Skarby beskidzkiej miedzy Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich „Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie”. Publikacja opracowana przez Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania „Przyjazna Ziemia Limanowska”. Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach działania 413 „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania, nabywanie umiejętności i aktywizacja” osi 4- LEADER Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013. Instytucja Zarządzająca Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007 - 2013 - Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi. WYDAWCA Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania „Przyjazna Ziemia Limanowska” ul. M.B. Bolesnej 16, 34-600 Limanowa tel. 18 533 06 62, mob. 664 923 200 e-mail: [email protected] OPRACOWANIE TEKSTU Elżbieta Zając-Zbrożek RYSUNKI Kaja Zbrożek FOTOGRAFIE Elżbieta Zając-Zbrożek PROJEKT GRAFICZNY, SKŁAD I OPRACOWANIE Studio Grafiki i DTP Grafpa DRUK Drukarnia Klaudia - Druk, ul. Obwodowa 25, 88-100 Inowrocław ISBN 978-83-63213-19-0 Egzemplarz bezpłatny Limanowa 2015 Spis tres' ci Rośliny w obrzędach i rytuałach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Niezwykła kraina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Z·eby przetrwać, najpierw trzeba zbudować dom… . . . . . . . . . . . . . 31 Nie samym chlebem… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45 Domy pełne zapachu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 Uroda z łąk i pól . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73 Spiżarnia natury . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85 Kto ma dzieci w rodzie, temu biyda nie dobodzie . . . . . . . . . . . . . . 95 Kto ma lipę w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie . . . . . . . . . . . . . . 103 Kto ma pokrzywę w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie . . . . . . . . . 107 Kto ma miętę w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie . . . . . . . . . . . . 113 Kto ma mysi czop w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie . . . . . . . . . 117 Kto ma dziki bez w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie . . . . . . . . . . 119 Wędrując beskidzką miedzą, znajdujemy srebrniki i inne skarby . . . . 123 Czarcie żebro, czyli niezwykłe historie chwastów . . . . . . . . . . . . . . . 133 Moc beskidzkich roślin . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137 Apteczka spod miedzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 147 Beskidzka miedza… pachnący macierzanką i poziomkami pas między zagonami, zadeptany bosymi stópkami bawiących się w czasie żniw dzieci, wygryziony przez prowadzoną na postronku kozę… Beskidzka miedza… na niej klękał gospodarz, gdy usłyszał bijące na „Anioł Pański” dzwony, dzielił się troskami albo prowadził spory z sąsiadem. Na miedzy wreszcie siadał, by spożyć przyniesioną przez żonę „juzynę”, kiedy sił już nie starczało, a do wieczora daleko… Beskidzka miedza… często ozdobiona krzakiem dzikiej róży ukrytym gniazdkiem, zaznaczona kopczykami kamieni wybranymi z pola, uświęcona wbitym w Wielki Piątek krzyżykiem z palmy wielkanocnej… Beskidzka miedza… porośnięta rzepikiem, lebiodą, dziurawcem i krwawnikiem, śpiewająca fioletowymi dzwonkami, szeleszcząca jedwabistym szelężnikiem, mrugająca błękitnym okiem cykorii, połyskująca kolczastą broszką dziewięćsiła, srebrząca się delikatnymi listkami srebrnika, pełna motyli, pszczół i kolorowych chrząszczy – prawdziwy skarbiec! R os'liny w obrze,dach i rytuałach Skarby beskidzkiej miedzy W obrzędach i zwyczajach związanych ze zmianami pór roku albo świętami kościelnymi wykorzystywano różne rośliny. Wierzono, że przyniesione do domu lub poświęcone w określonym dniu mają szczególną moc. W naszej tradycji nawet połowa nazw miesięcy nawiązuje do symboliki roślinnej. Kiedy zaczynał się Adwent, dla pól i łąk nastawał czas odpoczynku. Żaden szanujący się gospodarz nie pozwolił sobie na to, by dotknąć ziemi żelazem; co nie zostało zaorane, przekopane, zżęte czy zasadzone, musiało poczekać do Nowego Roku. Dla mężczyzn nastawał czas młocki, dla kobiet czas przędzenia i tkania. Kto nie brał udziału w tych pracach, wyruszał na poszukiwanie przemarzniętych owoców kaliny, jarzębiny i tarniny – bardzo wartościowych i użytecznych, ale zdatnych do jedzenia 10 Ros'liny w obrze,dach i rytuałach dopiero po przemrożeniu. Dopóki nie spadł śnieg, można też było zbierać chrust i szyszki oraz poduszki mchu płonnika do ocieplenia szpar w oknach. Tuż przed wigilią do domu trzeba było przynieść gałęzie jodły lub świerka. Przed Świętami pieczono chleb, a do wymiatania popiołu z pieca potrzebna była świeża miotła. Z gałązek jedliny czasem obłamywały się delikatne końcówki. Potem chleb i kołacze miały spody ozdobione czarnymi, pachnącymi żywicą „łapkami”. W wigilię Bożego Narodzenia u powały wieszano podłaźniczkę – gałąź, czubek jodły lub świerka, ubrany orzechami, jabłkami i opłatkiem sklejonym w „światy” jako symbol rajskiego drzewa pełnego dobrych owoców. Na stole wigilijnym kładziono wiązkę siana, którym potem dzielono się z bydłem na pamiątkę ich ważnej roli w stajence betlejemskiej. W kącie izby stawiano dorodny snop żyta. Czasami wkładano między kłosy makówki albo wiązki lnu czy grochowinę. Dawniej żyto było podstawowym i najcenniejszym zbożem, chociaż bardzo wymagającym. W Beskidzie Wyspowym poświęcano mu wiele troski. Użyźniano ciągle jałową ziemię, ale i tak plon w dużym stopniu zależał od kaprysów pogody. Po wieczerzy wynoszono więc wigilijny snop na zasiane pole, żeby przyszłe zbiory były obfite, a zboże urosło wysokie i krzepkie. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku widywano w Boże Narodzenie stojące na polach snopki, przybrane wstążkami z bibuły i gałązkami choinki. W wigilijny wieczór trzeba było zadbać również o sad. Jeżeli któraś jabłonka nie obrodziła tej jesieni, przypominano jej o obowiązkach, odgrywając wobec niej swoisty teatr. Gospodarz podchodził do drzewa z siekierą i dotykając ostrzem pnia, wołał: „Nie obrodziłaś, zetnę cię!”. Gospodyni zaś, obwiązując pień przyniesionym powrósłem, odpowiadała: „Jeszcze zostawmy ją do przyszłego roku; jak nie zakwitnie, to ją zetniesz!”. Zwykle ochroniona powrósłem jabłoń następnej jesieni była już obsypana owocami. 11 Skarby beskidzkiej miedzy W dzień świętego Szczepana do kościoła przynoszono do poświęcenia owies. Mimo niedostatku obrzucano się nim na zdrowie, a także by zwrócić uwagę co ładniejszych panien – ku uciesze wróbli i kościelnych myszy. Garść poświęconego owsa gospodarz dosypywał koniom do świątecznego obroku, resztę zostawiał do wiosennych zasiewów. Miało to zapobiegać wyleganiu zboża i niszczeniu przez dzikie zwierzęta. Przed dniem świętego Jana „Winnego” (27 grudnia) sprawdzano zawartość dymionów, które cierpliwie bulgotały przez całą jesień, stojąc na zapiecku. Najważniejsze było wino z babiorek, czyli owoców dzikiej róży. Wino miało piękny, bursztynowy kolor, niezwykły aromat i cierpko-słodki smak. Po poświęceniu wina w kościele każdy domownik dostawał nieco do skosztowania – dzieci łyczek, dorośli nieco więcej – aby wzmocnić ciało przeciw wszelkim truciznom i zimowym chorobom. Butelką poświęconego wina obdarowywano się też w czasie karnawałowych spotkań sąsiedzkich. Styczeń to pachnące dary Trzech Króli: mieszanka sosnowej żywicy i aromatycznych ziół, w której najważniejszy był jałowiec. Poświęcone kadzidło rzucano na rozgrzaną blachę pieca lub do garnka z rozżarzonymi węgielkami i okadzano nim dom, oborę i domowników (zwłaszcza chorych), wierząc w jego oczyszczającą moc. Kulki jałowca i szczypta żywicy służyły do sporządzenia wzmacniającego i leczniczego naparu, zwłaszcza dla starców. W Gromniczną (2 lutego), święcono świece, które potem cały rok chroniły domostwa przed uderzeniem pioruna, a odchodzącym rozświetlały ostatnią drogę. Gromnice robiono w domach z pszczelego wosku z knotem ze świeżo uprzędzionego lnu. Lnianym pasmem przewiązywano też samą świecę i ozdabiano gałązką mirtu. Gałązkę wykorzystywano jako sadzonkę, wierzono bowiem, że zasadzona w tym dniu na pewno szybko się ukorzeni, będzie bujnie rosła i wkrótce ozdobi wianek panny młodej lub przywita potomka. 12 Ros'liny w obrze,dach i rytuałach Nazajutrz, w dzień świętego Błażeja (3 lutego), do kościoła przynoszono jabłka. Poświęcone owoce miały zapobiegać chorobom gardła. W roku słabego urodzaju albo gdy jabłka źle się przechowywały i było ich niewiele, święcone owoce dzielono na kawałki tak, żeby starczyło dla wszystkich. Jabłkami przez cały karnawał kawalerowie obdarowywali panny, licząc na ich przychylność. Marzec to czas Wielkiego Postu, rozpoczynający się Środą Popielcową. Popiół do posypania głów wiernych pochodził z zeszłorocznej palmy wielkanocnej. Poświęcony w tym dniu popiół miał poza symbolicznym, również wiele innych zastosowań. Posypywano nim pastwisko przed pierwszym wiosennym wypasem, dodawano do klepiska nowo budowanego domu, zostawiano w szparach, żeby ograniczyć wiosenną inwazję mrówek, a także używano do prania niemowlęcych koszulek. Kwiecień jest pierwszym miesiącem, który w naszym beskidzkim klimacie jest prawdziwie wiosenny. Kwitną niektóre drzewa i krzewy owocowe, przede wszystkim wierzby, dające pierwszy znaczący pożytek pszczołom. Wielkanocne Święta również często przypadają w kwietniu. Poprzedza je Palmowa Niedziela zwana też „Kwietną”. 13 Skarby beskidzkiej miedzy W tym dniu do kościoła wierni przynoszą symboliczne „palmy”, przygotowane według ustalonych reguł. Palmy są różnej wielkości i różnie zdobione, zależnie od regionu. Konstrukcja wielkanocnej palmy nie jest skomplikowana. Są to długie i proste, świeżo ścięte gałązki ułożone ściśle obok siebie, przewiązane w regularnych odstępach wierzbowymi witkami lub konopnym czy lnianym sznurkiem, zwieńczone pękiem suchych pióropuszy trzciny. Kilka dni, a nawet tygodni wcześniej, zbierano na nie odpowiedni materiał. Zwykle zajmowali się tym młodzi chłopcy. Ponieważ palma miała uczestniczyć w wielu obrzędach i spełnić wiele zadań, powinna zawierać: leszczynę, różne gatunki wierzby (biała, iwa, wiklina, migdałowa, krucha i inne), głównie okazy męskie z ładnymi „kociankami”, czerwone pędy derenia świdwy, dziki bez, czeremchę, satok, czyli szakłak, kalinę, trudne do zdobycia biało cętkowane gałązki kłokłocyny, czyli kłokoczki i zielony „ciamarysek” – charakterystyczną kanciastą trzmielinę. Bazie z poświęconej palmy były stosowane jako lek na ból gardła. Profilaktycznie zjadano kilka kotek już w drodze do domu. Przez cały rok w razie potrzeby zdzierano i gotowano trochę suchej kory z baziami albo nawet całe gałązki wierzbowe. Małym dzieciom robiono napar na mleku. Działał napotnie i przeciwbólowo. Paski poświęconej wierzbowej kory namoczone w ciepłej wodzie były dobrym plastrem na bóle reumatyczne, obkładano też nimi zwichnięte i skręcone kończyny, a żute uśmierzały ból zęba. Również gałązka bzu czarnego pomagała rozwiązać problemy stomatologiczne – po użyciu trzeba było ją spalić i już po bólu. W Wielki Czwartek wieczorem z gałązek „palmowych” robiono krzyżyki. Według 14 Ros'liny w obrze,dach i rytuałach tradycji z północno-wschodnich krańców Beskidu Wyspowego pierwszy mały krzyżyk wbijano w bochenek chleba. Inny przekaz mówi, że w czasie robienia krzyżyków chleb powinien leżeć na stole, żeby go nigdy nie zabrakło. Większe, najczęściej przybrane wstążkami, gospodarz wynosił na pola w Wielki Piątek o świcie – „zanim pierwszy ptaszek zaśpiewał”, najpierw obmywszy się wodą z potoku. Obchodząc granice swoich włości, wbijał je na każdej miedzy, gdzie czasami znajdowano je nawet w następnym roku. Mniejsze wtykano w sąsieki ze zbożem przeznaczonym do zasiewu, przybijano nad drzwiami domu i budynków gospodarczych. Co ciekawe, sporządzanie krzyżyków, obchodzenie z nimi swoich pól i znakowanie domów jest nadal żywą tradycją, mimo że w takiej formie znaną tylko na niewielkim obszarze. 15 Skarby beskidzkiej miedzy Wśród przynoszonych do świątyni i święconych w Wielką Sobotę pokarmów zawsze znajdował się chrzan. Kiedy wszyscy czekali na zakończenie postu i na możliwość zjedzenia mięsa, świąteczne śniadanie bez chrzanu mogło skończyć się niestrawnością. Tego dnia w czasie wieczornego nabożeństwa święciło się również ogień i wodę. Dawniej przy świątyni rozpalano duże ognisko, aby po obrzędzie poświęcenia wierni mogli przejąć ogień na przyniesione huby. Zbierano je co najmniej kilka tygodni wcześniej i suszono na piecu. Zadanie to powierzano zwykle młodym chłopcom, którzy organizowali wspólne wyprawy do lasu w poszukiwaniu odpowiednio dużego okazu. Szczególnie poszukiwana była huba brzozowa zwana czyrem, znana z leczniczych właściwości. Do święcenia trzeba było ją zawiesić na mocnym, namoczonym wcześniej sznurku. Chłopcy wracali po nabożeństwie do domu, machając i kręcąc hubą, i znacząc drogę świetlistymi kręgami. Po powrocie do domu, w wymiecionym do czysta piecu, rozniecano od niej nowy ogień. Wieczory majowe rozbrzmiewały śpiewem litanii i pieśni maryjnych. Po dniu pracy gromadzono się przy kapliczkach ubranych bukietami łąkowych kwiatów, gałązkami kaliny i bzu. W modlitewnik dziewczęta wkładały pachnącą kiść bzu, głogu czy świeżo rozkwitłą piwonię. Natomiast w Zielone Świątki kapliczki i krzyże przydrożne, bramy kościołów, a przede wszystkim drzwi domów przystrajano młodymi drzewkami i gałęziami brzozy. W czerwcu, w ostatnim dniu oktawy Bożego Ciała, pleciono wianki wiosennych ziół. Misternie układano wiązki rumianku i stokrotek, bławatków, fartuszków (przywrotnika), malutkich różyczek, polnego maku, dziurawca, pachnącej miodem czerwonej i białej koniczyny, przetykając liśćmi kopytnika, gałązkami bożego drzewka i macierzanki. Poświęcony ziołowy wianek był ratunkiem w wielu chorobach, a przede wszystkim pomagał w dolegliwościach kobiecych. Poza tym zioła te służyły także do sporządzania domowych kosmetyków. 16 Ros'liny w obrze,dach i rytuałach Kiedy rozkwitały lipy, mimo pilnych prac w polu, zawsze znajdowano czas, żeby zebrać jak najwięcej kwiatów. Najbardziej pożądane były kwiaty z lip rosnących przy kapliczkach. Czasami żeby dostać się do cennej lipiny, ścinano całe gałęzie, a dopiero potem, w wolnej chwili, obierano je z kwiatu. Do suszenia rozsypywano pachnące zioła na strychach lub w szopach, pilnując, żeby nie leżały na słońcu i nie sczerwieniały, bo szybko traciły moc. Lipiec był czasem miodobrania. Pszczoły miały już w ulach zapas miodu kwiatowego i akacjowego, a teraz nadchodził czas lipowego i spadziowego. W sadach dojrzewały pierwsze słodkie gruszki lipcówki. Kwiatostan lipy 17 Skarby S karby beskidzkiej beskidzkiej miedzy miedzy Na półmetku lata, w święto Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia), gospodynie przynosiły do świątyni wiązki ziół – „snopki” przygotowane starannie według z dawna ustalonych reguł. W środku snopka układano kłosy zbóż, makówki i len. Potem wokół dokładano „czarną różę”, czyli krwiściąg, lebiodę, krwawnik, gałązki mięty, szałwii i melisy, kwiatostany kopru, pietruszki i biedrzeńca. Następne były grona jarzębiny, kaliny i głogu, a wreszcie żółty okrąg z wrotyczu. Pomiędzy wkładano inne zioła i kwiaty, jak nakazywała rodzinna tradycja. Na koniec, w ciasno ułożony snopek wbijano nadziane na patyk jabłko. Przygotowane zioła wiązano mocno sznurkiem lub skręconym z łyka powrózkiem, a na koniec obcinano siekierą łodygi równiutko – tak, żeby snopek od razu można było postawić. Tę czynność wykonywał gospodarz. Robił 18 Ros'liny w obrze,dach i rytuałach to starannie, bo jeżeli udało się wyrównać snopek za pierwszym razem, to można się było spodziewać, że tegoroczne zbiory zbóż będą udane. Poświęcony snopek zajmował poczesne miejsce w domowej apteczce. Przez cały rok, sporządzając lecznicze napary, dodawano nieco poświęconych ziół, a zboże ze snopka dodawano do pierwszego chleba z nowych zbiorów. Tym samym snopkiem dzielono się też w razie potrzeby ze zwierzętami. W każdym gospodarstwie krowy po ocieleniu dostawały wiadro wody z zaparzoną garścią ziół wyjętych ze snopka. W dniu Narodzenia Najświętszej Maryi Panny (8 września) – święto zwane Siewną – przynoszono ziarno zbóż ozimych. Każdy gospodarz starał się osobiście uczestniczyć w poświęceniu ziarna. Przed obsiewaniem kolejnych zagonów dodawano do pierwszej garści trochę poświęconego zboża, dodatkowo kreśląc nad nim znak krzyża. Chroniło to zasiewy i przyszłe zbiory przed wszelkimi zagrożeniami. W październiku przygotowywano len i konopie do przędzenia. Zroszoną lnianą słomę poddawano międleniu, a potem oddzielano paździerze. Jak ważna i powszechna to była czynność, świadczy nazwa miesiąca. Na początku listopada odwiedzano groby bliskich zmarłych. Świeczki i znicze to stosunkowo nowy zwyczaj. Dawniej na znak pamięci na mogile układano krzyż z gałązek jodłowych lub poduszeczek mchu płonnika, a stojący krzyż ozdabiano wieńcem z liści bluszczu. Wiankiem z bluszczu lub widłaka dekorowano też w domu święte obrazy i figurki. Listopad to także czas ostatnich zbiorów, suszenia owoców i grzybów, a także grabienia opadłych liści. Zgrabione liście służyły jako ściółka dla zwierząt oraz materiał do gacenia domów i obór. Wokół domów wbijano pale w odległości 30–40 centymetrów od ściany, układano przy nich „okrajki” desek, a w powstałą „obstawkę” wsypywano suche liście, lekko je ubijając. Ogacone liśćmi domostwa pozwalały przetrwać największe mrozy, zaś na wiosnę niepotrzebne ocieplenie trafiało do obory i chlewików. Gacenie 19 Skarby beskidzkiej miedzy 20 i ocieplenie domów starano się zakończyć przed świętym Marcinem (11 listopada), kiedy pierwszy raz przelewano młode wino z jabłek, babiorek i dzikiego bzu. Zanim spadł śnieg, ścinano trzcinę i rogożynę, czyli pałkę wodną, używaną w podobny sposób jak słomę żytnią do robienia „kowiorków” na strzechy. Listopad był też czasem wypalania przez „smolorzy” węgla drzewnego i leczniczego węgla lipowego oraz dziegciu z kory brzozowej. Wkrótce z nadejściem chłodów i pierwszym śniegiem przyroda zapadała w zimowy letarg, a dla ludzi nastawał okres wyciszenia i oczekiwania. Znowu przychodził Adwent. 21 Skarby beskidzkiej miedzy 22 N kraina 23 Skarby beskidzkiej miedzy W edług Księgi Rodzaju w trzecim dniu Stwórca oddzielił suchy ląd od wody i nazwał tę powierzchnię ziemią. Zadowolony z efektu zarządził powstanie roślin. „I stało się tak. Ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre” (Rdz 1,12). 24 Niezwykła kraina Tak zaczęła się historia związku człowieka ze światem roślin. Historia rolników, ogrodników, piekarzy, tkaczy, stolarzy… Można tak wymieniać długo, bo niewiele jest dziedzin ludzkiej aktywności, gdzie nie byłoby choćby drobnego elementu związanego z roślinami. Kiedy zaobserwowano, że w miejscu, gdzie upadło ziarno, wyrasta roślina, a tam gdzie upadło ich wiele, szumi łan, wykorzystano to do zabezpieczenia źródła pokarmu. Kij w ręce pierwotnego człowieka mógł być bronią, narzędziem, materiałem do budowy płotu ochronnego albo do podsycania ogniska. Dzięki roślinom człowiek mógł zmienić się z nieustannego łowcy w „czyniącego sobie ziemię poddaną” – człowieka współczesnego. Jabłoń 25 Skarby beskidzkiej miedzy Fantazja Stwórcy sprawiła, że we wszystkich zakątkach globu jest pięknie. Są jednak krainy, gdzie chciał On szczególnie wyróżnić mieszkańców. Tam ukształtował góry i doliny, zasilając je potokami i źródełkami, zasiewając lasy, przetykając je dywanami ukwieconych łąk. Takim krajobrazem został obdarowany Beskid Wyspowy. Ten ciekawy przyrodniczo region zajmuje ok. 1000 km2. Charakteryzuje się dość wysokimi rocznymi opadami, niezbyt gorącym latem, ale mroźnymi zimami, późną wiosną i długą jesienią z dużymi dobowymi różnicami temperatury. Krajobraz Beskidu Wyspowego kształtowały nie tylko warunki geologiczne czy klimatyczne. Zmieniały go też pokolenia ludzi próbujących upraw i hodowli w tych niezbyt przyjaznych okolicach. Piękne „wyspy” gór mają przynajmniej jeden łagodny stok, więc siedliska ludzkie spotyka się nawet powyżej granicy lasu, blisko uprawianej przez siebie roli. Kwaśne gleby pozostałe po wyrębach jodłowego lasu są jałowe i trudne do zagospodarowania, a żyzna ziemia to skarb, który w tych okolicach był marzeniem i staraniem wielu pokoleń. Człowiek po wykarczowaniu lasu uprawiał glebę, która nieustannie „rodziła” kamienie. Zbieranie kamieni na wiosnę jak i po każdym wzruszeniu pola to była czynność, która powolutku określała kształt zagonów. Dzisiaj już rzadko widzi się świeże kamienne pryzmy ułożone na „uwrociu”. Jeżeli dokładnie przyjrzeć się miedzom, można zauważyć, że ich charakterystyczne garby i wypiętrzenia powstały właśnie z wyrzucanych z pól kamyków. Większe głazy zabierano i wykorzystywano jako materiał budowlany. Orka prowadzona wzdłuż poziomic prowadziła do powstania charakterystycznych tarasów. Miedza oddzielająca wąskie poletka pozwalała zabezpieczyć uprawy przed spływającą wodą, a wzmocniona kamieniami dawała dodatkowe oparcie. Z czasem miedze zarastały ziołami, krzewami dzikiej róży czy tarniny i pionierskimi brzozami, trześnią i czeremchą, dając początek zagajnikom i śródpolnym zadrzewieniom, pełnym ptasich gniazd, borsuczych i lisich nor. Prace przy uprawach 26 Niezwykła kraina były wykonywane głównie ręcznie lub z pomocą krowy, wołu lub rzadziej konia, a poletka pięły się coraz wyżej i rozciągały na coraz bardziej niedostępne tereny. Niestety, dzisiaj wiele z tych pól ze względu na niską opłacalność i trudności w dotarciu ze sprzętem rolniczym traci swój wypracowany przez pokolenia charakter. W innych miejscach szachownica pól ustąpiła dużym powierzchniom jednorodnych upraw. Podobnie jest zresztą z łąkami i pastwiskami, które przez wieki użytkowane, ustaliły swój kształt i szatę roślinną. Koszenie i wypas powodowały, że niektóre rośliny miały mocno ograniczony rozwój, a inne dzięki temu mogły przetrwać. Obecnie wiele z nich, dawniej pospolitych, dzisiaj jest zagrożonych wyginięciem. Jednak mimo zmian praktyk rolniczych, na szczęście ciągle są miejsca w naszym regionie, gdzie można zbierać wiele pożytecznych dzikich roślin. 27 Bodziszek cuchnący Skarby beskidzkiej miedzy 28 To co rośnie na miedzach, polach i w lasach wykorzystywano w wielu dziedzinach życia. Odkrywanie właściwości użytkowych roślin to proces, który zaczął się wraz z rozwojem rodzaju ludzkiego, a patrząc biblijnie na nasze dzieje – od momentu wygnania z raju. Kiedy anioł z mieczem ognistym odciął źródło pożywienia, ubrania i ochrony, człowiek musiał sobie poradzić z wszelkimi problemami. Ponieważ rajskie kłopoty zaczęły się od owocu, oczywistym było, że również rośliny pomogą je rozwiązać. Pierwszy zerwany listek figowy był niezdarną próbą zdobycia ubrania – parasol gęstych liści dawał schronienie przed skwarem, pąki, liście, kwiaty i owoce pozwoliły zaspokoić głód. 29 Skarby beskidzkiej miedzy 30 • eby przetrwac', Z najpierw trzeba zbudowac' dom… 31 Skarby beskidzkiej miedzy D omy beskidzkie przez wieki budowano z jodłowych i świerkowych bali. Szpary między belkami utykano mchem albo specjalnie skręconymi wiązkami lub warkoczami ze słomy. Dla lepszej izolacji często wewnętrzne ściany pokrywano tynkiem z gliny zmieszanej z plewami albo sieczką ze słomy. Żeby tynk dobrze się trzymał, przybijano do belek drewnianymi kołkami proste gałązki leszczyny. Po wyschnięciu tynku bielono go wapnem. Szczeliny i szpary w oknach zalewano żywicą sosnową, czasami dodatkowo zalepiając je pasmami lipowego łyka. Klepisko ubijano z mieszanki gliniano-słomianej z dodatkiem suchych igieł jałowca albo pociętych gałązek ostu, jako ochronę przed myszami. Do ostatniej warstwy dodawano popiołu i rozkruszonego węgla drzewnego, koniecznie wygarniętego z pieca chlebowego w Wielką Sobotę. Prawdopodobnie miało to znaczenie 32 · Zeby przetrwac', najpierw trzeba zbudowac' dom magiczne i zdrowotne. Dach domostwa pokrywała strzecha ze starannie ułożonych snopków – „kowiorków” – ze słomy, trzciny albo innych długich traw rosnących na łąkach. Po jakimś czasie na słomianych dachach, z nasion przyniesionych przez wiatr albo ptaki, zaczynały rosnąć trawy i zioła. Taki roślinny ogród dawał dodatkową ochronę przed pożarem, ale kiedy zaczynał przeciekać, zmieniano poszycie, a stary trafiał jako ściółka do obory, potem na pole. Wokół domu z wierzbowych gałęzi grodzono płot. Starsi ludzie niejednokrotnie opowiadali, jak w czasach największego głodu, kiedy przednówek zaglądał nie tylko do komór, ale i stodół, starano się utrzymać przy życiu krowę – żywicielkę. Otóż, wyjmowano kowiorki z dachu i podawano w postaci zalanej gorącą wodą sieczki z dodatkiem święconych ziół. Tak roślinny dach chronił podwójnie: przed deszczem i chłodem, ale też przed głodem. Proste wiejskie meble i przedmioty codziennego użytku, ogólnie określane jako „sprzęty”, najczęściej były wytwarzane w domu, także przy użyciu 33 Skarby beskidzkiej miedzy materiału roślinnego. Wykorzystywano przede wszystkim drewno, młode gałązki, włókna roślinne, łyko i korę. Stołki i ławy wykonane z ciosanych siekierą kawałków drewna były wygładzone ośnikiem, czasami polerowane wiechciami skrzypu. Drewniane były beczki i skrzynie do przechowywania zbiorów, czyli safarnie i sąsieki. Ponieważ safarnia służyła do przechowywania mąki, musiała być wykonana z drewna lipowego. Sąsieki na ziarno – raczej z drewna żywicznego. Skrzynie na odzież, zwłaszcza te „wianowe”, były robione z modrzewia albo bardziej pospolitej w naszych lasach trześni. Poza tym że drewno to jest aromatyczne i kolorowe, uważano, że odstrasza wszelkie robactwo. Małe skrzyneczki, ozdobne półki, przęślice i wrzeciona wykonywano z drewna śliwkowego. Przęślica bywała bardzo ozdobna, jeśli była zrobiona przez kawalera zalecającego się do dziewczyny. 34 · Zeby przetrwac', najpierw trzeba zbudowac' dom Dodatkowo te przedmioty i meble, które trzeba było zabezpiee awnicy czyć przed działaniem wody, impregnowano wywarem z krwawnicy pospolitej. Małe przedmioty jak czerpaki do wody, łyżki czy przęśliki były nawet gotowane w wywarze. Potem polerowano je zielonymi pędamiażdżonymi nasionami mi skrzypu i nacierano lnianym olejem albo zmiażdżonymi barszczu lub marchewnika. Wywarem z kory dębu czy łupiny orzecha malowano na skrzyniach kwiatowe wzory. ewna roZ twardego bukowego i grabowego drewna up oraz biono młoty, pałki i tukace do robienia krup wej lub tarki do prania. Z elastycznej żerdzi jesionowej jodłowej – kosę, natomiast w miękkim drewnie lipowym żłobiono np. kózki na osełkę do ostrzenia kosy. ą, tę ze Wodę ze stawu czerpano drewnianą konewką, nosiłstudni przynoszono w wiadrach zawieszonych na „nosiłn belkach” – wyżłobionej i dopasowanej do kształtu ramion ocne ce z iglastego drewna. Na końcach nosiłki miały dwa mocne powrózki z jodłowymi haczykami. o łyka. Wiadro z klepek miało uchwyt ze skręconego lipowego Przyniesioną wodę wlewało się do drewnianego cebrzyka. Z drewna lipowego były miski i łyżki, rzeszoto do odcedzania, niecki czy dzieżka do wyrabiania ciasta. Przetaki były zrobione z dartego wiązu, a dno órych plecione z łyka. Nie mogło też zabraknąć słomianych opołek, w których ano wyrastały bochenki chleba. Żeby skrzesać i rozpalić ogień, zbierano upuch z ostów, delikatnie pergaminowe warstwy kory brzozowej, wysuszone miękkie liście dziewanny, czy kwiatostany wełnianki. Wysuszona, twarda łodyga dziewanny zanurzona w łoju służyła jako pochodnia na specjalne okazje. Z takimi pochodniami młodzi chłopcy zwoływali się przed wyjściem na Pasterkę. Do wygarniania węgla i popiołu z pieca chlebowego służył zmoczony w wodzie jodłowy ciosek, a bochenki wędrowały do pieca na okrągłej 35 Skarby beskidzkiej miedzy drewnianej łopacie. Po wyjęciu chleba do pieca wkładano na suszenie nadziane na „ciyrznioki” kolczaste gałązki tarniny, grzyby albo owoce ułożone na lasach – tackach plecionych z leszczynowych gałązek. Ze ścinanej po nowym roku wikliny pleciono koszyki. Wiklina była często sadzona w pobliżu domów jako naturalne ogrodzenie i źródło materiału do plecenia i wiązania. W wielu domach używano półkoszków – przynosiło się w nich ziemniaki z piwnicy, zbierało jabłka czy orzechy, większych używało się do noszenia siana do obory. Uplecione półkoszki wieszano w domu i komorze jako pojemniki, służyły kwokom za gniazdo, a największych używano przy grabieniu liści. Delikatne wiórki pozostałe po okorowaniu wikliny zbierano starannie jako cenny surowiec leczniczy, do pakowania jajek, zabezpieczania jabłek w koszykach, a nawet jako delikatne posłanie do kołyski. 36 Powszechnie używano drewnianego sprzętu rolniczego – od grabi, po drabiny, brony czy wozy. Często pojawiające się samosiewki drzew wykorzystywano w razie potrzeby albo jako przyszłe grabisko, „zotkę” do jarzma albo toporzysko do siekiery. Często gospodarz sam doglądał, jak rośnie przy domu jesion na przyszły dyszel do wozu. W kącie izby przy piecu albo tuż przy drzwiach stała miotła. Kiedyś był to ważny sprzęt, zawsze pod ręką. Gospodyni zamiatała kilka razy dziennie – zwłaszcza gdy przychodził gość, wypadało go przyjąć na świeżo zamiecionym klepisku. Uważano przy tym, żeby nikogo nie „obmieść z dostatku”, a więc w czasie zamiatania trzeba było zaczekać za progiem. Na miotły nadawały się wszystkie młode i sprężyste gałązki, więc doraźnie każda gospodyni umiała związać i osadzić na kiju taki wiecheć. Trwałe miotły wyrabiano z gałązek brzozy, a miotły do zadań specjalnych z pędów wrzosu, janowca i gałązek jałowca. Dobrze zrobiona miotła brzozowa miała kształt lekko rozłożonego wachlarza, 37 Skarby beskidzkiej miedzy u góry mocno związana i opleciona łykiem, dołem stopniowo rozdzielająca się na coraz mniejsze, osobno związywane wiązki. Miotła brzozowa miała znaczenie nie tylko użytkowe, ale również magiczne. Postawiona w kącie domostwa chroniła przed złymi duchami, a nawet podobno odstraszała złodziei. Sprawdzało się to zwłaszcza w odniesieniu do złodziei plonów, czyli myszy. Ponieważ młocka cepami odbywała się na klepisku w stodole, trzeba było starannie sprzątać codzienny urobek, a po zakończeniu młocki dokładnie wymieść całe klepisko świeżo zrobioną miotłą. Jeżeli gałązki brzozowe były ścięte w odpowiednim czasie, tj. zanim soki zaczynały krążyć, to taka miotła wystarczała na cały rok. Zwykle w gospodarstwie mioteł było kilka. Mniejsze służyły do obmiatania sąsieka przed wsypaniem ziarna czy safarni zanim trafiła tam mąka świeżo przywieziona z młyna. Większa miotła służyła do zamiatania klepiska w stodole i w domu oraz „osiedla”, czyli podwórza. W czasie zamiatania kolejne człony zużywały się, ale dobrze związana miotła służyła nadal, 38 · Zeby przetrwac', najpierw trzeba zbudowac' dom aż stawała się krótką „drapaką”. Te najtwardsze ocalałe gałązki nabijano na kij i drapaka szorowała jeszcze dyle w obórce albo sadze w kominie. Do sprzątania izby po śmierci domownika używano miotły z gałązek wrzosu – być może, dlatego istniał przesąd, że nie powinno się przynosić do domu bukietów wrzosu. Jeżeli ktoś zachorował na suchoty, w izbie chorego stawiano miotłę z janowca albo jałowca i zamiatano nią kilka razy dziennie. Zwłaszcza kolczasty i pachnący jałowiec pomagał wypędzić chorobę. Żeby uchronić się od chorób, świeżo zrobione przez gospodarza miotły brzozowe kładziono pod łóżkiem. Najważniejszą miotłą była jednak ta używana do wymiatania resztek popiołu z pieca – tuż przed włożeniem bochenków. Od wiosny do późnego lata świeżą miotełkę robiono z gałązek grabowych lub innych gałązek przyniesionych z pobliskich zarośli. Kiedy opadły liście, miotełkę robiło się z gałązek jodłowych. Jeżeli zostawiło się ją na zewnątrz, na śniegu, to wystarczała na długi czas, nawet na całą zimę. Liście i igły z miotły zostawiały w piecu specyficzny zapach, dlatego też różnie pachniał chleb zimowy i letni. Nawet w biednym beskidzkim domu dzieci zawsze miały jakieś zabawki – wszak dzieciństwo nie mogło się bez nich obyć. Czasami wystarczyło je zerwać – łodygi szelężnika albo owoce kłokoczki szeleściły jak grzechotki. Tak samo łatwo robiło się „strzelawki” z łodyg nasiennych babki, świstawki z trawy i liści, piłki z rzepa (łopianu). Innym razem trzeba było zrobić samodzielnie bardziej skomplikowane zabawki, np. fujarki z wierzby lub łodyg barszczu, pukawki z gałązek bzu czarnego, delikatne kwiatki z rdzenia sitowia, korale z nasion kłokoczki, przepaski 39 Skarby beskidzkiej miedzy na włosy i koraliki z kory brzozowej, kukły z trawy i słomy, proce, łuki, baciki i wędki z lyski (leszczyny) i rozmaite figurki z drewna lipowego. Oprócz tego wiele przedmiotów codziennego użytku wykonywanych w domach, stawało się zabawkami. Ucięty czubek jodełki czy świerka, który w Święta służył jako podłaźniczka, pod koniec karnawału był wykorzystywany do zrobienia nowych „rogoli”. Po obcięciu gałęzi zostawały wokół pnia kilkucentymetrowe końcówki. Pień był dzielony na odcinki odpowiadające mniej więcej długości garnka, w którym gotowano kaszę. Rogole trzeba było dokładnie ostrugać ośnikiem i nożem i po wysuszeniu można było stosować w kuchni. Gospodarz zawsze pamiętał, żeby po wystruganiu dużych rogoli, z samej końcówki, gdzie gałązki są najcieńsze, zrobić dla dzieci malutkie rogolki. Czasami gospodarz dzielił kawałek pieńka tak, że zostawały podwójne haczyki. Po przybiciu na ścianie służyły one do wieszania np. dziecięcych malutkich koszyczków. 40 Pamiętano też, żeby z resztek wikliny kliny po „grodzeniu” koszy upleść dzieciom malutkie nia jajek koszyczki. Przydawały się do podbierania atków czy kurom, a na wiosnę do zbierania kwiatków w w czasie zieleniny na zupę, do sypania kwiatków rówki czy popooktawy Bożego Ciała, a potem na borówki mki robiło się i też t ż ziomki. Malutkie koszyczki na poziomki z liścia jawora – trzeba było zagiąć liśćć i spiąć ogonek kolcem albo patyczkiem tak, żeby powstało zgłębienie i uchwyt. W ten sposób można było nazbierane jagódki podjadać w czasie drogi do domu. Rośliny dostarczały też surowca na okrycie. Niemal w każdym domu przygotowywano materiał na ubrania, robiono nakrycia głowy i obuwie. Najlepsze włókno poza uprawianym lnem pozyskiwano z dojrzałych łodyg pokrzywy. W tym celu była ona zbierana często nawet po pierwszych śniegach. Inne rośliny, nieco mniej wydajne i trudniejsze do zbierania, to pałka wodna, wierzbówka, tatarak i wierzbownica. Łodygi tych roślin przeznaczonych do przędzenia były poddawane takim samym działaniom jak len, a więc: moczeniu, międleniu, czesaniu, przędzeniu i tkaniu. Utkane płótno było wybielane na rosie i słońcu. Te kobiety, które lubiły kolorowe spódnice i zapaski, farbowały je w roślinnych wywarach. Tu znowu z pomocą przychodziła pokrzywa – zarówno korzeń jak i liście dawały kolor szarozielony. Na zielono można było też farbować świeżymi gałązkami wrzosu i młodymi pędami orlicy. Olchowe korzenie, ziele żywokostu i janowca barwierskiego oraz wrotycz barwiły na żółto, dziurawiec na pomarańczowo. Jagody bzu czarnego dawały kolor purpurowy, a kłącze pięciornika kurzyśladu i przytulii – czerwony. Żeby uzyskać różne odcienie brązu, gotowano suszone, pogniecione jagody jałowca, korę dębu, a przede wszystkim zielone łupiny i liście orzecha. Wreszcie czarny kolor można było otrzymać z korzeni wiązówki błotnej. 41 Skarby beskidzkiej miedzy 42 Ciepłe kapoty czy kaftany spinano mocnymi, elastycznymi kołkami zrobionymi z jałowca albo bardziej ozdobnymi z derenia o żółtym, twardym drewnie i czerwono-różowej śliwy. Grube płótno zszywano igłami zrobionymi z drewna dzikiego bzu. Codzienne łapcie były plecione z łyka lipowego albo kory brzozowej. Nie było to zbyt trwałe obuwie, ale za to łatwe do zrobienia niemal natychmiast – surowiec był prosty do pozyskania, a naukę plecenia pobierano od najmłodszych lat. Liście dziewanny i kora brzozowa były używane jako wkładki do butów – zamiast skarpet. Oprócz plecionych łapci w zimie i na słoty trzeba było zaopatrzyć się w drewniaki. Wykonywano je z drewna topoli, zwłaszcza osiki. Topole mają drewno miękkie, łatwe w obróbce, chociaż niezbyt trwałe. Młody, prosty pień osiki po okorowaniu umieszczano w drewnianej „kobyłce”, wymierzano ile zmieści się drewniaków i obrabiano kształt. Najtrudniej było wyżłobić odpowiednie zagłębienie na stopę. Służył do tego „złubcok” – zakrzywiony specjalnie nóż czy raczej rodzaj dłuta. Od starannego wycięcia zagłębienia zależało, czy drewniak potem nie spada z nogi albo nie uwiera. Żeby dobrze dopasować drewniak i dodatkowo ocieplić obuwie, okręcano stopę liśćmi paproci, pędami przytuli i słomą. 43 N ie samym chlebem… Skarby beskidzkiej miedzy Z anim w każdym domu pojawił się chlebowy piec, najczęściej z ziarna zmielonego w żarnach albo nawet tylko utłuczonego w stępkach, przygotowywano podpłomyki z mąki i wody, pieczone w palenisku albo nad ogniem na „lasach” z nieokorowanej leszczyny. Z takiego ciasta pieczono też placki na piecu. Jeszcze prostszą mączną potrawą była „kasa” – kiedy była rzadka, zwana „kasecką” albo bryją. Do garnka żeleźniaka wlewano wodę, a kiedy już się gotowała, zasypywano mąką, mieszając jednocześnie „rogolem”, żeby się nie przypaliła. Ugotowaną „kase” można było zalać mlekiem albo „polywką” z suszonych owoców. Jeżeli do gotującej się wody wrzucano kawałki ciasta z utartych i odciśniętych ziemniaków, powstawała „sapka”. Był to rodzaj zupy o konsystencji kisielu i szarym kolorze. Dodatek mleka zmieniał nieco smutny wygląd i niezbyt wyrafinowany smak tej potrawy. Z mąki albo ziemniaków gotowano rozmaite kluski. Od najprostszej „zociurki”, czyli urywanych z trzymanego w rękach kawałka ciasta malutkich kluseczek po lepione kluchy albo ziemniaczane „siercioki”. Do gotującej się zupy czy rosołu wrzucano łyżką „kluski z mostu puscane”, które ze względu na ilość użytych jajek były potrawą świąteczną. Wysoką wartość odżywczą zapewniała mąka świeżo zmielona w kamiennych 46 Bluszczyk kurdybanek Nie samym chlebem... żarnach, ledwo, ledwo odsiana. W biedniejszych domach chleb pojawiał się rzadko, a wszędzie był traktowany z szacunkiem. Przed pieczeniem przygotowywano najpierw zakwas, najlepszy był ten robiony na chmielu. Garść szyszek chmielowych, zagotowanych lub zaparzonych wrzątkiem, odstawiano na noc w cieple. Odcedzony płyn dolewano do garści żytniej mąki i znowu odstawiano. Żeby zakwas był dobry, trzeba było trzykrotnie dosypywać żytniej mąki i dodawać ciepłej wody aż zaczynały się pojawiać bąbelki, a mieszanka nabierała przyjemnego zapachu i kwaśnego smaku. Przystępując do pieczenia chleba, rozdzielano zakwas – z połowy robiono rozczyn w dzieżce, a drugą „karmiono” świeżą mąką i wynoszono do chłodu, gdzie czekał do następnego pieczenia. Sekret dobrego pieczywa tkwił w długim wyrabianiu ciasta, temperaturze rośnięcia i dodatkach. Każda gospodyni dodawała jakieś zioła, które wzbogacały jego smak i czyniły łatwiej strawnym. Najczęściej dodawano kminku albo czarnuszki, komosy zwanej łobodą, szczawiu, babki czy arcydzięgla. Dosypywano też zmielonego siemienia lnianego i rozmaitych suszonych ziół. Po wyjęciu chlebowego ciasta, dzieżki nie myło się – nawet zostawiano na ściankach nieco resztek ciasta, odwracano do góry dnem, żeby dokładnie wyschła. Przed następnym pieczeniem zalewano dzieżkę ciepłą wodą, żeby namokła, a wysuszone resztki ciasta przyspieszyły „ruszanie” rozczynu. W czasie pieczenia ciasta w domu musiał być spokój, a dzieciom nie wolno było przechodzić pod łopatą przed włożeniem bochenków do pieca. Oprócz chleba, na święta, z odsianej dokładnie mąki pieczono kołacze ze słodkim serem z dodatkiem mielonych nasion arcydzięgla, które najlepiej smakowały świeże, jeszcze ciepłe. Przestrzegano jednak przed jedzeniem gorącego chleba. Dla wyczekujących dzieci gospodyni formowała z chlebowego ciasta malutkie „kołocyki”, posypane cukrem i pokropione wodą, startymi jabłkami albo zebranymi świeżo borówkami. Zwykle latem w domu było też mleko i jajka, więc jeżeli 47 Skarby beskidzkiej miedzy Komosa dzieci były grzeczne, a owoców nazbierały dużo, borówkowe podpłomyki przed włożeniem do pieca matka dodatkowo smarowała „pozutką”. „Pozutka” (pożółtka) to gładka polewa z mleka lub śmietany, jajek, niewielkiej ilości białej mąki i cukru lub miodu, używana również do polewania kołaczy z serem. Robione w domu kasze z różnych zbóż zwane krupami, zjadano jako podstawowe danie albo dodatek do zup. Były głównym energetycznym składnikiem niemal każdego warzonego posiłku. Przygotowywało się je w stępkach, obłuskując ziarno kamienną pałką, potem na przetaku odsiewano krupy. W przeciwieństwie do ziarna krupy uważano za produkt nietrwały i raczej wykorzystywano na bieżąco. Nadmiar utłuczonych krup zsypywano do lnianych woreczków razem z suszoną lebiodą i miętą – żeby odstraszyć szkodniki. Często gotowano taką kaszę razem z tymi ziołami, suszonymi owocami, grzybami albo orzechami, a potem kraszono kawałkiem słoniny czy masła. Krupy z dodatkiem mięsa to już była potrawa świąteczna. Również jagły (kasza pozyskiwana z prosa) były traktowane jako potrawa świąteczna albo dietetyczna. Z dodatkiem masła podawano ją chorym i dzieciom. Jagły z borówkami i poziomkami, polane miodem, dostawały dzieci „na wety”, czyli jako świąteczny deser. Drobne krupy, czyli siekankę gotowano z wędzonką i ziemniakami na krupnik albo po ugotowaniu mieszano z różnymi dodatkami i zawijano w liście, potem zapiekano w piecu, tak jak gołąbki. Dzisiaj najczęściej przygotowywane z mięsem, zawinięte w liście kapusty, podawane z różnymi sosami, są podstawą zimowej kuchni biesiadnej. Kiedyś jednak gołąbki były przygotowywane jako pożywienie noszone w pole lub do lasu pracującym tam mężczyznom i ogólnie zabieranym „na drogę”. Taki posiłek musiał być pożywny i łatwy do zjedzenia bez sztućców. W okresach niedostatku wiele dzikich roślin służyło swoimi liśćmi – często zjadanymi na surowo tuż po 48 Nie samym chlebem... zbiorze albo przyrządzanymi w postaci jarzynki, zupy czy zielonego sosu. W szczególnych przypadkach liście służyły jako „opakowanie” na porcje gotowanej kaszy – skąd już tylko krok do gołąbków. Wystarczyło ułożyć trochę wymieszanej z dodatkami kaszy na liściu, zawinąć i całość udusić w garnku lub upiec w piecu. Nadzienie z kaszy było wzbogacane warzywami, skwarkami albo z braku tłuszczu – orzechami, doprawiane różnymi nasionami i suszonymi owocami. Czasami dla uzyskania zwartej konsystencji dodawano tartą marchew, pasternak lub korzeń łopianu. Smaku dodawały też posiekane liście lebiody, pokrzywy, podagrycznika i kurdybanku. Tak przygotowane porcje po upieczeniu można było podjadać palcami wprost z miski, łatwo też było zapakować taki prowiant do koszyka i zabrać w drogę. Gołąbki stały się ulubioną potrawą pasterzy, drwali i wędrowców. W zależności od rodzaju kaszy, dodatków i liści, w które były zawijane, gołąbki miały różną wielkość i smak. Czasami przyjmowane z entuzjazmem, czasami tylko, żeby stłumić ssanie w żołądku. Zdarzało się, że liście były twarde, czasem leniwa gospodyni zawinęła kaszę w duże liście kobylaka, który jest łykowaty i ma bardzo gorzki smak. Można go zjeść, ale wcześniej trzeba sparzyć i wyciąć środkowy twardy nerw. Znakomite natomiast były gołąbki zawijane w liście czosnku niedźwiedziego, lipy czy młode liście łopianu lub ostrożenia warzywnego. Mimo że współcześnie o wiele rzadziej jemy kasze, tradycyjne beskidzkie gołąbki mogłyby znowu przywrócić im dawne miejsce w jadłospisie. Oprócz zboża uprawiano i jedzono wiele warzyw, niektóre były wręcz podstawą codziennych posiłków. Na przykład zapomniane dzisiaj „korpiele”, czyli brukiew, gotowano razem z ziemniakami na obiad albo z mlekiem na śniadanie. Najsmaczniejsza była brukiew prosto z pieca. Tak przyrządzona lubiana była 49 Czosnek niedźwiedzi Skarby beskidzkiej miedzy zwłaszcza przez dzieci, ponieważ długo i powoli pieczone korpiele nabierały słodyczy i pomarańczowego koloru. Chętnie używano też pasternaku i marchwi. Zanim zaczęto je uprawiać, wykorzystywano pospolicie rosnące dzikie rośliny. Dzika marchew i pasternak rosną pospolicie na miedzach i przy drogach. Mają cienkie i trochę twardawe bladożółte korzenie, ale w smaku są zupełnie podobne do odmian ogrodowych. Zaskakujące jest to, że obecnie „odkrywa się” walory smakowe topinamburu, podczas gdy być może nawet wcześniej niż ziemniaki, na naszym terenie kwitły wokół domostw łany żółtych kwiatów . To popularne kiedyś warzywo zwane po prostu bulwą, dawano także świniom. Bulwy topinamburu (słonecznika bulwiastego) były używane tak, jak dzisiaj ziemniaki – gotowane oraz częściej – pieczone w popiele. Bulwy mają tę przewagę nad ziemniakami, burakami czy korpielami, że nie przemarzają, rosną w każdej ziemi – nawet podmokłej. Można je wykopywać jesienią aż do zamarznięcia ziemi, potem nawet spod śniegu oraz wczesną wiosną. Nie trzeba ich obierać, można jeść na surowo. Długo gotowane czy pieczone stają się słodkie. Kiedy wypuszczają młode pędy, można je gotować na jarzynkę jak szparagi, a młode liście dodawać do zup. Jedynymi wadami bulwy jest stosunkowo mała wydajność i fakt, że powoduje wzdęcia, natomiast zaletą – łatwość rozmnażania i utrzymywanie się na tym samym stanowisku wiele lat. Bulwy są bardzo lubiane przez myszy i na wiosnę w czasie prac w polu często znajdowano zimową spiżarnię pełną topinamburu. Tym można też tłumaczyć nagłe pojawienie się rośliny w odległych miejscach: przy drogach, zagajnikach, a nawet daleko w lesie. W latach pięćdziesiątych XX wieku bulwa straciła na znaczeniu i została przy domach jako zachwaszczająca mocno ogródki roślina ozdobna. Była nawet traktowana z pogardą jako pożywienie biedoty. Systematyczne koszenie znacznie wytępiło topinambur. Teraz wraca na stoły jako nowość. Na szczęście w naszym regionie ciągle 50 Kwitnący topinambur (słonecznik bulwiasty) 51 Skarby beskidzkiej miedzy spotyka się zdziczałe kępy świadczące o upodobaniach kulinarnych naszych przodków. Innym powszechnie spożywanym warzywem była kapusta – jej różne odmiany oraz dzicy kuzyni: rzeżucha, tasznik, ognicha. Sadzono jej dużo, a potem jedzono przez cały rok – najpierw świeżą, a zimą kiszoną. Beczka z kiszoną kapustą stała przeważnie w drugiej sieni, czyli w części północnej, za lekką ścianką – tyle, że można było przymknąć niskie i wąskie drzwi, żeby nikt niepowołany nie zaglądał. Sądząc po beczkach, które zostały w starych domach, dawniej kiszono o wiele więcej niż współcześnie. Oprócz kapusty do beczki dorzucano też jabłka – kwaśne płonki po ukiszeniu zjadano na surowo albo gotowano razem z kapustą i mięsem. Kiszono też liście i młode łodygi barszczu, z których przygotowywano zupę. Do tej pory lokalnie kapusta z grochem albo fasolą jest obok żuru najważniejszą potrawą wigilijną. Podstawą solidnych, zimowych posiłków były rośliny strączkowe. Najwcześniej dojrzewał do zbioru bób. Było takie powiedzenie: „Nojwięksy głód, jak kwitnie bób, jak kwitnie mak – to juz nie tak” – bo można już było zjeść bób! Jedzono najpierw młodziutki ze strączkami, potem łuskane zielone ziarno, a wreszcie w zimie dojrzały, suchy, który mógł być przechowywany długo. Ugotowane „boby” były podstawą posiłków jak i przekąską zabieraną do pracy w polu czy w podróż. Łatwa w uprawie była też karłowa fasola „piechota” i „rychlik”. Były to odmiany o drobnych, kolorowych ziarnach, które zjadano najczęściej z kapustą albo kaszą. Fasola tyczna, czyli Jasiek, była rarytasem – wymagała starannej uprawy i dobrej pogody, więc nie zawsze zbiory były udane. Trzeba też było chronić ją przed sarnami, które lubiły zjadać młode strączki, a nawet całe pędy, czyli grochowinę. Fasola Jasiek była podawana jako potrawa będąca czymś pośrednim między daniem głównym a solidnym deserem – wymieszana z kaszą, suszonymi śliwkami i gruszkami, polana 52 Nie samym chlebem... roztopionym masłem. Zachowała się też tradycja pieczenia fasolowego ciasta, które współcześnie przybrało formę tortu. Suszone owoce pojawiały się często jako dodatek do innych dań albo jako rodzaj deseru i wzmacniający napój, czyli polywka. Przygotowano ją z mieszanki suszonych i wędzonych owoców, najczęściej dosładzano, ale i bez dodatku cukru była pyszna. Sekretem jej pełnego smaku oprócz podstawowych owoców: jabłek, gruszek i śliwek, było długie, powolne gotowanie na brzegu płyty, często kilkudniowe. Czasami po pierwszym gotowaniu wypijano część polywki, przegryzając jabłkiem czy śliwką, dolewano wody i dalej pozwalano jej delikatnie „mrugać”, aż nabrała pełnego smaku, konsystencji niemal syropu i nasyconego, brązowo-złocistego koloru. W polywce można było znaleźć również suszone borówki, głóg, jarzębinę, berberys, czasem jagody bzu czarnego albo malin. Najpierw wypijano płyn, często jako przychlipkę, potem zjadano rozgotowane owoce. Oprócz polywki do kaszy czy ziemniaków podawano różne inne „przychlipki”. Czasami był to barszcz z buraków albo kwaszonych liści barszczu, innym razem kwaśny żur na serwatce. Przygotowywano też wywar z liści szczawiu, pokrzyw, lebiody i kurdybanku albo mięty. Jeżeli wywar był podprawiony mąką ze śmietaną lub mlekiem i podawany z ziemniakami albo czerstwym, podsuszonym chlebem, mówiono, że jest to zupa z gwoździa. Gwoździem mogła być każda aromatyczna i pożywna zielenina, gotowana pojedynczo albo jako mieszanka. Ważne, że po wygotowaniu w lekko posolonej wodzie ziele odcedzano, a wywar podprawiano śmietaną lub mlekiem, uzyskując gładką zupę o pastelowo-zielonym albo złocistym kolorze, bardzo lubianą przez dzieci. W dawnych opowieściach niewiele mówiło się o używkach w dzisiejszym rozumieniu. Powszechny niedostatek raczej zmuszał do nieustannego poszukiwania podstawowych produktów. Znane dzisiaj używki nie były stosowane w ogóle albo szukano zamienników na pobliskich miedzach. 53 Skarby beskidzkiej miedzy Kto poznał już smak tytoniu i nie miał do niego dostępu, używał do palenia liści podbiału i lepiężnika z dodatkiem szałwii, macierzanki albo liści wiśniowych. Zanim pod beskidzkie strzechy przywędrowała kawa, powszechnie stosowanym napojem był wywar z prażonego korzenia cykorii lub mniszka, dzikich zbóż, odgoryczonych żołędzi i różnych nasion. Uprażone rośliny były mielone i gotowane. Napój miał ciemny kolor, gorzki smak, właściwości zmieniały się w zależności od składu, ale ze względu na zawartość zbóż był dość pożywny. Przez podobieństwo smaku i działania do egzotycznej używki zaczęto go nazywać kawą. Przygotowany wywar przede wszystkim wzmacniał i orzeźwiał. Rano wypijano gorący napój z dodatkiem mleka, a w ciągu dnia na zimno, ewentualnie posłodzony. Składniki do przygotowania zbożowej kawy były zbierane w ciągu całego roku i suszone. Prażono mniej więcej raz na tydzień niewielkie ilości surowca mieszanego w różnych proporcjach, a mielono tuż przed przyrządzaniem. Oprócz ziaren jęczmienia, owsa czy prosa podstawowym składnikiem smakowym był korzeń cykorii podróżnik. Oprócz tego wykorzystywano różne składniki pozyskiwane niejako przy okazji: zbierane po zimie, kiełkujące żołędzie, nasiona traganka, wyki, dzikiej róży, kosaćca, korzeń mniszka, kozibrodu, kłącza 54 Żywokost bulwiasty Nie samym chlebem... żywokostu bulwiastego, owoce jałowca i jarzębiny. Szczególnym dodatkiem do kawy były nasiona buka zwane bukwią i owoce przytulii. Obydwa składniki oprócz wzmacniających właściwości dodatkowo miały działanie pobudzające. Podobno kawa ugotowana z przytulii pomagała wytrwać w czasie dalekich wędrówek, nocnego czuwania na pastwiskach czy karnawałowej hulanki. Powszechnie używano też napojów ferPrzytulia mentowanych podobnych do dzisiejszego piwa czy wina, ale przygotowywanych na czepna bieżące użycie z kwiatów i ziół zalanych wodą z dodatkiem miodu. Napój nazywano różnie: pijonka, piwko, kwiatucha albo winko. Pijonka powstała prawdopodobnie przypadkiem z leczniczego roślinnego maceratu pozostawionego na słońcu, gdy okazało się, że niektóre części roślin i owoce w ciepłym słońcu zaczynają fermentować, a napój ma nie tylko dobry smak, ale też rozweselające i pobudzające właściwości. Na pijonkę zbierano kwiaty pierwiosnka, mniszka, dzikiego bzu, akacji, róży, stokrotki, potem bławatki i przywrotnik. Dodawano też macierzankę, lebiodkę, a nawet krwawnik i bylicę. Niekiedy uzupełniano też malinami czy poziomkami. Gliniany garnek „kamieniak” albo słój napełniano w 1/3 kwiatami i zalewano świeżą, źródlaną wodą – najlepiej lekko osłodzoną miodem. Garnek obwiązywano lnianym gałgankiem albo przykrywano liściem łopucha i stawiano w słońcu. Jeżeli było bardzo ciepło, już po trzech dniach można było pić lekko musującą pijonkę – kwiatuchę. Gotowy napój wynoszono 55 Kwiatucha do piwnicy dla schłodzenia, a w tym czasie przygotowywano następną porcję. Szczególnie delikatna i polecana dla dzieci była pijonka przyrządzona z kwiatków bławatka. Zbieranie kwiatków było żmudne, więc dzieci miały zajęcie na parę godzin. Buszowały w dojrzewającym zbożu, starając się nie podeptać źdźbeł. Według zapisków znalezionych w starym zeszycie, żeby przygotować taki napój, na litr wody trzeba było zebrać 300 kwiatów. Najlepsza smakowo kwiatucha powstaje w szklanym słoju, z kwiatów bzu i liści mięty, postawiona na słońcu do sfermentowania, a potem schłodzona. Kiedy cukier stał się powszechnie dostępny, w większości domów przygotowywano też owocowe wina. Szczególnie cenione były jabłeczniki i wina z babiorek, czyli owoców dzikiej róży przygotowywane bez dodatków drożdży. Były to lekko alkoholowe napoje, szybko zdatne do użycia, w dodatku mające lecznicze właściwości. Żeby lepiej smakowały codzienne potrawy, każda gospodyni starała się je doprawić, 56 Kwiat bzu Nie samym chlebem... 57 Bluszczyk kurdybanek wykorzystując rosnące wokół rośliny. Jako przyprawy w beskidzkich domach stosowano korzeń chrzanu, kuklika, tasznika, biedrzeńca, kłącze tataraku, kopytnika, owoc jałowca, berberysu, nasiona arcydzięgla, barszczu, kminku, dzikiej marchwi i gorczycy, kwiaty róży i wiązówki, pączki ziarnopłonu, listki rzeżuchy, czarnej porzeczki, ziele krwawnika, bylicy bożego drzewka, marzanki wonnej, mięty i przede wszystkim ziele kurdybanku. 58 Nie samym chlebem... Każda z osobna albo w różnych kombinacjach dodawane przyprawy powodowały, że ta sama kasza, żur czy ziemniaki – nawet niekraszone tłuszczem – miały co dzień inny smak. Miały też gospodynie swoje sekrety i w różnych domach potrawy smakowały inaczej. Wszystkie wymienione przyprawy mają również działanie lecznicze. Stosowanie ich w codziennych potrawach jednocześnie wspomagało leczenie albo zapobiegało chorobom. Każda gospodyni miała też ulubione zioła, które stosowano w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Koło niejednego domu rosła mięta „rosołowa”, którą razem z kurdybankiem i posiekanym korzeniem biedrzeńca dodawało się do rosołu. Nie wiadomo czy to był talent kulinarny gospodyń, czy to zestaw ziół sprawiał, że taki rosół był wyjątkowo chwalony. Jak nie było mięsa, żeby ugotować rosół, dodawano więcej kurdybanku, a może i innych ziół i taka zupa też znajdowała uznanie. Kurdybanek był zresztą jeszcze kilkadziesiąt lat temu bardzo popularna przyprawą. Bluszczyk kurdybanek ma bogaty smak, łączy w sobie walory smakowe pietruszki i pieprzu z nutą angielskiego ziela, rośnie pospolicie i od wczesnej wiosny do jesieni można go zrywać i używać na świeżo. Oczywiście najsmaczniejszy jest zebrany wiosną w czasie kwitnienia (od kwietnia do czerwca), najlepiej z mocno nasłonecznionej miedzy. Najmocniejszy smak i najsilniejsze działanie lecznicze ma bluszczyk o lekko purpurowych listkach. Taką barwę przybiera w słońcu. Zioło zbierane w cieniu albo wśród wysokich traw jest prawie pozbawione zapachu i ma łagodny smak, więc można go jeść na surowo posiekane w sałatkach lub kanapkach. Zupełnie już zapomniano o zielonych nasionach arcydzięgla i barszczu oraz kłączu kopytnika (ta roślina jest obecnie chroniona!), które 59 Bluszczyk Skarby beskidzkiej miedzy Suszona kora wierzby 60 dodawano do gotowanych kompotów, a w niektórych domach do sera na kołacze. Ciekawą odmianą ziołowych napojów były napary lub wywary z lekko sfermentowanych i wysuszonych liści. Najlepszy smak miała herbatka z liści malin albo jeżyn oraz wiśni. Świeżo zebrane liście zostawiano do lekkiego przewiędnięcia, potem skręcano w dłoniach aż lekko puściły sok, układano ciasno w słoju i zostawiano w cieple. Po 2–3 dniach nabierały ciemnego koloru i specyficznego zapachu. Napar z tak preparowanych liści przypomina nieco smakiem czarną herbatę chińską. 61 Skarby beskidzkiej miedzy 62 D omy pełne zapachu 63 Skarby beskidzkiej miedzy 64 Kwiat róży rdzawej Domy pełne zapachu B eskidzki dom pachniał ziołami i dymem. Nie były to żadne współczesne „odświeżacze”, ale naturalny zapach codziennie wykorzystywanych roślin. Domy pachniały liśćmi z „obstowki”, którą były ocieplone, ziołami używanymi do mycia, sprzątania i do kąpieli oraz wonnym dymem z paleniska lub pieca, w którym spalano przynajmniej kilka razy w roku gałązki jałowca, wrotyczu, paproci i sosny dla odkażenia izby. Pachniały też bukiety ziół wiszące pod powałą, szyszki gromadzone w koszyku na rozpałkę, a także suszące się na zapiecku wiązki gałązek. Przed niedzielą izba była dokładnie sprzątana, kąty wymiatane, a wszelkie sprzęty dokładnie szorowane. Zwłaszcza próg domu i drzwi były starannie oczyszczane, żeby przed niedzielą żadne zło się nie wkradło. Zanim zaczęto używać mydła, do prania i do szorowania drewnianych sprzętów oraz naczyń, używano skrzypu, piasku i po prostu popiołu. Wykorzystywano na bieżąco ten z domowego paleniska oraz ten ze specjalnie spalanych, dających biały popiół suchych łodyg pokrzywy, ostu, malin, bobu i gałązek gruszy, drewna jesionu oraz paproci orlicy. Czysty, przebrany i oczyszczony popiół był gromadzony w specjalnym naczyniu – czasami był to duży, gliniany garnek, czasami drewniana skrzynka. Garść popiołu służyła do obmycia drewnianych łyżek i miski po posiłku, posypywano nim także klepisko, jeżeli było zabrudzone. Z zalanego wodą popiołu roślinnego robiono ług. Czasami używano popiołu domowego, jeżeli w piecu palono drewnem liściastym. Smolne, iglaste drewno nie nadawało się do tego zupełnie. W naszej okolicy palono też w lesie specjalnie „potaziowe” ogniska – stos grubszych gałęzi jesionu, graba lub lipy i suchych liści paproci. Ognisko zapalano przy dobrej, bezwietrznej pogodzie, żeby paliło się szybko i zostało jak najmniej zwęglonych gałązek. Ostudzony popiół zabierano do domu i wykorzystywano do robienia ługu. 65 Skarby beskidzkiej miedzy Ług drzewny jest to naturalny, bardzo silnie działający środek czyszczący. Używano go jeszcze na początku XX wieku w naszych wiejskich gospodarstwach. Jego wykonanie jest proste: po zamieszaniu z wodą trzeba odczekać aż płyn się oddzieli i zlać do osobnego naczynia. Można taki ług używać od razu lub po przefiltrowaniu przez warstwę węgla drzewnego, piasku albo przecedzeniu przez płótno. Ług jest substancją żrącą, a więc trzeba chronić oczy i ręce. Nierozcieńczonego lepiej nie używać do sprzątania! Jednocześnie ług ma działanie odkażające, dawniej pomagał więc w walce z chorobami zakaźnymi i wszawicą. W tym celu przygotowywano mocny wywar z wrotyczu i łusek cebuli, dodawano niewielką ilość ługu i wcierano w zawszone miejsca. Takiego samego roztworu ługu używano do szorowania drewnianych ław, stołów, podłóg i wszelkich sprzętów. Poza odkażaniem, po wyszorowaniu drewniane przedmioty nabierały złocistej barwy i świeżego zapachu. Nierozcieńczonego ługu dolewano do balii z ciepłą wodą i zanurzano w niej pranie. Żeby odzież, a zwłaszcza koszule, ładnie pachniały często od razu do przygotowywanego ługu dodawano różne zioła: wrotycz, krwawnik, macierzankę. Panny na wydaniu dokładały hodowany w doniczkach rozmaryn, który miał pomóc w szybkiemu zamążpójściu. Po rozwieszeniu na słońcu lniane czy pokrzywowe koszule były pachnące i wybielone. Przed zapakowaniem do skrzyni bieliznę przekładało się dodatkowo suszonymi ziołami i jabłkami, żeby wzmocnić zapach i odstraszyć mole. Z ługu i tłuszczu można też było zrobić mydło – raczej miękkie, szare i nieprzypominające powszechnie stosowanej dzisiaj kolorowej kostki. Popiół do robienia mydła czasami był pozyskiwany z suchych łodyg bobu, suszonych liści żywokostu, a nawet kłokłocyny (kłokoczki) i kaliny. Takie domowe mydło miało przenikliwy zapach, który łagodzono dodatkiem sproszkowanych pachnących ziół, żywicy, owsianej mąki albo wywarem z igliwia. Do mycia używano go oszczędnie, raczej od święta i częściej dla dzieci. 66 Ponieważ wodę przynosiło się do domu nieraz z daleka, zrozumiałym było, że niechętnie używano jej do innych celów niż spożywcze. Niemniej ludzie wcale nie byli brudni. Mężczyźni i młodzi chłopcy cały niemal rok myli się w zimnej wodzie, wprost w stawie albo niedalekim potoku, latem nie żałowali sobie kąpieli. Kobiety radziły sobie inaczej. Zwykle w każdym domu był mały, drewniany cebrzyk, w którym kąpało się niemowlęta i małe dzieci, a kobiety używały go do mycia. Trzeba było przygotować dzbanek z gorącą wodą, myjkę z ziołami i stanąć w cebrzyku. Najważniejsza była myjka: pas płótna zszyty w długi worek, napełniony suszonymi ziołami, zawiązany i zaparzony w gorącej wodzie. Worek z ciepłymi ziołami spełniał rolę gąbki. W zależności od grubości płótna był też rodzajem peelingu. Mycie kończyło się spłukaniem całego ciała pozostałą po zaparzeniu ziół ciepłą wodą z dzbanka. Po myciu ziołową myjkę wieszało się w sadzie do wysuszenia albo kładło na piecu. „Roz, kiela cos” – jak zioła się zużyły i już nie pachniały, wymieniano je na nową mieszankę. Do ulubionych składników ziołowej myjki należała macierzanka, lebiodka, liść i młode gałązki brzozy, wrotycz. Dodawano też rumianek, liść żywokostu, Żywokost 67 Brzoza Skarby beskidzkiej miedzy 68 Kwitnąca mydlnica lekarska Domy pełne zapachu bluszcz oraz najlepsze, bo pieniące się, ziele mydlnicy. Inne pachnące i magiczne składniki myjącej mieszanki przekazywały matki córkom, a one strzegły jej jako rodzinnego sekretu. Do zabiegów kosmetyczno-higieniczno-rytualnych należała kąpiel w kwiecie siennym. Siano zbierane na górskich łąkach pełne było kwiatów i ziół. Ze stodoły do obory przynoszono go w wiklinowych koszach specjalnie uplecionych na obłąku na jedną stronę tzw. półkoszkach. Po włożeniu pachnącej karmy do żłobu na dnie kosza zostawały okruszki: mieszanka kwiatów koniczyny, nostrzyka i wyki, kwiatostany wiązówki, listki przywrotnika, macierzanki i delikatne główki traw, czyli kwiat sienny. Była to najcenniejsza zimowa pasza, kosmetyk i lek. Kwiat sienny podawano małym prosiątkom jako witaminowy i tuczący dodatek, kurom żeby „dobrze się niosły” i „wycielonkom” – krowom karmiącym cielęta. Ludziom cierpiącym na bóle reumatyczne przygotowywano z kwiatu siennego gorące okłady: zaparzano w garnku i nakładano pachnącą zieloną papkę na lniane szmatki, owijano bolące miejsce i przykrywano chorego pierzyną. Kuracja była łatwa w wykonaniu, tania i niezawodna. Jeżeli ktoś chciał wzmocnić jej działanie, dodawał do zaparzonych ziół czystej gliny, najlepiej siwej albo zielonej, z głębokiego wykopu. Plaster gliniano-ziołowy długo pozostawał gorący, działał przeciwbólowo, ściągająco i zmniejszał opuchliznę. W każdym domu przynajmniej raz w roku, przed Bożym Narodzeniem, urządzano oczyszczająco-wzmacniającą kąpiel. W tym dniu najpierw wnoszono do izby zrobioną z drewnianych klepek balię, która wcześniej była namoczona, żeby nie przeciekała. Na piecu rozgrzewano kamienie, a w kociołku wodę. Do balii wsypywano warstwę kwiatu siennego, na nim układano rozgrzane kamienie i wlewano ukrop. Balię przykrywano derką, w międzyczasie przygotowując kolejną porcję ciepłej wody. Po zaparzeniu ziół, kiedy słodki zapach rozniósł się po całej izbie, rozpoczynała się kąpiel. Pierwsze kąpały się dzieci, zaczynając od najmłodszych, dwoje albo troje naraz. Po sprawdzeniu temperatury 69 Skarby beskidzkiej miedzy 70 wody dzieci wchodziły do balii, którą natychmiast przykrywano. Po krótkim wzajemnym chlapaniu i przekomarzaniu trzeba było usiąść w pachnącym naparze, umyć się i polewać do czasu, aż kąpiel przestygnie. Teraz każde dziecko było dokładnie wycierane szorstkim ręcznikiem, ubierane w czystą koszulkę i otulane pierzyną. W tym czasie znowu dolewano do balii gorącej wody i kąpali się następni domownicy. Cały czas balia była przykryta derką, żeby jak najmniej ciepłej pary uciekło. Jeżeli domowników było więcej, to oprócz dolewania ciepłej wody dodawano też świeżego naparu i kolejne gorące kamienie. Dorośli mogli zostać w pachnącej kąpieli nieco dłużej – wystawiając od czasu do czasu głowę, żeby zaczerpnąć powietrza. Ostatni kąpał się gospodarz. Małe dzieci zwykle już wtedy spały, bo ta pachnąca kąpiel oprócz tego, że rozgrzewała i oczyszczała, miała też działanie uspokajające i nasenne. Czasami taka kąpiel z dodatkiem wybranych ziół była też traktowana jako środek leczniczy przy przeziębieniach czy chorobach skórnych albo „w wielkim smutku” – po śmierci bliskiej osoby albo innych przeżyciach. Tylko kobiety oczekujące dziecka musiały czekać na przyjemność takiej kąpieli aż do sześciu tygodni po rozwiązaniu. 71 U roda z ła¸k i pól Skarby beskidzkiej miedzy 74 Przywrotnik pasterski Uroda z ła¸k i pól P owszechne przyzwolenie na dbanie o urodę miały panny na wydaniu, chociaż zalecana była skromność i umiar. Zresztą wcześniej nie było potrzeby – młode liczko wystarczyło umyć zimną wodą, od czasu do czasu rozczesać włosy i zapleść warkocze. Dorosłym kobietom po ślubie natomiast nie wypadało nadmiernie zajmować się swoim wyglądem – mogło to prowadzić do niewierności. Chętnie natomiast podczas wieczornych spotkań mężatki przy przędzeniu albo skubaniu pierza przekazywały młodszym kobietom różne kosmetyczne sekrety. Przede wszystkim młoda dziewczyna powinna zbierać krople rosy, które pojawiały się wcześnie rano w otwierających się liściach przywrotnika pasterskiego. Krystalicznie czysty płyn używany do mycia twarzy nie tylko pielęgnował cerę, ale też przywabiał zalotników. Ta niezwykła roślina używana też Bławatki była w połogu. Systematyczne picie naparu powodowało szybkie obkurczanie macicy i powrót do dawnej figury. Żeby oczy zachowały blask, trzeba było przemywać je ziołowym naparem. Właścicielki błękitnych oczu powinny zbierać i stosować kwiaty bławatka, a dziewczyny o oczach piwnych czy brązowych – ziele świetlika łąkowego, czyli eufrazji. Oczy przemywano też maceratem z kwitnącego ziela przetacznika, zwanego oczkami św. Weroniki. Piegi wybielał sok ze szczawiu polnego, a na młodzieńcze problemy skórne pomagało picie naparu z pokrzywy i bratka polnego. Zęby czyszczono szorstkimi liśćmi żywokostu, szałwii albo delikatnymi listkami krwawnika, a wczesną wiosną kwiatkami ziarnopłonu, ewentualnie rozgryzioną młodą gałązką wierzby. 75 Skarby beskidzkiej miedzy Poszukiwanie takiej „gumy” było świetną zabawą dla dzieci. Zebraną żywicą chłopcy obdarowywali dziewczynki. Zabieg taki Wyka płotowa dodatkowo wzmacniał dziąsła. Takie samo zadanie spełniała guma wiśniowa – żywica zbierana z pni wiśni albo trześni, czasem znajdywana też na pniu śliwki. Krwawnik Przetacznik ożankowy 77 Skarby beskidzkiej miedzy Żywica sosnowa lub jej młode, majowe pędy dodatkowo odświeżały oddech i działały odkażająco. Żeby zapewnić sobie świeży oddech, żuło się zresztą różne rośliny: miętę, kminek, a przede wszystkim zielone nasiona arcydzięgla i barszczu. Jeżeli dziąsła krwawiły, używano do żucia kłączy krwawnicy, a do szorowania proszek z utartej suszonej pokrzywy z węglem lipowym. Największą ozdobą i chlubą dziewczyn były długie i bujne, zwykle splecione w warkocz włosy, dlatego poświęcały im one wiele starań. Zacząć należało od zbierania deszczówki, bo tylko w takiej miękkiej wodzie, ewentualnie wodzie ze stopionego śniegu, można było włosy wymyć. Natomiast na źródlanej, twardej i słonej przygotowywano napary, które używano do płukania. Do włosów ciemnych zaparzano szałwię, pokrzywę, łopian. Jasne włosy płukano w rumianku, kwiatach dziewanny i lipy. Po użyciu naparu z szyszek chmielu włosy były miękkie, układające się w loki. Jeżeli włosy były „bez życia”, do płukania dodawano octu jabłkowego. Żeby pobudzić je do szybszego wzrostu, wcierano sok wyciśnięty z rzepy, sproszkowane nasiona gorczycy albo napar z pokrzywy. Problemy z łupieżem pomagała rozwiązać bieluń oraz kłącze tataraku i kopytnika. Przed ślubem panna młoda koniecznie powinna 78 Uroda z ła¸k i pól wymyć włosy w naparze lipowego kwiatu, żeby zapewnić sobie pomyślność i miłość męża. Długie włosy niestety lubiły wszy i tutaj też poza wyczesywaniem gęstym grzebieniem stosowano różne rośliny. Przede wszystkim okładało się głowę papką ze sproszkowanego perzu z dodatkiem wrotyczu, bożego drzewka, piołunu i nasion barszczu. Potem płukano w macierzance, krwawniku i kwiatach wiązówki. Jeżeli to nie pomagało, zaparzone zioła mieszano z czystą gliną oraz utartym chrzanem i nakładano ziołowe błotko. Włosy płukano dopiero po całkowitym wyschnięciu skorupy. Trzeba było dokładnie namoczyć taką skorupę i płukać delikatnie, żeby przy okazji nie wyrwać włosów, dlatego konieczna była wyprawa nad staw lub potok. Mężatki chowały włosy pod chustką, ale czasem potrzebowały ukryć pierwsze srebrne nitki, które się pojawiły. Można to było osiągnąć, stosując mocny wywar z liści i zielonych łupin orzecha włoskiego albo kory dębu. Próbowały też wywaru z jagód 79 Rumianek Skarby beskidzkiej miedzy dzikiego bzu i liści bluszczu. Kurze łapki wokół oczu i ogólne zmęczenie twarzy starały się zmniejszyć, stosując okłady z zaparzonych kwiatów bzu dzikiego, pijąc napar z koniczyny czerwonej albo wcierając macerat z przywrotnika, pestek gruszy czy liści żywokostu. Zbierając maliny, rozcierały kilka dojrzałych jagód na policzkach i zmywały po drodze do domu w potoku czy źródełku. Brodawki były traktowane raczej jako defekt kosmetyczny, a nie choroba, ale pozbywano się ich bezwzględnie, smarując papką z roztartych świeżych liści lub żółtym sokiem glistnika. Specjalne miejsce w sercu każdej kobiety zajmowała róża. Jak tylko zaczynały kwitnąć kolczaste krzewy, kobiety zbierały płatki i przygotowywały „różankę”. Był to prosty, kwiatowy macerat. Wczesnym rankiem do dzbanka ze świeżą wodą trzeba było wsypać garść płatków róży i kilka młodych listków, postawić w słońcu, a następnie zostawić do wieczora. Róże można było zebrać przy okazji wyprowadzania krowy na pastwisko. Często pasterki od razu szły z dzbankiem do źródła i tam zostawiały kwiatowy tonik do wieczora. Po całym dniu macerat zwany „różanką” nabierał Glistnik jaskółcze ziele 80 Uroda z ła¸k i pól subtelnego zapachu róży i doskonale odświeżał skórę. Zwykle kobiety używały różanki od razu w polu i do domu wracały już odświeżone. Najpierw pocierały twarz namoczonymi płatkami, a resztą płynu obmywały całe ciało. Płatki róży zbierały też do koszyczka na suszenie do późniejszego wykorzystania. Cudowne właściwości odmładzające róży były znane i mimo że na miedzach rosły duże krzaki, róże sadziło się też blisko domu. Prawdziwą karierę zrobiła róża stulistna zwana cukrową i pochodząca ze wschodu róża damasceńska. Te dwie odmiany róż rozpropagowane prawdopodobnie za sprawą wędrujących dolinami kupców, a może taborów cygańskich, były sadzone w naszej okolicy już co najmniej od początku XIX wieku. Do tej pory można spotkać zdziczałe zarośla róży cukrowej obok krzewów kłokoczki oznaczających miejsca dawnych zabudowań i ogródków. Najciekawsza z rosnących dziko w Beskidzie Wyspowym jest rzadka róża Róża 81 Skarby beskidzkiej miedzy Gałązka róży rdzawej 82 rdzawa, która poza charakterystycznym, zwartym pokrojem krzewu wyróżnia się pachnącymi jabłkiem liśćmi i ciemnoróżowymi kwiatami. Zarówno płatki kwiatów jak i młode liście, a nawet gałązki tej niezwykłej róży były wykorzystywane do upiększających preparatów. Owoce i roztarte nasiona stosowano jako lek przeciw szkorbutowi i na reumatyzm. Obecnie renomowane firmy kosmetyczne reklamują olejek tłoczony z nasion róży rdzawej jako cudowny środek odmładzający – o czym nasze babki wiedziały już bardzo dawno. Skarby beskidzkiej miedzy 84 S · pizarnia natury 85 Kłącze perzu C Szczaw zytając wszechobecne porady zdrowego odżywiania, słuchając w mediach ostrzeżeń o skutkach niedoboru niektórych substancji w codziennym menu, można sobie zadać pytanie: jak to się stało, że pokolenia ludzi nieznających zasad higieny, odżywiania, niemających pojęcia o mikro i makroelementach czy witaminach żyły w zdrowiu, wydając potomstwo silne i mądre? Odpowiedź jest pewnie skomplikowana, ale jeden element jest najważniejszy – spiżarnia natury może dostarczyć wszystkiego, czego potrzebuje gatunek ludzki do normalnej egzystencji, jeżeli tylko człowiek potrafi z niej odpowiednio korzystać. Warunki przyrodnicze Beskidu Wyspowego zmuszały dawnych mieszkańców do nieustannego poszukiwania i gromadzenia żywności z różnych źródeł. W opowieściach ludzi, którzy urodzili się przed I wojną światową, często pojawiał się wątek jedzenia, a właściwie jego niedostatku. Opowiadali oni o różnych roślinach, które były wykorzystywane bądź doraźnie, bądź jako źródło zapasów na zimę czy pokarm dla zwierząt. Naturalna spiżarnia była szeroko otwarta i dostępna przez cały rok. Przede wszystkim sięganie po naturalne roślinne zasoby okolicy było podyktowane łatwością użycia oraz niewielkim wysiłkiem, jaki trzeba było włożyć w zdobywanie takiego pożywienia. Używano tego, co było dostępne w dużej ilości, kierując się zapewne nie tylko smakiem, zapachem czy kolorem, ale przede wszystkim wielkością „surowca” – 86 Spiz·arnia natury najchętniej zbierano takie rośliny, z których łatwo było uzyskać odpowiednią ilość pożywnej strawy. Powszechnie zbierano więc na wiosnę młode listki pokrzywy, szczawiu, ziarnopłonu czy łobody i dodawano je do potraw. Zjadano też rzeżuchę i rukiew wodną, młode pędy jasnoty, przytulii, podagrycznika, a przede wszystkim kurzyśladu, czyli gwiazdnicy zwanej też mysim czopem. Poza tym wykorzystywano do jedzenia kwiaty, wreszcie różne owoce i orzechy. Te dzikie zasoby pożywienia przydawały się wówczas, kiedy mimo pracowitości gospodarzy i starannego robienia zapasów przez gospodynie, nadchodził ponury czas, gdy pustoszały piwniczki, a sąsieki i safarnie pokazywały dno, kiedy pola dopiero śniły o przyszłych plonach. Nastawał przednówek, a wtedy „dobra i psu mucha, jak przybędzie do brzucha”. Kto tylko mógł ruszyć w pola czy do lasu, starał się uszczknąć co nieco z roślinnego skarbca, oszukując głód. Pąki drzew i krzewów, rozkwitające kwiaty i młode listki zwykle zjadano na surowo, kłącza i korzenie oraz podkorze drzew wymagały już obróbki cieplnej lub starannego rozdrabniania. Pąki drzew zawierają w sobie całą energię przyszłych gałązek, kwiatów i owoców. Smak jest bardzo różny – od żywicznego, gorzkiego przez kwaśny, cierpki aż do słodkawego, aromatycznego. Najbardziej pożywne i najsmaczniejsze są pąki lipy – mają słodkawy smak i lekko śluzowatą konsystencję. Mogą być zjadane wprost z drzewa. Dają uczucie sytości pod warunkiem Ziarnopłon 87 Komosa Skarby beskidzkiej miedzy Łapki świerka starannego i powolnego żucia. Powszechnie zbierano też pąki, a później młode „łapki” świerka o lekko kwaskowatym, żywicznym posmaku. Zjadano je bezpośrednio, a także gotowano odżywczy napój, który podawano dzieciom. Czasami pozostawiano go do sfermentowania. W żarnach codziennie mielono małą porcję ziarna – tyle by wystarczyło na pierwszy posiłek. Na przednówku starano się, żeby ilość mąki się nie zmniejszała, więc do mielonego ziarna zbóż dodawano suszone podkorze różnych drzew, które akurat rosły w pobliżu. Zbierano korę świerka, jodły, modrzewia, topoli, brzozy, a najchętniej wiązu i klonów. Wybierano młode pnie od południowej strony. Trzeba było wyciąć niezbyt szerokie paski wzdłuż pnia, żeby nie zabić drzewa. Zebraną korę oczyszczano z twardej zewnętrznej skorupy, a pozostałą miękką warstwę podkorza, pokrajaną w poprzeczne paski, układano na piecu do suszenia. Wysuszony surowiec można było zmielić w żarnach albo utłuc w stępkach i wykorzystać jako dodatek do placków, kaszy albo do zagęszczania zup – polewek. Smak takiej „mąki” jest specyficzny, nieco gorzkawy, ale zawiera ona mnóstwo cennych składników od skrobi po minerały i witaminy, a nawet cukier. Przy pierwszych wiosennych uprawach wykopywano mnóstwo kłączy perzu – po oczyszczeniu z ziemi i ususzeniu 88 Pąk lipy 89 Pąk jawora Skarby beskidzkiej miedzy Topinambur zbierano jako zapas na „czarną godzinę”. Ususzony perz często wykorzystywano jako dodatek do paszy dla zwierząt, także jako cenne zioło lecznicze, a na przednówku zmielony i odsiany z ostrych, kłujących kawałków dodawano do mąki. Kiedy zasoby ziarna Bulwki czyśćca ostatecznie się wyczerpały i głód doskwierał, sięgano po mniej znane rośliny, szukano pożywnych kłączy i bulwek. Jak tylko śnieg ustąpił, można było wyruszyć na poszukiwanie korzeni mleczy, barszczu, łopianu, dzikiej marchwi, pasternaku i arcydzięgla, kłączy trzciny, kielisznika, czyśćca błotnego, a w maju – malutkich bulwek ziarnopłonu. Czyściec błotny lubi ciężkie, gliniaste i wilgotne podłoże, zasiedla najczęściej obrzeża pól uprawnych, po zimie często widać go na zaoranej powierzchni, więc jest łatwy do zbioru. Jeszcze pod koniec XIX wieku ludność chętnie zbierała i wykorzystywała różne „korzonki”, ale najchętniej białe bulwki czyśćca przypominające nieco pędraki. Można je było jeść na surowo. Spożywano je też połamane na kawałki, gotowane „w bodej 90 Kłącze kielisznika zaroślowego trzupku” niedługo, żeby tylko zmiękły. Zalane mlekiem dawały pożywne śniadanie. Kielisznik zaroślowy, jako uciążliwy chwast rozrastający się kruchymi, podziemnymi rozłogami, też łatwo dostępny, ale trzeba go było używać ostrożnie, bo ma właściwości przeczyszczające. Wykopywano białe korzenie ostów, słodkie i aromatyczne korzenie dzikiej marchwi, barszczu i pasternaku. Po przekwitnięciu ziarnopłon wiosenny szybko traci liście i wkrótce pozostaje goła ziemia – znak, że tu można było znaleźć malutkie bulwki, nie większe od ziarna pszenicy, bardzo bogate w skrobię i pożywne, ale żmudne do zbierania. Wszystkie podziemne części roślin, które są spichlerzem pokarmowym dla rośliny, mogły być używane doraźnie – nawet takie, które uważano za trujące, bo „skoro Bozia doł, trza jeść i cekać na bób”. Nie jedzono tylko mordownika (tojadu), szaleju i blekotu, czyli szczwołu plamistego. Kłącza i korzenie albo długo gotowano i rozcierano na papkę, albo pieczono w piecu – wieczorem zagrzebywano w palenisku w resztkach żaru, przysypywano popiołem i rano wyjmowano jeszcze ciepłe. Spożywano je wprost z pieca, z resztkami popiołu. Prawdopodobnie neutralizował on zarówno gorzki smak jak i ewentualne trujące składniki. Wbrew obecnemu przekonaniu i coraz to nowych informacji 91 Skarby beskidzkiej miedzy o trujących substancjach zawartych w roślinach, bardzo rzadko dochodziło do zatruć roślinami spożywanymi w okresach głodu. Ziemia Beskidu Wyspowego dzieliła się swoimi skarbami z mieszkańcami, a obcowanie z naturą pozwalało na coraz to nowe odkrywanie jej smacznych sekretów. Chętnie też dzielono się doświadczeniami, Podagrycznik 92 Spiz·arnia natury a opowieści często zaczynały się tak: „Kto ma ziele w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie”, mając na myśli różne rośliny, które rosły dziko na łąkach i miedzach lub zasiały je ptaki na uprawianych polach – wymienianych „ziół” było mnóstwo. Najczęściej w opowieściach pojawiała się lipa, pokrzywa, perz, mysi czop, mięta, leśne owoce… oraz dzieci – główni zbieracze i dostawcy dzikiego bogactwa. Owocujące maliny 93 Skarby beskidzkiej miedzy 94 K Skarby beskidzkiej miedzy N iemowlę już w pierwszej chwili po urodzeniu miało kontakt z rośliną – jeżeli to było możliwe, babka odbierająca poród zawiązywała pępowinę pokrzywową nicią uprzędzioną przez matkę. Pierwsza kąpiel odbywała się koniecznie w źródlanej wodzie z dodatkiem ziół z poświęconego wianka oraz naparu z żywokostu. Koszulka utkana była w domu, wybielona na rosie i wygotowana w ługu z dodatkiem poświęconego popiołu. Jako zasypki po kąpieli niemowlęcia używano zarodników widłaka. Kołyska była wyłożona delikatnym mchem, siankiem z „trawy morskiej” specjalnie wysuszonej i odleżanej lub „struzkami”– cieniutkimi pasmami kory zestruganymi w czasie przygotowania wierzbowych gałązek do plecenia koszyków. Zbieractwo było żmudnym zajęciem, zajmowało dużo czasu, a efekty czasami poznawało się dopiero w zimie albo w okresie niedostatku. Dzieci od najmłodszych lat były włączane do różnych obowiązków. Z racji wieku i sprawności drobnych rączek, tudzież dobrego wzroku, często powierzano im zbieranie jagód, kwiatów, ziół i rozmaitych nasion. Jeżeli w domu były dzieci, to można było się spodziewać, że na juzynę będą pierogi z borówkami, a w zimie nie zabraknie orzechów do wigilijnego kołacza. Nawet najmniejsze dzieci miały swoje obowiązki, które często były powiązane z zabawą, ale jednocześnie przynosiły pożytek całej rodzinie. Starsi dbali o to, żeby „nie mitrężyły czasu”. Tak więc spacer miedzą był usprawiedliwiony, kiedy z pustą kanką szło się do lasu na maliny czy borówki albo niosło tę kankę z wodą dla kosiarzy. Wracając do domu, zabierało się znalezione kamienie lub suche gałęzie, żeby nie przeszkadzały w koszeniu. Można też było zbierać na miedzy zioła na suszenie albo kwiatki do „figurki”. W każdym, nawet najbiedniejszym, domu starano się, żeby była chociaż malutka figurka Matki Boskiej albo świętego patrona. Przy 96 polnych drogach, na skrzyżowaniach albo w innych szczególnych miejscach budowano zaś kapliczki. Nie były to obiekty zapomniane – zarówno domowe figurki jak i kapliczki były przystrajane kwiatami, odwiedzane, a przechodzący pozdrawiali je znakiem krzyża, często przystając na krótką modlitwę. Przystrajanie kapliczki czy figurki to było jedno z najprzyjemniejszych dziecięcych obowiązków. Już od pierwszych wiosennych bazi i przebiśniegów aż do gałązek jarzębiny, a potem jemioły czy gałązek jodełki zawsze przy figurce były bukiety kwiatów i ziół. W beskidzkim domu figurka Matki Boskiej Niepokalanej stała na malutkiej półokrągłej półce w kącie nad łóżkiem 97 Skarby beskidzkiej miedzy ozdobiona z dwóch stron bukietami. Święte obrazy zawieszone na ścianach musiały się zadowolić kwiatkami namalowanymi przez gospodynię albo wianuszkiem z bluszczu czy widłaka. O tym, że zbieranie kwiatów to było poważne zadanie, świadczyły dziecięce wyprawy na przykład w Rzyczyska, czyli nad potok mający swoje źródła w Kostrzy, bo tam rosły zawilce na długich łodyżkach, o większych kwiatach niż gdzie indziej. Przy okazji dzieci buszowały w zaroślach, zbierając szczawik, słodkie kwiatki miodunki i młode listki niedźwiedziego czosnku. Piękne kwiaty czosnku ze względu na mocny zapach kojarzący się z wielkanocną kiełbasą niestety nie miały wstępu przed oblicze Matki Boskiej. Nawet gdy nazbierano bukiet, to gospodyni kategorycznie stwierdzała, że nie przystoi takich kwiatków ustawiać koło figurki i wyrzucała je dla świnek. Były użyteczne, ale niedostatecznie piękne. Podobny los spotykał mlecze, które zamykały się już po jednym dniu. Polne kwiaty miały tę wadę, że szybko więdły, ale dzięki temu ciągle trzeba było przynosić nowe bukiety. Zbieranie kwiatów było nie tylko obowiązkiem – to były pierwsze lekcje botaniki pobierane wprost od natury. Obserwowanie poszczególnych roślin, ich cyklu rozwoju, owadów krążących nad kwiatami i oczekiwanie na owoce Ziarnopłon to był naturalny z bulwkami 98 Kto ma dzieci w rodzie, temu biyda nie dobodzie elementarz botaniki. W ten sposób można było nauczyć dziecko, że jeśli zerwie piękne kwiaty, to radość będzie chwilowa, ale już owoców nie skosztuje. Zapamiętywanie miejsc, gdzie rosły ulubione rośliny i wyczekiwanie ich na wiosnę, obserwowanie jak się rozwijają, a potem zrywanie z konkretnym przeznaczeniem to był całoroczny rytuał. Niestety potem przychodziły następne obowiązki i wyprawy do lasu wiązały się już z całodziennym zbieraniem borówek czy malin, a tu trzeba było ćwiczyć cierpliwość. Zbieranie owoców miało swój scenariusz i każdy odgrywał swoją rolę odpowiednio do wieku, wzrostu, a nawet płci. Maluchy zbierały poziomki i borówki, starsze dzieci już zabierano na maliny czy jeżyny. Jeżeli do lasu było blisko, dzieci biegały tam nawet kilka razy dziennie i podjadały owocki prosto z krzaczka. Jeżeli szło się po jagódki z zamiarem przygotowania posiłku dla domowników albo na zimę, to była to często wyprawa całodniowa. Żeby nadmiernym łakomstwem nie uszczuplić zbiorów, po drodze dzieci zrywały owoce czeremchy – „korciypki”. Dojrzewają one mniej więcej w tym samym czasie co borówki, a zarośla czeremchy rosną wzdłuż dróg, potoków, na miedzach i obrzeżach lasów. 99 Bodziszek ponury Skarby beskidzkiej miedzy Okrągłe, błyszczące, czarne owoce korciypki mają słodki smak, ale są cierpkie. Zjedzenie już kilku kuleczek powodowało swoiste „znieczulenie” jamy ustnej. Powstrzymywało to zbieraczy od podjadania słodkich borówek. Wprawdzie i tak wracające z lasu dzieci miały nie tylko fioletowe ręce, ale i buzie, jednak kanki i koszyki były pełne. Zbiór trześni, tarniny czy głogu to trudniejsze zadanie, bo trzeba było się wdrapać na drzewo albo uważać na kolce. Zajmowali się tym starsi chłopcy tak, jak i zbieraniem orzechów. Ponieważ wiewiórki nie próżnowały, nie można było czekać, aż orzechy dojrzeją na tyle, że spadną na ziemię. Trzeba było je zerwać wtedy, kiedy jądro było już pełne, a wiewiórki jeszcze były zajęte innymi sprawami. Wdrapywanie się na gałęzie, przyginanie, ciapanie (strząsanie przy pomocy kijka) orzechów – każdy miał swój sposób na zdobywanie smakołyku. Przy okazji wycinano proste gałęzie na obłączki do koszyków i „lyski” na lasa do suszenia śliwek. Leszczynowe patyki służyły też jako podpórki do grochu i fasoli, witki do poganiania krów, kije do miotły i podstawa rozmaitych zabawek, przede wszystkim – procy i łuków. Dzieci przygotowywały „prutki” do plecenia ozdobnych koszyków, zdzierając korę z gałązek wikliny. Wiórki kory zwijały się w loczki i pachniały cierpko. Wysuszone, w połączeniu z malinami służyły do przygotowania leczniczego wywaru na okazję, kiedy na przykład dziecko zapomniało się w zabawie na śniegu i trzeba było rozgrzewać przemarznięte nóżki, a potem leczyć przeziębienie. Przyjemnie też zbierało się kwiatki stokrotek, koniczyny i mleczy. Trzeba było tylko uważać na pszczoły, które zwłaszcza przy białej koniczynie uwijały się żwawo i nie chciały zostawić pożytku, nawet jak się zerwało kwiatek. Zbierając kwiatki, można się było „dosłodzić”, zjadając niektóre w całości albo wysysając nektar z kielicha. Najwięcej nektaru miały miodunki, pierwiosnki, jasnota i żywokost. 100 Kto ma dzieci w rodzie, temu biyda nie dobodzie Można też było spróbować wysysać żółte kwiatki szałwii lepkiej i łąkowej. Młode kwiatki koniczyny, akacji, żmijowca i stokrotek zjadało się w całości, zaś z mleczy, bławatka czy jastruna wyskubywało same płatki. Pyszne i delikatne w smaku były purpurowo-czarne kwiaty bodziszka ponurego – rosnącego w wilgotnych, cienistych miejscach. Już sam wygląd kwiatu był nieco tajemniczy, a smak i zapach delikatnie jabłkowy powodował, że z niecierpliwością czekano na majowe zbiory. Najbardziej potrzebna była dziecięca pomoc przy wyszukiwaniu malutkich bulwek – ziarenek ziarnopłonu, drobnych nasion g orczyc y czy czzy rzepaku, rzeepak ku, kwiatków kwiattków b ławattka, m niszk ka czy obob bnasion gorczycy bławatka, mniszka skubywania ggałęzi ałęzi kwitnących kwitnących lip. lip. skubywania 101 Skarby beskidzkiej miedzy Owoce kłokoczki południowej 102 K , nie dobodzie Skarby S karby beskidzkiej beskidzkieSuszona j miedzy miedzlipina y O randze tego drzewa oprócz nazwy miesiąca lipca świadczą zachowane nazwy miejscowości i przysiółków: Lipnik, Zalipie, Lipowe, Lipie, Lipińskie. Kiedy starsi ludzie wspominają dawne czasy, zawsze mówią o zdrowej i smacznej herbatce z lipiny – zebranych w początkowej fazie kwitnienia pachnących kwiatkach opartych na zielono-żółtym języczku przykwiatka. Wysuszona lipina była używana zarówno jako codzienny napój jak i leczniczy z dodatkiem malin albo kory wierzbowej, jako znakomity środek na złagodzenie przeziębienia. Napar z lipiny jest aromatyczny i słodkawy, a do tego przelewany daje wrażenie płynnego miodu. Zaparzany dłużej albo zostawiony razem z kwiatem płyn po kilku godzinach czerwienieje, a w cieple szybko zaczyna fermentować, nabierając lekko oszałamiających właściwości – tak samo jak napar przygotowany ze starych, długo przecho- 104 wywanych kwiatów. Świeży napar z prawidłowo wysuszonej i przechowywanej lipiny jest jednym z najbezpieczniejszych naturalnych preparatów leczniczych. Można go podawać nawet bardzo małym dzieciom, uzyskując wspaniały terapeutyczny efekt. Kwiat lipy sprawdza się jako lek napotny, przeciwgorączkowy, uspokajający, rozkurczowy – przy czym jego działanie jest delikatne. Obniża również ciśnienie i wzmaga diurezę. Można go pić bez przerwy, bez obawy o uzależnienie czy skutki uboczne. Jest znakomitym środkiem na podrażnione i zaczerwienione spojówki. Można przemywać i pielęgnować nim twarz, używać do mycia włosów i do kąpieli. Kiedyś używano nie tylko kwiatów lipy. Wiele darów tego drzewa było wykorzystywanych w życiu codziennym. Na przednówku zrywano i spożywano pączki i młode listki jako składnik sałatki albo bezpośrednio z drzewa. Zawijano w nie także małe gołąbki, a posiekane w drobne paseczki dodawano do jajecznicy albo gotowano zupę. Wykorzystywano też tłuste, bogate w składniki odżywcze, okrągłe owocki. Zbierano zwłaszcza te, które przetrwały zimę i zaczynały kiełkować. Zbierały je przede wszystkim dzieci, którym nigdy nie brakło cierpliwości w poszukiwaniu przysmaków. Lipowe orzeszki przypominają smakiem młode migdały. Wysuszone i roztarte, zalane gorącym mlekiem, dają pożywny napój, podawany kiedyś po ciężkiej chorobie dla szybszej regeneracji. Można takim płynem przemywać chorą skórę albo smarować roztartymi owocami. Podrażnienia, liszaje czy nawet odleżyny znikają po kilkukrotnym zastosowaniu. Prawdziwe bogactwo lipy ujawnia się w postaci miękkiego i lekkiego drewna, a także mocnego, pachnącego łyka. Mówiono, że chłop wchodzi na lipę bosy, a schodzi obuty. Łyko lipowe było kiedyś podstawowym surowcem do wyplatania łapci, kapeluszy, dna przetaka czy koszyków na chleb. Sprężyste gałązki czasami służyły również do wypłatania, a drewno do wyrobu przedmiotów mających kontakt z jedzeniem takich jak dzieże, niecki, szufelki 105 Skarby beskidzkiej miedzy do mąki, łyżki, czerpaki, stolnice do wyrabiania ciasta. Węgiel lipowy był stosowany jako zasypka na rany, do czyszczenia zębów i jako środek neutralizujący zatrucia pokarmowe. Wszystkie wyżej wymienione przedmioty były też źródłem zarobku. Jesienią lipa szczodrze dzieliła się miękkimi liśćmi – znakomitym materiałem do gacenia domu i stosowanym jako ściółka w oborze. Można jeszcze wspomnieć o znakomitym miodzie lipowym, jednym z najbardziej lubianych, zwłaszcza przez dzieci. Nie dziwi chyba fakt, że lipę chętnie sadzono w pobliżu domów, obsadzano nią kapliczki i kościoły, znaczono rozstaje dróg. Czasami sadzono w pobliżu domu młodą lipę, kiedy urodziła się pierwsza córka, żeby zapewnić jej opiekę dobrego drzewa. Lipa jest związana w tradycji z kultem Matki Boskiej. Łyko lipowe 106 K w ogrodzie, , nie dobodzie Skarby beskidzkiej miedzy P okrzywę można wykorzystywać od wczesnej wiosny do późnej jesieni, a suszoną przez cały rok. Najwartościowsza jest wczesną wiosną. Młode listki i szczyty pędów można wykorzystać jako podstawę ziołowej zupy oraz znakomitą jarzynkę. Dawniej często powtarzano, że w przyrodzie nie ma przypadków – wszelkie stworzenie ma do spełnienia jakąś misję. Jeżeli coś znajduje się w obfitości, to widocznie jest potrzebne. Niełatwo było w to uwierzyć, wyrywając wszechobecne chwasty, zdzierając z ubrania i włosów „rzepy” czy obkładając wilgotną gliną bąble po spotkaniu z pokrzywą… Niewątpliwie pokrzywy zasłaniały brzydkie miejsca albo niczym strażnicy broniły dzieciom dostępu np. do ledwo przykrytego zbiornika z gnojówką. Niemniej rosły też przy czereśni i wśród krzaków porzeczek, a w lesie zawsze zasłaniały najładniejsze pędy malin. Z perspektywy małego dziecka pokrzywy były złośliwe, nieładnie pachniały i zwyczajnie przeszkadzały. Zagadką było to, że niezależnie od tego, ile czasu poświęciła gospodyni na walkę z pokrzywami, czy były koszone, wkopywane, deptane przez bydło czy zjadane przez świnie – parzące złośliwce trwały i nawet wydawało się, że pojawiają się w coraz to nowych miejscach. Pokrzywa rosła w nadmiarze, ale ludzie na wsi wykorzystywali ją na różne sposoby. Pokrzywa była tą dziką rośliną, którą jadało się w każdym domu – suszone liście parzono na lekarstwo i do kąpieli, siekane podawano malutkim pisklakom, a jako „kruzankę” dodawano do paszy dla świń i krów. Kruzanka w zależności od sezonu miała różny skład i wygląd, ale zawsze pachniała wspaniale. Przygotowywanie tego specjału wymagało sporego wysiłku i uwagi. Najpierw gospodarz brał kosę i szedł do ogrodu lub na miedzę i wracał z ciężkim koszem pełnym pokrzywy oraz rozmaitego zielska, czasami drobnych gałązek, badyli barszczu i „niedojadów”, czyli omijanych przez bydło na pastwisku roślin zbyt starych lub mniej smacznych. Rozdrobnione w sieczkarni były chętnie zjadane. 108 Kto ma pokrzywe, w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie Skład koszyka ze ściętymi świeżo roślinami był bardzo różny, ale główną rolę zawsze odgrywały pokrzywy. Karmione pokrzywową kruzanką świnie rosły zdrowo i przybierały na wadze, krowy miały lśniącą sierść, rodziły zdrowe cielaczki i dawały pyszne mleko, a kury długo niosły jajka o ciemnych żółtkach. Pokrzywy są wybredne – zasiedlają miejsca żyzne, bogate w azot i próchnicę, wystarczająco zasobne w wodę, w dodatku bardzo lubią towarzystwo ludzkich osiedli. Jako byliny potrafią przetrwać w jednym miejscu wiele lat, kłącze z roku na rok staje się mocniejsze i trudniejsze do wyrwania. Niełatwo jest też zniszczyć takie kłącze, a zostawienie nawet najmniejszego kawałka pozwala na szybkie odbudowanie rośliny. Silna, czterokanciasta łodyga dorasta nawet do 200 cm, z dużymi, spiczasto-jajowatymi, grubo ząbkowanymi liśćmi na krótkim ogonku ustawionymi naprzeciwlegle. Jest to roślina dwupienna, czyli kwiaty męskie i żeńskie wyrastają na różnych osobnikach. Cała roślina pokryta jest parzącymi włoskami i dlatego pomylić ją można tylko z inną pokrzywą. Obok silnej i trwałej pokrzywy zwyczajnej rośnie też pospolicie pokrzywa żegawka. Pokrzywa to roślina o której napisano już wiele dzieł naukowych, ma bardzo dokładnie zbadany skład chemiczny i znane są jej właściwości; mimo to ciągle pozostaje niedoceniana. Na wsi była wykorzystywana wielorako. Młode listki i delikatne pędy na przedwiośniu były chętnie wykorzystywane jako jarzynka albo składnik polewek czy zup. Miękkie liście wykorzystywano jako dodatek do kasz i placków pieczonych z grubo mielonego ziarna. Często w przepisach i opowieściach ziołowych jako potrawa tradycyjna pojawia się jajecznica z pokrzywami. W takiej postaci jak spożywamy ją dzisiaj, dawniej być może podawana była na „pańskich” stołach, ale u przeciętnego chłopa jajko było towarem luksusowym. Pokrzywowe liście były sparzane i siekane, potem podlewano wodą, ewentualnie 109 Skarby beskidzkiej miedzy dodawano tłuszczu. Tuż przed jedzeniem jarzynkę zacierało się jajkiem, niewielką ilością mąki z mlekiem lub krasiło kawałkiem słoniny. Do pokrzyw dodawano inne młode zioła w zależności od tego, co właśnie rosło w pobliżu i rozwinęło listki. Z czasem w zamożniejszych rodzinach do tej szybkiej i prostej potrawy dodawano więcej jajek i tak zmieniała się aż do dzisiaj, kiedy każda gospodyni ma swój sprawdzony przepis na jajecznicę, gdzie zielenina jest zwykle tylko dodatkiem smakowo– wizualnym. Pokrzywowo-ziołowa jarzynka często na przednówku była podstawową potrawą na śniadanie. Nieraz musiała wystarczyć na kilka godzin pracy aż do południa. Pokrzywa jako pożywienie dostarcza cennych makro i mikroelementów oraz witamin i na przedwiośniu może być podstawą diety oczyszczającej. Starsze liście pokrzywy lepiej zasuszyć, zrobić z nich sok lub nalewkę. Sok można zamrozić w woreczkach do lodów i używać go do napojów lub zup. Młode liście można zakonserwować w soli, by wykorzystywać je potem jako dodatek do różnych potraw. Pokrzywy często ścinane dają wiele odrostów w ciągu całego sezonu wegetacyjnego. Wprawdzie następne pokolenia pędów nie są już tak soczyste, jak te wiosenne, ale jeżeli stanowisko jest lekko zacienione i dostatecznie wilgotne, ciągle możemy cieszyć się świeżym zbiorem. Warto na wzór dawnych potraw przednówkowych przygotować choćby taką smaczną jarzynkę: zebrane młode listki opłukać i odsączyć na sicie. Na dno garnka czy patelni wlać nieco oleju lub sklarowanego masła, dodać posiekane cebulki czosnku niedźwiedziego (listki odciąć i dołożyć do pokrzywy), podgrzewać chwilę, aż poczujemy zapach rozgrzanego czosnku. Dodać pokrzywę – można wcześniej posiekać. Podlać wodą i dusić pod przykryciem. Doprawić suszonym albo świeżym kurdybankiem, lebiodką czy macierzanką, dodać szczyptę świeżo utłuczonych nasion kminku, kolendry, czarnuszki albo barszczu, dosypać garść nasion lnu, wiesiołka lub posiekanych orzechów. Żeby podostrzyć 110 Kto ma pokrzywe, w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie smak, warto dodać sproszkowanych nasion gorczycy, rzepaku, ewentualnie pieprzu. Można lekko posolić, chociaż to nie jest konieczne. Taką podstawową jarzynkę można zagęścić dowolną mąką, dodać mleka lub śmietany, względnie dodać nieco świeżego masła. Obecnie raczej zapomniano o pokrzywie jako surowcu włókienniczym. Kiedyś w chłodniejszych rejonach Europy, również w Beskidzie Wyspowym, używano jej zanim zaczęto uprawiać len. Łodygi pokrzyw dostarczają silnego włókna, z którego niegdyś skręcano powrozy, przędziono nici i tkano płótno. Jeszcze do niedawna starsze gospodynie nazywały bawełniane naturalne płótno „pokrzywą”. Echa takiego zastosowania pokrzywy w innych krajach znaleźć można też w baśni o „Królewnie i łabędziach”. 111 Skarby beskidzkiej miedzy 112 K ,te, w ogrodzie, nie dobodzie Skarby beskidzkiej miedzy M ięta jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ziół leczniczych i kulinarnych na całym świecie. Rośnie dziko i jest uprawiana jako roślina ozdobna, lecznicza i przemysłowa. Oficjalnie mówi się o około 30 gatunkach mięty, ale ponieważ jest to roślina, która bardzo łatwo się krzyżuje, tak naprawdę nikt nie policzył dokładnie, ile jest różnych odmian różniących się wielkością, kształtem i kolorem liści. Jest trwałą rośliną zielną o wzniesionych, gęsto ulistnionych łodygach zakończonych kłosowym kwiatostanem. W dogodnych warunkach szybko się rozrasta, czasami bywa ekspansywna. O wyjątkowości mięty decyduje zawartość olejku eterycznego, w którym głównym składnikiem jest mentol. Spacerując miedzą, nad potokiem czy w lesie, niemal zawsze można poczuć charakterystyczny zapach. Niektóre gatunki mają gorzki smak, ale zwykle napar jest jednym z najsmaczniejszych. Mięta, zwana u nas „miutką”, jest cennym ziołem leczniczym i kulinarnym. Na wsi używano jej przy problemach żołądkowych i wątrobowych, nagłych bólach brzucha, dusznościach. W razie bólu zęba zalecano żucie świeżych listków, a przy problemach skórnych – obmywanie naparem. Jako dodatek smakowy miętę dodawano do niemal wszystkich gorzkich mieszanek leczniczych dla złagodzenia smaku. Była też podstawą letnich napojów i składnikiem ziołowych zup. Świeże listki dodawano do przygotowywanego mięsa. Zwłaszcza kiedy nie było pewności co do jego świeżości – mieszanka posiekanych liści mięty, chrzanu, nasion kminku i jałowca uratowała w czasie upałów niejeden gulasz. Osełki masła, które zanoszono na „jarmak”, zawijano w liście mięty, pokrzywy i chrzanu. W wielu domach jeszcze niedawno do rosołu czy zupy grzybowej jako głównej przyprawy dodawano „miutki rosołowej”. Ta lokalnie występująca odmiana mięty zielonej, sadzona w ogródkach, miała lekko korzenny, łagodny smak w odróżnieniu od pospolitej „kobylej miutki” o przenikliwym, niezbyt przyjemnym zapachu, z tego względu omijana 114 Kto ma mie,te, w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie nawet przez zwierzęta. Leśna mięta o długich listkach i orzeźwiającym smaku była poszukiwana przez dzieci jako przekąska. Mięta pieprzowa jest wprawdzie odmianą uprawną, ale od bardzo dawna obecną w Beskidzie Wyspowym, popularną uprawą przemysłową dla zakładów farmaceutycznych. Mięta lubi żyzną i wilgotną glebę, więc na podmokłych, nienadających się pod inne uprawy polach, można było zebrać obfite plony ziela. Koszono ją sierpem dwukrotnie, w podobnym czasie jak łąki, ale suszono nie na pokosach tylko od razu ułożone na koziołkach. Najwartościowsza była ta wysuszona pod dachem, w cieniu. Dla wielu gospodarstw uprawa mięty, tak jak i zbiór ziół z naturalnych stanowisk, były istotnym źródłem dochodów. Uprawiana w ogródkach, często uciekała w pola, a jej łatwość rozmnażania się z podziemnych rozłogów powodowała, że można ją było znaleźć na zagonach ziemniaków czy wśród zbóż. Młode pędy i listki były podstawą gotowanej często wiosennej zupy z gwoździa oraz zupy z podsadówek – najwcześniej zbieranych grzybów o delikatnym, mącznym zapachu. Najprostsza była jednak „przychlipka do zimnioków spod Mogielicy”. Zebrany świeżo spory pęczek mięty trzeba zagotować, lekko posolić i doprawić szczyptą pieprzu. Odstawić na chwilę do przestudzenia i – gotowe! Możliwe, że w czasie upałów przychlipka smakowała także 115 Skarby beskidzkiej miedzy na zimno. Niektóre odmiany mięty o małej zawartości mentolu można żuć jako naturalny odświeżacz. Napój z gotowanych jabłek z dodatkiem mięty albo napar z dodatkiem berberysu czy pigwy posłodzony i oziębiony może być podawany na każdym letnim przyjęciu. Mocny, zimny napar pomaga też na drugi dzień wrócić do normalnego funkcjonowania. Mięta 116 K czop w ogrodzie, nie dobodzie Skarby beskidzkiej miedzy J Gwiazdnica pospolita ak to się stało, że mysi czop – chwast, który naprawdę był postrzegany jako głodowe pożywienie – nie został jeszcze okrzyknięty dietetycznym objawieniem roku albo najmodniejszym składnikiem sałatek? Tak przecież stało się już z rukolą, czyli rokietą siewną – pożywienie głodowe chłopów włoskich nagle znalazło się na talerzach celebrytów. Prawdopodobnie gwiazdnica nie zrobi takiej kariery, bo w przeciwieństwie do rukoli, która w naszym klimacie nie rośnie tak pospolicie i bujnie jak w cieplejszych krajach, właśnie u nas mnoży się bez umiaru. Rośnie przez cały rok i mimo że nie jest mrozoodporna i do tego jednoroczna, to rozwija się z najmniejszych strzępków korzenia czy łodyżki już przy kilku stopniach powyżej zera. Potrzebuje tylko trzynaście tygodni, żeby przejść cały cykl od kiełkowania do wydania dojrzałych nasion. Nasiona są gotowe do kiełkowania, ale jeżeli nie mają dogodnych warunków, mogą przeczekać kilka lat. Można być niemal pewnym, że w worku kupionej ziemi kwiatowej zaczną niedługo kiełkować małe gwiazdnice. Najlepiej młode siewki z kilkoma listkami zjeść, dekorując poranną kanapkę lub po prostu potraktować jako samodzielną przekąskę. Dawniej gwiazdnica była traktowana jak podręczna apteczka. Można było też skubnąć w czasie pracy kilka listków, oszukując głód, chociaż raczej zbierano i wykorzystywano ją jako podstawę gorących potraw. Jedzono ją z serem, dodawano do niemal każdej zupy, kaszy i warzyw. Mysi czop był podstawowym ziołem oczyszczającym skórę z różnych problemów, a także znakomicie łagodził świąd. Do celów kosmetycznych ucierano go z masłem i aplikowano w postaci maści albo przygotowywano napar i dodawano do kąpieli. Ze względu na to, że tak łatwo i obficie się rozrasta, jest to prawdziwe bogactwo ogrodów. Zasłania ziemię przed wysuszeniem, ale kiedy już nie będzie potrzebna, można ją bez żalu wyrwać i zjeść – wkrótce w tym samym miejscu wyrosną nowe. 118 K w ogrodzie, Skarby beskidzkiej miedzy O d najdawniejszych czasów dziki bez cieszył się uznaniem zarówno jako roślina lecznicza jak i jadalna. Dla przyrodników i ogrodników pierwsze kwiaty bzu – kremowe, okazałe baldachy obficie pokrywające krzew – są oznaką początku fenologicznego lata. Według przekazów na naszym terenie ten pospolity krzew cieszył się również sławą rośliny magicznej. Spotkać go można na obrzeżach lasów, na miedzach, w zagajnikach, wzdłuż potoków i dróg. Kwitnące baldachy są ulubionym pożytkiem dla pszczół, odwiedzają go też inne owady. Ponieważ jagody bzu są chętnie zjadane przez ptaki, roślina łatwo się rozsiewa i bardzo często jako pierwsza pojawia się na rumowiskach albo terenach wokół nowych budynków. Dawniej bez traktowany był na równi z kłokoczką południową jako roślina ochronna. Jeżeli pojawiał się niedaleko wejścia nowego domu, odczytywano to jako dobrą wróżbę i taki krzew otaczano szacunkiem. Kiedyś nawet przyozdabiano go pasmami lnu i wełny albo wieszano na gałązkach plecione z łyka lipowego taśmy. Czasami nazywano go drzewem czarownic – podobno gałązki bzu służyły im do rzucania uroków. Inne przekazy mówią o zastosowaniu gałązek bzu jako remedium nie tylko na uroki, ale również opętania i różne choroby psychiczne. Wierzono, że wyprana koszula chorego zawieszona na rosnącym przy domu bzie pozwoli mu szybko wrócić do zdrowia. Na co dzień ochronna moc bzu objawiała się w sposób bardziej prozaiczny. Młode liście i gałązki wykorzystywano jako podstawowy składnik maści na hemoroidy. Czasami przygotowywano z nich również gwałtownie przeczyszczające odwary. Bardzo młode, jeszcze zupełnie zielone i miękkie pędy, po obraniu z cienkiej skórki zjadano gotowane jak szparagi lub po pokrojeniu dodawano do zup. Nieobrane pędy natomiast wkładano do gorącego popiołu i obierano dopiero przed jedzeniem. Kiedy dziki bez zakwitał talerzowatymi baldachami, wykorzystywano je wielorako. Suszone służyły jako sprawdzony lek napotny, przeciwgorączkowy i moczopędny. Dla dzieci zaparzano je w mleku. 120 Kto ma dziki bez w ogrodzie, temu biyda nie dobodzie Zaparzone kwiaty wykorzystywano również jako okład na odmrożenia, żylaki albo na twarz z młodzieńczymi problemami. Kwiaty bzu zawierają rutynę, więc syrop sporządzony z kwiatów i owoców (zawierających witaminę C) pomagał przy przeziębieniach i innych zimowych chorobach. Czasami napar z delikatnych kwiatków dodawano do kąpieli noworodków, wierząc w jego ochronną moc. Świeże kwiaty, bogate w sole mineralne i kwasy organiczne, były bardzo cenione jako pokarm na przednówku. Poobrywane z twardych szypułek kwiatki, wymieszane z mąką i wodą ugniatano w cienkie placuszki i pieczono na płycie pieca. Zbierano też pyłek i podawano w miodzie jako środek odżywczy. Powszechnie używano kwiatów do przygotowania „kwiatuchy” – musującego napoju z kwiatków zalanych źródlaną wodą, lekko posłodzonych i postawionych na słońcu. Zielone owoce bzu są trujące w większych ilościach, natomiast niewielka dawka i jednorazowe użycie nie powodowały zatruć – dlatego czasami podawano je jako środek przeczyszczający. Najbardziej niecierpliwie czekano na czas dojrzewania owoców. Dzieci często podjadały surowe jagódki prosto z krzaczka, mimo, że w smaku mdłe i o specyficznym, niezbyt przyjemnym zapachu. Dojrzałe jagody bzu czarnego są cennym surowcem leczniczym uznawanym również przez współczesnych fitoterapeutów. Kiedyś podstawowym lekarstwem były owoce suszone, przygotowywane w postaci naparu jako środek przeciwbólowy, lekko moczopędny i oczyszczający. Później rozpowszechniło się przygotowywanie syropu i tak jest wykorzystywany najczęściej – nie tylko jako lek, ale również dodatek do napojów, którym nadaje piękny, mocny kolor. 121 Skarby beskidzkiej miedzy Jagody czarnego bzu były też podstawą zapomnianej już dzisiaj, a często kiedyś spożywanej, zupy owocowej lub „przychlipki”. Możemy przygotować ją również dzisiaj. Mocno dojrzałe owoce bez szypułek trzeba rozgotować w niewielkiej ilości wody razem ze słodkimi gruszkami – kiedyś pospolitymi „cukrówkami” lub innymi słodkimi – i rozetrzeć. Dodatek gruszek powoduje zupełną zmianę zapachu, znika też charakterystyczny, nielubiany posmak. Po podprawieniu śmietaną, ewentualnie wymieszaną z mąką, otrzymujemy piękną w kolorze zupę. Jeżeli ma być daniem obiadowym, można ją posolić, doprawić suszoną miętą, pieprzem ewentualnie kolendrą. Jeżeli zupę posłodzimy i doprawimy goździkiem lub cynamonem, może być ciekawym i zdrowym deserem. O znaczeniu bzu dzikiego w gospodarstwie świadczy wykorzystanie jego gałązek w palmie wielkanocnej oraz święcenie kwiatów w wiankach podczas Oktawy Bożego Ciała. Często gospodarz wybierał poświęconą w palmie gałązkę bzu na krzyżyk, który przybijał nad wejściem do obory albo owczarni. Taki krzyżyk wbijano też na obrzeżach pastwisk – zwłaszcza wysoko w górach i pod lasem, jako ochronę przed wilkami. Drewno dzikiego bzu było wykorzystywane w gospodarstwie z racji na swoją twardość i trwałość. Młode gałązki mają gąbczasty rdzeń, który łatwo usunąć. Takie rurki dzieci wykorzystywały do robienia rozmaitych zabawek. Pamiętając o sile i energii krzewu, nigdy nie ścinano jednak gałęzi bzów rosnących przy domu. Jeżeli stare gałęzie obumierały, wycinano je, a w ich miejsce szybko wyrastały nowe. Być może ta łatwość odradzania się bzu i długowieczność spowodowały, że przypisywano mu tak ogromne znaczenie. Spacerując beskidzką miedzą, warto nazbierać cennego surowca, by przygotować racuszki czy syrop z kwiatków albo sok, galaretkę z owoców i wykorzystać zimową porą. 122 W e¸druja¸c beskidzka¸ miedza¸, znajdujemy srebrniki i inne skarby 123 Skarby beskidzkiej miedzy L Srebrnik (pięciornik gęsi) Miesięcznica (judaszowe srebrniki) ubimy opowieści o skarbach w dalekich krainach, opowieści o zbójcach zakopujących skrzynie z klejnotami w jaskiniach albo garnki ze złotem w dziuplach drzew. Ale po skarby nie musimy udawać się w egzotyczną podróż ani podpisywać ryzykownych umów z biesami, żeby je zdobyć. W krainie zwanej Beskidem Wyspowym skarby rosną na miedzach, można je spotkać w lasach, zagajnikach, na łąkach. A najważniejsze, że to nie są baśnie – te skarby istnieją naprawdę! Na miedzach i polach rośnie pięciornik gęsi zwany srebrnikiem. Obok rzadszy i będący dzisiaj pod ochroną dziewięćsił bezłodygowy. W bukowym lesie na stokach Kostrzy i wielu innych cienistych zakątkach Beskidu Wyspowego napotkamy judaszowe srebrniki, czyli szeleszczące pieniążki miesięcznicy. Tam też coraz rzadziej spotkamy obecnie chronioną, cenną lilię złotogłów. Ale prawdziwymi skarbami są rośliny lecznicze, które pomagały wielu pokoleniom. Od wieków stosowane w każdej potrzebie, dzisiaj często zapomniane, zbierane tylko przez pasjonatów oraz ludzi kultywujących stare tradycje. Zebrane rośliny lecznicze można wykorzystać bezpośrednio, bez dodatkowej obróbki. Tak doraźnie używamy np. listków babki jako okładu na pęcherze, zjadamy maliny i borówki prosto z krzaczka, listki rzeżuchy na kanapce albo stokrotki czy fiołki – jako zdrową przekąskę. Wiele roślin ze względu na 124 We¸druja¸c beskidzka¸miedza¸, znajdujemy... smak, rodzaj surowca czy konieczność aplikowania lekarstwa w innym czasie poddajemy określonej obróbce. W wielu preparatach leczniczych używamy wody. Czysta, naturalna, źródlana woda jest też sama potężnym lekarstwem. Pomaga na migrenowe bóle głowy, oczyszcza nerki, dostarcza potrzebnych makro i mikroelementów. Czasami wystarczy wypić dwie szklanki, by w krótkim czasie odczuć poprawę samopoczucia. Opowieści o wodzie żywej, cudownie uzdrawiającej czy zmieniającej brzydulę w piękność, miały swoje źródło w dawnych praktykach wykorzystywania wód mineralnych. Woda źródlana zawsze traktowana była z szacunkiem. Ludzkie osiedla powstawały tam, gdzie była woda. W gliniastym i skalistym beskidzkim terenie woda zbierała się w naturalnych zagłębieniach, tworząc stawki zasilane w czasie wiosennych roztopów, uzupełniane deszczówką. Była to jednak woda „martwa”, wykorzystywana tylko jako wodopój albo kąpielisko dla gęsi i kaczek. W gospodarstwie w miarę możliwości używano lepszej jakościowo wody z potoków i rzek. Wodę do picia – jeśli tylko to było możliwe – czerpano ze źródła. Na bazie wody źródlanej przygotowywano lecznicze preparaty ziołowe i kosmetyczne, używana też była do zadań specjalnych: kąpieli noworodków, obmywania zmarłych i oczyszczania „po urokach”. Do ziołowych maceratów i napojów szczególnie poszukiwano słonej wody. W Beskidzie Wyspowym jest wiele miejsc, gdzie woda ma niezwykły smak i szczególną moc. W lesie na północnym stoku Kostrzy znajdują się źródła, które nazywano Lizowem. O wodzie z tego miejsca przekazywano sobie wiadomości po całej okolicy, a chorzy prosili o przyniesienie choćby dzbanka. Wypływająca woda zostawiała wokół na kamieniach i ziemi osad, który był chętnie zlizywany przez zwierzęta. Zawsze można tam było zobaczyć świeże ślady saren, czasem dzika czy jelenia. Również krowy pasące się pod lasem, owce czy kozy uciekały zawsze w to samo 125 Skarby beskidzkiej miedzy miejsce i zlizywały słone kamienie. Ludzie zaczęli coraz chętniej korzystać z tego źródła, ponieważ miała słonawy, orzeźwiający smak. Okazało się, że wiele ziół działa mocniej, kiedy namoczy się je w słonej wodzie, a najprostszym ziołowym preparatem znanym i stosowanym przez nasze prababki był macerat. Żeby go otrzymać, trzeba świeżo zerwane zioła zalać źródlaną wodą i zostawić na kilka – kilkanaście godzin. Na przykład obficie rosnący tu żywiec gruczołowaty był stosowany w leczeniu ran. Ziołowe maceraty na źródlanej wodzie spod Kostrzy cieszyły się sławą w całej okolicy. Obecnie na źródłach w Lizowie zrobiono ujęcia do prywatnych domów i tylko nieliczni mogą jej skosztować. Niektórych roślin, ze względu na rodzaj substancji czynnej, jako lekarstwa używamy tylko w stanie świeżym jako macerat. Skuteczne maceraty można zrobić na naturalnej wodzie mineralnej albo zwykłej, zdrowej, studziennej wodzie. Trzeba tylko przed zalaniem ziół dodać soli – najlepiej Kwitnący żywiec gruczołkowaty obok lepiężnika 126 We¸druja¸c beskidzka¸miedza¸, znajdujemy... z Wieliczki lub Bochni. Soli trzeba dodać tyle, żeby woda miała lekko wyczuwalny smak słonych łez – jak w opowieści o wrotyczu. Zalane słoną wodą zioła w zależności od rodzaju surowca trzymamy kilka godzin na słońcu w szklanym naczyniu albo w chłodzie i pod przykryciem w naczyniu ceramicznym. Do przygotowania maceratu nie nadają się naczynia plastikowe ani metalowe. Absolutnie nie można używać aluminiowych czy miedzianych garnków – macerat może okazać się trujący. Suszenie to najstarszy i najprostszy sposób na przechowanie przez dłuższy czas wszelkich roślin leczniczych i jadalnych. Suszyć można praktycznie każdą odpowiednio rozdrobnioną część rośliny. Jeżeli suszy się miękkie owoce, otrzymuje się produkt bardzo skoncentrowany, a więc bogatszy w składniki, robiąc przy tym zapasy surowców witaminowych do późniejszego wykorzystania, gdyż przy prawidłowym suszeniu straty witamin są niewielkie. Suszone nasiona można przechowywać bardzo długo, nawet kilka lat. W prawidłowym suszeniu ziół, kwiatów i liści najważniejsza jest temperatura oraz brak światła. Niektóre surowce roślinne podczas suszenia na słońcu tracą wszelkie lecznicze właściwości. Ten rodzaj surowca zwykle można też krótko przechowywać, najwyżej rok. Dawniej jako suszarnie dla ziół od wiosny do jesieni wykorzystywano strychy domów i specjalnie budowane osobno śpiklyrze. Beskidzki śpiklyrz to był mały budynek drewniany z bali lub desek, na podmurówce – w przeciwieństwie do szopy, która zwykle była tylko byle jak sklecona z żerdzi wokół słupów wbitych w ziemię. Budowano go nieopodal domu. W śpiklyrzu przez cały rok przechowywano wszelkie zapasy. Stały tam sąsieki, safarnie i skrzynie, a pęczki ziół czy worki z nasionami wisiały na „buoncie”, czyli poziomej żerdzi wiszącej na hakach zrobionych ze świerkowych szczytów lub powrózkach skręconych z pokrzyw albo lipowego łyka. Śpiklyrz jako miejsce przechowywania cenniejszych zapasów miał drzwi z zasuwką, często ozdobnie okute, a także starannie zrobiony dach. Często zamiast podmurówki pod spodem była 127 Skarby beskidzkiej miedzy piwnica częściowo zagłębiona w ziemi. Przy takim ukształtowaniu terenu jak w Beskidzie Wyspowym budowanie na stoku powodowało powstawanie naturalnej ziemianki z wygodnym wejściem. Umieszczenie budowli na podmurówce miało za zadanie chronić przed wilgocią, ale też ewentualnym podkradaniem zapasów przez lisy czy kuny. Czasami taki śpiklyrz służył też jako letnia sypialnia. Osobno, w sadzie, budowano suszarnie na owoce, ale proces suszenia przebiegał tu inaczej. Nad paleniskiem pod zadaszeniem układano lasa z prostych gałązek lyski, na które sypano owoce, głównie śliwki. Pod nimi rozpalano ogień, dbając o to, żeby tylko się tlił, dając dużo dymu. Proces trwał nawet kilka dni, a owoce nabierały specyficznego smaku i niezwykłej trwałości. Z naturalnie suszonych ziół, liści i kwiatów zalanych wrzątkiem przygotowuje się napar. Porcję ziół należy rozkruszyć tuż przed przygotowaniem naparu – najlepiej gdy chory zrobi to samodzielnie – potem wsypać do dzbanka. Wodą zagotowaną do momentu „śpiewania” (tuż przed intensywnym wrzeniem) zalewamy przygotowane zioła, przykrywamy, odstawiamy w ciepłe miejsce albo okrywamy grubą tkaniną. Parzymy od 5 do 15 minut i podajemy. Z suszonych korzeni, pączków, kory, czyli twardych części roślin, raczej robimy wywar, gotując dokładnie rozdrobniony surowiec przez co najmniej 15 minut do pół godziny. Jeżeli zalejemy zioła alkoholem na pewien czas, otrzymamy nalewkę. Wcale nie potrzeba mocnego alkoholu, żeby otrzymać dobre lekarstwo, a zalewanie surowców roślinnych spirytusem często zupełnie uniemożliwia wykorzystanie ich leczniczych właściwości. Dawniej robiono nalewki na naturalnych winach owocowych, ewentualnie rozcieńczonej śliwowicy lub fermentowano owoce z dodatkiem ziół. W starych 128 129 Skarby beskidzkiej miedzy zeszytach z różnymi przepisami i poradami pisanymi przez gospodynie w połowie ubiegłego wieku jest opisany „ratafik” na żołądek oraz wino z babiorek – lecznicze wino z dzikiej róży. W tym samym miejscu odnaleźć można wzmiankę o przygotowywaniu octu jabłkowego. Do celów leczniczych można użyć dzikich jabłek, ale też innych owoców. Na bazie domowego octu można uzyskać ocet ziołowy. Do naczynia należy włożyć świeże lub suszone zioła i dokładnie zalać jabłkowym octem, a potem postawić w ciepłym miejscu. Niemal natychmiast nastaw zacznie się burzyć i w zależności od użytego surowca, zmieni kolor. Po kilku dniach fermentacja ustaje, a płyn zaczyna się klarować. Można go teraz odcedzić, przelać do butelki i odstawić w chłodne, ciemne miejsce. Używamy rozcieńczony do picia lub płukania, a nierozcieńczony jako dodatek smakowy do potraw. Znakomity jest ocet kwiatowy, rozcieńczony wodą jako orzeźwiający napój. Tradycyjnym preparatem ziołowym wytwarzanym i stosowanym w naszych okolicach były też maści przygotowywane na bazie smalcu gęsiego, borsuczego sadła albo masła. Maści robione w domu były wykorzystywane na bieżąco. Jeżeli istniała potrzeba zrobienia większej porcji maści, do dłuższego przechowywania, dodawano do przygotowywanej mikstury galasów dębowych albo nieco żywicy sosnowej, ewentualnie dziegciu. Dotyczyło to zwłaszcza maści na bazie sadła borsuczego – szczególnie poszukiwanego, trudnego do zdobycia. Rzadziej natomiast robiono lecznicze oleje. Jako środka na 130 Dziurawiec oparzenia używano oleju lnianego lub oleju dziurawcowego, czyli preparatu otrzymanego po zalaniu olejem lnianym kwiatów dziurawca. Wprawdzie na Zęzowie jest miejsce zwane olejarnią, ale pozyskiwanie oleju było raczej niewielkie – w użyciu był głównie tłuszcz zwierzęcy. Z suszonych ziół robiono w razie potrzeby ziołowy proszek. Dla dzieci ucierano go z miodem albo powidłem. Starszym podawano też sproszkowane zioła, zwłaszcza gorzkie, w pozbawionej pestki suszonej śliwce, jako oryginalną „pigułkę" do żucia. Intensywny smak wędzonej śliwki neutralizował gorzki smak piołunu, tysiącznika czy goryczki. Kwitnący tysiącznik 131 C · ebro, historie chwastów Skarby beskidzkiej miedzy W Przywrotnik Beskidzie Wyspowym jest wiele mokrych łąk porośniętych wiązówką, krwawnicą, szczawiem i czarcim żebrem. Ta ostatnia to piękna roślina podobna do ostu. Rośnie na brzegach pól, na wilgotnych miedzach, wokół zagajników, przede wszystkim jednak na mokrych łąkach. Łąki te, na których z daleka widoczne są charakterystyczne blade kwiaty otoczone seledynową kryzą, były trudne do koszenia. Czasami nogi zapadały się w grząskim podłożu, a krowy i owce niechętnie pasły się na kwaśnej łące. Ostrożeń warzywny, czyli czarcie żebro od wieków wykorzystywany był jako roślina jadalna i lecznicza. Zachwyca dużymi, powycinanym ozdobnie liśćmi. Młode soczyste liście były stosowane wczesną wiosną jako namiastka kapusty, zawijano w nie gołąbki, gotowano i podawano posiekane z kaszą. Ze względu na kolce raczej nie jedzono czarciego żebra na surowo, chyba że bardzo młode listki, jeszcze gładkie, całobrzegie. Długo żute zmieniają smak na lekko słodkawy. Na przednówku często wykopywano grube kłącze i po oczyszczeniu gotowano tak jak inne bulwy. Majowe, bujne łąki są pełne kwiatów i wybijających w kłosy traw. O tej porze zaczyna się intensywnie rozwijać przywrotnik pasterski, czyli fartuszki. W jego liściach wczesnym rankiem można znaleźć krople rosy. Malutkie, żółtozielone kwiatki zebrane w pęczki były ulubionym ziołem zbieranym przez całe lato. Jak wiele roślin, największą moc miały przed św. Janem. Jeżeli zalotnik nie kwapił się do żeniaczki, a wianek gdzieś się zgubił, znowu ten sam przywrotnik w postaci naparu pomagał utracony wianek przywrócić. O ile przywrotnik odpowiednio stosowany przywracał pannom dziewictwo, a mężatkom młodość, to inna roślina miała moc jeszcze potężniejszą – pozwalała wrócić do grona żywych, chociaż podobno jej moc działała tylko na mężczyzn. 134 Czarcie z·ebro, czyli niezwykłe historie chwastów Wrotycz pospolity rośnie bujnie przy drogach i rozsiewa swój piżmowy zapach. Jest to jedno z podstawowych ziół przynoszonych do kościoła w uroczystość Matki Boskiej Zielnej. W sierpniu zwykle zakwita żółtymi koszyczkami. W dawnych opowieściach mówiło się o pięknym i dzielnym młodzieńcu, który chciał zerwać dla swojej ukochanej leśną lilię złotogłów. W Beskidzie Wyspowym jest wiele skalnych rumowisk z charakterystyczną roślinnością, a jedno z nich znajduje się na północnym stoku Kostrzy. Młodzieniec wybrał się więc na szczyt w poszukiwaniu złotogłowa. Wspiął się wysoko po rumowisku, znalazł kwiat i wracał uszczęśliwiony do wsi. Pod lasem czyhali jednak zbójcy. Zaskoczony chłopak schował lilię pod koszulę. Ten ruch zauważyli zbójcy i zapytali go, co tam chowa. Odpowiedział: „Złotogłów!”. Zbójcy rzucili się, żeby go obrabować, zdarli z niego biedny przyodziewek, ale nie znaleźli złota, a tylko delikatny kwiat. Rozwścieczeni zbili go do nieprzytomności, a gdy już nie dawał znaku życia, porzucili w rosnących bujnie zielskach, żeby ukryć zbrodnię i odeszli. Próżno dziewczyna czekała tego wieczora na ukochanego… Wczesnym rankiem wybrała się do lasu na maliny. Przechodząc koło kępy bujnych roślin, zatrzymała się zwabiona ich przenikliwym zapachem. Wtem zauważyła lniany strzępek. Schyliła się, żeby go podnieść i zobaczyła straszny widok! Wśród pogniecionych ziół leżał jej ukochany – pokrwawiony, poobijany, zupełnie nagi. Przypadła do niego wołaniem, ale ręka, którą chwyciła, była zupełnie zimna i bezwładna. Dziewczyna zauważyła, że do ran przykleiły się mocno zgniecione liście dziwnie pachnącej rośliny. Płacząc, zaczęła zrywać ich więcej, żeby okryć ciało młodzieńca, zwilżając je obficie łzami. Kiedy już go okryła i miała wrócić do wsi, żeby zanieść straszną wiadomość, 135 Wrotycz Skarby beskidzkiej miedzy postanowiła ostatni raz go przytulić. Nagle poczuła, że jego serce znowu zaczęło bić, ręce powolutku rozgrzewały się, a ciało wracało do życia. Wierząc, że sprawiła to zerwana przez nią roślina, nazwała ją „wrotycz”. Oczywiście historia skończyła się szczęśliwie, a wino z zebranych tegorocznych malin i piwo uwarzone z dodatkiem wrotyczu cała wieś piła na ich weselu. Gdyby zaś zbójcy pilnie słuchali opowieści o roślinach, to wiedzieliby, że złotogłów jest niezwykle cennym darem przyrody. Poza pięknymi kwiatami, które zanurzone w alkoholu lub occie mogą służyć jako okład na rany i stłuczenia, te leśne lilie posiadają malutkie cebulki bardzo bogate w substancje odżywcze. Jednocześnie są delikatne i łatwe w przyrządzeniu. Podobno zbierano je, żeby karmić dzieci władców, dlatego nauczono się wykorzystywać ich właściwości. Podawane maleńkim dzieciom niejednokrotnie uratowały je przed śmiercią głodową. Także pyłek lilii złotogłów jest jadalny i ma właściwości odżywcze. Lilia złotogłów 136 M ' lin Skarby beskidzkiej miedzy D o choroby kiedyś podchodzono z większym rozeznaniem. Warunki życia dalekie od dzisiejszych standardów powodowały, że ludzie byli krzepcy i niełatwo poddawali się chorobom. Dieta naturalna zmieniająca się w rytmie pór roku była jednocześnie lekarstwem i antidotum na potencjalne dolegliwości. Gdy zjawiła się choroba, poświęcano jej wiele wysiłku, a chory otaczany był opieką i troskliwością. Nie potrzeba było wołać znachora, żeby wiedzieć, że choroba nie zniknie przy pomocy zaklęć (wbrew temu co się obecnie próbuje insynuować, zamawiania i inne magiczne obrzędy stosowano również, ale raczej jako wsparcie, a nie zamiast leczenia!). Choroba potrzebuje czasu, żeby ustąpić i to jest pierwsza mądrość, którą prości ludzie stosowali od wieków. Dzisiaj często jesteśmy poddawani przymusowi natychmiastowego powrotu do zdrowia. Przepisywane przez lekarza medykamenty najczęściej szybko „stawiają na nogi”, dając pozornie efekt wyleczenia. Jak tylko poczujemy się lepiej, odstawiamy lekarstwa jako niepotrzebne i nie zwracamy uwagi na to, że zbyt szybkie przerwanie leczenia niejednokrotnie powoduje tylko uśpienie choroby, która potem wraca ze zdwojoną siłą, powodując ogromne zniszczenia w całym organizmie. Natomiast leczenie oparte na aptece natury wymaga cierpliwości tak od pacjenta jak i otoczenia, ale niesie wiele korzyści. Umiejętnie zestawione lekarstwa roślinne nie tylko zwalczają samą chorobę, ale również mobilizują organizm do samoobrony, usuwają toksyny, odżywiają, działają przeciwbólowo, poprawiają samopoczucie psychiczne. Leki roślinne działają wolno, ale wielokierunkowo i trwale. Kiedyś pacjent był leczony kompleksowo. W zależności od objawów na początek zalecano post albo przeciwnie – przygotowywano odżywczy, długo gotowany rosół z dużą ilością mięty, kurdybanku, szałwii, czosnku, jagód jałowca, lebiodki i szczypty wrotyczu. Jeżeli po zjedzeniu 138 Moc beskidzkich ros'lin takiego rosołu chory przykryty dokładnie pierzyną zasnął, to był dobry objaw i po kilku dniach wstawał zdrowy. Jeżeli chory nie miał apetytu, pozwalano mu na dzień postu, podając do picia czystą, źródlaną wodę zakwaszoną jabłkowym octem albo macerat czy napar z ziół. Jeśli obserwowano poprawę, to można było przedłużyć taki post do trzech dni. Chodziło o to, by pozwolić organizmowi oczyścić się i zmobilizować do samoleczenia. Mówiło się wtedy o ziołach „czyszczących krew”. Zwykle stosowano w zależności od pory roku liść pokrzywy, dziką gorczycę, czyli gorczycznik pospolity nazywany u nas zielem świętej Barbary, rzeżuchę albo rukiew wodną, żywiec, kłącze perzu, liść brzozy, korę wiązu, czyściec, a także czarcie żebro. Oprócz oczyszczania chory dostawał w ziołach porcję witamin i minerałów. Dzieciom podawano rozrzedzone w gorącej wodzie powidła śliwkowe, szczawik zajęczy albo berberys, a do picia napar z lipiny. Poza oczyszczaniem dodawano według objawów różne zioła, które miały leczyć samą chorobę. Do pierwszej leczniczej porcji dodawano szczyptę święconych ziół ze snopka od Zielnej albo popiołu z palmy wielkanocnej. Zwykle tak układano mieszankę, żeby naraz stosować trzy zioła – przez szacunek do Trójcy Świętej. Jeżeli chory długo nie wracał do zdrowia, po trzech tygodniach zmieniano zestaw ziół, żeby je znowu ewentualnie odmienić po trzech tygodniach. Tylko napar z lipiny oraz liści jabłoniowych podawano bez ograniczeń. Na napary z jabłoniowych liści wykorzystywano „wilki” obcinane w lecie albo szukano dzikiej jabłonki płonki. Prawie każdą chorobę i niedomagania leczono domowymi sposobami, często zasięgając porady wśród rodziny czy sąsiadów. Najczęściej były to przeziębienia, bóle brzucha, niedomagania wątroby, problemy kobiece w czasie ciąży, problemy wieku podeszłego. Przy biegunkach używano wywaru z kory dębu, kłącza pięciornika, kory wiązu, 139 Skarby beskidzkiej miedzy Gałązka wierzby a przede wszystkim syropu lub nalewki z orzecha włoskiego. Zarówno nalewka jak i napar z liści łagodził również bóle brzucha. Na wszelkie problemy żołądkowe podawano też napar z mięty, bożego drzewka, arcydzięgla. Jeżeli bóle brzucha połączone były z utratą apetytu i ogólnym spowolnieniem przemiany materii, podawano „concelijo” – gorzki kwiat tysiącznika, piołun i krwawnik. Jeżeli chory cierpiał na zatwardzenia, to dodatkowo dostawał wywar z kory kruszyny. Kora była zbierana na zapas, ponieważ można ją było używać dopiero po roku leżakowania. Obciążoną zimowym jedzeniem wątrobę oczyszczano zmielonym korzeniem mniszka albo naparem z suszonego ziela, ewentualnie świeżo przygotowanym maceratem z glistnika. Przeziębienie starano się wyleżeć i „wygrzać”, dlatego na początku poza gorącym naparem z lipiny podawano napar z kwiatów bzu dzikiego, syrop malinowy, napar z kory wierzby i ziela wierzbówki. Dodawano do tego macierzankę i świeże pędy sosnowe. Kaszel leczono syropem z babki, liści bluszczu, sosny albo świerka, syropem z jagód bzu i korzenia żywokostu. Parzono też liść i korzeń prawoślazu, kwiat malwy i ślazu dzikiego oraz ziele kopytnika. Również kłącze, ziele i kwiat fiołka pomagał wyleczyć zaflegmione drogi oddechowe, zapalenie oskrzeli, zatok i katar. Kobiece problemy leczono kwiatem czeremchy, krwawnikiem, zielem jasnoty albo gajowca. Przy bolesnych skurczach używano odwaru z kory kaliny, nalewki lub maceratu z glistnika. Kobiety stosowały też ziele lebiodki, 140 Moc beskidzkich ros'lin Krwawnik werbeny i krwiściągu do nasiadówek i kąpieli. Nadmierne krwawienia powstrzymywano, stosując tasznik i krwawnicę. W maju wykopywano na mokrych łąkach „corną róze”, czyli krwiściąg lekarski. Choć pewnie dziwi ta nazwa, bo czarna pałka na cienkiej łodyżce nijak nie przypomina róży, to istotnie, krwiściąg należy do rodziny różowatych i jest ważną rośliną leczniczą. Stosowano ją do powstrzymywania krwotoków wewnętrznych, w tym obfitych miesiączek, tamowania krwawienia z nosa, obmywania wrzodów i trudno gojących się ran, nasiadówek przy hemoroidach i chorobach kobiecych. Miała również leczyć biegunki i wrzody. Naparem płukano usta przy stanach zapalnych i chorych dziąsłach, przemywano chore oczy i twarz przy trądziku albo wypryskach. Zioło zmniejsza nadmierne pocenie się rąk i stóp, dobrze myje 141 Skarby beskidzkiej miedzy Tasznik tłuste włosy. Przyjacielem kobiet w różnych dolegliwościach był krwawnik – do celów leczniczych zbierany najlepiej późnym wieczorem i w nocy. Nazwa wskazuje na działanie przeciwkrwotoczne, ale raczej było to zioło ogólnie wzmacniające, czyszczące krew i pomocne w bólach brzucha. Żucie gorzkich liści znakomicie odkażało jamę ustną i czyściło zęby. Rośliny pomagały też w nagłych wypadkach. Pęcherze, otarcia i „pulsujące” wrzody obkładano liśćmi babki szerokolistnej, kapusty albo tasznika. Drzazgi usunąć pomogły kolce głogu lub tarniny, a w razie poważnego skaleczenia przykładano zmiażdżone liście krwawnika lub posypywano sproszkowana pokrzywą. Złamania szybciej się zrastały po obłożeniu świeżo startym korzeniem żywokostu albo przygotowaną maścią. Taka maść była używana również na stłuczenia i do gojenia ran. Jako zasypka przeciw odleżynom służyły zarodniki widłaka. Większość przedstawionych ziół to rośliny pospolite. Swoją siłę czerpią z terenu, na którym rosną. Warto wykorzystać te zasoby i poczuć energię okolicy. Penetrując zawartość spiżarni natury, trzeba pamiętać o kilku ważnych zasadach: 1. Upewnijmy się, że zbiór roślin na danym terenie nie jest zabroniony! Niektóre rośliny są prawnie chronione, ale nawet pospolite gatunki podlegają ochronie w Rezerwatach lub Parkach Narodowych. 2. Powstrzymujemy się od zbierania roślin przeznaczonych do celów leczniczych, kosmetycznych czy kulinarnych w miejscach zanieczyszczonych (dotyczy to poboczy dróg, miejsc wokół 142 Moc beskidzkich ros'lin 3. 4. 5. 6. 7. zakładów przemysłowych, intensywnie uprawianych sadów, a nawet pól opryskiwanych herbicydami), z dala od dużych osiedli ludzkich. Nie zbierajmy ziół z miejsc intensywnie nawożonych. Rośliny z oznakami chorób, zaatakowane przez szkodniki lub grzyby (np. charakterystyczny biały nalot na liściach) również nie nadają się do takich celów. Bezwzględnie stosujemy się do przepisów o ochronie gatunków! Zbieramy tylko rośliny, które dokładnie rozpoznaliśmy. Z każdego stanowiska zbieramy tylko cześć roślin – dotyczy to zwłaszcza roślin jednorocznych, które muszą wydać nasiona, żeby się rozsiać na przyszły rok oraz pozyskiwania części podziemnych roślin – kłączy, cebulek, korzeni. Pamiętajmy, żeby wykopując rośliny, pozostawiać drobniejsze korzenie i kłącza oraz przykryć je ziemią. Częste i nieprzemyślane pozyskiwanie dzikich roślin może skończyć się wyniszczeniem gatunku w tym miejscu. Tak się zresztą działo już w przeszłości. Nasi przodkowie często dosyć niefrasobliwie korzystali z zasobów przyrody. Im cenniejsza leczniczo lub bardziej pożywna była roślina, tym szybciej znikały jej naturalne stanowiska. Niestety także informacje o magicznych właściwościach skazywały roślinę na wytępienie. Zbieramy tylko te części rośliny i taką ilość, którą zamierzamy wykorzystać od razu. Wiele substancji roślinnych szybko się dezaktywuje, a nieodpowiednie przechowywanie powoduje, że stają się bezużyteczne, a nawet szkodliwe. Dzikie rośliny są stołówką i schronieniem dla owadów i innych zwierząt – pomyślmy również o nich. Jeżeli zerwaliśmy roślinę, której nie znamy, zanim upewnimy się, jakie ma właściwości, trzymajmy ją z daleka od dzieci i zwierząt domowych. Co roku w „sezonie ogórkowym” media karmią nas rozmaitymi informacjami na temat roślin trujących, wywołujących alergie itp. Podobnie jak w przypadku rewelacji na temat „cudownych” 143 Skarby beskidzkiej miedzy 144 właściwości, często są to informacje mocno przesadzone. Niemniej należy pamiętać, że wiele roślin zawiera substancje, które u osób wrażliwych, małych dzieci, zwierząt domowych mogą wywołać reakcje uczuleniowe lub inne problemy. Lepiej zrezygnować z wykorzystania rośliny, jeżeli nie udało nam się uzyskać całkowitej pewności, że jest to roślina, o którą nam chodzi. Gałązki brzozy Skarby beskidzkiej miedzy 146 A 147 Skarby beskidzkiej miedzy W ciągu całego roku można uzupełniać domową apteczkę cennymi roślinnymi preparatami. Tak jak przed wiekami, także i teraz roślinne skarby pozyskujemy według zmieniających się pór roku, stopniowego rozwoju i zmieniających się właściwości roślin. W kolejnych miesiącach zbieramy: Skrzyp 1. Styczeń – kwitnącą leszczynę, pędy świerka 2. Luty – pąki topoli, brzozy, klonu, kłącze pokrzywy, perzu, podagrycznika, korę dębu 3. Marzec – korę wierzby, sok brzozowy, kwiat podbiału, liść ziarnopłonu, liść podagrycznika, pokrzywę 4. Kwiecień – czosnek niedźwiedzi, rukiew wodną, kwiat tarniny, głogu, korę kaliny, żywiec gruczołowaty, tasznik 5. Maj – liść brzozy, maliny, jeżyny, babki lancetowatej, poziomki, podbiału, arcydzięgla, przetacznik, przytulie, ziele przywrotnika, mięty, kwiat czeremchy, kasztanowca, jasnoty, korę jesionu 6. Czerwiec – liść orzecha włoskiego, kwiat dzikiego bzu, róży, akacji, owoce borówki czernicy, poziomki, zielone owoce orzecha włoskiego, ziele dziurawca 148 Gwiazdnica 7. Lipiec – kwiat bławatka, maku polnego, lipy, koniczyny czerwonej, krwawnika, ziele lebiodki, macierzanki, owoc maliny 8. Sierpień – kwiat wiązówki, koniczyny białej, przywrotnika, owoc bzu, ziele świetlika, szyszki chmielu 9. Wrzesień – owoce trzmieliny, głogu, dzikiej róży, nasiona pokrzywy 10. Październik – korzeń żywokostu, kuklika, łopianu, owoc jałowca, liść fiołka 11. Listopad – przemrożone owoce kaliny, tarniny, liść bluszczu, kłącze kopytnika 12. Grudzień – jemiołę, pędy świerka Większość przedstawionych ziół to rośliny pospolite. Swoją siłę czerpią z terenu, na którym rosną, dlatego warto spróbować wykorzystać te zasoby i poczuć energię niezwykłej okolicy Beskidu Wyspowego. Ponieważ rozwój roślin zależy głównie od przebiegu pogody oraz stanowiska, na którym rośnie (nasłonecznienia i żyzności podłoża), pora zbioru przedstawionych roślin może się nieco różnić w poszczególnych latach. Również warunki przyrodnicze: ukształtowanie terenu oraz wysokość nad poziom morza mają wpływ na wegetację. W Beskidzie Wyspowym w jednym miejscu rośliny zaczynają się budzić bardzo wcześnie, podczas gdy w innych ten sam gatunek rozwija się miesiąc później. W pełni lata następuje wyrównanie i większość ziół kwitnących w lipcu i sierpniu można zbierać jednocześnie zarówno w wilgotnych północnych 149 Skarby beskidzkiej miedzy 150 wąwozach jak i na słonecznych łąkach. We wrześniu często pierwsze przymrozki kończą sezon zbierania roślin zielnych w najwyższych partiach, natomiast w dolinach, wzdłuż rzek, okres zbioru trwa aż do końca października. Niektóre zioła można zbierać kilkukrotnie – mięta, pokrzywa, babka, przywrotnik, wrotycz czy lebiodka po skoszeniu odrastają i można powtórzyć zbiór. W ciągu całego roku natomiast można zbierać hubę brzozową, gałązki topoli ze zdrewniałymi owocostanami, żywicę z drzew. Niemal przez cały rok w osłoniętych od śniegu i słonecznych miejscach można też zbierać mysi czop, czyli gwiazdnicę. 151 Skarby beskidzkiej miedzy Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich „Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie”. Publikacja opracowana przez Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania „Przyjazna Ziemia Limanowska”. Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach działania 413 „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania, nabywanie umiejętności i aktywizacja” osi 4- LEADER Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013. Instytucja Zarządzająca Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007 - 2013 - Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi.