Ciepło, zimno... prąd Autor: Andrzej Hołdys ("Polska Energia" - lipiec 2014) Fantastyczny, zdumiewający – naukowcy są zachwyceni nowym materiałem, który być może położy kres powszechnemu marnotrawstwu ciepła. Wytwarza on prąd z… różnicy temperatur Odkrycie opisał niedawno prestiżowy tygodnik „Nature”. Zanim jednak o nim, najpierw przenieśmy się w niedaleką przeszłość. Jest 6 sierpnia 2012 r. W pobliżu marsjańskiego równika ląduje na spadochronie pojazd Curiosity. W drogę wyruszył w listopadzie poprzedniego roku. To największy z łazików zbudowanych przez NASA do badania powierzchni Czerwonego Globu. Waży niemal tonę i ma 3 m długości oraz 2,2 m wysokości. Jest dwa razy dłuższy i pięć razy cięższy niż dwa poprzednie wehikuły – Spirit i Opportunity, które wysłano w 2003 r. Ważący 10 kg słynny pojazd Sojourner, który po Marsie jeździł w 1997 r. w ramach misji Mars Pathfinder, wyglądałby przy nim jak zabawka. CURIOSITY NA MARSIE Trzy tygodnie po wylądowaniu dla Curiosity nadeszła chwila prawdy. Najpierw dokonał retransmisji na Ziemię piosenki „Reach for the Stars” odśpiewanej chwilę wcześniej w ośrodku NASA Jet Propulsion Laboratory w Pasadenie w Kalifornii, a następnie wyruszył w swoją dziewiczą podróż po Marsie. Zmierzał na wschód. Nie śpieszył się. W końcu nie jest rajdowym samochodem, lecz ruchomym laboratorium naukowym na sześciu kółkach. Nie szuka sławy, bo tę zyskał jeszcze przed wylądowaniem, lecz śladów życia. Poznaje budowę geologiczną planety, bada jej gleby, skały i atmosferę. Od prawie dwóch lat Curiosity dźwiga na sobie dziesięć ciężkich instrumentów badawczych, w tym działko laserowe zespolone ze spektrometrem potrafiące na odległość przeprowadzać analizy składu chemicznego skał. Na jego wyposażeniu znajduje się też wysięgnik z kamerą pokazującą glob z wysokości ludzkich oczu, niczym w Google Street View. Jest też wiertło do drążenia dziur w marsjańskiej glebie oraz potężne ramię zbierające próbki gleby i skał. Jednej rzeczy Curiosity jednak nie ma - ogniw słonecznych, które wprawiałyby go w ruch i dostarczały prądu całej aparaturze, którą mozolnie przewozi. Skąd zatem czerpie energię? Źródłem prądu jest nuklearny generator termoelektryczny W jego wnętrzu znajduje się 4,8 kg promieniotwórczego plutonu Pu-238. Podczas jego rozpadu uwalnia się ciepło. Podgrzewa ono czułą aparaturę pomiarową, która inaczej zamarzłaby na zimnej planecie. Średnia temperatura na Marsie wynosi minus 60°C Część tego ciepła jest zamieniana na prąd elektryczny dzięki zjawisku, które odkryto prawie dwa wieki temu. ODKRYCIE ZJAWISKA TERMOELEKTRYCZNOŚCI Zostawmy teraz Curiosity na Marsie, powróćmy na Ziemię i cofnijmy się w czasie, ale tym razem prawie o dwa stulecia. W latach 20. XIX w. niemiecki badacz Thomas Johann Seebeck złączył ze sobą dwa druciki wykonane z różnych metali. Jedno ze złączy ogrzewał, drugie ochładzał. Gdy nieoczekiwanie igła położonej obok busoli wychyliła się, naukowiec uznał, że stworzył nowy rodzaj magnesu. Potem okazało się jednak, że w obwodzie popłynął prąd elektryczny. Dzięki różnicy temperatur! Tak odkryte zostało zjawisko termoelektryczności, które wykorzystali twórcy generatora znajdującego się na Curiosity. Podczas gdy jedno ze złączy jest podgrzewane przez pluton, drugie ma taką temperaturę, jaka panuje na Marsie. Z tej różnicy powstaje prąd, który napędza wehikuł i wszystkie znajdujące się na nim urządzenia. Plutonu wystarczy co najmniej na 14 lat, więc Curiosity, którego misję zaplanowano na 23 miesiące, może jeszcze długo potem wysyłać dane na Ziemię. Zjawiskiem termoelektryczności długo się nie interesowano. Zaczęło być ponownie odkrywane, gdy uświadomiliśmy sobie, że zasoby surowców paliwowych wcześniej czy później się wyczerpią, więc dobrze byłoby zacząć oszczędzać energię. Wokół nas marnuje się mnóstwo ciepła wytwarzanego podczas produkcji, przesyłania i zużywania prądu. Pół wieku temu nikt się tym specjalnie nie przejmował. Dziś jest inaczej. Na marnotrawstwo nie stać nikogo, także z powodów ekonomicznych. W POSZUKIWANIU TERMICZNYCH GENERATORÓW PRĄDU Agencje kosmiczne jako pierwsze sięgnęły po termiczne generatory prądu - nie po to jednak, żeby oszczędzać energię, lecz by ją w ogóle uzyskać. Urządzenia umieszczono na dziesiątkach satelitów i sond. To dzięki nim Voyagery, wystrzelone w 1977 r. i zmierzające ku krańcom Układu Słonecznego, wciąż nadają komunikaty na Ziemię. Termoelektryczne zasilanie miały międzyplanetarne sondy Galileo i Cassini, marsjańskie próbniki Viking, a także instrumenty pomiarowe ustawione na Księżycu przez misję Apollo. Równie chętnie korzystali z tego patentu Rosjanie. Na pojazdach kosmicznych ciepło pochodziło z rozpadu radioizotopów. Jednak termicznemu generatorowi jest obojętne, co je podgrzewa. Równie dobrze źródłem ciepła mogą być… spaliny wylatujące z rury wydechowej. Energia powstająca w silniku samochodowym w wyniku spalania paliwa jest w dwóch trzecich marnowana. Ucieka jako ciepło. Straty rozkładają się mniej więcej po równo na silnik i spaliny. Gdyby choć część tego uciekającego ciepła wykorzystać ponownie do wyprodukowania prądu, wówczas można by nim zasilić urządzenia elektryczne w samochodzie i w ten sposób ograniczyć zużycie paliwa. Już dwie dekady temu do takiego wniosku doszli inżynierowie z Porsche, a potem ich koledzy z BMW, Nissana i General Motors. Próbowali, testowali, ale wciąż brakowało najważniejszego: odpowiednich materiałów przewodzących, z których można by zbudować termoelektryczny generator. Okazało się, że odpowiedni materiał niełatwo jest uzyskać. Musi on bowiem sprostać różnicy temperatur rzędu kilkuset stopni (spaliny mają 600-700°C), być sprawny, lekki, wytrzymały, nietoksyczny, no i względnie tani. Skąd taki wziąć? Koncerny samochodowe zwróciły się do kreatywnych chemików. Nad materiałami, które z rozgrzanych spalin uczyniłyby źródło prądu, pracuje na świecie kilka zespołów naukowych. Celem jest opracowanie termoelektrycznych syntetyków osiągających sprawność 20 proc, czyli cztery razy lepszą od obecnie znanych. Wówczas alternator stałby się zbędnym elementem samochodu. Prąd zasilający systemy i urządzenia elektryczne pojazdu powstawałby w całości dzięki wykorzystaniu zjawiska Seebecka. W skali globu oszczędność paliwa byłaby olbrzymia. Na taki przełom trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, ale może krócej, niż nam się wydaje. Dwa lata temu, gdy Curiosity wyruszał na pierwsze wycieczki po Marsie, chemicy z dwóch amerykańskich uczelni - Northwestern University i Michigan State University - pod wodzą Mercouriego Kanatzidisa ogłosili, że na bazie pierwiastka telluru udało im się stworzyć nowy materiał, który w laboratorium wykazał się sprawnością przekraczającą 15 proc. Tak został zrobiony pierwszy krok ku erze samochodów wyposażonych w generatory termoelektryczności. KONIEC Z UCIEKAJĄCYM CIEPŁEM? Te rezultaty mogą się okazać przełomowe nie tylko w przemyśle samochodowym. Wszakże konwencjonalne elektrownie lekką ręką oddają prawie dwie trzecie energii cieplnej, którą wytwarzają. Zaledwie 30-40 proc. jest zamieniana na prąd. Reszta ucieka w powietrze. Ciepło marnują też elektrownie słoneczne, na razie nieliczne, ale będzie ich przybywało. Wyobraźmy sobie teraz, że we wszystkich tych fabrykach stawiamy generatory termoelektryczne. Nagle okazałoby się, że energii mamy w bród, a emisja gazów cieplarnianych jest mniejsza o jedną czwartą. A przecież są jeszcze huty, rafinerie, cementownie, a także grzejące się komputery i telefony komórkowe. Drugi krok w tym kierunku Kanatzidis i jego współpracownicy wykonali parę tygodni temu. Na łamach renomowanego czasopisma naukowego „Nature” poinformowali o znalezieniu tańszego i bardziej wydajnego zamiennika telluru. Ich wybór padł na selenek cyny. Kryształy tego półprzewodnika mogą być wręcz idealnymi izolatorami cieplnymi. - Gdy jedna strona się mocno nagrzewa, druga pozostaje chłodna. To pozwala wyprodukować prąd z nieosiągalną wcześniej efektywnością. Jeśli dodamy do tego, że selenek cyny ma prostą budowę i jest tani w produkcji, łatwo dojść do wniosku, że jesteśmy o krok od wielkiego przełomu technologicznego - prognozuje Kanatzidis. Czy to oznacza koniec z uciekającym donikąd ciepłem?