Wojna rozpoczęła się 1 września 1939 r. Byłam dzieckiem w wieku 13 lat. Mieszkałam z rodzicami i dwoma siostrami na ulicy Podłącznej w Białej Podlaskiej. Wrzesień w tym czasie był bardzo ciepły i słoneczny. Bardzo rano w tym dniu obudził nas warkot ciężkich samolotów. Wyszliśmy wszyscy na podwórze zadzierając głowy ku górze, ale nikt nie przypuszczał że zaczęła się wojna i że są to samoloty niemieckie, zwiadowcze. Około godziny piętnastej w tym dniu przyleciały ponownie atakując fabrykę samolotów przy ulicy Dokudowskiej, która stanęła w ogniu. Fabryka samolotów zatrudniała bardzo dużo ludzi, którzy bardzo dobrze zarabiali i naprawdę im się bardzo dobrze powodziło. Ponieważ ja z rodziną mieszkałam bardzo blisko mostu na rzece Krznie, dlatego samoloty zrzuciły kilka bomb na łąki obok rzeki, zostawiając bardzo głebokie doły, które zostały do końca wojny. W moim domu wyleciały wszystkie szyby w oknach, a my zostaliśmy ogłuszeni na dłuższy okres czasu. Ludzie zaczęli uciekać z miasta na wieś. Naloty powtarzały się bardzo często, a szczególnie w nocy. Dlatego wspólnie wykopano schron, do którego chowaliśmy się. Zaczął się okres okupacji. Szkołę nr 5 przy ulicy Sportowej zajęli okupanci. Do szkoły chodziłam do normalnego, zwykłego budynku na woli przy ulicy Szkolnej. Zaczęły się łapanki młodzieży do pracy w Niemczech. W związku z tym, że okupacja trwała kilka lat, ja również byłam zagrożona. Chowałam sie wraz z sąsiadem do piwnicy w domu, gdzie otwierało się tylko klapę w podłodze. Miałam takie zdarzenie, że „łapacze” przyszli do domu, ja zdołałam tylko wleźć pod łóżko, a za chwilkę Niemiec tam zajrzał i myślę, że mnie zauważył, lecz nie zareagował. Przypuszczam, że obronił mnie anioł stróż. Zaczęła się bieda. Chleb wydawano w małej ilości na kartki. U nas były żarna, na których mielono zboże, z którego pieczono razowy chleb. Sól zwierzęcą, zieloną gotowano i wywarem z soli solono. Z buraków cukrowych gotowano cukier i słodzono wywarem z buraków. Była również w sprzedaży sacharyna. Ponieważ nie było mydła, gotowano z kości zwierzęcej dodając sodę kaustyczną. W lipcu 1944 r. Zaczęła się wojna Rosjan z Niemcami.(wojna Niemiec ze Związkiem Radzieckim zaczęła się 22 VI 1941 roku, tutaj chodzi o wkroczenie sowietów na Podlasie- red.) Z jednej strony Krzny walczyli Rosjanie, a z drugiej Niemcy. W związku z tym został spalony mój dom i kilka innych. Moja rodzina i ja zostaliśmy bez niczego i bez dachu nad głową. Została tylko pościel w schronie. Zostaliśmy goli i bosi. Przyjął nas na mieszkanie sąsiad mieszkający po drugiej stronie ulicy, gdyż Niemcy uciekli z kamienicy, którą okupywali... Pomogli nam ludzie, ale ci najbiedniejsi przynosząc talerze, łyżki, spaliśmy na podłodze na workach napełnionych słomą. Miałam 18 lat, nie miałam w co się ubrać. Pożyczyłam 50 zł na wpisowe i zapisałam się do pierwszej klasy Szkoły Handlowej, ponieważ w Ogólniaku nie było miejsca. Klasa liczyła 40 osób, a młodzież była w różnym wieku, nawet 20 lat. Byliśmy bardzo biedni, ale bardzo życzliwi. Później mój ojciec kupił w Urzędzie Miejskim barak poniemiecki, w którym mieszkaliśmy do 1973 r. Barak miał 2 pokoje, ale było bardzo zimno tak, że zamarzała w domu woda. Podczas II wojny światowej w 1944 r. mój pradziadek Bazyli zm. Hołowno gm. Podedwórze wracając od sąsiada wieczorem został złapany przez niemieckich żołnierzy. Nie miał szans na ucieczkę lub ukrycie bo był jasny, zimowy wieczór. Zawieziono go do więzienia w Białej Podlaskiej. Okazało się, że jest wielu mężczyzn z okolic Hołowna. Pradziadek był pewien, że zostanie rozstrzelony. Gdy Niemcy wieźli ich na rozstrzał na Plac Wolności, udało im się uciec. Pradziadek nie wiedział jak niedosięgły go niemieckie kule. Wraz z nim udało sie jeszcze uciec dwóm mężczyznom, jeden był z Łomaz, natomiast drugi z miejscowości koło Kodnia. Ucieczka nie była łatwa, gdy dobiegli do mostu na Krznie zobaczyli, że na moście stoją Niemcy, poczekali w krzakach i wykorzystując nieuwagę Niemców przepłynęli rzekę wpław, a był to luty. Mieli do pokonania 60 km drogi, którą w jedną noc pokonał mój 24-letni pradziadek. W ciągu jednej nocy stracił bujną czuprynę i osiwiał. Ale w domu czekał na niego mój dziadek, który miał wtedy roczek. Pradziadek przeżył 71 lat ciesząc się doskonałym zdrowiem, trojgiem wnucząt i czworgiem prawnucząt. W tej wojnie zginęło również dwóch braci mojej prababci w wieku 17 i 18 lat i jej ojciec Stanisław.