przeczytaj inny fragment książki

advertisement
Bogumin (fragment)
Muszę powiedzieć, że z przykrością pisałem całą tę historię z rozbiorem Czech. Te rozstawiania
przez Becka ambasadorów Francji i Anglii po kątach, to stosowanie impertynencji w dyplomacji, to
rzucanie się na bezbronną Czechosłowację, ma jakąś niewymowną dozę parweniuszostwa i
dorobkiewiczostwa. A potem jeszcze gadać o honorze, a potem jeszcze uciekać, zamiast bić się w
charakterze szeregowca w oblężonej Warszawie...
Wolę o tym nie myśleć i nie dyskutować. Ja to uważam za upokarzające dla nas wszystkich...
inni są może innego zdania. Trudno o honorze rozprawiać... są to rzeczy delikatne i niewymierne.
Natomiast analiza polityki Becka jest oparta na faktach i może pretendować do całkowitej
ścisłości.
Cytowaliśmy dokumenty konferencji Hossbach. Hitler zapowiadał na tej konferencji i
Anschluss, i zajęcie Czech jako środki konieczne przed wojną z Zachodem. Powtórzmy z
największym naciskiem: przed wojną z Zachodem.
Być może, że w czasie Anschlussu dyplomacja francuska i angielska nie zdaje sobie jeszcze
wyraźnie sprawy z tego, że Anschluss to już wojna przeciwko zachodnim państwom europejskim. Ale
w czasie kryzysu sudeckiego istnieje całkowita, zupełna świadomość Anglii, że przyłączenie Sudetów,
że sparaliżowanie ruchów wojennych Czech to uderzenie w Anglię i Francję. I dlatego te wszystkie
Runcimany i pertraktacje z Hitlerem na tle rozwiązań kompromisowych. Anglicy po swojemu bronią
terenu czeskiego jako przedpola przyszłej wojny z nimi.
Otóż Beck albo całkiem tego nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie. Wiemy, że biedaczysko
Rydz-Śmigły istotnie tego nie rozumie. Jak mu Francuzi mówią, że przecież w czasie zaciągania
pożyczki pieniężnej dał słowo honoru, że w razie wojny Polska pójdzie z Francją, to robi wielkie oczy
ze zdumienia i powiada: „jak to, przecież i teraz nie idziemy przeciwko Francji, a tylko przeciw
Czechom”. Poczciwy marszałek nie rozumie, że uderzenie w Czechy jest uderzeniem we Francję.
Jestem przekonany, że nie był człowiekiem nieuczciwym, a tylko naprawdę nie rozumiał, a w sprawie
czeskiej dał się unosić płytkiej demagogii, tak zresztą jak we wszystkich sprawach politycznych.
Nieszczęsne są kobiety kochające się w pięknych durniach, nieszczęsne narody, które za wodzów
sobie obierają tego rodzaju kawalerów.
Ale wracajmy do Becka.
Pamiętamy politykę polską w 1934 r. Sytuacja militarna Polski jest wtedy o wiele lepsza:
Niemcy są jeszcze rozbrojone. Ale my, po nieudanej próbie wywołania wojny prewencyjnej, opieramy
swą politykę na dwóch paktach o nieagresji z Niemcami i o nieagresji z Rosją; wysiłki utrzymania jak
najlepszych stosunków z obydwoma sąsiadami i poza tym tworzenie sobie koła przyjaciół dookoła:
sojusz z Rumunią, przyjaźń z Węgrami, protegowanie państw bałtyckich, nieustanne wysiłki
nawiązania przyjaznych stosunków z Litwą.
Jakże to wszystko wygląda w czasach monachijskich? Omal nie doszło do wojny – Beck co
prawda nie wierzy w tę wojnę, ale dla Becka wybuch wojny we wrześniu 1939 r. był także jak
największą niespodzianką. Z Czechami, Francją, Anglią jesteśmy na stopie wojennej – nie
przyjmujemy ambasadorów Jego Brytyjskiej Mości – tacy jesteśmy wielcy! Z Węgrami jesteśmy
pokłóceni, z Rumunią także, do Litwy Beck wysłał ultimatum, aby ją upokorzyć, chociaż wtedy
właśnie rząd litewski chciał się z nami pogodzić.
Tutaj nawias: nie piszę o obrzydliwej polityce Becka wobec Litwy, bo to mnie by kosztowało za
dużo nerwów.
W czasie kryzysu monachijskiego cała Europa i Ameryka były przekonane, że Beck występuje
jako agent, względnie wspólnik polityki hitlerowskiej.
Tymczasem naprawdę tak nie było. Aczkolwiek polityka Becka ogromnie pomogła Hitlerowi w
tym okresie, to jednak Beck bynajmniej w tym okresie nie działał świadomie na korzyść Niemców.
Nie miał na pewno żadnego układu z Niemcami. Teraz to jest fakt stwierdzony dokumentarnie, ale
pamiętam, jak wtedy, w czasie tych dni gorących, musiałem mówić cudzoziemcom: Beck nie ma
żadnego układu z Niemcami.
Nie miał, a wszystkim się zdawało, że ma. Ależ to arcydzieło anty-dyplomatycznego
postępowania. Dla reputacji Becka jako dyplomaty byłoby lepiej, gdyby się okazało, że miał tajny
układ, a jednak nikt się tego nie domyślał.
Są dwie główne winy Becka, jako polityka.
Że nie usunął obiektywnych powodów do tarć polsko-niemieckich wtedy, kiedy Hitler był
jeszcze bardzo słaby i kiedy nas potrzebował. Oczywiście zamiast jeździć do Berlina w lipcu 1935 r.,
aby tam wysłuchiwać komplementów, że się wygląda na oficera, bo patrzy ludziom w oczy, trzeba
było z Hitlerem zaraz mówić o Gdańsku, a nie ze względu „prestiżowego” unikać tej rozmowy.
Przecież Goering zapowiada Lipskiemu kryzys czeski i zapowiada mu decydujące niemieckie
zwycięstwo, które zresztą i bez Goeringa było widoczne. Jakże więc można było od czterech lat
uchodzić za pro- Niemca, doczekać do urośnięcia Niemiec w siłę niebywałą, doczekać się kryzysu
czeskiego, brać w nim udział maszerując brutalnie ręka w rękę z Niemcami i do tego czasu nie mieć
układu stosunków, który by zmniejszał szansę krótkiego spięcia pomiędzy Niemcami a Polską. Ale od
tego czasu trzeba było zacząć! Przecież nie Śląsk Cieszyński był militarnie od Polski silniejszy, ale
mocarstwo hitlerowskie.
Ale co stanowiło przedmiot ambicji Becka, co było motorem jego polityki?
Dwie nienawiści: do Francuzów, czysto personalna, i do Czechów, wyhodowana przez
polityków-strategów z krakowskiego „Ikaca” oraz ambicje do zasiadania na szczytach konferencji
międzynarodowych.
Całe awanturowanie się Becka, tak bardzo niesmaczne w czasie kryzysu czeskiego, ma na celu
dopuszczenie Polski do gremium, które pobierze decyzje międzynarodowe. – Polski? Niestety robi to
wraże-nie, że ta Polska ogromnie się w oczach Becka personifikuje i konkretyzuje we własnej jego
osobie. Przecież Beck nieomal ze łzami irytacji powiada w fazie końcowej kryzysu czeskiego, że
Mussolini chciał go widzieć na konferencji monachijskiej. Tymczasem ta wiadomość nadana z Rzymu
przez Wieniawę nie znalazła nigdzie potwierdzenia.
I wreszcie szczyt szczytów! Oto, przeszedłszy przez cały kryzys czeski w charakterze
towarzysza Hitlera, zdobywszy sobie w całej Europie na skutek tego jak najgorszą reputację, Beck pod
koniec tego kryzysu uderza i zadziera z tym samym Hitlerem.
Doprawdy mimo woli nasuwa się nieprzystojne przypuszczenie: czy aby zajęcie przez Becka
Bogumina, czyli terenu, który Hitler uważał za teren niemiecki, o czym oczywiście wiedzieliśmy, nie
było spowodowane bólem pod adresem Hitlera. – A, nie chciałeś mnie za-prosić na konferencję w
Monachium, więc teraz masz!
Tak to nawet wygląda z dokumentów, które uprzednio ogłosiliśmy. „Nie uda się wam
uporządkować wszystkiego bez naszego udziału” – oto jak wygląda przewodnia myśl Becka w tym
okresie.
W każdym razie zajęcie Bogumina w połączeniu z różnymi zarządzeniami wojewody
Grażyńskiego było rzuceniem w twarz rękawiczki Hitlerowi. Rękawiczka ta została przez Hitlera
podjęta. Na razie dyskretnie, ale podjęta.
Hitler nie chciał się ośmieszać tym, że Beck mu zajął Bogumin, że Beck jak gdyby nie tylko
Czechów pozbawił pewnego terytorium, ale jak gdyby odjął także Niemcom pewne terytorium.
Niewątpliwie w tej sytuacji, która się wtedy wytworzyła, zajęcie Bogumina w przekonaniu Hitlera
było już agresją na terytorium niemieckie. Nasi chłopacy, to jest żołnierze, którzy brali w tym udział,
uważali to za doskonały żart. Ale żołnierzom wolno być „chłopakami”, natomiast „chłopakiem” nie
powinien być minister spraw zagranicznych dużego państwa.
Ktoś mi powie, że zajęcie Bogumina było warte poklasku, bo to był czyn antyniemiecki, a
każdy czyn antyniemiecki jest dobry. Jeśli jednak mamy tak rozumować, to nie należało brać udziału
w całej tragedii czeskiej, w tym oczyszczaniu przedpola dla Niemców, dla ich przyszłej wojny z
Zachodem.
Download