie i na uniwersytecie Harvarda, został prezbiteriańskim kapelanem na uniwersytecie Oklahomy, gdzie w roku 1967 uczestniczył w jednym z najwcześniejszych studenckich protestów sit-in. Wstąpił w szeregi Fellowship of Reconciliation (FOR) i pracował w centrum FOR w Nyack, w stanie Nowy Jork. Pomagał Danielowi Berriganowi i Jimowi Forestowi zakładać Catholic Peace Fellowship (CPF). Podziwiał Thomasa Mertona i prowadził z nim obfitą korespondencję od roku 1961 do 1967. [2. Cold War Letter] 30 października 1961 Dzięki za Twój dobry list z 25 października. Cieszę się, że Dorothy Day i CW skontaktowali się z Tobą. Bardzo mi zależy, żeby być w kontakcie z każdym, kto w tej godzinie pracuje na rzecz pokoju. Sądzę, że katolicy zupełnie nie uświadamiają sobie sytuacji. Wydają się absolutnie nieświadomi powagi godziny, duchowo mówiąc, pomijając całkowicie niebezpieczeństwo fizyczne. Całkiem możliwe, że stoimy w obliczu TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 337 pokusy całkowitej wewnętrznej apostazji wobec Chrystusa, utrzymując być może pewnego rodzaju zewnętrzną prawość. To jest przerażające. W takim wypadku odnoszę wrażenie, że najważniejszym obowiązkiem każdego chrześcijanina, który ma pierwszeństwo nad absolutnie wszystkim innym, jest poświęcić się, za pomocą najlepszych środków, jakie mamy do dyspozycji, walce o to, by ustrzec ludzkość przed unicestwieniem i położyć kres wojnie jako zasadniczemu środkowi, by osiągnąć ten cel. […] 2 grudnia 1961 […] Proszę was wszystkich w FOR, abyście uważali Gethsemani za miejsce, gdzie będziecie zawsze mile widziani. Jeśli chcielibyście się ze mną zobaczyć, dajcie mi znać mniej więcej tydzień wcześniej, a ja uzyskam pozwolenie. Nie zawsze mogę gwarantować, że się z kimś zobaczę, jeśli zostanę powiadomiony zbyt późno. […] 30 maja 1962 […] Opat Generalny właśnie zawetował moją książkę na temat wojny jądrowej, kiedy właśnie ostatnia strona schodziła z powielacza. Tak czy owak, odbiję parę egzemplarzy i moi przyjaciele będą mogli ją zobaczyć. Ale nie wolno jej publikować. Powiedziano mi, że mam przestać pisać i publikować na „kontrowersyjne tematy”, niemające „nic wspólnego z życiem monastycznym”. Nie ma innej możliwości, jak zaakceptować tę decyzję, co czynię. […] 25 września 1962 Dzięki za Twój dobry list […]. Czekamy z niecierpliwością na Ciebie 15 października. Przesyłam podpisaną prośbę o członkostwo w FOR. Kiedy przyglądałem się przedstawionym zasadom, celom Stowarzyszenia, trudno sobie wyobrazić, że mógłbym się nie przyłączyć. [W tamtym czasie FOR był uważany za organizację protestancką, do której katolikom nie wolno było wstępować]. Z drugiej strony, nie jest pragnieniem moich przełożonych, by ten mój akt upubliczniono, nawet dla dobra tak słusznej sprawy jak ta. Dopóty, dopóki po prostu jestem „tam” i jestem jednym z Was, bez zwracania szczególnej uwagi na ten fakt, myślę, że każdy będzie dla nich do zaakceptowania. W innym wypadku mogliby mieć pretensje. […] 338 THOMAS MERTON – ŻYCIE W LISTACH 9 kwietnia 1963 […] Byłoby lepiej, gdyby grupa dziesięciu lub coś koło tego po prostu przyjechała tutaj i spędziła kilka dni w ciszy klasztoru, na medytacji, uczestnicząc w tych modlitwach, w których by chcieli i poświęcając większość popołudnia na dyskusję i wymianę myśli. Myślę, że ta ostatnia część mogłaby być pod moją egidą. Mam odpowiednie miejsce i mogę po południu zorganizować sobie dość wygodnie czas. Poranki mam dość mocno wypełnione nowicjuszami. Naturalnie, trzy dni to z grubsza pomysł tego, co mogłoby być realne i pasowałoby do moich planów na popołudnia. Ale jeśli ktoś chce zostać dłużej, nie będzie problemu. […] 9 maja 1964 […] Tym, co wolałbym zrobić, byłoby powiedzmy coś takiego: załóżmy, że dwie lub trzy zainteresowane osoby wpadłyby tutaj z nieformalną wizytą gdzieś w listopadzie, ale raczej nie w weekend. Moglibyśmy oczywiście porozmawiać o „duchowych korzeniach protestu” w bardzo nieformalny sposób, a jeśli zjawiłby się tutaj Dan, dyskusja na pewno byłaby ożywiona i owocna. Ale nie próbujmy planować formalnej sesji, a ja się zajmę tą sprawą. Skłaniałbym się ku temu, by maksymalną liczbę osób ustalić na sześć. […] 26 listopada 1964 Dotarły już teraz do Ciebie chyba informacje o rekolekcjach w ubiegłym tygodniu. Myślę, że wszyscy czuliśmy, że to było wspaniałe doświadczenie, […] myślę bez wątpienia, że byliśmy w kontakcie z rzeczywistością i prawdą, której nie spotyka się każdego dnia. Dzięki niech będą za to Bogu. Podsumowałbym to w dwóch słowach: (a) poczucie ogromnej głębi i powagi sytuacji; (b) poczucie głębszej i czystszej nadziei, nadziei oczyszczonej z zaufania w techniczną maszynerię i działające w niej „zwierzchności i władze”. 20 listopada 1965 Wczoraj otrzymałem bardzo dobry list od Dana i Jima i natychmiast im odpisałem. Dzisiaj otrzymałem Twój, który trochę mnie zmartwił, ale stał się jaśniejszy po drugim czytaniu […]. Problem polega najprościej mówiąc na tym: kiedy ludzie palą karty poborowe albo siebie (i doceniam Twoją analizę tragicznego czynu Ro- TWORZENIE SIECI NA RZECZ POKOJU – WALKA PRZECIW WOJNIE... 339 gera La Porte [samospalenie w imię pokoju] i jego wpływ na społeczeństwo), informacje o tym docierają do mnie, jeśli w ogóle docierają, od kogoś, kto jest tym bardzo poruszony i kto może reprezentuje, a może nie reprezentuje kogoś, kto jest jeszcze bardziej poruszony i kto dodatkowo czyni mnie za to w pewien sposób odpowiedzialnym, jeśli te osoby są katolikami […]. Ponieważ nie mogę być w tych sprawach na bieżąco i ponieważ nie jestem już w stanie składać odnoszących się do nich wszelkiego możliwego rodzaju oświadczeń, wolałbym, żeby tego ode mnie nie oczekiwano […]. Doceniam Twoją szczerość, John. I dostrzegam także wystarczająco dobrze niejednoznaczności życia, które prowadzę, zapewniam Cię. Ale takie życie muszę prowadzić, czy ludzie to akceptują, czy nie. Nie chodzi o to, że nie wierzę czy nie ufam Jimowi i innym, jeśli chodzi o ich zaangażowanie w CPF; to ja sam nie wierzę w ten kontekst i mu nie ufam. […]