Orenburskie obwodowe kulturalno-oświatowe centrum “ Czerwone Maki” W latach 1941-1942 na terytorium obwodu Orenburskiego zaczęła formować się Armia Polska generała Władysława Andersa. Buzułuk, Tock i Kołtubanka w czasie II wojny światowej były symbolami polskości, ponieważ w tych miejscowościach w latach 1941- 42 tworzyły się oddziały polskiego wojska. Według inicjatywy prezesa Orenburgskiego centrum kulturalno-oświatowego „Czerwone maki” Pani Wandy Seliwanowskiej w miejscowości Kołtubanowski rozpoczęto prace związane z poszukiwaniem i badaniem miejsc pochówków żołnierzy polskich w celu uświęcenia ich pamięci. Do tej pory przeprowadzono znaczną część prac. Prezes Kołtubanówskiego wydziału „Czerwone maki” Olga Golewa wraz z grupą uczniów Szkoły Borowej m. Kołtubanowski zebrali i opracowali wspomnienia mieszkańców miasteczka o żołnierzach polskich w czasach II Wojny Światowej. W roku 2003, ogłoszonym przez polskie władze - Rokiem gen. Władysława Sikorskiego, w miasteczku Kołtubanowski został odsłonięty pomnik poświęcony żołnierzom polskim, którzy zmarli w miejscowym szpitalu. W tym samym roku w miejscowości Buzułuk umieszczono pamiątkowe tablice na budynkach sztabu Armii Polskiej oraz koszarów. Pomnik upamiętniający pobyt na tych ziemiach żołnierzy gen Andersa został również odsłonięty w Alei Polskich Oficerów, znajdującej się na terenie lasów szyrkowskich (leśniczówka Szyrokowskoje 4 km. od Kołtubanowki – rejon Buzułuk) Wśród mieszkańców zachowały się jak najlepsze wspomnienia związane z obecnością polskich oficerów: W.S. Tułupowa, w. Tockoje Moja świętej pamięci babcia, która w czasie wojny żyła pod adresem Tockoje, ul. Puszkina 19 opowiadała, że na początku wojny, w latach 41-42, zwrócili się do niej Polacy z prośbą by wypiekać im chleb. W ciągu dwóch miesięcy babcia piekła chleb, który co tydzień, uprzednio cichutko zastukawszy w okno zabierał stary Polak. Potem Polacy odjechali. Przed odjazdem jednak ten sam człowiek przyszedł podziękować. Podarował babci przepiękny krzyż, który ta następnie odesłała mężowi na front, tkaninę i bluzeczkę. Życzył by mąż cały i zdrowy powrócił z wojny a odchodząc ukłonił się i powiedział: „Uratowała nam pani życie”. Anna Leontiewna Biriukowa, w. Tockoje Urodziłam się w Tockoje i mieszkałam na ulicy Sadowej, ma skraju wsi. W latach 41-42 w naszym domu mieszkali dwaj polscy żołnierze. Pamiętam, że jeden z nich miał na imię Jan – taki malutki, z kręconymi włosami. Głodowali, wymieniali często złote ozdoby na jedzenie. Moja siostra Szura miała zimowe palto, uszyte z polskich płaszczy wojskowych, które Polacy wymienili za ziemniaki. Pamiętam dobrze, że umierało tylu Polaków, iż martwe ciała walały się po ulicach. Po wojnie nasza rodzina dostała dużo listów od Jana, nie wiadomo dlaczego bez zwrotnego adresu. Zapamiętaliśmy tego człowieka jako dobrego, życzliwego i przychylnego mężczyznę. Zostawił nam na pamiątkę dwa srebrne pierścionki. Polacy byli bardzo pracowici. Robili łańcuszki, jubilerskie ozdoby – wszystko było bardzo dobrej jakości. Następnie zamieniali to wszystko na żywność. N.W. Dołguszkyn, Tock-2 W latach 41-42 N.W. Dołguszkyn zamieszkiwał u swojego wuja. W 1941 r. pod koniec lata zaczęli tu przybywać polscy jeńcy wojenni dla powtórnego sformowania się. Rozmieszczali się w przedsionkach i stajniach. Dziś na tym miejscu znajdują się koszary. Ubrani byli w zielone płaszcze z angielskiego sukna zapinane na guziki z orzełkami. Żyło im się nie lekko. Zima 41-42 była mroźna. Sienie i stajnie były nieogrzewane i po drewno trzeba było przeprawiać się na drugą stronę rzeki. Zdarzało się, że polscy żołnierze zamarzali w lesie. Żywność, wg naocznych świadków, jak na wojenny czas, była dostarczana nienajgorzej. Myślę, iż w owym czasie Polacy dostawali już pomoc od sojuszników. Mimo to nie udało się uniknąć śmiertelności wśród Polaków. Nie było oddzielnego szpitala wojskowego i polscy żołnierze przychodzili do miejscowego szpitala. Obóz znajdował się na terenie starego szpitala wojskowego a cmentarz znajdował się pół kilometra na północ od tego miejsca. Krzyże i mogiły ciągnęły się z południa na północ w kilki rzędach. Jeszcze pamiętam jedno ciekawe zdarzenie. Pewnego razu, w czasie świąt zimowych do mojego ojca przyszedł Polak i poprosił o baranka. Na drugi dzień oddał zwierzątko żywe. Widocznie jakaś taka u nich była tradycja. Nikołaj Fiodorowicz Terentiew, w. Tockoje Urodziłem się i wyrosłem w domu, przy ulicy Puszkina (w latach 30-tych nazywała się Chochłackaja). Na tej samej ulicy w domu nr. 20 (wg ostatniej numeracji) mieszkała rodzina Anny Iwanowny Gorodeckiej, urodzonej w 1914 roku. U niej w latach 41-42 mieszkał polski oficer w randze kapitana. Był wysoki, z jasnymi włosami, zawsze chodził w mundurze. Nie widziałem pogrzebów polskich żołnierzy. W 1942 roku w gospodarstwie leśnym pracowało czterech cieśli. To byli Polacy przesiedleni z okolic okręgu tarnopolskiego. Pamiętam ich imiona: Wasyl, Gordiusz i dwóch Andrzejów. Robili drewniane łopaty, trzonki, drabiny a ja byłem u nich jako uczeń. Lidia Iwanowna Klokowa, w. Tockoje Od 1938 r. mieszkałam w Tockoje, przy ulicy Orenburskiej 39. W naszym domu w czasie wojny mieszkał chirurg Leonid Wasyliew. Pracował w obozach we wsi, w jednym ze szpitali wojskowych. Opowiadał, że ludzie tam umierali dziesiątkami. Nosiłam im codziennie mleko, rozliczali się za żywność swoimi rzeczami: bardzo dobrej jakości płaszczami, stemplowanymi prześcieradłami. Z tych wojskowych szyneli zszyto mi palto, w którym wyszłam za mąż. Anna Iwanowna Kriukowa, Tock-2 Polacy pojawili się w Kirsanowce i innych miejscowościach w 1941 roku. U nas w domu nocowało po dwóch, trzech ludzi. Spali w sianie. Ubranie na nich było cywilne. Mój krewny Wołodia urodził się w 1938 r. Moja siostra Praskowia ze swoją przyjaciółką Anną zaniosły Wołodię do kościoła. Ksiądz się spytał czy są ochrzczone? Przeżegnały się i weszły do ziemianki. Tam widziały żołnierzy w zielonych płaszczach, dobrze obutych. Ziemianki były wkopane do połowy w ziemię, z wierzchu naciągnięto namioty. Drewna używano jako ocieplenia. Moja córka pod koniec lat 50-tych chodziła z koleżankami za obóz. Teraz tam znajdują się wojenne magazyny. Ona zobaczyła malowane deski – chłopcy powiedzieli: „Tam mogiłki są”. Bardzo dobrze pamiętam gdzie był polski obóz. Marii Wasiljiewny Chaligitowej, w. Kołtubanowka W latach wojny mieszkaliśmy w osadzie Kołtubanka. Było nas w rodzinie czworo dzieci, półsierot. Nie mieliśmy mamy, zmarła z powodu choroby, a ojciec walczył na froncie, później zginął w 1945 roku w Niemczech. Mieszkaliśmy z babcią, która troszczyła się o nas. W naszym mieszkaniu jako sublokatorka mieszkała kobieta o imieniu Masza, która była Ukrainką. Kobieta ta pracowała w polskim obozie w osadzie Szirokowskiej jako kucharka. Wiele opowiadała babci o polskich żołnierzach i my, dzieci zawsze słuchaliśmy jej opowiadań o tym, jak było ciężko. Opowiadała, że Polacy budowali wtedy most przez rzekę Borowkę, już było zimno i woda była lodowata. Wracali do obozu do pasa mokrzy, mieli bardzo złe obuwie, ubranie, które nie zdążyło wyschnąć i padali spać z powodu zmęczenia. Bardzo wielu żołnierzy umierało z przeziębienia. Kiedy oni już trafili/ dostali się do obozu, byli chorzy i bezsilni, byli źle ubrani w pozostałości porwanych starych szyneli, na głowach mieli furażerki, obuwie żadne (znoszone). Jak można było, w nasze Kołtubanowskie mrozy, przeżyć w takiej odzieży i jeszcze pracując codziennie na mrozie? Wyżywienie również było bardzo skromne. Gotowano zupę na wodzie z prosem, a wiosną kapuśniak z pokrzyw i szczawiu oraz postną kaszę z jęczmienia i prosa. Ale Polacy zawsze gotowi byli podzielić się ostatnim pożywieniem „Masz, weź to dzieciom!”- i ona przynosiła nam, dzieciom kaszę. Głód wtedy dokuczał wszystkim, żyć było bardzo trudno. Pamiętam, jak babcia płakała, kiedy Masza przynosiła produkty z obozu. Mieszkaliśmy w zaułku/ uliczce Taszkienckim, w domu numer 4. niedaleko znajdował się stary cmentarz. Tej strasznej zimy nie zapomnę nigdy. Było bardzo zimno, mróz dochodził do –40/ -45. Umierało bardzo wielu ludzi. Obok naszego domu, na starym cmentarzu, odbywały się pogrzeby. Pamiętam, jako dzieci wybiegaliśmy na ulicę i pytaliśmy: „Kogo chowają?”. A ktoś ze starszych nam odpowiadał: „To polski żołnierz” lub „To nasz, kołtubanowski”. Wzdłuż ulicy stały kobiety i staruszki wycierające łzy...Było dwóch mężczyzn, Rosjan, na koniach zaprzężonych do sań, na których stała trumna. I tych dwóch chowało w zamarłej, skamieniałej ziemi w niemożliwie i niewyobrażalnie ciężkich warunkach i Rosjan i Polaków.My, dzieci, biegaliśmy za saniami do cmentarza, a czasami nawet pomagaliśmy chować żołnierzy. Dłubaliśmy, drążyliśmy zmarzłą ziemię, czym mogliśmy. Obecnie, po upływie tylu lat, wspominając tę makabrę, mimowolnie myślisz o tym, skąd w nas, dzieciach wojny było tyle siły i odwagi, w jaki sposób mogliśmy przeżyć to wszystko? Za wszystkie męki i cierpienia, których doznali polscy żołnierze na tej ziemi Bóg nie zapomni o nich. Wieczna będzie ich Pamięć, odpoczywajcie - śpijcie w spokoju. Chroni Was Pan. Lubow Iwanowna Pietuchowa, w. Kołtubanówka Urodziłam się w osadzie Szirokowskiej. Moi rodzice Mielnikow Iwan Stiepanowicz i Maria Iwanowna, ja i moja siostra mieszkaliśmy w Szirokowskim do 1957 roku. W 1942 roku miałam 15 lat. Pamiętam, w tym czasie w naszym domu, kwaterowali polscy żołnierze. Prawdopodobnie byli to oficerowie polskiego dowództwa, ponieważ mundury były inne. Pamiętam, że w naszym domu było wielu dowódców. Często przychodzili, siadali za stołem, rozmawiali, rozsądzali problemy. Pewnego razu naszą osadę miał odwiedzić bardzo ważny gość. Odczuwaliśmy, że wszyscy byli bardzo zdenerwowani, szczególnie polscy oficerowie. I oto, kiedy on pojawił się, nie wiedzieliśmy kim on jest, choć słyszeliśmy o przyjeździe wielkiego polskiego wojskowego komendanta, o tym, jak przygotowywali się w Szyrokowskim do jego przyjazdu. A potem zobaczyliśmy tego człowieka. Zapamiętaliśmy, że to był wysoki, dobrze zbudowany, stateczny mężczyzna o dobrej prezentacji/ prezencji, w długim płaszczu wojskowym. Witano go z wielkimi honorami. A później dowiedzieliśmy się, że to był sam generał Władysław Sikorski. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, jakie znaczenie będą miały obecnie te wspomnienia...Ale wtedy, w tamtym czasie, będąc nieletnimi, nie wnikaliśmy w sprawy dorosłych, nie interesowaliśmy się i nie staraliśmy się zwracać uwagi na rozmowy o wojnie, po prostu dlatego, że baliśmy się ...Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy ile nieszczęść przyniesie naszemu narodowi ta wojna...Do naszych obowiązków z siostrą należało przygotowanie jedzenia w kuchni, sprzątanie domu. Pomagałyśmy mamienosiłyśmy drzewo, myłyśmy podłogi. Dobrze zapamiętałam szczególnie jak Polacy odnosili się do faktu utrzymania w domu czystości. Szanowali oni naszą pracę, pamiętam, że zdejmowali buty prawie na ulicy, nigdy nie zostawiali śladów na czystej podłodze, byli bardzo schludnymi. A my z siostrą wnosiłyśmy ich obuwie do domu, ponieważ było zimno. Zapamiętałam, że jednego polskiego żołnierza nazywano Kazimierz. Pewnego razu miał miejsce taki zabawny wypadek. Polacy zimą obchodzili jakieś swoje święto. Mieli coś do wypicia, coś do zakąszenia, stół był nakryty. Zaprosili również do stołu mojego ojca Iwana Stiepanowicza: „Chodź Iwan, posiedź, wypij z nami! ”Ojciec usiadł za stołem, nalali, wypili (Polacy mieli małe metalowe kieliszki). Iwan Stiepanowicz podziękował i poszedł położyć się na piecu. Polacy za zdumieniem popatrzyli na siebie trącając się ramionami. Kazimierz mimo wszystko wstał o podszedł do pieca: „Iwan co się stało, co jest nie tak? Dlaczego nie posiedzisz z nami przy stole, co ci nie przypadło do gustu?” Ojciec odpowiedział: „Rozumiesz Kazimierzu, ja jestem rosyjskim Iwanem! Potrzebuję dużej szlifowanej szklanki, a z waszych kieliszków nie jestem zwyczajny pić!” Polacy głośno się zaśmiali: „Dobrze Iwan, chodź malejemy ci duża szklankę”. Pamiętam, długo wtedy przesiedzieli, prawie do rana. Mój ojciec, Iwan Stiepanowicz, w młodości walczył w armii samego Wasyla Czapajewa. On wiele opowiadał o tej wojnie Polakom. Oto jak żyliśmy wtedy, w tamtym czasie, w naszym domu Polacy byli „swoimi” ludźmi. Znali całą naszą rodzinę, kuzynki, krewnych, nazywali wszystkich po imieniu, byli bardzo dobrymi, uprzejmymi ludźmi. Pomagali nam i my im. Pamiętam jak chodziłam do obozu, jeśli prosili o pomoc, a pracy wtedy wystarczało dla wszystkich. Głównym zadaniem było dla wszystkich przeżycie, przecież ich żołnierze byli słabo zabezpieczenia w produkty żywnościowe i umundurowanie. Staraliśmy się pomagać jak kto mógł. Polacy majsterkowali sobie przecudne buty z drewna, przywiązywali je rzemykami do nóg, żeby jakoś ochronić się od zimna. Lubow Iwanowna przez wiele lat chroniła w swej pamięci te wspomnienia. Nigdy o tym nikomu nie opowiadała. Syn Lubow IwanownyPietuchow Władomir Pietrowicz dopiero w 80- tym roku po raz pierwszy usłyszał od matki wspomnienia o latach wojny. Władimir Pietrowicz również opowiadał o tym, gdy jako młodzieńcy, w Szirokowskim często biegali bawić się w tych miejscach, gdzie wcześniej znajdował się polski obóz. Znajdowali tam pozostałości starych szyneli, zardzewiałe żelazne szczątki bagnetów, łuski od pocisków, metalowe tabliczki z wybitymi (polskimi?) tekstami. A kiedy chowano krewnego w Szirokowskom, kopiąc mogiłę, przypadkowo odnaleziono mogiłę żołnierza. Rozpoznano to po pozostałościach płaszcza wojskowego. Walentyna Iwanowna Kisieljowa, w. Kołtubanówka Moi rodzice- Lipiendiny Walentyna Wasiljiewna i Iwan Aleksiejewicz mieszkali w osadzie Szirokowski w latach wojny i do 1984 roku. Ja urodziłam się już po wojnie ale w mojej pamięci wyraźnie zachowały się wspomnienia 12- letniej dziewczynki. To był 1967-68 rok. Kiedy jako dzieci biegaliśmy często bawić się w tych miejscach, gdzie w czasie wojny znajdowały się obozy wojskowe. Pamiętam, że rodzice zakazywali nam tego, nawet nie wolno było pytać o to, co tam było w czasie wojny, pytanie o Polaków było zakazane...Obok Szirokowskiego, kilka kilometrów znajdowała się osada w skład której wchodziło kilka domów, nazywano to miejsce- Kardon. Dotąd dochodziła trasa od odcinka drogi kolejowej Buzułuk- Kołtubanówka. Tam, według słów starych mieszkańców znajdował się najpierw polski obóz, a potem w latach 1942- 43 kwaterowała radziecka jednostka wojskowa, gdzie przygotowywano artylerzystów (dlatego to miejsce nazywano jeszcze Strielbiszcze). Bardzo dobrze zapamiętałam wszystko, co zachowało się wtedy na miejscu obozów wojskowych. Tam były stare, sypiące się, zawalone ziemianki, ale dwie z nich pozostały całe (pamiętam, mówiono, że po wojnie przez jakiś czas mieszkały dwie rodziny),ale bardzo zrujnowane, my baliśmy się tutaj zaglądać, mógł zawalić się dach. Mimo wszystko dzieci są tylko dziećmi i ciekawość przeważyła nad strachem. Pamiętam, wewnątrz jednej z ziemianek stał okrągły żelazny piec z kominem, wyprowadzonym przez dach na zewnątrz, zachował się drewniany stół, zamiast krzeseł stały okrągłe pieńki, drewniane ławki zamiast łóżek. Znajdowaliśmy w tych miejscach bardzo dużo starych rzeczy, kiedyś należących do żołnierzy: stary, zardzewiały bagnet, pozostałości metalowej zastawy stołowej, łuski od pocisków, które garściami przynosiłam do domu, a mama za to bardzo mnie łajała. Takie zabawy mieliśmy my- powojenne dzieci i zupełnie niedziecięce zabawki, pozostałe echo wojny...A pewnego razu do nas na stancję przyprowadzono pociąg, i pamiętam, mówili, że jest w nim łaźnia i wagony z umundurowaniem. Polscy żołnierze otrzymywali wtedy nowe mundury, a stare swoje podarte szynele palili. Ten wojenny czas, oczywiście, był bardzo ciężkim. Moje wspomnienia przeplatają się z goryczą tych lat. Głód, chłód i śmierć- straszna wojna! Ale na całe życie zapamiętam oczy tych dobrych ludzi- polskich żołnierzy”. Tamara Pawłowna Saczuk, w. Kołtubanówka Ja, Saczuk Tamara Pawłowna, mieszkałam w osadzie Kołtubanówka w latach wojny. Urodziłam się w Kołtubance i przeżyłam tutaj całe swoje życie. W czasie wojny miałam 12 lat. Pamiętam: trzech polskich wojskowych kwaterowało w naszym mieszkaniu. Jak zwracali się do siebie niestety nie pamiętam, minęło tyle lat, a imiona były polskie. Ale zapamiętałam dobrze jak oni wyglądali: wszyscy trzej niewysokiego wzrostu, jasnowłosi, niebieskie oczy. Moja mama przygotowała im posiłki. Myślę, że to nie byli zwykli żołnierze, a oficerowie, ponieważ mogli pozwolić sobie na kupno produktów, nawet cukru i mięsa, co w tym czasie było rzadkością. I zawsze, zawsze zapraszali nas do stołu! Dzielili się z nami praktycznie wszystkim, co mieli, częstując nas, dzieci, które zwykle były głodne...To byli wspaniali, bardzo dobrzy ludzie. Rozmawiali z nami i pamiętam, że po rosyjsku, ale oczywiście z silnym polskim akcentem. Jeszcze zapamiętałam, że mieli bardzo złą odzież, cierpieli z powodu zimna. Wtedy znalazłyśmy z mamą stare ojcowskie walonki, oddawaliśmy im szaliki i rękawice i inne ciepłe rzeczy. Wiera Konstantinowna Gorszkowa, w. Kołtubanówka Kiedy zaczęła się wojna, uczyłam się w piątej klasie. Szkoła nasza znajdowała się wtedy w budynku na ulicy Komsomalskiej (teraz jest tam wielomieszkaniowy dom). Zimą 1941 roku nas uczniów przeniesiono do innej szkoły w centrum osady, a w tym budynku otwarto szpital wojskowy dla chorych i rannych. Uczyliśmy się wtedy na trzy zmiany, uczniów było bardzo wielu. W osadzie było wielu edukowanych. Z okiem szkoły, w centrum osady widoczny był rynek i zbity z desek budynek. Później Polacy, którzy znajdowali się w Kołtubanówce, zorganizowali w tym budynku kościół. Wyposażyli go według możliwości, postawili drewniane ławki i odwiedzali to miejsce w celu modlitwy. My, dzieci, z okna szkoły często widzieliśmy polskich wojskowych. Pewnego razu zobaczyliśmy kobiety. Wydawało nam się wtedy, że były one niezwykłe. Wysokiego wzrostu, piękne, bardzo dobrze i modnie ubrane. Od razu pomyśleliśmy, że to żony polskich wojskowych, które przyjechały do swoich mężów do Kołtubanówki. I potem przychodziły one na modlitwę do kościoła razem ze swoimi mężami. Nie patrząc na to, że toczyła się wojna, był głód, nie było obuwia i odzieży (a polscy żołnierze w Kołtubanówce mieli bardzo skromne warunki, cierpieli nędzę) nie zapomnieli o religii i tradycjach swojego narodu”. Antoni Wikientiewicz Grabski - los polskiego żołnierza. Urodziłem się we wsi Butki, powiat łęczycki, województwo łódzkie w rodzinie parobka 16 września 1913 roku, narodowości polskiej. Wcześnie zostałem osierocony i pracowałem jako najmita; pasałem bydło, rąbałem drewno. Kiedy podrosłem (ok. 9 lat) dziedzic wziął mnie do siebie do pracy jako pastucha. Potem zacząłem pracować w cegielni. W 1939 roku Niemcy napadli na Polskę. Było wielu uciekinierów, nas zapakowali do wagonów towarowych i wysłali do Kami w ZSRR. Wtedy zaczęła formować się polska armia, przywieźli nas do Buzułuku i utworzyli komisję lekarską, której nie przeszedłem i rozpocząłem pracę na stacji Kołtubanówka w dziale przygotowawczym, do końca wojny. Razem ze mną pracowało wielu Polaków, oni byli mobilizowani tak jak ja. Zmobilizowani Polacy przyjechali do Kołtubanówki wiosną 1941 roku. Przywieziono ich do wyrębu lasu, z którego drzewa wozili do tartaku w celu przerobu na deski (w Kołtubanówce była rozcinająca rama), a potem las ładowali na wagony i wysyłali według potrzeb. Ubrani byli w przypadkową odzież, żywność im wydawali w pracy. Jeszcze budowali oni most na rzece Borowska, przez który wozili las. W czasie formowania armii polskiej pomagaliśmy jak kto mógł, aby powstała polska dywizja: oddawaliśmy obligacje, pieniądze. Jeździliśmy do ambasady polskiej do miasta Samary (wtedy miasto Kujbyszew) i nam również pomagali, jak tylko mogli: ja otrzymałem wojskowe buty i czapkę. Z Kujbyszewa przyjechałem w butach, nie boso. Zmobilizowani systematycznie w niedziele chodzili do cerkwi modlić się. Kiedyś jedna babcia dała mi polski krzyż, w jej mieszkaniu kwaterowali Polacy i zostawili krzyż. Latem 1942 roku Polaków w Kołtubanówce już nie było... Tak się złożyło, że Antoni Wikientiewicz Grabski- obywatel polski i żołnierz armii Andersa, pozostał w Kołtubanówce i spędził tutaj całe swoje życie. W pamięci wdowy Jefrosinji Iwanowny i córki Walentyny, on pozostał dobrym, uczynnym i troskliwym mężem i ojcem. Żyli zawsze w zgodzie, pracowali, prowadzili gospodarstwo domowe, wszystko w życiu osiągnęli dzięki swojej pracy. Po zakończeniu wojny Antoni Wikientiewicz podjął pracę w Kołtubanowskim leśnictwie, gdzie sumiennie pracował do emerytury. Został nagrodzony licznymi wyróżnieniami i medalami Materiały są własnością Orenburskiego Obwodowego Kulturalno-Oświatowego Centrum „Czerwone Maki”.