brakująca wiązanka kwiatów - Dom Księży Emerytów w Katowicach

advertisement
DZIEŃ SKUPIENIA W DOMU KSIĘŻY EMERYTÓW
KATOWICE – dnia 08.11. 2012 r.
NA DROGACH WIARY
Śpiew: Przybądź Duchu Stworzycielu … (1 zwr.)
Spraw, Duchu Święty,
prosimy Cię o to usilnie,
abyśmy chcieli Cię słuchać,
abyśmy pokochali Ciebie
i Twoje natchnienia w nas,
Twoje szepty i wołania.
Abyśmy chcieli powtarzać z Tobą
to największe i najsłodsze
wołanie Syna, budzone przez Ciebie,
Duchu Ojca i Syna,
wołanie: Abba! Ojcze!
Wyzwól nas od pośpiechu
i hałasu świata, od niepotrzebnych
trosk naszej miłości własnej, pychy,
chciwości i rozdrażnienia.
Ulecz nas od niepokoju, który rodzi
się w chorych sercach w miejsce
pokory, łagodności i cichości
Serca Jezusa.
Wyzwól nas od troski
i zapatrzenia w siebie,
od goryczy płynącej z zazdrości,
od smutku małych i ciasnych
horyzontów samolubstwa.
Obmyj nam oczy, daj nam zobaczyć
to, co bliskie i to, co dalekie.
Daj nam zobaczyć wszystko
w blasku Twojej miłości., która
z Ojca i Syna spływa na całe
stworzenie Boże w jasności dobroci
i miłosierdzia, i chwały.
Rozjaśnij nas skupieniem,
modlitwą i wdzięcznością
za wszystko.
Śpiew: Przez chrztu świętego wielki dar …
„Niezmiernie ważne będzie w tym Roku przypomnienie historii naszej wiary,
w której przeplatają się niezgłębiona tajemnica świętości i grzechu. Podczas,
gdy pierwsza z nich ujawnia ogromny wkład, jaki wnieśli mężczyźni i kobiety
we wzrost i rozwój wspólnoty poprzez świadectwo swego życia, to druga musi
prowokować w każdym szczere i trwałe dzieło nawrócenia, by doświadczyć
miłosierdzia Ojca, który wychodzi na spotkanie każdego człowieka” (PF 13).
Mamy wspólny początek: źródło chrzcielne, w którym wykąpani
otrzymaliśmy w darze wiarę, nadzieję i miłość … I ta WIARA MA SWOJĄ
HOSTORIĘ, może podobną, ale dla każdego jakoś inną. Chciałbym, zwracając
uwagę na niektóre elementy drogi mojej wiary, wywołać w Czcigodnych
Księżach to wszystko, co składa się na historię Waszej wiary, aby pobudzić do
wdzięczności.
Niewątpliwie rodzina była tym pierwszym środowiskiem, które stwarzało
klimat wzrostu tego szczególnego daru, a zarazem w tym środowisku
otrzymałem pierwsze lekcje wiary. Wiadomo, że dzięki wierze Kościoła
otrzymaliśmy nowe życie z wody i Ducha Świętego. Katechumeni pierwszych
wieków musieli najpierw przyjąć Jezusa przez wiarę, a dopiero potem w znaku
sakramentalnym. Myśmy zostali przez chrzest wszczepieni życie Ojca, Syna i
Ducha Świętego i przy pomocy Kościoła podprowadzeni do chwili, w której w
osobisty sposób przyjęliśmy Jezusa jako Pana i Zbawiciela.
Tych rodzinnych lekcji nie mogła zastąpić ani przynależność do grona
ministrantów, ani katecheza, ani wykłady w seminarium, czy inne. Tata, mama
i rodzeństwo – to pierwsze środowisko wiary, w której mogłem wzrastać.
Pierwsze domowe lekcje religii były proste: „Bez Boga ani do proga”,
„Strzeżonego Pan Bóg strzeże”, Człowiek myśli, Pan Bóg kreśli” … Zapadły
mi w pamięci mocniej niż niejeden wykład z teologii. Relacji z Bogiem uczyłem
się od mamy i taty; kiedy widziałem ich klęczących w domu i w kościele. Gdy
nie chciało mi się modlić, widok klęczących rodziców przywoływał mnie do
porządku. Wystarczyło zobaczyć ich przy pacierzu; spracowanych, oparty o
łóżko czy krzesło, a chęć do modlitwy wracała. Jakiś „kazań” z ich strony na ten
temat sobie nie przypominam. Ich przykład wystarczał. Wiedziałem kiedy idą
do spowiedzi, bo przed wyjściem mówili „przepraszam” i całowali nas. I tego
samego nas uczyli. Często, tato, na dobranoc opowiadał nam historie biblijne.
Pan Bóg podarował mi cały zastęp prawdziwych świadków wiary, którzy
stanęli na mojej drodze życia; świeckich i duchownych, nauczycieli i
katechetów, kapłanów. Do dzisiaj pamiętam niektóre słowa wypowiedziane do
mnie wprost, które były wyzwaniem do dzielenia się wiarą, do jej wyznania. Ich
świadectwo pociągało, utwierdzało, budowało … A ci, których Bóg posyłał do
mnie, abym ich wysłuchał, często byli prawdziwym podarunkiem; zawsze
mogłem się czegoś nauczyć (zwłaszcza człowieka). Często penitenci, wyznający
szczerze swoje grzechy, robili mi dogłębny rachunek sumienia. Jestem Panu
Bogu za to wszystko wdzięczny.
Do tych wszystkich świadków wiary chciałbym odnieść słowa św. Pawła:
„Wy jesteście naszym listem, napisanym w naszych sercach, który znają i
czytają wszyscy ludzie (…), listem Chrystusowym (…) napisanym nie
atramentem, lecz Duchem Boga Żywego, nie na kamiennych tablicach, lecz na
tablicach, którymi są serca z ciała” (2 Kor 3,2-3).
W tym miejscu chciałem Wam coś szczególnego powiedzieć. Może
czasami wydaje się, że już zostaliście wyłączeni ze swoich środowisk
parafialnych i mówicie – jak słyszę – „tu jest mój dom, tu czuję się
bezpiecznie”. I dobrze, że tu czujecie się jak w domu. Pamiętajcie jednak, że
wciąż żyjecie w pamięci i sercach Waszych parafian (księży również). Tu i
ówdzie jestem obecny i słyszę jak Was imiennie wspominają i mówią jak bardzo
wpisaliście się w ich życia. Wciąż żyjecie w ich sercach.
Doświadczenia, znaki, które nam Bóg daje, pomagają nam jeszcze
bardziej Jemu zaufać, zawierzyć i zrozumieć, że On nas wezwał, powołał, bo tak
chciał, abyśmy stali się jego uczniami. W dzieciństwie miałem bardzo małą
odporność i co chwila zapadałem na jakąś chorobę. Wiek między 4 a 8 rokiem
życia okazał się krytyczny; dwa razy świecili mi gromnicę. W roku szkolnym
bezpośredniego przygotowania się do I Komunii św. siedem miesięcy
chorowałem. Zdałem końcowy egzamin z katechizmu, otrzymałem też promocję
do następnej klasy, ale ksiądz do I Komunii mnie nie dopuścił, bo nie chodziłem
na katechezę. Przystąpiłem do Stołu Pańskiego dopiero za rok, razem z moja
siostrą. Proboszcz zaprosił mnie do służby ministranckiej. Mama uświadamiała
mi, że to wymagające; m.in. trzeba wcześnie wstać … A ja, taka „lebioda”,
schorowany. Jak dziś pamiętam, co mamie odpowiedziałem: „że jeśli się coś
robi dla Pana Boga, to nie może zaszkodzić”. Nie wiem skąd wtedy u mnie było
takie myślenie?
I wtedy uświadomiłem sobie, że powinienem Panu Bogu podziękować, że
ocalił mi życie. Jak to zrobić? Zostanę księdzem! Jeszcze wtedy nie
rozumiałem, że to właśnie ON tak wszystkim pokierował, abym rozpoznał do
czego mnie wzywa i odpowiedział na wezwanie. Do Niego bowiem należy
inicjatywa. A powołanie nie jest spłacaniem długów. To dar i tajemnica. Jedyną
właściwą odpowiedzią na Boży dar jest nasze „tak”, „amen”, niech się stanie jak
Ty chcesz, Panie Boże. Przeróżne doświadczenia, których było wiele,
utwierdzały mnie w przeświadczeniu, że mam zostać kapłanem i budziły coraz
większe zaufanie.
Muszę też opowiedzieć, co stało się w pierwszej godzinie mojego
kapłaństwa. Kiedy przeżywałem Mszę święceń kapłańskich miało miejsce
następujące wydarzenie. Z racji tego, że na siódmym roku byłem duktorem,
musiałem pilotować pewne sprawy, również zatroszczyć o kwiaty, które
mieliśmy wręczyć ks. Biskupowi, przełożonym i proboszczowi katedry na
koniec tej wyjątkowej Mszy w naszym życiu. Wszystko było przygotowane. W
końcu – jak stwierdziliśmy – zabrakło jednej wiązanki dla proboszcza katedry.
No cóż, nie można było już nic zrobić (chociaż był przygotowany kolega, który
miał tę wiązankę wręczyć). I tak przeżywałem Mszę. Po komunii, kiedy
usiadłem na miejsce, ktoś klepie mnie po ramieniu i przekazuje życzenia i
wiązankę kwiatów dla mnie z racji święceń (od kogoś z tyłu). W tym momencie,
nie wiadomo od kogo (do dziś) kwiaty?! Jedno jest pewne, że była to ta
brakująca wiązanka. Pan Bóg jest cudowny. I tak jest do dziś. Chociaż prób
było (i jest) bardzo wiele. Również wtedy, kiedy trzeba było administrować w
parafii, gdzie kościół ogromny, a wiernych mało. Kiedy należało zapłacić
rachunek za światło, a kasa pusta. Na dodatek kolekta niedzielna była
przeznaczona na cele diecezjalne. Czułem się jak wdowa z Sarepty Sydońskiej,
kiedy resztą mąki i oliwy czyni posiłek dla syna i siebie, a przychodzi prorok
mówiąc: „ale najpierw zrób dla mnie …”. Muszę przyznać, że wiara w to, że
Bóg nie zostawi mnie samego, pozwalała mi przeżyć te wszystkie
doświadczenia. Stale w Bożym działaniu widzę i odbieram „brakująca wiązankę
kwiatów”.
Patrząc z perspektywy lat na ciągłe obdarowanie przez Boga, chciałem
jeszcze – pozwólcie – zwrócić uwagę na trzy doświadczenia:
- od początku mojej drogi kapłańskiej miałem styczność z ludźmi
chorymi. Może dlatego, że moje powołanie zrodziło się gdzieś w kontekście
choroby, którą sam przeżyłem (już o tym wspominałem). Przez dwa czy trzy
lata byłem w seminarium infirmarzem. Potem chodziłem do chorych do kościoła
św. Mikołaja w Krakowie (najpierw jako grajek na gitarze, potem jako diakon).
Na świeceniach w katedrze były dwie nyski niepełnosprawnych. Potem dwóch
mich pierwszych proboszczów było chorych. Kiedy zostałem proboszczem
zacząłem chodzić na Warsztaty Terapii Zajęciowej – oni mnie po prostu chcieli.
Sami, oddolnie, zaproponowali miesięczne spotkania eucharystyczne. Widzę w
tym również palec Boży. Ten kontakt pozwolił mi chodzić po ziemi, nie „bujać
w obłokach”. To był czas uczenia się wielkiej pokory. Oni mi zwracali uwagę
na coś istotnego, czego w biegu życia nie potrafiłem zauważyć. Jean Venier,
założyciel wspólnoty „Arka”, powiedział kiedyś znamienne słowa, które
wziąłem sobie do serca: „słaby potrzebuje mocnego, ale mocny potrzebuje
słabego” (przykład Andrzeja, który brał udział w olimpiadzie dla
niepełnosprawnych). Obecnie mieszkam w sąsiedztwie Domu Emeryta w
Katowicach. Mam również kontakt z księżmi starszymi i schorowanymi.
- Ruch Światło-Życie. Moim profesorem był jego założyciel, a dzisiaj
Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki. Poznałem jego następcę, też świętego
człowieka – Wojciecha Danielskiego, przez 13 z górą lat mieszkałem pod
jednym dachem z moderatorem Generalnym Ruchu, ks. Henrykiem
Bolczykiem, który jest moim przyjacielem do dziś … Przed święceniami nie
brałem udziału w rekolekcjach. Od mojej drugiej parafii, zacząłem jeździć na
rekolekcje, najpierw z młodzieżą, a potem z katechetkami i nauczycielami.
Muszę powiedzieć, że wiele mi dały te doświadczenia. Wniosły nowe światło, a
przede wszystkim doświadczenie Żywego Kościoła i większe rozumienie Go.
Pewne rzeczy się poukładały. Również znalazłem pomoc w postaci pewnej
metody ewangelizacji. A sam ks. Blachnicki pozostał „klasyką” kapłańskiego
posługiwania. Jego wizja pastoralna, widzenie i rozumienie Kościoła, umocniły
wiarę. Z rekolekcji bardzo zapadły mi słowa SWD „człowiek nie może w pełni
realizować siebie, jak tylko przez to, że posiada siebie, w dawaniu siebie”.
- I jeszcze jeden znak – błog. Jan Paweł II. Mówimy, że jesteśmy
rocznikiem papieskim; my urodzeni do kapłaństwa 23 marca 1978 r., a kard.
Wojtyła został Piotrem naszych czasów 16 października tegoż samego roku. To
wielki podarunek, być w Krakowie, studiować i spotykać się z Wojtyłą, a potem
przeżywać kapłaństwo za jego pontyfikatu, które rozpoczęło się od zawołania
„Otwórzcie drzwi Chrystusowi ...”
W związku z 25-leciem kapłaństwa, które dane mi było przeżywać całym
rocznikiem w styczniu 2003 r. na pielgrzymce w Wiecznym Mieście. Nosiliśmy
nadzieję, że może nam się uda odprawić z Ojcem Świętym Mszę św. I tak się
stało. W niedzielę - 26 stycznia - o g. 8.00 rano w prywatnej kaplicy Jana Pawła
II celebrowaliśmy Eucharystię. Dzień wcześniej byliśmy z Papieżem na
nieszporach w bazylice św. Pawła za murami. W niedzielę był jeszcze Anioł
Pański i pozdrowienie Ojca Świętego „dla kapłanów archidiecezji katowickiej”.
To robi wrażenie. I wreszcie czwarty raz spotkanie z Piotrem naszych czasów na
audiencji generalnej w środę.
Jan Paweł II rozważał wtedy na katechezie kantyk, w którym autor
natchniony odwołuje się do mądrości Boga Stwórcy i usilnie prosi, aby stała się
ona również jego udziałem. „Chodzi o Boży dar (powiedział po polsku J.P.
II) - dar Ducha Świętego, dar mądrości, dzięki której człowiek poznaje, co
jest miłe Bogu, a spełniając to dobro może stawać się coraz bardziej święty.
Módlmy się stale o ten dar. Proszę o to szczególnie zgromadzonych dzisiaj
kapłanów - krakowskich, katowickich. Starajcie się o Bożą mądrość dla
siebie i uczcie jej tych, których Pan powierzył waszej pasterskiej pieczy.
Niech Bóg wszystkim błogosławi. Zawieźcie to błogosławieństwo do
waszych parafii i wspólnot.”
Posiąść taką mądrość życia, która polega na poznaniu, co jest miłe Bogu,
i realizowaniu tego - to droga do świętości (wierni często nam życzą awansu; to
jest prawdziwy awans - być bardziej świętym!). Tego uczył mnie Jan Paweł II.
W I rocznicę beatyfikacji, ks. kard. Grocholewski, przypomniał słowa
Benedykta XVI, który o Janie Pawle II powiedział: „Błogosławiony jesteś,
ponieważ uwierzyłeś” i dodał: „Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoją wiarę,
za jej wzrost lub osłabienie. Wiara jest delikatna roślinką. By była żywą i
dojrzewała, trzeba ja stale pielęgnować: modlitwą, uczestnictwem w
sakramentach świętych, pogłębianiem prawd wiary, postępowaniem według
wymogów wiary na co dzień, dzieleniem się nią z innymi. Jednym słowem, by
wiara mogła wzrastać, trzeba żyć wiarą, jak to czynił błogosławiony Jan Paweł
II.” I zacytował wymowny tekst R. Brandstaettera: „O, daj nam, Panie,
natchnienie do wiary! …”
(„Błogosławiony jesteś, ponieważ uwierzyłeś” - refleksje kard.
Grocholewskiego w pierwszą rocznicę beatyfikacji Jana Pawła II, w:
Osservatore Romano, 6(2012), s. 50-52).
NIKODEM – GODZINA NARODZIN (J 3,1-21)
Nikodem był szanowanym Żydem, który nocą spotkał się z Jezusem.
Mówi się często, ze przychodzi nocą z obawy przed kompromitacją (bo co
powiedzą inni). Nie zgadza się z tym ks. Aleksandro Pronzato, który uważa, że
Nikodem z ciemności przechodzi do światła. Chce po prostu wyjść z nocy, ku
światłu. Jest stary – jak sam stwierdza – więc moglibyśmy się spodziewać, że
Jezus wygłosi mu kazanie na temat dobrej śmierci. A może wyprowadzi z tego
spotkania jakiś wzorzec duszpasterstwa osób starszych. Nic z tego. Ku jego
zaskoczeniu zapowiada, że musi się jeszcze narodzić. Jezus proponuje mu
rozpoczęcie życia od nowa.
Otoczony oślepiającym go światłem objawienia zaniemówił, jakby usuwa
się na bok. Wypowiada niezręczne słowa „my wiemy”, bo należy do tej grupy
osób, które „wiedzą”, ale później w kontakcie z Chrystusem uświadomił sobie,
że już nic nie wie. Nie jest już „nauczycielem Izraela” jak go nazwał Jezus, ale
pomimo może siwych włosów, uczniem. Nie chodzi o to, by dyskutować,
stawiać pytania, ale żeby wierzyć! Zerwać z wiedzą i zarozumiałością człowieka
dorosłego, a zobaczyć królestwo Boże zdumionym spojrzeniem dziecka.
Jak bardzo jesteśmy podobni do Nikodema. Często na propozycje
Chrystusa odpowiadamy pytaniem: „Jak to jest możliwe?”, tzn. „Nie jestem
stanie?” Tak jakby wszystko zależało od nas. Stawiamy się w centrum, a
tymczasem Jezus daje nam do zrozumienia, że to nie zależy od nas, lecz od innej
siły. Nie muszę wyliczać swoich możliwości …, ale otworzyć się na dar. „Tak
bowiem Bóg umiłował świat …” (J 3,16-18). Jan daje nam do zrozumienia, że
nasza wiara zakłada przede wszystkim miłość Boga, objawioną przez Syna.
Fragment Ewangelii o Nikodemie mówi nam, że musimy walczyć ze
starzeniem się – i nie chodzi o wiek podany w dowodzie osobistym. W
człowieku może dokonać się starzenie ducha, idei, planów życiowych. Walka z
tym procesem oznacza usunięcie zmarszczek z duszy.
Poszukujący Nikodem, mimo swych siwych włosów, po rozmowie z
Jezusem z „nauczyciela Izraela” zmienia się w początkującego ucznia, który
chce na nowo poznawać Boga. Uczy się chodzić drogami Ducha, który „wieje
kędy chce”. Jest przykładem człowieka, który w spotkaniach z Jezusem, walczy
ze starzeniem się ducha, z narzucaniem Mu swoich planów i wizji, z
zamykaniem Boga w schematach własnego myślenia i własnych oczekiwań.
„Droga ta – jak przypomina Benedykt XVI – musi prowokować w
każdym szczere i trwałe dzieło nawrócenia, by doświadczyć miłosierdzia Ojca,
który wychodzi na spotkanie każdego człowieka” (PF 13) w swoim Synu,
Jezusie Chrystusie.
(na podstawie: ks. Aleksandro Pronzato, Nikodem: godzina narodzin, w: Zeszyty Formacji
Duchowej 56/2012, s. 9-16)
Download