Wojna oligarchów Autor: Prof. dr hab. Artur Śliwiński Najsłabszym punktem współczesnej wiedzy o zachodzących w świecie przeobrażeniach geopolitycznych jest brak odpowiedniej siatki pojęciowej. Takie pojęcia jak „oligarchia” lub „oligarchiczny system rządów” funkcjonują nadal jedynie na marginesie sporów geopolitycznych. A to nie wróży niczego dobrego. Nic dziwnego, że są to pojęcia niejednoznaczne, lecz ponadto służące zazwyczaj do minimalizacji znaczenia oligarchii światowej. Jeśli mówimy o wojnie oligarchii światowej z państwami narodowymi, to po jednej stronie dostrzegamy niewyraźne kontury jakiejś siły globalnej, zaś z drugiej strony konkretne, mocno zakotwiczone w historii, wyposażone w konstytucje, aktywne politycznie i propagandowo, określone terytorialnie narody. Oligarchia światowa jest słabo zdefiniowana, toteż najbardziej wyczuwalna jest jej obecność w licznych konfliktach politycznych, ekonomicznych oraz militarnych. Jest to jedna z dróg poznania fenomenu oligarchii światowej, z której w tej części rozważań warto skorzystać. Najpierw jednak musimy wydać ostrzeżenie: wojna oligarchów ze społeczeństwem nie jest dziecięcą gra w „monopoly”. Nie jest również „wielką szachownicą” Zbigniewa Brzezińskiego. Jest to najostrzejsza faza obecnego globalnego kryzysu systemowego , trwającego już osiem lat i dalekiego od zakończenia, w której sposobem zachowania status quo jest agresja wobec przeważającej większości narodów świata. Jest to agresja w skali niespotykanej wcześniej w historii nowożytnej, przy której bledną agresywne i zbrodnicze działania Niemiec w czasie II Wojny Światowej, a także mordercze represje komunistyczne. Wielu ludziom wydaje się to nieprawdopodobne, jednak tylko do czasu, kiedy agresja uderza w nich samych. Wskutek narzucenia ludziom niszczącej zmysł społeczny ideologii skrajnego indywidualizmu, a także dzięki nowoczesnej inżynierii społecznej, inicjowane przez oligarchię światową konflikty międzynarodowe oraz przewroty wewnętrzne wydają się wielu ludziom medialnym urozmaiceniem monotonni życia. Największym sukcesem w toczącej się wojnie oligarchów z narodami jest doprowadzenie setek milionów ludzi na całym świecie do głupoty i bezradności. Gdy uważnie przypatrzymy się poczynaniom oligarchii światowej, możemy zauważyć trzy strategie. Pierwsza z nich jest stratega ubezwłasnowolnienia narodów przy pomocy neoliberalizmu. Potrzebne jest zastrzeżenie: neoliberalizm nie jest ofertą intelektualną czy polityczną, lecz jest bezwarunkowym dyktatem. Odpowiedzią na sprzeciw wobec dyktatowi jest wojna (casus Serbii). Neoliberalizm nie polega więc na „krzewieniu wolnego rynku”, lecz na wyeliminowaniu (wszystkich!) mechanizmów kontroli społecznej; w gospodarce, w stanowieniu norm prawnych ,w polityce, w wyborach parlamentarnych itd. Jest to bezspornie forma ataku na społeczeństwa i sposób ich zniewolenia. Druga, nacechowana pragmatyzmem strategia podąża w ślad za pierwszą, jak handlowcy za wojskiem. Jej istotą jest synchronizacja dwóch rodzajów polityk. Jedną z nich jest polityka maksymalnego wyzysku opanowanych narodów, czyli tradycyjna strategia kolonialna. Drugą jest zadłużanie opanowanych narodów, amortyzujące niedostatek środków finansowych i materialnych, których gospodarki narodowe są pozbawiane wskutek maksymalnego wyzysku. Tworzy to iluzję dobrobytu społecznego, która pęka jak bańka mydlana w chwili dogodnej dla oligarchii światowej. W tym zakresie synchronizacja jest pełna. Trzecią strategią jest podszywanie się pod wolnorynkowych inwestorów, którzy idą na pomoc gospodarkom narodowym. Cynizm jest niebotyczny. Zadłużenie i wyzysk ograniczają możliwości rozwoju gospodarek narodowych, czego najłatwiejszymi do stwierdzenia zewnętrznymi przejawami są deindustrializacja i wysokie bezrobocie. To zaś daje niezwykłą okazję do taniego przejmowania własności publicznej i prywatnej zniewolonych krajów. Nie powinno nikogo dziwić, że tej okazji nie przeoczono w zapisach tzw. Konsensusu Waszyngtońskiego (streszczenia neoliberalizmu dla naiwnych). Podsumujmy. Pierwszym źródłem dochodów oligarchii jest wyzysk gospodarek narodowych dzięki tradycyjnej strategii kolonialnej (tj. wykorzystania w tym celu władzy kolonialnej). Drugim źródłem dochodów oligarchii jest osiąganie korzyści z zadłużenia gospodarek narodowych, najczęściej zysków z nadmiernego oprocentowania długu. Trzecim źródłem dochodów oligarchii są dochody z tanio przejętej własności. Do tego dochodzą jeszcze dochody oligarchii uzyskiwane dzięki organizowaniu przez nią ataków spekulacyjnych na poszczególne kraje. To wszystko spada na gospodarki narodowe jak szarańcza („zimą i latem”). Mówimy o prostych rzeczach. Słaba wiedza o światowej oligarchii uniemożliwia wyjaśnienie zaskakującej ewolucji „elit światowych” w ostatnich trzydziestu latach. Najczęściej jej negatywny obraz (określenie „oligarchia światowa” ma zabarwienie pejoratywne, podważające wysoki status przynależności do elity) wiązano z pozbyciem się hamulca, za który uznano system komunistyczny). Jednak takie wytłumaczenie przejścia opinii społecznej w większości krajów od podziwu „elity światowej” do powszechnego potępiania „oligarchii światowej” nie jest przekonywujące. Dokonało się ono bowiem w sposób gwałtowny i zaskakujący w 2008 r., kiedy na fali rozczarowania globalnym kryzysem ekonomicznym nastąpiła eksplozja zarzutów wobec wielkich korporacji finansowych, którym przypisano winę za spowodowanie globalnego kryzysu. W niespełna kilka miesięcy ujawnionych zostało multum oszukańczych praktyk kredytowych, fałszowania sprawozdań finansowych, nadużyć prawnych itp. Potężna kompromitacja dotknęła także wpływowe międzynarodowe instytucje finansowe, w tym Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, a przy tym wywołała głęboką nieufność wobec doktryny neoliberalnej. Nie narażając się na śmieszność wcześniej można było spierać się, czy „elita światowa” zasługuje na podziw czy na potępienie. Ale nie po 2008 roku. Po 2008 roku pojawiły również się pierwsze głosy ze strony przedstawicieli rządów domagające się reformy światowego systemu finansowego, w tym nawet w Stanach Zjednoczonych i Niemczech. Były to pierwsze sygnały wskazujące na napięcia w stosunkach między światową oligarchią finansową („rdzeniem oligarchii światowej”) i rządami narodowymi. Ten nurt napięć istnieje nadal, zasiewając niepokój i wzajemne podejrzenia. Na domiar złego, niebawem dostrzeżono, że oligarcha światowa jest absolutnym przeciwieństwem demokracji, a jej wpływ na rządy podważa wiarygodność władz krajowych jako zwolenników ładu demokratycznego. Jednak nie wszyscy w równym tempie przyjęli te zmiany. Wydaje się, że znaczna część polskich polityków i ekonomistów w ogóle nie przyjęła ich do wiadomości. *** Niejednoznaczne pojęcie oligarchii światowej znakomicie utrudnia jej identyfikację jako strony konfliktu w wojnie z narodami. Pojawiły się różne wyobrażenia „oligarchii światowej”. Dla niektórych ludzi służy ono do wyrażenia sprzeciwu wobec nadmiernego skupienia bogactwa w rękach nielicznych (symboliczny 1 %) oraz pretensji związanych z zakłóceniem snu o powszechnym dobrobycie. Dla innych jest to koncentracja władzy politycznej w rękach wielkiego kapitału. Jeszcze inni demonizują oligarchię światową jako grupy ludzi dominujących nad światem (do czego jej daleko), fascynując się niebezpieczeństwem płynącym z zakulisowego sterowania losem miliardów ludzi (idea „rządu światowego”). W opozycji do tych ostatnich inni ludzie rolę oligarchii światowej sprowadzają do towarzyskich spotkań klubowych wpływowych biznesmenów, polityków, naukowców oraz artystów z całego świata, kreśląc bezwiednie wizerunek ludzi dobrodusznych i zaangażowanych w poprawienie sytuacji globalnej, w walkę z nędzą, a przede wszystkim poszukujących nowych idei rozwoju ludzkości. Są to wszystko uproszczenia albo iluzje, które z rzeczywistym stanem rzeczy niewiele mają wspólnego. Przeciwnik narodów jest istotnie silny, agresywny i dysponujący wysokim poziomem organizacyjnym (sieciami globalnymi) , ale jest to zawsze przeciwnik z krwi i kości, czyli przeciwnik obdarzony nie tylko mocą płynącą z bogactwa i władzy, ale może w jeszcze większym stopniu ludzkimi przywarami.