EWANGELIA WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA Według najdawniejszej, dość jednolitej tradycji, zarówno zachodniej jak wschodniej (fragment Muratoriego, Klemens Rzymski, Ignacy Antiocheński, Polikarp, Justyn, Tacjan itp.), autorem trzeciej Ewangelii i Dziejów Apostolskich był Łukasz. Pewne dane owej tradycji o kolejach życia i działalności literackiej Łukasza są potwierdzone przez liczne szczegóły zawarte w przypisywanych Łukaszowi dziełach oraz w Listach św. Pawła. Tak więc pochodził Łukasz najprawdopodobniej z rodziny pogańskiej, zamieszkałej w Antiochii Syryjskiej. O dobrej znajomości stosunków we wspólnocie antiocheńskiej świadczą teksty Dz 11:19–30; 13:1–3. Zarówno trzecia Ewangelia, jak i Dzieje Apostolskie zdradzają dość dużą kulturę historycznoliteracką ich autora. Nawrócił się Łukasz wcześnie – może około r. 40 – i już podczas drugiej podróży misyjnej Pawła był przy boku Apostoła, przynajmniej na odcinku od Troady do Filippi. Około roku 49 św. Paweł, wracając przez Macedonię do Jerozolimy, znów spotyka Łukasza i nie rozstaje się z nim, aż do swego pierwszego uwięzienia w Rzymie, po wspólnie odbytej burzliwej podróży morskiej z Cezarei do stolicy imperium rzymskiego. Zdaje się, że Łukasz był przy Pawle także podczas drugiego rzymskiego uwięzienia Apostoła, lecz nie można powiedzieć nic pewnego o dalszej jego działalności ani o miejscu i czasie śmierci, choć nie jest wykluczone, że zmarł gdzieś na terenie Grecji, być może śmiercią męczeńską, skoro Kościół czci go od najdawniejszych czasów jako męczennika. Długie przebywanie przy boku wielkiego Pawła pozostawiło liczne i łatwo dostrzegalne ślady, zwłaszcza na teologicznych, dokładniej, soteriologicznych poglądach Łukasza. Widoczne są również wpływy terminologiczne. Z zawodu był Łukasz lekarzem, co wynika zarówno ze świadectw zewnętrznych (Kol 4:14, liczne teksty patrystyczne), jak i z niektórych, bardzo specjalistycznych sformułowań w trzeciej Ewangelii (por. Łk 4:23; 4:38; 5:18; 13:11; 14:2 itp.). Być może, iż właśnie częste kontakty z ludzkim cierpieniem uczyniły z Łukasza pisarza dobroci, miłosierdzia i współczucia. Ewangelia powstała chyba już po zburzeniu Jerozolimy (r. 75–80). Wzmiankowana przez Łukasza (Łk 19:43; 21:20–24) brzydota spustoszenia zdaje się stanowić aluzję do leżącego już w gruzach Świętego Miasta. Łukasz, referując przebieg procesu Jezusa, nie cytuje słów o zburzeniu i odbudowie świątyni. Materiał do napisania swych obydwu ksiąg, a zwłaszcza Ewangelii, czerpał Łukasz bądź z kontaktów osobistych ze świadkami naocznymi wielu wydarzeń, bądź z wiarygodnych źródeł pisanych. Tak więc atmosferę, styl chrześcijańskiego życia poznał Łukasz, stykając się w Antiochii na co dzień z tamtejszymi wyznawcami Chrystusa. Zdaje się, że osobiście znał Filipa, Apostoła Samarii (Dz 8:5–8; 21:8), spotykał chyba niektórych spośród uczniów Jana Chrzciciela; nie jest wykluczone, że znał osobiście Jana Ewangelistę lub przynajmniej ludzi z jego otoczenia, na co zdają się wskazywać niektóre fragmenty trzeciej Ewangelii (zob. np. Łk 2:33 n; Łk 3:2; 8:51; itp.). Był chyba również w bezpośrednim kontakcie z Matką Bożą (Łk 2:19.51) i z pobożnymi niewiastami, które towarzyszyły Jezusowi w Jego wędrówkach po Palestynie (Łk 7:37; 8:1–3; 10:38n; Łk 23:27–31). Ze źródeł pisanych z pewnością największe usługi oddawała Łukaszowi przy redagowaniu jego Ewangelii, Ewangelia Marka, której ogólną strukturę i mnóstwo detali – choć z pewnymi modyfikacjami i typowo Łukaszową atmosferą – odkrywamy względnie łatwo w trzeciej Ewangelii. Możliwe, że była Łukaszowi również znana aramejska wersja Ewangelii Mateusza oraz inne źródła, których on nie określa dokładniej, lecz do korzystania z nich czyni dość wyraźną aluzję (Łk 1:1). Pod względem doktryny Ewangelia Łukasza jest bardziej niż którakolwiek z pozostałych trzech Ewangelią zbawienia. Od swego mistrza przejął Łukasz typowy dla Listów Pawła uniwersalizm nauki o zbawieniu. Tak więc zapowiada autor trzeciej Ewangelii, że wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże (Łk 3:6), a kiedy genealogię Jezusa doprowadza aż do Adama (por. Rz 5:12–21), to w tym celu, żeby pokazać, że Jezus będzie Zbawcą tak samo wszystkich ludzi, jak przyczyną zatracenia wszystkich był Adam. Będąc Zbawicielem wszystkich, Jezus z Ewangelii Łukasza, sam pełen dobroci i przebywający tak często na modlitwie (Łk 3:21; 5:16; 6:12; 9:18.29; 11:1; 23:46), szczególną miłością darzy biednych, upośledzonych, prostaczków, złamanych na duchu (Łk 4:18 n), powszechnie wzgardzonych, jak np. celnicy i grzesznicy (por. Łk 5:27–32; 7:37–50). Tylko Łukasz przekazał nam piękne przypowieści o zgubionej drachmie i o synu marnotrawnym (Łk 15:8–32). Słusznie więc został nazwany piewcą łaskawości Chrystusa (Dante). W sposobie przedstawiania zbawczego dzieła Jezusa Łukasz, podobnie zresztą jak Paweł, bardzo wyraźnie na pierwszy plan wysuwa temat męki i zmartwychwstania Jezusa, co jest widoczne nawet w samej strukturze Ewangelii. Rozpoczynając swą działalność w Galilei, Jezus zbliża się powoli lecz zdecydowanie, do Jerozolimy, gdzie ma umrzeć i zmartwychwstać. Jezus Łukasza jest ciągle w drodze do swej śmierci i zmartwychwstania. W ścisłym związku z tematem zmartwychwstania pozostaje również tytuł „Pan” (Kύριoς) przypisywany Jezusowi z częstotliwością, która przypomina pod tym względem Listy św. Pawła. Następstwem wmyślania się w zbawczą śmierć i skutki zmartwychwstania są, liczniejsze u Łukasza niż w pozostałych Ewangeliach synoptycznych, wzmianki o Duchu Świętym. Wprawdzie autor poświęca swe dzieło dostojnemu Teofilowi, lecz w rzeczywistości pisze je dla chrześcijan nawróconych z pogaństwa. Dlatego właśnie opuszcza w swej Ewangelii to wszystko, co było zrozumiałe tylko dla Żydów (por. teksty paralelne: Mt 5:17.19; Mk 7:1–23) lub szczególnie przykre dla pogan (np. Mk 7:24–30). By zaś zdobyć sobie tych ostatnich, z wyjątkowym upodobaniem akcentuje rzeczy dla nich miłe (Łk 2:32; 9:55; 10:37; 17:16–18). Bardziej niż pozostali dwaj synoptycy Łukasz usiłuje być historykiem w znaczeniu zbliżonym nieco do naszego sposobu pojmowania historii. Po dokładnym zbadaniu wszystkiego przedstawia po kolei rzeczy i zdarzenia (Łk 1:3). Lecz i jego Ewangelia jest przede wszystkim historią zbawienia, opowiadaną po to, żeby chrześcijanie nawróceni z pogaństwa utwierdzili się w wierze. Nie brak w niej również akcentów historiozoficznych, z dominantą w postaci idei „wypełniania czasów” lub „środka czasu”, który przypada na okres ziemskiego życia Jezusa. Język literacki Ewangelii św. Łukasza jest bogaty, elastyczny, piękny, co pozwoliło św. Hieronimowi uznać jej autora za najbardziej biegłego w grece spośród wszystkich Ewangelistów. 1:1–2. Pierwszy wiersz Ewangelii pozwala stwierdzić, że Łukasz nie jest pierwszym ewangelistą. Już wielu przed nim próbowało utrwalić na piśmie czyny i słowa Jezusa, o czym Łukasz wspomina być może dlatego, by usprawiedliwić do pewnego stopnia swoją zbyt śmiałą jak na ludzkie możliwości decyzję. Podobnie jak dla Łukasza, tak i dla jego poprzedników, źródłem były zeznania świadków i sług Dobrej Nowiny. 3–4. Łukasza skłonił zresztą do napisania nie tylko przykład innych Ewangelistów, lecz także nalegania niejakiego Teofila, osobistości, o której nic nie wiemy, lecz którą Łukasz darzył szczególnym szacunkiem, o czym świadczy choćby sam tytuł: dostojny Teofilu. Zresztą tytuł ten może również stanowić aluzję do jakiejś godności piastowanej przez niego, a wówczas szacunek, jakim go darzy Łukasz, miałby charakter bardziej urzędowy (por. Dz 23:26). Teofilowi nie jest obca Dobra Nowina. Zna jej treść prawdopodobnie z katechezy ustnej. Wydaje się jednak, że do Łukasza ma on zaufanie większe niż do jakiegokolwiek innego nauczyciela. Tak więc Łukasz zbadawszy wszystko dokładnie, od pierwszych wystąpień Jezusa – a ściśle mówiąc od zwiastowania narodzin Jana Chrzciciela – aż do wniebowstąpienia Zbawiciela, opisze wszystko według kolejności, aby Teofil mógł się przekonać, że prawdą jest to, czego się dowiedział już przedtem o Chrystusie i Jego czynach. Od tej pory wiara jego będzie się opierać nie na podaniach trudnych do stwierdzenia, lecz na zeznaniach autentycznych świadków. Mimo tych deklaracji Ewangelia Łukasza, podobnie jak trzy pozostałe Ewangelie, nie będzie ani pełną, ani chronologicznie uporządkowaną biografią Jezusa. Wzmianka o tym, że Ewangelista sam wszystko od początku zbadał, każe się już z góry domyślać wielu interpretacji opisywanych faktów. Pod tym względem Ewangelia Łukasza rzeczywiście różni się dość znacznie od pozostałych dwu Ewangelii synoptycznych. Mimo to przyznać trzeba, że zasługuje na miano dzieła historycznego na pewno w większym stopniu niż Ewangelia Mateusza czy Marka, i dlatego jej autor zyskał sobie miano „dziejopisarza Bożego”. 5. Spośród czterech ewangelistów, tylko Łukasz przedstawia dokładnie dzieje Jana Chrzciciela, opisując nawet zwiastowanie jego narodzin. Gatunek literacki, z którym mamy do czynienia w tym opisie, nie jest tworem nowotestamentowym. W podobny sposób było zapowiadane prawie cudowne przyjście na świat niektórych patriarchów (np. Izaaka: Rdz 17:16) i sędziów (np. Samsona: Sdz 13:2; Samuela, który był również prorokiem: 1 Sm 1–2) Izraela. Choć Łukasz jest „dziejopisem Bożym” i zależy mu na przedstawianiu nie tyle dziejów świata, co historii zbawienia, to jednak jeszcze wiele razy można będzie dostrzec w jego Ewangelii próby zharmonizowania historii świeckiej z dziejami zbawienia. Historia zbawienia dokonuje się w czasie i jest wplatana przez Boga samego w bieg wyłącznie naturalnych wydarzeń. Tak się też rzecz ma ze zwiastowaniem narodzin Jana Chrzciciela. Fakt ten miał miejsce za panowania króla Heroda, czyli w latach między 40 a 4 przed Chr., a zatem konkretnie wtedy, kiedy kapłan imieniem Zachariasz pełnił według przypadającej na niego kolejności służbę świątynną. Jak wiele mających doniosłe następstwa wydarzeń w życiu Jezusa – np. chrzest, Przemienienie, wybór Apostołów, sama śmierć Jezusa – tak też zapowiedź narodzin Jana Chrzciciela dokona się w atmosferze modlitwy. Elżbieta, małżonka Zachariasza, pochodziła również z rodu kapłańskiego, co odpowiadało przepisom prawnym, nakazującym kapłanowi poślubianie niewiasty legitymującej się pochodzeniem z pokolenia kapłańskiego. 6–7. Ideał pobożności reprezentowany przez Zachariasza i Elżbietę jest jeszcze bardzo starotestamentowy: oboje byli sprawiedliwi i postępowali według przykazań i przepisów Pańskich. Drugi przymiot jest właściwie tylko rozwinięciem pierwszego. Według przekonań żydowskich bowiem człowiek jest sprawiedliwy wtedy, gdy zachowuje skrupulatnie Prawo. Nieposiadanie dziecka było – przynajmniej w oczach ludzi ówczesnych – niewątpliwą skazą na dobrej opinii tych dwojga sprawiedliwych. Co gorsza, nie istniały perspektywy ewentualnego usunięcia tej skazy: Elżbieta była niepłodna, a poza tym oboje już posunęli się w lata. Te dwa ostatnie szczegóły nie bez powodu zestawia Łukasz razem, mocno je uwydatniając. Na ich tle tym większy wyda się cud przyjścia na świat potomka obojga. 8–10. Jako historyk Łukasz określi nie tylko z grubsza czas niezwykłego zdarzenia, umieszczając je w ramach panowania Heroda, króla Judei, ale powie również, że zwiastowanie miało miejsce w czasie służby świątynnej Zachariasza, dokładnie mówiąc wtedy, kiedy sędziwy kapłan wszedł do przybytku Pańskiego, aby złożyć ofiarę kadzenia. 11–12. Wtedy właśnie po prawej stronie ołtarza ukazał mu się anioł. Prawa strona jest symbolem ocalenia, zbawienia (por. Mt 25:33 n). Wolę Bożą zarówno w ST, jak i w NT najczęściej przekazują ludziom aniołowie, stając przy nich we śnie lub na jawie. Na widok anioła, jako wysłannika Bożego, człowiek reaguje zazwyczaj bojaźnią. Owo uczucie, zwane w psychologii religii mysterium tremendum, potęgowało się w naszym przypadku być może dlatego, iż Zachariasz pamiętał o wielokrotnie powtarzanej w księgach ST przestrodze, że musi umrzeć ten, kto widział Boga. 13–14. Anioł zaś – podobnie jak to będzie potem czynił Jezus – podnosi przerażonego człowieka na duchu, uspokaja. W przypadku Zachariasza prócz owych słów pokrzepienia anioł przynosi kapłanowi także wiadomość o wysłuchaniu jego próśb i o przyszłych narodzinach Jana. Nie jest wykluczone, że prośby i modlitwy Zachariasza miały za przedmiot to samo, co późniejsze modlitwy starca Symeona: zbawienie Izraela. Bardziej prawdopodobne jest jednak przypuszczenie, że Zachariasz modlił się o to, by Bóg zesłał mu potomstwo, które jak wiadomo, było zawsze wyrazem błogosławieństwa Bożego. Imię, jakie Zachariasz nada swemu synowi – Johhanan: „Jahwe okazał miłosierdzie, Jahwe jest łaskawy” – będzie przypominać podeszłym już w latach małżonkom dobroć Boga względem ludzi. Osoba potomka Zachariaszowego stanie się źródłem prawdziwej radości nie tylko dla dwojga sprawiedliwych, lecz także dla wielu innych ludzi. 15. Ta tajemnicza zapowiedź stanie się bardziej zrozumiała może nie wtedy, kiedy Jan z całą surowością będzie nawoływał do pokuty, mówiąc przy tym o siekierze już przyłożonej do korzenia, lecz wtedy, gdy będzie ogłaszał przyjście „Większego od siebie”. Podobnie jak ludzie ST uprawiający surową ascezę – bez względu na to, czy należeli do jakiejś grupy czy sekty religijnej (por. np. Samson: Sdz 13:2–5.7; Samuel: 1 Sm 1:15 n; nazirejczycy, esseńczycy) czy nie – również i Jan wina i sycery pić nie będzie. Zresztą kandydatom na kapłanów i samym kapłanom Prawo wyraźnie zakazywało używania jakichkolwiek napojów oszałamiających podczas służby liturgicznej (Kpł 10:9). Jeśli Jan będzie wielki w oczach Pana – wkrótce dowiemy się, że między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana (Jan 7:28) – to dlatego, że już w łonie matki zostanie napełniony Duchem Świętym. To ostatnie stwierdzenie oznacza nie tyle może uwolnienie Jana jeszcze w łonie matki – jak chcieli zwłaszcza starsi teologowie – od zmazy grzechu pierworodnego, ile raczej nawiązuje do szczególnej świętości Jana od pierwszych lat jego życia. Wyrażeniem identycznie brzmiącym zwykło się też w Biblii określać nadprzyrodzone dary proroków. Tak więc ze względu na ową pełnię Ducha Świętego, ze względu na misję, jaką będzie spełniał, Jan jest rzeczywistym prorokiem, choć przez skromność nie przyzna się do tej godności, gdy nieco później wyraźnie będzie o to pytany (Jan 1:21). 16–17. Przyszłą działalność Jana streścił anioł w sposób następujący: doprowadzi do nawrócenia wielu synów Izraela; z gorliwością przypominającą wystąpienia Eliasza (por. Ml 3:23) będzie wprowadzał miłość i ład społeczny do poszczególnych rodzin; sprawi również, że nieposłuszni, zbuntowani znów zaczną żyć jak sprawiedliwi. Krótko mówiąc, dzięki działalności Jana Izrael stanie się znów ludem doskonałym, własnością Pana. Takie były zresztą zamiary samego Jahwe, gdy po zawarciu przymierza z Izraelem oświadczał: Będę chodził wśród was, będę waszym Bogiem, a wy będziecie moim ludem (Kpł 26:12). 18. Zapowiedź narodzin Jana była tak niezwykła, wizja jego przyszłej działalności tak nieprawdopodobna, że Zachariasz zażądał znaku, który pozwoliłby mu stwierdzić wiarygodność słów anioła. Podobnie domagali się znaków wielcy mężowie w ST, jak Abraham: Rdz 15:7 n i Gedeon: Sdz 6:36 nn, a w NT – Żydzi ustawicznie niedowierzający Jezusowi. Mówiąc inaczej, zareagował Zachariasz w sposób, który będzie później bardzo zdecydowanie potępiany przez Chrystusa. Kiedy Bóg przemawia – osobiście lub przez swoich wysłanników – należy Go bez wahania słuchać. Powaga, prawdomówność Boga powinny wystarczyć za wszelkie znaki. 19–25. I dlatego Zachariasz nie otrzymuje znaku, bo chyba nie można nazwać znakiem kary, jaką Bóg na niego zsyła. Anioł Gabriel, przedstawiwszy się wyraźnie, kim jest – jest jednym spośród siedmiu tych, którzy stoją przed obliczem Boga (Tb 12:15; Ap 8:2) – i wyjaśniwszy z czym przychodzi, oznajmia Zachariaszowi, że będzie niemy aż do dnia spełnienia się obietnicy Bożej, czyli do chwili narodzin Jana. Zaznacza przy tym wyraźnie, że kara ta spotyka Zachariasza za jego niedowiarstwo. A oto jakby trzeci akt dramatu: lud oczekujący na wyjście kapłana poczyna się niepokoić i dziwić z powodu tak długotrwałej jego nieobecności. Niepokój zamienił się chyba w przerażenie, kiedy Zachariasz ukazał się w końcu ludowi, lecz nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa, tylko próbował wytłumaczyć swój stan za pomocą tajemniczych znaków. I tak już nie odzyskawszy mowy, Zachariasz, po zakończeniu swojej posługi w świątyni, wrócił do domu. W jakiś czas potem Elżbieta spostrzegła, że jest brzemienna. Od razu stwierdziła, że spełnia się zapowiedź Boża. Wiedziała też, że stając się matką, zostanie niejako zrehabilitowana w oczach ludzi: Pan wejrzał na nią łaskawie i odjął od niej hańbę bezpłodności. Tak więc rzeczy niezwykłe poprzedziły przyjście na świat Jana, który też okazał się niezwykłą postacią. Zapowiedziom jego narodzin towarzyszą radość i groza. Palec Boży dostrzega się przy tym w sposób aż nazbyt wyraźny. 26. Nim przejdzie się do egzegezy tekstu mówiącego o zwiastowaniu narodzin Syna Bożego, warto zwrócić uwagę na pewną dysproporcję dwu części tej perykopy: dość dokładny opis samej scenerii zwiastowania – miesiąc szósty, miasto galilejskie, mające nazwę Nazaret, imiona Dziewicy i męża (Łk 1:26–27) – oraz króciutkie, lapidarne, lecz pełne teologicznej treści pozdrowienie (Łk 1:28). Ono to właśnie, a nie część pierwsza perykopy, powinno przede wszystkim stanowić przedmiot długich medytacji. Nie ma też nic dziwnego w tym, że w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najśw. Maryi Panny, czyli w święto całkowitej wolności Maryi od grzechu pierworodnego, czyta się Ewangelię opisującą zapowiedź narodzin Jezusa. Najświętsza Maryja Panna była bowiem wolna od grzechu pierworodnego ze względu na swoje przyszłe, Boże macierzyństwo. Nie sposób zatem pojąć Jej niepokalanego poczęcia bez odwoływania się do Jej macierzyńskiej godności. Pisząc dla nie-Żydów Łukasz określił położenie Nazaretu: miasto w Galilei. Galilea, północna część Palestyny, była zamieszkała przez ludność pochodzenia w znacznej mierze nieizraelskiego. Miasteczko Nazaret nie jest wspomniane ani razu w ST, nie ma o nim wzmianki również w Pismach Józefa Flawiusza. Uzasadnione jest zatem trochę pogardliwe pytanie Natanaela: Czy może być co dobrego z Nazaretu? (Jan 1:46). 27. Według religijnych przepisów żydowskich Dziewica była więc już legalną małżonką Józefa, aczkolwiek nie miał jeszcze miejsca ostatni akt obrzędów małżeńskich, tj. przeprowadzenie niewiasty do domu męża, o czym świadczy bardzo wyraźnie następujący tekst z Ewangelii Mateusza: Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego (Mt 1:18). Maryja była więc małżonką, ale dziewicą zarazem. Poza Judeą, w której swoboda obyczajów była powszechnie znana, narzeczona według prawa uchodziła za dziewicę, co – jak się dowiadujemy z Talmudu – było przestrzegane szczególnie w Galilei. Wzmiankę o pochodzeniu z domu, tj. z pokolenia Dawida, należy odnieść tylko do Józefa. Według Ewangelii Mateusza anioł Pański, zwracając się do Józefa, powiedział: Józefie, synu Dawida… (Mt 1:20). Pochodzenie Maryi z pokolenia Dawida nigdzie nie jest w Ewangeliach ani wykluczone, ani pozytywnie stwierdzone. Już pod koniec ubiegłego stulecia naliczono około 60 hipotez próbujących wyjaśnić znaczenie imienia „Maryja”. Według wielu poważnych egzegetów imię to pochodzi od rdzenia egipskiego wyrażającego ideę upodobania, miłości. Zatem słowo „Maryja” – znaczyłoby tyle, co „umiłowana przez Jahwe”. 28. Przywykliśmy już do przekładu oddającego pierwsze słowa zwiastowania polskim „Bądź pozdrowiona”. Przekład ten, aczkolwiek poprawny, nie jest jedyny i może nawet nie najlepszy. Użyty w tym miejscu przez Łukasza czasownik χαιρε znaczy również „raduj się!” Następujące po owym χαιρε słowa anioła są zupełnie naturalnym i najbardziej logicznym uzasadnieniem radości. Winna się radować Maryja dlatego, że jest pełna łaski lub – tłumacząc dosłownie – że została obdarzona łaską. Dokoła tego właśnie przywileju Matki Bożej skupiają się wszystkie myśli Kościoła w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi. Słowa te stanowią bowiem najwyraźniejszą aluzję do całkowitej bezgrzeszności Maryi, choć nie jest wykluczone, że wyrażają także zewnętrzne, fizyczne piękno Bogarodzicy (por. Syr 24:13–17). Może być to aluzja do słów skierowanych przez proroków (So 3:10–16; Za 9:9) do Córy Syjonu. Wyrażenie bezpośrednio po tym następujące, „Pan z Tobą”, oddaje właściwie to samo: szczególną bliskość Boga względem Maryi, specjalne Jej wyróżnienie. Już w ST mówiło się, że Pan jest z kimś, gdy świętość czyjaś do tego rodzaju opinii upoważniała. Dalszy ciąg „anielskiego poselstwa” jest być może nawiązaniem do tego, że Maryja miała począć i porodzić Syna inaczej niż jakakolwiek inna niewiasta. Dlatego właśnie jest „błogosławiona między niewiastami”. Według wszelkiego prawdopodobieństwa słowa: Błogosławiona jesteś między niewiastami nie znajdowały się pierwotnie w opisie zwiastowania. Zostały wprowadzone znacznie później przez jakiegoś kopistę, który je zaczerpnął ze sceny nawiedzenia św. Elżbiety przez Matkę Bożą (Łk 1:42). Oto jak godny podziwu jest znów proces przygotowywania domu dla Słowa Wcielonego. Musiało tak być. Musiała być najczystszą z czystych, skoro miała się stać Matką Syna Bożego. 29. Choć anioł za chwilę powie: Nie bój się, Maryjo, z czego wynika, że zmieszanie Maryi miało też coś z obawy, to jednak była to obawa innego rodzaju niż opisane nieco wcześniej przerażenie Zachariasza, któremu również anioł zapowiedział narodziny Jana Chrzciciela. U Maryi wypadałoby raczej mówić o pewnym poruszeniu wewnętrznym, o chwilowym wytrąceniu Jej z równowagi. 30–33. Słowa wprost zapowiadające Boskie macierzyństwo Maryi wyjaśniają poprzednie oświadczenie: „Znalazłaś łaskę u Boga”. Łaska owa polegała na powołaniu Maryi do godności Bogarodzicy. Warto zanotować, iż w zapowiedzi anioła brak jakiejkolwiek wzmianki o ziemskim ojcu Jezusa. Opis wielkości Mesjasza przypomina cokolwiek zapowiadaną również przez anioła przyszłość Jana Chrzciciela: To, czego dokona Syn Maryi, przekracza niesłychanie przyszłe dzieło Jana. Jezus jest bowiem Synem Najwyższego. Pan Bóg powierzy Mu tron Dawida, będzie On też panował nad całym domem Jakuba. Wizja ziemskiej wielkości Jezusa jest utrzymana w ramach starotestamentowej teologii Mesjasza. Mesjasz przyjdzie, aby odnowić świetność dynastii Dawidowej. 34. Z lęku Maryi, wywołanego pojawieniem się anioła i treścią jego słów, zrodziła się dwojakiego rodzaju refleksja: najpierw rozważała Maryja, co oznacza to pozdrowienie, a gdy anioł oznajmił, że ma być Matką Jezusa, zapytała, jak się to stanie… Pytanie Maryi było w rzeczywistości albo wyznaniem, że postanowiła Ona nigdy nie współżyć z mężem (ślub dziewictwa), albo stwierdzeniem dotyczącym okresu Jej narzeczeństwa: nie może się to chyba stać, bo nie współżyję ze swym mężem. Lecz anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego okryje Cię cieniem. 35. Oto, w jaki sposób będą urzeczywistnione Boże zamiary przy równoczesnym poszanowaniu postanowień Maryi. Pan Bóg nie żąda od Niej niczego, co byłoby sprzeczne z Jej sumieniem. Duch Święty – to w tym wypadku stwórcza moc Boga samego (por. Ps 104:30), osłanianie zaś Maryi mocą Najwyższego, tą samą życiodajną mocą Boga, przywodzi na pamięć nie tyle obraz ptaka okrywającego skrzydłami swoje pisklęta (por. Pwt 32:11; Ps 17:8; 91:4), co raczej kojarzy się z owym obłokiem, który prowadził Izraelitów z Egiptu, przypominając im w ten sposób pełną majestatu obecność Boga (Wj 40:34 n). To właśnie za sprawą Boga samego i dzięki Jego stwórczej mocy dokona się poczęcie Syna Bożego. Ten, którego porodzi Maryja, będzie zwany Synem Bożym, dlatego że zostanie poczęty w nadludzki sposób. Określenie Syn Boży jest w tym wypadku tylko dopowiedzeniem do wyrazu Święte. 36–37. To wszystko, co Maryja usłyszała przed chwilą, było tak niezwykłe, tak trudne do pojęcia, że anioł odwołuje się do pewnego faktu, względnie łatwo sprawdzalnego, żeby udowodnić Maryi, iż u Boga wszystko jest możliwe (słowa wypowiedziane już kiedyś do Abrahama i Sary – Rdz 18:14): Oto mimo podeszłego wieku krewna Maryi, Elżbieta, już niedługo wyda na świat syna. Różnica między poczęciem Jana Chrzciciela a Jezusa jest tak wielka, że trudno nawet zestawić te obydwa przypadki. W obydwu ma się jednak do czynienia z faktem niezwykłej interwencji Boga, który wszystko może. 38. Ostateczna decyzja Maryi wskazuje na zupełną odmienność postawy przyszłej Bogarodzicy w stosunku do zachowania się Zachariasza, któremu wypadło przeżyć analogiczną sytuację: Maryja poddaje się pokornie wszystkim postanowieniom Bożym. Odtąd będzie nazywana „Panną Wierną”. Już uwierzyła. Wtedy właśnie, w momencie owego wiekopomnego fiat dokonało się Wcielenie Syna Bożego. Z postawy Maryi, której zwiastował anioł narodzenie Syna Bożego, ludzie powinni się uczyć nade wszystko kornej, uległej wiary. Ileż to razy przyrzekano nam godność dzieci Bożych i Boga samego w nagrodę – a w praktyce nie wierzyliśmy obietnicom. Dialog zaś archanioła z Maryją to przykład najwznioślejszej rozmowy duszy z Bogiem. Każda rozmowa z Bogiem winna się kończyć ze strony człowieka słowem, które wypowiedziała Maryja: Fiat! Najwyraźniej życzył sobie tego Chrystus, gdy w trzydzieści kilka lat później uczył ludzi modlitwy, w której znajduje się między innymi taka oto prośba: niech Twoja wola się spełnia na ziemi, tak jak w niebie (por. Mt 6:10). 39–40. W Łukaszowym opisie nawiedzenia Elżbiety przez Maryję chodzi o wzruszające spotkanie dwu osób, mających sobie przekazać wielkie tajemnice: jedna poczęła w sposób niezwykły i ma porodzić poprzednika Zbawiciela, druga za sprawą Ducha Świętego zgodziła się zostać Matką samego Zbawiciela. Maryja nie po to udała się z pośpiechem do Elżbiety, aby się przekonać o prawdziwości słów anioła, który zwiastując Jej narodzenie Jezusa, powiedział, że Elżbieta poczęła w swej starości syna. Jeżeli udawała się Maryja do Elżbiety, to taka była wówczas potrzeba Jej serca; jeśli się spieszyła, to dlatego, że radość rozpierała Jej serce. Nieokreślone bliżej miejsce zamieszkania Elżbiety i Zachariasza według najstarszej tradycji znajdowało się około 7 km na wschód od Jerozolimy, tam gdzie leży obecnie miasteczko Ain-Karim. Wzmianka o poruszeniu się dzieciątka w łonie Elżbiety jest czasem przytaczana na poparcie prawdy o uwolnieniu Jana Chrzciciela jeszcze przed jego narodzeniem od grzechu pierworodnego. 41–45. Na Elżbietę spłynął szczególny dar Boży, dzięki któremu specjalną wizją proroczą ogarnęła i uwielbiła podniosłym słowem przyszłą misję Syna Maryi. Słowa wypowiedziane przez Elżbietę były jakby pierwszym aktem kultu Maryi – Matki Boga. Tak więc już od samego początku zasłużyła sobie na pochwały wiara Maryi. Jednakże nigdy Maryja nie miała być czczona ze względu na Nią samą, więc i Elżbieta, przemawiając do Niej, równocześnie uwielbiała Jezusa: Błogosławiony jest owoc Twojego łona… Matka mojego Pana… W odpowiedzi na słowa Elżbiety Maryja wyśpiewała wiekopomny Magnificat. Nie byłoby więc pewnie tego wzruszającego wylewu uczuć Matki Bożej, gdyby nie miało miejsca nawiedzenie przez Nią św. Elżbiety. To serdeczne spotkanie dwu niewiast oczekujących „czasu swojego” pobudzało do twórczości nie tylko wyobraźnie artystów, lecz skłaniało umysły wielu zwykłych ludzi do snucia refleksji dotyczących prawdziwej przyjaźni. 46–48. Dialog Elżbiety z Matką Bożą kończy się hymnem Magnificat, który wyśpiewała Matka Zbawiciela. Jest to hymn jakby potrójnej wdzięczności: za łaskę szczególnego wyniesienia Maryi (Łk 1:45–50), za miłosierdzie i dobroć Boga względem Izraela (Łk 1:51–54), za wierność Boga w dotrzymywaniu obietnic danych kiedyś patriarchom (Łk 1:55). Cały hymn jest właściwie utkany z krótkich cytatów starotestamentowych, ułożonych w różne odmiany paralelizmów, co każe przypuszczać, że tekst ten został zapożyczony przez Łukasza z tradycji typowo palestyńskiej. Radość, do której anioł zachęcał Maryję w chwili zwiastowania, dopiero teraz wypełnia serce Bogarodzicy. Podobne uczucia napełniały zresztą w ST Annę, kiedy powiła Samuela (por. 1 Sm 2:1–10). Powód radości jest ten sam, który sugerował już wtedy Maryi archanioł Gabriel: Maryja miała się cieszyć, bo została napełniona łaską. Tej pełni łaski jest najwyraźniej świadoma, gdy oznajmia, że Bóg wejrzał na Jej uniżenie. Kiedy zaś stwierdza, że błogosławioną nazywać Ją będą wszystkie pokolenia – to zapowiada w ten sposób rozwijający się od tylu stuleci kult maryjny w jego najrozmaitszych postaciach. 49–53. Z samego oświadczenia Maryi wynika, iż całą swoją wielkość zawdzięcza Ona wyniesieniu do godności Bogarodzicy. Najwięcej miejsca w swym Magnificat poświęca Maryja miłosierdziu Bożemu. Przejawy owego miłosierdzia można odnosić albo do poszczególnych etapów historii Izraela – okazał moc swojego ramienia na przykład, gdy uwalniał Izraelitów z Egiptu, gdy pomagał im zwyciężać nieprzyjaciół w rozlicznych wojnach (por. Pwt 26:6–9) – albo rozumieć je w sensie bardziej uniwersalistycznym i uważać za podstawę odnoszenia się Boga do ludzi w ogóle: Bóg zawsze karze zbyt pysznych, a nagradza uniżonych, odbiera majętność bogaczom, a wspiera ubogich (por. Ps 9:19; Iz 57:15; Jdt 9:11; Mt 5:3). Stwierdzenia te nie są zresztą pozbawione cech pewnego, bardzo podnoszącego na duchu proroctwa: w ten sposób zawsze Bóg będzie traktował ludzi. Po stronie ubogich stanął również Jezus, gdy będąc bogatym… stał się ubogi (2 Kor 8:9), gdy istniejąc w postaci Bożej… uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci (Flp 2:6.8). 54–55. Trzecia, ostatnia część Magnificat opiewa wierność Boga, spełniającego wszystkie obietnice dane kiedykolwiek ojcom Izraela. Izraelita w swej pobożności, na wskroś nacjonalistycznej, ze wszystkich przymiotów Boga najbardziej cenił sobie Jego wierność. Do tej wierności odwoływał się prawie zawsze, gdy Boga o coś prosił, w niej też pokładał największe nadzieje. Ze wszystkich zaś obietnic największymi w tradycji religijnej Izraela były obietnice dane Abrahamowi a obejmujące swym zasięgiem wiele następnych pokoleń. Opiewając przymioty Boga Maryja przekazała nam trzy bardzo typowe dla ST określenia Stwórcy: jest On potężny, święty i pełen miłosierdzia nad tymi, co się Go boją. Bojaźń Boża – to ideał pobożności starotestamentowej. Bogobojny jest równocześnie sprawiedliwy i zatroskany o przestrzeganie Bożego Prawa. 56. Jeżeli Łukasz mówi, że Maryja została u Elżbiety około trzech miesięcy, a potem zaznacza, że przyszła do niej w szóstym miesiącu po zwiastowaniu narodzin Jana Chrzciciela, to może chce przez to dać do zrozumienia czytelnikom, że Maryja została w domu Elżbiety, by służyć jej pomocą aż do przyjścia na świat Chrzciciela. 57–58. Zgodnie z zapowiedzią anioła, Elżbieta, gdy nadszedł jej czas, powiła syna. Pamiętając o imieniu, jakie miało być nadane synowi Zachariasza, Ewangelista uczyni natychmiast dwa spostrzeżenia: 1) Pan okazał jej swoje wielkie miłosierdzie; 2) sąsiedzi i krewni cieszyli się razem z matką nowo narodzonego dziecięcia. Spełniły się pragnienia obojga małżonków: wysłuchał Bóg modlitw Zachariasza, została odjęta od Elżbiety hańba, towarzysząca w tamtych czasach małżonce niepłodnej. 59–63. Jako sprawiedliwi… i postępujący według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich, ósmego dnia (por. Rdz 17:12; Kpł 12:3) rodzice poddali swe dziecię obrzezaniu. Ceremonii obrzezania towarzyszyło zazwyczaj nadawanie imienia dziecku. Otóż przy nadaniu imienia synowi Zachariasza zdarzyły się znów rzeczy niezwykłe. Zgodnie z częstym zwyczajem chłopcu chciano nadać imię ojca (por. np. Tb 1:1.9). Ale niezwykłość przyjścia na świat tego chłopca oraz sam charakter jego posłannictwa każą odstąpić od tego zwyczaju mimo energicznej opozycji najbliższej rodziny i krewnych. Elżbieta i Zachariasz – ten ostatni za pomocą tabliczki, na której wypisał, jak pragnął nazwać syna – domagali się zgodnie, by ich syn otrzymał imię Jan. Tak więc od tego momentu w każdym najbardziej zwyczajnym odezwaniu się do dziecka jego rodzice zarazem wyznawali, że „Jahwe okazał im swoje miłosierdzie” (por. Łk 1:58). 64. Z nadaniem imienia Janowi kończy się czas kary zesłanej na jego ojca, Zachariasza. Natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. Tak więc pierwsze słowa wypowiedziane przez uleczonego z niemoty Zachariasza były wyrazem chwalby Bożej. Zauważmy, iż w rzeczywistości głównie w tym celu w ogóle warto i powinno się otwierać usta. 65–66. Świadków ceremonii obrzezania i tych, co się domagali dla Jana imienia jego ojca, ogarnęło przerażenie, które też udzieliło się najbliższym sąsiadom, a potem mieszkańcom całej okolicy. Powodów przerażenia mogło być wiele, lecz ostatecznie wszystkie sprowadzały się do niewątpliwego stwierdzenia bardzo wyraźnej ingerencji Boga: Świadomość zaś znajdowania się w bezpośrednim kontakcie z Bogiem zawsze napełnia bojaźnią. Z drugiej strony zupełnie oczywisty fakt wkraczania Boga w życie nowo narodzonego chłopca zmuszał wszystkich do postawienia sobie pytania: Kimże będzie to dziecię? 67–68. Odpowiednikiem maryjnego Magnificat z historii dzieciństwa Jezusa jest pieśń Zachariasza w opisie dziecięctwa Jana Chrzciciela. Do wyśpiewania tego proroczego hymnu, podobnie jak kiedyś Maryi, tak teraz Zachariaszowi potrzebna jest specjalna pomoc z góry. Zachariasz został napełniony Duchem Świętym. W tym, co wyśpiewał, znajdują się najpierw uwielbienia Boga za to, że zesłał Izraelowi Mesjasza i związane z Jego przyjściem dobra mesjańskie (Łk 1:67–75), a potem kilka proroczych obrazów, przedstawiających przyszłą działalność i rolę Jana Chrzciciela w całym dziele zbawienia (Łk 1:76–79). 69–75. W części pierwszej pieśni dochodzi do głosu temat znany nam już z Magnificat Maryi: wierność Boga obietnicom danym ojcom w ogóle, a Abrahamowi w szczególności. Bóg Izraela jest wychwalany za to, że uczynił tak, jak to zapowiedział od dawna przez usta swych świętych proroków; że wspomniał na swe święte przymierze i na przysięgę, którą złożył Abrahamowi; że wreszcie sprawi, iż Izrael, wyrwany z mocy nieprzyjaciół będzie służył swemu Bogu w sprawiedliwości i miłości. Jak w Magnificat Maryi Bóg został nazwany Wszechmocnym, tak teraz mianem mocy zbawczej, wzbudzonej w domu sługi Bożego, Dawida, jest określony Mesjasz i Jego dzieło. 76–79. Przyszłość Jana Chrzciciela została już ogólnie zarysowana w momencie zwiastowania narodzin tego ostatniego proroka. Lecz Zachariasz przedstawiając przyszłość Jana jest o wiele dokładniejszy niż archanioł Gabriel. Zachariasz nazywa swego syna prorokiem Najwyższego, ale Jezus powie później, że Jan jest więcej niż prorokiem (Łk 7:26). O tym, że działalność Jana będzie torowaniem drogi Panu, Jan wyraźnie jeszcze będzie mówił. Wzmianka o odpuszczeniu grzechów jest aluzją do obmyć, których Jan dokonywał, głosząc przy tym swoje pokutne kazania. Jednakże zbawienie, na którego przyjęcie Jan tak gorliwie będzie przygotowywał ludzi, okaże się ostatecznie dziełem serdecznej litości Boga. Ona to, zstępując z wysoka, wcielona niejako we Wschodzącego, nawiedzi całą ziemię i zajaśnieje prawdziwym światłem tym, co dotychczas pozostawali w mrokach, okryci cieniem śmierci (por. Iz 9:1; Ap 21:3 n). 80. O dziecięcych latach Jana nie wiemy prawie nic, podobnie jak o dzieciństwie Jezusa. Łukasz ograniczy się jedynie do notatki, że Jan rósł i wzmacniał się na duchu, pozostając na pustkowiu aż do czasu rozpoczęcia swej publicznej działalności. Z późniejszych danych zawartych w Ewangelii Łukasza wynika, że pustynia, na której Jan spędził swoje dziecięce i młodzieńcze lata, znajdowała się w okolicach niedawno odkrytego „klasztoru” tzw. mnichów qumrańskich. Jest jednak mało prawdopodobne to, by Jan należał do tej społeczności. Nauka, którą będzie potem głosił, wykazuje więcej rozbieżności niż punktów stycznych z ideologią sekty qumrańskiej. Nie wiadomo, jak długo trwał okres duchowej formacji Jana na pustyni. Tak więc jego dzieciństwo było jeszcze bardziej ukryte niż młodość Jezusa. 2:1. August Cezar stał na czele imperium rzymskiego w latach 30 przed Chr. – 14 po Chr. i podobnie jak inni imperatorzy rzymscy nazywał się chętnie „panem całego świata”. Nic też dziwnego, że i zanotowane tu zarządzenie Augusta w dosłownym przekładzie brzmi: aby był spisany cały świat! Zarządzane co pewien czas spisy ludności pozwalały władzom rzymskim zorientować się przede wszystkim co do liczby ludzi, którzy na wypadek wojny mogliby być spożytkowani do wzmocnienia rzymskich legionów; z drugiej strony – i to było nie mniej ważne – listy obywateli sporządzane podczas generalnych spisów były konieczne do skrupulatnego ściągania podatków. Palestyna, mimo iż rezydował w niej Herod mogący używać tytułu króla, nie była zwolniona od poddania się publicznemu spisowi ludności. Warto przy okazji dodać, iż dopełnienie tego obowiązku każdy Izraelita – a Herod chyba w pierwszym rzędzie – uważał za wielkie upokorzenie. 2. Kwiryniusz przebywał w Syrii dwukrotnie jako wysoki urzędnik rzymski: pierwszy raz w latach 10–8 przed Chr. brał udział w nie znanej bliżej misji wojskowej, zaś w r. 6 po Chr. został mianowany formalnie prokuratorem Syrii. Być może, iż wzmiankowany tu spis odbył się w latach 10–8 przed Chr. i był pierwszy w politycznej karierze Kwiryniusza. Rozpoczął go sam Kwiryniusz, a dokończył w imieniu nieobecnego już wielkorządcy Sencjusz Saturninus. Spis ów nazywany jest pierwszym spisem Kwiryniusza dlatego, by można go było odróżnić od drugiego, który miał miejsce za czasów powtórnej bytności Kwiryniusza w Palestynie (r. 6 po Chr.), o czym wspomina św. Łukasz w Dz 5:37. Dla nas dziś nie jest najważniejsze to, który spis ludności miał Łukasz na myśli: pierwszy w ogóle, czy pierwszy za wielkorządcy Kwiryniusza. Raczej wypada zwrócić uwagę na tę przedziwną zbieżność: oto gdy dokonuje się spis „całego okręgu ziemi”, wtedy właśnie przychodzi na świat jeszcze jeden Człowiek. Czy tylko powiększy się o jednego liczba wszystkich spisanych? Czy wielu spośród śmiertelników już wtedy przypuszczało, co Nowonarodzony przyniesie całej ludzkości? 3. Małe, w czasach Jezusa niewiele ponad tysiąc mieszkańców liczące Betlejem – dosłownie: „dom chleba” – było wspomniane przez proroka Micheasza (Mich 5:2), jako miejsce narodzin Mesjasza, potomka Dawida. Dawid również w pobliżu Betlejem strzegł trzody ojca swego, Jessego. 4–7. Wyjaśniając wzmiankę Łukasza o narodzinach Jezusa komentatorzy zwracają uwagę na czasownik τίκτειν, którym została wyrażona idea porodzenia Jezusa przez Maryję. Warto zanotować, że narodzenie człowieka poczętego przez stosunek mężczyzny z niewiastą jest określane czasownikiem γεννάω (por. np. opis narodzin Jana Chrzciciela). Nazwanie Jezusa „pierworodnym” wcale nie oznacza, że Maryja porodziła po przyjściu na świat Jezusa jeszcze inne dzieci. Pierworodne jest pierwsze dziecko nawet wtedy, kiedy się okaże jedynakiem. Autorzy natchnieni zwykli w podobnych wypadkach abstrahować od spraw dalszego potomstwa. Chodzi im jedynie o podkreślenie, że nowo narodzone dziecię jest własnością Boga. To właśnie wyrażała idea pierworodztwa. Łukasz świadomie przygotowuje sobie w ten sposób tło literackie do opisu ofiarowania i wykupu Jezusa w świątyni. W Ewangelii Mateusza powtarza się aż trzy razy wzmianka o braciach Jezusa (Mt 12:46 n; Mt 13:55; 28:10), wiadomo jednak, że tym terminem określało się nie tylko bliższych, ale nawet dalszych krewnych. Betlejem, będąc skromnym, pozbawionym wszelkich atrakcji miasteczkiem, nie mogło pomieścić dużej ilości przybyłych na spis ludzi. Nic dziwnego, że wszystkie gospody – miejsca prowizorycznego schronienia, często nawet nie mające dachu – były wypełnione po brzegi. Nie było dla nich miejsca w gospodzie, co może mieć sens głębszy – „odpowiedniego” do misterium Bożego Narodzenia. Oto, jak się będą układały „sprawy mieszkaniowe” Jezusa. Istniał co prawda naród, w którym sobie Bóg szczególnie upodobał, naród, który za Bożą pomocą miał już własną ziemię. Było też, Bożą własnością zwane, święte miasto Jerozolima, a w nim świątynia, dom Boga. A jednak przychodząc na świat Syn Człowieczy nie miał gdzie głowy skłonić. Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (Jan 1:11). Przyjdzie czas, że odwróci się od swego ludu. Na Święte Miasto spadnie straszna kara za to, że nie słuchało Chrystusa. Będzie musiał użyć przemocy – jeden jedyny raz w ciągu swej działalności publicznej – ażeby uwolnić dom swój od niepożądanych, bezprawnych lokatorów – intruzów. Ostatecznie świat nigdy nie będzie Jego miejscem zamieszkania. Dla autorów natchnionych NT świat stanie się synonimem wrogich Chrystusowi mocy. Chrystus przyjdzie na świat, żeby stoczyć bój z szatanem, po czym znów wróci do Ojca. 8–12. W słowach Bożych skierowanych do człowieka, od samego początku przewijała się idea podnoszenia na duchu ludzi. Z pozdrowieniem przyniesionym Maryi przez anioła w chwili Jej zwiastowania połączone było również jakże krzepiące upomnienie: Nie bój się, Maryjo… I tak już będzie zawsze. Ilekroć zatrwoży się człowiek, stojąc sam na sam z Bogiem lub patrząc na działanie cudotwórczej mocy Boga, wtedy usłyszy: Nie bój się. Słowa te są równocześnie pouczeniem, że nie należy unikać spotkań z Bogiem, gdyż zawsze czerpać się z nich będzie pokrzepienie. 13–14. Przywykliśmy, wskutek niezbyt dokładnych tłumaczeń Pisma Świętego, dopatrywać się w anielskim hymnie zawartym w opisie narodzin Jezusa wyrazów hołdu dla Boga na wysokościach i życzeń pokoju dla ludzi dobrej woli na ziemi. Jeśli nie ma żadnych zastrzeżeń co do hołdów składanych Bogu, to z całą stanowczością należy stwierdzić, że autor natchniony nie zamierzał tu wychwalać przymiotów człowieka. Mówi natomiast o człowieku, który stał się przedmiotem upodobania Bożego, opiewając w ten sposób życzliwość Boga dla ludzi. Należy zatem słowa hymnu anielskiego zrozumieć w sposób wyżej podany w przekładzie. Warto przy tym zauważyć, że „uczucia” Boga Ojca względem ludzi są tu wyrażone terminem prawie takim samym, jak ten, którego użyją później autorzy natchnieni, mówiąc o umiłowaniu Jezusa przez Boga Ojca. Pokój oznajmiony ludziom oznacza początek pojednania ludzkości z Bogiem. Boże Narodzenie jest nade wszystko, świętem pojednania. Ludzkość była skłócona z Bogiem, odwrócona od Niego, pozbawiona z Nim jakiegokolwiek kontaktu, rozdarta sama w sobie. Chrystus przychodzi na świat przede wszystkim w celu przywrócenia pokoju. Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam (Jan 14:27). Pierwszy hołd nowo narodzonemu Jezusowi złożyły duchy niebieskie – aniołowie. Spośród ludzi zaś – oprócz Matki Bożej i Józefa – mieli się pojawić najpierw najubożsi z ubogich: pasterze. 15–17. Poinformowani o narodzeniu Jezusa niezwykłą światłością i specjalnym poselstwem anioła, pasterze udają się na miejsce, gdzie był Jezus. Oni też stali się pierwszymi apostołami nowiny o Bożym narodzeniu. Zobaczywszy bowiem wszystko tak, jak im anioł powiedział, poszli i donieśli innym o tym, co widzieli i co im zostało objawione. 18. Nic dziwnego, że wszystkich napełniło to prawdziwym zdumieniem. Wzmianki o zdziwieniu wywoływanym przez czyny i słowa Jezusa będą się zdarzały w Ewangelii Łukasza o wiele częściej niż u pozostałych trzech Ewangelistów. Opowiadanie pasterzy posiada wszystkie cechy urzędowego świadectwa: mówili o tym, co sami własnymi oczyma widzieli. Wiara pierwszych chrześcijan w Nowonarodzonego – podobnie zresztą i nasza wiara – będzie się opierać na zeznaniach autentycznych świadków. Nie inaczej też będzie powiązana z rzeczywistością wiara w Zmartwychwstałego. 19–20. Apostolstwu pasterzy towarzyszyła prawdziwa chwała Boża, gdyż ludzie ci nie tylko opowiadali o tym, co widzieli, lecz także wielbili Boga za to wszystko, co widzieli i słyszeli. 21. W Kpł 12:3 czytamy: Ósmego dnia [chłopiec] zostanie obrzezany. Poddanie się temu i wielu innym prawom obowiązującym wszystkich Izraelitów było zgodne z misją Mesjasza, który chciał być podobny we wszystkim do prawego człowieka. Mimo chwały otaczających Go aniołów Jezus, narodzony pozornie jak każde palestyńskie dziecię, poddaje się prawu obrzezania, składając w ten sposób pierwociny krwi własnej. Imię Jezus dość często spotykane wśród Izraelitów (por. np. 2 Krn 31:15; 24:11; Ezd 2:6; Ne 8:7; Ag 1:1.12), wyraża ideę pomocy, z jaką Bóg śpieszy ludziom: Jeszua – Jahwe jest zbawieniem. Kiedy Mt 1:21 mówi o Jezusie: On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów – to wyraźnie nawiązuje do treści imienia JEZUS. Ceremonia nadania imienia Jezusowi każe się cofnąć myślą do opisu stwarzania wszechświata i człowieka. Wtedy to bowiem wszystkiemu, co zaczynało istnieć, było nadawane imię (Rdz 2:19). Tak więc pierwsze w dziejach świata nadawanie imion zbiegło się, jak widać z samym powoływaniem rzeczy do istnienia. Swoje właściwe imię każdy chrześcijanin otrzymuje na chrzcie św. Otóż warto zauważyć, że ten sakrament jest właściwie jakby ponownym stwarzaniem człowieka. Człowiek przez grzech świadomie i dobrowolnie pozbawił się życia. Jednakże powodowany swą nieskończoną dobrocią dokonał Bóg ponownego stworzenia człowieka, obdarzając go zresztą życiem jeszcze wyższego rzędu. W każdej Mszy św. powtarzało się niegdyś słowa: „Boże, który godność natury ludzkiej przedziwnie stworzyłeś i jeszcze przedziwniej naprawiłeś”. Tak więc znowu akt stwórczy jest połączony z nadaniem imienia. Nazwy dawane kiedyś stworzeniom znaczyły bardzo wiele, po prostu określały ich naturę; nie są pozbawione znaczeń także i te imiona, które otrzymujemy na chrzcie św. Oto oznaczają one w pierwszym rzędzie zadzierzgnięcie specjalnych związków ze świętymi w niebie i oddają nas w szczególną opiekę tym, co już posiadają pełnię doskonałości. Tekst Pawłowy: Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych (Flp 2:9–10) bywa odnoszony do imienia Jezus, ale raczej odnosi się do tytułu boskiego Pan. 22–24. Z obrzędem oczyszczenia niewiasty, która dopiero co została matką, wiązało się złożenie z tego tytułu ofiary oraz złożenie wykupu w wysokości proporcjonalnej do stanu majątkowego rodziców. Fragment świadczący o całkowitym poddaniu się Syna Człowieczego prawom, które obowiązywały w Jego ojczyźnie. Podobny do nas we wszystkim z wyjątkiem grzechu (Hbr 4:15). Święty Paweł będzie kiedyś mógł stwierdzić: Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, byśmy mogli otrzymać przybrane synostwo (Ga 4:4–5). Złożenie wykupu za pierworodnego przypomina tę jakże często wypowiadaną przez autorów starotestamentowych myśl, że wszystko, co stworzone, jest własnością Boga. Druga część perykopy poświęcona jest osobie i kantykowi Symeona. Według przepisów Prawa Mojżeszowego niewiasta, która porodziła dziecię płci męskiej, uchodziła za nieczystą przez siedem dni, gdy zaś wydała na świat córkę, była nieczystą dni czternaście (por. Kpł 12:2–8). Choć minął już okres jej pierwszej nieczystości, w dalszym ciągu nie wolno jej było opuścić domu przez dni trzydzieści trzy, gdy porodziła syna, a przez dni sześćdziesiąt sześć po urodzeniu córki. Dnia czterdziestego – lub w przypadku wydania na świat córki dnia osiemdziesiątego – niewiasta była obowiązana stawić się w świątyni, gdzie kapłan, po dokonaniu odpowiedniego obrzędu, stwierdzał urzędowo, że została oczyszczona, w związku z czym niewiasta składała ofiarę z jednorocznego jagnięcia i pary gołębi lub synogarlic. Mówiąc o „dniach oczyszczenia ich” Łukasz zdaje się sugerować myśl, że za nieczystą uchodziła nie tylko Maryja, lecz także Jezus. Z kontekstu jednakże wynika, że samo przedstawienie Jezusa w świątyni, choć nie wymagane przez Prawo, zostało tu podciągnięte pod wspólne miano oczyszczenia. Wszystko, co było pierworodne płci męskiej, stanowiło – zgodnie z Prawem (Wj 13:2–12; 22:28 n) – własność Boga. Pierworodne zwierzę należało złożyć Bogu w ofierze, natomiast syn pierworodny winien być poświęcony na służbę Bogu w świątyni. Ponieważ jednak obowiązek ten spełniały specjalnie do tego powołane pokolenia kapłańskie, za pierworodne dziecię składało się wykup w wysokości pięciu świątynnych syklów (Lb 3:47; 18:16). Znów nawiązuje Łukasz nie do powinności złożenia wykupu za Jezusa, lecz do ofiary, którą miała złożyć za siebie Maryja, dopełniając w ten sposób ceremonii urzędowego oczyszczenia. „Przedstawić” – to termin kultyczny LXX. Maryja jako „Córa Syjonu” przedstawia przyszłego Arcykapłana Nowego Przymierza. 25–26. Przydomek „starca” przylgnął do tego człowieka chyba tylko ze względu na prawdopodobną długotrwałość oczekiwania „pociechy Izraela”. Łukasz nie szczędzi Symeonowi zresztą innych, wysoce zaszczytnych określeń. Symeon jest mężem sprawiedliwym, czyli posiada coś z tej sprawiedliwości, której Pan Bóg udziela ludziom, czyniąc ich na podobieństwo swoje świętymi. Symeon jest także nazwany bogobojnym, co oznacza, że udziałem jego była również pełna szacunku bojaźń Boga, synonim nieomal miłości, bojaźń, która nie każe stronić od Boga, lecz zmusza niejako do szukania schronienia właśnie u Niego. Najbardziej może jednak godne uwagi jest to, że całym jakby powołaniem życiowym Symeona było wyczekiwanie „pociechy Izraela”. Można by go wskutek tego uważać za patrona chrześcijańskiej cierpliwości, tej cnoty, która czyni znośnym wszelkie oczekiwania, cnoty niezbędnej dla każdego, gdyż wszyscy jesteśmy ustawicznie skazywani na jakieś czekanie. Posiąść umiejętność chrześcijańskiego czekania znaczy to być w posiadaniu jednej z głównych cnót bogobojnego Symeona. Nie mniej znamienne jest to, że przedmiot oczekiwań Symeona został określony mianem pociechy Izraela. Sens tego określenia okaże się w pełni zrozumiały dopiero w teologii św. Pawła. Pawłowi właśnie zawdzięczamy formułę: Bóg, Ojciec nasz, który nas umiłował i przez łaskę udzielił nam wiecznego pocieszenia (2 Tes 2:16). Otóż okazuje się z innych tekstów Pawła, że synonimem tego pocieszenia jest po prostu sam Chrystus. Trzykrotnie użyje Paweł zwrotu: „Umiłował nas i wydał siebie samego za nas” (Ga 2:20; Ef 5:2.25), trzy razy również posłuży się wyrażeniem: Wydał siebie samego za mnie – za nas (Ga 1:4; 1 Tm 2:6; Tt 2:14). Tak więc Symeon oczekiwał na Chrystusa, który miał przynieść prawdziwą pociechę Izraelowi. Przeto nim jeszcze miał być zesłany Duch Święty, „Pocieszyciel najlepszy”, przyszedł Chrystus nazwany tu „pociechą Izraela”. Wzmianka o obecności Ducha Świętego w Symeonie świadczy o niezawodności oczekiwań tego człowieka. Wskutek specjalnej interwencji Ducha Świętego Symeon przyszedł do świątyni akurat wtedy, kiedy tam wnoszono Dziecię Jezus. W każdym razie Symeon, dzięki wyraźnej woli Bożej, stał się jednym z najbardziej uprzywilejowanych ludzi, którzy kiedykolwiek żyli. Oto dane mu było piastować na własnych rękach Dziecię Jezus. 27–32. Kantyk Symeona jest nade wszystko wyrazem uczuć człowieka, który doznaje ulgi, osiągnąwszy cel swojego życia. Jest to pieśń chrześcijańskiego rozstania się z życiem doczesnym. Chrystus, którego trzymał Symeon na swych rękach, w kantyku jest nazwany zbawieniem, co jeszcze bardziej zbliża Łukasza do wspomnianych już formuł z Listów św. Pawła. Kantyk jest również przykładem pierwszych w NT sformułowań nauki o powszechności odkupienia: Światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. Jeżeli perykopa ta bywała źródłem ciągle nowych natchnień dla poetów i malarzy, to przede wszystkim ze względu na dostojną postać Symeona, piastującego Dzieciątko Jezus na rękach. Nie bez wpływu na wyobraźnię artystyczną pozostają również słowa samego kantyku Symeona. Każdy z nas mógłby być Symeonem, bo wszyscy otrzymaliśmy przyrzeczenie, że zobaczymy Pana. Jeśli niewielu z nas śpiewa Symeonowy kantyk, to głównie dlatego, że nie potrafimy czekać. 33. Pewnego wyjaśnienia wymaga wzmianka o zdumieniu Maryi i Józefa. W pełni zrozumiałe jest zdziwienie Józefa, który po raz pierwszy dowiaduje się o chwalebnej przyszłości Jezusa. Ale z Józefem dziwiła się także Maryja, patrząc na niezwykłe zachowanie się Symeona i słuchając słów, o których wiedziała, że mogły być przekazane Symeonowi tylko przez Boga samego. Zresztą i Ona po raz pierwszy usłyszała, że Syn Jej będzie światłością dla pogan (Łk 1:31–33). 34. Owo błogosławienie było bardziej wyrazem współradości Symeona niż błogosławieństwem w sensie ścisłym. Mimo iż zwykło się nazywać Symeona starcem, nigdzie w Piśmie Świętym nie ma wzmianki o jego sędziwym wieku. Na tę starość wskazuje tylko wzmianka a gotowości na śmierć. Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju. Proroctwo Symeona, w całości co prawda wypowiedziane do Maryi, w swej pierwszej części odnosi się do Jezusa, w drugiej zaś dotyczy Matki Bożej. O Jezusie przepowiedział Symeon, że dla wielu spośród Izraela będzie On powodem upadku, a dla innych przyczyną wywyższenia. W ten sposób zostały określone skutki z jednej strony wrogiej, z drugiej zaś pełnej miłości postawy ludzi wobec Chrystusa. Wzmianka o znaku, któremu sprzeciwiać się będą, jest zapowiedzią przyszłych utarczek Jezusa z faryzeuszami. Życie Jezusa i Jego czyny będą albo znakiem cudownym, czymś niezwykłym, niewytłumaczalnym, albo modelem, przykładem dyskutowanym lub wręcz odrzucanym przez ludzi. 35. Słowa Twoją duszę miecz przeniknie stanowią swego rodzaju parentezę, która wiąże się jednak doskonale z kontekstem poprzedzającym i sprawia, że całe proroctwo Symeona jest skierowane do Maryi. Nie oznaczają one bynajmniej – jak sądził Orygenes – że Maryja zwątpi kiedyś w Bóstwo i mesjańską godność swego Syna, i to będzie ów miecz przeszywający Jej duszę. Są one zapowiedzią współudziału Maryi w przyszłych cierpieniach Jezusa lub – może dokładniej jeszcze – są wyrazem tego, co czuła Maryja pod krzyżem, w momencie kiedy ciało Jej Syna przebijano włócznią; była współprzebijana. Jest to więc pierwsza zapowiedź męki Jezusa, i w pewnym sensie przedsmak atmosfery Wielkiego Tygodnia. Drugą część Łk 2:35 – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu – wiązać należy z Łk 2:34. Chodzi tu bowiem o myśl, że sprzeciwianie się Chrystusowi ujawni zamysły wielu ludzi. Zamysły owe zresztą – gdyby zostać bardziej wiernym terminologii greckiej – oznaczają po prostu knowania, wrogie plany. 36. Anna prorokini – jak Miriam lub Debora – jest typem pobożnej niewiasty Starego Prawa. Należała do tych, co modlitwą, postami i służbą świątynną usiłowali przyśpieszyć zbawienie Izraela. Była z tych, którzy oczekiwali, z tych, dla których oczekiwanie na przyjście Mesjasza było powołaniem życiowym. Słowa Łukasza: sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, dają nam prawo do uznawania w osobie Anny kogoś, kto jeszcze przed Janem Chrzcicielem prostował ścieżki Pańskie. Jan wyprzedzał Jezusa. Anna prorokini wyprzedzała Jana. 37–38. Jej wejście do świątyni akurat w chwili ofiarowania Jezusa nie było chyba dziełem przypadku. Korzystała pewnie z tego samego światła Bożego, którym był oświecony Symeon, gdy zapowiadał przyszłość Mesjasza i przedstawiał ból Jego Matki. Ewangelista pozwala sobie na swoistą przesadę literacką, gdy mówi, że Anna nie rozstawała się ze świątynią (Łk 2:37): Zaraz bowiem z następnego wiersza wynika, że gdy Dziecię Jezus wnoszono do świątyni, Anna była tam nieobecna. Nadeszła właśnie w owej godzinie (Łk 2:38). Jerozolima, jako Święte Miasto i stolica Izraela, była często uważana za symbol i uosobienie całego narodu. Wyzwolenie Jerozolimy było równoznaczne z uwolnieniem całego narodu. Z samego tekstu nie można wywnioskować, o jakim wyzwoleniu – duchowym czy politycznym – marzyła prorokini Anna i ludzie jej podobni. 39–40. Wzmianka o powrocie do Nazaretu i o wzrastaniu Dziecięcia w mądrości i łasce należy do charakterystycznych refrenów, którymi Łukasz zwykł kończyć poszczególne fragmenty swego opowiadania, zwłaszcza w Dziejach Apostolskich (por. Dz 6:7; 9:31; 12:24; 16:5; 19:20; itd.). Stwierdzenie, że Jezus wzrastał w mądrości, nie sprzeciwia się bynajmniej prawdzie o Bóstwie drugiej Osoby Trójcy Świętej. Jezus był pełnym człowiekiem. Rozwijał się zatem zgodnie z prawami natury ludzkiej. Trudność stanowi fakt, że Łukasz mówi o powrocie do Nazaretu zaraz po ofiarowaniu Jezusa w świątyni, pomijając w ten sposób hołd trzech Mędrców i ucieczkę Jezusa do Egiptu, o czym mówi dość obszernie Mateusz (por. Mt 2:1–23). Należy zatem przypuszczać, że albo święta Rodzina, przybywszy na krótko do Nazaretu udała się ponownie do Betlejem, gdzie miałby miejsce pokłon trzech Mędrców i skąd uszedłby Jezus do Egiptu, by wrócić następnie i osiąść już na stałe w Nazarecie, albo – co wydaje się bardziej prawdopodobne – Łukasz ma na uwadze tylko tę późniejszą, definitywną podróż do Nazaretu i mówi o niej zaraz po ofiarowaniu Jezusa w świątyni, choć nie wyklucza tego, co się w tym czasie zdarzyło, to jest przybycia trzech Mędrców i ucieczki Jezusa do Egiptu. 41–42. Pielgrzymka do Jerozolimy to – jeśli pominąć takie wydarzenia, jak ofiarowanie w świątyni, hołd Mędrców i ucieczka do Egiptu – jedyny szczegół z czasu ukrytego życia Jezusa znany nam z Ewangelii. Tekst Łukasza nie upoważnia zresztą do twierdzenia, że była to pierwsza podróż Jezusa na święto Paschy. Według powszechnie zachowywanego zwyczaju chłopiec był obowiązany do przestrzegania przepisów Prawa po ukończeniu 13 roku życia. Od tego momentu winien też udawać się trzy razy w roku do Jerozolimy: na święto Paschy, na Zielone Święta i na Święto Namiotów. Jednakże w pobożnych rodzinach już od najwcześniejszych lat wdrażano dzieci w praktyki religijne, prowadząc nawet małe dzieci do Jerozolimy na święto trwające siedem dni. 43. To, że Maryja i Józef nie spostrzegli zaraz po wyjściu z Jerozolimy braku Syna wśród wracających pielgrzymów, nie świadczy o pozostawieniu Jezusa bez opieki, lecz jest dowodem zaufania, jakim Maryja i Józef obdarzali zarówno Jezusa, jak i krewnych lub znajomych, wśród których mógł się On znajdować. Niepokój Matki Bożej poszukującej Syna stanowi przeto jakby pierwszy etap urzeczywistniania się proroctwa Symeona o mieczu, który miał przeszyć serce Maryi. 44. Za tradycyjny koniec pierwszego etapu drogi pielgrzymów powracających z Jerozolimy uchodzi miejscowość El-Bireh, odległa o około 18 km od Świętego Miasta. Mówiąc o „jednym dniu drogi” Łukasz albo jest niezupełnie dokładny, albo każe się domyślać – co jest bardziej prawdopodobne – że święta Rodzina opuściła Jerozolimę nie wczesnym rankiem, lecz w czasie pełnego dnia. Na przebycie 18 km wystarczyło bowiem kilka godzin. 45–46. Ostatecznie znaleziono Jezusa w świątyni, tzn. dokładnie na dziedzińcu świątynnym, gdzie uczeni w Piśmie mieli swe „wykłady” dla ludu lub grona wybranych uczniów. Słowa Łukasza odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania (Łk 2:46) każą się domyślać, że Jezus nie znajdował się w samym środku i jako największy doktor autorytatywnie nauczał, mimo iż tak właśnie wszedł do ikonografii chrześcijańskiej, lecz że niepostrzeżenie najpierw słuchał mędrców, a potem bądź stawiał niezwykle rozsądne pytania, bądź udzielał zdumiewających odpowiedzi faryzeuszom, którzy nań wskutek tego zwrócili uwagę. 47. Zdumienie uczonych ma w sobie coś z osłupienia i obawy. W ten sposób zaniepokoił Jezus po raz pierwszy, mając zaledwie 12 lat, uczonych żydowskich, którzy będą z czasem widzieć w osobie i nauczaniu Jezusa, największe dla siebie niebezpieczeństwo. Innego rodzaju było zdumienie Matki Bożej oglądającej znów utraconego na trzy dni Syna. W podziwie Maryi nie było nic z obawy; był on raczej synonimem wielkiej, pełnej dumy radości. Maryja chyba nie przypuszczała, że Jezus, Jej Syn, posiadał już aż taką mądrość. 48. Słowa Maryi zapewne brzmią jak swego rodzaju wymówka, zrozumiała całkowicie w sposób naturalny i podyktowana miłującym sercem matki. Zresztą znaczenie tych słów zależało też od tonacji głosu, jakim zostały wypowiedziane. Warto przy tym zauważyć, że Maryja w sposób bardzo dla siebie charakterystyczny usunie się dyskretnie na drugi plan, mówiąc: ojciec Twój i ja. Nazwanie Józefa ojcem nie sprzeciwia się prawdzie o Boskim poczęciu Jezusa. Wobec ludzi, na zewnątrz, Józef jest przedstawiany prawie zawsze jako naturalny ojciec Jezusa. Ten sam Łukasz, opisując dokładnie zwiastowanie narodzin Jezusa wyjaśnił już, kto jest ojcem Mesjasza. Sama Matka Boża wyraźnie wspomina swoją udrękę w czasie nieobecności Syna: Z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Ból Jej i niepokój potęgowały się być może wskutek tego, że pozostawała pod wrażeniem słów Symeona, który mówił o sprzeciwianiu się Jej Synowi i o mieczu, który miał przeszyć Jej własną duszę. Najbardziej jednak zasługuje na uwagę odpowiedź Jezusa oraz postawa Maryi i Józefa, określona mianem niezrozumienia tego, co im było mówione. Otóż Jezus wyraża zdziwienie, że był w ogóle poszukiwany, dodając następnie, iż Maryja i Józef winni byli wiedzieć, że On, Jezus, musi pozostawać w tym, co należy do Ojca. 49. Odpowiedź to nie tyle może szorstka, co bardzo zdecydowana. Trudno wykazać, co Jezus miał tu na myśli mówiąc o tym, co należy do Ojca. Jedni sądzą, że chodzi po prostu o świątynię, i wtedy odpowiedź Jezusa miałaby sens następujący: Czemuż to szukaliście Mnie wszędzie, zamiast pójść do domu Ojca Mego. Wiecie, że tam trzeba Mi przebywać. Inni natomiast uważają – i to jest bardziej prawdopodobne – że chodziło o sprawy Ojca Niebieskiego, czyli o całe posłannictwo mesjańskie Jezusa. Nadarzyła się, być może po raz pierwszy, sposobność ukazania uczonym żydowskim mądrości Mesjasza i pobudzenia ich do refleksji nad wybraniem Jezusa przez Boga lub nad tym, co się działo wówczas w świątyni. Sprawy Ojca Niebieskiego oznaczają więc w tym wypadku ów proces stopniowego ujawniania przez Jezusa swojej mesjańskiej godności. Sprawom tym Jezus ma być oddany bardziej niż własnej Matce i przybranemu ojcu. Co więcej, Jezus wyraża nawet zdziwienie, iż Jego rodzice mogli się tego nie domyślać. 50. O jakie niezrozumienie tu chodzi lub dokładniej, o niezrozumienie czego? Maryja i Józef wiedzieli przecież, że ojcem Jezusa był sam Pan Bóg. Nie orientowali się może jednak dostatecznie, do jakiego stopnia całe życie doczesne Jezusa należy do Ojca Niebieskiego. Nie przypuszczali, być może, że już w tak młodym wieku Jezus pocznie przekładać sprawy Ojca nad dom rodzinny. A może pisząc: Nie zrozumieli tego, co im powiedział, nawiązywał Łukasz do wspomnień samej Matki Bożej, która po latach wielu, przypatrując się przeszłości swego Syna poprzez pryzmat Jego cierpienia i śmierci, mogła mówić: Nie rozumiałam w pełni, nie wiedziałam dokładnie, że być w sprawach Ojca Niebieskiego, znaczyło wycierpieć tak wiele, nie przewidywałam tego wszystkiego, co się później stać miało. Tak więc zbawcze plany Boga były Maryi objawiane stopniowo. Zrozumiałe stawały się też powoli, lecz nieubłaganie tajemnicze epizody z życia Jej Syna. Niektórzy przypuszczają, że niezrozumienie odnosiło się do trzech dni, jakie w przyszłości miały dzielić śmierć Jezusa od zmartwychwstania. 51–52. Postać Maryi przechowującej w swym sercu słowa i czyny Jezusa pozostanie na zawsze wzorem niedościgłym dla wszystkich ludzi prawdziwie wierzących i czerpiących pokarm z nauki Zbawiciela. Łukasz powie nawet, że wszystkie owe przedziwne zdarzenia wiążące się z przyjściem na świat Jezusa Maryja zachowywała w swym sercu, bezustannie nad nimi medytując. Może Jej wspomnienia posłużyły też Łukaszowi za źródło wiedzy, gdy przedstawiał historię dziecięcych lat Jezusa i chwile poprzedzające narodziny Syna Bożego. Twierdzenie o postępach Jezusa w mądrości, w latach i w łasce zdaje się pozostawać w sprzeczności z nauką o Bóstwie Jezusa. Przecież będąc Bogiem i posiadając pełnię wszelkiej doskonałości, Jezus nie mógł wzrastać ani w mądrości, ani tym bardziej w łasce u Boga. Trudność powyższą usuwa, przynajmniej pośrednio, wzmianka o wzrastaniu Jezusa w latach. Ona to właśnie upoważnia nas do wiązania całego zdania z naturą Jezusa tylko ludzką. Podobnie jak wzrastał Jezus w latach, tak też pomnażała się Jego mądrość, zdobywana w następstwie coraz to nowych doświadczeń; bardziej widoczne stawało się na zewnątrz upodobanie, jakie w Nim Bóg znajdował. W ten sposób urzeczywistnia się też i to, co mówił Jan Chrzciciel: Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał (Jan 3:30). Więziony przez kilkanaście miesięcy i nawet z więzienia wysyłający posłańców do Jezusa, Jan umilknie na zawsze wtedy właśnie, kiedy Jezus będzie u szczytu nawoływań do miłości. Lata poprzedzające ten moment służyły stopniowo umniejszaniu się Jana, a wzrastaniu Chrystusa. 3:1. Długim, z kilku wierszy złożonym zdaniem wstępnym opisał Łukasz historyczne wkroczenie Boga – poprzez działalność Jana – w ludzkie sprawy, próbując w ten sposób zharmonizować historię zbawienia człowieka z ziemskimi dziejami ludzkości. A oto wyniki owej synchronizacji w przekładzie na naszą rachubę czasu. Piętnasty rok rządów cesarza Tyberiusza, następcy Augusta, to najprawdopodobniej lata 28–29 po Chr. Tyberiusz objął rządy jako Collega Imperii w r. 12 po Chr. Piłat zarządzał Judeą w latach 26–36 po Chr. Do obowiązków namiestnika należało przede wszystkim czuwanie nad regularnymi wpływami podatków do skarbu Imperium. Namiestnikowi przysługiwało również prawo wydawania wyroków śmierci (ius gladii) w wypadkach przewidzianych rzymskim kodeksem karnym. Wśród prowincji poddanych władzy Rzymu niektóre niedostatecznie jeszcze ujarzmione państwa były poddane wprost imperatorowi – stąd nazwa: provinciae imperatoriae – mimo że bezpośrednia władza w owych prowincjach należała do propretorów. Inne, spokojniejsze i od dłuższego czasu już należące do wspólnoty rzymskiej kraje nosiły miano prowincji senatorskich (provinciae senatoriae) i były poddane władzy tzw. prokonsulów. Judea, ze względu na ustawiczne bunty jej mieszkańców, stanowiła część cesarskiej tj. imperatorskiej prowincji Syrii. Królestwo Heroda Wielkiego po jego śmierci (r. 4 przed Chr.) podzielili między siebie trzej synowie Heroda: Archelaos, Herod Antypas i Filip. Archelaos, jako najstarszy wiekiem, otrzymał tytuł etnarchy, tj. głowy ludu, pozostali dwaj bracia nazywali się tetrarchami, czyli „szefami czwartych części”. Archelaos zarządzał Judeą, Samarią i Idumeą. Z czasem władze rzymskie w dowód uznania zezwoliły Archelaosowi na posługiwanie się tytułem króla, co zresztą nie uchroniło go przed późniejszymi niełaskami, po których nastąpiło zesłanie go do Galii. Herod Antypas był tetrarchą Galilei i Perei w latach 4 przed Chr. – 39 po Chr. Był już wspominany w związku z uwięzieniem i ścięciem Jana Chrzciciela (Mt 14:1; Mk 6:14–29). Jezus powiedział o nim: Idźcie i powiedzcie temu lisowi (Łk 13:32). Filip, syn Heroda Wielkiego i Kleopatry, był tetrarchą północno-wschodniej części Palestyny, tj. Iturei oraz krainy trachonickiej, w latach 4 przed Chr. – 34 po Chr. Odbudował miasto Betsaidę, a w celu upamiętnienia swoich rządów kazał wznieść miasto, zwane potem Cezareą Filipową. O Lizaniaszu, tetrarsze Abileny, wiadomo tylko to, co wspomniał właśnie przy tej okazji Łukasz. Pewna inskrypcja znaleziona w tej prowincji – na północny zachód od Damaszku – potwierdza notatkę Łukasza. 2. Józef, zwany Kajfaszem, był arcykapłanem w latach 18–36 po Chr. Annasz zaś został tu wymieniony albo dlatego, że jako były arcykapłan (6–15 po Chr.) był teściem Kajfasza, albo dlatego, że cieszył się jeszcze wciąż wielkim poszanowaniem wśród ludu. Wyrażenie: skierowane zostało słowo Boże do Jana, jest nawiązaniem do starotestamentowych opisów powołań proroków przez Boga (por. Jr 1:2.5.11; 20:9; Oz 1:1; Jl 1:1 itd.). 3. Wspomniany tylko w poprzedzającym kontekście chrzest głoszony przez Jana tym razem jest opisany dość dokładnie, a zwłaszcza jego funkcja przemieniająca człowieka. Pokuta bowiem, o której tu mowa, jest przekładem terminu greckiego (μετάνoια), który oznacza w pierwszym rzędzie przemianę, nawrócenie, inne ustawienie całej osobowości człowieka względem Boga i bliźniego. Obmyciu wodą, czyli samej ceremonii chrztu, towarzyszyło zawsze nawoływanie do pokuty. Przeto i z tego tytułu również chrzest udzielany przez Jana słusznie był nazwany chrztem nawrócenia, tu i gdzie indziej (Mk 1:4; Dz 13:24; 19:4). 4–6. Sens cytowanych wierszy Izajasza w interpretacji autora trzeciej Ewangelii zdaje się być następujący: Jan ma nie tylko prostować drogi Pańskie; jego obowiązkiem jest niejako wytyczać ścieżki Mesjaszowi (Iz 40:4). Zapowiedź „wypełniania dolin” zdaje się odnosić do biednych i zgłodniałych, którzy będą nasyceni w czasie mesjańskiej szczęśliwości (por. Łk 1:52), słowa zaś o górach i wzniesieniach poniżonych – to chyba aluzja do upokorzeń, jakie miały spotkać wyniosłych i pysznych tego świata. 7–8. Nauczanie Jana obfitowało w sformułowania mocne, radykalne i nawiązywało prawie zawsze do przyszłego gniewu Bożego. Skutków tego gniewu można by uniknąć tylko przez natychmiastowe zawrócenie z dotychczasowej drogi życia, przez postępowanie, które mogłoby być nazwane wydawaniem owoców nawrócenia. Samo pocieszanie się myślą o pochodzeniu od Abrahama w niczym nie zmieni godnego opłakania stanu moralnego grzeszników. Pan Bóg może nawet z kamieni wzbudzić sobie synów Abrahama, jeśli tylko zajdzie tego potrzeba. Jest to myśl, której rozwinięciu Apostoł Paweł poświęci prawie cały List do Galatów i znaczną część Listu do Rzymian. 9. Gniew Boży ujawni się w pełni dopiero kiedyś, w przyszłości, ale siekiera do korzenia drzew już jest przyłożona. Jeśli się człowiek nie opamięta, będzie skazany na zagładę tak, jak wycina się drzewo nie rodzące owoców i wrzuca do ognia na spalenie. Ten sam fragment katechezy Jana Chrzciciela został przekazany także przez Mateusza. Łukasz złagodził cokolwiek sam początek tej perykopy. Gdy w relacji Mateusza wyrażeniem „plemię żmijowe” Jan piętnuje tylko faryzeuszy i saduceuszy, to według Łukasza Jan zwraca się w ten sposób do tłumów, które się gromadziły, żeby przyjąć chrzest od niego. Ostrość wystąpień Jana względem ludzi, którzy przecież dobrowolnie przychodzili do niego, tłumaczy się tym, że ludzie owi wierzyli w magiczną jakby moc chrztu, którego Jan udzielał, ale wcale nie odmieniali swego dotychczasowego trybu życia. Otóż chrzest udzielany przez Jana tylko wtedy miał jakiś sens, kiedy wiązał się z odmianą życia. 10–11. Nawoływanie Jana przynajmniej czasami odnosiło skutki. Ludzie pytali bowiem: Cóż więc mamy czynić? Pytanie tego rodzaju świadczy o wewnętrznym otwarciu się człowieka, o jego gotowości poddania się wszelkim wskazaniom. Otóż znamienne jest to, że Jan w swej odpowiedzi stawia na pierwszym miejscu potrzebujących: z dwu posiadanych sukni jedną każe oddać bliźniemu, który wcale nie ma ubrania; podobnie nakazuje dzielić się z potrzebującym tym, co się ma do jedzenia. 12–14. Celników zobowiązuje do uczciwości: żadnych łapówek, żadnych wygórowanych zysków, żołnierzom zakazuje wykorzystywania posiadanej broni do celów nieuczciwych, zaleca im zaś poprzestawać na samym żołdzie. Oto jak powinno wyglądać życie ludzi, którzy pragną unikać w przyszłości gniewu Bożego. Ma się ono opierać na praktyce sprawiedliwości i miłości bliźniego, ma być ciągłym świadczeniem tej miłości. 15–18. Wszyscy trzej synoptycy zamieszczają świadectwo Jana o Mesjaszu, ale Łukasz czyni to w sposób najbardziej dokładny. Tylko Łukasz zamieszcza wzmiankę o tym, iż niektórzy ludzie uważali Jana za Mesjasza, o wiele dokładniej też niż np. Marek przedstawia naturę chrztu, którego będzie udzielał Jezus. 19–20. Por. objaśnienia wyżej podane do Mt 14:3–5; Mk 6:17–20. 21–22. W opisie chrztu Jezusa tylko w relacji Łukasza Jezus modlił się w chwili zstępowania nań Ducha Świętego w postaci gołębicy. Zresztą w żadnej Ewangelii Jezus nie pozostaje tak często na modlitwie jak u Łukasza (por. prócz tego tekstu: Łk 5:16; 6:12; 9:18; 11:1). Poza tym w tym trójwierszu Ewangelii Łukasza (Łk 3:21–23) uderza nas przede wszystkim przedziwne pomieszanie, gdy chodzi o osobę Jezusa, rzeczy niebieskich z ziemskimi: oto gdy był chrzczony lud wszystek, został też, pozornie tak samo jak inni ludzie, ochrzczony i Jezus. Nadto miał Jezus, przynajmniej w mniemaniu innych ludzi, ziemskiego ojca, którym był właśnie Józef. Jednakże ani chrzest Jezusa w rzeczywistości nie był taki sam jak chrzest innych ludzi, ani Jego ziemskie synostwo nie polegało na fizycznym pochodzeniu od Józefa. Tradycja, dotycząca wszystkich szczegółów związanych z chrztem Jezusa, prawdopodobnie sięga swymi początkami opowiadań samego Jana Chrzciciela. Od niego to chyba dowiedziano się o treści owego głosu z nieba. Wzmianka o cielesnej postaci, w której zjawił się Duch Święty, podkreśla dokładniej rzeczywistość teofanii, a może ma też na uwadze lepsze uwydatnienie indywidualności Ducha Świętego. Intencje trynitarne Łukasza są aż nazbyt widoczne w tym opowiadaniu: Jezus przyjmujący chrzest, Duch Święty w postaci gołębicy, głos Ojca Niebieskiego z góry. Na podstawie tego, co dało się słyszeć z nieba, chrzest Jezusa był niejako manifestacją Jego synostwa Bożego. 23. O Józefie zaś powiedział Łukasz, że jest tylko domniemanym ojcem Jezusa. Niemniej Józef miał odegrać ważną rolę w owym powiązaniu Jezusa z ziemią i zamieszkałymi na niej ludźmi. Bosko–ludzkie sprawy Jezusa, opisane przez św. Łukasza, stały się też udziałem całego życia Józefa. Dowiedział się bowiem od anioła, że Jezus, powierzony jego pieczy, począł się z Ducha Świętego; wiedział również, że Jezus będzie wybawicielem Izraela. Z drugiej strony jednak musiał się oddać najbardziej szarym zajęciom, żeby zapewnić Jezusowi i Matce Jego środki do ich doczesnej egzystencji. Wzmianka o tym, że Jezus miał lat około trzydziestu (miał ich zapewne nieco więcej ponad trzydzieści), gdy zaczynał swą publiczną działalność, również nie jest pozbawiona – jak się wydaje – znaczenia. Kandydat na kapłana był zdolny do spełniania funkcji kapłańskich, kiedy ukończył lat trzydzieści (Lb 4:3); Józef egipski rozpoczynał swoje urzędowanie po ukończeniu trzydziestego roku życia (Rdz 41:46), Dawid w tym właśnie wieku został powołany na króla (2 Sm 5:4), a Ezechiel na proroka (Eze 1:1). Jezus ma około trzydziestu lat, gdy rozpoczyna swoją działalność jako Król, Kapłan i Prorok. 24–38. Rodowód Jezusa podali tylko dwaj ewangeliści: Mateusz i Łukasz. Genealogia Jezusa w wersji Mateuszowej ma charakter zstępujący: od Abrahama do Jezusa, w Ewangelii Łukasza – wstępujący: od Jezusa poprzez Dawida, Abrahama i Adama do samego Boga. Łukasz – być może opierając się na Pawłowej teologii dwu Adamów (por. Rz 5:12–21) – chce przez to pokazać, że Jezus jest drugim Adamem. W Łukaszowej wersji rodowodu Jezusa można wyodrębnić jedenaście zgrupowań imion, w każdej grupie po siedem. W tej części rodowodu, która obejmuje imiona od Abrahama do Dawida, daje się zauważyć całkowita zgodność pomiędzy Mateuszem a Łukaszem, natomiast we fragmencie od Dawida do Jezusa mamy do czynienia z bardzo wielu rozbieżnościami. Dotyczą one nawet prawie bezpośrednich przodków Jezusa: ojciec Józefa nazywał się według Łukasza Heli, natomiast według Mateusza Jakub. Spośród wielu podejmowanych dotychczas prób zharmonizowania tych dwu redakcji rodowodu Jezusa dwie zasługują na szczególną uwagę. Według pierwszej z nich obydwaj ewangeliści podają genealogię Józefa, a rozbieżności między nimi biorą się stąd, że Mateusz przedstawia naturalny rodowód Józefa, Łukasz zaś referuje ten sam rodowód na podstawie prawa lewiratu. Istotę prawa lewiratu, często stosowanego w izraelskich zwyczajach rodzinnych, podaje Księga Powtórzonego Prawa (Pwt 25:5 n). Otóż według zaproponowanego wyżej rozwiązania ojcem naturalnym Józefa był Jakub wg genealogii Mateusza, Heli zaś wg genealogii Łukasza był ojcem Józefa na mocy prawa lewiratu. Tak samo zresztą tłumaczy się rozbieżność pomiędzy Mateuszem a Łukaszem w przypadku Salatiela. Zwolennicy innego rozwiązania natomiast sądzą, że rozbieżności pomiędzy Mateuszem a Łukaszem wynikły z faktu, iż pierwszy podaje rodowód naturalny Józefa, a drugi – takąż samą genealogię Maryi. Józef wszedł do rodowodu Maryi dlatego, że według zwyczajów żydowskich, gdy Izraelita miał same córki, męską linię jego potomstwa przedłużał zięć. Tak miało być właśnie w przypadku Maryi, która nie miała braci. 4:1–8. Dwaj synoptycy – Mateusz i Łukasz – opisują dość dokładnie kuszenie Jezusa na pustyni. Marek (Mk 1:12 n) czyni o tym tylko lakoniczną wzmiankę. Opis Łukasza jest prawie identyczny z relacją Mateusza, lecz zawiera kilka godnych uwagi retuszów interpretacyjnych. I tak np. nie ma wątpliwości w trzeciej Ewangelii co do tego, kto zawiódł Jezusa na pustynię, bo cały opis zaczyna się od słów: Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu. Kusiciela nazywa Łukasz po prostu diabłem. 9–13. Mateuszowe „Miasto Święte” Łukasz nazwie wyraźnie Jerozolimą (Łk 4:9); ukazane Jezusowi wszystkie królestwa świata według relacji Łukasza szatan nazywa potęgą i wspaniałością, dodając przy tym, że nad wszystkimi posiada moc i może je rozdawać, komu chce. Łukasz nie omieszka też zaznaczyć, że szatan władzy owej nad całym światem nie ma z samego siebie, lecz że została mu ona dana, wreszcie jedynie Łukasz zanotuje, że szatan odstąpił od Jezusa tylko do czasu. Zarówno w wersji Mateusza, jak i w relacji Łukasza wszystkie trzy kuszenia Jezusa mają na celu uzyskanie z ust samego Jezusa odpowiedzi, która byłaby wyrazem Jego świadomości mesjańskiej. Chrystus, ten drugi Adam, nie poddał się żadnej z pokus w przeciwieństwie do pierwszego Adama, który uległ pierwszej próbie. 14–15. Po zwycięstwie nad szatanem Jezus udał się do Galilei, by rozpocząć swoją publiczną działalność. Gdy Mateusz mówi, że Jezus usłyszawszy o uwięzieniu Jana usunął się do Galilei może w obawie, by i Jego nie spotkał podobny los, to Łukasz, najwyraźniej pragnąc uniknąć stwierdzenia, że Jezus bał się czegokolwiek, oświadcza: powrócił… mocą Ducha do Galilei. Tak więc moc Najwyższego jest z Jezusem od pierwszych chwil Jego publicznej działalności. Pierwszym wystąpieniom Jezusa w synagogach galilejskich towarzyszył wielki rozgłos, a sam Jezus zyskiwał sobie coraz większe uznanie u ludu: był wysławiany przez wszystkich. Łukasz z właściwym sobie upodobaniem podkreśla takie momenty zarówno w działalności Jezusa, jak potem, w Dziejach Apostolskich, w historii pierwotnego Kościoła. Miejscem nauczycielskich wystąpień Jezusa są synagogi. Do synagog też będzie wstępował potem Paweł, ilekroć zjawi się w jakimś nie znanym mu dotychczas mieście, z góry już upatrzonym na ośrodek nowej chrześcijańskiej gminy. 16–17. Lecz oto pierwsze niepowodzenie. Miało ono miejsce w Nazarecie – czyli w rodzinnym mieście Jezusa – a relację o tych pierwszych trudnościach przekazał nam tylko autor trzeciej Ewangelii. Zresztą zaczęło się wszystko jak najlepiej: przyszedłszy do Nazaretu, Jezus udał się w szabat do synagogi, gdzie zwyczajem przyjętym także przez uczonych żydowskich, począł czytać i wyjaśniać Pismo. Łukasz powiada, że rozwinąwszy księgę, dokładnie mówiąc, rozwinąwszy pergaminowy zwój, Jezus zupełnie przypadkiem – tylko Pięcioksiąg należało czytać po kolei, inne księgi można było czytać dowolnie, na wyrywki – natrafił na tekst, którego wyjaśnienie okazało się brzemienne w następstwa. 18–19. Nie ulega wątpliwości, że za przypadkowością wyboru owego tekstu znajdowało się działanie Ducha Świętego. Był to fragment Księgi Izajasza mówiący o powołaniu i działalności proroka: prorok został powołany wskutek tego, że spoczął na nim Duch Pański, którym został namaszczony, celem zaś jego posłannictwa jest nieść dobrą nowinę ubogim, głosić wolność więźniom, a ślepym możność widzenia; sprawiać ulgę uciśnionym i ogłaszać rok łaski, która zstąpiła od Pana. 20–24. Skończywszy czytanie, począł Jezus wyjaśniać zebranym sens świętego tekstu. Na wstępie oświadczył, że dziś właśnie spełniły się prorocze słowa Izajasza. Było to oświadczenie ogromnie doniosłe. Jezus dał w nim do zrozumienia, że to, co prorok powiedział o sobie, w rzeczywistości odnosiło się właśnie do Jezusa; że to wskutek działalności, którą Jezus rozpoczyna, ślepi będą widzieć, chromi chodzić, a ubodzy posłyszą Dobrą Nowinę. Egzegeza Jezusa nie budziła żadnych zastrzeżeń; przeciwnie, Łukasz nawet zaznacza, że wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym łaski słowom (lub: wdzięku), które płynęły z ust Jego. Jeśli tak było, to chyba dlatego, że zebrani nie zrozumieli właściwie słów Jezusa. W zdumienie i podziw wprawiała ich jedynie Jego mądrość. Wiedzieli przecież, że był synem Józefa cieśli, znali Jego Matkę i najbliższych krewnych. Łukasz nie mówi wyraźnie, że zebrani w synagodze wątpili w prawdomówność i uczciwość Jezusa, ale pytania, które sobie wzajemnie zadawali, zdają się o tym świadczyć, co potwierdza zresztą autor pierwszej Ewangelii, który przedstawia analogiczny fakt, choć co prawda w zupełnie odmiennym kontekście. Zresztą Jezus sam odczytał te wątpliwości w sercach swoich słuchaczy, którzy byli przeświadczeni, że mógł On dokonać rzekomo czegoś niezwykłego tylko w Kafarnaum, gdzie nikt Go nie znał i nie wiedział nic o Jego pochodzeniu. Niechby tak spróbował powtórzyć choć jeden z tamtych czynów tu, w ojczyźnie swojej, w Nazarecie! Wyręczywszy Żydów w wyraźnym wypowiedzeniu tych ukrytych myśli Jezus przypomniał smutną prawdę z dziejów Izraela: otóż żaden z proroków ST nie znalazł posłuchu we własnej ojczyźnie. 25–27. Oświadczenie to potwierdził Jezus dwoma przykładami: gdy wskutek długotrwałej suszy zapanował w całej Palestynie głód, to Eliasz dokonał cudu rozmnożenia zapasów żywności nie w swojej ojczyźnie – choć cierpiało tam wiele wdów – ale w pogańskiej Sarepcie pod Sydonem; gdy za czasów Elizeusza wielu trędowatych było w Izraelu, to prorok nie uzdrowił nikogo spośród swoich rodaków, tylko Syryjczyka Naamana. 28–30. Zebrani dobrze pojęli aluzje. Jednakże gorzka prawda napełniła ich nie skruchą, lecz gniewem. Porwali się z miejsca, wyprowadzili Jezusa nie tylko z synagogi, lecz w ogóle z miasta, i zawiedli Go na stok urwistego wzniesienia, skąd miał być strącony w przepaść. Planu swego jednakże nie doprowadzili do końca, gdyż jeszcze nie nadeszła godzina Jego. Lecz urwiste zbocze góry jako miejsce planowanej zagłady Jezusa pokazuje się turystom dzisiejszym. W niewielkiej odległości od tego urwiska znajduje się kościółek zbudowany rzekomo na tym miejscu, z którego Maryja, pełna bólu, przypatrywała się Jezusowi prowadzonemu – na niewątpliwą – tak się przecież wydawało – śmierć. 31–32. Tak więc nie dokonawszy niczego w Nazarecie, przybył Jezus do Kafarnaum. Tam podobnie jak w Nazarecie – zapewne w synagodze, choć Łukasz tego wyraźnie nie powiedział – nauczał ludzi w szabat. Tym razem zadziwiał nie mądrością, lecz raczej autorytatywnością swego nauczania. Znane nam już z Ewangelii Mateusza Kazanie na Górze jest bardzo typowym przykładem takiej nauki. Występując w roli nauczyciela Chrystus był równocześnie ustawodawcą. Jego słowo było pełne władzy. 33–37. Do zdumienia dołączyło się przerażenie, kiedy Jezus dokonał cudownego uleczenia obecnego w synagodze opętanego. Zdarzenie to opisał prócz Łukasza także Mateusz, i to w sposób zupełnie identyczny, chociaż w innym, chronologicznie lepszym kontekście. 38–41. Nie miał to być jedyny cud dokonany przez Chrystusa w Kafarnaum. Oto zaraz po wyjściu z synagogi udał się Jezus do domu Szymona Piotra. Dom ten służył Zbawicielowi – jak się wydaje – za kwaterę podczas Jego działalności w Kafarnaum. Tam właśnie, według Łukasza samym słowem, według Marka przez ujęcie chorej za rękę, uleczył Jezus z wysokiej gorączki teściową Piotra, co znów musiało się odbić szerokim echem w całej okolicy, skoro wszyscy trzej synoptycy zanotowali to zdarzenie. Zresztą wyraźnie świadczy o tym, również zapisany przez wszystkich trzech synoptyków, fakt sprowadzania do Jezusa ze wszystkich stron cierpiących na różne choroby. Żaden z tych biedaków nie odchodził bez doznania ulgi. Na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał. 42–44. Nic też dziwnego, że gdy po kryjomu opuścił Kafarnaum i zamierzał udać się na inne miejsce, ludzie, po dłuższych poszukiwaniach, zabiegali Mu drogę i prosili, by pozostał nadal w ich mieście. Lecz On oświadczywszy, że musi także gdzie indziej głosić królestwo Boże, wyszedł z Kafarnaum, ale przez jakiś czas jeszcze pozostał na terenie Galilei, nauczając w synagogach i – jak zaznacza Marek – wyrzucając złe duchy (Mk 1:39). 5:1–3. Północny brzeg jeziora Genezaret, przypominając zboczem Górę Błogosławieństw, wnętrze starożytnego amfiteatru, był ulubionym miejscem nauczania Jezusa. Mieszkańcy Galilei przez całe trzy lata publicznej działalności Chrystusa należeli również do Jego słuchaczy, o wiele bardziej wdzięcznych niż Żydzi z Jerozolimy lub innych miast Judei. Komentatorzy zwracają uwagę na fakt, że zapis cudownego połowu ryb zaczyna się od wzmianki o nauczaniu Jezusa z Piotrowej łodzi. Chrystus w szczególny sposób zaczyna wyróżniać Piotra; mieszka w jego domu, wstępuje właśnie do jego łodzi, aby nauczać rzesze. Oto, jak łódź Piotrowa staje się coraz wyraźniej typem Kościoła nauczającego. 4. Nie ma nic dziwnego w tym, że pierwsza część polecenia Jezusa dotyczy tylko osoby Piotra – wypłyń – w drugiej zaś Jezus zwraca się do całej załogi – zarzućcie; kierował łodzią zwykle jeden człowiek, ale sieć, jakiegokolwiek byłaby typu, musiało zarzucać w morze i wyciągać kilku ludzi. Sieci, zwłaszcza te wielkich rozmiarów, były dość kosztowne. Kupowano je wspólnym wysiłkiem kilku rybaków. Z tego względu sieci zarzucano i wyciągano grupowo. 5. Długoletnie doświadczenie – potwierdzone pracą usilną, lecz bezskuteczną nawet w ciągu ostatniej nocy, która stanowiła porę najwłaściwszą na połowy – pozostawało w wyraźnej sprzeczności z poleceniem Jezusa. Jednakże Piotr nie tylko wykona dokładnie nakaz Jezusa, ale także nazwie Zbawiciela Mistrzem – taki jest bowiem sens greckiego terminu επιστάτης. Tak więc zademonstrował Piotr właściwą postawę człowieka wobec inicjatywy Bożej: dał z siebie wszystko, nie tracąc jednak ani poczucia własnej niemocy, ani ufności we wszechmoc Boga. 6–8. Przerażenie Piotra jako takie jest rzeczą dość typową dla zachowania się ludzi patrzących na przejawy cudotwórczej mocy Boga. Po raz pierwszy w Ewangelii Łukasza występuje termin Kύριoς na określenie osoby Jezusa. Uwydatnia on godność i majestat Jezusa bardziej niż notowany na początku tej perykopy rzeczownik επιστάτης – mistrz. Cudowność połowu ryb nie tylko wprowadziła Apostołów w osłupienie, ale także – i to może przede wszystkim – przyczyniła się do wzbudzenia ich wielkiej ufności w osobę Jezusa. Prośby Piotra, zdumionego obfitością połowu, nie należy brać zbyt dosłownie. Piotr wcale nie pragnął, aby go Pan Jezus rzeczywiście opuścił. Przemawiało przez tego przerażonego rybaka poczucie wielkiej niegodności. Przypomina się mimo woli wyznanie setnika. Tak już będzie zawsze w Ewangeliach: ilekroć człowiek czyni się w oczach Boga mało godnym, wówczas Bóg sam dźwiga człowieka wyżej. Piotr rozumiał również, że znajdując się w obecności Jezusa ma do czynienia z Istotą obdarzoną nadziemskimi siłami. 9–10. Chrystusowe słowa otuchy wypowiedziane do Piotra: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił, z jednej strony dodawały Piotrowi odwagi do przyszłych zadań, z drugiej zaś wyprowadzały go z niepokoju, w który wprawił go cudowny połów ryb. Warto już tu zaznaczyć, że przyszłe połowy Piotra również będą się zawsze odbywały przy współudziale Boga. Nikt nie może przyjść do Mnie – zapewnia Chrystus – jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał (Jan 6:44). 11. Nowe życie Piotra i dwu synów Zebedeuszowych zaczęło się od podwójnego wyrzeczenia: zostawili łodzie i sieci, bezcenne narzędzia ich pracy zarobkowej, następnie zaś opuściwszy dom rodzinny, poszli za Jezusem. W najdokładniejszym, najbardziej drobiazgowym planowaniu ludzkim należy zostawić margines na działanie Boga. Uległość wobec Niego nie musi być rezygnowaniem ze zdrowego rozsądku. Każde powołanie, poważnie potraktowane, zobowiązuje do wyrzeczenia się siebie, do pozostawienia wszystkiego i pójścia z Nim. Posłuszeństwo Bogu opłaca się stokrotnie. 12–16. Wszyscy trzej synoptycy opisali cudowne uzdrowienie trędowatego. Marek uczynił to w sposób najbardziej szczegółowy, uwydatniając przede wszystkim wielką wiarę chorego, co mogło być wynikiem wyraźnego polecenia Piotra, ubolewającego nad załamaniem się w pewnym momencie jego własnej wiary. Łukasz bardzo wyraźnie zależy od Marka. Akcentuje również bezgraniczną ufność trędowatego, a poza tym w ramach własnych upodobań literackich ukazuje szczególnie wyraźnie dobroć Jezusa; tylko on zamieszcza wzmiankę o tym, że Jezus, dokonawszy cudu, odszedł na miejsce ustronne i modlił się. 17–26. Wszyscy trzej synoptycy opisali cudowne uleczenie paralityka i powstały przy tej okazji konflikt Jezusa z faryzeuszami. Te trzy relacje nie są jednak pozbawione pewnych rozbieżności: Mateusz jest bardzo lakoniczny, zwięzły, opis Łukasza zawiera wiele szczegółów różniących go od wersji Markowej. Tak np. autor trzeciej Ewangelii nie mówi, że cud miał miejsce w Kafarnaum, ale zaznacza zaraz na początku, że nauczaniu Jezusa przysłuchiwali się faryzeusze i uczeni w Prawie, przybyli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i z Jeruzalem. Brak też u Mateusza i Marka wzmianki o tym, że człowiek uzdrowiony – na duszy i ciele – odszedł wielbiąc Boga oraz o tym, że świadków całego zdarzenia napełniła bojaźń. Wreszcie ostatnie słowa owych świadków w Ewangelii Łukasza mają charakter entuzjastycznego wyznania wiary w cudotwórczą moc Jezusa, czego nie można powiedzieć o zakończeniu tej perykopy w wersji Mateusza lub Marka. 27–29. Pewne rozbieżności istnieją również pomiędzy Łukaszem a dwoma pozostałymi synoptykami w opisie powołania Mateusza. Gdy autor pierwszej Ewangelii nazywa tego celnika po prostu Mateuszem, a Marek – Lewim, synem Alfeusza, to Łukasz mówi tylko tyle: zobaczył celnika, imieniem Lewi. Podobnie jak Marek, Łukasz również – w przeciwieństwie do Mateusza – mówi wyraźnie, że uczta, w której brał udział Jezus, miała miejsce w domu Lewiego. W uczcie uczestniczą, według Łukasza, tłum celników oraz innych, a nie celnicy i grzesznicy, jak piszą pozostali dwaj synoptycy. 30–32. Wzmianka o uczonych w Piśmie i faryzeuszach jest też tak sformułowana, że nie powstaje żadna wątpliwość co do tego – czego nie można powiedzieć o wersji Markowej – czy faryzeusze również uczestniczyli w uczcie. Na pewno ich tam nie było. W odpowiedzi Jezusa na zarzut, jaki Mu postawili faryzeusze, Łukasz, podobnie jak Marek, nie zamieszcza cytatu z Oz 6:6. Cytat ten jest niewątpliwie dodatkiem Mateusza (por. kom. do Mt 9:13). 33–38. W sposób prawie identyczny jak pozostali dwaj synoptycy (Mt 9:14–17; Mk 2:18–22) streszcza Łukasz polemikę Jezusa z uczniami Jana i faryzeuszami dotyczącą postu. Do konfliktu doszło – jak się zdaje – jeszcze podczas uczty u Lewiego. Nie chodziło przy tym o jakiś konkretny post wypadający tego dnia, lecz o to, że uczniowie Jezusa nie przestrzegali wszystkich postów przyjętych na mocy zwyczajów żydowskich. W sposób identyczny też, jak pozostali dwaj synoptycy, przytacza Łukasz porównania do łaty z nowego sukna i do starego wina w nowych bukłakach. 39. Na zakończenie dorzuca jednak zdanie, które nie ma swego odpowiednika ani u Mateusza, ani u Marka: Kto się napił starego, nie chce potem młodego – mówi bowiem: „Stare jest lepsze”. Nie bardzo wiadomo, co by to dopowiedzenie miało oznaczać. Najbardziej prawdopodobne wydaje się przypuszczenie, że chodzi tu o przytoczenie smętnego porzekadła tych, którzy przywykli do praktyki Starego Prawa, uważając je za coś tak wartościowego, jak stare wino. 6:1–5. Ze wszystkich trzech synoptyków Łukasz jest najbardziej zwięzły w sposobie przedstawienia konfliktu, który dotyczył przestrzegania prawa szabatu. Nie nazwał po imieniu kapłana Abiatara, za którego urzędowania Dawid wkroczył do świątyni i spożył chleby pokładne; nie wspomina – podobnie zresztą jak Marek – o drugim przykładzie ciągłego gwałcenia prawa szabatu, tj. o posłudze kapłańskiej. Konkluzja sporu, czyli ostatnie słowo Jezusa, jest taka sama wszystkich trzech ewangelistów: Syn Człowieczy jest Panem także szabatu. 6–8. W opisie uzdrowienia człowieka z uschłą ręką Łukasz zależy przede wszystkim od Marka. Wpływy Marka zdradza sam początek opowiadania: a więc faryzeusze nie zadają Jezusowi wprost – jak u Mateusza – podchwytliwego pytania, lecz podpatrują Go, czy będzie w szabat uzdrawiał, aby znaleźć powód do skarg przeciw Niemu. Łukaszowa wzmianka o tym, że Jezus poznał ich skryte myśli, nie ma odpowiednika u żadnego z dwu pozostałych synoptyków. 9–11. Pytanie: Czy wolno w szabat czynić coś dobrego, czy coś złego? jest postawione według Marka i Łukasza przez Jezusa, a nie, jak to podaje Mateusz, przez faryzeuszy w formie: Czy wolno uzdrawiać w szabat? (Mt 12:10) Podobnie jak Marek również i Łukasz opuszcza Mateuszową wzmiankę o owcy, która w dzień sobotni wpadła do dołu. Dłużej niż Mateusz zatrzymuje się Łukasz przy pytaniu: Czy wolno w szabat czynić coś dobrego? U wszystkich trzech synoptyków opis uleczenia paralityka kończy się jednakowo sformułowaną wzmianką o zebraniu Żydów naradzających się nad tym, jak by zgładzić Jezusa. 12–13. W sposób zdradzający niektóre rysy charakterystyczne trzeciej Ewangelii opisuje Łukasz wybór dwunastu Apostołów. Scenę samego powołania Apostołów poprzedza modlitwa, której Jezus oddaje się tym razem przez całą noc. U żadnego z Ewangelistów Jezus nie pozostaje tak często na modlitwie jak u Łukasza. Modlitwą przygotowuje się do podejmowania ważniejszych decyzji. Ze wszystkich Ewangelistów Łukasz najwyraźniej przedstawia wzajemny stosunek znaczeniowy określeń: „kolegium Dwunastu”, „apostołowie” i „uczniowie”. Mówi bowiem, że Jezus przywołał swych uczniów, wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami. Wszystkie ewentualne wątpliwości powstające przy interpretacji analogicznych tekstów trzech pozostałych Ewangelistów wyjaśnia się za pomocą tej wypowiedzi. Wynika z niej wcale niedwuznacznie, że grono największe ilościowo stanowili uczniowie Pańscy. Spośród nich – po pewnym okresie pobytu przy boku Chrystusa – sam Zbawiciel wyłonił kolegium Dwunastu. Wszyscy członkowie tego kolegium nazywają się apostołami, chociaż nie należy zapominać, że na miano Apostołów w sensie ścisłym będą zasługiwali dopiero od momentu ich rozesłania na samodzielne prace misyjne. Tak więc wszyscy Apostołowie – i nikt poza nimi – wchodzą w skład kolegium Dwunastu. Każdy z Apostołów był też uczniem Pańskim, ale nie odwrotnie: tylko niektórzy uczniowie zostali powołani do godności Apostołów. 14–16. Wszyscy trzej synoptycy podają – Łukasz nawet dwukrotnie (bo jeszcze w Dz 1:13 n) – listę imion dwunastu Apostołów, ale każdy czyni to w sposób nieco inny: Mateusz wylicza Apostołów parami, siebie jako byłego celnika umieszczając na końcu, w pewnej paraleli do Judasza zdrajcy. Marek wymienia Apostołów pojedynczo, tłumacząc lub transkrybując po grecku imiona aramejskie. Jego katalog imion apostolskich robi wrażenie listy odtworzonej z pamięci. Łukasz, wyliczając imiona Apostołów, łączy ze sobą braci. Zarówno w tej Ewangelii, jak w Dziejach zestawia obok siebie Judę, brata Jakuba, z Judaszem Iskariotą, zawsze dorzucając przy tym ostatnim wyjaśnienie: który stał się zdrajcą. Podobnie jak w katalogach pozostałych Ewangelistów, u Łukasza również Piotr jest wymieniony na pierwszym miejscu, a Judasz na ostatnim. 17–18. Według topografii Marka i Łukasza powołanie dwunastu Apostołów miało miejsce na górze. U stóp owej góry gromadziły się tymczasem coraz większe tłumy ludzi. Część z nich stanowili właśnie uczniowie, spośród których Jezus dopiero co wybrał Dwunastu. Do pozostałej reszty dołączali coraz to inni z całej Judei, z Jerozolimy, z Tyru i Sydonu. Jednych ściągała do Jezusa chęć usłyszenia niezwykłej nauki, innych nadzieja doznania pewnej ulgi w chorobie. A Jezus uzdrawiał cierpiących: tych, którzy byli dręczeni przez duchy nieczyste. 19. Nic dziwnego, że ludzie pragnęli chociaż dotknąć się szat Jezusa. Samo dotknięcie bowiem już wystarczało, by odzyskać utracone zdrowie. Oto postać Łukaszowego Jezusa – Dobroczyńcy i Lekarza. Oto obraz społeczności chrześcijańskiej w jej hierarchicznym zróżnicowaniu, z różnymi potrzebami i z Jezusem jako życiodajnym źródłem owych sił, które zaspokajają potrzeby wiernych. 20. Mając obok siebie grono najbliższych współpracowników, a przed sobą rzesze ludzi, których życzliwość, wskutek wyświadczonych dobrodziejstw, zdawała się nie ulegać wątpliwości, wygłosił Jezus swoje wiekopomne Kazanie na Górze. W relacji Łukasza zostało ono wygłoszone po dłuższej już działalności nauczycielskocudotwórczej Jezusa. Ten kontekst chronologiczny zdaje się być bardziej właściwy niż podane przez Mateusza okoliczności, według których Kazanie na Górze miałoby być wygłoszone na samym początku działalności Jezusa. Należy bowiem przypuszczać, że Jezus wielu uprzednimi czynami przygotował ludzi na przyjęcie tak ważnej nauki, jaką było Jego Kazanie na Górze. W relacji Łukasza – i tym m.in. Łukasz różni się od Mateusza – Kazanie nie było wygłoszone już na górze, bo nieco wcześniej Ewangelista zaznaczył, że Jezus zszedł z góry i zatrzymał się na równym miejscu. Kazanie owo, zwane inaczej kodeksem moralności nowotestamentowej, w wersji Łukaszowej jest znacznie krótsze niż w relacji Mateusza. Powstaje w związku z tym pytanie, czy wygłoszone przez Jezusa Kazanie na Górze było tak długie, jak jego obecna wersja Mateuszowa – pełne trzy rozdziały (Mt 5–7) – którą Łukasz skrócił do około 30 wierszy (Łk 6:17–49), czy też może Kazanie owo, raczej krótkie w swej pierwotnej postaci, Mateusz rozbudował szczegółami interpretacyjnymi, które bądź dorzucił od siebie, bądź wyrwał z innego kontekstu. Próbując rozstrzygnąć ten problem należy przyznać, że Mateusz lubi gromadzić w większe całości materiał dotyczący tej samej problematyki, choćby on znajdował się w chronologicznie różnych kontekstach. Prawdą jest również to, że autor pierwszej Ewangelii z upodobaniem interpretuje, wyjaśnia referowane przez siebie fakty, przez co zwiększają się rozmiary całej jego Ewangelii. Z drugiej strony jednak nie ulega wątpliwości, że Łukasz w swej relacji Chrystusowego Kazania na Górze opuszczał, jako niezrozumiałe dla czytelników jego Ewangelii, partie o charakterze specyficznie semickim. Dlatego właśnie w Łukaszowej wersji Kazania na Górze brak wskazań dotyczących składania przysięgi, rozwodów, zabójstw itp. Należałoby zatem przypuszczać, że Kazanie na Górze nie było tak długie, jak jego obecna wersja Mateuszowa, ani tak krótkie, jak relacja zachowana w Ewangelii Łukasza. Jest to konkluzja dość sceptyczna, lecz na obecnym etapie badań Ewangelii nic ponadto nie można powiedzieć. Kazanie na Górze w wersji Łukaszowej zaczyna się również od błogosławieństw, jednak nie dziewięciu jak u Mateusza, lecz czterech. Po błogosławieństwach następują – również cztery – przestrogi, czyli tzw. „biada”, od słowa zaczynającego każdą z tych przestróg. Poza tym błogosławieni są wymieniani u Mateusza w osobie trzeciej, u Łukasza – w drugiej. I wreszcie ostatnia rozbieżność: Mateusz formułuje przynajmniej niektóre błogosławieństwa w ten sposób, że posiadają one bardziej duchowy charakter. Znów więc powstaje problem analogiczny do poruszanego przed chwilą: która z dwu wersji błogosławieństw jest bardziej zbliżona do ich postaci oryginalnej: Mateuszowa czy Łukaszowa? Otóż gdy chodzi o liczbę błogosławieństw, to bardziej prawdopodobna wydaje się wersja Mateusza. Symetria czterech błogosławieństw i czterech przestróg zdradza dość wyraźnie pewne tendencje literackie autora trzeciej Ewangelii. Natomiast mowa bezpośrednia, czyli w drugiej osobie, zdaje się bardziej odpowiadać pierwotnym sformułowaniom logiów Jezusa. Wreszcie nie ulega dziś wątpliwości, że retusze, dodatki spirytualizujące w pierwszej Ewangelii pochodzą od jej autora, inaczej trudno byłoby zrozumieć, dlaczego Łukasz czyniłby bardziej niezrozumiałym już zinterpretowany tekst Mateusza. Wśród tych, co otrzymują obietnicę błogosławieństwa Bożego, na pierwszym miejscu znajdują się ubodzy. Aczkolwiek dobra materialne były wyrazem błogosławieństwa Bożego, to jednak już prawodawstwo starotestamentowe brało ubogich w szczególną opiekę. Ubodzy Izraela, tzw. anawim Jahwe, tworzyli jakby klasę społeczną ludzi najautentyczniej wyczekujących przyjścia Mesjasza, przy równoczesnym zatroskaniu o bardzo skrupulatne przestrzeganie Prawa. Królestwo Boże przyobiecane ubogim jako nagroda za ich doczesne niedostatki jest tu synonimem najwyższego dobrobytu. 21. Drugie błogosławieństwo, mające swój odpowiednik w trzecim błogosławieństwie u Mateusza, jest właściwie synonimem pierwszego. Łaknęli bowiem i bywali spragnieni nie bogacze, lecz właśnie ubodzy. Czym jest głód, do czego potrafi doprowadzić człowieka, do jakiego stopnia może upodlić ludzką naturę – o tym najlepiej wiedzą pokolenia, które mają za sobą ostatnie wojny, obozy koncentracyjne, powstania, oblężenia miast itp. Człowiek głodny żyje tylko jedną myślą: jest to myśl o kawałku chleba. W trzecim z kolei błogosławieństwie chodzi o ludzi, którzy uginają się pod brzemieniem różnych nieszczęść, tracą najbliższych, całe swoje mienie, los sprzeciwia się im na każdym kroku. Nie wykluczone jest jednak to, że chodzi tutaj również o takich, którzy jak w swoim czasie Piotr, potrafią się zdobyć na łzy prawdziwej skruchy. W nagrodę udziałem ich stanie się kiedyś radość, jakiej nikt już nie jest w stanie pozbawić człowieka. Radość jest nieodłącznie związana z pojęciem królestwa mesjańskiego. 22. Wreszcie czwarte błogosławieństwo – Jezus zwraca się tu do ludzi w drugiej osobie – podobnie jak ostatnie błogosławieństwo w relacji Mateusza, jest skierowane wprost do Apostołów. To im są przepowiadane złorzeczenia i prześladowania z powodu Syna Człowieczego. Wizja tych ucisków jest nieco bardziej ponura u Łukasza niż u Mateusza. W Ewangelii Mateusza są wspomniane złorzeczenia, prześladowania i fałszywe oskarżenia, natomiast Łukasz mówi o nienawiści, o wyłączeniu Apostołów z synagog, o okazywaniu im powszechnej pogardy i o zniesławieniu ich imienia tylko dlatego, że są wyznawcami Chrystusa. W obydwu wersjach tego błogosławieństwa chodzi o ten sam paradoks w chrześcijańskim spojrzeniu na problem cierpienia. W medytacjach nad treścią tego paradoksu będzie się potem lubował św. Paweł, ten, który może bardziej niż ktokolwiek z grona Dwunastu odczuł ból prześladowań, zniewag i nienawiści z powodu Syna Człowieczego. Właśnie ze względu na owe prześladowania Apostołowie będą kontynuatorami dzieła proroków i zarazem spadkobiercami losu, jaki ich spotkał. 23. Zapłata czekająca Apostołów za prześladowania nie jest dokładniej określona. Będzie nią po prostu niebo wraz ze szczęściem, jakie się składa na jego naturę. 24. A oto cztery przestrogi. Pierwsza odnosi się do bogaczy. Ludzie ci, wykorzystujący dobra tego świata jedynie w tym celu, by opływać w rozkosze doczesne, zasługują na karę, którą Jezus nazywa tu ironicznie pociechą. W rzeczywistości zamiast pociechy czeka ich – tyle razy wzmiankowane w Biblii – płacz i zgrzytanie zębów (Mt 8:12; 13:42.50; Łk 13:28). 25. Druga przestroga dotyczy tych, którzy nigdy nie zaznali głodu. Zło moralne ich życia nie na tym jednak polegało, że nie brakowało im pożywienia. Chodzi najprawdopodobniej o tych, którzy zasklepieni w swej sytości, sami nigdy nie zakosztowawszy głodu, nie pomyśleli też o przyjściu z pomocą tym, którzy cierpieli głód i pragnienie. Otóż przyjdzie taki czas, że owi syci za doczesnego życia poczną kiedyś łaknąć i nikt już nie będzie w stanie nakarmić ich i napoić. Nic dobrego nie czeka również tych, którzy się teraz śmieją. Jest tyle powodów do smutku i płaczu, lecz niektórych ludzi wcale ten smutek nie obchodzi. Pozbawieni wszelkiej wrażliwości, nie płaczą z płaczącymi, lecz głośnym śmiechem zagłuszają wyrzuty sumienia. Przyjdzie kiedyś czas, że ta egoistyczna radość i śmiech zamienią się w smutek i gorzkie łzy. Płacz i zgrzytanie zębów – to chleb codzienny potępionych. 26. Ostatnia przestroga dotyczy tych ludzi, którzy się lubują we wszelkiego rodzaju pochlebstwach, gonią za popularnością i są żądni próżnej sławy. Takimi upodobaniami odznaczali się fałszywi prorocy. Nie mieli odwagi mówić narodowi o klęskach, choć je przewidywali. Możnych tego świata karmili fałszywymi wizjami przyszłości. Wychwalano ich za to, ale przyjdzie taki czas, że rzeczywistość ukaże się bez żadnych osłonek. Podobnie więc jak ostatnie błogosławieństwo nawiązuje do prawdziwych, sprawiedliwych proroków, tak ostatnie „biada” przestrzega przed zgubnym naśladowaniem proroków fałszywych. 27–30. W wersji Łukaszowej proporcjonalnie największy fragment kazania Jezusa poświęcony jest prawu miłości, dokładniej mówiąc, nakazowi miłości nieprzyjaciół. Było to w Jego nauczaniu największe novum dla ludzi wychowanych w atmosferze starotestamentowego prawa odwetu. Chrystus zniósłszy tamto prawo każe miłować nieprzyjaciół, dobrze czynić tym, którzy okazują nam wyraźną nienawiść; za przekleństwa i złorzeczenia każe płacić błogosławieństwem; poleca modlić się za oszczerców. Konieczność zrezygnowania z prawa zemsty ilustruje Jezus nie czterema, lecz trzema przykładami. Opuścił Łukasz jako mało zrozumiały dla czytelników jego Ewangelii przypadek okazania uprzejmości natrętnemu gościowi połączonej z odprowadzeniem go do domu. 31–36. Nakaz miłości nieprzyjaciół jest u Łukasza również umotywowany, choć nie w taki sam sposób jak u Mateusza. Tak więc miłując nieprzyjaciół chrześcijanin zasługuje sobie przez to na prawdziwą zapłatę, różni się stylem swego życia od poganina, wysnuwa praktyczne wnioski z tego, że wszyscy jesteśmy synami tego samego Ojca, który jest w niebie, i wreszcie naśladuje Boga w Jego miłosierdziu nad wszystkimi ludźmi. Zasługuje bowiem na Jego wdzięczność. 37–38. Instrukcje dotyczące konieczności panowania nad językiem – to sprawa miłości już nie tylko nieprzyjaciół, lecz wszystkich ludzi, to zagadnienie reguł, na których powinno się opierać w ogóle wzajemne współżycie ludzkie: jeśli nie chcemy, by ludzie wydawali o nas mało korzystne sądy, to i my nie możemy wyjawiać wad i błędów innych ludzi; nie potępiajmy, jeśli sami nie chcemy być potępieni; darujmy innym doznane krzywdy, jeśli chcemy, by nam przebaczono nasze potknięcia. Jeśli chcemy doświadczać hojności ze strony innych ludzi, sami również musimy być hojni w okazywaniu pomocy potrzebującym. A pracę nad udoskonaleniem wewnętrznym należy zaczynać zawsze od samego siebie. Inaczej nie ma się żadnego prawa do wytykania niedoskonałości bliźnim naszym. Forma bierna (passivum theologicum) wyrażająca nagrodę odnosi się do Bożej odpłaty. 39. Na konieczność rozpoczynania doskonalenia moralnego od samego siebie wskazuje przypowieść o dwu niewidomych. Żaden z nich nie może być przewodnikiem drugiego. Tak też i ten, kto sam jest jeszcze bardzo niedoskonały, nie może dawać innym pouczeń moralnych. Przypowieść ta była dość wyraźną aluzją do postępowania faryzeuszy, którzy chcieli być przewodnikami narodu, mimo iż sami trwali od dawna w karygodnym zaślepieniu. 40. Podobnie rzecz się ma z dwoma ludźmi, z których jeden jest nauczycielem, a drugi uczniem: uczeń nie może dawać żadnych instrukcji nauczycielowi. Jeżeli Jezus oświadcza, że tylko każdy dobrze wyuczony może być nauczycielem, to czyni przez to aluzję do swojej nauczycielskiej działalności lub do nauk głoszonych przez Apostołów. Ci ostatni mają przyjść na miejsce faryzeuszy i oni dopiero, „dobrze wyuczeni przez Jezusa”, będą mogli prowadzić naród właściwymi drogami. 41–42. Tak więc jeśli się chce usunąć źdźbło z oka brata, trzeba najpierw wyjąć belkę z własnego oka. Jeśli tego nie uczynimy, będziemy trwali w obłudzie, którą Chrystus tyle razy i tak bardzo zdecydowanie potępiał. Por. komentarz do Mt 7:1–5. 43–45. Pozostając przy obrazowym stylu pouczeń, czyni Jezus aluzję do postępowania faryzeuszy w ich roli fałszywych proroków. Mówi tym razem o dwu rodzajach drzew wydających owoce: o drzewie dobrym, które nie może rodzić złych owoców, oraz o drzewie złym, które nie jest w stanie rodzić owoców dobrych. Pouczenie to zanotował w identycznej formie i również w ramach Kazania na Górze Mateusz. Przykładowe tu palestyńskie jeżyny odznaczające się wprawdzie długotrwałością, ale są całkiem nieprzydatne do jedzenia. Chodzi ciągle o tę samą myśl, że ze złego wnętrza mogą pochodzić tylko złe myśli i czyny. I odwrotnie: gdy serce człowieka jest wypełnione dobrymi, szlachetnymi pragnieniami – to i czyny jego – a zwłaszcza słowa – będą szlachetne i piękne. Bo usta mówią z obfitości serca. 46–49. Podobnie jak Mateuszowa (7:24–27, por. komentarz), tak też i Łukaszowa wersja Kazania na Górze kończy się przypowieścią alegoryczną o dwu budowniczych, z których jeden wznosił swój dom na solidnych, głęboko wkopanych w ziemię fundamentach, a drugi – na lotnym, niczym nie umocnionym piasku. Budowla pierwszego przetrwała największe ulewy i najsilniejsze wichury, budowanie drugiego rozpadło się, gdy przyszła powódź i wezbrany potok uderzył w ów nowo zbudowany dom. Otóż budowniczymi są ludzie, którzy słuchają słowa Bożego. Jedni i drudzy przyjmują pouczenia Boże w najlepszej wierze, ale tylko niektórzy potrafią skutecznie wprowadzić w życie słowo Boże. Jedni trwają przy Chrystusie mimo największego ucisku, inni zaś załamują się przy pierwszych trudnościach. 7:1–5. Łukasz opisał o wiele dokładniej i nieco inaczej niż Mateusz uzdrowienie sługi setnika z Kafarnaum. Tak więc mówi Łukasz najpierw, że cud miał miejsce w Kafarnaum zaraz po wygłoszeniu Kazania na Górze; nie wymienia choroby, na jaką cierpiał sługa setnika, ale mówi, że chory był bliski śmierci; do Jezusa przychodzi, by prosić Go o uleczenie chorego, nie sam setnik – jak u Mateusza – ale delegacja złożona ze starszych żydowskich, którzy od siebie już starannie umotywowali prośbę o uzdrowienie sługi: setnik, w którego imieniu przychodzą, godzien jest, by Jezus wyświadczył mu tę przysługę, bo kocha naród żydowski, a ponadto zbudował synagogę. 6–10. Wiekopomne słowa: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój według Mateusza (Mt 8:8) wypowiada sam setnik, według zaś Łukasza ani setnik, ani starsi żydowscy, lecz przyjaciele setnika, wysłani specjalnie. Pod koniec opowiadania Łukasz opuszcza – trudno pojąć dlaczego – znajdującą się u Mateusza wzmiankę o ludach, które przyjdą ze Wschodu i z Zachodu, aby zasiąść w królestwie niebieskim. Szczegół ten pasuje przecież doskonale do uniwersalizmu Ewangelii Łukasza. Rozwiązanie nasuwa się tylko jedno: Łukasz nie znalazł tego proroctwa w źródle, którym dysponował pisząc swoją Ewangelię. 11. Śledząc na kartach Ewangelii postępowanie Jezusa, łatwo stwierdzić, że wkracza On we wszystkie smutki ludzkie. Tak jak ludziom przerażonym dodawał otuchy mówiąc: Nie lękajcie się! (Mt 17:7), tak też do zasmuconych zwykł mawiać najpierw: Nie płaczcie! (Łk 23:28). Opis cudu wskrzeszenia młodzieńca z Nain podobny jest w swej strukturze do starotestamentowych relacji o zmartwychwskrzeszeniach, których dokonali Eliasz (1 Krl 17:17–24) i Elizeusz (2 Krl 4:29–37). Spośród Ewangelistów tylko Łukasz mówi o tym pierwszym tryumfie Jezusa nad śmiercią. Nain, miasto, o którym ani razu nie wspominają księgi ST, znajduje się w odległości około 8 km na południe od Nazaretu. Z Kafarnaum trzeba było wędrować do Nain 7 – 8 godzin drogą, którą przebył Jezus. 12. Tak więc wkrótce miały się spotkać ze sobą na wąskiej uliczce prowadzącej do Nain dwa pochody: orszak żałobny opuszczający miasto, by znaleźć się za chwilę na pobliskim cmentarzu, z drugiej zaś strony Jezus, towarzyszący Mu uczniowie i tłum wielki, zmierzający do Nain. Śmierć jedynego dziecka sprawiała rodzicom zawsze wielki ból (por. Jr 6:26; Am 8:10; Za 12:10). W przypadku opisywanym przez Ewangelistę smutek był tym większy, że matka zmarłego była już wdową. Według zwyczajów obowiązujących na Wschodzie zmarłych grzebano wieczorem, w dzień ich śmierci. Tłum towarzyszący zwłokom jedynego syna składał się głównie z niewiast, wyrażających głośnym płaczem i zawodzeniem smutek matki i jej najbliższych. 13. Kύριoς – to tytuł, którym pierwsi chrześcijanie określali przede wszystkim Chrystusa zmartwychwstałego, Tego, który się okazał Panem życia i śmierci. Swoją władzę nad śmiercią ujawni Chrystus za chwilę, wskrzeszając młodzieńca z Nain. Oto powód, dla którego Ewangelista już nazywa Jezusa Panem. Nie pierwszy też raz czytamy na kartach Ewangelii wzmianki o wzruszeniu Jezusa. Jego serce poruszały zresztą nie tylko tak smutne sprawy, jak śmierć jedynego syna, którego matka była wdową. 14–15. Jeszcze w czasach Chrystusa namaszczano wonnościami zmarłych, nawet ubogich, po czym zwłoki owijano w prześcieradło, zostawiając niekiedy tylko – np. gdy chodziło o jakieś ważne osobistości – odkryte twarz i głowę. Tak przygotowane do złożenia w grobie ciało niesiono na specjalnych noszach, które w opowiadaniu Ewangelisty są nazwane marami. Zdziwienie niosących martwego młodzieńca musiało być wielkie, skoro Jezus – prawdopodobnie przez tamtych ludzi nie rozpoznany – dotknął mar. Obawiali się być może tego, że Jezus dotknie także zwłok, co sprowadziłoby na Niego – według przewidywań Prawa (Lb 19:16) – rytualną nieczystość. Musieli się dziwić jeszcze bardziej, kiedy Jezus ich obecność jakby zignorował, zwracając się wprost do umarłego, który natychmiast ożył. Swoją niespodziewaną interwencję zakończył Chrystus – według ogromnie zwięzłego opowiadania Łukasza – oddaniem młodzieńca jego matce. 16. Nadmieniliśmy już, że opowiadanie ewangelijne o wskrzeszeniu młodzieńca z Nain bardzo przypomina zmartwychwskrzeszenia dokonane przez Eliasza i Elizeusza. Fakt, że w tamtych opisach chodziło również o przywrócenie życia jedynym synom dwu owdowiałych niewiast, sprawia, iż rzesze patrząc na wskrzeszonego młodzieńca z Nain, zawołały: Wielki prorok powstał wśród nas. Kiedy indziej ten sam Łukasz określając Jezusa mianem Proroka doda, że był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu (Łk 24:19). Ludzie patrzący na cud przywrócenia życia byli przekonani, że poprzez Cudotwórcę działa sam Pan Bóg, że niezwykłymi czynami Jezusa sam Jahwe nawiedza lud swój. Stąd radosne okrzyki: Bóg nawiedził lud swój. 17. Wzmianka o rozgłoszeniu cudownego wskrzeszenia młodzieńca z Nain, odtwarzająca historyczną prawdę, została wprowadzona przez Łukasza ze względu na dalszy kontekst, w którym jest mowa o poselstwie uczniów Jana do Jezusa. W odpowiedzi, jaką Jezus przesłał Janowi, znajdowały się słowa: Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni… umarli zmartwychwstają… (Jan 7:22) Żadna tragedia ludzka nie może być obojętna naszemu sercu. Zaskorupienie się we własnym szczęściu jest wielkim egoizmem. Uporczywość, z jaką Chrystus wraca do tematu miłosierdzia, daje dużo do myślenia. Bardzo zależało Chrystusowi na tym, byśmy zrozumieli, czym jest miłosierdzie nad bliźnim. 18–21. Historię poselstwa uczniów Jana do Jezusa Łukasz przedstawił nieco dokładniej niż Mateusz. Jego relacja jest wzbogacona o pewne szczegóły – np. wzmianka o dopiero co dokonanych przez Jezusa cudownych uleczeniach – ułatwiające czytelnikowi lepsze zrozumienie tej mimo wszystko dość trudnej perykopy. Z opowiadania Łukasza też nie wynika dość jasno, dlaczego Jan domaga się od Jezusa publicznego wyznania Jego świadomości mesjańskiej. Przeglądu różnych hipotez w związku z tą trudnością dokonaliśmy przy wyjaśnianiu paralelnego tekstu Mateusza 11:2–6. 22. Odpowiedź, jaką Jezus kazał zanieść Janowi, obydwaj ewangeliści zanotowali w sposób identyczny. Łukasz podobnie jak Mateusz nie podaje jednak, czy i w jaki sposób zrozumiał tę odpowiedź Jan Chrzciciel, lecz Łukasz wyznaje – może nawet mimo woli – kim był dla niego Chrystus. Otóż rozpoczynając swoją relację o poselstwie uczniów Jana pisze autor trzeciej Ewangelii: Jan przywołał do siebie dwóch spośród swoich uczniów i posłał ich do Pana (Łk 7:18 n). Tak więc Jezus jest dla Łukasza Panem. Przemawia tu przez Ewangelistę wiara całego pierwotnego Kościoła w prawdę o zmartwychwstaniu Jezusa. Jezus jest chwalebnym, wywyższonym Panem. W chwili gdy Jan chce się dowiedzieć, kim jest Jezus, daleko jeszcze do ujawnienia tej chwały. Czeka Zbawiciela jeszcze długa, bolesna droga przez cierpienie i krzyż. 23. Mając bardzo jeszcze starotestamentalne wyobrażenie o Mesjaszu – potężnym wybawicielu i restauratorze politycznej świetności Izraela – wielu współczesnych Janowi mogło zwątpić w to, czy Jezus jest rzeczywiście zapowiadanym Mesjaszem. Zachowywał się bowiem tak dziwnie: nie wymierzał natychmiast surowej kary tym, którzy na nią z pewnością zasługiwali, pozwalał się znieważać i zdawał się tolerować zło. Ludzie nie zdobywający się na bardziej wnikliwy sposób myślenia mogli nie tylko w Niego zwątpić, lecz także naprawdę Nim się zgorszyć. 24–27. Świadectwo Jezusa o Janie brzmi identycznie w relacji Mateusza i Łukasza. Jan nie jest trzciną chwiejącą się na wietrze, nie jest człowiekiem odzianym w miękkie szaty i oddającym się rozkoszom – tacy żyją w pałacach królewskich. Jan jest największym z proroków, więcej niż prorokiem, i wśród narodzonych z niewiasty nikt nie jest większy od niego. 28. Pochwała Jana Chrzciciela zmienia się niespodziewanie w pochwałę synów królestwa Bożego. Przez królestwo niebieskie u Mateusza należy rozumieć, jak się wydaje, nową ekonomię zbawienia lub dokładniej – nową społeczność wiernych. Otóż najmniejszy z tej społeczności większy jest od Jana Chrzciciela. Wzmianka o owym najmniejszym w królestwie Bożym zdaje się być przede wszystkim aluzją do samego Jezusa. To On przecież powiedział, że przychodzi służyć wszystkim; On potem na znak swojej małości umyje nogi Apostołom. Pośrednio jest to także aluzja do wszystkich wzgardzonych w królestwie Bożym. W oczach Boga są oni większymi nawet od Jana Chrzciciela, który jeszcze nie należał do nowego królestwa Bożego. 29–30. Świadectwo Jezusa o Janie Chrzcicielu i o najmniejszych w królestwie Bożym kończy się syntetyczną uwagą, z której wynika, że większość ludzi słuchających Jezusa zwracała się do Jana z prośbą o chrzest, przyznając w ten sposób – jak mówi Łukasz – słuszność Bogu, czyli akceptując zbawcze plany Boga. Tak bowiem postanowił Bóg, aby na przyjęcie Jego Syna ludzie przygotowali swe serca przez „chrzest nawrócenia”. Rozumiała to większość Żydów, nawet celnicy, uważani powszechnie za typowych grzeszników. Nie chcieli natomiast – bo trudno, powiedzieć, że nie mogli – uznać planów Bożych faryzeusze i uczeni w Piśmie, czyli ci, którzy posiadali wszystkie dane, by poprzez lekturę dawnego Prawa odkryć Boże plany. Trwając w ślepym uporze i zatwardziałości tym samym uniemożliwiali zrealizowanie się względem nich zbawczych zamiarów Boga. Łukasz chce przez to powiedzieć, że swymi planami zbawienia Bóg Ojciec obejmuje absolutnie wszystkich ludzi. Potępieni nie wejdą do królestwa Bożego wyłącznie z własnej winy. 31–34. Przypowieść o dzieciach bawiących się na rynku, rozgrymaszonych, na nic nie zdecydowanych, ma obrazować postawę faryzeuszy i uczonych w Piśmie wobec Jezusa i Jana: ani Jezus, ani Jan nie byli w stanie zaspokoić ich gustów. 35. Przypowieść o dzieciach bawiących się na rynku kończy wzmianka uwydatniająca ostateczny tryumf mądrości mimo negatywnej postawy wobec Chrystusa faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Wzmiankę tę zawiera również Mateuszowa wersja wyżej wspomnianej przypowieści (por. Mt 11:16–19 wraz z komentarzem). Jest tu jednak do zanotowania pewna rozbieżność między Mateuszem a Łukaszem: Mateusz mówi o usprawiedliwieniu mądrości przez jej czyny, według Łukasza zaś mądrość jest usprawiedliwiona przez swe dzieci. Sformułowanie Łukaszowe należy rozumieć w ten sposób: mądrość Bożą, przejawiającą się w zbawczych dziełach Bożych, są w stanie pojąć i uznać za prawdziwą tylko ci, którzy są dziećmi tej mądrości, czyli ci, którzy się z owej mądrości narodzili i poddawali się jej zbawiennemu działaniu w swych myślach i czynach, w całym sposobie swego życia. To dzięki owej mądrości Bożej ludzie zrozumieli, że Jan jest poprzednikiem Mesjasza. Do tego poznania nie wystarczyłby sam ludzki rozum. Konieczny był dar mądrości Bożej. 36–38. Opowiadanie o nawróceniu jawnogrzesznicy znajduje się tylko w Ewangelii Łukasza. Nawrócenie niewiasty znanej z publicznych występków dokonało się podczas uczty, na którą zaprosił Jezusa pewien faryzeusz. Z opowiadania Łukasza nie wynika, jakie zamiary przyświecały faryzeuszowi, gdy zapraszał Jezusa do swego domu: czy krył się za tym jakiś podstęp, czy może faryzeusz ów należał do ludzi jak Józef z Arymatei i nie wykazywał żadnych chęci podchwycenia Jezusa za słowa lub na tzw. wykroczeniu przeciw Prawu. Zdaje się jednak nie ulegać wątpliwości fakt, że całą historię zreferował Ewangelista po to, aby pokazać, jak zupełnie inaczej niż faryzeusze pojmował Jezus swój stosunek do grzeszników. Ani na moment nie odstępuje od zasady: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają (Mt 9:12). Co więcej, Jezus różni się dość zasadniczo nawet od Jana, gdy chodzi o grzesznika. Gdy Jan uszedł na pustynię, z dala od ludzi tworzących świat zły, przewrotny, to Jezus wchodzi w sam środek tego świata. Nie czekał, aż ludzie do Niego przyjdą, lecz sam przychodził do faryzeuszy, o których wrogości do siebie przecież dobrze wiedział, i zasiadał do stołu razem z grzesznikami, których występki były znane nie tylko Jemu, lecz także całemu miastu. Trudno zrozumieć, w jaki sposób publiczna grzesznica mogła się dostać do domu faryzeusza i to w czasie, gdy odbywała się tam uroczysta uczta. Jeszcze trudniej pojąć, jak mogła dotrzeć do samego Jezusa. W każdym razie jakoś do tego doszło, co więcej, właśnie jawnogrzesznica dokonała tego, co powinien był zrobić faryzeusz – gospodarz domu. To ona łzami obmyła nogi Jezusa, wytarła je własnymi włosami, a potem całowała Mu stopy i namaszczała je olejkiem. Uczyniła więc o wiele więcej niż nakazywały ówczesne zwyczaje podejmowania gości, z tym, że troska o zachowanie tych zwyczajów należała nie do niej, lecz do faryzeusza. Tymczasem zdobył się on jedynie na – ukrywane zresztą w duchu – wyrazy ironicznego współczucia dla Jezusa: gdyby wiedział, kim jest owa niewiasta, na pewno nie pozwoliłby jej się dotknąć. Jezus z pewnością nie jest prorokiem – myślał faryzeusz – chociaż ludzie uważają Go za proroka. 39–40. Odczytawszy myśli faryzeusza, Jezus udzielił mu pouczenia w formie swoistej przypowieści o pewnym wierzycielu i jego dwu dłużnikach. Dłużnicy nie byli równi pod względem zadłużenia: jeden był winien pięćset, a drugi tylko pięćdziesiąt denarów. Lecz miłosierny pan obydwu dłużnikom darował ich należności. Faryzeusz miał rozstrzygnąć sam, który z nich, po tym wspaniałomyślnym geście wierzyciela, będzie mu okazywał większą miłość. Chrystus pochwalił orzeczenie faryzeusza: większą miłość litościwemu wierzycielowi będzie okazywał ten, któremu został darowany większy dług. Nietrudno się domyślić, że owym litościwym Wierzycielem jest Chrystus, jawnogrzesznica zaś i faryzeusze – to dłużnicy. Lecz w samych szczegółach, podanego przez Chrystusa wyjaśnienia przypowieści natrafiamy na pewne – przynajmniej pozorne – niekonsekwencje. 41–46. W przypowieści o dwu dłużnikach miłość dla wierzyciela jest zjawiskiem wtórnym; jej wyrazem jest wdzięczność za doznane dobrodziejstwo. Natomiast w zastosowaniu przypowieści miłość poprzedza akt darowania. 47. Chrystus bowiem tak kończy pouczenie faryzeusza Szymona: grzechy kobiety, i to liczne, są jej odpuszczone, ponieważ wiele umiłowała: A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Rozbieżność między przypowieścią a jej aplikacją jest jednak tylko pozorna. W rzeczywistości chodzi o dwa spojrzenia na dwie różne fazy tego samego procesu zbliżania się człowieka do Boga. Miłość okazywana przez grzesznika, który uzyskał przebaczenie, jest zjawiskiem wtórnym w stosunku do przebaczenia, ale musi też owo przebaczenie poprzedzać. Darowanie grzechów wlewa do duszy miłość, pobudza do miłości. Z drugiej strony jednak bez uprzedniego aktu miłości wyrażającej się w żalu za grzechy nie ma prawdziwego przebaczenia. Dłużnikom darował wierzyciel ich zadłużenia dlatego, że na to zasługiwali, że już w jakiś sposób okazywali miłość swemu panu. To, co uczyniła Jezusowi jawnogrzesznica, było wyrazem również niewątpliwej miłości. I odwrotnie, wszystkie zaniedbania przez faryzeusza obowiązków prawdziwego gospodarza domu świadczyły wyraźnie o jego braku miłości dla Chrystusa. Wniosek praktyczny: w tej sytuacji faryzeusz nie może też liczyć na przebaczenie. 48–49. Powodem do nowego szemrania biesiadników było publiczne oświadczenie Jezusa, że jawnogrzesznicy odpuszczają się wszystkie jej grzechy. Wiadomo, że między Jezusem a faryzeuszami dochodziło nieraz do otwartych konfliktów na tle władzy odpuszczania grzechów. Istniało bowiem powszechne wśród Żydów przekonanie, że tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Tymczasem Jezus oświadcza: Żebyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów… (Łk 5:24). 50. Jezus nie zrażony szemraniem zwrócił się do jawnogrzesznicy i dorzucił takie oto wyjaśnienie: Twoja wiara cię ocaliła. To samo będzie oświadczał jeszcze wiele razy ludziom, którym cudownie przywracał zdrowie. 8:1. Charakter syntetyzujący pewien okres działalności Jezusa posiadają pierwsze trzy wiersze rozdziału ósmego. Łukasz stwierdza ponownie, że Jezus nie trwa na jednym miejscu, nie czeka aż ludzie do Niego przyjdą, tylko podróżuje od miasta do miasta, od wsi do wsi i głosi Ewangelię o królestwie Bożym. Idea królestwa Bożego – to temat centralny katechezy Jezusa. W tym nauczycielskim trudzie towarzyszą Mu Apostołowie. Przy Jego boku, wsłuchując się w Jego słowa, patrząc własnymi oczyma na dokonywane przez Niego cuda, mają się uczyć sztuki apostolskiego posługiwania. Jest to ich seminarium duchowne, z całą teorią i praktyką przyszłego kapłaństwa. 2–3. O sprawy codziennego życia zarówno Jezusa, jak grona apostolskiego troszczyły się pobożne niewiasty, które towarzyszyły Jezusowi w Jego wędrówkach po palestyńskiej ziemi. O jednej tylko mówi Łukasz, że oswobodził ją Jezus aż od siedmiu duchów nieczystych, o innych nadmienił ogólnie, że były uwolnione od złych duchów i wyleczone z różnych słabości. Pewnie każda z nich miała coś do zawdzięczenia Jezusowi. Nic tedy dziwnego, że usługiwały Jezusowi i Apostołom z własnego mienia. Będą je potem naśladować Lidia (Dz 16:14), Pryscylla (Dz 18:2), Syntyche i Ewodia (Flp 4:2), Chloe (1 Kor 1:11), Febe (Rz 16:1 n), oddające tak wielkie usługi św. Pawłowi, oraz dzisiaj te wszystkie pobożne i dzielne niewiasty, w habitach zakonnych lub w świeckim stroju, bez których współudziału trudno byłoby wyobrazić sobie nie tylko pracę misyjną, lecz także działalność duszpasterską dzisiejszego Kościoła. 4–5. Być może, iż właśnie akurat wtedy, kiedy Jezus zasiadł do nauczania, jakiś człowiek ukazał się na równinie przybrzeżnej, aby zasiać ziarno. Można się domyślać, że ludzie nie od razu pojęli, dlaczego Jezus zwrócił ich uwagę na siewcę rzucającego ziarno na rolę. Drogi palestyńskie nie zawsze są w pełnym znaczeniu tego słowa drogami. Często nie są też dokładnie wyłączone spośród pól uprawnych; raczej należy powiedzieć, że każdy kawałek uprawianej roli jest poprzecinany wielu dróżkami. Nic tedy dziwnego, że wiele ziarna siewnego spadało na drogę lub też obok drogi. Nie zapadając w sypką ziemię, było wdeptywane przez przechodniów i wcześniej lub później wydziobywały je ptaki, które zresztą zwykły chodzić krok w krok za siewcą. 6–7. Gruntu skalnego jest w Palestynie wielekroć razy więcej niż uprawnej gleby. Zresztą ta ostatnia również rzadko kiedy przypomina nasze czarnoziemy. Najczęściej jest to warstewka ziemi pokrywająca z lekka nierzadko wystające na zewnątrz kamienie. Ziarno padające na owe kamieniste polany zamiera rychło wskutek braku wilgoci. Przez ciernie należy tu rozumieć wszelkiego rodzaju chwasty, wyjątkowo odporne na suszę, szybko wzrastające i dochodzące swymi rozmiarami do 2–metrowej wysokości. Żadne zboże nie jest w stanie sprostać ich sile wzrastania. Ciernie wyrastają znacznie szybciej i zagłuszają zboże. 8. Wydajności stokrotnej nie należy pojmować zbyt dosłownie. Stokrotny znaczy w tym wypadku po prostu bardzo wielki. W paralelnym tekście Mateusza czytamy: Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny (Mt 13:8). Święty Hieronim twierdził, że chodzi tu o aluzję do dziewic, wdów i do ludzi żyjących w małżeństwie. Każdy z tych stanów wyda w takiej właśnie proporcji owoce świętości. Nikt dziś – rzecz jasna – nie podtrzymuje takiej egzegezy, gdyż nie odtwarza ona myśli autora natchnionego. W tekście chodzi jedynie o ideę plonów obfitych, aczkolwiek nierównych, w odniesieniu do poszczególnych ziaren. Słowami: Kto ma uszy…, niechaj słucha zwykł Jezus nakłaniać swoich słuchaczy do refleksji nad tym, co słyszeli. W analogicznym fragmencie Ewangelii Marka ta sama konieczność wnikania w słowa Chrystusa – przy Jego wyraźnej pomocy – jest przedstawiona w następujący sposób: Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże więc zrozumiecie inne? (Mk 4:13). Trudno nie dostrzec w tych dwóch pytaniach odrobiny ironii. Wczuwając się w nieudolność swoich słuchaczy Jezus wyjaśni za chwilę sens przypowieści. Największy problem egzegetyczny stanowi dwuwiersz (9–11) łączący przypowieść z jej aplikacją. 9–10. Wynikałoby więc z tych słów, że Chrystus naucza w przypowieściach po to, aby „inni” nie dostrzegali tego, na co będą patrzeć, i aby nie rozumieli tego, co będą słyszeć. Takie postępowanie wydaje się dość dziwne, zwłaszcza gdy się zważy, iż przypowieści z natury swej mają na celu przedstawienie idei oderwanych przy pomocy konkretnych obrazów; mają z natury swej wyjaśniać, a nie zaciemniać. Otóż w odpowiedzi na powyższą kwestię należy zauważyć, iż w kontekście oryginalnym Izajasza wspomniane słowa zapowiadają karę, jaka spadnie na Żydów za ich wrogą, pełną niedowiarstwa postawę wobec nauczania proroków starotestamentowych. Tam więc zaślepienie oczu i otępienie zmysłów było zamierzone. Inaczej nieco rzecz się ma w Łukaszowej aplikacji słów Izajasza. Tu chodzi raczej o stwierdzenie faktu, że nauczanie Chrystusa będzie okazją do zatwardziałości dla słuchaczy, którzy się dobrowolnie na nią narażają i w zawiniony sposób w niej trwają. Cytat Izajasza ukazuje pewien przewidziany i dopuszczony skutek przewrotnego postępowania. Tak więc sens Łk 8:10, opierając się na pewnej parafrazie, byłby następujący: Wam dane jest poznać tajemnice królestwa Bożego, innym zaś przez przypowieści, aby się wypełniło to, co jest napisane: Patrzyli, a nie ujrzeli, i usłyszeli, a nie zrozumieli. Por. nadto komentarz do Mt 13:10–17. 11. Z wyjaśnienia tego wynika, że przypowieść niniejsza nie jest pozbawiona elementów alegoryzujących. Ziarnem jest słowo Boże. Nie można jednak powiedzieć, że drogą jest świat, że cierniami są rozkosze i bogactwa tego życia, a ptakami – są złe duchy. Samej przypowieści można by też nadać tytuł: Losy Bożego słowa. Warto przy tym zauważyć, że trzy czwarte Bożego ziarna idzie na marne. Tylko co czwarte wydaje owoc pożądany. Znowu dowód, że nie mamy tu do czynienia z samą alegorią. W rzeczywistości bowiem znacznie więcej niż jedna czwarta ziarna pada na dobrą rolę. Autor, abstrahując od pewnych szczegółów obrazu, koncentruje się na myśli głównej całego opowiadania. Przy wyjaśnieniu przypowieści należy również pamiętać o tym, że nie chodzi o samo podobieństwo ziarna do słowa, lecz o paralelizm między ziarnem wrzuconym w ziemię a słowem Bożym skierowanym do serc i umysłów ludzi. 12–13. Są to ludzie, którzy słuchają słowa Bożego, nie odnosząc go jednak wcale do siebie. Żyją w ustawicznym rozproszeniu, w ich głowach mogą się snuć bezkarnie najrozmaitsze myśli. Żadna idea nie zdoła zapaść głęboko w ich serce, przy niczym nie trwają tak długo, by mogło to w ich duszy zapuścić korzenie. Niektórzy ludzie bywają pociągani na chwilę albo pięknem Bożego słowa, albo wizją nagrody za uczciwe życie. Mają jednak na tyle słabą wolę, iż z natury nie są zdolni do poważnego, głębokiego pojmowania życia. Jego ujemne aspekty mogą się im w każdej chwili wydać piękne i godne pożądania, poddają się im bez walki. 14. Chodzi tu o tych, którymi zawładnęła żądza pieniędzy i przyjemności cielesnych. Mogą to być umysły głębokie, poważne, ale pozostające w przemożnej niewoli dwu wspomnianych mocy, które są w stanie zdusić w duszy człowieka wszystko, co wzniosłe. 15. Pozytywne nastawienie słuchających słowa, ich właściwe usposobienie oraz konieczność świadomej współpracy ze wzrastającym powoli ziarnem – to elementy zasadnicze pouczenia, jakie miało wynikać z wygłoszonej przez Chrystusa przypowieści. Oto dzieje słowa Bożego. Obraz smutny: trzy czwarte ziarna idzie na marne. W życiu wielu ludzi bywają okresy dróg publicznych, twardej opoki, cierni wszystko zagłuszających. Droga nie strzeżona – chodzą po niej wszyscy. Chrystus powiedział o sobie: Ja jestem drogą (Jan 14:6) – jakże inna to Droga. Opoka – ludzie wysuszeni grzechami lenistwa w służbie Bożej. Ciernie złego środowiska. Boża cisza – owoc stokrotny. Zresztą każdy człowiek bywa drogą, opoką, cierniem… A każdy mógłby się stać glebą urodzajną. 16–17. Bezpośrednio po przypowieści o siejbie następuje u Łukasza logion o lampie, której gdy zostanie zapalona, niczym się nie przykrywa ani nie umieszcza pod łóżkiem. Miało to oznaczać, że otrzymanego od Chrystusa światła prawdziwej wiedzy o królestwie Bożym Apostołowie nie powinni ukrywać. Przeciwnie, wiedza ta po to została im dana, aby ją przekazywali innym. Oni sami mają spełniać rolę świeczników, z których powinna promieniować na wszystkich światłość Bożej nauki. Nawet najbardziej tajemnicze pouczenia Boże powinny być przez uczniów przekazane wszystkim ludziom. 18. Oświadczenie, że kto ma, temu będzie dane, a kto nie ma, temu zabiorą i to, co – jak mu się wydaje – ma, powtarza Łukasz w sformułowaniu znanym już z Ewangelii Mateusza. Chodzi więc o stwierdzenie, że objawienie Boże podobne jest w pewnym stopniu do kapitału, który powinien procentować, rosnąć w ten sposób z każdym dniem. Kto posiada duży kapitał, tego przychody są znaczne; małym kapitałem zaś niewiele można zarobić; co więcej, dochodzi z czasem wręcz do bankructwa, i traci się wszystko. 19–21. Drugą część opowiadania Łukasz wyraźnie stylizuje i skraca nawet w porównaniu z Markiem, a w odpowiedzi Jezusa na wiadomość, że jest On poszukiwany przez Matkę i braci, pomija Łukasz wzmiankę o siostrach, nie notuje gestu Chrystusa wskazującego na uczniów w momencie wyjaśniania, kto jest Jego Matką i bratem. Jezus mówi, że na miano Jego najbliższych zasługują ci, którzy słuchają – szczegół pominięty przez Mateusza i Marka – słowa Bożego i wypełniają je. Warto przy okazji zauważyć, że i w tym sensie Maryja była w pełni Matką Jezusa. Dwa razy powie o Niej Łukasz, że zachowywała w sercu słowa Jezusa i strzegła ich (Łk 2:19.51). Ona też wspaniałomyślnie oświadczyła, że jest służebnicą Pańską (Łk 1:38). 22–24. Wygładzona stylistycznie i językowo jest również Łukaszowa relacja o cudownym uciszeniu burzy na jeziorze: nie ma tu komplikujących tok opowiadania powtórzeń, nie ma ani wyolbrzymiania rozmiarów burzy, ani specjalnego akcentowania bojaźni Apostołów; nie ma wymówki czynionej Jezusowi – zob. Mk 4:38 – że się nie troszczy o ginących uczniów. 25. W słowach skierowanych do uczniów, Jezus podkreśla przede wszystkim ich brak wiary. Końcowe pytanie uczniów – element dydaktycznie najważniejszy w całym opowiadaniu – powtarzają w formie identycznej wszyscy trzej synoptycy. 26–39. W opisie uleczenia opętanego z Gerazy Łukasz dość wiernie odtwarza Marka. Tak więc mówi, podobnie jak Marek, o jednym opętanym, a nie o dwóch, jak podaje Mateusz; Jezus jest nazwany przez opętanego Synem Boga Najwyższego. Łukasz opuszcza jedynie znajdującą się u Marka wzmiankę o zdziwieniu ludzi, którzy słuchali opowiadania o uzdrowieniu opętanego i o zagładzie stada świń; nie jest też tak dokładny w przedstawianiu cierpień opętanego i pomija całkowitym milczeniem wzmiankę o jego znęcaniu się nad sobą samym. Od siebie natomiast dodaje autor trzeciej Ewangelii, że opętany nie nosił żadnego odzienia i aż dwukrotnie nadmienia, że nieszczęśliwy człowiek już od dłuższego czasu był dręczony przez szatana. Te drobne rozbieżności nie zmieniają sensu całego opowiadania i zdają się świadczyć jedynie o typowych dla Łukasza zabiegach literackiego wygładzania tekstu. 40–42. Według Łukasza Jezus dokonawszy uzdrowienia opętanego w Gerazie, czyli w krainie zamieszkałej przez pogan, znów przeprawił się na drugi brzeg jeziora i znalazł się w Galilei, gdzie już czekała na Niego cała rzesza ludzi. Z tłumu wyłonił się człowiek. Tylko z relacji Marka i Łukasza wiadomo, że miał on na imię Jair i był przełożonym synagogi, ale tylko Łukasz zaznacza, że jego umierająca córka była jedynaczką. Skoro liczyła lat dwanaście, tzn. („dwanaście” ma też Mk 5:42) wedle ustawodawstwa izraelskiego mogła już wkrótce wyjść za mąż. Obydwa szczegóły uwydatniają typową dla autora trzeciej Ewangelii chęć zaakcentowania współczucia i litości Jezusa. To właśnie takie szczegóły sprawiają, że Łukasz jest nazywany ewangelistą dobroci i miłosierdzia. 43–48. Po drodze do domu Jaira dokonał Jezus cudownego uleczenia niewiasty chorej na krwotok. Zależność Łukasza od Marka jest nadal widoczna, chociaż znów występują drobne retusze. I tak np. Łukasz, sam lekarz, zdaje się oszczędzać trochę opinię lekarzy, do których zwracała się niewiasta chora na krwotok. Mówi co prawda, że lekarze owi nic nie mogli pomóc nieszczęśliwej niewieście, ale pomija milczeniem znajdującą się u Marka (Mk 5:26) wzmiankę, że po kosztownych wizytach – całe swe mienie na nie wydała – jeszcze gorzej się czuła. Na pytanie Jezusa, kto się Go dotknął, odpowiedzieli nie anonimowi uczniowie, lecz w ich imieniu Piotr. Wszyscy trzej synoptycy kończą swoje relacje oświadczeniem Jezusa, że niewiasta dzięki swej wielkiej wierze doznała łaski uzdrowienia. 49–56. Po uzdrowieniu niewiasty chorej na krwotok Jezus ruszył w dalszą drogę do domu Jaira. Nie zatrzymała Go wiadomość, że dziewczynka już umarła. Nie jeden raz jeszcze będzie Jezus stawiał czoło śmierci i zawsze to spotkanie będzie się kończyło Jego zwycięstwem. Nawet wtedy, gdy skona na krzyżu i zostanie złożony do grobu. Tak się też stało i w tym wypadku, mimo iż na oświadczenie Jezusa, że dziewczynka śpi, zebrani zareagowali śmiechem. A jednak wszyscy trzej synoptycy stwierdzeniem zmartwychwskrzeszenia kończą swoją relację o wizycie Jezusa w domu Jaira; Duch jej powrócił – wyraża się fachowo Łukasz – i zaraz wstała. A później jest już tylko mowa o podziwie, który ogarniał wszystkich ludzi z powodu tak niezwykłego czynu Jezusa. 9:1–2. Tak zwane pierwsze rozesłanie dwunastu Apostołów każdy z trzech synoptyków opisuje trochę inaczej. Łukasz jest najbardziej zbliżony do Marka. Obaj mówią o wezwaniu Apostołów przez Jezusa i o wyposażeniu ich w specjalną władzę. Dzięki tej władzy będą Apostołowie mogli – jak stwierdza Łukasz – wyrzucać z ludzi złe duchy. Otrzymali też moc leczenia wszelkich dolegliwości. Jeszcze w czasach Jezusa i nawet w Ewangeliach wszystkie choroby – zwłaszcza schorzenia natury psychicznej – uważano za wyraz obecności szatana w cierpiącym człowieku. Każda choroba jest swoistym dowodem jego działania. Łukasz, będąc lekarzem, wyraźnie odróżnia władzę nad wszystkimi złymi duchami i moc leczenia chorób. Obdarzonych taką podwójną władzą, wysłał Jezus Dwunastu. Dopiero od tego momentu będą zasługiwali w pełni na miano Apostołów, czyli posłanych. Wtedy też rozpoczęły się dzieje misyjnej działalności Kościoła, prowadzonej ze zmiennym powodzeniem po dzień dzisiejszy. Cel posłannictwa Apostołów jest podwójny: mają głosić królestwo Boże i uzdrawiać chorych. Głoszenie Królestwa jest wymienione na pierwszym miejscu. Tak się rzecz ma we wszystkich nowotestamentowych opisach posługi apostolskiej. Tak zwany czyn apostolski, w tym wypadku – leczenie chorych, znajduje się na drugim miejscu. 3. Obok wskazania określającego ogólnie cel posługi apostolskiej udziela Jezus swym wysłannikom wielu bardziej szczegółowych pouczeń. Przede wszystkim zobowiązuje ich do praktyki bezwzględnego ubóstwa, które według Łukasza ma być jeszcze bardziej surowe niż według Marka: gdy bowiem według tego ostatniego Apostołowie nie powinni brać ze sobą w drogę nic prócz laski, to Łukasz pisze: Nie bierzcie nic na drogę:, ani laski, ani torby podróżnej… Wiadomo, że jest to rozbieżność – niekiedy wyjaśniana aluzją do pielgrzymujących do świątyni – raczej drugorzędna. Ważne jest to, żeby Apostołowie całkowicie zaufali Bogu, który wie, czego ludziom potrzeba, i troszczy się o nich bardziej niż o lilie polne lub o ptaki niebieskie. Ich myśli mają być zajęte tylko jednym: pragnieniem dobrego spełnienia posłannictwa, do którego zostali powołani. 4–6. Powtarza też Łukasz za Markiem tak samo enigmatycznie sformułowany zakaz przenoszenia się z kwatery na kwaterę w celu znalezienia jak najlepszych warunków pobytu. Mają praktykować ubóstwo i znosić niewygody. Ostatnią instrukcję Łukasz wygładza stylistycznie. Gdy Marek mówi o strząśnięciu pyłu na świadectwo niegościnnym mieszkańcom jakiegoś miasta, to u Łukasza czytamy: na świadectwo przeciwko nim. Łukasz zaznacza, że wyszli i chodzili po wsiach głosząc wszędzie Ewangelię i uzdrawiając chorych. 7–8. Tak więc Jezus rozpoczął, jeszcze za swego życia, działalność misjonarską poprzez grono Dwunastu. Wieść o Nim rozchodziła się wskutek tego szybciej i coraz bardziej niepokoiła tych, którzy powodując się ciasnym ludzkim wyrachowaniem ciągle drżeli o posiadaną władzę. Do owych zaniepokojonych działalnością Jezusa władców należał przede wszystkim tetrarcha Herod. 9. Niepokój jego był tym większy, iż rozeszła się wieść, że tym, który dokonuje rzeczy niezwykłych, jest Jan Chrzciciel. Herod wiedział dobrze, że Jan został ścięty. On to przecież osobiście wręczył Salome głowę Jana Chrzciciela. Jan powstał z martwych – mówiono – i dokonuje cudów. Jeszcze inni rozpowszechniali wiadomość, że to Eliasz pojawił się już na ziemi i za jego sprawą dzieją się rozliczne cuda. Byli też i tacy, którzy uważali Jezusa za zmartwychwstałego proroka, choć nie potrafili podać jego imienia. Łukasz nie powtarza za Markiem rzekomego oświadczenia Heroda, uważającego Jezusa za zmartwychwstałego Jana Chrzciciela. Jako uczeń Pawła, wie Ewangelista zapewne o tym, co spotkało jego mistrza, gdy kiedyś, na pamiętnym Areopagu w Atenach (Dz 17:32; por. Dz 26:24) począł mówić o zmartwychwstaniu. Nie przypuszczał więc, by Herod, wierzył w zmartwychwstanie Jana. Dlatego autor trzeciej Ewangelii ogranicza się do stwierdzenia, że sprawa identyfikacji tajemniczego cudotwórcy bardzo Heroda intrygowała. Dokładał więc wszelkich starań, by spotkać osobiście nie znanego mu dotąd, a tak już rozsławionego Jezusa. Nie będzie polegał na domysłach ludzi, musi osobiście rozszyfrować tego człowieka. 10–11. Apostołowie ukończyli pierwszy, jakby próbny etap swego posługiwania. Przychodzą do Jezusa, by złożyć Mu sprawozdanie ze swej działalności misjonarskiej. Dwaj synoptycy, Marek i Łukasz, piszą o spotkaniu Apostołów z Jezusem, ale żaden nie podaje, jak Mistrz zareagował na to sprawozdanie. 12. Jezus wziął uczniów ze sobą i zaprowadził ich na miejsce pustynne w okolice Betsaidy. I tu dokonał cudu, który został opisany przez wszystkich czterech Ewangelistów. Było to tzw. pierwsze rozmnożenie chleba na pustyni. Wydarzenie to najdokładniej opisał Marek, od którego dość wyraźnie zależy również Łukasz, chociaż są pewne odchylenia u autora trzeciej Ewangelii w kolejności przedstawiania niektórych szczegółów, a czasami także drobne rozbieżności rzeczowe. 13–17. O dwustu denarach, które posiadali Apostołowie, i o ewentualnym zakupie żywności za tę skromną sumę pieniędzy Łukasz w ogóle nie wspomina. Według Łukasza ludzie usiedli grupami po pięćdziesięciu, według Marka po stu pięćdziesięciu w każdej grupie. Opis Łukasza jest nadto poprawniejszy stylistycznie i językowo. Myśl przewodnia u wszystkich czterech Ewangelistów jest taka sama: chodziło o pokazanie miłosierdzia, a nade wszystko cudotwórczej mocy Chrystusa, uwydatnionej w dwojaki sposób: poprzez samo nakarmienie do syta pięciu tysięcy ludzi i poprzez napełnienie ułomkami aż dwunastu koszów. Całe wydarzenie pozostaje w pewnym związku z kuszeniem Jezusa – również na pustyni: tam, mimo namów szatana, Jezus nie dokonał cudu, by zaspokoić własny głód, tu zaś nie proszony przez nikogo, rozmnaża chleb i ryby, karmiąc pięć tysięcy ludzi. Poza tym każdy z Apostołów napełnił cały jeden kosz resztkami. Tak oto Jezus wystąpił w roli drugiego Mojżesza: jak tamten Mojżesz karmił lud cudownie manną na pustyni, tak i Jezus również na pustyni cudownie nakarmił rzesze. Święty Jan wykaże jednak ogromną różnicę, jaka istniała pomiędzy manną Mojżesza a chlebem, który daje Jezus (Jan 6:32.49). 18–21. W opisie wyznania Piotra istnieją – jak już wiadomo – poważne różnice między Mateuszem z jednej strony a Markiem i Łukaszem z drugiej. Łukasz zasadniczo zależy od Marka, ale i tu można zanotować pewne rozbieżności. Wydaje się np., że według Łukasza wyznanie Piotra miało miejsce nie pod Cezareą Filipową, lecz w okolicach Betsaidy. Poza tym Jezus – jak to zazwyczaj bywa u Łukasza – trwa na modlitwie. Referując opinie ludzi dotyczące Jezusa Łukasz pomija milczeniem przypuszczenie tych, co uważali, że Jezus jest Jeremiaszem. Apostołowie sądzą – według Marka – że Jezus jest Mesjaszem, według Łukasza – że jest Mesjaszem Bożym. Podobnie jak Marek, nie zamieszcza Łukasz pochwały Piotra ani samej obietnicy Jezusa udzielenia Piotrowi prymatu władzy. 22. Pierwszą zapowiedź męki Łukasz referuje dokładnie tak samo jak Marek, jednakże opuszcza nieudaną interwencję Piotra, próbującego odwieść Jezusa od zamiaru udania się do Jerozolimy. 23. Bezpośrednio po zapowiedzi męki następują pouczenia, w których Jezus mówi, jakie warunki trzeba spełnić, aby zostać Jego uczniem. Marek i Łukasz zaznaczają wyraźnie, że pouczenia te były skierowane nie tylko do Apostołów, lecz także do rzesz lub jak mówi Łukasz, do wszystkich. U Łukasza również pewną trudność stanowi fakt, że Jezus mówi o krzyżu na długo przed swoją śmiercią. Jakkolwiek rozwiązałoby się tę trudność – o różnych możliwościach była mowa przy wyjaśnianiu paralelnego tekstu Mateusza (Mt 10:38) – myśl główna pozostaje ta sama: kto pragnie być uczniem Chrystusa, musi być gotów na największe trudy i cierpienia ze śmiercią włącznie. 24–26. Dalsze ostrzeżenia brzmią podobnie u wszystkich trzech synoptyków: ten, kto będzie troszczył się zbytnio o zachowanie życia doczesnego, utraci życie wieczne, natomiast kto straci życie doczesne – oczywiście dla Chrystusa – ten osiągnie życie wieczne. Wreszcie niech też ludzie pamiętają: kto zaprze się Jezusa – będzie przecież umierał On jak złoczyńca na krzyżu – nie może liczyć na to, że Chrystus weźmie go w obronę w dniu ostatecznym. Życie wieczne powinno przedstawiać dla każdego wartość najwyższą. Dla zdobycia tej wartości należy bez wahania poświęcić wszystkie skarby całego świata. 27. Mimo tak trudnych warunków, jakie spełnić muszą ludzie pragnący rzeczywiście naśladować Jezusa, Zbawiciel zaznacza na koniec, iż w najbliższym Jego otoczeniu są ludzie, którzy jeszcze przed śmiercią zobaczą majestat królestwa niebieskiego. Była to dość wyraźna aluzja do Piotra, Jakuba i Jana, trzech uprzywilejowanych świadków Przemienienia Pańskiego. Byli oni już przy wskrzeszeniu córki Jaira; niedługo weźmie ich Jezus ze sobą na Górę Oliwną, gdzie będą mieli okazję przypatrywać się Jego moralnej agonii. Przedtem jednak zobaczą w pełnej chwale – Łukasz dwukrotnie wspomni ową chwałę – Tego, który sam dobrowolnie wyda się w ręce oprawców. Świadków było tylko trzech. Tylu osób żądało starotestamentowe Prawo do ważności urzędowego świadczenia (Pwt 19:15). 28. Opis Przemienienia Pańskiego w Ewangelii Łukasza jest zbliżony do opisu Marka. Lecz oto główne rozbieżności. Gdy według Marka Przemienienie dokonało się w sześć dni od zakończenia mów Jezusa, zwłaszcza od czasu pierwszej zapowiedzi męki, to według autora trzeciej Ewangelii stało się to „w jakieś osiem dni po tych słowach”. Nie jest wykluczone, że Łukasz liczy także terminy a quo i ad quem. Stąd właśnie ta różnica. 29. Poza tym Jezus, jak to się zdarza często u Łukasza, wyszedł na górę, aby się modlić. Ani Mateusz, ani Marek nie wspominają o tej modlitwie. Tak więc Jezus Łukasza nim zacznie objawiać siebie słowem lub czynem, nim zacznie mówić do ludzi, sam najpierw trwa na rozmowie z Ojcem. Opisując białość szaty Przemienionego Jezusa Łukasz nie posługuje się ani przenośnią śniegu, ani obrazem pracy farbiarza; mówi, że szata była po prostu lśniąco biała. 30–31. Szczegół najbardziej oryginalny w Łukaszowym opisie Przemienienia stanowi wzmianka o treści rozmowy, jaką Mojżesz i Eliasz prowadzili z Jezusem: omawiali Jego odejście, które miało nastąpić w Jerozolimie. Jest to aluzja nie tylko do śmierci Jezusa na Golgocie, ale i do wniebowstąpienia, które miało miejsce również w Jerozolimie i które zostało opisane tylko przez Łukasza, bardzo lakonicznie w Ewangelii i nieco dokładniej na samym początku Dziejów Apostolskich. 32–36. O zmorzeniu snem Piotra i jego towarzyszy wspomina również tylko Łukasz i tylko on zaznacza, że z propozycją postawienia trzech namiotów wystąpił Piotr właśnie wtedy, kiedy Mojżesz i Eliasz odchodzili od Jezusa. Wynika stąd, że faktem oddalania się przedstawicieli Starego Porządku pragnie Łukasz usprawiedliwić niefortunne wystąpienie Piotra. Chociaż autor trzeciej Ewangelii nie notuje zakazu Jezusa mówienia o Przemienieniu, to jednak powtarza po Marku spostrzeżenie, że Jan, Jakub i Piotr zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie opowiedzieli o tym, co zobaczyli. 37–43. Dość szczegółową, bardzo realistyczną relację Marka o cudownym uleczeniu opętanego Łukasz streścił i wygładził stylistycznie. Wydarzenie to umieszcza Łukasz zaraz po Przemienieniu, gdy tylko Jezus zstąpił z góry. Podobnie jak w przypadku córki Jaira tak i tym razem chodzi o dziecko jedyne. Jest też w trzeciej Ewangelii wzmianka o nieudanych próbach wypędzenia złego ducha przez Apostołów; jest narzekanie na niedowiarstwo i małoduszność ludu; jest wreszcie bardzo lakoniczna uwaga o uleczeniu chłopca; na koniec tylko Łukasz wspomina o zdziwieniu, jakie ogarnęło wszystkich świadków tego niezwykłego wydarzenia. Było to zdumienie wyjątkowo duże, skoro Łukasz mówi o nim w tak szczególny sposób: Wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga. 44–45. Bezpośrednio po opisie uzdrowienia opętanego następuje u Łukasza druga zapowiedź męki. Jest krótsza niż u Mateusza i Marka, ale bardzo dosadna, gdyż zaczyna się od słów: Weźcie wy sobie dobrze do serca te słowa… Potem mówi Łukasz jednak tylko o wydaniu Jezusa w ręce ludzkie. Apostołowie nie zrozumieli słów Jezusa, lecz bali się zapytać o ich sens lub może należałoby raczej powiedzieć, że znaczenie poszczególnych słów pojęli, nie wiedzieli jednak wcale, dlaczego dzieło zbawienia człowieka musi się dokonywać w sposób tak okrutny dla Zbawiciela. Zresztą pamiętali być może jeszcze o tym, co spotkało Piotra, gdy po pierwszej zapowiedzi męki próbował odwieść Jezusa od zamiaru udania się do Jerozolimy. 46–48. Lecz tym bardziej niezrozumiały jest spór, który właśnie w takich okolicznościach powstał między Apostołami i dotyczył kwestii, kto z nich jest większy, ważniejszy, bardziej wartościowy. Łukasz przedstawił ten spór, a zwłaszcza jego rozstrzygnięcie przez Chrystusa, w formie nieco skróconej. Rozstrzygnięcie miało charakter lekcji poglądowej, w której elementem ilustrującym było małe, bezradne dziecko. Pouczenie kończy się stwierdzeniem następującym: Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki. 49–50. Wzmiankę o człowieku, który wypędzał złe duchy w imię Jezusa, choć nie należał do grona Apostołów, Łukasz podaje w formie nieco krótszej niż Mateusz. Ale sens pouczenia, którego Jezus przy tej okazji udzielił Apostołom, jest taki sam: nie należy zabraniać temu człowiekowi stosowania egzorcyzmów, bo jeśli ktoś nie występuje wyraźnie przeciw Apostołom, to jest z nimi. 51–53. Opowiadanie o niegościnnych Samarytanach zamieszcza tylko Łukasz. Trzy sprawy zasługują w tym opowiadaniu na szczególniejszą uwagę: 1) nieodwołalnie podjęta przez Jezusa decyzja udania się do Jerozolimy; 2) odwieczna nienawiść Samarytan do Żydów; 3) porywczość Apostołów, wyrażających swoją gotowość zniszczenia niegościnnego miasta w Samarii. Łukasz mówi o zbliżaniu się czasu wzięcia Jezusa z tego świata. W analogicznych sytuacjach Jan będzie się posługiwał wyrażeniem nadeszła godzina Jego (Jan 13:1). Obydwa sformułowania wyrażają tę samą myśl: moment śmierci Jezusa zbliża się nieubłaganie. Żadna siła nie będzie w stanie zawrócić Jezusa z drogi do niej wiodącej. Wysłanie naprzód swoistego zwiadu miało na celu prawdopodobnie także usunięcie lub ominięcie ewentualnych przeszkód, chociaż trzeba przyznać, że w pierwszym rzędzie chodziło chyba o to, aby podążaniu Jezusa do Jerozolimy nadać bardziej uroczysty charakter. Lecz jednym z zadań posłańców było przygotowanie Jezusowi jakiegoś punktu oparcia, miejsca wytchnienia po każdym dniu męczącej wędrówki. Otóż w jednym z miast Samarii – bo przez Samarię wiodła najkrótsza droga z Galilei do Jerozolimy – nie udało się znaleźć gospody dla Jezusa. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jeruzalem. Odezwały się antagonizmy, które nie wygasły do dnia dzisiejszego. 54. Uczniom Jezusa ten brak elementarnej gościnności wydał się czymś niesłychanym. Patrzyli już na niejeden przejaw Jego cudotwórczej mocy, sami dokonali już też niejednego cudu. Są więc pewni, że posiadają środki potrzebne do ukarania mieszkańców nieprzyjaznego miasta. Występują tedy z propozycją: żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich. To ci sami ludzie, którzy kiedyś chcieli powyrywać z pszenicy chwast i spalić go na długo przed żniwami; to ci, z których jeden niedługo już, poniesiony gniewem, dobędzie miecza i odetnie ucho słudze arcykapłana. 55–56. Tę porywczość ludzką Jezus hamował zawsze z jednakowym spokojem. Odwróciwszy się zabronił uczniom dokonywania jakiejkolwiek zemsty na niegościnnym mieście. Po prostu udali się do innego miasteczka, gdzie chyba nie było podobnych trudności, skoro Łukasz wcale o nich nie wspomina. A może było to już miasto nie samarytańskie, lecz galilejskie? 58–59. W drodze do Jerozolimy miało też miejsce wydarzenie opisane – ale w nieco odmienny sposób – przez Mateusza i Łukasza. Według relacji Łukasza było to spotkanie Jezusa z trzema ludźmi, z których każdy chciał być uczniem Jezusa, lecz równocześnie każdy – prócz pierwszego – zgłaszał pewne trudności, które stały na przeszkodzie przynajmniej chwilowo, w urzeczywistnieniu tego pragnienia. Pierwszy – Mateusz mówi, że był to uczony w Piśmie – swoją chęć przyłączenia się do Jezusa wyrażał w sposób bardzo wspaniałomyślny i pełen entuzjazmu: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Tak właśnie, całkiem dowolnie wybierano nauczycieli spośród rabinów. Jezus jednak spokojnie studzi ten młodzieńczy zapał. Człowiek ów nie zdaje sobie sprawy, na co się decyduje. Być uczniem Chrystusa – to znaczy praktykować najskrajniejsze ubóstwo i wyrzeczenie się wszystkiego. Syn Człowieczy dosłownie nie ma gdzie głowy skłonić. Znajduje się w sytuacji gorszej niż ptactwo, które ma przecież swoje gniazda, albo dzika zwierzyna, mająca własne kryjówki w ziemi. Otóż być uczniem Chrystusa – znaczy to dzielić całkowicie Jego niedolę. Tak więc bardzo wyraźnie kazał Jezus owemu człowiekowi rozważyć dobrze decyzję, którą zamierzał podjąć. 59–60. Innego natomiast wezwał sam, żeby poszedł za Nim i człowiek ten wyraził zgodę, ale pragnął przedtem pójść i pogrzebać swego ojca. Musiał być chyba bardzo zdziwiony – nie wiadomo nawet, czy nie zmienił swej decyzji – gdy w odpowiedzi usłyszał takie oto bezwzględne słowa Jezusa: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże. Nakaz ten jest nawet trochę nieludzki: jakże to, więc nie należy oddać ostatniej przysługi nawet rodzonemu ojcu? Słowa te musiały się wydawać szczególnie szorstkie Izraelitom, których Prawo bardzo wyraźnie zobowiązywało do grzebania rodziców i krewnych. Lecz z niezwykłości tych słów wynika również niezwykła wielkość sprawy królestwa Bożego. Ponad głoszenie tego królestwa nie można przekładać absolutnie niczego. Jest to królestwo prawdziwego życia. Wprowadzanie umarłych duchowo do tego królestwa jest sprawą o wiele ważniejszą niż grzebanie nawet najbliższych krewnych. Tak więc od kandydatów na swoich uczniów – przy czym inicjatywa powołania znajduje się wyłącznie w rękach Boga – wymaga się absolutnej gotowości wyrzeczenia się wszystkiego i pójścia natychmiast za głosem Bożym. „Umarli” grzebiący swoich bliskich – to ci, którzy nie usłyszeli głosu powołania. Być może nie chodzi tu o pogrzeb zmarłego akurat ojca, lecz o przyłączenie się do Jezusa dopiero po śmierci ojca, która nie wiadomo kiedy nastąpi? 61–62. Powód o wiele mniej ważny przedstawił trzeci ewentualny kandydat na ucznia Chrystusa. Należy się domyślać, że jego także wezwał Chrystus. I ten również – podobnie jak wspomniany wyżej człowiek – wyraził zgodę pójścia za Jezusem, pragnął jednak wrócić jeszcze na chwilę do domu, aby pożegnać się z najbliższymi. Rzecz po ludzku zupełnie zrozumiała: wypadało pożegnać rodzinę, gdy się odchodziło nie wiadomo dokąd i nie wiadomo na jak długo. Tak było z Elizeuszem (por. 1 Krl 19:20). Ale Jezus i tym razem był innego zdania: ktokolwiek przykłada rękę do pługa i równocześnie wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. Każdy z tych trzech przypadków ilustruje w sposób mniej lub więcej barwny doniosłość sprawy królestwa Bożego oraz potrzebę absolutnego oddania się tej sprawie ludzi, którzy mają być jej heroldami. Nic nie jest ważniejsze od głoszenia królestwa Bożego. 10:1. Tylko u autora trzeciej Ewangelii jest mowa, obok Apostołów i uczniów, o tak zwanych siedemdziesięciu dwóch i tylko przy okazji ich rozesłania na prace misyjne. Warianty w niektórych rękopisach zmieniające liczbę 72 na 70 zdają się być dość wyraźną próbą stworzenia analogii do 70 narodów ziemi (Rdz 10), do 70 starszych (Lb 11:16.17.24 n), do 70 członków Sanhedrynu itp. Niektóre elementy Łukaszowego opowiadania o rozesłaniu siedemdziesięciu dwóch podaje także Mateusz, wplatając je w relację o rozesłaniu Dwunastu. Grono siedemdziesięciu dwóch należy utożsamiać z ludźmi, którzy gdzie indziej są określani mianem uczniów, choć nie ma podstaw, by twierdzić, że wszystkich uczniów Pańskich było razem tylko siedemdziesięciu dwóch, podobnie jak nie wiadomo, ilu ich było w ogóle. Wydaje się, że jednak mają rację ci, którzy sądzą, iż w rzeczywistości było tylko jedno rozesłanie uczniów, i to w liczbie bliżej nam dziś nie znanej. Dla zaprezentowania własnych tez teologicznych Mateusz i Marek mówią tylko o rozesłaniu Dwunastu, Łukasz zaś, korzystając z materiału dwóch pierwszych Ewangelii, wspomniał o rozesłaniu Dwunastu, a nadto dołączył opowiadanie bardziej nawet zbliżone, jak się zdaje, do oryginalnej mowy Jezusa, o rozesłaniu na misje siedemdziesięciu dwóch; chciał może lepiej uwydatnić uniwersalistyczny zasięg misji Jezusa. Wysyłanie siedemdziesięciu dwóch parami było podyktowane względami praktycznymi: łatwiej było, a niekiedy nawet bezpieczniej nauczać, wędrując we dwójkę. Zresztą świadectwo dwóch posiadało większą moc przekonującą i bardziej urzędowy charakter (Pwt 19:15). Szczegół dość znamienny stanowi to, że wszystkie miasta i miejscowości, do których z polecenia Jezusa udawali się uczniowie, miał później nawiedzać Jezus osobiście. Uczniowie byli więc wysłannikami zapowiadającymi i przygotowującymi uroczyste przyjście Jezusa. 2–3. Podobnie jak grono Dwunastu otrzymało specjalne pouczenia przed udaniem się na samodzielne prace misyjne, tak też i ci dowiedzą się, jak należy głosić królestwo Boże. Zanim jednak Jezus udzieli im tych instrukcji, posłuży się obrazem ukazującym potrzebę wszczęcia owej wielkiej akcji misyjnej. Jest to obraz łanów zboża dojrzałego już do zbioru; lecz oto brak robotników, którzy mogliby zebrać plony. Żniwo wielkie – robotników mało. Analogiczną metaforą, w podobnym kontekście zresztą, posłuży się później św. Paweł (por. 1 Kor 3:7–10). Należy prosić Pana, by posłał jak najwięcej robotników na żniwo. Wysyłanych na owe żniwa czekają jednak bardzo poważne trudności. Idą jak bezbronne owce między drapieżne wilki. 4. Również ci, podobnie jak Apostołowie, mają praktykować absolutne ubóstwo. Mają też być bezwzględnie oddani sprawie głoszenia królestwa Bożego. Owo zaangażowanie się w głoszenie Królestwa powinno być bezwzględne; wysłani nie mogą zatrzymywać się w drodze nawet po to, żeby pozdrowić swoich znajomych. Inna rzecz, że pozdrowienia na Wschodzie były połączone z całym ceremoniałem pytań i odpowiedzi, co zajmowało wiele czasu. 5–6. Już przez proroków starotestamentowych Mesjasz był nazywany Księciem Pokoju (np. Iz 9:5). Nic tedy dziwnego, że i wysłannicy Mesjasza są heroldami pokoju: do jakiegokolwiek domu wejdą, najpierw powiedzą: Pokój temu domowi. Słowa te nie będą tylko pustą formułką, zwykłym pozdrowieniem; będą rzeczywiście sprowadzały błogosławieństwo Bożego pokoju na gospodarzy, o ile okażą się tego godni. Patrząc już z pewnej perspektywy na tę działalność, poda Łukasz w Dziejach Apostolskich słowa św. Piotra: Posłał swe słowo synom Izraela, zwiastując im pokój przez Jezusa Chrystusa (Dz 10:36). 7–8. Wyrzekłszy się rzeczy nawet niezbędnych do codziennego życia, mieli uczniowie prawo do tego, by o ich powszednie potrzeby zatroszczyli się ci, którym głosili królestwo Boże. Jako robotnicy Chrystusa, godni są swej zapłaty. Mają prawo korzystać z dachu nad głową, z jedzenia i picia (por. 1 Kor 9:11; Ga 6:6; 1 Tm 5:18). Nie wolno im jednak wybierać sobie lepszych kwater, przenosząc się z domu bardziej ubogiego do zamożniejszego, nie wolno żądać lepszych potraw albo odrzucać to, co rzekomo nieczyste, domagając się tego, co według Prawa żydowskiego uchodziło za nieskazitelne. To ostatnie wskazanie posiadało bardzo wielką doniosłość: chodziło bowiem o głoszenie królestwa Bożego poganom. 9. Cel posłannictwa siedemdziesięciu dwóch jest taki sam jak zadania, które Chrystus postawił przed dwunastu Apostołami: mają uzdrawiać chorych i głosić wszystkim, że zbliżyło się królestwo Boże. Na uwagę zasługuje może jedynie to, że uzdrawianie chorych zostało postawione na pierwszym miejscu. 10–12. W przypadku zaś, gdyby mieszkańcy jakiegoś miasta nie chcieli przyjąć owych siedemdziesięciu dwóch wysłanników Chrystusa, mają się zachować tak, jak w analogicznej sytuacji Apostołowie: mają strząsnąć pył ze swego obuwia i oświadczyć niegościnnym ludziom, że mimo to królestwo Boże jest blisko. Nic bowiem nie jest w stanie zatrzymać procesu jego przybliżania się. Sam od siebie zaś Chrystus ostrzega, że w dzień sądu nawet Sodomie będzie lżej niż temu niegościnnemu miastu. Wszystkim zaś wiadomo było dobrze z lektury ST, jaką karę zesłał Bóg na Sodomę. 13. Ostrzeżenie pod adresem niegościnnego miasta kojarzy się Chrystusowi z karami, jakie czekają Korozain, Betsaidę i Kafarnaum. Te trzy miasta, położone na północno-wschodnim wybrzeżu jeziora Genezaret, były świadkami najliczniejszych cudów Jezusa. Mimo to trwają nadal w swym zaślepieniu i niedowiarstwie, zamiast od dawna już pokutować. 14–15. Gdybyż podobnego przywileju goszczenia Chrystusa w swych murach dostąpiły nawet tak pogańskie miasta jak Tyr i Sydon, już dawno czyniłyby pokutę. Lecz z trzech wyżej wspomnianych miast na największą karę zasługuje Kafarnaum. W nim bowiem najdłużej i najwyraźniej ujawniał Chrystus swoją moc cudotwórczą. Miało więc wszelkie szansę, by być wywyższonym aż do nieba; tymczasem będzie strącone na samo dno piekła. 16. Wysłannicy Chrystusa są Jego pełnomocnikami w całym tego słowa znaczeniu. Kto ich słucha, słucha samego Chrystusa; i odwrotnie: kto nimi gardzi, gardzi samym Chrystusem i nie uznaje samego Boga Ojca, który posłał na świat Chrystusa. Można powiedzieć, bez żadnej przesady, że nic tak bardzo nie zabezpiecza wysłanników Chrystusa, jak właśnie te słowa. Z drugiej strony jednak nic tak bardzo nie napełnia poczuciem odpowiedzialności za powierzone dzieło głoszenia królestwa Bożego, jak owo zapewnienie o występowaniu w imię Jezusa. Tak zrozumie kiedyś ciężar swej apostolskiej odpowiedzialności św. Paweł i dlatego będzie się uskarżał, że jego misyjnym mowom towarzyszyło prawie zawsze uczucie bojaźni i drżenia. 17. Króciutka relacja o powrocie siedemdziesięciu dwóch z pierwszych prac misyjnych nie jest bez znaczenia dla lepszego wniknięcia w psychikę pierwszych wysłanników Chrystusa. Wrażenia, jakie odnieśli ci ludzie ze swej pierwszej, samodzielnej wyprawy misyjnej, były następujące: przede wszystkim byli oszołomieni sukcesami, które stały się ich udziałem; ogarniał ich również radosny, apostolski zapał do dalszej pracy; wreszcie poczuli w sobie władzę nawet nad demonami i przechwalali się nią przed Jezusem. Ujawniła się w ten sposób po raz pierwszy w uczniach ich świadomość tego, czym stali się z woli samego Jezusa: oto są potężnymi narzędziami w rękach Boga, przy czym akcent zasadniczy w świadomości apostolskiej zdawał się spoczywać nie tyle na samej idei narzędzia, co raczej na jego wszechwładnej skuteczności. 18–19. Otóż tu właśnie wprowadzi sam Chrystus pewną korektę. W swej odpowiedzi przyzna, że dał uczniom władzę deptania po wężach i skorpionach i po wszelkiej mocy nieprzyjacielskiej, jednakże mają się weselić nie z tego, że duchy im ulegają, ale z tego, że ich imiona zapisane są w niebie. 20. Inaczej mówiąc, uczniowie winni byli zrozumieć, że władza, którą dysponowali, była im dana nie na ich własny użytek, lecz po to tylko, aby mogli usuwać przeszkody, na jakie natrafiali; powinni pojąć, że przywilej stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika (Łk 10:19) otrzymali nie ze względu na nich samych, ale z uwagi na ich posłannictwo; że ich radość winna mieć za przedmiot to, iż spełniają wolę Bożą; że zarabiają sobie na wieczną zapłatę; że są uległymi Bogu narzędziami. Wszelki czyn apostolski musi wyrastać z osobistej świętości ucznia i owa świętość winna ludziom sprawiać większą radość niż ich apostolskie sukcesy. Idea wybrania przedstawiona za pomocą obrazu zapisania w księdze życia jest nawiązaniem do pewnych wypowiedzi ze ST. Oto np. w Wj 32:33 czytamy: Tylko tego, który zgrzeszył przeciw Mnie, wymażę z mojej księgi. Podobnie Dn 12:1: W tym czasie naród twój dostąpi zbawienia: ci wszyscy, którzy zapisani są w księdze. Zob. nadto Ml 3:16; Ps 69:28. W NT obraz ten występuje w Flp 4:3 i bardzo często w Apokalipsie św. Jana (Ap 3:5.12; 13:8; 20:12.15; 21:27; 22:18.19). Tak oto rozpoczął się długi proces prostowania umysłów i serc uczniów Pańskich: jeszcze niejeden raz będzie im Jezus wyrzucał ich małoduszność, bojaźliwość oraz brak wytrwałości w modlitwie i czuwaniu. 21–22. Tak zwany hymn pochwalny na cześć Ojca objawiającego wielkie rzeczy maluczkim tego świata oraz siebie samego Synowi, Łukasz powtarza dosłownie za Mateuszem 11:25–27 (zob. wyżej, s. 72–73), opuszczając jedynie zachętę do naśladowania Jezusa. 23–24. Specjalne uprzywilejowanie uczniów Pańskich polega na tym, że dane im jest oglądać tajemnice zbawienia ludzkości; że są świadkami urzeczywistnienia się planów Bożych, które były zakryte przez wieki (Rz 16:25; Ef 3:4–5; Kol 1:26; 1 Pt 1:11–12). Otóż takiego zaszczytu nie dostąpili najwięksi prorocy, łącznie z Izajaszem, któremu zawdzięczamy najwięcej mesjańskich proroctw, ani najsławniejsi królowie, nie wyłączając Dawida, który uchodzi za ideał wśród panujących w Izraelu. Tak więc mamy w tym tekście do czynienia ze specjalnym, dodatkowym błogosławieństwem. Tym błogosławieństwem można objąć wszystkich ludzi, patrzących na tyle nieszczęść, które gnębią nie tylko grzeszników, lecz także sprawiedliwych. Błogosławione oczy, które widzą tak wielką cierpliwość Boga. 25–26. Niejeden już raz uczeni w Prawie zadawali Jezusowi podobne pytania, zmierzające zawsze z jednakowym uporem do skompromitowania Zbawiciela w oczach tłumu. Ponieważ Jezus oznajmił przed chwilą, że wszystko Mu przekazał Ojciec i że tylko On wie, kim jest Ojciec – niech więc pouczy ludzi, jak mają żyć, żeby osiągnąć królestwo niebieskie. Uczony w Prawie na pewno nie spodziewał się zamiast odpowiedzi takiego właśnie pytania. Stawiając powyższe pytanie Jezus przeniósł całe zagadnienie na płaszczyznę będącą niejako specjalnością faryzeuszy. Pobożny Izraelita – za takiego właśnie chciał uchodzić każdy faryzeusz i uczony w Piśmie – był przekonany, że świętość osiąga się przez zachowywanie wszystkich przepisów Prawa. 27. Odpowiedź uczonego w Piśmie jest fragmentem wyznania wiary (Šema), które każdy Izraelita powtarzał dwa razy na dzień i którego tekst był wypisany nad głównym wejściem do każdego domu (mezuza). Ten nakaz podwójnej miłości w rzeczywistości streszczał całe Prawo i Proroków. Przykazanie miłości Boga było sformułowane w sposób uroczysty trzykrotnie w ST: Pwt 6:4–9; 11:13–21; Lb 15:37–41. Gdy chodzi o miłość bliźniego, czytamy w Księdze Kapłańskiej 19:18: Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Jezus aprobował tę odpowiedź, polecając uczonemu w Prawie przestrzegać nakazu miłości Boga i bliźniego w celu osiągnięcia zbawienia. Zanosiło się na to, że dyskusja zostanie w ten sposób zakończona. Musiałby zatem faryzeusz odejść, nie pochwyciwszy Jezusa za słowa, stawia przeto następne pytanie. 28–29. A oto, co powinien był wiedzieć w związku z tym faryzeusz na podstawie lektury Prawa: Przybysza osiadłego wśród was, będziecie uważać za tubylca. Będziesz go miłował jak siebie samego (Kpł 19:34). W Księdze Powtórzonego Prawa (Pwt 10:19) czytamy: Wy także miłujcie cudzoziemca, boście sami byli cudzoziemcami w ziemi egipskiej. Tak więc według przepisów Prawa nawet nie-Izraelitę należało uważać za bliźniego i darzyć miłością taką, jak siebie samego. Jednakże w praktyce miłość bliźniego ograniczano przeważnie do samych tylko Izraelitów. 30. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, nie pozbawiona szczegółów, których autentyczność jeszcze i dziś można sprawdzić – np. droga z Jerozolimy do Jerycha jeszcze dziś nie należy do najbezpieczniejszych – przypomina cokolwiek dzieje całej ludzkości; nad nami wszystkimi, okaleczonymi przez grzechy i zbolałymi prawie do utraty przytomności, pochyla się Chrystus, by opatrzyć nasze rany i by nas pielęgnować swym nieskończonym miłosierdziem. 31. Listę „przechodzących mimo” otwiera kapłan, czyli ten, po którym najbardziej można było się spodziewać miłosierdzia. Winien przecież żyć na co dzień tym, co głosił. Przypowieść nie zawiera żadnych szczegółów, które mogłyby choć w części usprawiedliwić karygodną obojętność kapłana: to np., że wracał umęczony całodzienną służbą w świątyni albo że spieszył do Jerozolimy na swój dyżur, że bał się zatrzymać na niebezpiecznej drodze. Niektórzy jako usprawiedliwienie przytaczają obawę przed nieczystością rytualną. Zresztą czy w ogóle cokolwiek mogłoby usprawiedliwiać zachowanie się tego kapłana? 32. Lewici są wspominani w Biblii prawie zawsze, ilekroć jest mowa o kapłanach. Do obowiązków lewity należało pilnowanie porządku u wejścia do świątyni, pewien udział w muzyce towarzyszącej śpiewom świątynnym i nade wszystko asystowanie kapłanom przy składaniu ofiar podczas przeróżnych okadzeń itp. Lewita zachował się wobec napadniętego przez zbójców tak samo jak kapłan, mimo że obaj zapewne czytali następujące zalecenia Prawa: Jeśli zobaczysz zbłąkanego wołu swego brata albo sztukę mniejszego bydła, nie odwrócisz się od nich, lecz zaprowadzisz je z powrotem do swego brata… Tak postąpisz z jego osłem, tak postąpisz z jego płaszczem, tak postąpisz z każdą rzeczą zgubioną przez swego brata – z tym, co mu zginęło, a tyś odnalazł: nie możesz od tego się odwrócić (Pwt 22:1.3). 33–34. Pouczenie moralne, które należało wyciągnąć z całej przypowieści, osiąga swój punkt szczytowy w opisie zachowania się Samarytanina. Wzajemna niechęć lub dokładniej nienawiść Samarytan do Żydów była równie zastarzała, jak i powszechnie znana. Sięga swymi początkami czasu niewoli babilońskiej (586–538 przed Chr.) i trwa po dzień dzisiejszy. Zapominając na chwilę o tej wielowiekowej nienawiści, Samarytanin, bez jakiegokolwiek wahania, podszedł do leżącego i opatrzył mu rany, zalewając je „oliwą i winem”. Zwyczaj dokonywania pierwszych obmyć świeżych ran winem i łagodzenia ich następnie oliwą zachował się dotychczas w medycznych obyczajach ludowych na Wschodzie. 35. Najbliższa gospoda według wszelkiego prawdopodobieństwa znajdowała się dopiero w Jerychu. Być może, iż całą noc spędził miłosierny Samarytanin przy posłaniu chorego, a wczesnym rankiem dalszą troskę o nieszczęśliwego powierzył właścicielowi gospody, zdobywając się przy tym na nową i wcale niemałą ofiarę: wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał. Denar – jak wiadomo z przypowieści o robotnikach w winnicy – stanowił całodzienny zarobek jednego robotnika (Mt 20:2). Pozbywając się dwu denarów Samarytanin uszczuplił dość znacznie swoje oszczędności. Nie poprzestał jednak na tym. Odchodząc powiedział, że za kilka dni odwiedzi chorego. 36–37. Uczony w Prawie, by dać wyraz swej niechęci do Samarytan, zapytany przez Jezusa nie zdołał nawet wykrztusić słowa: „Samarytanin”. Wolał powiedzieć: Ten, który mu okazał miłosierdzie. Tak więc Chrystus nie dał co prawda odpowiedzi wprost na pytanie: „Kto jest bliźnim naszym”, lecz pytający winien był zrozumieć, że każdy człowiek w sercu swoim nosi naturalne wyczucie tego, kto jest jego bliźnim. Przypowieść ukazuje równocześnie to, co stanowi element istotny prawdziwej miłości: miłość jest dawaniem. W pewnym momencie miłość autentyczna przestaje nawet być uczuciem: przekształca się mimo woli w cały łańcuch decyzji oddawania siebie otoczeniu. Dobroć Boża nigdy nie okazuje się tak wyraźnie, jak na tle obrzydliwego zła. Zawstydzani przez grzeszników i niewierzących, chrześcijanie winni się udoskonalać na swych upadkach. Miłosierdzie nic by na tym nie utraciło, gdyby przestało istnieć jako słowo. Niechby tylko było czynem. Prawdziwe miłosierdzie zawsze musi jednak kosztować, a wyraża się najdobitniej w dawaniu. Święty Paweł, ilekroć mówi o miłosierdziu Chrystusa nad ludźmi, używa formuły: Umiłował nas i wydał siebie samego (Ga 2:20; Ef 5:2.25). 38. Opowiadanie o zatrzymaniu się Jezusa w domu Marii i Marty znajduje się tylko w Ewangelii Łukasza. Wydarzenie to ma miejsce również w ramach podróży Jezusa do Jerozolimy. Łukasz nie wspomina, co prawda, nazwy wsi, do której Jezus wstąpił. Najwyraźniej nie chce się rozpraszać: Jezus w jego Ewangelii zmierza ciągle do Jerozolimy. Ona jest celem Jego podróży. Ale z pewnych danych zawartych w Ewangelii Jana (Jan 12:1–3) wynika, że była to Betania, odległa zaledwie o kilka kilometrów od Jerozolimy. W domu nawiedzonym przez Jezusa, oprócz dwu niewiast, Marii i Marty, mieszkał także ich brat Łazarz, o czym znów dowiadujemy się od św. Jana (Jan 11:1– 44). 39–40. Podczas pobytu Jezusa w domu Marii i Marty Łazarz był chyba nieobecny, skoro Ewangelista wcale o nim nie wspomina. Tylko jedna z dwu sióstr troszczyła się o godne przyjęcie Jezusa. Widocznie kosztowało to tak wiele pracy, że nie była w stanie sama przygotować wszystkiego. Nic tedy dziwnego, że zwróciła się do Jezusa, by zezwolił lub wręcz nakazał Marii, iżby jej przyszła z pomocą. Zwróciła się z tą sprawą do Jezusa, a nie wprost do swej siostry Marii, gdyż ta siedziała u stóp Jezusa, zasłuchana w Jego słowa. U Żydów kobiety nie mogły należeć do grona uczniów jakiegoś rabina. Inaczej rzecz się ma teraz: każda może i powinna nawet słuchać nauki Jezusa. Święty Paweł będzie kiedyś zachęcał Koryntian, żeby godnie i z upodobaniem trwali przy Panu (1 Kor 7:35). Byłoby więc nietaktem odwołać Marię od Zbawiciela, Jemu samemu nic o tym nie mówiąc. Lecz w słowach Marty zwracającej się do Jezusa z prośbą o interwencję daje się wyczuć pewne zniecierpliwienie i może nawet wymówka: Czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą…? 41–42. Tymczasem Jezus ku naszemu zdziwieniu nie okazał Marcie współczucia. Przeciwnie, pochwalił właśnie Marię mówiąc, że lepszą cząstkę obrała. Mówi się często, że te dwie siostry to uosobienia – jedna życia czynnego, druga kontemplacji, i że w kontemplacji znajduje Bóg większe upodobanie niż w troskach o sprawy tego świata. Ale może bardziej właściwe byłoby spostrzeżenie następujące: Jezus domaga się, by słuchanie Jego słowa było stawiane ponad wszystko. Nie można potępiać zachowania się Marty: Jezus też dał wyraz swemu szacunkowi dla jej zatroskania, chociażby przez odezwanie się: Marto, Marto martwisz się i niepokoisz o wiele… Marta chciała przecież przygotować jak najgodniejsze przyjęcie Jezusa. Niewłaściwość jej postępowania sprowadzała się do tego, że kiedy Chrystus mówił, ona była zajęta czym innym; nie słuchała Jego słowa. W stosunku do niej marnowało się więc słowo Pańskie. Tak jak dla tych, którzy zostali posłani przez Jezusa, by głosić Ewangelię, nie było nic ważniejszego od spełniania powierzonej im posługi, od głoszenia Dobrej Nowiny – dlatego gdy posługa przy stole zajmowała Apostołom zbyt wiele czasu, powołali do życia instytucję siedmiu zapewne diakonów (Dz 6:1–7) – tak też dla wiernych nie może być rzeczy ważniejszej od słuchania owej Nowiny. 11:1. Rozdział jedenasty Ewangelii Łukasza rozpoczyna się znów od wzmianki o przebywaniu Jezusa na modlitwie. Wielokrotnie już zaznaczaliśmy, że Łukasz bardzo chętnie ukazuje osobę Jezusa rozmodlonego. Zazwyczaj jednak Jezus oddala się od ludzi, gdy pragnie się modlić. Tym razem świadkami Jego rozmodlenia są uczniowie; im również udzieliło się pragnienie oddania się modlitwie. Zwrócili się więc do Jezusa, żeby ich nauczył modlić się tak, jak nauczył Jan swych uczniów. Nie jest wykluczone, że ten, który przemawiał w imieniu wszystkich, był kiedyś w bliższym kontakcie z uczniami Jana lub może z samym Janem. Nowość, jaką Jezus wnosił samą swoją osobą i działalnością, była według uczniów dostatecznym powodem dokonania ewentualnej zmiany w dotychczasowym zwracaniu się do Boga. 2–4. Jezus bez najmniejszych wahań uległ prośbie i wyrecytował Modlitwę Pańską, polecając ją jako model najlepszej modlitwy. Tekst Modlitwy Pańskiej podaje tylko Mateusz i Łukasz. Autor pierwszej Ewangelii wplata ją – jak wiadomo – w Kazanie na Górze. Kontekst chronologiczny i treściowy w Ewangelii Łukasza zdaje się być lepszy. Lecz i sam tekst Modlitwy Pańskiej nie jest identyczny u obydwu synoptyków. Wersja Łukaszowa jest znacznie krótsza. Zaczyna się podobnie jak u Mateusza inwokacją do Ojca, lecz brak przy tej inwokacji jakichkolwiek bliższych określeń: nie jest powiedziane, że to Ojciec nasz, nie jest wymienione niebo jako miejsce Jego zamieszkania. Modlitwa zaczyna się bezpośrednio od prośby o uświęcenie imienia Bożego, czyli o kult i adorację Boga samego, gdyż imię w mentalności semickiej utożsamia się z samą osobą (por. Eze 36:23). Następuje, potraktowana bardzo centralnie, prośba o przyjście królestwa Bożego. Przyjście królestwa Bożego jest równoznaczne z tryumfem nad szatanem, oznacza koniec jego królestwa. Ostatni fragment Modlitwy Pańskiej brzmi identycznie u obydwu Ewangelistów, z tym, że Łukasz pomija prośbę o wybawienie od złego – lub od zła – oraz końcowe Amen. 5–6. O wartości modlitwy nie decyduje jednak sama jej treść. Dobra, skuteczna modlitwa musi się odznaczać pewnymi przymiotami. Jedną z ważniejszych cech modlitwy jest jej wytrwałość. Chrystus najwyraźniej pragnął, by o tym przymiocie modlitwy uczniowie Jego pamiętali w sposób szczególny. W tym celu właśnie pozostawił im całą przypowieść o natrętnym przyjacielu, który przychodzi o północy, by prosić o kawałek chleba. Wypadło mu bowiem podejmować niespodziewanego gościa. Ze względu na upał, nocą podróżuje się na Wschodzie chętniej niż w dzień. Zapasów żywności nikt jednak nie posiada. Skromne, prymitywne chleby piecze się każdego dnia na nowo, w ilości potrzebnej dla domowników tylko na jeden dzień. 7–8. Chociaż ów zakłopotany, nie przygotowany na przyjęcie gościa człowiek przychodzi w porze najbardziej niestosownej – jest północ, wszyscy już śpią – to jednak, ponieważ prosi natarczywie i wytrwale, prośbie jego staje się zadość. Udzielający owego wsparcia musi pokonać wiele trudności: trzeba wstać w momencie zapadania w najgłębszy sen, trzeba otworzyć bramę, zbudzić domowników, którzy śpią zazwyczaj we wspólnej izbie, rozciągnięci na macie pokrywającej podłogę. Natarczywość proszącego była jednak tak wielka, że nie można było się jej oprzeć. Zmuszała do działania nie przyjacielska miłość, ale chęć pozbycia się w końcu natręta. 9–12. A oto drugi przymiot modlitwy: jej ufność. Gdy o wytrwałości prośby pisał tylko Łukasz, to instrukcje dotyczące ufności, jaka powinna towarzyszyć modlitwie, podaje także Mateusz 7:7–11. I to pouczenie również zostało przybrane w szatę przypowieściową. Powtarza się u obydwu Ewangelistów owa trojaka rada: Proście, szukajcie, pukajcie. Następuje – zanotowana również przez obydwu Ewangelistów – metafora dziecka proszącego o chleb i rybę, do czego Łukasz dorzuca jeszcze jedną ewentualność: dziecku proszącemu o jajko dobry ojciec na pewno nie poda skorpiona. Ten Łukaszowy dodatek sprawia egzegetom wiele kłopotu po dzień dzisiejszy. Skąd takie niezwykłe skojarzenie: jajko i skorpion? Chodzi chyba po prostu o myśl, że niewysłuchanie prośby syna cierpiącego głód zdaje się być dla uczciwego ojca nieprawdopodobieństwem, przy czym to nieprawdopodobieństwo przy trzeciej ewentualności osiąga punkt szczytowy. 13. Całość rozumowania opiera się na logicznej zasadzie a minore ad maius: jeśli zwykły człowiek, ojciec ziemski, nie jest w stanie odmówić czegokolwiek własnemu dziecku, które zwraca się doń z całą ufnością, to o ileż większa ufność powinna towarzyszyć prośbom, które kierujemy do Boga, będącego naszym Ojcem najlepszym. Udzieli On swym dzieciom nie tylko dóbr doczesnych, lecz także darów samego Ducha Świętego. Trzeba Go tylko z całą ufnością o to prosić. 14–15. Z całej relacji o wyrzucaniu złego ducha z człowieka niemego Łukasz przekazuje tylko to, co jest konieczne do lepszego ukazania opozycji przeciwników Jezusa. Pomija milczeniem nawet zanotowane przez Mateusza pytanie: Czyż nie jest to Syn Dawida? (Mt 12:23). Wśród przeciwników Jezusa wyodrębnia kilka grup. Przedstawiciele pierwszej z nich posądzają Jezusa o zmowę z Belzebubem, władcą złych duchów. Tak określające imię wywodzi się od nazwy bożka Ekronu, Baal-Zebuba (por. 2 Krl 1:2) – dosł.: bóstwo much. Potem nazwa ta została zmieniona na jeszcze pogardliwiej brzmiące Baal-Zebul: bóstwo gnoju. Dotychczas nie wiadomo, dlaczego tym epitetem poczęto z czasem obdarzać przywódcę złych duchów. Są też próby poprawiania na „władcę domu”. 16. Wśród występujących przeciwko Jezusowi byli i tacy, którzy nie atakowali Zbawiciela posądzaniem o zmowę z szatanem, lecz domagali się znaku z nieba. Ale ich intencje były nie mniej przewrotne. Łukasz bowiem mówi wyraźnie: Chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba. Ludzie owi wierni swym założeniom nie wspomnieli o cudzie uzdrowienia. Sądzili, że lepiej będzie nie zwracać nań uwagi, zignorować całe wydarzenie, próbując uwikłać Jezusa w polemikę. Otóż w swej odpowiedzi Jezus też pominął całkowitym milczeniem owo żądanie znaku, na zarzut zaś pozostawania w zmowie z szatanem odpowiedział wykazaniem niedorzeczności w rozumowaniu faryzeuszy. 17–18. Jezus odczytał natychmiast ukryte myśli jednej i drugiej grupy swoich oponentów. Jednym i drugim udziela odpowiedzi. Zwraca uwagę na pewien absurd w rozumowaniu pierwszych: gdyby Jezus korzystał w swej cudotwórczej działalności z pomocy szatana, to szatan ów musiałby występować przeciwko sobie samemu. W rezultacie królestwo tak postępującego władcy złych duchów nie trwałoby zbyt długo. 19–20. Argument pierwszy, będący w swej istocie sprowadzeniem rozumowania przeciwnika do niedorzeczności (reductio ad absurdum) jest poparty odwołaniem się do pewnych, dobrze Żydom znanych konkretów (argumentum ad hominem). Oponenci Jezusa mają również swoich egzorcystów. Czyżby oni również posługiwali się mocą szatana? Nie pozostaje tedy nic innego, jak przyjąć, że Jezus korzysta ze specjalnej pomocy samego Boga, gdy uwalnia ludzi z mocy szatana. Wyrażenie palec Boży, zaczerpnięte ze ST, oznacza po prostu wszechmoc Boga, jakby fizycznie obecnego wśród ludzi. W paralelnym tekście Mateusza (Mt 12:28) znajduje się wyrażenie Duch Boży. Skoro zaś przyjmie się, że szatan ustępuje mocy Boga działającego przez Jezusa, to znak to oczywisty, iż zbliża się już królestwo Boże. Szatan odchodzi jako pokonany przez Tego, który dokonuje dzieła wybawienia całej ludzkości z więzów grzechu. Zapoczątkowane po porażce szatana na pustyni pasmo zwycięstw Jezusa trwa: każdy cud Jezusa będzie stanowił kolejny etap w tym zwycięskim pochodzie Zbawiciela. 21–23. Szatan tylko przez pewien czas był owym mocarzem bezpiecznie sprawującym władzę nad ludzkością. Przychodzi teraz Mocniejszy. Jest nim Jezus występujący w roli Wybawiciela uciśnionych. Nie jest dlań groźny cały arsenał szatańskiej broni. Miłość, którą walczy Jezus, jest potężniejsza od największej nienawiści uosobionej przez szatana. A wszyscy ci, o których toczy się walka, nie mogą być tylko jej biernymi obserwatorami. Wobec Jezusa nie można zajmować postawy obojętnej. Jeżeli tylko nie jest się z Jezusem, już występuje się przeciwko Niemu. Pojawia się – nierzadko zresztą występujący w Biblii – obraz Jezusa żniwiarza. Wszyscy ci, którzy są z Nim, uczestniczą w chwalebnym zbiorze plonów, ci zaś, co nie opowiadają się po Jego stronie, przyczyniają się wprost do marnowania drogocennego ziarna. 24–26. Obojętność wobec szatana jest niedopuszczalna choćby z tego względu, że szatan, mimo iż pokonany, nie rezygnuje jednak z prób ponownego zawładnięcia duszą ludzką. Ponieważ jednak znajduje ją wymiecioną i przyozdobioną wskutek przebywania w niej Boga, nie czując się dostatecznie silnym idzie i bierze ze sobą siedmiu innych duchów gorszych od siebie, i wszedłszy mieszkają tam. I tak stają się późniejsze sprawy człowieka owego gorsze niż pierwsze. Tak więc jest to nauka dla tzw. recydywistów. Stanowią oni tak specjalny rodzaj grzeszników i narażają duszę swoją na tak wielkie niebezpieczeństwo, że Kościół każe ich traktować w specjalny sposób nawet wtedy, gdy wyznawają swoje winy. Być może, ma się tu również do czynienia z pewnym pouczeniem przeznaczonym specjalnie dla Żydów. Było to dla nich swoiste ostrzeżenie: jeśli nie usłuchają nawoływań Jezusa i Jego Apostołów, popadną w jeszcze większe nieszczęście. 27–28. Słowa niewiasty błogosławiącej Jezusa Kościół odnosi do Matki Bożej. W rzeczywistości bowiem wielkość Syna udzieliła się także Matce. W ten sposób urzeczywistniło się po raz pierwszy to, co Maryja powiedziała sama o sobie w wiekopomnym Magnificat: błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia (Łk 1:48). Bezpośrednim powodem lub okazją do wypowiedzenia owej pochwały było albo cudowne uleczenie opętanego, albo to, co Chrystus rzekł w odpowiedzi na szemranie faryzeuszy. Głos owej niewiasty z tłumu, spontanicznie wielbiącej Boga, był zawstydzeniem dla faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Mimo swej mądrości nie chcieli się zdobyć na jedynie właściwą postawę stworzenia wobec Stwórcy. Uwielbienie Chrystusa przez niewiastę miało być dla nich upokarzającym pouczeniem. Odpowiedź Jezusa zawiera aprobatę uwielbień wygłoszonych przez niewiastę i pouczenie zarazem dla wszystkich ludzi w ogóle, a dla świadków całego zdarzenia w szczególności; jest to równocześnie aluzja do tego, że nauka Jezusa nie zawsze była słuchana i nie przez wszystkich przestrzegana. 29. Do innego kontekstu i w nieco inny sposób niż Mateusz wprowadza Łukasz opowiadanie o znaku Jonasza. Nie wspomina o tym, że znaku domagali się podstępnie uczeni w Piśmie i faryzeusze. Jezus z własnej inicjatywy począł mówić do tłumów o plemieniu złośliwym, domagającym się od Niego znaku. Oświadczył przy tym – podobnie zresztą jak w wersji Mateuszowej – że owi spragnieni znaków otrzymają tylko jeden znak: znak Jonasza. 30. W dalszym ciągu swej wypowiedzi Jezus przyrównuje się do proroka Jonasza: jak Jonasz przez swą działalność był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy znakiem dla tego plemienia. Nie wspomina jednak Jezus wcale – w relacji Łukasza – o tym, że Jonasz przebywał przez trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, ani o tym, że Syn Człowieczy będzie pozostawał przez trzy dni i trzy noce w sercu ziemi. Tak więc typologia Jonasza jest o wiele mniej dokładnie sprecyzowana u Łukasza niż u Mateusza (Mt 12:40). 31–32. Wzmianka o królowej z Południa posiada taki sam sens dydaktyczny u obydwu Ewangelistów: królowa Saby spieszyła z daleka, by posłuchać w Jerozolimie mądrych nauk Salomona. A oto teraz znajduje się w Jerozolimie Ktoś o wiele mądrzejszy, lecz prawie nikt nie chce słuchać Jego nauczania. W roli wydającej wyrok na to plemię wystąpi więc kiedyś sama królowa z Południa. Podobny sens posiada wzmianka o Niniwitach: oni nawrócili się wskutek napomnień Jonasza. Tymczasem mieszkańców Palestyny upomina Ktoś nieporównanie większy od Jonasza. Dlatego też przeciw opornym słuchaczom Jezusa wystąpią kiedyś z wyrazami potępienia także mieszkańcy Niniwy. 33. Porównanie do światła, którego po zapaleniu nikt nie stawia w kącie ani nie umieszcza pod korcem, lecz na świeczniku, powtarza Łukasz za Mateuszem (Mt 5:15; 6:22 n), w innym kontekście co prawda, ale w identycznym brzmieniu. 34. Lecz jeśli tak jest, to dlaczego tak wielu nie dostrzega światła, którym jest mądrość nauczania Chrystusa? Dlatego, że chore są oczy ludzi, którzy powinni oglądać owo światło. Poprzez chore oko światło nie przenika do wnętrza człowieka i nie powoduje właściwych reakcji w całym jego życiu. 35–36. Niekiedy może się też komuś wydawać, że chodzi w światłości. Tymczasem jest to światłość tylko pozorna, zwykłe złudzenie. Należy się zastanowić, czy ta rzekoma światłość nie jest po prostu ciemnością. Człowiek jest bowiem w stanie uczynić ciemnością nawet tę światłość, którą otrzymuje od Boga w sposób naturalny w momencie swego stworzenia. Lecz jeśli człowiek otworzy się na światłość Bożej nauki, to całe jego wnętrze, wszystkie jego myśli i czyny będą prześwietlone owym blaskiem Bożym jak błyskawicą, która rozjaśnia na moment cały horyzont. 37–40. Groźną mowę Jezusa przeciwko faryzeuszom i uczonym w Piśmie zanotował tylko autor trzeciej Ewangelii. Do wygłoszenia tej mowy doszło w okolicznościach następujących: pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do swego domu na wspólny posiłek. Kiedy wyrażał zdziwienie, że Jezus zasiadł do stołu, nie dokonawszy przedtem obmycia rąk, Jezus zareagował długim i bardzo surowym w tonie przemówieniem. Należy zauważyć, iż trochę zaskakuje nas przede wszystkim sam fakt zaproszenia Jezusa na posiłek do domu faryzeusza. Jakież to cele przyświecały temu gościnnemu faryzeuszowi? Na pierwszy rzut oka może również dziwić zachowanie się Jezusa: nie przestrzegał obyczajów obowiązujących w obcym domu, a poza tym, będąc gościem, pozwolił sobie na robienie uwag, i to obraźliwych zarówno pod względem formy, jak i co do treści. Ale nie należy zapominać, że Jezus naucza nie tylko słowem, lecz także czynem. To zupełnie świadome przekroczenie przepisu Prawa miało zamierzony cel pedagogiczny. Wydaje się, że Jezus całkiem wyraźnie chciał sprowokować gospodarza domu do owej krytycznej wypowiedzi dotyczącej zachowania się Zbawiciela. Wypowiedź ta miała się stać okazją do wygłoszenia całego wykładu na temat istoty czystości w jej nowotestamentowym ujęciu. 41. Otóż na wstępie uczynił Jezus bardzo ważne rozróżnienie: istnieje czystość zewnętrzna, materialna, i wewnętrzna. Mimo troski o czystość zewnętrzną, tak bardzo pielęgnowaną przez faryzeuszy, ci sami faryzeusze wewnątrz są pełni przewrotności i zdzierstwa. Tymczasem czystość wewnętrzna jest o wiele ważniejsza od czystości zewnętrznej; co więcej, jeśli ktoś jest czysty w swym wnętrzu, to jego strona zewnętrzna również nie budzi zastrzeżeń. Ci, co myślą inaczej, zasługują na miano głupców, bo nie chcą uznać prawdy, że Bóg jest Stwórcą nie tylko zewnętrznej strony człowieka, lecz także jego wnętrza. I niech się takim ludziom nie wydaje, że jeśli poświęcą coś na zewnętrzne wsparcie bliźniego, to tym samym staną się czyste ich wnętrza. 42–44. Następnie zwracając się już bezpośrednio do faryzeuszy ma im Jezus za złe to, że dając dziesięcinę z rozmaitych ziół, równocześnie nie troszczą się wcale o przestrzeganie sprawiedliwości i miłości Bożej, że uganiają się za pierwszymi miejscami w synagogach i pragną, żeby ich ludzie publicznie pozdrawiali. Ostatecznie przyrównał Jezus faryzeuszy do niewidocznych grobów: ludzie chodzą po nich, całkiem nieświadomi tego, że nie okazują żadnego szacunku zmarłym. Równocześnie zaś łamią prawo czystości, bo wchodzenie w jakikolwiek kontakt z ciałem umarłego sprawiało, że żywy stawał się nieczystym (por. Lb 19:16). 45–52. Nauką Jezusa poczuli się dotknięci nie tylko faryzeusze, lecz także uczeni w Piśmie. Nic tedy dziwnego, iż jeden z tych ostatnich zwrócił Jezusowi uwagę, że ubliża również im, uczonym w Piśmie. W odpowiedzi wygłosił Jezus nie mniej ostrą mowę przeciwko uczonym w Piśmie, ostrzegając ich aż trzykrotnym „biada” przed karą, jaką na siebie ściągają. A oto najważniejsze wykroczenia uczonych w Piśmie: wyjaśniając Biblię wkładają na ludzi ciężary wprost nie do uniesienia, a sami tymczasem nie zobowiązują się do niczego; budują grobowce, czcią otaczają proroków ST, a Jezusa oraz Jego Apostołów nie chcą przyjąć; dla siebie zarezerwowali klucz do właściwego rozumienia woli Bożej, ale swoją postawą uniemożliwiają ludziom jej spełnianie i sami owej woli nie czynią. Najdłużej zatrzymał się Jezus przy drugim z kolei zarzucie skierowanym przeciwko faryzeuszom, czemu nie należy się dziwić: chodziło przecież o sprawę wiążącą się wprost z Jego osobą. Jezus wymawia uczonym w Prawie przede wszystkim hipokryzję: oto odżegnują się oni od postępowania swoich ojców, którzy skazywali na śmierć proroków, przez to, że owym prorokom budują grobowce. Jakaż to jednak iluzoryczna poprawa! Przecież ci budowniczowie pomników dla tamtych mężów Bożych równocześnie odrzucają Jezusa, który jest nie tylko wysłannikiem, ale Synem Boga. Wszystkie proroctwa o tragicznym końcu Mesjasza wypełniają się wskutek złej woli i zatwardziałości uczonych w Prawie. Oni też, i całe plemię, które reprezentują, poniosą zasłużoną karę za wszystkie tamte morderstwa i za śmierć Mesjasza. Stanie się to już wkrótce, w momencie doszczętnego zburzenia Jerozolimy. Nie mniej obciąża uczonych w Piśmie zarzut trzeci: badając Pisma powinni przecież dobrze wiedzieć, kim jest Jezus. Tymczasem oni nie tylko sami Go odrzucają, ale również prostym ludziom nie pozwalają iść za Nim, zamykając im w ten sposób dostęp do Prawdy. Odpowiedzialność ciążąca na tych, co występują rzekomo w imieniu Boga, jest bardzo wielka. Chodzi przecież o wieczne zbawienie, nie tylko własne, lecz także bliźniego 53–54. Nie wiadomo, czy Jezus spożył w końcu ten niefortunny posiłek, czy może wcześniej opuścił dom faryzeusza. Łukasz zaznacza tylko, że gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli Go gwałtownie atakować różnymi pytaniami. Przyświecał im przy tym jeden cel: chcieli Go chwycić za słowa. Po surowym napiętnowaniu obłudy faryzeuszy i biegłych w Prawie następują w Ewangelii Łukasza – nie posiadające zresztą żadnych paraleli u pozostałych trzech Ewangelistów – przestrogi dla uczniów. 12:1. Pierwsza z owych przestróg jest właściwie napomnieniem, żeby uczniowie wystrzegali się tego, co Jezus tak ostro napiętnował przed chwilą u faryzeuszy: żeby nie byli obłudni. Obłuda jest niczym kwas, który zakwasza i niszczy całego człowieka. Jej istota sprowadza się ostatecznie do tego, że człowiek jest inny w swym wnętrzu duchowym, a inny na zewnątrz. Wobec Boga człowiek niczego nie może ukryć. Co więcej, nawet i ludzie odkryją z czasem nasze prawdziwe, choćby najstaranniej ukrywane oblicze. 2–3. Szczerością, prostotą, uczciwością powinno się odznaczać przede wszystkim nauczanie tych, co z polecenia samego Chrystusa mają głosić Dobrą Nowinę. Niech nie sądzą, że nie wyjdzie na jaw to, co przekazywali innym z największą dyskrecją, szepcząc im do ucha. Nic się nie ukryje; najintymniejsze sekrety będą rozgłaszane na dachach. Nie ma w tym żadnej przesady: na dachach palestyńskich domów koncentrowało się życie towarzyskie, którego część nieodłączną stanowiły zawsze długie rozmowy o codziennych i niecodziennych sprawach. 4. Wymagania stawiane uczniom Pańskim są więc duże. Wiele mogła kosztować, niekiedy zwłaszcza, wierność głoszonej nauce. Jako zwykli ludzie zapewne odczuwali Apostołowie niekiedy pokusę złagodzenia moralnych przede wszystkim nakazów Nowego Prawa. Mogło im to zaoszczędzić wielu cierpień, a niekiedy wręcz nawet uratować życie. Bali się przecież prześladowań, ucisku, więzienia. Lecz oto Chrystus każe im wyzbyć się takiej bojaźni. Nazywa ich przy tym przyjaciółmi (por. Jan 15:14 n) chyba po to, by nabrali tym większego zaufania do słów Jego pociechy. 5–7. Trudno jednak przypuścić, by słowa Jezusa rzeczywiście podniosły ich na duchu. Raczej chyba przeciwnie: popadli w tym większą rozterkę wewnętrzną. Dowiadują się bowiem, że jest Ktoś, kogo powinni się bać stokroć więcej niż wszystkich nieprzyjaciół ziemskich; Tego mianowicie, który może pozbawić ich doczesnego życia, a potem jeszcze wtrącić do ognia wiecznego. Od tego momentu z pewnością zaczęły się zmagać w duszach Apostołów uczucia dwu różnych bojaźni: obawy przed śmiertelnymi ludźmi, którzy mogą wyrządzić niejedną krzywdę, z pozbawieniem życia włącznie, oraz lęku przed Bogiem nieśmiertelnym, za sprzeniewierzenie się któremu grozi kara utraty życia wiecznego. Gdyby wiara uczniów nie pozostawiała już nic do życzenia, to rzecz jasna, kierowaliby się tylko bojaźnią Boga. Lecz Chrystus tyle razy wyrzucał swoim uczniom niedowiarstwo. Toteż do swej wypowiedzi dotyczącej bojaźni Bożej dołączył zapewnienie o nieskończonej miłości i dobroci Boga względem każdego człowieka, posługując się przy tym rozumowaniem – często spotykanym w Jego wypowiedziach – które polega na wnioskowaniu a minore ad maius: jeżeli Bóg opiekuje się po ojcowsku wróblem, którego wartość jest przysłowiowo znikoma, to jakże można przypuszczać, że pozostawi bez opieki człowieka będącego w potrzebie? Uwaga o włosach policzonych na głowach Apostołów kończy tę zachętę do wiary w Opatrzność Bożą. 8–9. Ze sprawą bojaźni Boga wiąże się też kwestia odwagi. Potrzeba odważnego przyznawania się do Chrystusa jest podyktowana nadzieją przyszłej nagrody w postaci przyznania się Chrystusa do tych, co Go wyznają na ziemi, i odwrotnie: zaparcie się Chrystusa tu na ziemi pociąga za sobą niemożność należenia do Niego w życiu przyszłym. 10. Sprawa nabiera szczególnego znaczenia, gdy chodzi o uczniów Chrystusa. Jeśli bowiem jakiś człowiek, taki, który nie zna tajemnic królestwa Bożego, powie coś przeciwko Synowi Człowieczemu, to będzie mu odpuszczone. Nie można bowiem bez specjalnego objawienia wiedzieć, kim jest naprawdę Syn Człowieczy. Ale jeśli ktoś spośród Apostołów nie przyzna się do Chrystusa, to bluźni przeciwko Duchowi Świętemu, bo przecież właśnie dzięki Duchowi Świętemu Apostołowie dobrze wiedzą, kim jest Syn Człowieczy. Oczerniają więc Ducha Świętego, gdy twierdzą, że nie znają Jezusa. Jest to grzech tak wielki, że nie będzie odpuszczony ani w tym życiu, ani w przyszłym. Nie znaczy to, iż bezsilne są wobec tego grzechu dobroć i miłosierdzie Boże. W praktyce jednak ludzie bluźniący Duchowi Świętemu póki w grzechu tym trwają uporczywie i w zaślepieniu umysłu i serca schodzą z tego świata, narażają się na potępienie (por. komentarz do Mt 12:31 n). 11–12. Tak więc sprawa jest bardzo poważna. Trzeba raczej znosić największe szykany i prześladowania, niż zaprzeć się Chrystusa. Trzeba się na ową trudną drogę zdecydować tym bardziej, że Jezus obiecuje swoją szczególną pomoc w sytuacjach wyjątkowo trudnych. W ogniu krzyżujących się pytań, zadawanych tak przez sędziów żydowskich, o czym świadczy wzmianka o synagogach, jak przez trybunały pogańskie, na co wskazują terminy: urzędy i władze, sam Duch Święty oświeci swym światłem osaczony zewsząd umysł i podsunie słowa najbardziej odpowiednie w danej chwili. Istnieje więc poważna nadzieja, że tym, co będą odważnie wyznawać Syna Człowieczego, uda się wyjść cało z największych opresji. Natomiast żadnych optymistycznych perspektyw na przyszłość nie mogą mieć ci, którzy wyparliby się Syna Człowieczego w tym życiu. 13–14. Przeszkodę w mężnym przyznawaniu się do Syna Człowieczego może stanowić nie tylko bojaźń niebezpieczeństw ze strony złych ludzi. Jest także wiele innych powodów; jednym z nich zaś jest przywiązanie do bogactw tego świata. Okazją do wygłoszenia kilku pouczeń o potrzebie zwalczania chciwości stało się wystąpienie pewnego człowieka, który prosił Jezusa, by interweniował w sprawie spadku niesprawiedliwie zagarniętego przez jedną tylko osobę, gdy tymczasem prawowitych dziedziców było kilku. Człowiek ów prawdopodobnie uważał Jezusa za szczególnie biegłego znawcę prawa, jeśli w ogóle nie za ustawodawcę. 15. Lecz Jezus nie chciał interweniować. Oświadczył, że nie czuje się powołanym do tego, by być rozjemcą lub sędzią poróżnionych braci. Celem posłannictwa Jezusa nie było rozsądzanie sporów o dobra tego świata. On przyszedł po to, by nawoływać grzeszników do nawrócenia (Łk 5:32), by odszukać… to, co zginęło (Łk 19:10), by dać swoje życie jako okup za wielu (Mk 10:45), aby [owce] miały życie (Jan 10:10). Nic tedy dziwnego, że zamiast czynnie interweniować na rzecz pokrzywdzonego spadkobiercy, Chrystus udzielił mu nawet lekkiej nagany oświadczając, że o wartości ludzkiego życia nie decyduje wielkość posiadanego majątku. 16–21. Żeby zaś ta prawda zapadła jak najbardziej w świadomość rzesz, posłużył się Jezus króciutką przypowieścią o pewnym zamożnym człowieku, który gromadził mozolnie przez wiele lat dobra tego świata. Gdy miał ich już tyle, iż wydawało się, że będzie mógł spędzić resztę swego życia – w jego przekonaniu długiego jeszcze – na rozkoszach i używaniu, wtedy właśnie przyszła śmierć, a on sam został pouczony przez Boga, że niemądrze ułożył sobie swoje życie. 22. Wniosek ostateczny jest następujący: należy zabiegać nie o dobra tego świata, lecz o bogactwa, które mają znaczenie w oczach Boga. Dlatego sprawy jedzenia i przyodziewania się nie powinny wypełniać całego życia ludzkiego. Nie znaczy to, że Chrystus zalecał świętą bezczynność, że kazał liczyć jedynie na Opatrzność Bożą. Przecież to On właśnie sprawy chleba uczynił przedmiotem jednej z próśb w modlitwie, której sam ludzi nauczył. Chodzi jednak o to, by życie wieczne przedstawiało dla nas wartość większą niż pokarm lub odzienie. 23–31. I znów to samo wnioskowanie a minore ad maius: jeżeli Bóg taką troską otacza ptactwo, któremu daje możność wyżywienia się, i lilie polne, na których piękno z zazdrością spogląda monarcha, to jakże można nawet przypuszczać, by pozostawił bez opieki człowieka. Zresztą człowiek choćby najusilniej zabiegał o przydanie czegoś do swej urody, wzrostu czy stanu posiadania, niczego nie osiągnie, jeśli mu Bóg nie dopomoże. Zbytnia troska o sprawy tego świata, to cecha znamienna postawy życiowej pogan. Chrześcijanie mają swego Ojca w niebie, a Ten wie najlepiej, czego potrzeba Jego dzieciom. Należy się zatem starać przede wszystkim o królestwo Boże, a wszystko inne będzie nam przydane (por. komentarz do Mt 6:25–34: wyżej, s. 44–45). 32–33. Skromniutką swymi zewnętrznymi rozmiarami pierwszą społeczność chrześcijańską przyrównał Jezus do małej trzódki. Aczkolwiek jest tak niewielka, to jednak Bóg bardzo sobie w niej upodobał. Ci nieliczni, nic nie znaczący w ówczesnym świecie ludzie otrzymali w dziedzictwo królestwo Boże. Nie mają się więc niczego obawiać. Nic nie będzie w stanie odłączyć ich od miłości Boga (Rz 8:39). Owszem, niech sprzedadzą nawet to, co mają, a otrzymane pieniądze niech oddadzą ubogim. W ten sposób nabędą sobie skarb, którego nic nie zniszczy – ani mól, ani rdza, ani złodziej – ponieważ od samego początku będzie on znajdował się w niebie. 34. W co człowiek wkłada wiele trudu, w tym też tkwi swoim sercem. Jeżeli będzie się trudził przez całe życie gromadzeniem skarbów w niebie, to w niebie, przy Bogu, będzie trwał całym swoim sercem i wszystkimi pragnieniami. 35–39. Życie chrześcijanina powinno być jednym ustawicznym czuwaniem. W owym czuwaniu, w tej gotowości do wyjścia na spotkanie z Chrystusem chrześcijanie mają być podobni do Żydów gotujących się ongiś do wyjścia z Egiptu: wszyscy mieli przepasane biodra – żeby powłóczyste szaty nie utrudniały im ruchów ciała – i trzymali w rękach zapalone pochodnie, by oświetlać nimi mroki nocy. Oprócz tych aluzji do Księgi Wyjścia Chrystus posługuje się inną metaforą: mówi o ludziach oczekujących na swego Pana, który udał się na ucztę weselną i nie wiadomo, kiedy z niej powróci. Jeżeli domownicy będą czuwać, jeżeli nie zasną mimo zmęczenia i nocnej pory, spotka ich za to wielka i zaszczytna nagroda. Oto Pan uradowany wiernością swoich najbliższych każe im zasiąść do stołu i sam będzie im posługiwał. 40. Nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że ów pan powracający o czasie, którego żadną miarą nie można z góry określić – to Chrystus przychodzący ponownie po to, by sprawiedliwym dać wieczną nagrodę, a niesprawiedliwych skazać na potępienie. O potrzebie ustawicznego czuwania mówi także analogia do gospodarza, do którego domu chcieliby się włamać złodzieje i okraść go. A to na skutek braku czujności. Gdyby ów gospodarz wiedział, kiedy przyjdzie złodziej, z pewnością czuwałby i prawdopodobnie mógłby uratować swój majątek. Otóż z przyjściem Pana ma się rzecz tak, jak z owym złodziejem: jak przed złodziejem można się zabezpieczyć tylko przez czujne pilnowanie swego mienia, tak też wieczna nagroda nie ominie nas tylko wtedy, gdy nie będziemy zaskoczeni przyjściem Syna Człowieczego. Wezwanie do czujności kończy się tedy słowami: Bądźcie gotowi, bo w chwili, w której się nie spodziewacie, Syn Człowieczy przyjdzie. 41–44. Przypowieść o wiernym szafarzu i niewiernym słudze podaje tylko Łukasz. Jest to właściwie wyjaśnienie podobieństwa o gospodarzu pilnującym swego mienia przed złodziejami. Apostołowie nie byli pewni, czy to, co Jezus powiedział, odnosiło się tylko do nich, czy do wszystkich ludzi. W imieniu wszystkich znów – podobnie jak zazwyczaj – zabiera głos Piotr. W odpowiedzi na to pytanie Chrystus posługuje się przypowieścią, najwyraźniej po to, by Jego pouczenie lepiej było zapamiętane przez uczniów. Dał im do zrozumienia, że powinni być rządcami wiernymi i roztropnymi. Takimi ustanowił ich Pan nad swoją majętnością. Istota ich zarządzania sprowadza się do tego, żeby wszystkim pracującym w posiadłości owego Pana dostarczać żywność we właściwym czasie. Temu zajęciu mają się oddawać zawsze z jednakową gorliwością, choćby nieobecność właściciela posiadłości trwała nie wiadomo jak długo. 45–48. Biada natomiast takiemu rządcy, który korzystając z nieobecności swego mocodawcy będzie nieludzko traktował oddanych jego pieczy ludzi i sam pocznie się źle prowadzić, mówiąc sobie przy tym, że do chwili powrotu Pana zdoła jeszcze wszystko naprawić. Nieprawda, nie zdoła! Pan wróci właśnie w czasie największego nieporządku, a samego włodarza zewsząd zaczną oskarżać ci, którzy doznali od niego krzywdy. Kara, jaka spadnie na nieuczciwego zarządcę, będzie tym większa, że przecież znał on dobrze wolę swego Pana, a mimo to świadomie się jej sprzeniewierzył. Otrzymałby o wiele mniejszą chłostę, gdyby nie znał woli Pana. Tak więc komu wiele dano, od tego też wiele będzie się wymagać. Apostołowie należą niewątpliwie do tych, którym wiele dano. Nie ulega też żadnej wątpliwości, że to oni właśnie są owymi włodarzami. O wszystkich głosicielach Ewangelii powie kiedyś św. Paweł: Niech więc uważają nas ludzie za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny (1 Kor 4:1 n). 49. Po tej przestrodze, przypominającej Apostołom ogrom ciążącej na nich odpowiedzialności, następują słowa dość paradoksalnie określające cel posłannictwa Jezusa. Oto mówi Jezus sam o sobie, że przychodzi po to, żeby rzucić ogień na ziemię i bardzo Mu zależy na tym, żeby ten ogień wybuchnął jak najprędzej i jak największym płomieniem. Jak w wielu innych tekstach natchnionych, tu również ogień jest symbolem Ducha Świętego. Przyjście na świat Jezusa otwiera epokę działania Ducha Świętego. Chrystus pragnie, aby to działanie – oczyszczające ludzi i zapalające ich coraz większą miłością Bożą – osiągnęło jak najrychlej swoją pełnię. 50–51. Następnie mówi Jezus, że ma przyjąć chrzest, co wydaje się dziwne, gdyż wiadomo, że już dawno został ochrzczony przez Jana. Tu jednak chodzi o inny rodzaj chrztu. Chrystus lęka się, bo będzie to chrzest w postaci Jego niedalekich już cierpień, które spłyną nań jak strumienie wody na przyjmującego chrzest. Ból i czysto ludzka bojaźń – uczucia, które będą wyciskały aż krwawy pot z Jezusa w Ogrójcu – już dają znać o sobie. Aczkolwiek Chrystus przyrównywał się tak często do cierpiącego Sługi Jahwe, prowadzonego jak niewinny i bezbronny baranek na rzeź, to jednak Jego posłannictwo nie ma charakteru pokojowego. Choć powie gdzie indziej, że jest samym pokojem i tylko w Nim mogą ludzie znaleźć prawdziwe ukojenie (Jan 14:27), to jednak wymagania stawiane przez Niego ludziom zmuszają ich do ustawicznej i nieubłaganej walki wewnętrznej. 52–53. Konieczność usłuchania nakazów Chrystusa i podporządkowania się im bez reszty każe niekiedy poróżnić się i rozstać z najbliższymi: wystąpić przeciwko rodzeństwu, przeciw własnym dzieciom, rodzicom lub krewnym, co zapowiadali zresztą już prorocy starotestamentowi (Mi 7:6 n). Tak więc pod tym względem Chrystus przynosi na ziemię nie pokój, lecz wojnę. Decyzja podporządkowania się Jego nakazom musi być bezwzględna, pozbawiona jakichkolwiek zastrzeżeń, choćby to miało kosztować bardzo wiele. Kto bowiem nie gromadzi z Nim, ten już rozprasza; kto nie jest z Nim, ten jest już przeciwko Niemu. 54–59. Gdy człowiek, który coś zawinił, jest prowadzony już do sądu, to niechże dołoży w drodze wszelkich starań, by szkodę naprawić polubownie; w przeciwnym razie czeka go niechybnie więzienie, z którego tak długo nie wyjdzie, jak długo nie ściągną z niego całego długu. Tak też i my. Dopóki żyjemy, mamy możność załatwić nasze porachunki z Bogiem zdecydowanie na naszą korzyść. Gdy przyjdzie dzień sądu, za późno już będzie na poprawę. Nie należy też zwlekać z nawróceniem, ponieważ weszliśmy już w czasy ostateczne. 13:1–3. Od nawoływań do nawrócenia rozpoczyna się również rozdział trzynasty Ewangelii Łukasza. Wykorzystuje przy tym Jezus dwa wydarzenia historyczne, by tym skuteczniej przekonać swoich słuchaczy o konieczności poprawy życia. Pierwszy z owych historycznych faktów to masakra, jakiej Piłat dopuścił się na grupie mieszkańców Galilei w chwili składania przez nich ofiar w święto Paschy. Widok był straszliwy: ciał pomordowanych ludzi nie można było odróżnić od mięsa zwierząt składanych w ofierze. Doniesiono o tym wszystkim Jezusowi, być może z myślą, że zareaguje w jakiś niezwykły sposób na tak straszną zbrodnię. Tymczasem Jezus oświadczył, że nieszczęście spotkało Galilejczyków nie dlatego, że byli wyjątkowymi grzesznikami. Żydzi byli bowiem przekonani, że każde nieszczęście spadające na człowieka jest w jakimś sensie karą za jego grzechy: im większe nieszczęście, tym cięższe musiały być grzechy. Otóż nie! Niejeden raz będzie Chrystus tłumaczył, że tak nie musi być, jednakże dodał, że wszystkich grzeszników, nawet tych, co za Nim chodzą, może spotkać takie samo nieszczęście. 4–5. O drugim wydarzeniu, zawaleniu się wieży w Siloam, podobnie zresztą jak i o pierwszym nic więcej poza tą krótką wzmianką nie wiadomo. Przypuszcza się, że był to jakiś fragment budowanych przez Piłata akweduktów. Pod gruzami owej wieży zginęło osiemnastu ludzi – znów wcale nie dlatego, że byli większymi grzesznikami niż pozostali mieszkańcy Jerozolimy. Niemniej niekoniecznie takie samo, lecz podobne, a może i groźniejsze w skutkach nieszczęście może spaść na każdego, kto będzie trwał nadal w swych grzechach. Spełniła się ta przepowiednia na mieszkańcach Jerozolimy w roku 70 (por. Łk 19:41–44). Tak więc każda śmierć – a zwłaszcza śmierć nagła – naszych bliskich powinna być dla nas okazją do zrobienia dokładnego rachunku sumienia. 6–9. Przypowieść o nie owocującym drzewie figowym – zanotowana tylko przez Łukasza – obrazuje cierpliwość Boga względem współczesnych Jezusowi Żydów, a także względem wszystkich grzeszników. Nieurodzajnym drzewem figowym jest bowiem człowiek nie spełniający dobrych uczynków. Metafora – jeśli chodzi o Izraela – sięga swymi początkami jeszcze ST (por. np. Iz 5:9). Czas działalności Chrystusa – to wołanie skierowane do Boga o miłosierdzie nad grzeszną ludzkością. Dzięki zasługom Chrystusa powstaje nowa wielka szansa ocalenia ludzi. Zbawcza działalność Chrystusa – to okopywanie, nawożenie i wszystkie inne pełne troskliwości zabiegi dokoła tego, by bezużyteczne dotąd, skazane już na wycięcie drzewo figowe znów poczęło rodzić owoce. Ale wykorzystanie tej szansy zależy jedynie od dobrej woli poszczególnych ludzi. Jeśli nie zdobędą się na ową dobrą wolę, ich los będzie podobny do tego, co spotka nieurodzajną figę: będzie już nieodwołalnie wycięta i zniszczona. 10–13. Opowiadanie o uzdrowieniu pewnej kobiety w szabat, aczkolwiek przekazane tylko przez Łukasza, posiada jednak niektóre cechy wspólne z wielu innymi relacjami o cudownych uleczeniach: ciężki stan chorej – cierpi od lat osiemnastu, zgięta we dwoje, nie może się wyprostować – nałożenie rąk na chorą, natychmiastowy efekt w postaci uzdrowienia, uzdrowiona chwali Boga. Natomiast jedną z niezwykłych cech tego opowiadania jest fakt, że niewiasta nie prosi o uleczenie – może dlatego, że był to szabat – lecz Jezus sam przywołuje ją do siebie i uzdrawia. Szczegół ten ukazuje jeszcze wyraźniej Jego miłosierdzie, przymiot tak charakterystyczny dla Zbawiciela w Ewangelii Łukasza. Wyrzucając szatana, który nękał ludzi, Jezus zapoczątkowuje epokę miłosierdzia. 14–17. Z dalszych szczegółów opowiadania zdaje się wynikać, że Jezus szukał jakiejś sposobności, by wyłożyć zebranym swój pogląd na starotestamentowe prawo odpoczynku szabatowego. Nie zawiódł się w przewidywaniach, że taką sposobność będzie stanowić uzdrowienie chorej. Przełożony synagogi zareagował natychmiast, oświadczając, że jest sześć dni przeznaczonych na pracę i tylko wtedy wolno uzdrawiać. Wówczas Jezus nie tylko wyjaśnił, że przykazanie miłości bliźniego zwalnia od zachowania prawa szabatu, lecz także napiętnował obłudę przełożonego synagogi i jemu podobnych. Ci sami ludzie, aby się nie narazić na ewentualne straty materialne, nawet w szabat karmią i poją swoje zwierzęta domowe; mają skrupuły tylko wtedy, gdy chodzi o udzielenie pomocy człowiekowi. Łukasz zaznacza, że na te słowa wstyd ogarnął wszystkich przeciwników Jezusa. Widać więc z tego, że występowano nie tyle po to, by bronić instytucji szabatu, lecz żeby potępiać i oskarżać Jezusa. Natomiast lud cały był po Jego stronie i cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów dokonanych przez Niego. 18–21. Dwie króciutkie przypowieści – o ziarnie gorczycznym i o kwasie chlebowym – powtarza Łukasz częściowo za Markiem, a głównie za Mateuszem. Obydwie przypowieści tu również – podobnie jak u pozostałych dwu synoptyków – mówią o skromniutkich początkach i o przyszłej wielkości królestwa Bożego. Przypowieść pierwsza przedstawia ideę rozrostu ekstensywnego, przestrzenno-ilościowego, druga mówi o mocy wewnętrznej tkwiącej w malutkich początkach królestwa Bożego i będącej w stanie przekształcić wszystko, cokolwiek znajdzie się w zasięgu tego królestwa. 22–23. W Ewangelii Łukasza Jezusowi przyświeca ciągle jeden cel: dotarcie do Jerozolimy. Wszystko inne – wszystkie cuda, nauczanie Jezusa – dokonuje się w drodze. Jezus nie przerywa tej podróży; idzie od miasta do miasta, od wsi do wsi, podążając do Jerozolimy. Do wygłaszania swych pouczeń Jezus bywał niekiedy prowokowany przez faryzeuszy, kiedy indziej zaś uczniowie sami prosili Go o jakieś wyjaśnienie. I tak między innymi zapytano Go – mówiąc do Niego „Panie”, co suponuje wielką godność, autorytet – czy wielu ludzi osiągnie zbawienie. Według nauki faryzeuszy na pewno mieli być zbawieni wszyscy synowie Izraela, lecz niektórzy w to wątpili, nie mówiąc już o wszystkich nieobrzezanych. Jakaż więc będzie liczba zbawionych, czy bardzo mała? 24. Jezus nie odpowiada wprost na to pytanie, lecz posługuje się przenośnią, z której treści można jednak wysnuć pewne wnioski co do ilości zbawionych. Otóż według tej przenośni z wejściem do zbawienia wiecznego rzecz się ma tak, jak z możliwością dostania się na salę godową: gotujących się do wejścia jest bardzo wielu, a brama prowadząca do sali biesiadnej bardzo wąska. W Ewangelii Mateusza Jezus mówi wyraźnie: Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują (Mt 7:14). Wejdą tedy na ową salę godową tylko ci, którym będzie na tym bardzo zależało, którzy użyją wszystkich sił, nie wyłączając przemocy wobec samych siebie, by się tam dostać. Należy przy tym pamiętać, że czas przeznaczony na wchodzenie gości jest ograniczony; powtórzmy to z naciskiem: ograniczona jest nie ilość miejsc na sali biesiadnej, lecz czas wchodzenia na salę, zupełnie tak samo, jak ograniczone, skończone w czasokresie swego trwania jest życie każdego człowieka. 25. W pewnym momencie drzwi się zatrzasną. Ci, co zostaną na zewnątrz, będą do nich kołatać, będą się powoływać na dawną zażyłość z Panem domu – Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą – lecz nic to już nie pomoże. To prawda, że Jezus przebywał w domach Izraelitów, zasiadał z nimi do wspólnego stołu, nauczał na ulicach ich miast i osiedli. Ale oni nie wykorzystali tej wielkiej szansy zbawienia. Do królestwa Bożego wejdzie bowiem nie ten, który woła „Panie, Panie”, lecz ten, kto czyni wolę Ojca Niebieskiego. 26–27. Dlatego z wewnątrz będzie teraz dochodził ciągle ten sam głos: Nie znam was… (Mt 25:12) nie wiem, skąd jesteście. Wreszcie nastąpi tragiczny wyrok odrzucenia: Odstąpcie ode Mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości. Cierpienie odrzuconych będzie tym większe, iż będą oni widzieli szczęście Abrahama, Izaaka i Jakuba, natomiast im, choć mogliby przeżywać to samo szczęście, nie pozostanie nic innego, jak płacz i zgrzytanie zębów – obraz często w Biblii spotykany, wyrażający ideę niewczesnego żalu wobec wiecznego potępienia (por. Mt 8:12; 13:42.50; 22:13; 24:51; 25:30). Tak więc rozstrzygnął Jezus spór prowadzony przez faryzeuszy co do zbawienia synów Izraela. Nie można powiedzieć, że opinia Jezusa była bardzo pocieszająca. 28–30. Ponieważ Żydzi odrzucili Mesjasza, słuchaczami Dobrej Nowiny będą poganie. Oni też przyjdą kiedyś ze wszystkich stron świata i zasiądą za stołem w królestwie Bożym. W ten sposób ostatni staną się pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. Żydzi bowiem uważali pogan za uosobienie wszelkiego grzechu: Prawo zabraniało z nimi jakichkolwiek kontaktów, ponieważ uchodzili za nieczystych. I oto teraz oni właśnie zasiądą w królestwie Bożym, urzeczywistniając w ten sposób zapowiedzi proroków ST (por. Iz 25:6–8; Ps 107:3). 31–32. Kiedy Jezus przemierzał obszar Galilei i Perei, czyli ziemie pozostające pod władzą Heroda Agryppy, pewnego dnia przyszło kilku faryzeuszy – a wszystko wskazuje na to, że byli wysłannikami Heroda – i polecili Jezusowi wyjść co rychlej poza granice państwa. Jeśli tego nie uczyni, Herod gotów jest pozbawić Go życia. Lecz Jezus nie uląkł się wcale tych pogróżek. Przeciwnie, nazwał Heroda chytrym lisem. Wiadomo, że lis bez przerwy czyha z ukrycia na swoje ofiary, rzadko kiedy jednak staje do otwartej walki. Gdy mu zagraża jakieś niebezpieczeństwo, ucieka do swej jamy. Otóż Herod zachowywał się podobnie: nie chciał się ujawnić wprost jako otwarty wróg Jezusa, lecz w sposób podstępny chciał Go zgładzić. Demaskując tę perfidię Jezus kazał też donieść Herodowi, że nie przychodzi, by zabiegać o zdobycie władzy politycznej, lecz by sprawiać ulgę ludziom: wyrzuca złe duchy, przywraca chorym zdrowie. Słowa te – i stojące za nimi czyny – były uzasadnieniem pełnej odwagi w postawie Jezusa wobec Heroda: cóż może Mu on uczynić, mimo najbardziej wyszukanego podstępu, jeśli Chrystus ma władzę nad nieczystymi duchami i jest Panem ludzkiego życia? 33. Tajemnicze słowa dziś i jutro, a trzeciego dnia wyrażają najprawdopodobniej myśl następującą: jeszcze przez jakiś czas – niezależnie od tego, co postanawia Herod – Jezus musi prowadzić swoją dobroczynną działalność. Kres tej działalności nastąpi również w czasie wyznaczonym z góry. Nie jest wykluczone, że wzmianka o dniu trzecim jest aluzją do przyszłego zmartwychwstania, które będzie definitywnym dopełnieniem wszystkich obietnic zbawienia. Tymczasem nic nie może stanąć na przeszkodzie realizowaniu zbawczych planów Bożych. Jezus musi więc jeszcze przez jakiś czas wędrować po ziemi Heroda, musi dojść do Jerozolimy. Tam dopiero umrze. Wypowiadając słowa: rzecz to niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jeruzalem, Jezus tym samym stwierdzi, że jest prorokiem. Jako proroka spotka Go też los innych proroków. O tym, że synowie Izraela są nie tylko potomkami proroków, lecz także synami morderców proroków, jest mowa zarówno w NT (Dz 3:25), jak i w ST (Jr 2:30; Ne 9:16). 34. Przewidując swój tragiczny koniec w Jerozolimie Jezus ubolewa nad tym miastem, w którym sobie Bóg przecież tak bardzo upodobał. Wszystkie próby doprowadzenia Jerozolimy do skruchy i opamiętania spełzły na niczym. Mieszkańcom tego miasta ofiarował Jezus miłość tak troskliwą, jak macierzyńska piecza ptaka gromadzącego swe pisklęta pod skrzydła – obraz spotykany kilkakrotnie już w ST (Pwt 32:10 n; Iz 31:5; Ps 36:7). Wszystko na próżno; z jednakowym okrucieństwem właśnie w Jerozolimie są zabijani prorocy i kamienowani wysłannicy Boga. 35. Za ten upór i zaślepienie spadnie na Jerozolimę już wkrótce straszna kara. To miasto, przedmiot szczególnej opieki Bożej, mieszkanie Boga samego, przestanie być domem Bożym. Bóg przestanie się nim opiekować, zostawi je ludziom. Będzie mieszkaniem tylko ludzi. Nie ujrzą już w nim Boga. Bóg w osobie Chrystusa pojawi się tam dopiero po to, by oddać każdemu według jego uczynków. Przybędzie wtedy znów w chwale i majestacie i będzie wysławiany przez mieszkańców tego bogobójczego miasta. 14:1–3. Opis uleczenia w szabat człowieka chorego na puchlinę bardzo przypomina relację o uzdrowieniu niewiasty, która miała ducha niemocy (Łk 13:10–17). Różnice – nieistotne zresztą – polegają na tym, że nie faryzeusze zgłaszają pretensje o łamanie prawa szabatu, lecz Jezus sam pyta, czy wolno w szabat uzdrawiać czy nie. Co więcej, nawet na wyraźne pytanie Jezusa faryzeusze nie zgłaszają żadnych sprzeciwów: po prostu milczą. Domy na Wschodzie rzadko kiedy bywają zamykane zwyczajem mieszkańców Europy. Człowiek chory mógł bez trudności wejść do domu faryzeusza i stanąć przed Jezusem. Zresztą są powody do przypuszczeń, że chory na puchlinę był sprowadzony specjalnie przez samych faryzeuszy. W każdym razie zjawienie się tego człowieka przed Jezusem, którego wrażliwość na ludzką niedolę znali już dobrze sami faryzeusze, stało się powodem niepokojącego milczenia. Był przecież szabat: Czy Jezus odważy się dokonać uleczenia? Ciszę przerwał Jezus pytaniem. Gdyby uczeni w Prawie i faryzeusze odpowiedzieli, że wolno w szabat uzdrawiać, znaleźliby się – według własnego mniemania – w kolizji z Prawem, którego przestrzeganie głosili jako największą konieczność życiową. Gdyby odpowiedzieli, że w szabat nie wolno uzdrawiać, Chrystus i tak mógłby dokonać uleczenia – już niejeden raz uzdrawiał w święto – a oni musieliby przyznać, że chory dzięki Bożej interwencji odzyskał zdrowie. Obydwie odpowiedzi godziłyby w interesy faryzeuszy. Postawione przez Jezusa pytanie pozostało więc bez odpowiedzi. 4. Sprawa uzdrawiania w szabat została już załatwiona definitywnie przez Jezusa ową pamiętną zasadą: szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu (Mk 2:27). Jezus wprowadza więc konsekwentnie w życie głoszoną przez siebie naukę. Chce też, żeby faryzeusze uznali słuszność Jego postępowania. Dlatego, mimo milczenia zebranych, odprawiwszy uzdrowionego, zadaje nowe pytanie. 5–6. Spadające tylko w porze zimowej deszcze zmuszają mieszkańców Palestyny do zbierania i magazynowania cennej wody na wszystkie pozostałe miesiące całego roku. Do przechowywania wody służą cysterny najrozmaitszego typu, rezerwuary i studnie, których wiele, po opróżnieniu z wody, stanowi niebezpieczne pułapki nie tylko dla zwierząt, lecz także dla ludzi. Przepisy prawne oraz utarte zwyczaje pozwalały nawet w dzień szabatu wydobyć wołu, który by wpadł do studni. Faryzeusze wiedzieli więc dobrze, jak należało odpowiedzieć na pytanie, czy można wyciągnąć w dzień szabatu syna albo wołu ze studni. Nie chcąc jednak przyznać Jezusowi racji i to pytanie pokryli milczeniem. I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć – stwierdza Ewangelista. Na chwilę uwagi zasługuje w słowach Jezusa skojarzenie: syn albo wół. Każdy człowiek – a cierpiący w pierwszym rzędzie – jest dzieckiem, któremu Bóg po ojcowsku spieszy z pomocą. Nie ma w tym nic dziwnego. Ale nie tylko własnemu rodzonemu dziecku spieszy się z pomocą, lecz nawet nierozumne zwierzę trzeba i należy uwolnić z potrzasku, gdyby się weń dostało w dzień szabatu. Znów więc przypomina Jezus najważniejsze przykazanie nowej ekonomii zbawienia: przykazanie miłości bliźniego. I to pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi, ukazując tym wyraźniej tryumf Jezusa nad Jego oponentami. 7. Rzecz dzieje się w domu pewnego faryzeusza, który poprosił Jezusa do siebie na obiad. Wejście Jezusa do domu faryzeusza nie dziwi po tym, co Ewangeliści już powiedzieli o postawie Jezusa wobec grzeszników. Zresztą chodziło zapewne o faryzeusza nie wyróżniającego się specjalnie wrogim do Chrystusa nastawieniem. Inaczej chyba faryzeusz nieprzyjazny Jezusowi nie odważyłby się zaprosić Go do swego domu na wspólny posiłek. Należy też przypuszczać, że opisywane tu przez Łukasza zdarzenie miało miejsce w Perei, z daleka od Jerozolimy. Niebezpieczeństwo ewentualnego donosu było więc dla gospodarza względnie niewielkie. Zaproszenie Jezusa na ucztę nie świadczyło o szczerej życzliwości. Jeżeli nie sam gospodarz, to przynajmniej obecni tam inni faryzeusze żywili cichą nadzieję, że uda się im pochwycić Jezusa za słowa. 8–11. Umieszczone w bezpośrednim kontekście tego uzdrowienia pouczenie o niewybieraniu miejsc pierwszych stwarza pewną trudność. Korzystając z gościnności Jezus okazałby się może zbyt szorstki, gdyby wtedy właśnie, w obcym domu, pouczał współbiesiadników. Nasuwają się dwa możliwe rozwiązania tej kwestii. Według pierwszej interpretacji nie jest wykluczone, że wspomniana zachęta do pokory znajdowała się pierwotnie w innym kontekście. Być może, iż właśnie ów temat „dostrzegania człowieka” sprawił, że Łukasz, nie troszcząc się zbytnio o różnice kontekstowe, zestawił razem dwie, podobne tematycznie, nauki Jezusa. Druga interpretacja – mniej prawdopodobna – bierze za punkt wyjścia słowa Łukasza: Opowiedział zaproszonym przypowieść?… (Łk 14:7). Chrystus nie zwracałby więc wprost uwagi tłoczącym się przy pierwszych miejscach, tylko czyniłby lekką aluzję do ich niestosownego postępowania. Jednakże nietrudno stwierdzić, że była to wyjątkowo jasna przypowieść i mimo tak rzekomo oględnej formy słowa Chrystusa na pewno były odczute boleśnie. Tak więc pragnie Chrystus, abyśmy czasem komuś zrobili miejsce w życiu, choćby kosztem własnej straty, choćby się to innym wydawało bezsensowne. Chrześcijaństwo ma bowiem czasem pozory nonsensu w myśl Pawłowego: My głupi dla Chrystusa… (1 Kor 4:10). Mamy więc ciągle na nowo uczyć się szacunku dla człowieka: próbujmy dostrzegać obok siebie ludzi lepszych, mądrzejszych, większych. Nie ma co udawać, że tacy nie istnieją. Są na pewno. Dostrzegajmy się wzajemnie! Nie lekceważmy słabszych od nas, uszanujmy równych sobie, nie bójmy się lepszych i bardziej wartościowych niż my. Miejmy odwagę uznać naszą niższość. Nawet za cenę wyrzeczenia warto czasem ustąpić komuś miejsca; nawet gdyby się to wydało nonsensem. Już w czasach Chrystusa chrześcijanie uchodzili za szaleńców. To, co głupie dla świata, mądre jest u Boga. Nie jest wykluczony także sens eschatologiczny przypowieści – zapowiedź sądu ostatecznego. 12–14. Na pierwszy rzut oka może trochę dziwną, lecz jakże aktualną po dzień dzisiejszy instrukcję pozostawił Jezus faryzeuszowi, w którego domu spożywał posiłek. Otóż niech nie zaprasza na przyjęcie do siebie swych przyjaciół, braci, krewnych, zamożnych sąsiadów, którzy mogliby się mu odwdzięczyć zaproszeniem na podobne przyjęcie. I tak zamknąłby się rachunek wzajemnych świadczeń, z góry przemyślany, zaplanowany według ewentualnych strat i zysków. Miłość wyrażająca się w tak pojmowanej gościnności jest w rzeczywistości zwykłą miłością własnego „ja”. Chrystus doradza coś innego: należy zapraszać na uczty ubogich, ułomnych, chromych i ślepych; krótko mówiąc tych wszystkich, po których nie można się spodziewać na pozór żadnego rewanżu. W rzeczywistości tak pojmowana gościnność opłaca się najbardziej: otrzyma się za nią zapłatę przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. Mowa tu rzecz jasna o zapłacie w postaci życia wiecznego. 15–17. Szczęście wieczne przedstawiane w formie uczty należy do tematów nierzadkich zarówno w ST, jak i w NT, głównie chyba dlatego, że na uczcie człowiek, mając pod dostatkiem jedzenia i picia, bywa zazwyczaj w błogim i radosnym nastroju. Kierując się ogólnie zarówno przyjętymi zwyczajami, jak i zdrowym rozsądkiem, człowiek wyprawiający wielką ucztę już zawczasu zaprosił przewidzianych gości. Podobnie jak my dzisiaj odpowiadamy negatywnie lub pozytywnie na przedstawione nam zaproszenie, tak też zwykło się reagować i w czasach Chrystusa. W sam dzień przyjęcia do zaproszonych był ponownie wysłany sługa (vocator), mający przypomnieć delikatnie, że już wszystko jest gotowe. 18. Zawód sprawiony przez wymówki był tym większy, że zaproszeni, według wszelkiego prawdopodobieństwa, przyrzekli swój udział w uczcie. Tylko bowiem do odpowiadających pozytywnie na zaproszenie był wysyłany sługa już w sam dzień uczty. Odmowa przybycia na ucztę zgłoszona w ostatniej chwili jest uważana nawet u dzisiejszych Arabów za powód do śmiertelnej obrazy. Żadna z wymówek nie podaje racji rzeczywiście usprawiedliwiających nieobecność na uczcie. Oglądanie nowo zakupionego pola z pewnością można było odłożyć na inną porę, choćby tego samego dnia, nie mówiąc już o innym dniu tygodnia. 19–20. Zakupione woły na pewno były już wypróbowane, zanim jeszcze doszła do skutku transakcja związana z ich nabyciem. Wymówka nie posiadała więc nawet pozorów istnienia rzeczywistych przeszkód. Nie tyle może usprawiedliwienie, co raczej dowód wyjątkowego samolubstwa przesłał trzeci spośród zaproszonych. Tak więc wszyscy trzej okazali się ludźmi opanowanymi szczególnym egoizmem. Dwaj pierwsi zachowali przy tym pozory pewnej uprzejmości, mówiąc: „Proszę cię, miej mnie za wymówionego”, trzeci zaś był wręcz arogancki w swej krótkiej, zdawkowej odpowiedzi nie mogę, skoro małżeństwo już zawarł przedtem. 21. Gniew i oburzenie człowieka wyprawiającego ucztę były w pełni uzasadnione. Na nic innego bowiem nie zasługiwała postawa zaproszonych. Człowiek zapraszający na ucztę postanowił jednak pokazać, że uczta mimo to się odbędzie; niedelikatność niewdzięcznych zaproszonych nie stworzyła sytuacji bez wyjścia. 22–23. Ludzi wymienionych w tym poleceniu po dzień dzisiejszy nie brak na ulicach i zaułkach miast Bliskiego Wschodu. Nietrudno się domyśleć, z jaką podejrzliwością musieli ci biedacy słuchać zaproszenia właśnie ich na ucztę „do pewnego człowieka”. Przekonać ich o szczerości zaproszenia nie było zadaniem prostym. Uczta musiała być przygotowana na bardzo wiele osób: ułomnych, ślepych i chorych jest na ulicach miast wschodnich wielu. Mimo iż wszyscy napotkani przyszli, na sali przyjęć było jeszcze miejsce. W poszukiwaniu dalszych gości sługa opuszcza miasto i udaje się na drogi i opłotki. Schodzi w ten sposób jeszcze niżej po drabinie społecznego upośledzenia. Człowiek wyprawiający ucztę postanowił, ażeby wszystkie miejsca były zajęte, działając jakby z myślą ewentualnego odprawienia do domu któregoś z wcześniej zaproszonych, gdyby przypadkiem zmienił decyzję i w ostatniej chwili zechciał przyjść na ucztę. 24. Nietrudno się domyśleć, że zapraszającym na gody jest Pan Bóg, zapraszani zaś i odmawiający przybycia na gody reprezentują naród wybrany, gardzący nauką Jezusa i Jego uczniów. Natomiast biedota i chorzy znalezieni na ulicach, na drogach miejskich, w opłotkach – to poganie, którym była opowiadana Dobra Nowina, odrzucona przez Izraelitów. Wymówki zaproszonych, lecz odmawiających przybycia, obrazują przywiązanie ludzi do rzeczy doczesnych. Są równocześnie dowodem wielkiego nietaktu względem zapraszającego na ucztę. Przypowieść – albo jak niektórzy chcą: alegoria – jest w rzeczywistości wizją przyszłych dziejów Kościoła Chrystusowego. Zapraszanie na ucztę trwa ciągle i ciągle też nie brak takich, którzy znajdują tysiące powodów, aby arogancko zlekceważyć zaproszenie. 25–26. Wymagania stawiane przez Jezusa kandydatom na Jego uczniów znamy już po części z relacji Mateusza (Mt 10:24–42) i Marka (Mk 8:34–38). Wśród owych wymagań na pierwszym miejscu znajduje się konieczność absolutnego oddania się Jezusowi: całym sercem, całą duszą, wszystkimi siłami. Zwłaszcza całym sercem. Wspomniana tu nienawiść nie jest nienawiścią w sensie ścisłym. To po prostu „mniejsza” miłość. Nienawidzić – to w potocznym myśleniu Semity znaczy kochać kogoś miłością niezbyt wielką (por. Mt 10:37) lub po prostu „nie wybrać” (por. Ml 1:2 n; Rz 9:13). 27. Bardziej niż Chrystusa nikogo nie wolno kochać: ani ojca, ani matki, ani żony czy dzieci, braci lub sióstr…, nawet siebie samego nie można kochać bardziej niż Chrystusa. Kto by się sprzeniewierzył temu wymaganiu, nie może być uczniem Chrystusa. To bardzo ciężko zdobyć się na taką ofiarę, to wielki krzyż, ale kto nie potrafi go udźwignąć, nie może być uczniem Chrystusa. Warto pamiętać, że w starożytności, gdy ktoś był skazywany na śmierć przez ukrzyżowanie – jednakże w praktyce stosowano bardzo rzadko ten rodzaj kary – sam musiał, tak jak to będzie później czynił Chrystus, dźwigać swój krzyż na miejsce kaźni. 28–30. Przypowieść o budowniczym, który nim pocznie wznosić budowlę, najprzód myśli o środkach finansowych potrzebnych do budowania, kandydatom na uczniów Jezusa przypomina potrzebę dokładnego zbadania sił moralnych, gotowości wyrzeczenia się wszystkiego i bezwzględnego przylgnięcia do Chrystusa. Inaczej owo naśladowanie Jezusa mogłoby się źle skończyć, a sam kandydat na apostoła stałby się przedmiotem drwin całego otoczenia. 31–33. Podobną myśl wyraża przypowieść o królu, który przed rozpoczęciem wojny oblicza skrupulatnie swoje siły militarne. Gdy stwierdzi, że jest słabszy od przeciwnika, a możliwość poniesienia klęski okazuje się bardzo wyraźna, wtedy postanawia nie wyruszać na wojnę. Zupełnie tak samo rzecz się ma z kandydatami na uczniów Jezusa. Dlatego konkludując, Jezus powie: nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. 34–35. Logion o soli zwietrzałej powtarzają – choć każdy w innym kontekście – wszyscy trzej synoptycy. Sens tego oświadczenia w kontekście Łukaszowym jest następujący: Apostołowie, przez swoją naukę i przykład osobistego życia, mają być jakby solą, zapewniając zdrowie moralne całej ludzkości. Otóż jeśli owa sól straci swoje własności, jakże będzie spełniać funkcję wyznaczoną jej przez samego Stwórcę? Niewiele pożytku będzie przynosił apostoł nie posiadający kwalifikacji autentycznego apostoła. Tylko ci, którzy mają uszy do słuchania, czyli łaskę specjalnego zrozumienia sensu tych tak surowych wymagań Jezusa, będą w stanie pojąć Jego słowa. Do nich to przede wszystkim zwraca się Jezus mówiąc: Kto ma uszy, niechaj słucha (Mt 11:15). Dotykamy tu problemu łaski lub charyzmatu powołania. 15:1. Dwie przypowieści o owcy zgubionej i odnalezionej drachmie stanowią dwie części opowiadania, którego myśl główna wyraża szczególne zatroskanie Boga o to, co małe, cierpiące, zgubione i potrzebujące pomocy. Pan Bóg zajmuje się najmniejszą istotą tak bardzo, jakby Go nie obchodziło istnienie całego świata. Obowiązkiem celników było ściąganie podatków, których wysokość Rzymianie podnosili do ostatecznych granic. Stąd niechęć, jaką okazywano nie tylko władzom rzymskim, lecz także celnikom, była w pełni uzasadniona. Oni bowiem mieli obowiązek zebrać i wpłacić do skarbu określoną kwotę, a przy okazji ustalić własną prowizję (por. nauczanie Jana Chrzciciela: Łk 3:12 n ). Grzesznikami zaś faryzeusze zwykli nazywać tych wszystkich, którzy nie dość skrupulatnie przestrzegali przepisów Prawa. W Ewangelii Łukasza jest wzmianka o obecności celników w domu Lewiego podczas uczty wyprawianej na cześć Jezusa (Łk 5:29 n). Tym razem jednak celnicy zjawili się sami, iżby lepiej poznać osobę i naukę Jezusa. Rzecz zrozumiała, iż faryzeusze od samego początku patrzyli krzywym okiem na przestawanie Jezusa z celnikami i grzesznikami. Może na żadnym terenie logika faryzeuszy nie była w tak wyraźnej opozycji do Chrystusowego sposobu myślenia, jak właśnie w sprawie stosunku sprawiedliwych do grzeszników. Gdy faryzeusze sądzili, że wszelkie kontakty z grzesznikami brukają sprawiedliwych, Chrystus Pan wychodził grzesznikom naprzeciw, nauczając, że pomocy lekarza potrzebuje człowiek chory, a nie dobrze się mający (por. Łk 5:31). Nigdy też Chrystus nie pragnął śmierci grzesznika (por. Eze 18:23). Sam dobrowolnie poszedł na śmierć, aby tylko grzesznik mógł się nawrócić i żyć. 2–4. Ze względu na zajęcie większości mieszkańców Palestyny obrazy zaczerpnięte z życia i zwyczajów pasterskich były wykorzystywane przez Jezusa dość często przy opowiadaniu Dobrej Nowiny. Sto owiec tworzy dość pokaźne stado, nie tak wielkie jednak, żeby jego właściciel mógł przejść do porządku dziennego nad stratą jednej owcy. O zabłąkanie się owieczki nie było trudno, jeśli się zważy, że Pustynia Judzka, porosła bujną zielenią w porze deszczów zimowych (październik–marzec), była pełna przeróżnych rozpadlin i nierówności. Nie jest wykluczone, że pasterz odchodząc na poszukiwanie jednej zaginionej owieczki resztę stada zostawiał pod opieką przynajmniej psa owczarka, który od najdawniejszych czasów pomaga w doglądaniu całej trzody. 5. Znaleziona owca nie wraca już sama, lecz jest niesiona przez pasterza – albo dlatego, że błąkała się zbyt długo i jest całkowicie wyczerpana, albo dlatego, aby nie zaginęła ponownie. Postać pasterza niosącego znalezioną owcę na ramionach lubią naśladować po dzień dzisiejszy pasterze arabscy, pozując bardzo chętnie i za niewielką opłatą do fotografii przygodnie spotkanym turystom. 6–7. Wyrażenie „wraca do domu” jest tu zapewne swoistym eufemizmem. Chodzi najprawdopodobniej o prowizoryczne schronienie, w którym pasterze spędzali zazwyczaj noce, zgromadziwszy w pobliżu swoje stada po całodziennym wypasie. „Sąsiedzi i przyjaciele” – to inni pasterze, dobrze już poinformowani o kłopotach tego, co zgubił jedną ze stu owiec. Wzmianka o dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia, jest trochę ironiczną aluzją do faryzeuszy przechwalających się swoją niewinnością. Nie oznacza to jednak wcale, że w niebie nie panuje radość, kiedy żadna z owiec nie odchodzi od stada. Jednakże powodów do radości niecodziennej dostarcza powrót kogoś, kto był uważany za zaginionego. 8–9. Ze starożytnych kontraktów handlowych, których wiele dotarło do nas na skrawkach papirusów, wiadomo, że za pięć denarów można było kupić jedną owcę. Wspomniana w tej przypowieści drachma, mimo że kobiecie pozostało jeszcze dziewięć drachm, stanowiła więc dość pokaźny uszczerbek w finansach zwłaszcza uboższej rodziny. Nic dziwnego, że poszukiwanie zaginionej monety było sprawą arcypoważną i napełniało poszkodowanego właściciela prawdziwym smutkiem. Do skromniejszych domów prostej ludności palestyńskiej – jeśli to domem w ogóle można nazwać – światło dzienne dochodzi jedynie przez otwór zwany drzwiami. Poszukiwanie czegoś względnie małego na podłodze – nie zamiatanej tak często jak podłogi normalnych domów – wymagało dodatkowego oświetlenia. Sposób poszukiwania, rokujący największe nadzieje na odnalezienie zguby, sprowadzał się do starannego wymiatania wszystkiego, co było na podłodze. Zagubioną monetę można było wówczas, jeśli nie dostrzec, to przynajmniej usłyszeć, ponieważ wydawała dźwięk przy każdym mocniejszym poruszeniu. 10. Z mieszkańców nieba zostali tu wymienieni wyraźnie aniołowie. Myśl główna obydwu przypowieści jest również ta sama: Pan Bóg w swym wytrwałym poszukiwaniu grzesznika jest jak pasterz szukający zaginionej owieczki albo jak niewiasta oddana poszukiwaniu zgubionej drachmy. Wzmianka o radości Bożej napełnia otuchą każdego zagubionego człowieka. 11–13. Tylko Łukasz podaje opowiadanie o synu marnotrawnym. Historia składa się z dwu odrębnych części: pierwsza dotyczy samego syna marnotrawnego, druga – jego brata. Pierwszego z dwu braci zgubiła żądza posiadania pieniędzy i chęć użycia rozkoszy tego świata. Łukasz zaznacza, że był to młodszy syn tego zamożnego człowieka. Być może chce w ten sposób złożyć część winy na karb niedoświadczenia i bezmyślności marnotrawnego syna. Musiał on być jednak już na tyle dorosły, że ojciec zgodził się na jego propozycję i dokonał podziału majętności. Otrzymawszy należną mu część młodszy syn odjechał w dalekie strony: po prostu dlatego, by z dala od swoich, bez żadnego skrępowania, bez czyichkolwiek sprzeciwów trwonić pieniądze w sposób na pewno mało chwalebny. 14. Nie jest wykluczone, że oddalenie się syna marnotrawnego od rodzinnego domu miało być, już w zamiarach Ewangelisty, typem wszelkiego trwania w grzechu. Oddalenie się od Boga, dystans – to przecież obraz grzechu spotykany w Biblii już przy opisie pierwszego upadku. Adam i Ewa również odeszli, oddalili się od Boga, kiedy przekroczyli zakaz Boży. 15–19. Nędza, w jaką popadł ów bezmyślny młodzieniec i tak na pewno przyszłaby na niego, lecz przyśpieszyła ją klęska głodu, jaka nawiedziła właśnie ówczesne miejsce pobytu marnotrawnego syna. Co było w nim silniejsze: ambicja czy umiłowanie wolności – nie wiadomo. W każdym razie mimo dokuczliwego głodu nie wracał do rodzinnego domu. A że do życia wcale nie był przygotowany, pragnąc przetrwać, musiał się zadowolić podjęciem pracy najmniej chwalebnej: został pasterzem świń. Ewangelista nie powiedział wyraźnie, czy ów młody człowiek był z pochodzenia Żydem. Jeśli tak, to hańba zwiększała się jeszcze bardziej: pełnił służbę u poganina – bo tylko poganin mógł być właścicielem stada świń – i pilnował zwierząt, które według prawa żydowskiego uchodziły za nieczyste (Kpł 11:7). Wreszcie można sobie wyobrazić, ile go kosztowało i jak było poniżające, obiektywnie rzecz biorąc, owo pożywianie się – i to tylko wtedy, gdy nikt nie widział – strawą przeznaczoną dla świń. Lecz nawet ten tak poniżający proceder musiał być w końcu całkowicie uniemożliwiony, bo oto młodzieniec – do niedawna tak bezmyślny, a teraz nękany głodem i prawdziwie zatroskany o jutro – podejmuje desperacką decyzję: pójdę do mego ojca. Jest przy tym o tyle świadom swojej winy, że nie marzy nawet, by wrócić do rodzinnego domu w charakterze umiłowanego syna. Postanawia nawet wyznać wręcz przed ojcem swoją niegodziwość wobec Boga, określonego tu słowem „Niebo” i wobec ojca i zamierza prosić go o przebaczenie oraz o to, by mógł pozostać w jego domu jako jeden z najemników. Doszedł bowiem do wniosku po dłuższych deliberacjach, że nawet jako sługa w domu swego ojca będzie miał stokroć lepiej niż będąc pasterzem cudzych wieprzów. 20–24. Tak więc wybrał się w powrotną drogę. Łukasz przechodzi z kolei do ojca marnotrawnego syna. Nie na darmo autor trzeciej Ewangelii jest nazywany ewangelistą dobroci. Opis dobroci tego zacnego ojca również usprawiedliwia w pełni powyższe określenie: ujrzał syna, gdy był jeszcze daleko, wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił się mu na szyję i ucałował go. To wzruszenie wzmogło się jeszcze bardziej, gdy syn, zgodnie z postanowieniem, jakie sobie uczynił, prosił o przyjęcie go do domu w charakterze zwykłego sługi. Wtedy ojciec kazał przynieść najlepsze szaty, przybrać w nie syna wyglądającego zapewne jak żebrak, kazał podać mu najlepsze obuwie i ozdobić jego ręce pięknym pierścieniem, a wreszcie zarządził przygotowanie wielkiej uczty, by wszyscy mogli dać wyraz radości z powrotu syna, którego uważano już za umarłego. Mamy podstawy, by przypuszczać, że Łukasz myślał nie tylko o dobroci ziemskiego ojca, lecz także o nieskończonej miłości Boga Ojca, który w taki sam sposób i ciągle na nowo przebacza swym marnotrawnym dzieciom. Żąda od nich tylko jednego – żeby wrócili i oświadczyli z żalem: Ojcze, zgrzeszyłem (por. Jr 3:12 n). 25–28. A oto druga część opowiadania. Dotyczy – jak już wiemy – starszego syna, który przez cały czas nieobecności młodszego brata trwał wiernie przy boku ojca, troszcząc się o całą majętność. Majętność musiała być znaczna, skoro jej właściciel zatrudniał u siebie najemników i sługi. Wielkość majątku pociągała za sobą konieczność większego wkładu pracy. Rozumując po ludzku, trudno się nawet dziwić owemu starszemu synowi, że zapłonął gniewem, gdy wracając z pola trafił w domu na wielką ucztę, wydaną przez ojca na cześć marnotrawnego syna. Rozgniewał się – mówi Łukasz – i nie chciał wejść. I znów dobroć ojcowska wychodzi naprzeciw – tym razem naprzeciw urazom starszego syna. 29–31. Rozpoczyna się dialog. Starszy syn czyni ojcu wymówki: za swoją wierność, uczciwość, pracowitość, posłuszeństwo nigdy nie doczekał się podobnej zapłaty, a jego brat, zamiast słusznej kary, otrzymał tak niezwykłe dowody miłości i uznania. Wymówki, po ludzku rzecz biorąc, słuszne. Nie można jednak zapominać ani na moment, że ów dobry ojciec myślał także po ojcowsku, a zwłaszcza po Bożemu. I dlatego odpowiedział: Ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy. A trzeba było weselić się i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył. 32. I znów należałoby uczynić uwagę, którą zakończyliśmy objaśnienie pierwszej części tego opowiadania. Łukasz chce nam przedstawić nie tyle dobroć pewnego ziemskiego ojca, ile raczej miłosierdzie Ojca Niebieskiego, który kieruje się w swym postępowaniu nie tyle sprawiedliwością, ile dobrocią i miłością. Druga część opowiadania przypomina zresztą przypowieść o robotnikach w winnicy (por. Mt 20:1–16): szemranie tych, co za uciążliwą, całodzienną pracę otrzymali taką samą zapłatę jak ci, którzy zaledwie kilka godzin spędzili na polu, jest odpowiednikiem oburzenia starszego brata. Ojciec z tego opowiadania mógłby równie dobrze powtórzyć swemu starszemu synowi słowa wypowiedziane tam do niezadowolonych z wypłaty robotników: Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Równie dobrze pasuje do tej sytuacji inna wypowiedź Jezusa: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają (Łk 5:31). Warto wreszcie zauważyć, że opowiadanie o synu marnotrawnym posiada wiele myśli wspólnych z przypowieściami o zbłąkanej owieczce i zagubionej drachmie, stanowiąc ich cenne dopełnienie przez to, iż podkreśla w nawróceniu udział dobrej woli grzesznika. 16:1 Cały szesnasty rozdział Ewangelii Łukasza składa się z przypowieści, obrazujących dobre i złe użycie pieniędzy. Przypowieść zaś o roztropnym włodarzu potwierdza bardzo wyraźnie znane w egzegezie nowotestamentowej spostrzeżenie, że nierzadko autora natchnionego interesuje w całej przypowieści tylko jeden element potrzebny do wyrażenia zamierzonej myśli. Bogaty człowiek był – jak się wydaje – posiadaczem rozległych włości. Oddając się przyjemnościom tego świata, troskę o swoją majętność powierzył rządcy. Instytucja ta, znana zarówno Semitom, jak i Grekom, polegała na całkowitym zaufaniu, którym właściciel obdarzał swego rządcę. Zdarzało się jednak, że włodarze nadużywali niekiedy owego kredytu zaufania; trwonili majątek, który winni byli pomnażać. Nie mieli oni pensji, lecz pobierali prowizję od dłużników Dla myśli przewodniej naszej przypowieści wcale nie jest istotne to, w jaki sposób nieuczciwy rządca marnował mienie swego pana. Zwykła zawiść ludzka, a może i niesprawiedliwość, której rządca dopuszczał się prawdopodobnie względem innych ludzi, sprawiły, że o nadużyciach rychło dowiedział się właściciel włości. 2–3. Może delikatność, a może i brak kompetencji właściciela sprawiają, że rządca nie jest stawiany od razu w stan oskarżenia. Ma złożyć właścicielowi dokładne sprawozdanie ze wszystkich strat i zysków całej majętności, oddanej sobie w administrację. Jakkolwiek wypadłby ów końcowy bilans, gospodarz włości zdecydował już z góry, by wymówić posadę rządcy, bardzo podejrzanemu o nieuczciwość. Postawiony tak niespodziewanie w przykrej sytuacji rządca zaczął nade wszystko przemyśliwać o tym, w jaki sposób mógłby przedłużyć styl swego wielkopańskiego życia. Zwykłe uprawianie pola wydawało mu się zajęciem przekraczającym jego siły, żebranie nie licowało z godnością – rzeczywistą lub urojoną – jego osoby. Tak więc zostały wyeliminowane dwie pierwsze ewentualności uczciwego wydostania się z trudnego położenia. 4–7. Sam fakt istnienia dłużników niekoniecznie musiał obciążać rządcę. Być może pożyczył on ludziom z pańskiego mienia za wiedzą samego właściciela. W każdym razie ilość oraz wartość oliwy i zboża dawanego ludziom bez pieniędzy przez rządcę nie była właścicielowi znana oficjalnie. Inaczej bowiem rządca nie mógłby dokonać operacji, o której będzie za chwilę mowa. Wspomniani są – jakby dla zilustrowania niecnych zabiegów rządcy – tylko dwaj dłużnicy. Było ich z pewnością znacznie więcej. Ciążący na tych dwu dług w postaci nie zapłaconej oliwy i pszenicy był dość pokaźny. Sto beczek oliwy w przeliczeniu na nasze jednostki miary wynosi około 3800 litrów, a sto miar pszenicy to według obliczeń archeologów około 40 ton. Poprawka w papierach obciążających dłużnika miała być dokonana szybko – szczegół nie bez znaczenia przy określaniu wartości „filantropijnej” operacji rządcy. Na pewno trochę zaskoczeni, ale bez wątpienia prawdziwie uradowani dłużnicy natychmiast podjęli w duchu decyzję wyrażenia wdzięczności rządcy, który się okazał tak bardzo wspaniałomyślny. 8. Przewidywania rządcy co do przyszłej wdzięczności obdarzonych życzliwością dłużników musiały się sprawdzić. Mógł on liczyć na dalszą beztroskę i wygody lekkiego życia. Pan zaś pochwalił nieuczciwego rządcę, rzecz jasna, nie za jego nieuczciwość. Łukasz bardzo wyraźnie odróżnia w tej przypowieści, a nawet przeciwstawia sobie dwa pojęcia: nieuczciwość i roztropność. Została pochwalona tylko troska włodarza o przyszłość, nie zaś sposób, w jaki się owo zatroskanie wyraziło. Wyrażenie synowie tego świata – to semityzm odnoszący się w tym wypadku głównie do włodarza, choć obejmuje swym zakresem także dłużników, którzy korzystali skwapliwie z nieuczciwej „dobroci”. Synowie światłości – to ludzie uczciwi, oświeceni łaską chrztu św., wyznawcy Chrystusa. Nie bez żalu stwierdza Chrystus Pan, że sprawiedliwi są mniej przebiegli, gdy chodzi o dobra duchowe, niż miłośnicy tego świata w sprawach dóbr doczesnych. Zarzuca Chrystus sprawiedliwym lenistwo w służbie Bożej – grzech, z którego ludzie spowiadają się rzadko, mimo że należy on do grupy siedmiu wad głównych i jest tak często popełniany. Niesprawiedliwi wkładają znacznie więcej energii w dokonywanie zła niż sprawiedliwi w pomnażanie dobra. 9. Niegodziwa mamona – to niekoniecznie zdobyte podstępem, nieuczciwością dobra tego świata. To raczej dobra, do których człowiek przywiązuje się w przesadny, niewłaściwy sposób. Jednakże mogą się one stać również narzędziem potrzebnym do osiągnięcia zbawienia wiecznego. Trzeba je tylko odpowiednio wykorzystać. Otóż sposób najwłaściwszy korzystania z dóbr tego świata polega na tym, by się nimi dzielić z prawdziwie potrzebującymi. W przeciwnym razie, pewnego dnia staną się zupełnie bezużyteczne, a człowiek wskutek złego ich używania nawet poniesie szkodę. 10–11. Sprawy doczesne, zwłaszcza sprawy pieniądza – to rzeczy małe. Lecz przy ich załatwianiu obowiązuje również uczciwość. Trudno bowiem przypuścić, by okazał się uczciwym i wiernym w rzeczach wielkich ten, kto nie nauczył się owej uczciwości w rzeczach błahych. Nie otrzymają więc w nagrodę dóbr prawdziwych, wiecznych, ci, którzy nie potrafili używać w sposób sprawiedliwy niegodziwego pieniądza. Życie doczesne, posługiwanie się dobrami tego świata, jest albo zarabianiem na życie wieczne, czyli na dobro o wartości najwyższej, albo też narażaniem się na karę wieczną. 12. Nie należy przy tym zapominać, że dobra doczesne są nam właściwie obce; nie stanowią naszej trwałej własności, a my, jako synowie światłości, nie możemy z nich tworzyć części naszego „ja”, nie możemy się z nimi wiązać całą naszą duszą. Stąd też ich mniejsze znaczenie. Natomiast dobra duchowe mają charakter trwały i stanowią właściwość człowieka duchowego. Są nam również powierzone przez Boga. Z nimi mamy się zespolić jak najściślej, one mają stanowić naszą nieprzemijającą własność. Stąd też pochodzi ich wartość. Dysponowanie tymi dobrami wymaga o wiele większego wkładu uczciwości, wierności. Ludziom nieuczciwym, niewiernym, opieszałym nikt nie powierzy takiego dobra. 13. W ostrzeżeniu tym chodzi – jak się za chwilę okaże – o panów, stanowiących radykalne względem siebie przeciwstawienie. Służenie jest synonimem całkowitego oddania się temu, kogo lub co za pana przyjmujemy. Warto przy tym zauważyć, iż konieczność służenia jest już zakładana jako rzecz nie dająca się uniknąć. Chrystus Pan wcale nie tłumaczy konieczności służenia komuś. Człowiek bowiem z natury ma służyć innym, co nie ogranicza życia pełnią osobistej wolności. Tak więc nie to jest tematem Ewangelii, że trzeba służyć, lecz to, komu należy służyć. Zostały przy tym postawione do wyboru dwie potęgi: Bóg i mamona. Ta ostatnia oznacza nie tylko pieniądz w sensie ścisłym, ale rzeczy tego świata w ogóle. Wymieniona na zakończenie zasada: Nie możecie służyć Bogu i Mamonie zobowiązuje do poważnego traktowania naszej przynależności do Chrystusa. Przypomina się mimo woli postawa św. Hieronima, który opuszczał Rzym i szedł na Pustynię Judzką po to, żeby już nie tylko się wydawać, ale rzeczywiście być chrześcijaninem. Chrystus oddał się za nas cały, nie znosi też, aby Mu ludzie służyli tylko połową swojej osobowości. Miłość Boża ku ludziom jest bowiem na swój sposób zaborcza i zazdrosna. Już w ST „zabiegał” Jahwe o to, aby naród wybrany nie kochał innych bogów i nie szukał u nich żadnej pomocy. „Zazdrosny” był tą zazdrością, która jednak nigdy nie miała za przedmiot Jego wrogów. „Zazdrość” Boża jest wyrazem miłości. Lud odkupiony Nowego Przymierza staje się jeszcze bardziej własnością Boga. Pan Bóg jest zaborczy w swym umiłowaniu, ale tylko po to, by człowiek nie dał się uwieść próżnemu poszukiwaniu szczęścia gdzieś poza Bogiem. Oto co ma wyrażać zdecydowane stwierdzenie: Żaden sługa nie może dwom panom służyć. 14. Pouczeń Jezusa o dobrym, właściwym użyciu pieniądza słuchali także znani z chciwości faryzeusze, ludzie, którzy uważali, że bogactwo doczesne jest zapłatą za pobożność, gdy tymczasem ubóstwo oznacza karę Bożą. Na podstawie takiej zasady uciekali się faryzeusze do wszelkich sposobów – nie wyłączając ucisku wdów (Łk 20:47) – byle tylko zgromadzić sobie jak największe bogactwa. Nie trafiały im więc do przekonania pouczenia Jezusa. Podrwiwali sobie z nich, czym ściągnęli na siebie ostre – nie pierwsze zresztą tego rodzaju – upomnienie. 15. Potępił Jezus bardzo surowo ich obłudną, opartą na samych pozorach sprawiedliwość. Mogą liczyć jedynie na ludzką naiwność. Bóg sam wie dobrze, co kryje się w ich wnętrzu. I tak okaże się kiedyś, że to, co uchodzi za wzniosłe w oczach ludzi, jest obrzydliwością w oczach Boga. To samo powie później św. Paweł o mądrości i mocy ludzkiej. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi (1 Kor 1:25). 16–17. Logion o początku królestwa Bożego nie ma żadnego związku ani z kontekstem poprzedzającym, ani następującym. Nie ma też żadnych paraleli u pozostałych dwu synoptyków, stąd trudność przy ewentualnych próbach odszukania jego kontekstu oryginalnego. Logion stwierdza, że osoba i działalność Jana Chrzciciela stanowią moment przełomowy w historii zbawienia: do Jana sięgało Prawo i Prorocy, od czasów Jana głosi się Ewangelię o królestwie Bożym. Prawdą też jest to, że bardzo wielu garnie się do owego królestwa, co więcej, ludzie próbują zdobywać je siłą. I słusznie. Ma to być powodem do zawstydzenia i refleksji dla faryzeuszy, którzy nadal odnoszą się niechętnie do Ewangelii o Królestwie. Niech jednak wszystkim będzie wiadomo, że królestwo Boże nie jest rzeczywistością pozbawioną wszelkiego prawa, nie jest bezpiecznym azylem dla grzeszników. To, co stanowi istotę prawa dawnego, a więc cały jego trzon moralny, nadal obowiązuje i będzie obowiązywać aż do skończenia świata; co więcej, można powiedzieć, że całe Prawo nadal obowiązuje, lecz zmienia się jego interpretacja. Mianowicie nie obowiązuje wykładnia Prawa proponowana przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Sprawiedliwość tych, którzy wchodzą do królestwa Bożego, musi być większa od sprawiedliwości uczonych w Piśmie i faryzeuszy (por. Mt 5:20). 18. W relacji Łukasza stanowisko Jezusa w kwestii nierozerwalności małżeństwa jest jednoznaczne: kto oddala swoją żonę; a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; również oddalona niewiasta gdy usiłuje wstąpić w nowy związek małżeński, popełnia cudzołóstwo. A więc nie ma żadnych wyjątków, żadnych klauzul w rodzaju tych, które sprawiają tak wiele kłopotów przy interpretacji paralelnego tekstu Mateusza (Mt 5:32; 19:9). 19–21. Opowiadanie o bogaczu i Łazarzu, podobnie jak historię o marnotrawnym synu, podaje tylko Łukasz. Jest to plastyczne wezwanie grzeszników do opamiętania się i pokuty, póki jeszcze istnieje możność po temu. Jest to także przestroga przed niewłaściwym, bezdusznie egoistycznym używaniem bogactw tego świata. Bohaterami opowiadania są dwaj ludzie: jeden bogaty – Ewangelista nie podał jego imienia – strojący się w najcenniejsze szaty i oddający się co dzień rozkoszom tego życia; drugi imieniem Łazarz – przedstawiał pod każdym względem skrajne przeciwieństwo bogacza: nie miał własnego domu, leżał na pół nagi u bramy pałacu owego bogatego człowieka i znajdował współczucie jedynie u psów, nierozumnych zwierząt, które przychodziły i lizały jego okryte wrzodami ciało, sprawiając mu przez to niewątpliwą ulgę. 22–24. Śmierć bogacza i Łazarza kończy pierwszy akt tego dramatycznego opowiadania. Nie kończy się jednak istnienie jego bohaterów: bogacz został pogrzebany – najprawdopodobniej z wystawnością stosowną do jego bogactw – gdy tymczasem o złożeniu do grobu Łazarza nie ma nawet najmniejszej wzmianki. Lecz zaraz potem bogacz znalazł się w Otchłani, gdzie cierpiał straszne męki. Jego cierpienia potęgowało jeszcze to, że widział z dala Łazarza, który po swej śmierci został przeniesiony na łono Abrahama, gdzie zażywał niewymownego szczęścia. Wzmianka o łonie Abrahama to także aluzja do uczty niebieskiej – pozycja półleżąca ucztujących. 25–26. Sytuacja odmieniła się więc diametralnie: teraz ucztuje i to w otoczeniu całego dworu niebieskiego Łazarz, ten, który za życia ziemskiego nie był chyba nigdy na żadnej uczcie. Świadkiem rozkoszy Łazarza jest obecnie bogacz. Jak kiedyś Łazarz, tak teraz on błaga o miłosierdzie. Jego prośba jest bardzo skromna: niech Łazarz umoczy swój palec, przyjdzie i przynajmniej zwilży mu język. Pragnienie w ogniu Otchłani staje się nie do zniesienia. Prosi o tak niewiele. A jednak prośba jego nie będzie wysłuchana. Był może nieczuły kiedyś na podobne wołanie innych, musi teraz za to cierpieć. Jedyny wyraźny zarzut jaki można wyczytać jest ten, że za swoje uznawał tylko doczesne dobra, a teraz jest pozbawiony prawdziwych, wiecznie trwałych. Zresztą jest jeszcze inny powód tego, że Łazarz nie może mu sprawić ulgi: oto między nim a Łazarzem istnieje przepaść, której nikt nie może przebyć. 27–29. Wtedy potępiony bogacz prosił o wysłanie Łazarza na ziemię, by sprowadził on ze złej drogi pięciu pozostałych przy życiu braci bogacza. Jeśli bowiem nikt ich nie upomni, będą kiedyś skazani na niewątpliwie takie same cierpienia. Ale i ta prośba nie została wysłuchana. Są już bowiem wysłannicy Boży na ziemi i oni to właśnie bez przerwy nawołują ludzi do pokuty. 30–31. Lecz cierpiący bogacz nastawał dalej. Prosił natarczywie o posłanie do swoich braci kogoś z zaświatów. Takiego wysłannika z pewnością usłuchaliby jego bracia. Ale na to otrzymał odpowiedź następującą: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. Na tym zakończył się dialog bogacza z Abrahamem. Za późno na wszystko. Złe użycie pieniądza, egoizm, bezduszność doprowadziły do tragedii, której już nikt i nic nie zdoła ani odwołać, ani złagodzić. 17:1–2. Przestrogi przed zgorszeniem podają wszyscy trzej synoptycy, ale każdy w nieco odmiennej formie. Łukasz zaznacza – czego nie czynią pozostali dwaj synoptycy – że słuchaczami tych przestróg byli uczniowie Jezusa. Wszyscy trzej natomiast mówią o tym, że zgorszenia muszą przyjść, lecz biada tym, którzy spowodują w sposób bezpośredni ich przyjście; wszyscy trzej dają do zrozumienia, iż gorszyciele maluczkich na pewno nie wejdą do królestwa niebieskiego, i stwierdzają, iż lepiej by było, gdyby ich zatopiono w głębinach morskich. Maluczcy – to ubodzy, niewykształceni, w ogóle nic nie znaczący w oczach tego świata. Właśnie w maluczkich tego świata od początku w sposób szczególny upodobał sobie Bóg i ich kazał otaczać szczególną troską (Jk 2:2–5; Mt 18:6.10.14). Dlatego za wyrządzanie im zwłaszcza duchowej krzywdy przewiduje Jezus takie surowe kary. Końcową uwagę, skierowaną do uczniów: Uważajcie na siebie, podaje już tylko Łukasz. Wynika z tego, że grzechem szczególnie ciężkim byłoby spowodowane przez uczniów zgorszenie tych, którzy byli przedmiotem wyjątkowego upodobania Bożego. 3–4. Instrukcje w sprawie przebaczania uraz podają Mateusz i Łukasz, przy czym ten ostatni w postaci bardzo skróconej: błądzącego należy upomnieć, a gdyby okazał skruchę, trzeba mu przebaczyć; trzeba ten akt miłosierdzia powtórzyć choćby siedem razy na dzień, jeśliby bliźni o to prosił, za każdym razem przyznając się do winy. Chrześcijanie są bowiem dla siebie braćmi, a oto jak powinni odnosić się do siebie bracia nawet według wskazań ST: Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata. Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu. Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego (Kpł 19:17 n). 5–6. Prośbę Apostołów o przymnożenie im wiary podaje tylko Łukasz. Silna wiara niezbędna jest po to, by można było wypełnić wymagania, jakie Jezus stawiał przed ludźmi w ogóle, a przed Apostołami w szczególności. Odpowiedź Jezusa na tę prośbę była trochę zaskakująca: oświadczając, że nawet odrobina, tak mała jak przysłowiowe ziarno gorczycy (Mk 4:31), prawdziwie silnej wiary może zdziałać wszystko – obrazem tej mocy jest wyrwanie z korzeniami drzewa morwowego, które potrafi przetrwać na jednym miejscu około 600 lat – stwierdzał Jezus to, o czym Apostołowie dobrze wiedzieli. Właśnie dlatego prosili o przymnożenie wiary, ponieważ rozumieli, czego można dzięki silnej wierze dokonać. 7–10. Lecz Jezus tylko pozornie pozostawił bez odpowiedzi prośbę Apostołów. Po stwierdzeniu niezwykłej mocy każdej prawdziwej wiary podał Zbawiciel kilka wskazań dotyczących istoty pokornego służenia. Kto służy z prawdziwą pokorą, podobny jest do sługi, który nie ma swemu panu za złe tego, że po całym dniu pracy nie jest zaraz zapraszany do stołu, ale wpierw przygotuje mu posiłek i posługuje cierpliwie, aż on zaspokoi swój głód; nie skarży się na to, że jego pan nie dziękuje mu za usługę. Takimi powinni być Apostołowie. Nie domagając się żadnej, rzekomo należnej im za ich pracę zapłaty, powinni posiadać świadomość tego, że są tylko nieużytecznymi sługami; że do nich należy jedynie wypełnianie tego, co im nakaże Pan. Chodzi tu, co prawda, o stosunek człowieka do Boga, od którego nic nam się nie należy, ale przecież wiara właściwie pojęta wyznacza właśnie postawę człowieka względem Boga. 11–12. Spoza materiału dydaktycznego Ewangelii Łukasza wyłania się co chwila motyw zdecydowanego zbliżania się Jezusa do Jerozolimy. Fragment owej podróży ukazuje również tekst Łk 17:11–19. Przy innej okazji była już mowa o przepisach prawnych, regulujących kontakty ludzi zdrowych z trędowatymi (zob. komentarz do Mt 8:1–4). Ogólna treść tych przepisów wykluczała właściwie wszelką styczność z ludźmi zdrowymi do chwili urzędowego stwierdzenia przez kapłana, że człowiek trędowaty został oczyszczony. Do tego momentu pojawienie się trędowatych w miastach, w osiedlach lub jakichkolwiek skupiskach ludzi zdrowych było surowo zabronione. 13. Lecz mógłby ktoś zapytać: Skąd wzięło się nagle aż dziesięciu trędowatych? Może zgromadziła ich wspólna niedola i ta sama niemożność skontaktowania się ze zdrowymi ludźmi? A może zbiegli się przypadkiem, słysząc każdy w miejscu swego pobytu, że oto będzie przechodził Jezus-Cudotwórca? Ich wiara w Chrystusową zdolność czynienia cudów daje się wyczytać nade wszystko z przekonania, które towarzyszy ich prośbie o zmiłowanie: Mistrzu, ulituj się nad nami! Zresztą były jeszcze i inne dowody ich zaufania do Jezusa. Powiemy o nich za chwilę. 14–16. Polecenie przedstawienia się kapłanom (Kpł 13:49 n; Kpł 14:2 n) przy innym opisie uleczenia trędowatych (Mk 1:41–44) następowało po samym uzdrowieniu; w Ewangelii Łukasza trędowaci udali się jeszcze jako chorzy do kapłanów. Zostali uleczeni w drodze. Ich powrót do zdrowia był więc w pewnym sensie uzależniony od zaufania poleceniu, które wydał Jezus. Trudno zresztą zrozumieć, jak Samarytanin, podwójnie nieszczęśliwy: przez swoje pochodzenie i słabość ciała, znalazł się wśród Żydów. Cierpienie, nędza fizyczna od najdawniejszych czasów zacierały – jak widać – różnice narodowościowe i pozwalały zapominać na jakiś czas o nawet wiekowych nienawiściach. 17–18. Perykopa mówi między innymi – lub może przede wszystkim – o wrażliwości Boga na wdzięczność ludzką. Stąd ciężar znaczeniowy całego opowiadania znajduje się nie w fakcie uzdrowienia dziesięciu trędowatych. Należy dopatrywać się go w postawie Samarytanina, który dziękując Jezusowi miał zawstydzić Izraelitów, nie poczuwających się do wdzięczności. Pan Bóg pragnie, by Mu dziękowano. Specjalne i ustawicznie trwające dziękowanie należy się Bogu za dar życia. O postawionym tu za przykład Samarytaninie jest powiedziane, że wrócił i dał chwałę Bogu. Składanie Bogu chwały ze strony człowieka suponuje zawsze dwa akty: prawdziwą skruchę i całkowite oddanie się do Jego dyspozycji. Oto dlaczego chwała, którą Bogu składamy, przynosi korzyść w pierwszym rzędzie człowiekowi: skrucha zapewnia zbawienie, opieka Boża zaś chroni przed wszelkimi nieszczęściami. Człowiek ma się zdobywać ciągle na swoistą wdzięczność metafizyczną. Jeżeli bowiem każde istnienie jest wyrazem dobroci Bożej, to o ile bardziej o dobroci Boga świadczy ten rodzaj egzystencji, którym został obdarzony człowiek. Dziękujemy Bogu za to, że jesteśmy. Pan Bóg zapragnął nas swą odwieczną wolą stwórczą, i oto istniejemy. Wielka to rzecz być chcianym przez Boga samego. 19. Wiara jest warunkiem prawie wszystkich uzdrowień ewangelicznych. Pochwalał ją Jezus, kiedy się przejawiała we wszystkich innych okolicznościach. W przypadku Samarytanina zasługiwała ona na tym większe uznanie, że człowiek ten, nie należąc do narodu wybranego, nawet według własnego przekonania miał niewielkie szansę, aby był wysłuchany przez Jezusa. 20–21. Króciutki dialog Jezusa z faryzeuszami posiada wielkie znaczenie dla lepszego zrozumienia istoty królestwa Bożego. Na pytanie faryzeuszy, kiedy przyjdzie królestwo Boże – pytanie to niepokoiło od dawna wszystkich bez wyjątku Izraelitów – Jezus odpowiedział: Królestwo Boże nie przyjdzie w sposób dostrzegalny… Bo królestwo Boże pośród was jest. Wynika z tego, że obraz królestwa Bożego, jaki mają w swej świadomości faryzeusze, jest zupełnie inny od Chrystusowej koncepcji tegoż królestwa. Królestwo, o którego przyjściu mówi Jezus, nie jest z tego świata (Jan 18:36), nie oznacza żadnej materialnej potęgi; jest we wnętrzu poszczególnych ludzi, w ich nowym sposobie myślenia, odczuwania i życia. Wskutek tego, że przebywa w nich i działa na swój sposób Duch Święty. 22–25. Z wielkiej mowy eschatologicznej Jezusa, zajmującej w Ewangelii Mateusza cały dwudziesty czwarty rozdział, a u Marka trzynasty, Łukasz zachował tylko niektóre fragmenty, komponując z nich własny obraz dnia Syna Człowieczego. Poza tym są w tym obrazie pewne elementy nowe, nie spotykane w tradycji, którą utrwala Mateusz. I tak np. według Łukasza, Jezus mówi, iż przyjdzie kiedyś taka chwila, że uczniowie zapragną zobaczyć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, ale nie zobaczą. Powód tego pragnienia został podany nieco dalej; oto przyjdzie czas tak wielkiego ucisku, że ludzie, doprowadzeni do granic wytrzymałości, będą wzdychać choćby do jednej chwili ulgi. 26–30. Pojawienie się Syna Człowieczego z pewnością wszystkim sprawiłoby ulgę. Dlatego też będą się mnożyły pogłoski o Jego rzekomym zbliżaniu się. Będą to jednak fałszywe wieści. Nikt nie zna czasu przyjścia Syna Człowieczego. Jego pojawienie się będzie podobne do błyskawicy na niebie. Ludzie będą się oddawać swoim najzwyklejszym zajęciom – będą jeść, pić, żenić się, wychodzić za mąż, kupować, sprzedawać, sadzić, budować – i wtedy właśnie przyjdzie Syn Człowieczy tak nieoczekiwanie, jak niespodziewanie deszcz ognia i siarki spadł kiedyś na mieszkańców Sodomy. 31–32. Nikt więc nie wie, kiedy przyjdzie Syn Człowieczy. Jedno co można przewidzieć to właśnie to, że Syn Człowieczy nim się pojawi ponownie na ziemi, musi najpierw wiele wycierpieć i być odrzuconym przez naród wybrany. 33. Syn Człowieczy przyjdzie ponownie po to, aby definitywnie rozsądzić ludzkie sprawy. Wobec nadchodzącego sądu wszystko okaże się mało ważne; nic nie będzie już warte zabiegów ani jakiejkolwiek troski – rzeczy zostawione w mieszkaniu, dom cały i rodzina znajdująca się gdzieś daleko. Za niczym nie należy się już oglądać wstecz, żeby nas nie spotkało nieszczęście, przypominające śmierć żony Lota, która unosząc darowane jej przez Boga życie uległa pokusie obejrzenia się w stronę płonącej Sodomy i za karę zamieniła się w słup soli (Rdz 19:26), który jak to mówi Księga Mądrości, pozostał na zawsze pomnikiem niewierności tej kobiety (10:7). Ważny będzie tylko Pan. Nim tylko warto będzie się zajmować. 34–36. Otóż Chrystus pragnie, żeby eschatologiczną postawę zachowywali chrześcijanie przez całe swe życie; żeby troskę o życie wieczne przedkładali ponad wszystkie sprawy doczesne, bo kto będzie się starał zachować za wszelką cenę życie doczesne, ten straci życie wieczne. Według dość rozpowszechnionych przekonań żydowskich ponowne przyjście Chrystusa będzie miało miejsce w noc paschalną. Zaraz też rozpocznie się sąd polegający przede wszystkim na bezwzględnym oddzieleniu sprawiedliwych od niesprawiedliwych. Dwaj ludzie oddani tym samym zajęciom, ale w różny sposób: jeden z myślą o Panu, drugi tylko o sprawach tego świata; teraz jeden będzie wzięty do Pana, drugi zostanie przeznaczony na wieczną zagładę. 37. Współczesnych Jezusowi ludzi interesowało nie tylko to, kiedy przyjdzie Syn Człowieczy, lecz także kwestia, gdzie odbędzie się ów straszny sąd ostateczny. Chrystus udziela na to pytanie odpowiedzi dość obrazowej: jeżeli widać gdzieś stado sępów, to można przypuszczać, że w pobliżu znajduje się padlina. Otóż sąd odbywa się tam – i to już teraz – gdzie są grzesznicy. Sprawiedliwi nie boją się sądu, po ich dusze nie przylecą sępy, zwiastuny potępienia wiecznego. 18:1. Osiemnasty rozdział Ewangelii Łukasza zawiera między innymi dwie przypowieści, którymi Chrystus zilustrował zasadnicze przymioty modlitwy, tj. wytrwałość i ufność. 2–3. Przypowieść o niegodziwym sędzi przedstawia wytrwałość człowieka na modlitwie. Nagabywany wielokrotnie i natarczywie przez pewną wdowę sędzia niegodziwy czyni w końcu zadość jej prośbie, lecz tylko dlatego, by się uwolnić od jej nalegań. Niegodziwego sędziego przedstawia Łukasz jako tego, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. Jest to najbardziej autentyczna charakterystyka człowieka złego. Został określony dosadnie jego stosunek do Boga i do ludzi. Nie bać się Boga – to znaczy być pozbawionym z własnej winy jakichkolwiek związków z Bogiem. Pan Bóg, Jego wielkość, tak wtedy, gdy karze, jak i wtedy, kiedy nagradza, nie jest dla złego sędziego motywem postępowania. Świadomie ignoruje istnienie Boga, chełpi się tym nawet, mówiąc: Chociaż Boga się nie boję. 4–6. Drugim rysem charakterystycznym owego człowieka, nie bojącego się Boga, jest jego wygodnictwo; jeżeli ustąpił wdowie, to tylko dlatego, żeby go więcej nie nachodziła, żeby go zostawiła w pokoju albo żeby mu nie powiedziała czegoś niestosownego. Nie chce zdobyć się na żadną ofiarę, służy jedynie sobie. Sędzia ów grzeszy także przeciwko sprawiedliwości, której miał służyć. Jego zawodowym obowiązkiem było bronić uciśnionych. Tekst nie mówi tego wyraźnie, lecz mamy chyba prawo przypuszczać, że wdowa prawdopodobnie była pozbawiona środków materialnych, przy pomocy których mogłaby opłacić urzędowe czynności sędziego. Może to właśnie było powodem głównym oporów z jego strony. I tak wskutek nieludzkiej postawy sędziego uboga wdowa narażona była na znoszenie niesprawiedliwości dłużej niż to było konieczne. A oto, co już Prawo Mojżeszowe mówiło o tak niegodziwych stróżach ładu społecznego: Przeklęty, kto łamie prawo obcokrajowca, sieroty i wdowy (Pwt 27:19). 7–8. W całym opowiadaniu mamy do czynienia z często spotykaną już argumentacją a minore ad maius: jeżeli nawet tak niegodziwy sędzia wysłuchał natarczywej prośby, to czyż można nawet przypuszczać, żeby nie wysłuchał podobnej modlitwy Pan Bóg? Na pewno weźmie w obronę uciśnionych, którzy zwrócą się do Niego o pomoc. Na zakończenie przypowieści znów wraca Ewangelista do tematu ponownego przyjścia Syna Człowieczego w roli najwyższego sędziego. Lecz wynik sądu zależy od tego, czy ludzie będą jeszcze mieli wiarę, gdy przyjdzie Syn Człowieczy? Będą bowiem poddani tylu próbom; czy przejdą przez wszystkie zwycięsko? 9. Przypowieść o faryzeuszu i celniku podaje nie tyle przykłady dobrej i złej modlitwy, ile raczej obrazuje prawdziwą i fałszywą pobożność w czasie modlitwy. 10. Nawet z ksiąg Pisma Świętego NT dowiadujemy się, że istniał w świątyni jerozolimskiej swoisty porządek nabożeństw (Łk 1:10; Dz 3:1). Niezależnie od tego zbierano się co dzień na poranne i wieczorne składanie ofiar (por. Wj 29:38–42; Kpł 6:2; Lb 28:3–8). Poza tym o każdej porze dnia można było wejść do świątyni, tak jak to uczynili dwaj ludzie z omawianej perykopy. Faryzeusz i celnik – to przedstawiciele dwu skrajnie różnych warstw społecznych Izraela. Pierwszy reprezentował pobożność czysto legalistyczną, opartą na zewnętrznych uczynkach, drugi stykając się co dzień ze wszystkim, co było w przekonaniu faryzeuszy najbardziej nieczyste, uchodził za symbol wszelkiego zła moralnego. 11–12. Są to słowa świadczące o wielkim upodobaniu, jakie ktoś znajduje w samym sobie. Mówiąc Boże, dziękuję Ci, faryzeusz współradował się z własnym „ja”. Swym zachowaniem się reprezentował ten rodzaj religijności, która czyni Boga dłużnikiem ludzi. Był zatroskany przede wszystkim o to, żeby żaden z jego uczynków nie uszedł uwagi Boga. Stąd cała owa lista ludzkich „dobrodziejstw” Bogu wyświadczonych. Wśród „dobrych uczynków” faryzeusza były wspomniane dwukrotne w ciągu tygodnia posty. Prócz wielkiego dnia postu w Dniu Przebłagania (jom kippur) (Kpł 16:29; 23:27; Lb 29:7), istniał wśród faryzeuszy zwyczaj przestrzegania postu w poniedziałek i czwartek: na uczczenie wejścia Mojżesza na górę Synaj w czwartek i na pamiątkę zejścia z niej w poniedziałek. Prawo nakazywało składać dziesięcinę jedynie ze zwierząt i płodów ziemi (Kpł 27:30; Pwt 14:22 n). Jednakże faryzeusz z przypowieści Jezusa daje dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywa, nawet z mięty i ruty, i wszelkiej jarzyny – jak to wypomina Jezus na innym miejscu innym faryzeuszom (Łk 11:42). Faryzeusz, aby uwydatnić swoją wielkość, porównuje się z innymi ludźmi. Nie czyni źle jak inni. 13. Celnikowi natomiast nie są potrzebne żadne zestawienia. Sam dostrzega dostatecznie jasno swoją ludzką nędzę. Wyznaje pokornie, iż wszyscy ludzie są dłużnikami Boga. W modlitwie faryzeusza człowiek był jej ośrodkiem i głównym przedmiotem całej ascetycznej troski, celnik zaś uznaje wielkość Boga i przyznaje się do swej marności ludzkiej. Wzmianka o tym, że celnik stał z daleka, nie jest również pozbawiona teologicznej treści. Odległość, dystans, dalekość – to obrazy biblijne, ilustrujące skutki każdego grzechu. Pierwszy człowiek uświadomiwszy sobie, że złamał Prawo Boże, również skrył się przed Bogiem; odszedł od Niego (Rdz 3:8.23 n). Poczucie odległości, co więcej, nawet konieczność odejścia od Boga jest zjawiskiem psychicznie bardzo typowym dla człowieka, który popełnił grzech i postanawia trwać nadal w jego skutkach. Stojąc z daleka celnik tym samym dawał wyraz przekonaniu, że jest grzesznikiem. Bicie się w piersi jest dość znamienne dla samego pojęcia grzechu i w ogóle braku miłości. Zamarłe wskutek grzechu serce ma być owymi uderzeniami znowu pobudzone do życia lub karane przez samego winowajcę. Pan Bóg bowiem kocha nas zawsze z jednakową mocą, tylko człowiek nie jest w stanie odczuwać owej miłości, jest umarły dla miłości Bożej. Trzeba ponownie ożywić serce ludzkie, iżby mogło odbierać sygnały miłości Bożej trzeba wprzód siebie skarcić przez żal. 14. Chrystus Pan opowiedział się zdecydowanie po stronie celnika. On poszedł do domu usprawiedliwiony. Tak więc pokorną prośbę o odpuszczenie grzechów przedkłada Bóg ponad skrupulatne przestrzeganie przepisów Prawa. Mimo że w. 14 stwierdza: Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony, to przecież warto zauważyć, że celnik nie tyle się uniżał, co raczej był po prostu wobec Boga Jego stworzeniem świadomym zależności od Boga. Faryzeusz swoją postawą pokazał, jaki nie powinien być człowiek jako stworzenie Boże, celnik zaś – jak trzeba się zachować, żeby zasługiwać w pełni na miano stworzenia Bożego. 15–17. Opis spotkania Jezusa z dziećmi powtórzył Łukasz dosłownie za Markiem (Mk 10:13–16; por. Mt 19:13– 15), pomijając jedynie wzmiankę o tym, że Jezus oburzył się na uczniów, gdy nie dopuszczali do Niego dzieci. Odnajdujemy natomiast wszędzie to samo zapewnienie, że do takich jak dzieci należy królestwo Boże i że jeśli się ktoś nie stanie jak dziecko, nie wejdzie do tego królestwa. 18–20. Wszyscy trzej synoptycy podają opowiadanie o bogatym młodzieńcu (por. Mt 19:16–22; Mk 10:17–22). Zresztą młodzieńcem nazywa bohatera opowieści tylko Mateusz. Według Łukasza był to jakiś dostojnik. Być może chodzi tu o pewien retusz stylistyczno-rzeczowy: wielkie bogactwa w posiadaniu dostojnika są czymś bardziej naturalnym. U wszystkich trzech synoptyków bogaty człowiek nazywa Jezusa „Nauczycielem dobrym”, a Jezus, znów jednakowo we wszystkich trzech relacjach, poprawiając go wyjaśnia, że dobry jest tylko Bóg. Korygując pytanie młodzieńca Jezus jakby wskazuje mu, gdzie i przy kim powinien szukać zbawienia. Powinien się skoncentrować tylko i wyłącznie na Bogu, w Nim widzieć najwyższego, najbardziej autorytatywnego i najlepszego nauczyciela. Jego właśnie reprezentuje Jezus, Syn Boży. Nie jest wykluczone, że równocześnie chce Jezus zwrócić owemu młodzieńcowi uwagę na niewłaściwość posługiwania się jakimkolwiek pochlebstwem. 21–23. Identyczny jest również dalszy ciąg opowiadania: bogaty człowiek oświadcza, że przestrzegał od młodości wszystkich przykazań, w odpowiedzi zaś Jezus doradza mu, aby sprzedał całą majętność, rozdał pieniądze ubogim i poszedł za Nim. W odróżnieniu od Mateusza i Marka Łukasz nie mówi, że człowiek ów odszedł, nie posłuchawszy rady Jezusa. Łukasz ogranicza się do stwierdzenia, że się zasmucił, gdyż był bardzo bogaty. 24–27. Do tego smutku nawiązuje autor trzeciej Ewangelii, łącząc z kontekstem poprzedzającym następujące bezpośrednio potem przestrogi co do bogactwa i ubóstwa. Przestrogi zaczynają się od stwierdzenia, że bogaczom trudno wejść do królestwa Bożego. Zarówno to stwierdzenie, jak analogia do wielbłąda przeciskającego się przed ucho igielne oraz następujący bezpośrednio potem dialog Jezusa ze słuchaczami tych pouczeń Łukasz powtarza w brzmieniu identycznym za Mateuszem (Mt 19:24 por. komentarz) i Markiem (Mk 10:25 por. komentarz ). 28–30. Dialog kończy się wystąpieniem Piotra, który pyta Jezusa, jaka nagroda czeka ich za to, że opuścili wszystko i poszli za Nim. Odpowiedź Jezusa Łukasz nieco skraca, opuszczając całą ową kłopotliwą listę dóbr doczesnych: domy, braci, siostry i matki, dzieci i pola (Mt 19:29; Mk 10:29) – przez co jego tekst staje się bardziej zrozumiały, choć właśnie wskutek tego, być może, mniej oryginalny. W relacji Łukasza Jezus ogranicza się do oświadczenia, że każdy, kto dla królestwa Bożego opuszcza wszystko, co ma, otrzyma daleko więcej teraz i życie wieczne w przyszłości. Dodaje jednak „żonę”, co jest aluzją do praktykowanego już wówczas dobrowolnego celibatu. 31–33. W słowach zapowiedzi męki łatwo dostrzec, jeśli nie wyraźne cytaty z Iz 52:13 –53:12, to przynajmniej niewątpliwą aluzję do pieśni o Słudze Cierpiącym. Według Ewangelii Łukasza tę zapowiedź męki Jezusa poprzedziły już inne przepowiednie (Łk 9:22–44; 17:25). W każdej z nich dorzucał Jezus jakieś nowe szczegóły swoich przyszłych cierpień. Ostatnia zapowiedź męki jest wyjątkowo realistyczna. Znajduje się w niej też po raz pierwszy wzmianka o tym, że Jezus będzie wydany w ręce pogan, oraz zapewnienie, że Ukrzyżowany zmartwychwstanie dnia trzeciego. Wizja historii Wielkiego Tygodnia była jednak zupełnie niezrozumiała dla Apostołów. 34. Powodem niezrozumienia tego, co Jezus mówił, było powszechne, obejmujące zapewne i uczniów Jezusa mniemanie, że Mesjasz przyjdzie jako triumfator przywracający wolność i potęgę Izraelowi. Mesjasz – to w pierwszym rzędzie wybawiciel polityczny i twórca dobrobytu materialnego. Postać Mesjasza cierpiącego była uczniom Jezusa obca tak samo, jak ogromnej większości ówczesnych Żydów. Słowa zapowiedzi męki i śmierci Jezusa zrozumieją oni w pełni dopiero po zmartwychwstaniu Zbawiciela, zgodnie ze świadectwem samych Ewangelistów. Oto, co czytamy np. u św. Jana: Z początku Jego uczniowie nie zrozumieli tego. Ale gdy Jezus został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili (Jan 12:16). 35. Brak w Ewangelii Łukasza bliższych danych, wskazujących na to, że Jezus ruszył w drogę do Perei. Być może jednak (zob. Łk 17:11), że zeszedł w dolinę Jordanu pomiędzy Galileją a Samarią i przez Beisan zmierzał dalej na południe w stronę Jerycha. Ani imienia, ani powodu kalectwa człowieka żebrzącego Łukasz nie podaje (por. Mt 9:27–31; 20:29–34; Mk 10:46–52). 36. Bramy do dawnych miast – podobnie jak dziś główne rogatki miejskie – dawały szansę spotkania tam właśnie stosunkowo największej ilości ludzi, z czym wiązała się też realna nadzieja otrzymania jakiegoś wsparcia. Pytanie niewidomego o powód „przeciągania tłumu” jest bardziej uzasadnione przy założeniu, że opisana scena rozgrywa się u wejścia do miasta. Przy wyjściu z miasta rzecz byłaby trochę mniej naturalna. 37–39. Określenie Jezus z Nazaretu u Łukasza szczególnie często występuje w Dziejach Apostolskich. W świadomości niewidomego to określenie kojarzy się z ideą Mesjasza i dlatego zwraca się on do Jezusa słowami: Jezusie, Synu Dawida. Słowa te wypowiada z przejęciem aż dwa razy, co przypomina trochę okrzyki tłumu podczas tryumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, kiedy to Chrystus jest również obwoływany Synem Dawida (Mt 21:9). 40–43. Wytrwałość proszącego o zmiłowanie została wynagrodzona. Jeszcze tylko jedno pytanie rzucone po to, by niewidomy wyraźnie mógł zamanifestować swoją wiarę, i za chwilę mocą jednego słowa Przejrzyj! niewidomy odzyskuje wzrok. Wiara, o której tu mowa, to nie tyle może teologiczna cnota wiary, ile raczej niezłomne przeświadczenie człowieka nieszczęśliwego, że Jezus może go uleczyć. Słowa wielbiące Boga były ze strony uzdrowionego wyrazem jego prawdziwej wdzięczności, ze strony zaś przygodnie zebranych świadków – hołdem złożonym cudotwórczej mocy Boga, objawiającego się w Jezusie. 19:1–2. Opowiadanie o spotkaniu Jezusa z celnikiem Zacheuszem przekazuje tylko autor trzeciej Ewangelii. Zdarzenie miało miejsce w Jerychu, u którego bram Jezus uzdrowił niewidomego. Zacheusz jest przedstawiony jako człowiek zamożny i przełożony celników. Kim byli celnicy i jaką cieszyli się reputacją w ówczesnym świecie – wiadomo już z wyjaśnień odpowiednich fragmentów Ewangelii Mateusza (Mt 9:9–13; por. Łk 15:1 – z komentarzem). Dobrobyt Zacheusza również nie przysparzał mu sympatii u ludzi, a poza tym – według nauki Chrystusa – jego ewentualne wejście do królestwa Bożego czynił co najmniej tak trudnym, jak przejście wielbłąda przez ucho igielne. 3. Łukasz dorzucił także pewien szczegół dotyczący cech czysto zewnętrznych osoby Zacheusza: oto okazuje się, że był on bardzo niskiego wzrostu i wskutek tego właśnie nie mógł zobaczyć Jezusa, gdy wchodził On do Jerycha. Tłum był wielki i co chwila ktoś wyższy wzrostem przysłaniał mu Jego osobę. 4–5. Pragnąc jednak za wszelką cenę zobaczyć Chrystusa, wdrapał się na przydrożne drzewo, wskutek czego naraził się co prawda na drwiny, bo sytuacja była śmieszna – on, wszystkim znany dostojnik, na drzewie! – ale za to nie tylko zobaczył Jezusa, ale także został dostrzeżony przez Niego. 6–8. Co więcej, zobaczywszy go, Jezus kazał mu natychmiast zejść z drzewa, ponieważ jeszcze tego samego dnia zapragnął być gościem w jego domu. Zacheusz poczuł się niezwykle zaszczycony tą zapowiedzią: zeszedł z pośpiechem z sykomory i z wielką radością podejmował w swym domu Jezusa. Jednakże miano Jezusowi za złe to – nie po raz pierwszy zresztą – że udał się w gościnę do grzesznika (por. Łk 5:30; 15:2). Tymczasem Zacheusz okazał się stokroć bardziej otwartym na Dobrą Nowinę niż ci, którzy go uważali za grzesznika. Oto oświadczył publicznie, że połowę swojej majętności rozdaje ubogim – choć Prawo zobowiązywało go do restytucji zabranej własności z dodaniem jednej piątej (Lb 5:6 n) – a gdyby się zdarzyło, że ktoś zostałby przez niego skrzywdzony, gotów jest wynagrodzić krzywdę w czwórnasób, choć Prawem był zobowiązany do zwrotu jedynie 120% wartości nieuczciwie zdobytej rzeczy (por. Kpł 5:20–26). 9. Tę szczerość i dobrą wolę Zacheusza nagrodził Jezus nie lada pochwałą: Dziś – oświadczył Jezus – zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Owo dziś pojawia się już po raz drugi w opowiadaniu o spotkaniu Jezusa z Zacheuszem. Określenia tego nie należy wiązać z jednym konkretnym dniem; odnosi się ono do całej epoki zbawczego działania Chrystusa. Ważne znaczenie teologiczne posiada wzmianka o tym, że Zacheusz jest także potomkiem Abrahama. To polemiczne stwierdzenie ma obalić wprost bałwochwalczą wiarę Żydów w wyłączne ich pochodzenie od Abrahama: byli bowiem przekonani, że zostaną usprawiedliwieni już przez sam fakt pochodzenia od Abrahama. Z tym złudzeniem będzie się potem rozprawiał św. Paweł, poświęcając powyższemu zagadnieniu cały List do Galatów i znaczną część Listu do Rzymian. Potomkiem Abrahama jest każdy, kto żyje wiarą Abrahama. Otóż Zacheusz taką właśnie wiarę okazał Jezusowi jeszcze przed przyjęciem Go w swym własnym domu. 10. Opowiadanie o Zacheuszu kończy się stwierdzeniem, że Syn Człowieczy po to przyszedł na świat, aby szukać i zbawiać to, co zginęło. Dlatego przed wejściem do Jerycha przywrócił wzrok niewidomemu, a teraz przygarnął do siebie człowieka, którego uważano za publicznego grzesznika. 11. Zanotowana tylko przez Łukasza przypowieść o dziesięciu minach srebra nawiązuje być może do sytuacji historycznej, jaka zaistniała w niektórych częściach Palestyny za czasów Jezusa. Otóż po śmierci Heroda Wielkiego władzą po nim mieli się podzielić jego trzej synowie: Herod Antypas, Filip i Archelaos. Ten ostatni miał otrzymać w posiadanie Judeę, w której właśnie leżało Jerycho, oraz tytuł króla. Po jedno i drugie musiał się jednak zwrócić z prośbą do cesarza Augusta rezydującego w Rzymie. Kandydat na króla udał się do Rzymu, ale w ślad za nim ruszyła pięćdziesięcioosobowa delegacja szczerze nienawidzących Archelaosa mieszkańców Judei i ona to wymogła na cesarzu, że Archelaos nie otrzymał tytułu króla. 12–13. W przypowieści rzeczy mają się inaczej. Człowiek szlachetnego rodu właśnie otrzymuje królewską koronę – wiadomo jednak, że przypowieść tylko w niewielkim stopniu czyni aluzję do historycznej rzeczywistości. Chrystus, który jest alegorią owego człowieka szlachetnego rodu z przypowieści, też nie otrzymuje korony, co więcej, znalazłszy się w Jerozolimie nie tylko że nie otrzyma królestwa, ale znajdzie tam śmierć, gdyż Jego przyszli poddani nienawidzą Go bardziej niż mieszkańcy Judei Archelaosa. Odchodzi tedy Chrystus po swej śmierci do dalekiego kraju. Tam otrzyma koronę królewską i kiedyś wróci stamtąd, by zażądać rachunku strat i zysków od tych, którym powierzył pewne dobra. 14–21. Obowiązkiem obdarowanych było pomnożyć otrzymane pieniądze, a potem wszystko zwrócić panu. W przypowieści jest przedstawiony jego powrót i rozliczanie się ze sługami. Jeden z nich zarządzaną przez siebie sumę pomnożył dziesięciokrotnie, inny pięciokrotnie. Jednego i drugiego spotkały słowa uznania i nie byle jaka nagroda: oto stali się zarządcami jeden dziesięciu, inny pięciu miast. W ten sposób zostali dopuszczeni do udziału w królewskiej władzy ich pana. 22–24. Lecz był wśród obdarowanych i taki, który wcale nie powiększył powierzonej mu sumy pieniędzy w obawie – jak sam się potem tłumaczył, by mu ktoś czegoś nie skradł, nie zniszczył; czuł się przecież odpowiedzialny za to, czego stał się stróżem. Jednakże to tłumaczenie zostało odrzucone: powinien był zatroszczyć się o pomnożenie otrzymanych min właśnie dlatego, że poczuwał się do odpowiedzialności za nie, że bał się surowości swego pana. Opieszałość, lenistwo i lekkomyślność tego człowieka zostały ukarane: powierzony pieniądz zabrano mu i oddano go temu, który w wyniku umiejętnego i gorliwego gospodarowania jedną miną był teraz właścicielem aż dziesięciu min. 25–28. Tak będzie się rzecz miała w dzień ostateczny z naszymi dobrami duchowymi: kto je pomnoży, ten w nagrodę za gorliwość otrzyma jeszcze więcej. Porachuje się też Pan i z tymi, którzy byli Jego wyraźnymi przeciwnikami i nie chcieli dopuścić do tego, żeby był ich królem: każe ich stracić w swojej obecności. Tak więc znów wizja przyszłego sądu wysuwa się na plan pierwszy w nowotestamentowych zapowiedziach paruzji. 29–38. Opis tryumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy Łukasz powtarza dosłownie za Markiem. Jednakże w odróżnieniu od Marka, a zgodnie z wersją Mateusza zaznacza, że miejsce, z którego Jezus wysyłał swoich uczniów po oślątko uwiązane u drzewa w najbliższej wiosce, znajdowało się w pobliżu Betfage i Betanii. Nie ma u Łukasza – podobnie jak u Marka – żadnej wzmianki o oślicy, a zatem nie ma też problemu zasiadania na dwu zwierzętach równocześnie. Dorzuca natomiast Łukasz zwięzłą informację o cudach, których Bóg dokonał przez Jezusa i które stały się powodem chwalebnych okrzyków na cześć Jezusa wjeżdżającego uroczyście do Jerozolimy. 39–40. Wreszcie w zakończeniu swego opisu zamieszcza Łukasz szczegół, którego nie ma u żadnego z pozostałych Ewangelistów. Oto gdy tłumy entuzjastycznie witały Jezusa, faryzeusze poczęli się domagać, żeby Jezus nakazał – przynajmniej swoim uczniom – milczenie. Lecz Jezus oświadczył, że jeśliby uczniowie zamilkli, kamienie wołać będą. Tak więc Jezus nie tylko aprobował to, co w takim uniesieniu wypowiadały o Nim tłumy, lecz wyraźnie sobie życzył, niczego już nie ukrywając, żeby Go uważano za Króla, który przychodzi w imię Pańskie. Odpowiedź dana faryzeuszom jest wyrazem świadomości mesjańskiej Jezusa. 41–42. Chrystus zbliżał się do Jerozolimy od strony Betanii, schodząc po amfiteatralnym zboczu Góry Oliwnej. Od murów okalających świątynię, odbudowaną z przepychem przez Heroda, dzieliła Go już tylko dolina Cedronu. Chrystus zawsze poddawał się wzruszeniu, gdy patrzył na panoramę Jerozolimy, miasto Dawida i Salomona, święty gród proroków Izajasza, Jeremiasza i tylu innych wielkich mężów Izraela. W tym wypadku wzruszenie było tak wielkie, że łzy cisnęły się do oczu Zbawiciela, co miało się zdarzyć jeszcze jeden raz tylko w ciągu publicznej działalności Jezusa, tj. przy grobie Łazarza. Powodem płaczu Jezusa na pewno nie była wizja mającej wkrótce nastąpić męki. Chrystus nigdy nie płakał nad sobą. O łzy przyprawiał Jezusa upór mieszkańców Świętego Miasta. Były to łzy współczucia, przewidującego karę, jaka miała spaść na niezbożną Jerozolimę. Bezpośrednim powodem żalu Jezusa był fakt, że Jerozolima nie chciała przyjąć zapowiedzi mesjańskiego szczęścia, przedstawionego tu za pomocą obrazu idealnego pokoju (Iz 11:6 n; Oz 2:20 n). Chrystus ubolewa nad tym, że mieszkańcy Jerozolimy nie chcą zrozumieć sensu Bożych planów, wskutek czego nie widzą, jak wielkiego dobra pragnie Bóg i dla nich, i dla całej ludzkości. 43–44. Karą sprawiedliwie zasłużoną będzie kompletna ruina miasta, bo nie rozpoznało czasu nawiedzenia, tj. czasu dobrodziejstw Bożych i łaski. Przepowiednia sprawdziła się dokładnie: w r. 70 po Chr. Rzymianie – jak się dowiadujemy z relacji Józefa Flawiusza – otoczyli Jerozolimę, po 14 dniach obalili mur północny, w pięć dni później przebili mur zachodni, zdobyli twierdzę Antonia, a wkrótce potem wielki pożar ogarnął świątynię i całe miasto. 45. Troska Jezusa o miasto ograniczy się, w drugiej części perykopy, do najznakomitszej części tego miasta, tj. do świątyni. Opis wypędzania kupczących ze świątyni został przez Łukasza w dużej mierze skrócony. Wydarzenie to, zdaniem Ewangelisty, nie przedstawiało większego znaczenia dla odbiorców jego dzieła. 46. Cytując proroctwo Izajasza opuszcza Łukasz wzmiankę o wszystkich narodach (zob. Mk 11:17: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów), co jest dość trudne do zrozumienia, gdy ma się na uwadze uniwersalizm soteryjny trzeciej Ewangelii. Niewłaściwość czynu sprzedawców polegała na tym, że nie okazali miejscu świętemu należytego szacunku, a prócz tego uniemożliwiali pielgrzymom modlitewne skupienie i oddawanie czci Bogu. 47–48. Wrogość arcykapłanów, którzy czuli się jedynymi panami wszystkiego, co wypełniało świątynię, była do przewidzenia. Ich nienawiść do Jezusa wzrastała może i dlatego, że prosty lud był, jak się wydaje, po Jego stronie. Całe poprzednio opisane wydarzenie znacznie poderwało powagę arcykapłanów i przywódców ludu. Od tej pory nic już nie ułagodzi zawistnego gniewu nieprzyjaciół Jezusa. Tak więc Jerozolima, Miasto Święte Mesjasza, nie przyjęło Chrystusowej Ewangelii; co więcej, nawet świątynia, jedyny w mieście dom Boży, była zajęta na ludzkie sprawy. Nie było miejsca dla Boga ani w całym mieście, ani w Jego własnym domu. Oto dlaczego zapłonął Chrystus Pan świętym gniewem. Relacje trzech Synoptyków (Mt 21:12–13; Mk 11:15–19; Łk 19:45 n) o wypędzeniu kupczących ze świątyni nastręczają pewną trudność, gdy chodzi o zharmonizowanie ich pod względem kontekstu historycznego z opowiadaniem Jana. Autor czwartej Ewangelii umieszcza bowiem scenę na początku publicznego nauczania Jezusa, gdy tymczasem u Synoptyków wypędzenie kupczących ma miejsce przy okazji ostatniego przybycia Jezusa do Jerozolimy. Jakkolwiek by było, na pewno nie chodzi tu o relacje o dwu różnych wypędzeniach kupczących ze świątyni. Jan zdaje się mieć rację, umieszczając to wydarzenie na początku publicznej działalności Jezusa. Jest zresztą we wskazaniach chronologicznych bardziej dokładny od Synoptyków. Ale z drugiej strony miał swoje racje teologiczne, by to wydarzenie umieścić w serii „znaków”. Trudno przypuścić, by po takim fakcie władze świątyni tolerowały działalność publiczną Jezusa. Nadto wspomina o kilku podróżach Jezusa do Jerozolimy; mógł więc scenę wypędzenia kupczących powiązać z tą, której owo wydarzenie rzeczywiście towarzyszyło, czego nie mogli uczynić Synoptycy, wzmiankujący tylko jedną podróż Jezusa do Świętego Miasta. 20:1–8. Dialog Jezusa z arcykapłanami pragnącymi dowiedzieć się, skąd posiada Jezus władzę nauczania, referują wszyscy trzej Synoptycy (Mt 21:23–27 – zob. komentarz; Mk 11:27–33) w identyczny sposób: na postawione Jezusowi pytanie – ostatecznie miało ono na celu wydobycie od Niego stwierdzenia, czy jest Mesjaszem – nie otrzymali arcykapłani żadnej odpowiedzi, ponieważ sami nie chcieli czy nie mogli wyjaśnić, skąd pochodził i jakie miał znaczenie chrzest Jana. Od właściwego zrozumienia posłannictwa Janowego zależało pozytywne ustosunkowanie się do misji Jezusa. Jan przecież przygotowywał drogę Zbawicielowi. 9–16. Przypowieść o niegodziwych dzierżawcach winnicy również powtarza Łukasz prawie dosłownie za Markiem (Mk 12:1–12). Niewielkie rozbieżności sprowadzają się do następujących punktów: Łukasz skraca opis wyposażenia winnicy przez właściciela – zabezpieczanie winnicy płotem, okopanie, tłocznie, budowanie wieży – przed jego wyjazdem na długi czas; trzeci z kolei sługa, wysłany do niegodziwych dzierżawców, według Marka został zabity, według Łukasza tylko poraniony; o innych sługach, według Łukasza również pozabijanych, nie ma żadnej wzmianki po zapowiedzi kary, jaka spotka zabójców umiłowanego syna właściciela winnicy. Marek nie notuje żadnej reakcji słuchaczy, a Łukasz mówi, iż powiedzieli oni wtedy: Nigdy to się nie stanie. 17–19. Cytat Ps 118:22 jest nieco krótszy u Łukasza, lecz autor trzeciej Ewangelii dodaje przestrogę przed nieszczęściem, jakie spotka tego, kto upadnie na ów kamień lub na kogo ów kamień spadnie. Sens przypowieści jest bardzo oczywisty, jednakowy u wszystkich trzech synoptyków, bez retuszów, które by ukazywały tendencje specyficzne poszczególnych Ewangelistów. Uczeni w Piśmie i arcykapłani zrozumieli natychmiast, że to oni właśnie są niegodziwymi dzierżawcami winnicy. Dlatego zapragnęli dostać Go w swoje ręce i zgładzić; ale obawa przed ludem znów powstrzymała ich na jakiś czas. 20. Ale faryzeusze nie odstąpili od zamiaru zgładzenia Jezusa. Czekali tylko na stosowną chwilę, a przede wszystkim dokładali wielu starań, żeby skompromitować Jezusa wobec tłumów. 21–22. Ewentualną kompromitację Mistrza z Nazaretu miało na celu pytanie, czy wolno płacić podatek cesarzowi czy nie. Misję ludzi, którzy przyszli do Jezusa z owym podchwytliwym pytaniem wszyscy trzej synoptycy przedstawiają jednakowo (Mt 22:15–22 – zob. komentarz; Mk 12:13–17). Różnica – nie bez znaczenia – dotyczy grupy, którą reprezentowali wysłannicy: według Mateusza i Marka byli to faryzeusze i herodianie, Łukasz natomiast mówi, że byli to szpiedzy, którzy udawali pobożnych i mieli podchwycić Go w mowie, aby Go wydać zwierzchności i władzy namiestnika (Łk 20:20). 23–26. Mamy tu więc do czynienia z bezkompromisowym demaskowaniem przeciwników Jezusa, co jest szczególnie wymowne w relacji Łukasza, nazywanego przecież Ewangelistą dobroci i łagodności. I ta próba pochwycenia Jezusa za słowa zakończyła się porażką szpiegów wysłanych przez faryzeuszy i herodianów (por. Mt 22:15 n). Nie mogli podchwycić Go na słowie – notuje Łukasz. Zadziwieni Jego odpowiedzią, zamilkli. 27–40. Ale dalszych wysiłków nie zaniechano. Tym razem pojawiają się sami saduceusze, którzy odrzucali stanowczo naukę o zmartwychwstaniu ciał. Ci też nic nie osiągnęli. Wszyscy trzej synoptycy (Mt 22:23–33 – zob. komentarz; Mk 12:18–27) w identyczny sposób przedstawiają ich klęskę, przy czym Mateusz zaznacza, że odpowiedź Jezusa wywołała jeszcze większe uznanie dla Niego wśród tłumów, a Łukasz kończy swoją relację słowami następującymi: już o nic nie śmieli Go pytać. 41–44. Wtedy inicjatywę przejął Jezus: On zaczął pytać. Pierwsze pytanie brzmiało: Jak można twierdzić, że Mesjasz jest synem Dawida. Przecież sam Dawid nazywa Mesjasza swoim Panem. Wszyscy trzej synoptycy (zob. Mt 22:42–46 z komentarzem; Mk 12:35–37) zanotowali pytanie Jezusa, wszyscy pozostawili je bez odpowiedzi, ale u wszystkich samorzutnie nasuwa się tylko taka odpowiedź: Mesjasz jest Synem nie ludzkim, lecz Bożym. 45–47. Następne z kolei wystąpienie Jezusa skierowane jest zdecydowanie przeciwko faryzeuszom. Była to przestroga przed uczonymi w Piśmie, którzy swą obłudną pobożnością wprowadzali w błąd prostych ludzi, wyłudzając ostatni grosz nawet od wdów przysłowiowo zasługujących na wsparcie, a nie na wyzysk. W referowaniu tej przestrogi Łukasz trzyma się wiernie Marka, odchodząc razem z nim od tradycji reprezentowanej przez Mateusza, u którego znajduje się w tym miejscu, jak wiadomo, długa, pełna grozy mowa przeciwko uczonym w Piśmie i faryzeuszom (Mt 23:1–36). 21:1–4. Występująca w tej przestrodze wzmianka o wdowach była spowodowana, być może, tym, co się działo w obecności Jezusa i Jego uczniów: oto widziano, jak ludzie zamożni przychodzili i wrzucali – pewnie dość duże – ofiary do skarbony świątynnej. Lecz na pochwałę Jezusa zasłużyli sobie nie oni, tylko uboga wdowa, która podeszła i złożyła w ofierze dwa pieniążki, nie przedstawiające wielkiej wartości, lecz stanowiące cały jej majątek. Dała wszystko, co miała, a nie tylko to, co jej zbywało, jak owym bogaczom. Całkowicie zaufała Bogu i Jego dobroci w przekonaniu, że Bóg nie opuści jej w potrzebie (por. Mk 12:41–44). 5-7 Zapowiedź zburzenia świątyni jerozolimskiej zreferował Łukasz tak jak Marek (Mk 13:1–4), nieznacznie tylko skracając i gładząc literacko wersję autora drugiej Ewangelii. Wizja zniszczenia świątyni została spowodowana podziwem uczniów dla cennego materiału i samej konstrukcji świątyni. Przyjdzie czas, kiedy ani z tej świątyni, ani z całego miasta nie pozostanie kamień na kamieniu. 8–11. Wizja zniszczenia Jerozolimy w nauczaniu Jezusa kojarzy się zazwyczaj z cierpieniami, jakie miały poprzedzać koniec świata. Ten zaś kres stanowił niejako jedno wydarzenie w połączeniu z ponownym przyjściem Jezusa. O zjawach i znakach na niebie nic dokładniejszego niestety nie można powiedzieć. Niektórzy sądzą, że Łukasz czyni tu aluzję do tekstu z 2 Mch 5:2 n: Ukazywali się biegnący w powietrzu jeźdźcy ubrani w szaty haftowane złotem i uzbrojone wojsko, podzielone na kohorty, oddziały jeźdźców w bojowym szyku… 12–19. Tradycję tę w sposób jednolity przekazali wszyscy trzej synoptycy (Mt 24:9–14 – zob. komentarz; Mk 13:9–13), uwydatniając zwłaszcza prześladowania, jakie spadną na uczniów Jezusa za to tylko, że będą głosić Ewangelię. Lecz im przede wszystkim obiecuje Jezus szczególną pomoc swoją i nagrodę w życiu przyszłym. 20–21. W opisie samego oblężenia Jerozolimy na wstępie Łukasz jest nieco dokładniejszy od Mateusza (Mt 24:15–22) i Marka (Mk 13:14–32). I tak gdy ci ostatni, nawiązując do proroctwa Daniela (Dn 9:27), mówią o ohydzie spustoszenia, Łukasz, nie odwołując się do żadnego tekstu, przestrzega: Skoro zaś ujrzycie Jeruzalem otoczone przez wojska, wtedy wiedzcie, że jego spustoszenie jest bliskie. Potem jednak autor trzeciej Ewangelii dokonuje pewnych skrótów: Nie wspomina o tych, którzy znajdą się na dachu w momencie oblężenia; nie mówi nic o przebywających w tym czasie na roli, lecz ogólnie tylko nie każe wracać do miasta tym, którzy w chwili natarcia na ich domostwa będą się znajdowali poza miastem; nie zaleca modlitw i próśb o to, by ów koniec nie nastąpił podczas zimy. 22–23. Pod koniec natomiast podaje szczegół, który nie ma swego odpowiednika ani u Mateusza, ani u Marka. Oto najpierw oznajmia, że to, co spotka mieszkańców Jerozolimy i samo miasto, będzie wyrazem gniewu Bożego. Przedmiotem gniewu Bożego jest przede wszystkim naród wybrany. Powodem gniewu Bożego w ST są najczęściej odstępstwa Izraelitów od kultu Boga prawdziwego, sprzeniewierzenie się woli Jahwe (1 Sm 6:19; 15; 28:18; 2 Sm 6:7). Gniew Boży ustawał z chwilą gdy człowiek schodził ze złej drogi (Wj 34:6; Iz 48:9; Ps 103:9). Gniew Boży miał więc dla Izraela charakter zbawienny. Bóg gniewał się dlatego, żeby nawrócić Izraela. Lecz już w ST jest mowa o takim gniewie Bożym, którego nikt i nic nie będzie w stanie powstrzymać. O tym właśnie eschatologicznym zagniewaniu Boga mówi Jezus, snując przed swymi uczniami wizje zburzenia Jerozolimy i końca świata. 24. Inną odrębność Łukasza w stosunku do Mateusza i Marka stanowi wzmianka o śmierci mieszkańców Jerozolimy od miecza – najprawdopodobniej aluzja do Jr 20:4 – i o ich zesłaniu na wygnanie pomiędzy pogan oraz o deptaniu Świętego Miasta przez pogańskich najeźdźców (por. Dn 8:13). Wszystko to miało się już bardzo niedługo spełnić co do joty: po czteroletniej wojnie (r. 66–70) Jerozolima została zrównana z ziemią, prawie milion Żydów poległo, a około stu tysięcy – jeśli wierzyć Józefowi Flawiuszowi – poszło do niewoli. 25. Znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, huk morza – to wyrażenia spotykane dość często już w ST (Jr 4:23–26; Eze 32:7; Am 8:9; Mi 1:3–4; Jl 2:10; 3:4; Iz 13:9–10; 34:4) przy opisach interwencji Boga-Sędziego w ludzkie sprawy. Chrystus, a za Nim Ewangeliści posługują się językiem zrozumiałym dla ludzi im współczesnych. Obrazów tych nie należy więc pojmować zbyt dosłownie, choć z drugiej strony nie można też wykluczyć jakiegoś udziału całego wszechświata w przygotowaniu się na ponowne przyjście Jezusa (Rz 8:19–23). Czy można zatem utrzymywać na podstawie tego tekstu, że cały wszechświat będzie zniszczony ogniem lub przestanie istnieć wskutek nie znanego bliżej kataklizmu? Jest to tajemnica, której Pismo Święte nigdy – nawet w takich tekstach, jak 2 Pt 3:10 – nie wyjaśnia. Jedno można stwierdzić z całą pewnością: przyjdzie czas, że ciała niebieskie swoim wyglądem dadzą nam znać, iż obecny porządek rzeczy ma się ku końcowi. 26. Powodem przerażenia będą przede wszystkim zmiany zachodzące w świecie widzialnym i zagrażające w każdej chwili życiu człowieka. Z drugiej strony jednak przedmiotem bojaźni będzie także wizja ostatecznego sądu, o którym tyle razy mówili prorocy ST. Moce niebieskie – to nie duchy nieczyste ani aniołowie, tylko właśnie wspomniane na samym początku ciała niebieskie, jak słońce, księżyc i gwiazdy (por. Iz 34:4). 27. Pojawienie się w obłokach Syna Człowieczego jest niewątpliwym nawiązaniem do Dn 7:13–14, a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego… Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Obłoki są wspomniane w opisach prawie wszystkich teofanii zarówno w ST, jak i w NT. W paralelnym tekście Mateusza (Mt 24:30) znajdujemy wzmiankę o ukazaniu się na niebie znaku Syna Człowieczego. Według wielu Ojców Kościoła znak ten będzie miał kształt krzyża, z zawieszonym na nim Chrystusem. Zdaniem innych ma to być jeden ze znaków wspomnianych na początku tego fragmentu (Łk 21:25) Ewangelii, znak wyróżniający się wśród innych i zwiastujący niejako przyjście samego Chrystusa. Owego przyjścia Chrystusa nie należy pojmować symbolicznie w sensie Jego obecności w Kościele lub jako działalność Ducha Świętego, objawiającego swoją moc szczególną w rozszerzaniu się chrześcijaństwa. Jest to eschatologiczne przyjście Jezusa, na co wyraźnie wskazują paralelne teksty Mateusza (Mt 24:31) i Marka (Mk 13:27), przyjście nie dające się określić pod względem czasu, co sam Łukasz stwierdzi, mówiąc: Jak błyskawica, gdy zabłyśnie, jaśnieje od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego (Łk 17:24). 28. Jest to nawiązanie do sytuacji przedstawionej w Łk 21:20: Skoro zaś ujrzycie Jeruzalem otoczone przez wojska, wtedy wiedzcie, że jego spustoszenie jest bliskie. Zburzenie Jerozolimy ma oznaczać początek nowej epoki w dziejach powstającego chrześcijaństwa, które od tego czasu pocznie ogarniać swymi wpływami pogan. Stąd też wizja przyszłych ruin Jerozolimy nie powinna słuchaczy Jezusa przerażać, ale raczej napełniać otuchą: będą uwolnieni od przeszkód ze strony wrogiego Ewangelii judaizmu. Za tą interpretacją przemawia także Łk 21:32, w którym czytamy: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. Za niespełna czterdzieści lat – nie przeminęło więc jeszcze pokolenie współczesne Chrystusowi – miały się sprawdzić co do Jerozolimy słowa Chrystusa. Odkupienie, o którym tu mowa, oznacza przede wszystkim uwolnienie chrześcijan od prześladowań i wszelkiego rodzaju przeszkód stawianych Ewangelii Chrystusowej. Upadek Jerozolimy położy kres cierpieniom chrześcijan jerozolimskich. Tak więc dla nich zapowiedź zburzenia Jerozolimy była źródłem radości, niewiernych Żydów zaś słowa Chrystusa napawały uzasadnionym przerażeniem. W rzeczywistości wiele chrześcijańskich rodzin jeszcze przed rozpoczęciem oblężenia Jerozolimy (r. 66–70) uszło na drugą stronę Jordanu w okolice miejscowości Pella, i tam uratowało swe życie, pozostali zaś w Jerozolimie, głównie Żydzi, patrzyli na tragiczny koniec Świętego Miasta i gruzy zaledwie co ukończonej świątyni, której budowa trwała od r. 20 przed Chr. do 66. Po tym zniszczeniu świątynia, o której mówiono, że kto jej choć raz w życiu nie zobaczył, niczego nie widział, nigdy już nie miała być odbudowana. 29–30. Sama aplikacja przypowieści o fidze i innych drzewach w czasie dojrzewania ich owoców jest równocześnie nawiązaniem do pierwszych wierszy dwudziestego pierwszego rozdziału, do wierszy, w których jest mowa o zburzeniu świątyni. Chodzi zwłaszcza o pytanie sformułowane w Łk 21:7: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to się dziać zacznie. Drzewo figowe – a nie inne – jest wspomniane może dlatego, że ono właśnie było obrazem narodu wybranego (Oz 9:10; Mi 7:1; Jr 8:13; 24:1 n). Od innych drzew rosnących w Palestynie – jak np. cyprys albo oliwka – figa różni się tym, że na czas zimy traci liście i wygląda jak obumarła. Pierwsze pąki na obumarłej fidze są niewątpliwym zwiastunem wiosny. Ostatecznie więc zapowiedziane przez Chrystusa zburzenie Jerozolimy będzie nie zwiastunem mającego nastąpić wkrótce końca świata, lecz znakiem początków uwolnienia Kościoła z więzów judaizmu. 31. Nie oznacza to, że dopiero wtedy, po zburzeniu Jerozolimy, będzie ustanowione na ziemi królestwo Boże. Znaczy to, że przybliży się niejako i przyspieszony będzie ostateczny tryumf królestwa Bożego. 32–33. Znów nie jesteśmy w stanie określić bardziej szczegółowo tej końcowej przemiany – albo dokładniej: przemijania nieba i ziemi. Nawet św. Paweł niewiele wyjaśni, kiedy napisze w Liście do Rzymian: Stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych (Rz 8:19–21). Urzeczywistnienie się proroctwa o zburzeniu Jerozolimy miało zagwarantować pewność ponownego przyjścia Jezusa. Interpretując tę perykopę byłoby rzeczą wskazaną rozpocząć od drugiej części, wyraźnie zwracając uwagę na jej powiązanie z Łk 21:7; Łk 21:20. W ten sposób lepiej można będzie uwydatnić ideę końca dającego zarazem początek: koniec niewoli – początek nowego życia. Rozumie się wtedy właściwie myśl Kościoła otwierającego tą perykopą ewangelijną nowy rok liturgiczny. Ponowne przyjście Jezusa wzmiankowane w pierwszej części perykopy, a odczytane u progu oczekiwania na narodzenie się Zbawiciela, ma ujawnić już teraz moc wielką i majestat Tego, który przyjdzie wpierw jako bezradne Dziecię. Pewną trudność w opowiadaniu Łukasza stanowi to, że wspomniane przez niego ponowne przyjście Syna Człowieczego (Łk 21:25–28) było już raz wzmiankowane, i to w kontekście niezbyt odległym: Łk 17:22–37. Mateusz (Mt 24:23–31) i Marek (Mk 13:24–27) natomiast wspominają tylko raz chwalebny powrót Jezusa, łącząc to wydarzenie ze zburzeniem Jerozolimy. Jak wytłumaczyć wspomniany wyżej dublet w Ewangelii Łukasza? Otóż pamiętać należy, że Łukasz wyraźnie oddziela zburzenie Jerozolimy (Łk 21:6–24 a) od opisu ponownego przyjścia Jezusa (Łk 17:22–37). Ponieważ jednak tradycja katechetyczna i literacka wiązała z końcem świata wizję zburzenia Jerozolimy i zapowiedź ponownego przyjścia Jezusa, przeto – idąc za Mateuszem i Markiem – Łukasz przy opisie zburzenia Jerozolimy wspomniał także o ponownym przyjściu Jezusa, mimo że już przedtem opisał ową paruzję dość dokładnie. 34–35. Eschatologiczna mowa Jezusa u wszystkich trzech synoptyków kończy się wezwaniem do czujności. Wezwanie to jest szczególnie rozbudowane w Ewangelii Łukasza, gdzie są wymienione główne czynniki sprawiające, że człowiek nie jest dostatecznie czujny. Otóż serce człowieka obciążają: hulatyka, pijaństwo i doczesne troski. Na ludzi oddanych tym sprawom dzień Pański przyjdzie znienacka, wtedy gdy na jego przyjście wcale nie będą przygotowani. Nagłość przyjścia Syna Człowieczego ilustruje Łukasz nie przenośnią złodzieja, ale metaforą potrzasku, w który człowiek wpada nie wiadomo kiedy. 36. Wreszcie okazuje się, że mimo największych osobistych wysiłków człowiek nie będzie mógł w pełni czuwać. Musi się nadto modlić, żeby Pan zaoszczędził mu cierpień, które spaść mają na świat cały. Zresztą czuwanie jest w Biblii zawsze ściśle powiązane z modlitwą: kto czuwa, ten się modli, bo trwa myślą przy Bogu, i odwrotnie, kto się modli, ten jest przytomny umysłem i sercem. Modlitwie należy się oddawać ustawicznie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie Pan. 37–38. Ostatnie chwile Jezusa były wypełnione ogromnym wysiłkiem. Kiedy jeszcze pozostawał na wolności, w ciągu dnia nauczał w świątyni, a noce spędzał na Górze Oliwnej, zatopiony w głębokiej modlitwie. Lud prosty nadal trwał wiernie przy Nim: zewsząd śpieszono do świątyni, żeby Go słuchać. Właśnie ta wierność ludu uniemożliwiała jego przywódcom urzeczywistnienie dawno już podjętych planów pojmania i zgładzenia Syna Człowieczego. 22:1–2. Od rozdziału dwudziestego drugiego poczynając, Ewangelia Łukasza przedstawia dzieje męki Jezusa. Podobnie jak dwaj pozostali synoptycy (Mt 26:14–16; Mk 14:10–11) mówi Łukasz o spisku, który w sposób coraz bardziej wyraźny knuli przeciw Jezusowi arcykapłani i uczeni w Piśmie. Właściwie wszystko już było gotowe: można było rozpocząć akcję mającą na celu w pierwszym rzędzie pojmanie Jezusa, gdyby nie to, że nadchodziło święto Paschy i w związku z tym w mieście zgromadziło się wielu ludzi. Przywódcy żydowscy wyraźnie się ich bali, ponieważ ludzie ci stali zdecydowanie po stronie Jezusa. Słuchali pouczeń Chrystusa (Łk 6:18) i widzieli w Nim wielkiego proroka, obdarzonego szczególną mocą Bożą (Łk 7:16). Tej postawy nie można było lekceważyć. 3–6. Żaden z Ewangelistów nie podaje, czy zaproponowane przez Judasza wyjście z tej trudnej sytuacji było wynikiem zabiegów starszyzny żydowskiej, czy opatrznościowym zrządzeniem. W każdym razie Judasz zobowiązał się za pieniądze wydać Jezusa bez wiedzy tłumu. Czekał już tylko na odpowiednią chwilę. Tę decyzję Judasza uważa Łukasz za dzieło wprost szatańskie. Szatan dosłownie wstąpił w Judasza. Być może, mówiąc tak chce Łukasz trochę uniewinnić zdrajcę. Poza tym w relacji o zdradzie Judasza Łukasz nie wykracza bardzo poza szczegóły podane przez Marka. 7–13. Bezpośrednie przygotowania do Ostatniej Wieczerzy wszyscy trzej synoptycy przedstawiają podobnie. Jednakże tylko Łukasz cytuje imiona Piotra i Jana jako tych uczniów, którzy mieli spotkać w Jerozolimie człowieka z dzbanem wody i kroczyć za nim aż do przestronnego pomieszczenia, zwanego później wieczernikiem. Pomieszczenie owo znajdowało się w mieście. Jezus sam przebywał jeszcze poza Jerozolimą, ale Prawo nakazywało spożywać wieczerzę paschalną wewnątrz miejskich murów. 14–18. Początek uczty paschalnej Łukasz przedstawił o wiele dokładniej niż pozostali dwaj synoptycy. Do stołu zasiadł Jezus z dwunastoma Apostołami. Nie zabrakło nawet Judasza. Jezus oświadczył na wstępie, iż od dawna bardzo pragnął spożywać wspólnie ze swymi uczniami tę Paschę. Miała to być ostatnia wieczerza paschalna przed męką. Następną będzie Jezus spożywał – jak sam oświadczył – dopiero wtedy, kiedy przyjdzie królestwo Boże. Tak więc wieczerza, którą Jezus spożywa ze swymi najbliższymi, ma charakter uczty pożegnalnej. Wieczerza owa, aczkolwiek ostatnia tu na ziemi, nie oznacza końca Jezusa i nie jest ucztą absolutnie ostatnią; owszem, stanowi zapowiedź przyszłego szczęścia, które jest często przyrównywane do wspaniałej uczty. 19–20. Inaczej niż pozostali dwaj synoptycy zreferował Łukasz słowa wypowiedziane przez Jezusa w momencie rozdzielania wśród uczniów chleba i wina. Nazywając chleb swoim Ciałem równocześnie oświadczył Jezus, że jest to Ciało wydane za ludzi. Tylko Łukasz – a także Paweł (1 Kor 11:23–25) – podaje polecenie Jezusa, aby uczniowie ponawiali w przyszłości Jezusowy gest rozdzielania chleba, przypominając sobie w ten sposób ową wspólnie spożywaną Ostatnią Wieczerzę. Tak oto została odprawiona nowa Pascha: miejsce baranka zajął teraz sam Jezus, zamiast kielicha wina wychylono kielich Krwi własnej Jezusa. Oddzielne pożywanie chleba i wina wskazuje na śmierć Chrystusa, będącą również w swej istocie oddzieleniem ciała Jego od krwi. Równocześnie było to zawarcie Nowego Przymierza, tego, które zapowiadali już starotestamentowi prorocy (por. np. Jr 31:31–34). W słowach wymawianych nad kielichem zamiast wyrażenia Krew, która za wielu wylana będzie (Mt 26:28; Mk 14:24), u Łukasza czytamy: Krew, która za was będzie wylana. Oświadczenie dotyczące wydawania ciała i przelewania krwi przypomina bardzo męczeńską śmierć Sługi Jahwe. Tak więc i przy tej okazji również Jezus daje do zrozumienia, że Jego życie i mająca już wkrótce nastąpić śmierć są urzeczywistnianiem posłannictwa Cierpiącego Sługi. 21–23. Relacja o wskazaniu zdrajcy powtarza się prawie dosłownie we wszystkich czterech Ewangeliach. Łukasz opuszcza jedynie wzmiankę o tym, iż lepiej byłoby owemu zdrajcy, żeby się był wcale nie narodził, i ogranicza się do ubolewania nad przyszłością tego człowieka. W Ewangelii Łukasza uczniowie nie pytają Jezusa, każdy z osobna, czy to nie któryś z nich jest owym zdrajcą i konsekwentnie Jezus nie wskazuje wprost – jak to ma miejsce u Mateusza – na Judasza jako zdrajcę. 26–27. Bezpośrednio po wskazaniu na Judasza jako na zdrajcę powstał według Łukasza między Apostołami spór o to, kto z nich jest najważniejszy, największy. Spór jak najbardziej niestosowny, wśród uczniów Jezusa w ogóle, a w tamtej sytuacji w szczególności. Na niestosowność tego sporu zwrócił uwagę Jezus, odwołując się do przykładu władców tego świata panujących nad podbitymi narodami. Władcy owi czynią się dobroczyńcami narodów, nad którymi panują, i chcą, żeby ich powszechnie za takich uważano. Tak np. cesarz August kazał się nazywać zbawcą i dobroczyńcą całego świata. Ucisk wywierany dzięki posiadanej władzy usiłowano w ten sposób ukryć pod maską przyjaźni i życzliwości. Otóż nie mogli tak postępować uczniowie Jezusa. Być przełożonym, najwyższym wśród nich – znaczy to służyć wszystkim. Królestwo, które głosi Chrystus, nie jest bowiem z tego świata. Inne panują w nim stosunki. Zresztą Chrystus na przykładzie własnego zachowania się pokaże, jak powinien postępować ten, który jest największy: Apostołowie zasiądą za stołem, a On będzie im posługiwał, co więcej, własne swe Ciało odda na pokarm, a Jego Krew będzie służyć za napój wszystkim ludziom. Zazwyczaj ten, który zasiada za stołem, czuje się, i w rzeczywistości jest, ważniejszy od tego, który mu posługuje. Otóż Jezus pragnie pokazać, jak uniża się całkiem dobrowolnie i czyni mniejszym od swoich uczniów, choć oni doskonale wiedzą, jak bardzo ich przewyższa. 28. Wiele razy ubolewał Jezus nad małodusznością i niedowiarstwem swoich uczniów. Z drugiej strony jednak ta mała trzódka trwała – przy Nim mimo najrozmaitszych przeciwności. Na wyraźne pytanie Jezusa, czy i oni przypadkiem nie chcą odejść, odpowiedzieli ustami Piotra: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Bożym (Jan 6:68). Otóż za tę wierność spotyka ich teraz wspaniała nagroda. 29–30. Jezus przekazuje im królestwo, które sam otrzymał od Ojca. Jest to przyszłe, eschatologiczne królestwo, przyobiecane najpierw Synowi jako zapłata za Jego uniżenie i pokorę, a potem także wszystkim wyznawcom Syna Bożego. Tym ostatnim przypadnie nadto w udziale zaszczyt ucztowania przy wspólnym stole, a Dwunastu Apostołom zasiadania na dwunastu tronach i osądzania dwunastu pokoleń izraelskich. 31–33. Zapowiedź zaparcia się Piotra podają wszyscy czterej Ewangeliści, z czego można wnosić o doniosłości tego wydarzenia dla tradycji wczesnochrześcijańskiej. Relacja Łukaszowa zdaje się być niezależna od żadnej z pozostałych trzech Ewangelii. Tylko Łukasz wspomina o tym, że Jezus mówił Szymonowi o pokusach, jakie czekają jego i innych Apostołów. Wskutek owych pokus grono tych, co chodzą za Jezusem, zmniejszy się poważnie; zostaną przesiani tak, jak przesiewa się pszenicę. Jeśli Szymon ocaleje, to tylko dlatego, że będzie się za nim wstawiał Jezus. 34. Lecz od samego początku przewiduje też Jezus niewątpliwą klęskę, upadek Piotra. Mówi bowiem o tym, że Piotr nawróci się i będzie utwierdzał swoich braci. A już całkiem wyraźnie zapowie Jezus zaparcie się Piotra, gdy ten ostatni pocznie zapewniać, że gotów jest pójść za Mistrzem do więzienia, a nawet na śmierć. Wzmiankę o pianiu koguta i o trzykrotnym zaparciu się Piotra podają wszyscy Ewangeliści. Przyjdzie już niedługo czas, że Piotr przypomni sobie dokładnie te prorocze słowa Mistrza. Lecz prawdą okaże się i to, że nastąpi nawrócenie Piotra i utwierdzenie za jego sprawą w wierze wielu braci. 35–36. Bezpośrednio po zapowiedzi zaparcia się Piotra następują w Ewangelii Łukasza trochę enigmatyczne instrukcje. Nim jednak zacznie Jezus pouczać, najprzód pyta uczniów, czy brakowało im czegoś, kiedy na głoszenie Ewangelii zostali posłani bez trzosa, bez torby podróżnej i bez sandałów. Istotnie, dzięki Bożej troskliwości nie brakowało im niczego z rzeczy koniecznych do codziennego życia. Lecz oto teraz słyszą coś zgoła odmiennego: kto ma trzos, powinien go ze sobą zabrać; powinien też wziąć ze sobą torbę podróżną; a miecz będzie mu teraz tak bardzo potrzebny, że na jego zakup należy sprzedać nawet ostatni płaszcz. 37–38. Rozpoczynają się czasy Kościoła, czasy niepokoju – wrogości względem wyznawców Chrystusa, epoka bezwzględnej walki. Stąd owa potrzeba zabrania ze sobą rzeczy najkonieczniejszych, stąd potrzeba zaopatrzenia się w miecz. Pamiętać jednak należy, iż chodzi tu przede wszystkim o uzbrojenie duchowe. Kościół nie jest królestwem z tego świata i nie walczy materialnym orężem. Jego bronią jest modlitwa, wytrwałość i gotowość pójścia nawet na śmierć. Należy się starać, by tego rodzaju broń zdobyć za wszelką cenę. Apostołowie nie pojmowali tej tajemnicy. W ogóle zbyt dosłownie brali słowa Jezusa. Skoro tylko wspomniał o prześladowaniu i o potrzebie walki, oni natychmiast przedłożyli Mu dwa miecze. Jeżeli Jezus zareagował na tę propozycję słowami Wystarczy, to nie oznaczało to, iż uważał, że dwa miecze wystarczą, ale że uznał za zbyteczne udzielanie Apostołom dalszych pouczeń. Nadchodziła Jego godzina, nie można było już odkładać jej na później. Prześladowania, jakie mają spaść na cały Kościół, wrogość względem pierwszych chrześcijan – to proste następstwo nienawiści do Chrystusa. To On właśnie będzie uznany za złoczyńcę, to Jego ziemskie życie, wskutek ludzkiej złości, ma się już ku końcowi. Tajemnicą pozostanie dla nas na zawsze, dlaczego Pismo musi się wypełnić w tak bardzo bolesny sposób (por. Iz 52:15 – 53:1). 39. Według relacji Łukasza, bezpośrednio po tym krótkim dialogu z uczniami Jezus udaje się na Górę Oliwną. Prawdopodobnie już przedtem spędził tam niejedną godzinę na modlitwie, bo Ewangelia ta zaznacza: udał się, według zwyczaju, na Górę Oliwną. Łukasz jednak nie mówi, że miejsce, na którym zatrzymał się Jezus, nosiło miano Getsemani (Mt 26:26), ale notuje – czego nie czynią pozostali dwaj synoptycy – wyraźne polecenie Jezusa skierowane do uczniów: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. 40–42. Tylko Łukasz podaje dokładnie odległość, na jaką oddalił się Jezus od uczniów, by w samotności się modlić. Wszyscy trzej synoptycy podają treść owej modlitwy: Jezus modli się o to, aby Ojciec – jeśli taka jest Jego wola – uwolnił Go od kielicha męki. Wszyscy trzej mocno podkreślają moment całkowitego poddania się Syna woli Ojca. 43–44. Tylko Łukasz opisuje ukazanie się Jezusowi anioła ze słowami pokrzepienia. Anioł – jak zawsze – tu również jest wysłannikiem Boga i słowa podniesienia na duchu pochodzą od samego Ojca. Był to wyraźny dowód, że modlitwa Jezusa dotarła do Ojca. Tego rodzaju pokrzepienia niejeden raz już przedtem udzielał Bóg ludziom znoszącym jakieś cierpienia (por. np. Dn 3:4.9n; Dn 10:1–19 n); tak też będzie podnosił na duchu pierwszych męczenników chrześcijańskich. Tylko u Łukasza – lekarza! – znajdujemy również wzmiankę o gęstych kroplach krwi (termin medyczny), które spływały aż na ziemię po obliczu rozmodlonego Jezusa. 45–46. Kiedy Jezus przerwał na chwilę swoją modlitwę i wrócił do uczniów, byli oni pogrążeni w głębokim śnie. Tylko Łukasz podaje racje tego braku czujności: zastał ich śpiących ze smutku. Bardziej może pasowałoby tu słowo: zwątpienie, rezygnacja – są to postawy, którym zazwyczaj towarzyszy smutek. Na otępienie, rezygnację i zwątpienie Apostołów wskazują zresztą słowa Jezusa: Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Do zrezygnowanych, wątpiących, pokusa ma o wiele łatwiejszy dostęp. Powyższe słowa są więc jeszcze jednym dowodem troski Jezusa o Jego uczniów: nie zapomniał o nich nawet wtedy, kiedy sam znajdował się u kresu ludzkiej wytrzymałości. 47. Łukasz nie wspomina już o tym, że Jezus obudziwszy Apostołów, ponownie udał się na modlitwę. Tłum zjawił się, gdy On jeszcze mówił, zachęcając uczniów do czuwania. W relacji wszystkich czterech Ewangelistów na czele złowrogiego tłumu szedł Judasz, jeden z Dwunastu. Tak więc w końcu stał się przywódcą. Ludzie tworzący ów tłum z pewnością nie byli przypadkowymi przechodniami. Była to dobrze zorganizowana rzesza wysłanników Wysokiej Rady. 48–51. Dalej wszystko już potoczyło się według z góry ułożonego planu: Judasz ucałował Mistrza, Jezus uczynił Apostołowi-odstępcy wymówkę; w tym czasie jeden z Apostołów – według Jana był to Szymon Piotr – nie czekając na zezwolenie dobycia miecza, odciął ucho słudze najwyższego kapłana. Łukasz w swej dokładności lekarskiej zaznaczy nawet, że było to prawe ucho. Ten „zbrojny wyczyn” – być może spowodowany skojarzeniami z niedawno wypowiedzianymi przez Jezusa słowami o potrzebie posiadania miecza – nie odpowiadał jednak zamiarom Mistrza. Skarciwszy Piotra Jezus sprawił, że ów nieszczęśliwy sługa nie stracił ucha: dotknąwszy ucha, uzdrowił go. Królestwo Jezusa nie jest z tego świata. Uznania, szacunku dla siebie Jezus nie szuka przy pomocy miecza. 52–53. Wszyscy trzej synoptycy przekazali wymówkę, jaką Jezus uczynił arcykapłanom: Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę. Dzieje się tak dlatego, że już nadeszła godzina i panowanie ciemności. Wynika stąd, że aktualny tryumf mocy ciemności nad Jezusem pozostaje również w zasięgu Bożej woli. Dopiero teraz zezwolił Bóg na ten tryumf, nie będzie to jednak trwałe panowanie szatana nad światem. Warto przy tym zwrócić uwagę na bardzo wyraźne utożsamianie tych, co pojmali Jezusa, z panowaniem ciemności. 54–62. Dokonując bardzo nieznacznych skrótów, Łukasz zasadniczo tak jak Mateusz (Mt 26:69–75) i Marek (Mk 14:66–72) przedstawia historię pierwszego zaparcia się Piotra. O pianiu koguta wspomina Łukasz dopiero przy trzecim zaparciu się Piotra. Podobnie jak pozostali dwaj synoptycy również Łukasz przypomina słowa Jezusa, który zapowiadał Piotrowi jego trzykrotne zaparcie się Mistrza. Wszyscy trzej również mówią o tym, że Piotr wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał. Oto reakcja grzesznika, który rozpoznał wielkość swojej winy. 63–65. Równie jednolita okazała się tradycja mówiąca o naigrawaniu się żołnierzy z Jezusa: wszyscy trzej synoptycy notują, że strażnicy i żołnierze bili Jezusa, zasłaniali Mu oczy i domagali się, by prorokował, kto Go uderzył. 66–68. Dokładniej niż pozostali dwaj synoptycy przedstawia Łukasz historię drugiego przesłuchania Jezusa przez Wysoką Radę. Przesłuchanie zaczyna się od pytania, na które udzielając ewentualnej odpowiedzi Jezus miałby wyznać, czy jest Mesjaszem czy nie. Lecz Jezus nie odpowiedział na to pytanie. Wiedział, że tym Żydom nie chodziło o uczciwe poszukiwanie prawdy, wiedział, że za tym pozornie niewinnym pytaniem krył się jakiś podstęp i z pewnością wiedział również, co to był za podstęp. Z osobą Mesjasza łączyli Żydzi nadzieje przede wszystkim polityczne. W przekonaniu Żydów Mesjasz miał w pierwszym rzędzie przywrócić Izraelowi wolność narodową. 69. Gdyby Jezus oświadczył wręcz, że uważa się za Mesjasza, już istniałby powód wydania Go w ręce władz rzymskich, jako pretendenta do władzy. Zresztą udzielenie właściwej odpowiedzi na pytanie postawione przez Wysoką Radę wymagałoby dialogu. Z kolei Jezus musiałby o coś zapytać swoich rozmówców, z góry jednak wiadomo, że ich odpowiedzi nie byłyby szczere. Pod tym względem miał Jezus aż nazbyt bogate doświadczenie (por. np. Łk 20:1–8; 20:41–44). Jednakże ostatecznie odpowiedział Jezus Wysokiej Radzie na pytanie, za kogo się uważa. 70–71. Żydzi, mimo swego zaślepienia, właściwie zrozumieli odpowiedź Jezusa. Ze słów: Syn Człowieczy siedzieć będzie po prawej stronie Wszechmocy Bożej wywnioskowali, że Jezus uważa się za Syna Bożego. Jezus potwierdził zresztą słuszność tego wniosku. Tak więc w przeddzień niejako swojej śmierci, niczego już nie ukrywając, Jezus stwierdził, iż świadom jest tego, że jest Mesjaszem, ale nie wybawcą politycznym, doczesnym przywódcą narodu, lecz prawdziwym pomazańcem Bożym. W tym miejscu zakończono przesłuchiwanie Oskarżonego. Uznano je po prostu za zbyteczne. Jezus przecież sam wyraźnie przyznał się do tego, o co Go posądzono. 23:1–2. Członkowie Wysokiej Rady wydali Jezusa w ręce Piłata; żeby zaś sprawa nabrała większej powagi, w drodze do Piłata Jezusowi towarzyszył cały Sanhedryn. Wysunięto przeciwko Oskarżonemu trzy zarzuty: 1) że podburza naród; 2) że odwodzi od płacenia podatku Cezarowi; 3) że podaje się za Mesjasza-Króla. Widać więc z tego, że oskarżenia powyższe wykraczają daleko poza granice informacji, jakie Wysoka Rada zdołała zebrać podczas przesłuchania Jezusa. Wszystkie zarzuty miały charakter, przynajmniej po części, polityczny, gdyż w spory wewnętrzno-religijne Żydów władze rzymskie nie zwykły się mieszać. Pomówienie o namowę do niepłacenia podatków stanowi, być może, aluzję do źle zrozumianej wypowiedzi o monecie czynszowej. Posądzanie Jezusa o tzw. podburzanie narodu jest jeszcze bardziej nie sprecyzowane niż poprzedni zarzut. 3. Nic tedy dziwnego, że Piłat rozpoczął przesłuchiwanie Jezusa od zarzutu trzeciego. Jego treść była najbardziej konkretna i gdyby się okazała prawdą, mogła stanowić dla władz rzymskich najpoważniejsze niebezpieczeństwo. Nie interesuje przy tym Piłata sprawa mesjańskiej godności Jezusa. Pyta jedynie o to, czy Jezus jest królem żydowskim. Jeśli uzyska odpowiedź twierdzącą, sprawa zakończy się szybko, a Jezus podzieli los tylu nieszczęśliwych, dawno już straconych przywódców żydowskich. Dość enigmatyczna w swym oryginalnym brzmieniu odpowiedź Jezusa jest twierdzeniem i przeczeniem zarazem: Jezus jest królem żydowskim, ale nie w takim sensie, jak to sobie wyobrażał Piłat. Przybył do Jerozolimy nie jak polityczny władca na drogocennym rydwanie ani nie w królewskiej lektyce, lecz na skromnym osiołku, przyszedł po to, by zawładnąć świątynią, która jest domem Jego Ojca; krótko mówiąc: Jezus czuje się królem, ale Jego królestwo nie jest z tego świata (por. Jan 18:36). 4. Tak też zdaje się zrozumiał odpowiedź Jezusa Piłat, skoro oświadczył zebranym: Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku. Z punktu widzenia prawa rzymskiego Jezus nie dopuścił się żadnego przestępstwa. Ale postawa arcykapłanów i tłumu była nieprzejednana. Domagali się jeszcze natarczywiej zagłady Jezusa, formułując tylko nieco inaczej zgłoszone już zarzuty. 5. Do wspomnianego przed tym oskarżenia o podburzanie dołączono teraz zarzut dotyczący wywrotowej nauki, którą Jezus głosił po całej Judei i Galilei. W przekonaniu Piłata i te słowa nie wniosły nic takiego, co wskazywałoby na pogwałcenie przez Jezusa prawa rzymskiego. Sprawa jednak była dość kłopotliwa dla namiestnika. Najwyraźniej nie chciał się narażać arcykapłanom, wiedząc dobrze o ich wpływach w narodzie, ale też nie chciał skazywać na karę śmierci człowieka niewinnego. 6–7. I oto niespodziewanie dostrzegł wyjście z tej trudnej sytuacji: usłyszał, że Jezus rozpoczął swoje nauczanie w Galilei. Zapytał więc, czy jest On Galilejczykiem, a po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi odesłał Go do Heroda, który posiadał władzę nad Galileą i akurat w tym czasie przebywał w Jerozolimie. W ten sposób zakończył się drugi etap procesu Jezusa, czyli Jego przesłuchanie przez Piłata. 8–10. Przebieg przesłuchania Jezusa przez Heroda relacjonuje tylko Łukasz. Okazuje się, że Herod od dawna już pragnął zobaczyć Jezusa przede wszystkim dlatego, by móc osobiście stwierdzić, czy rzeczywiście ma On władzę czynienia cudów. To również miały na celu liczne pytania, stawiane przez Heroda Jezusowi. Ale Jezus na żadne z tych pytań nie odpowiedział. Milczenie to jest jednak bardzo wymowne. Oto, co mówi Izajasz o Cierpiącym Słudze Jahwe: Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich (Iz 53:7). Tymczasem wśród oskarżających prócz arcykapłanów pojawiają się teraz uczeni w Piśmie. Oskarżenia stają się jeszcze bardziej gwałtowne, chociaż Łukasz nie podaje już dokładniej ich treści. 11. Uporczywe milczenie Jezusa wyczerpuje w końcu cierpliwość Heroda: Wzgardził Nim Herod – notuje Ewangelista. Co więcej, jego zwykła ciekawość ludzka przerodziła się w swoistą wrogość względem Jezusa. Bo czyż nie wyrazem wrogości był nakaz ubrania Jezusa w lśniący płaszcz – ironiczna aluzja do Jego królewskich roszczeń – i odesłania Go z powrotem do Piłata? Tak więc kłopotliwy problem Chrystusa staje znów przez Piłatem. W wyniku odesłania Jezusa do Heroda Piłat osiągnął przynajmniej jedno: zyskał sobie życzliwość żydowskiego króla, którego dotychczas z pewnością nie mógł uważać za swego przyjaciela. Powodów nieprzyjaźni między Herodem a Piłatem było wiele: lekceważenie możnowładcy żydowskiego przez pogańskiego urzędnika, panoszenie się pomniejszych rzymskich władz lokalnych, co doprowadziło w końcu do tego, że delegacja Żydów palestyńskich składa w Rzymie na ręce cesarza Tyberiusza skargę przeciwko Piłatowi. 12. Tak więc wrogość względem Jezusa pojednała ze sobą w osobach Heroda i Piłata skłócone dotąd dwa światy: pogan i Żydów. Osoba Jezusa staje się więc niekiedy znakiem bardzo niezwykłego pojednania. Herod i Piłat też mogą powtórzyć za Pawłem On bowiem jest naszym pokojem (Ef 2:14) ale à rebours. 13–14. Lecz Piłat nadal łudzi się co do tego, że może jednak zdoła ocalić Jezusa. Zwołuje arcykapłanów oraz lud i oświadcza, że zamierza tylko wychłostać Oskarżonego, a potem puści Go wolno. Ani Piłat bowiem, ani potem Herod nie zdołali stwierdzić słuszności stawianych Jezusowi zarzutów. Był to więc, w gruncie rzeczy, wyrok uniewinniający Jezusa. 15–16. Biczowanie było zazwyczaj łączone z ukrzyżowaniem. Piłat jednak najwyraźniej zamierzał poprzestać na samym biczowaniu. Powód do podjęcia takiej decyzji był nawet podwójny, jak już wspomniano: sam Piłat nie znalazł w postępowaniu Jezusa nic takiego, co by zasługiwało na karę śmierci, a tego samego zdania był zresztą również Herod. 17–19. Istniała wreszcie jeszcze jedna okoliczność, która ułatwiała Piłatowi podjęcie decyzji uniewinniającej Jezusa. Oto był zwyczaj, że z okazji święta Paschy uwalniał Piłat, by okazać ludowi swoją łaskawość, jakiegoś więźnia. Owego roku zamierzał on obdarzyć wolnością powszechnie znanego zabójcę, Barabasza. 20–22. Ponieważ był to osobnik, który wyrządził wiele zła innym, Piłat był przekonany, że gdy zaproponuje uwolnienie zamiast Barabasza Jezusa, wszyscy przyjmą to z najwyższym entuzjazmem. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy się okazało, że lud domagał się stanowczo wypuszczenia Barabasza, a zagłady Jezusa, i to przez ukrzyżowanie. Piłat próbował oponować: jeszcze raz stwierdził, że nie znajduje w tym Człowieku żadnej winy, lecz aby uczynić zadość choć po części żądaniom tłumu, każe Jezusa ubiczować, a potem puści Go wolno. 23–25. Ale rzesze z coraz większym wrzaskiem domagały się ukrzyżowania Jezusa. Jeżeli Piłat kierował się nawet poczuciem pewnej sprawiedliwości, to jednak wcale nie był skłonny poświęcać dla Jezusa własnej kariery. Widząc, że nie zdoła przekonać arcykapłanów i starszych ludu, uwolnił Barabasza, a Jezusa zdał na ich wolę. Tak oto tragicznie zakończył się proces Jezusa. Wkrótce miano przystąpić do wykonania wyroku. 26. Wedle zwyczaju, skazany na śmierć przez ukrzyżowanie sam powinien zanieść krzyż na miejsce stracenia. Tak też rzecz się miała i w przypadku Jezusa, z tym, że albo drzewo krzyża było wyjątkowo ciężkie, albo Jezus czuł się już bardzo zmęczony wskutek dość długiej drogi na Golgotę; w każdym razie nie mógł już sam dźwigać swego krzyża. Postanowiono więc zorganizować skazańcowi doraźną pomoc. Szczęśliwcem, któremu dane było pomagać Jezusowi w dźwiganiu Jego krzyża, miał się okazać Szymon z Cyreny. Włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. Fakt ten notują wszyscy trzej synoptycy, wcale nie wspominając o uczuciach, jakie przy tym towarzyszyły Szymonowi. 27–28. Spotkanie Jezusa z niewiastami przedstawia tylko Łukasz. Było to spotkanie bardzo wzruszające: mimo nieprzejednanej wrogości arcykapłanów i starszyzny żydowskiej znaleźli się jednak ludzie, którzy prawdziwie współczuli Jezusowi. Niewiasty głośno płakały, co było godne tym szczególniejszej uwagi, że Jezus, jako skazaniec, nie miał prawa do tego, by Jego śmierć publicznie opłakiwano. Ze strony niewiast było to więc swoiste bohaterstwo i publiczne wyznanie wiary w Jezusa. Nie mógł Chrystus pozostać obojętny na takie objawy współczucia. Lecz nawet wtedy nie przestał być Nauczycielem. Powiedział niewiastom – określając je, jak ongiś Izajasz, mianem „córek Jerozolimy” – by opłakiwały raczej własny los i smutną przyszłość swoich dzieci. 29–32. Na morderców Jezusa mieszkających w Jerozolimie przyjdzie bowiem tak straszna kara, iż niewiasty bezpłodne będą wtedy czuły się szczęśliwsze niż te, które zrodziły wielu synów. Tak hańbiąca każdą niewiastę żydowską bezpłodność okaże się wtedy prawdziwym błogosławieństwem. Siebie samego przyrównuje Jezus – najniewinniejszy z niewinnych – schodząc z tego świata w pełni swych ludzkich lat, do zielonego drzewa, które wydałoby jeszcze niejeden owoc. Suchymi, nieużytecznymi drzewami są tu najwyraźniej niesprawiedliwi, obciążeni najróżniejszymi grzechami. 33. Podobnie jak pozostali dwaj synoptycy i Jan, Łukasz również wspomina o tym, że wspólnie z Jezusem ukrzyżowano dwu przestępców. Tak więc znów miały się wypełnić słowa proroka: zaliczony został do złoczyńców (Iz 53:12; Łk 22:37). Tylko Łukasz przekazał treść modlitwy Jezusa wiszącego na krzyżu. Była to prośba o przebaczenie dla Jego oprawców. Jezus prosi Boga w ich imieniu o przebaczenie, bo nie wiedzą, co czynią. Tak więc nawet największe cierpienia nie były w stanie zgasić miłości Chrystusa do ludzi, nawet do tych, którzy pozbawiali Go życia. Oto, jak urzeczywistniał Jezus swoim życiem przykazanie miłości skierowanej nawet do nieprzyjaciół. 34. Słowa modlitwy Jezusowej, nie wiedzą, co czynią, wcale nie oznaczają, że oprawcy Jezusa rzeczywiście nie byli świadomi swoich czynów i że wskutek tego nie ponosili za nie żadnej odpowiedzialności. Natomiast z pewnością nie uświadamiali oni sobie w pełni, kim był Ten, którego na śmierć skazywali, i jakie były Jego zamiary względem całej ludzkości. 35. Tłum stojący pod krzyżem – to może nawet ci sami ludzie, których Jezus spotkał na swej drodze krzyżowej. Łukasz nie wspomina o ich wrogości względem Jezusa: po prostu stali i patrzyli. Natomiast nie opamiętali się członkowie Sanhedrynu: drwili z Jezusa proponując Mu, żeby wybawił teraz samego siebie, skoro czynił się wybawcą innych i skoro uważał się za wybrańca Bożego. 36–37. Nie lepiej zachowywali się, wyraźnie oszczędzani dotąd przez Łukasza, żołnierze. Oni również szydzili z Jezusa i obrzucali szyderstwami, przypominającymi cokolwiek drwiny arcykapłanów i starszych ludu: Jeśli Ty jesteś Królem żydowskim, wybaw sam siebie. Cóż to za bezsilny władca. Ukrzyżowany Mesjasz-Król – to prawdziwe zgorszenie dla Żydów, a głupstwo dla pogan (1 Kor 1:23). 38. Nad głową Jezusa widniał napis: Król żydowski. Słowa te miały wyjaśniać powód Jego ukrzyżowania. Został skazany na śmierć, ponieważ ogłaszał się królem żydowskim. 39. Tylko Łukasz, piewca dobroci Bożej i ludzkiej, zapisał dialog Jezusa z łotrami. W konsekwencji tego dialogu jeden z owych łotrów zyskał sobie miano „złego”, a drugi „dobrego”. Zły łotr powtarzał drwiny starszyzny żydowskiej i żołnierzy. Jego zachowanie się nie było jednak pozbawione nadziei osiągnięcia osobistych korzyści. Zły łotr domagał się, by Jezus, jeśli jest rzeczywiście Mesjaszem, uwolnił siebie i ich, obydwu łotrów, od niechybnej już śmierci. Było to domaganie się znaku świadczącego o mesjańskiej godności Jezusa, ale równocześnie niweczącego odwieczne plany zbawienia człowieka. 40–42. Drugi, tzw. dobry łotr, karcił swego nieszczęsnego współtowarzysza. Z jego słów dowiadujemy się, że obaj dopuścili się poważnych przestępstw i że spotyka ich za to słuszna kara. Dobry łotr jest też przekonany, że Jezus cierpi najniewinniej. Do Jezusa zaś zwraca się z prośbą, która była formalną modlitwą: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. 43. Nic dziwnego, że Jezus zareagował na tę wiarę i wyrazy współczucia prawdziwie wielkoduszną życzliwością, przyrzekając dobremu łotrowi, że jeszcze tego samego dnia zabierze go ze sobą do raju. Tak więc z dwóch ludzi, którzy byli „razem z Jezusem”, w jednakowej bliskości względem Niego, tylko jeden wykorzystał w sposób właściwy tę wielką szansę; tylko jednemu przyobiecał Jezus łaskę dalszego przebywania razem. Po raz pierwszy tedy w sposób tak publiczny Jezus wystąpił w roli Zbawiciela ludzi. 44–45. O zjawiskach kosmicznych, które towarzyszyły śmierci Jezusa, i o samym konaniu Jezusa Łukasz pisze znacznie mniej niż pozostali dwaj synoptycy. Wspomina jedynie o ciemnościach, jakie zalegały ziemię od godziny szóstej aż do dziewiątej – czyli od dwunastej do trzeciej według naszej rachuby czasu – mówi o zaćmieniu słońca i o rozdarciu się zasłony w świątyni. 46. Nie ma w Ewangelii Łukasza gorzkiej skargi Jezusa na to, że został opuszczony przez Ojca, ale są słowa, które Jezus wypowiedział, cytując Ps 31[30],6: tuż przed skonaniem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego. Tak więc oznajmił Jezus, że dobrowolnie oddaje swoje życie. Były to równocześnie słowa modlitwy i całkowitego zdania się na wolę Ojca. Jezus z Ewangelii Łukasza modli się więc podczas swego chrztu (Łk 3:21), modli się w chwili Przemienienia (Łk 9:28), modlitwa również towarzyszy Jego ostatniej chwili. 47–48. Dokładniej niż pozostali dwaj synoptycy zreferował Łukasz świadectwo setnika, ale też jest bardziej krytyczny niż Mateusz i Marek: setnik z Ewangelii Łukasza nie mówi, że Jezus jest prawdziwie Synem Bożym, lecz tylko „sprawiedliwym człowiekiem”. Na takie określenie w całej pełni zasługiwał Ktoś, kto modlił się za swoich oprawców, a łotrowi przyrzekł szczęście wieczne. Nie należy jednak zapominać, że sprawiedliwym nazywał się również Sługa Cierpiący, będący typem przyszłego Mesjasza. Słowa setnika podziałały, jak się okazuje, pozytywnie na resztę świadków męki i śmierci Jezusa. Ludzie bili się w piersi, co oznaczało, że poczuwali się do winy. 49. Znajomi Jezusa – wśród nich zapewne niektórzy Jego uczniowie – stali opodal i przypatrywali się z bojaźnią Mistrzowi. Z pewnością każdy z nich myślał wtedy przede wszystkim o własnej przyszłości. Stąd owo oddalenie, zapowiadane już zresztą przez Psalmistę w ST: Oddaliłeś ode mnie moich znajomych, uczyniłeś mnie dla nich ohydnym… (Ps 88:8); lub gdzie indziej: Przyjaciele moi i sąsiedzi stronią od mojej choroby i moi bliscy stoją z daleka (Ps 38:11). Były też pod krzyżem pobożne niewiasty, które towarzyszyły Jezusowi od samej Galilei aż po Jerozolimę. Przypatrywały się jedynie. Cóż mogły więcej uczynić? Ale to, że tam były, znaczyło bardzo wiele: będą świadczyć kiedyś nie tylko o życiu, lecz także o śmierci Jezusa. Oto Kościół Chrystusowy w zalążku, zgromadzony pod krzyżem: uczniowie, pobożne niewiasty, Matka Jezusa (Jan 19:25 n) i Jego znajomi lub krewni (por. Dz 1:14). 50–51. Wszyscy czterej Ewangeliści opisują scenę zdjęcia z krzyża ciała Jezusa. Łukasz przedstawia jednak najpochlebniej postać Józefa z Arymatei: człowiek dobry i sprawiedliwy… członek Wysokiej Rady… oczekiwał królestwa Bożego. Przy tego rodzaju przymiotach moralnych stosunek Józefa do postępowania Sanhedrynu nie mógł być inny, jak tylko negatywny: Nie przystał on na ich uchwałę i postępowanie. 52–53. Co więcej, kiedy Jezus już skonał na krzyżu, miał odwagę udać się do Piłata i poprosić o Jego ciało. Prawo Mojżeszowe zabraniało pozostawiania ciała skazańca na drzewie na czas choćby jednej nocy (Pwt 21:23). Sam zatroszczył się o przygotowanie pogrzebu, a szczytem jego życzliwości było odstąpienie Jezusowi przeznaczonego dla siebie, dopiero co wykutego w skale grobu. Tak więc człowiek imieniem Józef zaopiekował się Jezusem, gdy na ten świat przychodził, a inny, także Józef, zatroszczył się o ciało Syna Bożego, gdy było już składane do grobu. 54–56. Wspierały go w tym zbożnym dziele niewiasty, które przyszły z Jezusem z Galilei. One to obejrzały zwłoki złożone już w grobie, udały się do domu, przygotowały różne wonności i olejki, by następnie wrócić do grobu i namaścić ciało Jezusa. Jednakże nie dokonały namaszczenia, ponieważ rozpoczął się już szabat, jaśniejący zapalanymi światłami, zabraniający jakichkolwiek posług fizycznych. Tak więc niewiasty widziały Jezusa, gdy za życia dokonywał cudownych czynów, widziały, jak konał na krzyżu, one też stwierdziły osobiście, że został złożony do grobu. 24:1. Wszyscy trzej synoptycy opisują wydarzenia, które miały miejsce rano w pierwszy dzień tygodnia: skoro świt niewiasty poszły do grobu, by namaścić ciało Jezusa. Łukasz nie mówi jednak na razie, ile było niewiast, nie wymienia ich imion – uczyni to dopiero pod koniec opowiadania – i nie notuje ich troski o to, kto odwali kamień tarasujący wejście do grobu. 2. Podobnie jak pozostali dwaj synoptycy mówi o tym, że kamień był odwalony, ale nie wyjaśnia za przykładem Mateusza, że kamień znalazł się poza grobem z powodu trzęsienia ziemi. 3–4. Nieco inaczej niż pozostali dwaj synoptycy przedstawia Łukasz poszczególne fakty od momentu wejścia trzech niewiast do grobu. Tak więc przede wszystkim stwierdziły one brak ciała Jezusa, następnie zobaczyły dwóch mężczyzn w lśniących szatach i na widok niezwykłych nieznajomych ogarnęło ich przerażenie. 5–11. Dialog rozpoczęli właśnie owi tajemniczy mężczyźni (Mk 16:5) i oni to oznajmili, że nie ma Jezusa wśród umarłych, że zmartwychwstał zgodnie z zapowiedzią mówiącą, że Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników, że będzie ukrzyżowany i że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Były to słowa sumujące zapowiedzi męki, co też niewiasty, gdy nieco ochłonęły, zdołały sobie przypomnieć. Wszystko, co przeżyły przy pustym grobie niewiasty, po powrocie do domu opowiedziały Apostołom. Ale oni nie dali wiary świedectwu kobiet. 12. Lecz swoim opowiadaniem osiągnęły przynajmniej tyle, że zaniepokoiły Apostołów. Słuszność relacji niewiast pierwszy postanowił zbadać Piotr. Udał się do grobu Jezusa i stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że wewnątrz znajdowały się tylko płótna, w które owinięte było ciało Jezusa, natomiast samego ciała już nie było, co wprawiło Piotra w nie lada zdziwienie. 13–17. Perykopa niniejsza jest dość cennym świadectwem nastrojów, jakie panowały wśród Apostołów i uczniów Pańskich po ukrzyżowaniu Jezusa. Część tych ludzi trwała jeszcze w Jerozolimie, zamknięta z obawy przed Żydami w wieczerniku, część zaś opuszczała już Święte Miasto. Do tych ostatnich należeli właśnie dwaj uczniowie z Emaus. Byli pod wrażeniem tego, co się stało w Jerozolimie przed kilku dniami. Wzmianka o rozprawianiu pozwala domyśleć się, że dwaj uczniowie podczas rozmowy nie byli jednego zdania. Przedmiotem dysputy była chyba przede wszystkim sprawa zniknięcia z grobu Jezusa ukrzyżowanego. Powodu do smutku dostarczały zapewne zawiedzione nadzieje w związku z działalnością i śmiercią Jezusa. Smutek – być może ukrywany cokolwiek – ujawnił się, gdy jakiś napotkany człowiek, mimo iż zdawał się iść z Jerozolimy, nic rzekomo nie wiedział o Jezusie. 18–21. To, co Kleofas, jeden z dwu idących do Emaus, powiedział o Jezusie przygodnie spotkanemu towarzyszowi podróży, stanowi dość znamienny przykład wczesnochrześcijańskiej katechezy chrystologicznej. Oto główne elementy tej katechezy: Jezus pochodził z Nazaretu; był prorokiem potężnym w uczynku i w mowie; wydali Go arcykapłani i przełożeni ludu; został skazany na śmierć i ukrzyżowany. Tyle wiedziano o Jezusie do chwili Jego zmartwychwstania. Jest to obraz bardzo niekompletny działalności Jezusa; mówi o rozczarowaniu Jego uczniów, o tym, jak bardzo czuli się zawiedzeni śmiercią swego Mistrza, nic chyba nie świadczy tak dobitnie, jak następujące słowa: A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. 22–24. Tymczasem przygnębienie wzrastało wskutek wieści, jakie przyniosły niektóre spośród niewiast. Otóż niewiasty owe udawszy się rano do grobu Jezusa nie znalazły Jego ciała. Był to już nie lada powód do przerażenia. Lecz niewiasty oprócz tego widziały aniołów, którzy oznajmili, że Jezus żyje. Słuszność tych zeznań stwierdzili naocznie niektórzy spośród Apostołów po udaniu się na miejsce złożenia do grobu Jezusa. 25–27. Ze sposobu relacjonowania wydarzeń wynikało, iż uczniowie z Emaus wierzą niewiastom, ale nadal zdają się nie posiadać wiary w rzeczywistość zmartwychwstania Jezusa. Reakcja Jezusa musiała więc być zdecydowana. Niejeden raz już w podobny sposób korygował teologię mesjańską nie tylko towarzyszących Mu tłumów, lecz także samych Apostołów. Pojawienie się Jezusa obok ludzi w chwili gdy ogarnia ich wielkie przygnębienie było wyrazem dobroci Bożej, nie po raz pierwszy zresztą notowanej przez Ewangelistów. W rzeczywistości przyszedł Jezus z pomocą wierze dwu uczniów z Emaus. Skarcił ich co prawda na wstępie, lecz zaraz zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Umacniał ich wiarę, otwierał im oczy, przychylając się niejako do słów wszystkich Apostołów, którzy prosili ongiś Jezusa o przymnożenie im wiary (Łk 17:5). Jest to jeszcze jedno pouczenie, że na pełną wiarę nikt nie zdobędzie się sam o własnych siłach; potrzebna jest specjalna interwencja Chrystusa, niezbędne jest jakieś otwarcie oczu ludzkich przez Mądrość z góry. 28–29. Nie wiadomo, jakimi intencjami kierował się Jezus, przyjmując ostatecznie zaproszenie do domu jednego z dwu przygodnych znajomych. Nie bez znaczenia było również to, że miało się ku wieczorowi. A może po prostu chciał odkryć już do końca tajemnicę Zmartwychwstałego? 30. Od pobłogosławienia chleba i połamania go pomiędzy siedzących przy stole rozpoczynał się każdy posiłek u Żydów. Tak więc wieczerza w Emaus miała być zwykłym codziennym posiłkiem wieczornym. A jednak po tym właśnie geście łamania chleba uczniowie rozpoznali Jezusa. Ani przez samo nieoczekiwane pojawienie się przy ich boku, ani na podstawie wyjaśnienia Pisma, tylko po łamaniu chleba. Dla pierwszych chrześcijan szczegół ten posiada znaczenie pouczające. Ma on bowiem przypominać im, że Eucharystyczna Ofiara sprawia znów to, iż Chrystus jest żywy i obecny wśród ludu, że między nimi pozostaje. To chyba nie przypadek, że Łukasz aż trzy razy używa słów mówiących o pozostawaniu Jezusa z uczniami. Uczta Eucharystyczna, do której ten posiłek w intencjach autora natchnionego z pewnością ma nawiązywać, jest oznaką pozostawania Chrystusa z ludźmi. Eucharystia jest w tym sensie znakiem zmartwychwstania Jezusa, jest nie tylko pamiątką śmierci, lecz także zmartwychwstania Jezusa. 31–33. Kiedy już uczniowie nie mieli wątpliwości, że Jezus zmartwychwstał, wtedy Zmartwychwstały znów zniknął. Nie będzie już przebywał na ziemi w sposób taki, jak przed zmartwychwstaniem. Będzie zamieszkiwał światłość niedostępną (1 Tm 6:16). Po tym niezwykłym spotkaniu ze Zmartwychwstałym dwaj uczniowie z Emaus wrócili do Jerozolimy, tak jak wracali do siebie wszyscy, którzy mieli szczęście spotkać Boga: pasterze (Łk 2:20), Apostołowie (Łk 9:10), siedemdziesięciu dwóch (Łk 10:17), uzdrowiony trędowaty (Łk 17:15) i cały lud, który był świadkiem ukrzyżowania Jezusa (Łk 23:48). Wszyscy wracali po to, żeby opowiedzieć, co ich spotkało (Łk 24:35) i oddać w ten sposób chwałę Bogu. Dobra Nowina o zmartwychwstaniu musi być zaniesiona do Jerozolimy, aby właśnie stamtąd rozeszła się na cały świat (Łk 24:47; Dz 1:8). 34–35. Spotkanie dwu uczniów z Emaus z jedenastu Apostołami w Jerozolimie miało na celu uzgodnienie relacji o zmartwychwstaniu Jezusa. Okazuje się, że to, co przeżyli dwaj uczniowie z Emaus, owi drugorzędni świadkowie zmartwychwstania, znajduje całkowite potwierdzenie w przeżyciach Piotra. Dwaj wróciwszy z Emaus do Jerozolimy – wyruszyli jeszcze tej samej godziny, pełni uniesienia – opowiedzieli o swoich przeżyciach jedenastu Apostołom, a ci z kolei przedstawili to, co widział Szymon Piotr podczas swojej samotnej bytności u grobu Jezusa. Może chodzi tu o inne ukazanie się Zmartwychwstałego Piotrowi (por. 1 Kor 15:5) niż to, co widział przy pustym grobie (Łk 24:12). Mogli więc wszyscy już teraz jednozgodnie stwierdzić, że Pan rzeczywiście zmartwychwstał (Łk 24:34). Po świadectwie trzech niewiast, po wizji lokalnej Piotra, pojawienie się Jezusa uczniom z Emaus było trzecim z kolei dowodem na rzeczywistość zmartwychwstania. Dochodzi tu jednak nowy, bardzo ważny szczegół: uczniowie z Emaus słyszą, że Piotr nie tylko widział pusty grób, ale że Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Tak więc Łukaszowi nie jest znana dokładniej tradycja mówiąca o ukazaniu się Chrystusa Piotrowi (por. 1 Kor 15:4 n). 36–37. Lecz oto jeszcze spotkanie Apostołów nie dobiegło końca, gdy Chrystus zjawił się nagle w sposób, który pozostanie dla wszystkich tajemnicą, i rzekł: Pokój wam. Zebrani zareagowali tak samo, jak niewiasty przy pustym grobie na widok mężczyzn przybranych w białe szaty: przerazili się bardzo. 38. Na bojaźń człowieka przeżywającego epifanię Boga samego albo jakiejś Jego mocy Bóg lub Jego wysłannicy reagują zawsze w ten sam sposób: podnoszą człowieka na duchu. Tak też jest i w tym wypadku. Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Zmieszanie i wątpliwości Apostołów musiały być rzeczywiście bardzo wielkie, skoro nie wystarczył sam głos i widok osoby Jezusa, ale trzeba było nadto, by pokazał rany na rękach i nogach. 39–40. Tak więc blizny, ślady cierpienia – to najbardziej przekonujące znaki autentyczności Zmartwychwstałego. Ale i to nie wystarczyło. Nie przekonały Apostołów słowa Jezusa, który kazał siebie dotknąć, by mogli stwierdzić naocznie i namacalnie, że On nie jest widmem, bo żaden duch nie ma przecież ciała ani kości, lecz najnormalniejszym człowiekiem. 41–43. Z godną podziwu wytrwałością w dalszym ciągu przekonuje Chrystus Apostołów – dopiero potem św. Paweł powie, co byłoby, gdyby Chrystus nie zmartwychwstał (1 Kor 15:16–18) – o rzeczywistości swojego zmartwychwstania. Poprosił o jedzenie i wobec wszystkich spożył kawałek pieczonej ryby. Tym razem Łukasz nie wspomina już o żadnych wątpliwościach lub niedowiarstwie Apostołów. 44. Wątpliwości, niedowierzanie Apostołów z pewnością zasługiwały na pewną naganę. Przecież w całym ST, w Prawie, u Proroków i w Psalmach jest mowa właśnie o tym, co spotkało Syna Człowieczego. Jest tam między innymi napisane, że Mesjasz będzie cierpiał i że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Bez głębszego zrozumienia czytali Apostołowie Pismo! 45–47. Potrzebne było – dokonujące się właśnie teraz specjalne oświecenie umysłu Apostołów, by mogli właściwie zrozumieć Pismo. Dowiadują się też Apostołowie, że właśnie w imię Chrystusa umęczonego i zmartwychwstałego ma być głoszone dzieło nawrócenia narodów (Łk 2:32; 3:6; Iz 25:7; 40:5; 42:6; 49:6.9; 52:10) oraz Dobra Nowina odpuszczenia im wszystkich grzechów. 48–49. Te bardzo szczególne misje rozpoczną się w Jerozolimie i będą je prowadzić w całym ówczesnym świecie właśnie Apostołowie zwani inaczej świadkami zmartwychwstania (por. Dz 1:22). Dzieło to rozpoczną dopiero wtedy, kiedy Chrystus ześle na nich obietnicę swego Ojca. Tymczasem mają pozostać w Jerozolimie, oczekując na przyobleczenie w specjalną moc z wysoka. To ostatnie zalecenie stanowi niedwuznaczną aluzję do zesłania Ducha Świętego, mocą którego Apostołowie już w dniu zesłania rozpoczęli wielkie dzieło nawracania narodów. Po dokonaniu zaś pierwszych cudów Apostołowie są w pełni świadomi tego, że korzystają z mocy Ducha Świętego. 50–51. Sprawy dotyczące przyszłości Apostołów i całej ludzkości stanowiły przedmiot ostatnich pouczeń Jezusa. Potem udał się do Betanii, położonej na wzgórzu, kilka kilometrów od Jerozolimy, i tam pobłogosławiwszy po raz ostatni Apostołów został uniesiony do nieba. 52–53. Z ostatnich słów Ewangelii Łukasza wynika, że po wniebowstąpieniu Chrystusa Apostołowie wrócili do Jerozolimy i znaczną część czasu spędzali w świątyni, wielbiąc Boga. Trzecia Ewangelia zaczyna się i kończy w świątyni.