Australijskie abecadło

advertisement
ustralijskie abecadło
Pawła Edmunda
Strzeleckiego
USTRALIA. Leży na półkuli południowej, otoczona wodami dwóch oceanów:
Indyjskiego i Spokojnego. Nazwa pochodzi od łacińskiego określenia: Terra –
ziemia, australis – południowy (Terra australis). Tubylcza nazwa to Aussie. Do
tej dzikiej, nieprzyjaznej krainy, gdzie większość ludzi wybiera się z przymusu,
przyjechałem dobrowolnie, pełen entuzjazmu, z zamiarem wypełnienia białych plam na
mapie. No cóż… Nie mogę powiedzieć, by mi się to nie udało! Nie było łatwo. Intensywne
gorąco, mała ilość wody, agresywne owady i często niechętni Aborygeni. Ich wrogość bywała
straszna, ale zwykle trwała krótko. Często można było odwrócić ich uwagę czymś, co ich
rozbawiało lub rozśmieszało.
BORYGENI. Tubylcza ludność, która żyła w harmonii z naturą, póki nie
pojawili się Europejczycy. Zwani australijskimi Murzynami, mają czarną skórę,
ale faliste, a nie kędzierzawe, włosy. Czoło ich jest cofnięte, a broda zaś
wystająca. Zajmują się rybołówstwem, zbieractwem i łowiectwem. Są niezwykle
zręczni w swych zajęciach, czy jest to łowienie ryb za pomocą ościeni, czy wyrób
bumerangów. Mężczyzna ma zazwyczaj trzy żony. Pierwszą, otrzymuje po inicjacji, w wieku
25 lat i jest to starsza wdowa z dziećmi. Po trzydziestce, otrzymuje znów wdowę z dziećmi.
Dopiero w wieku 60 lat bierze sobie trzecia towarzyszkę, młodą dziewczynę. Wszystkie
kobiety mieszkają wspólnie i są nazywane matkami. Wierzenia Aborygenów wiążą się
nieodłącznie z ziemią. Według mitów dawno temu panował czas snu, kiedy człowiek wraz z
całą przyrodą był uśpiony w ziemi. Potem wszystko się przebudziło i tak powstało życie.
Istotnym elementem życia tubylców jest „wokabaut” – samotna wędrówka, która trwa kilka
lat i jej celem jest poznanie ziemi i symboliczne odrodzenia życia na niej. Zdarzyło mi się raz
brać udział w uroczystości pogrzebowej Aborygenki. Właściwy pochówek już się odbył, ale
uroczystość udobruchania jej ducha mogła się odbyć dopiero przy pełni księżyca. Uczestnicy
stawili się w pełnym rynsztunku, wspaniale umalowani i ozdobieni piórami. Corroboree, bo
tak brzmi jej nazwa, składa się jakby z trzech części. Istotnym jej rekwizytem są słupy,
ozdobione malowidłami. Najpierw odbywa się obrzęd oczyszczenia, jest to dziki taniec wokół
ogniska, któremu towarzyszą skoki przez płomienie i przejmujące krzyki. Następnie
wypędzano złe duchy symbolizowane przez kosze z kory, zawieszone na słupach. Zajęły się
tym młode kobiety, które wywijały kijami wokół głowy. W tym czasie rodzina zmarłej głośno
lamentowała, ale pocieszano tylko ojca nieboszczki. Po chwili zawodzenia umilkły i wszyscy
rzucili się z okropnym wrzaskiem na pokryte liśćmi szałasy, przeszywali je dzidami, aż
wszystkie złe duchy uciekły. Na końcu odbyły się tańce obrzędowe wokół słupów, połączone
z melodyjną recytacją, Aborygeni byli niezmordowani, ja zaś, nie biorąc udziału w ceremonii,
zdrzemnąłem się uśpiony monotonnym śpiewem.
GATY. Są odmianą chalcedonu, o budowie wstęgowej lub słoistej. Czerwone,
różowe, zielone, niebieskie, białe, szare. Te najbardziej lubiane przeze mnie są
przeświecające i bezbarwne. Taki właśnie agat, znaleziony tutaj, nosiłem zawsze
przy sobie. Kamienie te są cenione w magii i ponoć chronią przed ukąszeniami
różnych jadowitych paskudztw. Szkoda, że nie odstraszają komarów.
KACJA. Jest podstawowym składnikiem buszu australijskiego, podobnie jak
eukaliptus. Podczas wędrówek spotykałem potężne, nawet pięciometrowe
drzewa, ale również metrowe krzewy akacji. Większość gatunków to rośliny
zimozielone. Drewno akacji, barwne i o przyjemnym zapachu, chętnie
wykorzystują stolarze, do wyrobu mebli. Aborygeni zaś robią z niego swoją genialną broń –
bumerangi. Ponadto zjadają nasiona akacji. Próbowałem, gdy dopadł mnie głód podczas
samotnej wyprawy, a polowanie okazało się fiaskiem. No cóż, ani smaczne, ani sycące, jeśli
chodzi o europejskie podniebienie.
EN LOMOND. W północno-wschodniej części Tasmanii zrębowy masyw,
gdzie szczękałem ze strachu zębami podczas strasznej burzy. W najwyższych
partiach można znaleźć ślady zlodowacenia, ale aby tak się stało, trzeba najpierw
przedrzeć się przez lasy eukaliptusowe.
OGACTWO. Mówią o pieniądzach, że nie dają szczęścia, ale na pewno
ułatwiają życie. Nigdy nie miałem ich na tyle, żeby zgnuśnieć, ale nie mogę
narzekać na ich brak. Zawsze mogłem podróżować i prowadzić badania.
Zarabianie nigdy nie było dla mnie udręką. Pierwszą moją pracą było
zarządzanie majątkiem księcia Franciszka Sapiehy. Ładna okolica, praca właściwie lekka,
trochę nudziły mnie tylko interesy i odwieczne spory z dzierżawcami oraz chłopami. Mój
pryncypał był człowiekiem inteligentnym, oczytanym i rozmowy z nim wiele mnie nauczyły.
Książę dostrzegł we mnie coś więcej, niż młodego lekkoducha, którym wtedy byłem, bo
zapisał mi w testamencie pokaźną kwotę. Pieniądze te umożliwiły mi zdobycie wykształcenia
i odbycie pierwszych podróży. Później, swoją pracą i odrobiną szczęścia przy poszukiwaniu
bogactw ukrytych w ziemi, potrafiłem sam finansować swoje projekty.
UMERANG. Czyli po aborygeńsku „Bu-Mar-Ang”, co oznacza „powracający
kij”. Wyrabia się dwa rodzaje bumerangów – powracające i niepowracające. Te,
które nie powracają, służą jako broń do polowania i walki. Umiejętnie rzucony
bumerang porusza się z dużą szybkością, bardzo precyzyjnie i może zabić nawet
duże zwierzę. Bumerang powracający służy do zabawy i rywalizacji sportowej. Świetnie
sprawdza się też w czasie polowania na ptactwo wodne. Rzucony, leci z szelestem
przypominającym odgłos lotu drapieżnika. Spłoszone ptaki powracają do gniazd lub
usadawiają się na drzewach. Tam są łatwym celem dla myśliwego, uzbrojonego w oszczep.
Drogą wymiany, oddając jedynie mały scyzoryk, stałem się posiadaczem wspaniałego,
dużego bumerangu powracającego, pysznie zdobionego rytami. Wykonany jest z drewna
akcji i już samym aromatem przywołuje wspomnienia z bezdroży Australii.
USZ. A właściwie scrub. Tym mianem rodowici Australijczycy określają
wszystko, co nie jest miastem. Ogromna przestrzeń, która obiecuje całkowitą
swobodę. Tak naprawdę jest to gąszcz krzewiastych akacji i eukaliptusów, który
jest niezwykle trudny do przebycia. Jeśli nie masz naturalnego kasku, jak kazuar,
to lepiej zaopatrz się wędrowcze w dobrą maczetę.
AMDEN. Podczas drugiej wyprawy na Wyżynę Yass spędziłem tu Boże
Narodzenie. Nietypowe dla Europejczyka, ciepłe, bo w czasie tych świąt panuje
tu początek upalnego lata. Tradycyjne angielskie potrawy – indyk i ciasteczka z
bakaliami. Moim gospodarzem był John McArthur, który założył tu winnicę.
Słodkie, wzmocnione wino nadawało kolorytu rozmowom, ale przypominało o sobie rano
bólem głowy. A tak na marginesie to pierwszą winorośl zasadził w 1788 roku kapitan Arthur
Philip w Sydney.
IABEŁ TASMAŃSKI. Można go spotkać wyłącznie na Ziemi van Diemena.
Bardzo trudny do obserwacji, dzień spędza w kryjówce, dopiero nocą żeruje.
Poluje na małe ssaki, owady, nie gardzi też padliną. Jak na diabła przystało ma
czarne futro, z białymi plamami jedynie na piersiach i zadzie.
IDGERIDOO. Jedyny instrument używany przez tubylców, którzy wierzą, że
został im podarowany w Epoce Snów. Jest to gałąź lub pień eukaliptusa,
wydrążona przez termity, pięknie ozdobiona. Wykonanie didgeridoo nie
nastręcza zbyt wielu trudności. Gorzej jeśli chodzi o naukę gry, trzeba
odpowiednio wykorzystać struny głosowe i krtań, gdyż na wydobywany dźwięk największy
wpływ ma cyrkulacja powietrza. Wpływ jego dźwięku na psychikę człowieka
wykorzystywany jest przez szamanów. Potężne wibracje instrumentu potrafią przywrócić
równowagę i harmonię. Jak do tej pory udaje mi się wydobyć z niego kilka słabych pisków.
INGO. Wielkości średniego psa jest, jednym z niewielu w Australii,
przedstawicielem ssaków łożyskowych. Rudy, z białymi plamami na piersi,
łapach i puszystym ogonie, aż prosi się o przygarnięcie. Jest jednak zupełnie
dziki i znam tylko jeden przypadek oswojenia tego na pozór zwyczajnego
psiaka. Żyje w stadach i niestety stanowi zagrożenie dla tutejszej fauny. Poluje na mniejsze
zwierzęta, poczynając od owadów, a kończąc na niewielkich kangurach.
ZIOBAK. Jest ssakiem jajorodnym. Przypomina on trochę kaczkę, ale jest
pokryty krótkim futrem. Jego łebek zakończony jest dużym, bezzębnym
dziobem. Łapy zakończone płetwami z pazurami służą mu równie dobrze do
pływania, co i do rycia ziemi. Do tego wszystkiego dziobak posiada ogon do
złudzenia przypominający ogon bobra. Ten dziwak żywi się robakami, skorupiakami i
owadami, wyławianymi z dna zbiornika wodnego. Przez jedną noc byliśmy nawet bliskimi
sąsiadami. Moje legowisko rozłożone pod okazałym drzewem było tuż, tuż od norki
zwierzaka, ukrytej w korzeniach drzewa.
MU. Ogromny ptak, który nie potrafi latać, ale nadrabia to umiejętnością
szybkiego biegania. Luźne, rozdwojone pióra okrywają go jak futro, na bokach
głowy i na szyi ma niebieską skórę. Emu żyją w parach, budują płaskie gniazda
z traw i liści. Można w nich znaleźć duże, ciemnozielone jaja. Instynkty
rodzicielskie posiada tylko samiec, który nie tylko wysiaduje jaja, ale i zajmuje się
potomstwem. Niezapomniany widok to biegnący ptak z rozpostartymi, ogromnymi
skrzydłami. Trzymając w ten sposób skrzydła emu po prostu się chłodzi.
UKALIPTUS. Występuje niemal wyłącznie w Australii i na Tasmanii. Są to
drzewa i krzewy zielone nawet zimowa porą, których kora często łuszczy się
długimi płatami. Wśród nich możemy znaleźć zarówno potężne drzewa, jak
krzewy i niskie drzewka o powyginanych pniach. Twarde, używane jako
materiał budowlany, mają tylko jedną wadę. W skwarne dni nic nie pomaga schronienie się w
zagajniku eukaliptusowym. Ich liście często są skierowane równolegle do promieni
słonecznych, nie warto więc szukać tam cienia. Istnienie eukaliptusów jest niezbędne dla
koali, dlatego m.in. warto pomyśleć o kontrolowanej wycince tych drzew.
RANKLIN. Sir John Franklin jest angielskim admirałem. Poznałem go podczas
mojego pobytu w Hobart, gdzie przebywałem na zaproszenie jego żony. Swoją
drogą, muszę przyznać, że Lady Franklin to naprawdę piękna i miła dama.
Spotkałem ja na dinner party, wydawanym przez gubernatora Gipps’a w
Government House. Właśnie wtedy otrzymałem propozycje odwiedzin Tasmanii, gdzie sir
John Franklin był gubernatorem. Szybko zaprzyjaźniliśmy się. Ten wielki podróżnik opłynął
Spitsbergen i badał północne wybrzeża Ameryki. Jest nie tylko bardzo interesującym
człowiekiem, ale i hojnym gospodarzem. Oddał mi do dyspozycji statek na czas pobytu,
abym bez przeszkód mógł prowadzić swoje badania. Mój przyjazd do Hobart nie okazał się
bezowocny. Udało mi się zorganizować trzy wyprawy i zbadać pasmo górskie oraz pięć jezior
na wysokości 1200 m. n.p.m.. Natrafiłem tam na pokłady węgla. Z wdzięczności za moje
odkrycia w Tasmanii, społeczeństwo podarowało mi 400 funtów szterlingów.
IPPSLAND. Nadałem te nazwę rozległym terenom Nowej Południowej Walii,
oczywiście na cześć gubernatora Gipps’a. Muszę się w tym miejscu przyznać do
pewnej niegodziwości. Bardzo polubiłem tego człowieka, jednakże przy
nadawaniu nazwy tej żyznej krainie, kierowałem się wyrachowaniem. Chciałem,
żeby zadowolony gubernator zezwolił na nazwanie najwyższego szczytu imieniem
Kościuszki. Gippsland wydał mi się tak doskonały, że opracowałem wraz z Henry
Gisborne’m broszurę o możliwościach tego miejsca i zachęcałem w niej osadników do
zamieszkania w tym regionie. Kraina jest bardzo żyzna, stepowa; wartościowa z rolniczego i
hodowlanego punktu widzenia.
ÓRY. Są tym, co pokochałem najbardziej, w swoich wędrówkach. Samotne
wspinaczki kształtują osobowość, uczą liczyć na samego siebie, wzmacniają
psychikę. Zdobycie szczytu daje ogromną satysfakcję, nieporównywalną z
niczym. Do zawrócenia ze szlaku mógł mnie zmusić tylko brak wody lub
żywności, zmęczenie czy warunki pogodowe nigdy się nie liczyły. Gdy przebywam dłużej w
mieście zaczynam za nimi tęsknić, wychodząc na spacer rozglądam się za choćby
najmniejszym pagórkiem, wieczorami długo ślęczę nad mapą, układając przebieg
najróżniejszych wspinaczek.
ÓRA ADYNY. Podczas wyprawy bardzo chciałem uczcić osobę, która wciąż
jest w mojej pamięci i sercu. Okazja nadarzyła się w czasie zdobywania trzech
szczytów Wielkich Gór Wododziałowych. Były to Hay, Tomah – przy
zdobywaniu którego, omal nie zamarzłem, i trzeci, najpiękniejszy, nazwany na
cześć Adyny.
ÓRY BŁĘKITNE. Pasmo znajduje się w południowej części Wielkich Gór
Wododziałowych. Jest porozcinane przez liczne, głębokie doliny, wodospady
oraz ciepłe źródła. Nad górami unosi się mgiełka, pochodząca od eukaliptusów
błękitnych, które niezależnie od pory roku uwalniają wiele olejków eterycznych.
Chociaż góry nie są wysokie, to przepaście, sięgające 200 m, budzą respekt. Wspaniałe
miejsce dla melomana, od rana trwa tu nieustanny, ptasi koncert: trele, świergoty, świstania,
piski. Drogę od czasu do czasu przecinają kolczatki, kangury górskie i olbrzymie, wombaty,
szybkie emu i dostojne pawie. Z gałęzi drzew pokrzykują kolorowe papugi. Ogromne
wrażenie robią wielowarstwowe skały, z których najpiękniejsze są trzy skałki przytulone do
siebie - znane jako Trzy Siostry. Nie zapomnę też nigdy malowniczych wodospadów,
spadających z hukiem z dużych wysokości. Dla wielu skazańców Góry Błękitne jawią się,
jako droga ucieczki. Wierzą, że gdy już przejdą przez nie, znajdą wolność w… Chinach.
ÓRA KOŚCIUSZKI. Moje wielkie, osobiste zwycięstwo. Nikogo chyba nie
zdziwi, że czuję duży sentyment do tego miejsca. Może jednak podam trochę
faktów o moim „skarbie”. Góra ma wysokość 2228 m. n.p.m. (zmierzona przeze
mnie), leży w Nowej Południowej Walii, w łańcuchu górskim Gór Śnieżnych, w
paśmie Alp Australijskich. Szczyt zdobyłem jesienią, a dokładniej 12.03.1840 roku. Szedłem
od północnego zachodu, przez dolinę Geehi, szczyt Townsed i rwący potok Swampy Plain. Z
niższych partii gór zapamiętałem przede wszystkim jedno – ogromne paprocie, chyba
największe, jakie kiedykolwiek oglądałem. Wyżej rosną lasy i zarośla eukaliptusowe, a
następnie tzw. Tussock, czyli formacje trawiaste. Szczyt pokrywają wieczne śniegi. Ponieważ
wychodziłem samotnie, moimi towarzyszami wędrówki stały się zwierzęta: wombat
tasmański, kangur olbrzymi, dziobak, kolczatka oraz ptaki: emu i lirogon. Muszę przyznać, że
Matka Natura nie powitała mnie zbyt przyjaźnie – trasa wspinaczki była naprawdę trudna,
niedostępna i zarośnięta. Pewnie zastanawiająca wydaje się nazwa góry, nadana przeze mnie.
Otóż uważam Tadeusza Kościuszkę za wielkiego człowieka, bohatera międzynarodowego. I
to jest pierwszy powód, dla którego szczyt otrzymał takie imię. Drugim jest to, że w moich
uszach, nazwisko Kościuszko, brzmi zawsze, jak słowo wolność. A wolność to jedna z
najważniejszych rzeczy w życiu. Poza tym, czy Mount Kościuszko nie przypomina kształtem
Kopca Kościuszki w Krakowie?! W sercu noszę kwiat zerwany na górze, który przesłałem
niezapomnianej Adynie.
ÓRY ŚNIEŻNE. Pokochałem je za ich dzikość i piękno alpejskich hal, czystych
strumieni, lasów eukaliptusowych. Ostoja dzikich zwierząt: wombatów,
kangurów, emu, lirogonów. Wchodziłem do jaskiń, głębokich i wąskich dolin.
Podziwiałem wywierzyska, gorące źródła, szukałem podziemnych rzek. I te całe
połacie roślin o srebrnych listkach, które tak pasują do nazwy gór.
OBART. Miasto w Tasmanii, do którego przyjechałem na zaproszenie Lady
Franklin. Mimo ponurej sławy najcięższej kolonii karnej w Imperium
Brytyjskim wspominam je mile. Miasto rozpościera się wokół pięknego, pełnego
statków portu, a morze można podziwiać z każdego miejsca w Hobart.
Malownicza miejscowość kojarzy mi się z przyjacielskimi gospodarzami, długimi dysputami
o możliwościach wyspy, o konieczności irygacji terenów rolniczych, spustoszonych przez
suszę w 1841 roku. Myślę o moich wędrówkach i odkryciach. Uff, rozmarzyłem się.
AKADU. Wspaniała papuga z masywnym dziobem, którym potrafi rozłupywać
najtwardszy orzech. Biała, różowa, brązowa, szara lub czarna ma wspaniały
czub, który w zależności o nastroju składa lub rozkłada jak wachlarz.
ANGUR. Czerwonego kangura olbrzymiego miałem szczęście widzieć wiele
razy. Niestety, nigdy nie podszedłem do nich bliżej. Te torbacze skaczą z
prędkością 50 km/h, gdy wyczują jakieś niebezpieczeństwo! Kangury rodzą się ślepe i są
długości około 2 centymetrów. Sześć do ośmiu miesięcy muszą spędzić w torbie matki by być
zdolnym do samodzielnego życia. Zwierzęta żywią się trawą, liśćmi i korą.
AZUARY. Drugi, obok emu, ogromny nielot. Budowę ciała ma krępą, krótkie
nogi, a obwisłe, szczeciniaste pióra przypominają długą sierść. Głowa kazuara
ma piękne, jaskrawe upierzenie, a dwa z trzech gatunków mogą się poszczycić
czerwonymi koralami na szyjach. Aby mógł torować sobie drogę w ciernistej
gęstwinie ma bocznie spłaszczony kostny hełm. Jego groźną bronią jest jeden z trzech palców
zakończony budzącym respekt pazurem, ptak ten może nawet zabić kopnięciem.
AZUARYNA. Drewno tego drzewa prawie ratowało mi życie w mych
wędrówkach. Jest bardzo łatwopalne, nawet świeże, chociaż bardzo ciężkie, o
czym mogłem się przekonać, gdy trzeba było zrobić jakiś zapas opału w
obozowisku. Wygląda niezwykle, jego długie, zwisające pędy przypominają
pióra kazuara, tutejszego nielota. Cienkie, zielone gałązki, swym ułożeniem, przypominają
łodygi skrzypu.
OALA. Jest najmilszym zwierzątkiem w Australii, a może nawet na całym
globie. Należy do ssaków – torbaczy. Te rozkoszne misie żywią się tylko i
wyłącznie liśćmi eukaliptusa. Ich pragnienie zaspokaja wilgoć zawarta w
pożywieniu. Dlatego Aborygeni mówią „koa - la”, gdy chcą powiedzieć
„niepijący”. Puszyste stworzonko, prowadzące raczej nocny tryb życia, nie przepada za
wysiłkiem. Nigdy nie widziałem zwierzątka w innej sytuacji niż pożywiające się na drzewie
lub śpiące.
OBIETY. Powinienem raczej napisać kobieta, ta jedyna, którą pokochałem
wielką, romantyczną miłością, Adyna. Na drodze do naszego szczęścia stanął
mój młody wiek i bezwzględność ojca wybranej. Przegrałem walkę o szczęście
rodzinne, ale mogłem wybrać życie tułacze, któremu sprostać potrafi niewiele
kobiet. Trafiają się takie, jak choćby lady Franklin, które podzielają zainteresowania męża i
dzielnie go wspierają, ale niewiele pań posiada taki hart ducha. Może moja Adyna też
towarzyszyłaby mi dzielnie, w końcu odważyła się na ucieczkę z domu, aby być ze mną. I tak
samotni, oddzieleni od siebie, ciągle o sobie marzymy wymieniając listy pełne wyznań,
zapewnień, wspomnień.
OLCZATKA. Chociaż wylęga się z jaj, jest ssakiem. Jest trochę podobna do
jeża, ale sporo większa. Odżywia się owadami, a szczególnym przysmakiem są
dla niej mrówki i termity. Do łapania ich służy jej lepki język, o długości 20
centymetrów. Z tym sympatycznym, aczkolwiek trochę niezdarnym
zwierzątkiem, spotkałem się w Australii nie raz. Rzadko miałem możliwość oglądania jej z
bliska - w obliczu zagrożenia kolczatka zwija się w kłębek i chowa w piasku.
RZYŻ POŁUDNIA. W Europie nie mogę go zobaczyć i bardzo za nim tęsknię.
Niebo Australii zawsze będzie mi się kojarzyć z gwiazdozbiorem w kształcie
krzyża łacińskiego. Największe gwiazdy są na szczycie i u podstawy, potem na
lewym ramieniu i najmniejsza znajduje się na prawym ramieniu. Jego cztery
gwiazdy symbolizują cztery cnoty: roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo. W
Australii częściej można usłyszeć nazwę „Stopa Orła” niż Krzyż Południa. Gdy podczas
wędrówek czułem się zagubiony, wystarczył rzut oka na rozgwieżdżone niebo, by wrócić na
właściwą ścieżkę.
UCHNIA AUSTRALIJSKA. To właściwie dwie różne kuchnie. Jedna typowo
angielska, dzięki osadnikom tęskniącym za ojczyzną, a więc pieczeń czy kotlety
z kością z rusztu, obłożone ziemniakami, marchewką i groszkiem. Powoli
wdzierają się do niej lokalne produkty, mamy więc doskonałe steki ze strusia
czy kangura. Pięciu głodnym mężczyznom łatwiej jest przyrządzić jajecznicę z jednego
ogromnego strusiego jaja, niż wybijać dwa tuziny kurzych jajek. No i kuchnia rdzennych
mieszkańców, pyszne ryby z tutejszych rzek, odławiane niezwykle zręcznie za pomocą
ościeni, ale też obrzydliwe, tłuste larwy ćmy, które Aborygeni wykopują z ziemi lub mrówki,
mające w swych odwłokach słodki syrop. Tylko potężny głód może zmusić Europejczyka do
spróbowania tych specjałów.
UKUBARA. Upiorny śmiech tego niepozornego ptaszka budzi mnie do dziś.
Kukubara należy do gromady zimorodków i wygląda jak szaro-biała, napuszona
kulka. Strasznie hałaśliwa – pokrzykuje, przedrzeźnia towarzyszki, wrzeszczy
wręcz na nie.
WIATY. Podczas wędrówek po Nowej Południowej Walii nieodmiennie
zachwycały mnie storczyki naskalne. Rozrastają się tam w duże kępy ze
zwisającymi pędami. Kwiaty o delikatnych białych płatkach, otaczających
szkarłatny środek, zebrane są w dużą kiść. W buszu intrygowała bansja. Te duże
drzewa lub krzewy mają barwne kwiaty zebrane w gęste kwiatostany. Jej owoc w postaci
zdrewniałego mieszka, otwiera się dopiero w wysokiej temperaturze, czyli w czasie pożaru
buszu.
ASY DESZCZOWE. Bujne, pełne ogromnych eukaliptusów. Paprocie, wielkie
jak palmy, o postrzępionych liściach. W półmroku, wśród tych potężnych roślin,
czułem się jak krasnal z bajek. Można schronić się w nich przed upałem, gdyż są
wilgotne i ciepłe, ale nie gorące. Wśród gałęzi drzew pełno jest koali, pracowicie
wyszukujących twarde i łykowate liście eukaliptusa, gdyż młode pąki zawierają kwas pruski,
śmiertelny dla zwierzątka. Co parę metrów napotykałem kopczyki z gałązek, będące sceną dla
popisującego się lirogona. Jego melodyjny i czarujący śpiew jest piękniejszy niż trele
słowika. Trudno ustalić, gdzie tez znajduje się mały artysta, ponieważ jego głos dochodzi ze
wszystkich stron. Zagrozić nam mogą tu jedynie jadowite węże, pająki; w tasmańskich lasach
natykałem się często na wojowniczo nastawione diabły tasmańskie, których ciało pokrywają
niejednokrotnie waleczne blizny. Podczas zimowych wieczorów miło jest pomyśleć o
wiecznie zielonych terenach Australii.
ATROBE. Dolina Latrobe. Cel jednej z wypraw. Otoczona wysokimi,
zielonymi wzgórzami. Cała masa różnego ptactwa – ciągły koncert. Trele,
krucze okrzyki, wrzaski kukubary. Dużo emu, koali i wombatów.
AUNCESTON. To właśnie tu powitali mnie mieszkańcy Ziemi van Diemena.
Miasto założone w 1804 roku jest bliskie memu sercu, a to za sprawą miłych
godzin spędzonych w laboratorium założonym u dr Williama Pugha.
IROGON. Ptak przyciągający wzrok przede wszystkim przepięknym ogonem,
który, nietrudno się domyślić, układa się na kształt liry. Wielkością ptak
przypomina bażanta. Na jego pożywienie składają się robaki, owady larwy i
stonogi. Lirogon jest niezwykłym śpiewakiem. Dwukrotnie udało mu się
wyprowadzić mnie w pole. Po raz pierwszy było to u szczytu Góry Kościuszki. Proszę
wyobrazić sobie moje zdumienie, gdy nagle na takim odludziu, usłyszałem odgłos uderzeń
siekiery! Dopiero po chwili zauważyłem tego psotnika, który fenomenalnie naśladuje
wszelkie odgłosy, siedzącego na samodzielnie przygotowanym kopczyku. Po raz drugi
spotkałem lirogona mniej więcej w połowie drogi powrotnej. Tym razem zaskoczył mnie
szczekaniem psa. I historia znowu się powtórzyła – po krótkim czasie zobaczyłem śpiewaka
na kopczyku z gałązek.
UDZIE. Spotykałem na swojej drodze wielu ludzi, ale ponieważ mogę
powiedzieć, że mam więcej przyjaciół w różnych zakątkach globu niż wrogów,
ogólnie nie było tak źle. Nie lubię powierzchownych ocen, którymi wielu
szafuje, jak na przykład pan Turno, ale spotykałem się częściej z życzliwością i
pomocą. Ten zapis dotyczy stosunków pomiędzy białymi, gorzej jest w miejscu, gdzie stykają
się dwie różne cywilizacje. Plemiona zacofane zawsze są traktowane z pogardą i ciemiężone.
Zdobywcy, nie pytając prawowitych właścicieli ziem o zgodę, zajmują żyzne tereny, bogate
w żywność i wodę. Zepchnięci na margines tubylcy, nawet tak dzielni, jak Indianie czy
Aborygeni, skazani są na zagładę. Jak bardzo potrafimy być bezwzględni w swojej żądzy
posiadania!
ARZENIA. Przyjemnie je snuć, ale jeszcze lepiej zacząć je realizować.
Sprzyjają rozwijaniu ambicji, pomagają wyznaczać nawet odległy cel. Nie
wolno tylko poprzestać na marzeniach, bo niepostrzeżenie ominie nas wtedy
prawdziwe życie. Czasami trzeba twardo stąpać po ziemi, swoje pragnienia
realizować małymi kroczkami, a spełnienie zawsze wtedy przyjdzie.
ELBOURNE. Leży nad olbrzymią zatoką Port Philip. Jest tu cały rok mokro.
O prawdziwości lokalnego powiedzenia: „cztery pory roku w jeden dzień”
przekonałem się na własnej skórze. Pewnego dnia, wychodząc rano tylko na
krótką przechadzkę, ubrałem, się lekko – pomimo wczesnej pory słońce grzało
już mocno. Nie dane mi było jednak cieszyć się długo wysoką temperaturą – po mniej więcej
godzinie ochłodziło się znacząco, a z nieba chlusnęła prawdziwa ulewa. Do swego pokoju
wróciłem zmarznięty, przemoczony i zły. Jednak oprócz częstych zmian pogody, Melbourne
to bardzo urokliwe miasto. Jest pełne zielonych skwerów i drzew. Otaczają je wzgórza,
porośnięte różnego rodzaju bujną, zieloną roślinnością.
URRAY, MURRUMBIDGE. Pomysł zbadania dorzeczy tych rzek wpadł mi do
głowy na szczycie Góry Kościuszki, skąd z ogromnym przejęciem
obserwowałem okolicę. Rzeka Murray wypływa z zachodnich zboczy Alp
Australijskich. Murrumbidge jest jej dopływem i rzeką okresową. Udało mi się
odszukać potok, który daje początek Murray i nadałem mu imię Kościuszki. Sama rzeka
rozlewa swe wody szeroko i jest mocno mętna. Wszędzie widać utopione pnie drzew. Prąd
niesie w dół ogromne gałęzie. Na całej długości koryta towarzyszyły mi pelikany.
EWCASTLE. Zwiedziłem to portowe miasto we wrześniu 1842 roku.
Przepięknie położone pomiędzy wzgórzami, po obu stronach uchodzącej do
Pacyfiku rzeki Hunter. Okoliczne wzgórza, porośnięte wilgotnym lasem, pełne
są zwierząt typowych dla tego kraju. W pobliżu miasta wydobywa się węgiel
kamienny od końca XVIII wieku.
IETOPERZE. Jedne z nielicznych kręgowców żyjących w Australii. Spotkałem
dwa gatunki. Jedne, podobne do małych brązowych misi, zwisały głową w dół
pośród gałęzi drzew w Sydney. Poza tym robiły okropny hałas, wrzeszczały tak,
że miałem wrażenie wielkiej awantury. Drugie, spotkane na wzgórzach wokół
Newcastle, podobne do małych piesków, były bardzo kosmate, futro nie okrywało tylko uszu
i błony międzypalcowej. Te okropnie śmierdziały. A to za sprawą gruczołów zapachowych,
których wydzielinę rozsmarowują na całym futrze. Ten zapach odstraszy każdego wroga, ale
przyjaciół też nie zjedna.
OWA POŁUDNIOWA WALIA. Leży we wschodniej części Australii. To w
tej krainie spędziłem najwięcej czasu podczas pobytu w Australii. Jej wschodnia
część, gdzie wydeptałem wiele ścieżek, to Wielkie Góry Wododziałowe.
Opadają one stromymi stokami ku Morzu Tasmana. Po zachodniej stronie,
łagodnie i stopniowo przechodzą w rozległe równiny, porozcinane rzekami.
PALE. Powstają z uwodnionej krzemionki, charakteryzują się cudowną grą
barw. Jest wiele odmian: ogniste, czarne, arlekinowe i białe. A powstały w
Epoce Snów, gdy jeden z bogów, bardzo rozzłoszczony, rzucił tęczą o ziemię.
Ta rozprysła się, a jej kawałki powbijały się w glebę, zamieniły w mieniące się
tysiącami barw opale. Najpiękniejsze moje „znalezisko” w kraju kangurów.
AJĄKI. Należy się ich wystrzegać, często są jadowite. Takie nazwy, jak
Redback czy Funnel-Web wywołują przerażenie nawet na twarzy
Australijczyka. Niewielkiego Redback’a można spotkać nawet na werandzie
domu. Jest diabelsko czarny z jaskrawo-czerwonym rombem na grzbiecie.
Funnel-Web to postrach rolników. Buduje sieci w kształcie leja. Sporą część roku spędza w
norkach, kilka centymetrów pod ziemią, więc łatwo na niego trafić podczas prac polowych.
Ugryzienia pająków w Australii mogą być nie tylko bolesne, ale też śmiertelne.
ODRÓŻE. Są moją wielką pasją odkąd pamiętam. Już od pierwszej ucieczki z
domu, na kilkuletnią włóczęgę, wiedziałem, że to mój sposób na życie. Dają
uczucie wolności i nieskrępowanej swobody. Często męczące, niebezpieczne,
ale radość z nowych doznań zaciera pamięć poniesionych trudów i wyrzeczeń.
Zwiedziłem Europę, Ameryki, wyspy na Pacyfiku, Nową Zelandię i Australię, ale ciągle
drąży mnie ciekawość, chęć poznawania świata. Jakaś ogromna siła pcha mnie do portu,
gdzie czeka na mnie, wiem to na pewno, koja na jakimś statku, a linia horyzontu obiecuje
więcej, niż najczulsza kochanka.
OLSKA. Moja Ojczyzna, to jej imię chcę rozsławiać po świecie. Często
wspominam okolice Poznania, skąd pochodzę, brakuje mi tamtejszej gwary i
charakterystycznego zaciągania. Zamiast „ojej”, ciągle wyrywa mi się „te jery”,
a uciążliwemu towarzyszowi potrafię rzucić „ a idź w pyry”. Marzę, że zobaczę
jeszcze mój kraj wolny, rozwijający się, szczęśliwych rodaków, nie zmuszanych do kolejnych
ofiar w walce o niepodległość.
RACA. Może być przekleństwem lub, zupełnie przeciwnie, dobrodziejstwem.
Lubiana, wypełnia życie, sprawia radość. Sukces ma wtedy smak najsłodszej
czekolady. Byleby odpowiadała zainteresowaniom, temperamentowi, to każda
jest wykonywana z pasją. Nie może stać się pułapką, nie powinna służyć tylko
zdobywaniu środków na życie. Każda praca powinna być doceniana, każda też powinna
przyczyniać się do ulepszania i upiększania świata, służyć ogółowi. Mnie wypełnia całe życie,
dając satysfakcję i zadowolenie.
RZYRODA. Daje nam wiele i powinniśmy korzystać z jej zasobów. Ale róbmy
to racjonalnie, nie wycinajmy całego lasu, chcąc rozpalić jedno małe ognisko.
Nie bierzmy więcej, niż potrzebujemy, a nawet zmuśmy się do oszczędnego
gospodarowania. Po nas przyjdą następni, którzy też powinni zachwycić się
światem. Tak łatwo wyciąć drzewo, tworząc pustynny krajobraz, pozbawiając zwierzęta
schronienia. Tak łatwo wypalać tereny pod pastwiska, tracąc bezpowrotnie cząstkę natury.
Ludzie powinni pamiętać, że przyroda się sama nie obroni i nie będzie się odradzać
nieustannie.
ELIGIA. Mnogość tylu pięknych zakątków, tylu ciekawych miejsc na świecie
nauczyła mnie od nowa podziwiać Boga jako stwórcę, nie mającego sobie
równych. Ta harmonia z jaką rośliny, zwierzęta, ludzie przystosowują się do
życia w różnych warunkach jest prawdziwym cudem i doskonałym objawem
boskości. Wadzę się czasami z Bogiem, patrząc na krzywdę i nędzę ludzką, na ofiary wojen i
pogromów, czy niezbyt pochopnie dał człowiekowi wolną wolę. Nie znamy zamierzeń Pana,
ale możemy podziwiać jego doskonałość we wszystkich jego dziełach i z szacunku dla niej
pozostać bardziej miłosiernymi dla siebie i otaczającego świata.
ODZINA. Własnej nie mam, ta pozostawiona w Polsce dręczy wyrzutami
sumienia. Nie byłem najlepszym synem, zawiodłem oczekiwania ojca. Nie
byliśmy sobie nigdy bliscy. On zaściankowy szlachcic, żyjący sprawami
dzierżawionego majątku, nigdy nie rozumiał takiego niespokojnego ducha, jak ja
, marzącego tylko o wyrwaniu się w świat. Teraz jest za późno, by to naprawić, pocieszam się
jednak, że byłby dumny z moich osiągnięć i zrozumiałby moją niechęć do pozostania w
Głuszynie…
OZELLE. A właściwie rozelle i świergotki, moi nieodłączni towarzysze
wspinaczki na najwyższy szczyt Flinders Island, niewielkiej wysepki w cieśninie
Bassa. Rozelle to średniej wielkości papugi, o charakterystycznym, łuskowatym
wzorze na skrzydłach. Te najbardziej kolorowe mają czerwoną główkę i pierś,
żółty brzuch i grzbiet, niebiesko-zielone skrzydła oraz ogon i białe policzki. Świergotki mają
piękne, błyszczące, szmaragdowe upierzenie, na czole żółty pas, na ciemieniu bordową
plamkę, a na skrzydłach jaskrawożółtą.
AMOTNOŚĆ. Stała się moją nieodłączną towarzyszką, polubiłem ją nawet.
Wyostrza zmysły, pomaga prowadzić obserwacje, sprzyja wytężonej pracy.
Podczas długich wypraw nauczyłem się przemawiać do kamieni, prawić
komplementy kwiatom, prosić o radę zwierzęta. Jednak po długich dniach
samotnej wędrówki, przyjemnie jest zanurzyć się w gwar miasta, nasłuchiwać nawoływań
przekupniów, przekomarzać się z handlarkami, w końcu zwierzyć się z rozterek przyjaciołom.
INGAPORE. Wpłynięcie statku „Singapore” do Portu Albert 13.02.1841.
dostarczyło mi wielu wzruszeń. Przybyli nim angielscy osadnicy, którzy osiedlili
tereny oznakowane przeze mnie na mapie Gippsland’u. To kraina, która
przyniesie im dostatnie życie.
ŁAWA. Nie jest czymś, czego pragnę i do czego dążę za wszelką cenę. Ponadto
często, w oczach gawiedzi, można wyczytać większy zachwyt nad zręcznym
złodziejem niż naukowcem, dobroczyńcą ludzkości. Im bardziej staramy się o
uznanie, tym bardziej schodzimy z obranej ścieżki, aż w końcu uganiamy się
tylko za tanim poklaskiem, zapominając o celach, jakie sobie wyznaczyliśmy. Dlatego, w
imię wyższego dobra, tak łatwo zrezygnowałem z miana odkrywcy złota. Co innego uznanie
ludzi uczonych, inteligentnych-dodaje sił do dalszej pracy, zachęca do podnoszenia sobie
poprzeczki. Cieszy nawet życzliwa krytyka, bo wiem, że kogoś interesuje co robię, że
przeczytał uważnie moje prace. Pochwała dla mnie, wyrażona przez kogoś takiego, jak Karol
Darwin, więcej dla mnie znaczy, niż moje nazwisko na pierwszych stronach gazet.
YDNEY. Było pierwszym miejscem, jakie zobaczyłem w Australii. Osadę
założył w 1788 roku Artur Philip. Pełni ona rolę kolonii karnej, gdzie zsyła się
więźniów z Wielkiej Brytanii. Oficerowie osiedlili się tutaj na wschodnim
brzegu rzeki, a żołnierze wraz z więźniami po zachodniej stronie. Zabudowania
miasta ciągną się wokół naturalnej zatoki Port Jackson. Sydney jest bardzo rozległe, a przy
tym nie zabudowane ściśle. Ciągnie się od Gór Błękitnych na zachodzie do Oceanu
Spokojnego na wschodzie i od jeziora Macquarie na północy do zatoki Botany Bay na
południu. Rozciągają się tu naprawdę piękne krajobrazy: cudowna zatoka, dziki busz,
niezliczone plaże i przede wszystkim podmiejskie góry z nieprzebytymi kanionami oraz
malowniczymi wodospadami. Najdziwniejszy i rzadko spotykany widok stanowią skalne
wzgórza o urwistych ścianach, które znajdują się w samym centrum Sydney. Zaskoczył mnie
spokój panujący, tak w porcie, jak i w samej mieścinie. A przecież Botany Bay jest często
określana mianem „społeczności zdrajców”! Pamiętam ten wieczór, kiedy schodziłem na ląd
za statku „Justine”. Byłem tak przestraszony, że mocno trzymałem zegarek i sakiewkę. A
nawet uzbroiłem się w kij! Tymczasem Port Jackson wydał mi się spokojniejszy i cichszy od
innych portów Zjednoczonego Królestwa. Nigdzie nie zauważyłem pijanych marynarzy, nie
mówiąc już o prostytutkach. Szybko przekonałem się, że w Sydney praktycznie nie isnieje
nocne życie – ulice pustoszeją około dziesiątej. W tej „oazie spokoju” czułem się
najbezpieczniej na całym świecie.
YDNEY GAZETTE. Czasopismo wydawane od 1803 roku, jako pierwsze,
zauważyło przyjazd tak znamiennego gościa, jak ja. Nie wiem tylko czemu
szacowni redaktorzy gazety myśleli, że przybyłem incognito, jako hrabia
Traliski. A tak już serio, to również tutaj znalazła się notka donosząca o
rozpoczęciu przeze mnie prac badawczych i mineralogicznych w dolinie Wellington.
YDNEY MORNING HERALD. Gazeta ta ukazuje się od 1831 roku. Cieszy
się dużym zainteresowaniem i ukazuje w zupełnie przyzwoitym nakładzie. Mile
połechtało moją próżność opublikowanie w niej fragmentu dziennika podróży.
Każdego zainteresowanego odsyłam do numeru z 19 sierpnia 1841 roku.
AJPAN. Jeden z najgroźniejszych wężów jadowitych. Ma zazwyczaj kolor
brązowy, zielonkawo-brązowy lub czerwony z ciemniejszą głową. Długość tego
gada żyjącego w norach i rozpadliskach, może przekraczać nawet dwa metry.
Dobra rada starego wygi – będąc w Australii dobrze patrz, po czym stąpasz!
ERMITY. Białogłowe lub brunatne owady, tworzące kasty zupełnie jak
mrówki. Budują wielkie i wytrzymałe gniazda na powierzchni ziemi – do
sześciu metrów wysokości, jak i pod ziemią. Są roślinożerne i chętnie żywią się
drewnem. Wyrządzają znaczne szkody w drzewostanie Australii, ale niszczą
również drewniane budowle, pozbawiając tym samym właścicieli dachu nad głową.
OTEMYI. Przedmioty sakralne Aborygenów, które niechętnie pokazują białym.
Mogą być nimi różne przedmioty codziennego użytku. Często jest to broń, którą
tubylcy pieczołowicie zdobią. Ryty lub rysunki odnoszą się do treści mitów. Te
same malowidła mogłem podziwiać w świętych dla Aborygenów miejscach, np.:
jaskiniach Wielkich Gór Wododziałowych. Poza tym w identyczny sposób malowane są ciała
uczestników rytuałów.
RALISKI. Hrabia Traliski to ja sam. Tak właśnie określiła mnie „Sydney
Gazzete”, wymieniając moja osobę wśród pasażerów statku „Justine”.
Doprawdy! Co za komiczne zdarzenie! Nigdy nie przypuszczałem, że moje nazwisko,
faktycznie trudne w wymowie dla obcokrajowców, może tak brzmieć.
TOPIA. Świat, wolny od głodu, wojen, cierpienia niewinnych ofiar. Świat,
gdzie ludzie różnych kultur, o różnych kolorach skóry żyją obok siebie bez
nienawiści, w harmonii z naturą. Świat, gdzie wspiera się rozwój nauki, techniki
i sztuki. Ludzie niezawistni, ofiarni, mądrzy. Utopia czy przyszłość.
IEDZA. Jest wielkim dobrodziejstwem ludzkości, czerpiemy z niej nie tylko
korzyści duchowe, ale też materialne. Jak uciążliwe byłoby życie bez tych
wszystkich genialnych wynalazków, a moje podróże o ile stały się łatwiejsze
dzięki nauce. Sam starałem się przyczynić do rozwoju świata, prowadząc liczne
obserwacje i badania. Każda podróż to jakby niekończąca się krzyżówka, w której ciągle są
jakieś hasła do odgadnięcia.
IELKA BRYTANIA. Stała się moją drugą ojczyzną. Po klęsce powstania
listopadowego postanowiłem tu osiąść, tu powracać z najodleglejszych
zakątków. Przyjęła mnie gościnnie, otwierając drzwi salonów, doceniając moją
pracę badawczą, otaczając zaszczytami. Jest dla mnie krajem przyjaciół, ludzi o
otwartych sercach i umysłach.
IELKIE GÓRY WODODZIAŁOWE. Są pasmem trudno dostępnym i
nieprzyjaznym, pomimo tego, że nie jest to zbyt wysoki łańcuch górski.
Najwyższy szczyt – Góra Kościuszki (2228 m n.p.m.) została zdobyta właśnie
przeze mnie. Wyższe okolice tych gór charakteryzują się wieloma formami
polodowcowymi, jak cyrki, moreny, jaskinie, jeziora lodowcowe, a także pola śnieżne.Dumą
napawają mnie moje odkrycia w okolicach Bathurst. Złoto!
IELKA RAFA KORALOWA. Podziwiałem ten cud świata w 1843 roku w
drodze do Francji. Ogromna rafa barierowa, a pomiędzy nią i brzegiem
niezliczone mniejsze rafy, koralowe wyspy. Matka Natura była we wspaniałym
nastroju, tworząc to miejsce. Korale twarde jak kamień albo przeciwnie –
miękkie, falujące w wodzie, stworzyły tu wspaniały, podwodny las, pełen drzew, krzewów i
kwiatów. Żółwie morskie, maleńkie rybki i ryby olbrzymy, różnokształtne, mienią się
wszystkimi kolorami tęczy. Nigdzie nie widziałem takiej ilości barw, niezwykle
intensywnych, tylu kolorowych ukwiałów, gąbek, krabów, rozgwiazd. A nad tym wszystkim
rozwrzeszczane mewy, dostojne czaple, wypatrujące pożywienia rybołowy. Australia
pożegnała mnie niezwykle hojnie, żebym szybko zaczął za nią tęsknić.
OMBAT TASMAŃSKI. Ssak z rodziny torbaczy, przypomina po trochu dzika,
po trochu gryzonia. Ma dużą okrągłą głowę, krępe ciało i krótkie, silne nogi.
Jego ostre, długie siekacze odrastają przez całe życie. Wombaty żywią się
trawami, korzeniami, grzybami i korą. Ciekawe jest to, że otwór torby lęgowej
samic umiejscowiony jest z tyłu. Spowodowane jest to tym, że wombaty często kopią w ziemi
i torba łatwo mogłaby ulec zabrudzeniu. Przestraszony, natychmiast dostaje czkawki!
ORKOLOTY. Wiewiórki, które wprawiły mnie w osłupienie, naprawdę latają!
A właściwie szybują, dzięki błonie, która łączy przednie łapki z tylnymi. Już po
ukończeniu czwartego miesiąca życia małe workoloty mają swój chrzest bojowy
na grzbiecie matki.
AINTERESOWANIA. Związane ściśle z moim wykształceniem i moją pracą.
Studiowałem geografię i geologię w Edynburgu i Heidelbergu, a później ciągle
pogłębiałem moją wiedzę. Dzięki geologii wiem, że stąpając po dnie jaskini,
stąpam równocześnie po dnie prehistorycznego morza. Dzięki tej nauce mogłem
stwierdzić, że góry Tasmanii są przedłużeniem Wielkich Gór Wododziałowych. Mogłem
rozpoznać złoża złota, cennego dla postępu węgla, fosforanów, siarczanów i arsenianów
żelaza, odkryć pokłady azbestu i glinki porcelanowej, napawać się widokiem opali i agatów.
Zamiast się nudzić podczas wypraw, obserwowałem bogaty świat roślin i zwierząt,
podglądałem obyczaje Indian i Aborygenów. Podziwiałem obłoki, chwytałem wiatr i deszcz,
a wszystko po to, by zgadywać, jaką będę miał pogodę, jak zmienia się ona wraz z
położeniem i ukształtowaniem terenu. Szukałem źródeł rzek, snułem plany nawadniania
jałowej ziemi. Nigdy się nie nudziłem.
IEMIA VAN DIEMENA. Tasmania. Kraina o górzysto-wyżynnej rzeźbie
porozcinana licznymi, ale za to krótkimi rzekami, o dużym spadku. Jest silnie
zalesiona, występują tu torfowiska. Osobliwością tej ziemi jest diabeł tasmański.
Starałem się odpłacić miłym mieszkańcom za gościnę i prowadziłem tu liczne
badania. Zaowocowały one odkryciem złóż węgla. Niemile wspominam tylko dwie rzeczy.
Pierwsza to straszna burza z piorunami, która zastała mnie na zboczach Ben Lomond. Druga,
to sposób traktowania rdzennych mieszkańców przez białych. Tubylcy, z racji odizolowania
na wyspie, są ludem znacznie zacofanym. Jednakże są oni także dziełem Bożym i nic nie
usprawiedliwia traktowania ich na równi ze zwierzętami. Jeśli koloniści dalej będą
postępować tak okrutnie, nie uchowa się tu żaden Tasmańczyk, jeszcze do końca naszego
wieku.
ŁOTO. Ślady tego cennego kruszcu znalazłem w pirytach w okolicy Bathurst i
w dolinie Clywd. Oczywiście niezwłocznie powiadomiłem gubernatora Gipps’a
o swym odkryciu, ale ten poprosił mnie o dyskrecję. Obawiał się buntu w
koloniach, wybuchu szaleństwa „gorączki złota”. Poza tym kraina ta funkcjonuje
jako kolonia karna i zesłanie tu powinno być karą, a nie nagrodą. Argumenty te przekonały
mnie całkowicie, choć miło by było przejść do historii, jako odkrywca skarbu Australii.
Źródła:
Albert Mahuzier: „W kraju kangurów”, Warszawa 1959
Laurence Baukobza, Annick Moulinier: „Zwierzęta”, Lublin 1996
„Atlas odkryć”, Warszawa 1998
„ABC przyrody w pytaniach i odpowiedziach”, Warszawa 2000
www.strzelecki.onet.pl
www.pgi.gov.pl/muzeum_geologiczne/poczet/Pawel_Edmund_Strzelecki/pawel_edmund_str
zelecki.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pawe%C5%82_Edmund_Strzelecki
www.australia.com.pl
www.australia-przygoda.com/Sir%20Pawel%20Edmund.html
www.poznanczyk.com/index.html
www.forumakad.pl/archiwum/98/1/artykuly/17-gwiazdy.htm
http://pl.wikipedia.org/wiki/Australia
www.tomaszma.3d.pl/australia.html
www.naukawpolsce.pap.pl/cgi-bin/index.pl?id_depeszy=PAP20041104W06032
http://tramp.travel.pl/index.php
http://cis.art.pl/C-I-S/cis-INTERNET/POCZT/OPISY/melbourne.html
http://archiwum.fishing.pl/australia
http://pl.efactory.pl/Tasmania
http://przewodnik.onet.pl/1092,1824,spin.html
www.kerygma.pl/1991/kk/trasa.html
http://onfoto.republika.pl/travelsy/dzungle.htm
www.orchidarium.pl/AdoZ/html/Sarcochilus%20fitzgeraldii.htm
www.dobrewina.pl/owinie.php
www.geozeta.pl/artykuly,Australia%20i%20Oceania,62
www.didgeridoo.art.pl/
http://didgeridoo.republika.pl/
http://australia2005.blox.pl/html/1310721,46.html
http://home.vicnet.net.au/~polclub/tropiki/tropiki3.htm
www.wielkiblekit.pl/index.php?option=content&task=view&id=19
www.bio-forum.pl/messages/34/3771.html
Monika Pająk
Opiekun: mgr Barbara Jelonek
Gimnazjum nr 3 im. Polskich Noblistów w Trzebini
Monika Pająk
ul. 24-go Stycznia 5
32-540 Trzebinia
e-mail: [email protected]
Download