"Victoria” wiedeńska 2011- Mariusz Białek Uważam, że film ciągle jest najważniejszym medium. We współdziałaniu z Internetem ma największy wpływ na ludzką wyobraźnię – mówi Mariusz Białek Kurier Poranny: Jaki był Pana pierwszy biznes? Mariusz Białek: W piątej klasie szkoły podstawowej sprzedawałem gumy do żucia, Donaldy. To było dochodowe przedsięwzięcie? – Bardzo: kupowałem po trzy złote za sztukę, sprzedawałem po pięć. Pracował Pan kiedyś na etacie w państwowej firmie? – Nigdy. Wyjechałem z Polski w 1980 roku, studiowałem i pracowałem za granicą. W jaki sposób zarobił Pan na pierwszy samochód, mieszkanie? – Po studiach ekonomicznych pracowałem w dziale marketingu jednego z największych na świecie towarzystw ubezpieczeniowych. Marketing to jest coś, co dobrze rozumiem i czuję. Potem byłem headhunterem. A ostatnio? – Działam w obszarze deweloperki. Teraz zamierza Pan zrobić najdroższy film w historii polskiej kinematografii. Gdzie tu logika? – Wszystkie przedsięwzięcia, które w życiu realizowałem, są kreacją czegoś nowego, przekształcaniem rzeczywistości. Deweloperka polega właśnie na tym, że znajduje się ściernisko i zamienia je w San Francisco (śmiech). Nie lubię odcinania kuponów, szarzyzny. Pociągają mnie trudne, ale ambitne przedsięwzięcia. Mógł Pan organizować wycieczki na Księżyc – podobno to biznes z przyszłością… – Uważam, że film ciągle jest najważniejszym medium. We współdziałaniu z Internetem ma największy wpływ na ludzką wyobraźnię, najsilniej kształtuje nasze gusty, pragnienia. „Ze wszystkich sztuk najważniejszy jest dla nas film” – mówił Lenin. – Miał rację (śmiech). Kiedy zbudził się Pan z pomysłem, że zrobi Pan film? – Do wejścia w obszar produkcji filmowej przygotowuję się od kilku lat. Zaczyna się od współudziału w czyichś produkcjach. Nauczyłem się, że jeżeli nie kontroluje się wszystkich kluczowych punktów projektu, nie można podejmować odpowiednich decyzji, tylko jest się skazanym na realizację czyichś ambicji artystycznych. A ja nie jestem artystą – film to dla mnie rodzaj działalności gospodarczej. Z punktu widzenia ekonomii sukcesu filmu nie mierzy się nagrodami na festiwalach, tylko ilością sprzedanych biletów. Sukces komercyjny wymaga odpowiednich decyzji. By móc decydować, trzeba być głównym producentem. Więc nim zostałem. Dlaczego wybrał Pan na temat odsiecz wiedeńską 1683 roku? Wszystkie mity narodowe zostały już sfilmowane, więc wziął Pan to, co zostało – coś bardzo polskiego, a jednocześnie ciekawego dla świata? – Najważniejsze jest to, co Pan powiedział na samym końcu: ten film musi być atrakcyjny dla świata. Nie przebierałem w polskich mitach, lecz szukałem świeżego, nośnego tematu. Bitwa wiedeńska wydała mi się idealna. Bo będzie można pokazać szarżę husarii? – To też. Jednak ważniejsze jest to, że wygraliśmy tę bitwę, walcząc ramię w ramię z Niemcami – rzecz niezwykła w naszej historii. A najważniejsze, że temat obrony Europy i chrześcijaństwa znów stał się aktualny. Uważa Pan, że trwa nowa wojna religijna? – Może nie wojna, ale konflikt cywilizacji, konflikt kultur i religii. On istnieje od setek lat, ale w ostatnim czasie przybrał bardzo na sile. Jeden z polskich biskupów powiedział wprost, że 11 września 2001 roku to nie było nic innego, tylko odwet islamu za porażkę pod Wiedniem. Nie wchodzę w dyskusję, ale to chyba raczej kwestia wiary… – Faktem jest, że bitwa pod Wiedniem rozegrała się 12 września. Interpretacje zostawiam specjalistom. Mnie bardziej interesuje ranga problemu. Ponad 300 lat temu świat chrześcijański zjednoczył się w obronie Europy przed zalewem islamu. Być może dzisiaj potrzebujemy podobnej jedności. Myśli Pan, że na tym tle uda się dobrze sprzedać film? – Chciałbym, żeby zrobił światową karierę, bo będzie przykładem dobrego kina. Naszym celem nie jest robienie polityki, podsycanie konfliktów. Zadamy w „Victorii” kilka ważnych pytań, ale odpowiedzi widzowie będą musieli sobie udzielić sami. Pierwszy krok został wykonany: powstał scenariusz i powieść. – To prawda. Cezary Harasimowicz wykonał świetną robotę. Mamy scenariusz i książkę, która bardzo dobrze się sprzedaje. Promujemy temat, przygotowujemy grunt dla filmu. Mówi się, że „Victoria” będzie kosztowała dziesięć razy więcej niż „Ogniem i mieczem”… – Nie aż tak dużo. „Ogniem i mieczem” kosztowało dwadzieścia kilka milionów, więc nasz film będzie droższy pięć, może sześć razy… To i tak bezdyskusyjnie najwyższy budżet w historii polskiego kina. – Nie robimy tego filmu po to, żeby pobić rekord, tylko żeby zarobić. Pieniądze muszą się zwrócić. Zamierza Pan całą Polskę wysłać do kina? – Jeżeli nawet pięć milionów Polaków obejrzałoby „Victorię”, to – zaokrąglając – producent nie zarobi więcej, jak 20 milionów. A nasz film będzie miał budżet znacznie przekraczający 100 milionów. Wniosek stąd, że albo podbije Pan świat, albo poniesie klęskę? – „Victoria” nie powstanie, jeżeli na etapie przygotowań i produkcji nie zdobędziemy potwierdzenia, że film trafi do kin w USA, krajach europejskich, może też w Ameryce Południowej. W Europie najbardziej liczymy na rynek niemiecki. Polski miał w ubiegłym roku około 30 milionów widzów, rynek niemiecki to 300 milionów. Jest o co walczyć…… Wiecej na: www.poranny.pl