Peru - Misje Diecezji Tarnowskiej

advertisement
1. ks. Antoni Lichoń
Ks. Antoni Lichoń od 2003 roku pracuje w peruwiańskich Andach. W specjalny sposób zmierzył się z nimi
przed ostatnim Bożym Narodzeniem, niosąc radość dzieciom mieszkającym daleko od Andamarca. Wyprawę
opisuje w liście.
Andamarca, 23 stycznia 2007 r.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pozdrawiam serdecznie z peruwiańskich And. Jeśli ktoś z czytających dreptał po naszych, polskich górach,
to naprawdę ma mi czego pozazdrościć. Jestem w tak pięknym terenie, że wszystkie „kościeliskie, wierchy
różnych kolorów, percie nawet najszlachetniejszych ptaków, góry babskie czy baranie, połoniny, przełęcze”,
pozostają daleko w tyle. Zaznaczam, że jestem patriotą i całą duszą bronię tego, co polskie, ale wymiękamy,
nawet z przepiękną panoramą z Gubałówki, czy z widokiem o wschodzie słońca z Babiej Góry. Mnie Bóg
tak pobłogosławił, że to, co kocham, mogę tutaj objąć; wzrokiem – góry, sercem – kapłaństwo.
To drugie, z Jego woli, realizuję już od przeszło 3 lat w Andamarce. Od mojego domu z Grybowa potrzebuję
28 godzin, by tu dotrzeć, nie licząc przesiadek i postojów. To znowu nie tak daleko, a w innej przestrzeni,
albo – jak by to powiedzieli trochę młodsi ode mnie – matriksie, jesteśmy jeszcze bliżej. W tym miejscu, za
tę bliskość modlitwy za misjonarzy, każde „Amen” w naszej intencji, tak naprawdę z głębi serca dziękuję!
Mamy już styczeń, w Perú też, choć trochę inne godziny, a ja chciałbym podzielić się z Wami, zeszłym
rokiem, a szczególnie pewnymi wydarzeniami z grudnia. Otóż już w pierwszą niedzielę Adwentu
odprawiłem mszę świętą z rytu o Bożym Narodzeniu. I tak cały Adwent wypełniliśmy odwiedzaniem wiosek
z zabawkami dla dzieci, gorącą czekoladą, panetonem tj. babką drożdżową z kawałkami galaretki, do tego
rozdawaliśmy też używane ubrania.
Pewna wyprawa jest jednak warta odnotowania. Od trzech lat współpracuje z nami jedna prywatna szkoła z
Huancayo. Uczniowie między sobą, wśród znajomych, od różnych instytucji zbierają co się da, żywność,
ubrania, zabawki, by podzielić się z biednymi. A że w naszej parafii wiosek, do których żadna pomoc nie
dociera, bez liku, to mają możliwość wykazania się. Nie ukrywam, że wybieramy dla nich wioski najdalsze.
Już drugi rok dzielimy się: ks. Krzysiek, z którym pracuję w Andamarce, jedną grupę bierze w jedną stronę,
a ja pożyczonym od kolegów autem odwiedzam inne wioski. W tym roku wybraliśmy się do prawie
najdalszych wiosek z naszej parafii. Usytuowane są na sąsiednich zboczach, ale dojście do nich całkiem
różnymi drogami. Moje wioski to: Huancamayo, Mariposa i La Union. Od Andamarki też można tam
dotrzeć, pierwszy raz tak szedłem, ale lepiej przez inną parafię, a tak właściwie przez inną diecezję i inne
województwo. Wyruszyliśmy z Huancayo (przez Andamarkę trzeba byłoby jechać 9 godzin i iść cały dzień)
w całkiem przeciwnym kierunku niż zwykle. Do samochodu weszło 7 osób (wiozłem już 10 – tylko w
kabinie), paka wyładowana była rzeczami. Mieliśmy trochę problemów z dotarciem do miejsca noclegu,
gdzie mieszka rodzina znajomej psycholog z Andamarki. Już myślałem, że czeka nas noc w samochodzie,
ale wszystko ułożyło się szczęśliwie. Trafiliśmy dzień po świniobiciu tak, że było co ogryźć.
Na drugi dzień dotarliśmy do Huachocolpa, tam już trzeba było zostawić dżipa. Rzeczy zapakowane na
grzbiety końskie, potrzebowaliśmy ich dziewięć, a my powoli wprawiamy nogi w ruch. Wyruszyliśmy
późno i po trzech godzinach zapadł zmierzch, ale spokojnie, wszystko było przewidziane, po drodze czekał
nas szałas pasterski – pierwsza z przygód. Trzeba zaznaczyć, że jest to już dość nisko, do rzeki dzieliło nas
1,5 godziny, wysokość około 1500 m, dlatego trochę więcej żyjątek można tu spotkać. Ja położyłem się w
środku – jak coś będzie szło, to będzie miało na kim się zatrzymać. Nogawki do skarpet, głowę przykryłem
ręcznikiem i… odlot. Młodzi palili ognisko, żeby dym odstraszył wszystko, co się rusza. Czy pomogło nie
wiem. Raz coś trzasnęło, obudzili mnie: Padre, tigre – myślę, że zrozumiałe? Po chwili okazało się, że to
krowa złamała gałąź, a nie żaden tygrys. Warto wspomnieć też o naszym przewodniku. Dźwigał na grzbiecie
jedną paczkę, on też wskazał nam szałas. Nie spał prawie nic, jak zresztą inni, co rusz trzaskając się po
twarzy, by zabić komara zanim ukąsi, ale najgorsze było to, że na noc ściągnął sobie buty, tj. gumowce, i
postawił je u wezgłowia. Tu zrobię dygresję: gdy ktoś z wioski mi towarzyszy, to ja zawsze idę pierwszy,
czasem tylko wiatr zawieje z tyłu i dochodzi zapach z gumowców, poza tymi momentami nos się nie męczy.
Wracam. O świcie okazało się, gdzie spaliśmy. Oj, daleko było na dół patrzeć, przez mgłę przebijała się
wstęga rzeki Mantaro. Po półtorej godziny dotarliśmy do niej. I tu czekała nas kolejna atrakcja. Przeprawa na
huaro. Lina rozciągnięta miedzy brzegami i na niej zawieszona na rolce deska, rodzaj naszej chuśtawki.
Siadasz na deskę i przeciągają cię na drugą stronę, a właściwie to do połowy zjeżdżasz siłą grawitacji, tam
kilka wahnięć, jakieś pięć metrów nad lustrem wody, a dalej już cię muszą pociągnąć za powróz. Ja nie ważę
dużo, ale doszedł jeszcze plecak z piętnastoma kilogramami. Po drugiej stronie pura subida – czysta
wspinaczka, no, nie trzeba było lin i czekanów, ale czasem by się przydały. Tego wyjścia dobre pół dnia, w
poziomie ponad półtora kilometra W samym Hancamayo rozdaliśmy zabawki, ubrania, żywność, to co
młodzież z gimnazjum nazbierała. Była też nauka mycia zębów, znalazły się szczoteczki i pasty do zębów,
nawet fluoryzacja dla dzieci. Z mojej strony trochę śpiewów z dziećmi, msza św., katecheza o Bożym
Narodzeniu, chrzest – zostałem ojcem chrzestnym po raz już, nie pamiętam który.
Tej nocy nie potrafiłem się obronić. Pchły pogryzły mnie dość zdrowo. Na drugi dzień już powrót. Młodzi
spieszyli się na fiestę na zakończenie roku szkolnego. Z mieszkańcami umówiłem się już na kolejną wizytę.
Mówią, że lepiej po żniwach, bo wtedy mają więcej pieniędzy, może by się nawet jakiś ślub trafił. Wypadnie
to gdzieś w czerwcu.
Powrotna droga była już znana, nawet huaro nie robiło takiego wrażenia. Atrakcją była jazda wierzchem,
poprosiłem o dwa konie dla dziewczyn i jednego do dźwigania naszych plecaków. Druga strona rzeki i inne
zwyczaje. Gdy nie mieli huaro, to się nawet nie komunikowali, bo przeprawić się przez tę rzekę to nie takie
proste. Dlatego też odmienna kultura. Do kapeluszy wpinają sobie kwiaty, tak kobiety jak i mężczyźni. Po
zboczach roznosił się śpiew w języku quechua. Okazało się, że był to czas siewu kukurydzy, a bogatszy
gospodarz, oprócz tych, co sadzą, zatrudnia też śpiewaczkę, płacąc jej dwa razy tyle, co zwykłym
robotnikom.
Natknąłem się też na grupę odpoczywających, jeden z nich przybiegł do mnie z butelką aguardiente –
dosłownie „wody palącej”, czyli bimbru z trzciny cukrowej i częstując mówi: Padre żeby się dobrze szło, tak
na dwie nogi – nie mogłem odmówić. Nocleg był w znajomym miejscu, już bez problemu tam trafiłem,
pcheł
nie
było.
Potem
praktycznie
cały
dzień
powrotu
do
Huancayo.
Bogatsi o niezapomniane doświadczenia, a przede wszystkim o niezatarty w pamięci uśmiech dzieci, które
pierwszy raz w życiu dostały coś na Boże Narodzenie, wróciliśmy do domu. Praktycznie cały grudzień to
rozdawanie takiej radości. Nie było czasu nawet świni zabić przed świętami, doczekała się Nowego Roku, no
nie długo się nim pocieszyła, bo już jemy z niej kiełbasę, pasztet, salceson, kaszankę. I nic byśmy się z
Krzyśkiem nie powstydzili przed rzeźnikami w Polsce. Nie wiem tylko, dlaczego nazwali tego wieprzka
Antuś, przecież nic wspólnego ze mną nie miał, był czarny i na dodatek gruby.
Jak to piszę, jest jeszcze początek roku, dlatego niech się wypełnia przez te 12 miesięcy błogosławieństwo
Aaronowe, o którym czytaliśmy 1 stycznia: „El Señor te bendiga y te guarde”. „El Señor haga resplandecer
su rostro sobre ti y te mire con buenos ojos”. „El Señor vuelva hacia ti su rostro y te de la paz” (Lb 6,24-25).
Wdzięczny za modlitwę i odpłacający się tym samym
ks. Antek Lichoń
Peru
Głoście Ewangelię 2(2007), s. 18-21.
2. ks. Jacek Olszak
Ks. Jacek Olszak za niedługo zakończy jedenasty rok pracy ewangelizacyjnej w Peru. Poznał już dobrze
zwyczaje tamtejszej ludności, zwłaszcza chrześcijańskiej, związane ze świętami Bożego Narodzenia – ich
przygotowanie i przeżywanie. Opisuje je w poniższym liście.
Huancayo, 24 października 2011 r.
Drodzy Czytelnicy!
Na początku chciałbym bardzo serdecznie pozdrowić wszystkich czytelników i dobrodziejów misji, i
jednocześnie złożyć serdeczne życzenia z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Z dużą radością
chciałbym, w kilku słowach, przybliżyć Wam jak wygląda przygotowanie i przeżywanie Świąt Bożego
Narodzenia w Peru oraz związane z nimi zwyczaje. Pragnę również, z tego ubogiego, ale pięknego kraju,
przesłać serdeczne pozdrowienia od moich parafian dla was wszystkich dobrodziejów misji i misjonarzy.
Oczywiście Święta Bożego Narodzenia jak w każdym katolickim kraju, również i w Peru, poprzedzone są
Adwentem i tak jak wszędzie, czuje się radosną i wyjątkową atmosferę świąt, chociaż różni się ona od
atmosfery przedświątecznej w Polsce. Wynika to choćby stąd, że w Peru w tym czasie rozpoczyna się lato,
więc jest zielono, nie ma śniegu, mrozu, nie ma ośnieżonych drzew. Dla nas, Polaków, czymś
charakterystycznym w tym okresie są roraty, na które idzie się do kościoła z lampionami. W Peru nie ma
mszy świętej roratnej. Czymś charakterystycznym, co wyróżnia ten czas liturgiczny w Peru są tzw. posady,
polegające na odwiedzaniu przez dzieci i młodzież domów, gdzie przypomina się wszystkim, że ma narodzić
się Jezus Chrystus i trzeba być przygotowanym na jego przyjęcie. Tradycja ta wywodzi się z Ewangelii,
kiedy to Józef z Maryją szukali miejsca na nocleg. Ponieważ nie znaleźli, Dzieciątko Jezus narodziło się w
stajence. W czasie tych odwiedzin (posad) śpiewa się kolędy, czyta fragment Ewangelii, a dzieci otrzymują
kubek ciepłej czekolady.
W czasie niedzielnych mszy świętych adwentowych zapala się kolejne świece, w różnych kolorach, na
wieńcu adwentowym. Świece te przypominają, że z każdą niedzielą przybliża się Boże Narodzenie. To
przygotowanie do świąt obejmuje oczywiście także spowiedź adwentową. W ostatnim tygodniu Adwentu po
mszach świętych celebruje się nowennę do Dzieciątka Jezus, a także w kościołach i kaplicach przygotowuje
się bożonarodzeniowe szopki i drzewka. Ta tradycja przygotowywania szopek zadomowiła się na dobre w
zakładach pracy, urzędach i szkołach.
W Peru nie ma wieczerzy wigilijnej i łamania się opłatkiem. Boże Narodzenie rozpoczyna tzw. misa de
gallo, jest ona celebrowana późnym wieczorem, jest podobna do naszej polskiej pasterki. Na tę mszę świętą
wierni przynoszą figurki Dzieciątka Jezus i proszą o błogosławieństwo. Po jej zakończeniu składają sobie
wzajemnie życzenia świąteczne. W Peru misa de gallo jest wcześniej z racji tego, gdyż po niej rodzina, jeśli
jest to możliwe, gromadzi się i spożywa uroczystą kolację, na którą składa się pieczony indyk albo cuy
(świnka morska), a jeśli rodziny na to nie stać to pieczony kurczak. Wcześniejsza pora tej mszy świętej
podyktowana była niebezpiecznymi czasami terroryzmu i obowiązującym zakazem poruszania się nocą.
Czymś charakterystycznym jest paneton czyli pewien rodzaj ciasta – babki. Bez tego panetona miejscowi
ludzie nie wyobrażają sobie Świat Bożego Narodzenia. W czasie liturgii śpiewa się kolędy, są one śpiewane
oczywiście w języku hiszpańskim, ale również w przepięknym języku quechua. Święta Bożego Narodzenie
trwają w Peru jeden dzień, jest to dzień wolny od pracy. Są one świętami rodzinnymi, czasem spotkania całej
rodziny. Mimo to Boże Narodzenie nie zawsze przeżywa się w rodzinnej atmosferze. Wynika to stąd, że jest
bardzo wiele rodzin rozbitych, bardzo dużo samotnych matek wychowujących dzieci, a także bardzo wiele
dzieci, które wychowywane są przez dziadków lub wychowują się na ulicy. Dlatego w naszej pracy
duszpasterskiej staramy się docierać do takich dzieci, które nie mogą cieszyć się ciepłem rodziny i
przeżywać radośnie te święta. Dla tych dzieci organizujemy wspólne śpiewanie kolęd (wieczór kolęd) i przy
tej okazji przychodzi do nich św. Mikołaj. Organizujemy także konkurs szopek bożonarodzeniowych.
W ty momencie pragnę podziękować wszystkim osobom w naszej diecezji, które wspierają naszą pracę
swoimi datkami. Za te ofiary możemy przygotować niewielkie upominki czy przygotować ciepłą czekoladę.
W tym roku wspólnie z Duszpasterstwem Akademickim, którym się opiekuję, zorganizowałem festiwal
kolęd, aby i w ten sposób podkreślić wyjątkowość uroczystości Bożego Narodzenia. Bardzo często dla wielu
osób i dzieci – co jest bardzo smutne – ten wyjątkowy dzień Bożego Narodzenia nie różni się od zwykłego
dnia pracy. Wiele dzieci w tym dniu musi normalnie pracować w polu lub pilnować bydła. W niedzielę
Świętej Rodziny przygotowujemy wspólny symboliczny posiłek, aby podkreślić, że wszyscy jesteśmy jedną
wielką rodziną. Po Bożym Narodzeniu przez cały miesiąc styczeń celebrowane są msze święte ku czci
Dzieciątka Jezus i Świętej Rodziny, śpiewa się kolędy, a także organizuje procesje.
Kończąc, jeszcze raz składam serdeczne życzenia bożonarodzeniowe, niech błogosławieństwo Bożej
Dzieciny spłynie na każdego z Was, Drodzy Czytelnicy, na Wasze rodziny i na całą naszą Ojczyznę. Życzę
Wam, by święta te były pełne pokoju, miłości, wzajemnej życzliwości i zrozumienia, by były umocnieniem
naszej wiary, w to, że nie jesteśmy sami, że Jezus Chrystus jest pośród nas i chce nas obdarzyć swą łaska,
miłością i pokojem. Pragnę Was również prosić o modlitwę w intencji misjonarzy i misjonarek rozsianych w
różnych częściach świata a także w intencji tych ludzi, wśród których pracują. Szczęść Boże.
Ks. Jacek Olszak
Peru
Misje Dzisiaj 6(2011), s. I-II.
3. Ks. Bogdan Trzópek
Ks. Bogdan Trzópek pracujący od 2000 roku w Marco w Peru opowiada w swoim liście o historii
sanktuarium w Marco, zwyczajach mieszkańców, szczególnie obyczajach związanych z „fiestą”, jak również
o codziennej pracy w parafii.
Marco, 1 października 2004 r.
Drodzy Przyjaciele, Czytelnicy biuletynu „Głoście Ewangelię”!
W dniu św. Teresy od Dzieciątka Jezus, skreślam parę słów po dosyć długim „milczeniu”. Na wstępie
serdeczne pozdrowienia dla wszystkich przyjaciół, i wspomagających „na zapleczu” dzieło misyjne
Kościoła.
Od 2 lutego 2000 roku wraz z ks. Mariuszem Maziarką pracujemy w parafii św. Marii Małgorzaty w Marco,
w prowincji Jauja (pierwsza historyczna stolica Peru), w departamecie Junin, w Archidiecezji Huancayo, w
Centralnych Andach Peru, na wysokości 3500 m.n.p.m do 3 800 dla niektórych wiosek (1/3 tlenu w
powietrzu, wyobraźcie sobie, jaka „zadyszka”). Do samej parafii Marco w sumie przynależy 14 wiosek, w
tym 4 dystrykty (odpowiednik gminy): Marco, Tunan Marca, Pomacancha, Janjaillo, ze swoimi aneksami.
Jest także w samym Marco dwa „colegios” (szkoła średnia) oddzielnie dla chłopców, oddzielnie dla
dziewczyn, Instytut Techniczny, tak że w sumie we wszystkich wioskach jest sześć „colegios”, czyli szkół
średnich. W każdym „pueblo” (wiosce) jest szkoła podstawowa. W całości parafia liczy ok. 8 tys. ludzi, z
których znaczna większość to katolicy. Właśnie 16 października będzie obchodzona 97 rocznica kreacji
politycznej dystryktu z Marco. Na 100-lecie planowane jest zakończenie nowego kościoła -sanktuarium w
Marco, który przynależy do parafii.
Trochę historii. Dnia 15 grudnia 1927 ludzie z wioski pracowali przy wydobyciu i obróbce wielkich kamieni
w miejscu zwanym Huaspi (czyt. Łaspi, czyli wąwóz) dla nowego mostu. Napotkali blok skalny i chcieli go
przepołowić, gdy zauważyli wyryty w skale piękny krzyż oraz niewyraźną postać Maryi i u jej głowy anioła.
Ogłosili wszystkim „wioskowym” intrygujące znalezisko. Nieco później zrobili specjalne przęsła, aby
przetransportować skałę. Przetoczyli niewielki odcinek, ale mimo wielu wysiłków nie mogli dalej. Odczytali
to jako Boży znak, żeby tu została. Tak się stało i trwa do dnia dzisiejszego. W następnym roku zaprosili
Biskupa, który przebywał w pobliskiej Jauaja. Biskup przyjął zaproszenie. Widząc zapał religijny potomków
Inków, postępujące prace przy nowej kaplicy, pobłogosławił dzieło.
Wieść inkaska niesie, że w styczniu 1928 roku wieśniakowi imieniem Felipe, który pracował przy budowie
kaplicy, spadł wielki kamień na plecy (kaplica przylega do stromego zbocza góry), tak że stracił
przytomność, nie dając znaku życia. Zanieśli go prawie umarłego przed kamień z wyrzeźbionym krzyżem,
modlili się i płakali na przemian. Po 25 dniach bez żadnej interwencji medycznej wieśniak odzyskał
cudownie zdrowie.
W miarę zwiększania się pobożności, ludzie przynosili świeczki, kwiaty, zostawiali jałmużnę,
pielgrzymowali nawet z oddalonych miejscowości. Dlatego tez komitet budowy postarał się o wizerunek
Pana Jezusa Ukrzyżowanego z Barcelony (Hiszpania) z miejscowości „Limpias”. Na tę pamiątkę kaplica –
sanktarium w Marco nosi nazwę „Senor Agonia de Limpias” („Pan Jezus konający z Limpias”). Każdego
roku sprawuje się tutaj wiele fiest na Jego cześć.
Żeby nieco zrozumieć sprawę „fiest”, trzeba pamiętać, że jest to zjawisko bardzo złożone i trudne,
mieszanka chrześcijaństwa z pogaństwem. Poza mszą, która jest aktem wiary, pozostałe dni to okazja do
wypicia dużej ilości piwa i innego alkoholu, hucznej zabawy, niekończących się tańców, fajerwerków,
marnotrawstwa dużej ilości pieniędzy. Na tę okazję rok wcześniej wybierani są tzw. „mayordmos” (szefowie
fiesty), nieraz pracują oni rok lub dwa, oszczędzając, żeby wydać duże sumy, fundując orkiestrę (zwie się
tutaj „banda”), płacąc jedzenie dla wszystkich, sztuczne ognie w postaci wielkich zamków. Cały ten
„jarmark”, niby religijny, w dużej części można obserwować wiele dni w roku. Przybywają z wielu stron,
aby urządzać sobie fiesty. To trudne zjawisko fiest, odziedziczone w pewien sposób po Hiszpanach, jest
prawie niemożliwe do ewangelizacji i nam osobiście przysparza wiele kłopotów i trudności. Wystarczy sobie
wyobrazić dom parafialny, przylegający do centralnego placu wioski i 40 muzyków bębniących
oszałamiający, jednakowy rytm, szyby drżą w oknach, nie sposób normalnie porozmawiać. O innych
rzeczach
nie
wspomnę.
Także słynny „karnawał z Marco” zaczyna się dokładnie w Środę Popielcową. Dlatego w drugą niedzielę
Wielkiego Postu można zaczynać „Popielec”. Chociaż dawniej przestrzegali bardziej czasu świętego i mieli
znacznie krótsze fiesty.
Dla nas ten czas jest trudny. W to wszystko próbujemy „wcisnąć się” z programem Wielkiego Tygodnia,
który rozpoczyna się praktycznie w piątek przed Niedzielą Palmową, czyniąc nieustanny wysiłek, by
pomodlić się z niektórymi ludźmi, którzy mają jeszcze trochę wiary i nie zapomnieli o modlitwie. Dlatego
organizujemy, jak co roku w parafii Marco, w każdej z 14 wiosek Drogę Krzyżową z katechezą i
możliwością spowiedzi, której w większości nie rozumieją, mówiąc: „Padre no tengo ningun pecado„
(„Ojcze,
ja
nie
mam
żadnego
grzechu”).
W wielu przypadkach nie ma praktycznie rodzin, wszechpotężnie panuje problem tzw. „machismo”, czyli
całkowitej dominacji mężczyzny, który nierzadko znęca się nad kobietą, maltretuje dzieci, opuszcza rodzinę,
zdradza małżonkę. Do tego trzeba dodać spustoszenie społeczne i moralne z niedawnych czasów okrutnego
terroryzmu, który w wielu przypadkach zabił wrażliwość w człowieku, oduczył go kierować się sumieniem i
doprowadził do realnej śmierci.
Jak oblicza „Komisja ds. Pojednania i Prawdy” ok. 70 tys. ludzi było męczonych, torturowanych, poddanych
całkowicie ideologicznym wpływom Świetlistego Szlaku – terrorystycznej organizacji, opartej na ideach
leninowsko-maoistycznych. Można by dodać, że myśmy to w Polsce „już przerabiali”, ale myślę, że w wersji
peruwiańskiej te ideologie przybrały nieludzkie, bratobójcze oblicze. To haniebne dziedzictwo dekady lat 80
i 90 wynikło z wielkiej biedy, której doświadczali ludzie. I naprawdę, potrzeba wiele, wiele czasu na
odrodzenie moralne peruwiańskiego narodu tak bogatego z drugiej strony w ciekawą przeszłość, historię
rodu inkaskiego, imperium stworzonego na zasadach dominacji, ale także z dużą dozą zorganizowanego
życia
społeczno-religijnego.
Splot historii i aktualne problemy społeczno-ludzkie mają wielki wpływ na wiernych, ich sposób myślenia,
ocenę i działanie. Specyfiką jest także tzw. „Sierra” – rejon Wysokich And, gdzie ludzie, nieraz odcięci od
świata i ogólnej kultury, pozostają w swoim małym świecie. Dochodzi do tego problem przeżycia, zmagania
się z ciężkim, wysokogórskim klimatem, ciężka praca rolnicza, która pozostaje głównym źródłem
utrzymania. W samej bazie Marco już dawno pojawił się pomysł otwarcia klubu dla młodzieży pod nazwą w
języku qechua „Tinkuy Wasi”, w którym młodzi mogliby się spokojnie spotkać, kulturalnie porozmawiać
bez przekleństw, wypić herbatę czy kawę, zagrać w różne gry planszowe. Dzięki pewnej osobie z Marco,
która aktualnie przebywa w Limie, otrzymaliśmy na czas naszego pobytu dom zbudowany z adobe
(pustaków z ziemi i słomy), gdzie urządziliśmy lokal. Pieniądze z festynu misyjnego w Słopnicach w 2003
roku w większości przeznaczyłem na wyposażenie i funkcjonowanie wspomnianego klubu.
Także do utrzymania parafii zawsze trzeba dokładać z „polskich pieniędzy”, składek i dobrowolnych
darowizn. Wspomnę tylko, ze z okazji świat Bożego Narodzenia z tego funduszu zostały zakupione tzw.
„panetony”, czyli słodkie ciasta, w liczbie 1780. Przy okazji odwiedziliśmy wiele wiosek, rozdając panetony
i zabawki, przedstawiając historię św. Mikołaja (tutaj nieznaną) w oryginalnym stroju, który przywiózł z
Polski ks. Mariusz Maziarka. Zakupiliśmy także 5 głośników do kaplic, wzmacniacz oraz
wyremontowaliśmy ścianę kościoła w Acolli, która groziła upadkiem z powodu przecieków wody z dachu.
Wykonaliśmy również wiele innych inwestycji i przedsięwzięć, których nie wspomnę, a które są możliwe
dzięki Waszej pomocy, za co serdeczne „Bóg zapłać”.
Z ostatnich nowości, to do 7 czerwca 2004 roku obsługiwaliśmy dwie parafie: Marco i Acolla. Z powodu
nabrzmiałych problemów, braku możliwości obsłużenia często 24 wiosek, zdecydowaliśmy się przekazać
parafię Acolla w ręce peruwiańskiego księdza, który przyjeżdża z Jauja (1/2 godz. jazdy).
W dniach od 23 do 29 sierpnia mieliśmy sesję ewangelizacyjną przeprowadzoną przez 7 osób, członków
Ruchu Maryjnego z Limy, w ramach projektu ewangelizacji „Ameryka 2000”. Uczestniczyła ponad setka
dzieci i młodzieży. Coś drgnęło w parafii. Jest kontynuacja na cotygodniowych spotkaniach w Marco i
Tunan Marca. Młodzi pukają do drzwi i zapraszają na niedzielne msze św.
Także po ponad półrocznym oczekiwaniu na nowego Biskupa, od 5 września mamy w Huancayo Bpa Pedro
R. Barreto Jimeno, jezuitę, który przez ostatnie 2 lata pracował w Wikaracie Apostolskim na Północy Peru.
Obecnie od l do 3 października jest prowadzony kurs Pawła, celem ugruntowania wiary i stworzenia
„domów modlitwy”. Pozostając w duchowej jedności z wszystkimi ludźmi dobrej woli, przesyłam życzenia,
by Chrystus był powodem do ciągłego wysiłku przeobrażania tego świata mocą modlitwy i ofiary, w
cywilizację miłości i solidarności, która jest wyrazem wiary i otwarcia serca na potrzeby i oczekiwania ludzi
w odległych zakątkach świata. Niech św. Teresa, jak zapowiedziała, zsyła róże błogosławieństwa na tę
peruwiańską
ziemię.
Z serdecznym pozdrowieniem dla wszystkich z Centralnych Andów Peru
ks. Bogdan Trzópek
Peru
Głoście Ewangelię 1(2005), s. 9 – 13.
4. ks. Henryk Chlipała
Pracujący w Peru od 1999 roku ks. Henryk Chlipała przybliża nam sytuację tamtejszych dzieci. Pisze o ich
problemach, troskach, ale i radości, z jaką poznają Jezusa i stają się częścią Kościoła. Informuje także o
budowie przedszkola, które powstaje dzięki kolędnikom misyjnym ’2002.
Lima, 17 sierpnia 2003 r.
Drodzy Kolędnicy Misyjni!
Serdecznie pozdrawiam z peruwiańskiej ziemi, zwłaszcza w Dniu Dziecka, który obchodzony jest w Peru w
trzecią niedzielę sierpnia. „Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie” – powiedział Jezus do Apostołów. Tu, na
peruwiańskiej ziemi, wśród dzieci slamsów, ubogich i zaniedbanych duchowo, moralnie i materialnie, w
sposób szczególny to zaproszenie Chrystusa jest obecne i jakże aktualne. Dzieci przychodzą do kaplic nie
tylko pociągane duchem wiary i przykładem rodziców, ale najczęściej kromką chleba i kubkiem mleka.
Zdarza się wiele razy, że na mszę świętą przychodzi o wiele więcej dzieci niż dorosłych, bo wiedzą, że po
modlitwie lub katechezie otrzymają coś do zjedzenia, że nie będą chodziły z pustym brzuszkiem. Jest to
smutna rzeczywistość, ale tak jest. Bardzo często dzieci po zjedzeniu kawałka chleba zaczynają słuchać
katechezy, bywa też, że po zaspokojeniu głodu uciekają, nie chcąc pozostać choćby chwili, aby nauczyć się
jakiejś piosenki. Poczęstunek po mszy świętej jest zaproszeniem tych dzieci do katechezy, ale bywają
rodzice, którzy posyłają dzieci po to, by zjadły coś i szybko muszą wracać do swoich domów. Bywa i tak, że
dzieci z rodzin, które należą do sekt, przychodzą na posiłek i jest to często ich jedyny kontakt z Kościołem.
Nie tak dawno, jakieś 5 tygodni temu, podchodzi do mnie po mszy świętej w jednej z wiosek w slamsach
katechistka i przedstawia mi 10-letnią Laurę, opowiadając następującą historię. Laura zaczęła
przygotowywać się do I Komunii Świętej wraz z grupą 24 dzieci w jednej z wiosek. Po pewnym czasie
jednak przestała uczestniczyć w katechezie i dlatego katechistka postanowiła sprawdzić, co się dzieje z
Laurą. (Katechiści mają obowiązek poznawać rodziny dzieci i sprawdzać powody opuszczania katechezy).
Okazało się, że rodzice Laury są świadkami Jehowy i dziewczynka wbrew woli i bez zgody rodziców
zaczęła się przygotowywać do I Komunii. Kiedy zapytałem ją, dlaczego postanowiła przychodzić na
katechezę i co na to jej rodzice, odpowiedziała: Padre, pierwszy raz przyszłam do kaplicy, bo tu dawano jeść
za darmo i zobaczyłam inne dzieci, które śpiewały i chwaliły Pana Boga, czyniły to z wielką radością i ja
chciałam cieszyć się z nimi, bo w domu słyszę tylko wrzaski i kłótnie, nie wiedziałam, że można cieszyć się
wraz innymi. Kiedy opowiedziałam to moim rodzicom, zabronili mi chodzić do kaplicy, ale ja wiele razy
wymykałam się z domu, tłumacząc, że idę odwiedzić koleżankę i szłam do kaplicy, gdzie uczyłam się
śpiewać wraz z innymi dziećmi i gdzie usłyszałam, że Pan Jezus mnie kocha i ja pragnę Go pokochać.
Pan Bóg wybiera różne drogi, aby Go pokochać. Dla Laury był to kawałek chleba i trochę radości, którą
spotkała w kaplicy i tak zaczęła się jej droga do Jezusa.
Teraz budujemy w jednej z wiosek w slamsach przedszkole dla najbiedniejszych dzieci, dzięki pomocy i
ofiarności wiernych z naszej diecezji, dzięki zaangażowaniu dzieci, księży, sióstr i katechetów świeckich w
dzieło kolędy misyjnej. Praca przy wznoszeniu budynku idzie całą parą. Już zostały zalane fundamenty i
podniesione niektóre części murów. Bardzo nas cieszy zaangażowanie ludzi z wioski, którzy wiele razy
przychodzili pomagać. Przy zalewaniu jednej z części fundamentów było 96 pomocników, którzy chętnie i z
animuszem pracowali. Przedszkole, które powstaje w naszych slamsach, jest pierwszym budynkiem, który
ma na celu służyć dzieciom. Ludzie często pytają, skąd mamy pieniądze na budowę, wtedy opowiadam im o
was, kolędnikach misyjnych, o tych wszystkich, którzy w naszej diecezji tarnowskiej wspomagają misje.
Mieszkańcy naszych slamsów, a zwłaszcza z wioski La Florida, przesyłają Wam, Drodzy Przyjaciele,
serdeczne podziękowania. Nie zapominamy o Was również w naszych modlitwach. Grupa de Oracion (grupa
modlitewna) z La Florida, zawsze, kiedy gromadzi się na modlitwę, jeden dziesiątek różańca ofiaruje za
wszystkich, którzy wspomagają misje, a zwłaszcza za tych, dzięki którym jest możliwe wybudowanie
przedszkola, jadłodajni, biblioteki i małej przychodni medycznej dla ich dzieci. Również dzieci, które się
przygotowują do I Komunii, przesyłają wszystkim dobrodziejom szczególne podziękowania. Obiecujemy
także informować na bieżąco o budowie i funkcjonowaniu przedszkola – wawahuasi.
Również i my dziękujemy wszystkim za modlitwy i ofiary, za to, że dzięki waszej pomocy wiele dzieci
będzie mogło uśmiechnąć się i być choć przez chwilę szczęśliwymi. Jeszcze raz zapewniamy o naszej
pamięci i modlitwie za wszystkich ludzi dobrego serca. Niech Bóg wam błogosławi.
ks. Henryk Chlipała
Peru
Głoście Ewangelię 4(2003), s. 32 – 34.
5.ks. Mariusz Maziarka
Ks. Mariusz Maziarka przebywając na swoim pierwszym urlopie w Polsce pisze list, w którym przedstawia
może dla nas zaskakującą rzeczywistość istnienia grup Papieskiego Dzieła Misyjnego Dzieci na
peruwiańskiej ziemi. Ten fakt staje się wyzwaniem dla naszych parafii uświadamiając nam, że PDMD to nie
tylko niesienie pomocy dzieciom z krajów misyjnych, ale to przede wszystkim uczenie się powszechności
Kościoła.
Zakopane,-Księżówka, 19 września 2001r.
Szczęść Boże!
Na początku dla wszystkich serdeczne pozdrowienia i podziękowania za modlitwę i wielką życzliwość, jaką
macie dla misjonarzy. Doświadczamy tej życzliwości na każdym kroku. To nie tylko miłe dla nas i naszych
parafian, ale jakże piękne, jakże ubogacające naszą wspólnotę Kościoła.
Zwykle to jest tak, że misjonarz pisze swój list z misji, z kraju, gdzie pracuje. Ten jednak jest pisany w
Polsce. Dlaczego? Kiedy rozmawialiśmy z ks. Krzysztofem Czermakiem, wygadałem się, że mamy w
naszych dwóch parafiach – Marco i Acolla – Infancia Misionera czyli Papieskie Dzieło Misyjne Dzieci
(PDMD). Ks. Krzysztof podchwycił to i powiedział: „Słuchaj, napisz coś o tym”. Tak więc piszę o tym i nie
tylko. Jestem w tej chwili na rekolekcjach kapłańskich, a to oznacza więcej wolnego i spokojnego czasu na
pewne przemyślenia.
Mamy trzy grupy PDMD w trzech wioskach: Pachascucho, Marco i Tunanmarca. W Pachascucho jest ono
już dłuższy czas, około kilku lat. W Marco i Tunanmarca to „świeże” grupy, czyli „Dziecięctwo w okresie
niemowlęcym”, bo kilka miesięcy istnienia grup to przecież jeszcze „niemowlęctwo”. Grupa PDMD w
Pachascucho jest najstarsza nie tylko stażem, ale i wiekiem uczestników. Nawet nie wiem, czy została
założona przez jednego z poprzedników księży, czy też przez samą młodzież – katechistów. Mają swoje
spotkania w niedzielę po mszy św. (msza św. o godz. 7.30). Spotkania zwykle na polu. Dlaczego? W tym
samym czasie swoją katechezę w kościele ma grupa przygotowująca się do I komunii św. Nie chcą więc im
przeszkadzać. Formacja wiary, nauczanie o Jezusie, trochę śpiewu, modlitwy, tzw. dynamiki czyli śpiewów
z pokazywanymi gestami. To tak niewiele.
Nieco podobnie w Marco i Tunanmarca. W Tunanmarca spotkania odbywają się też w niedzielę i też na
zewnątrz kościoła. Msza św. o godz. 17.00, a spotkanie dwie godziny wcześniej. W tym samym czasie w
kościele spotyka się grupa dzieci do I komunii św. i grupa młodzieży do bierzmowania. Trzeba zapomnieć o
salkach, salka jest tylko jedna w Marco. W Marco spotkania są w sobotę o godz. 16.00. I też jest na nich
modlitwa, śpiew, opowiadanie o Panu Jezusie i Jego Matce, dynamiki. Wiek uczestników to najstarsi
przedszkolacy i pierwsze klasy szkoły podstawowej. Jak na razie to trochę brak materiałów formacyjnych
dla dzieci zrzeszonych w PDMD. Kiedyś kupiłem dla nich trochę czasopism misyjnych w Limie, nawet i
starych numerów. Zostawiłem to u księdza Henryka i ks. Pawła w Chosica. Oni znalazłszy to zastanawiali
się, jak to dotarło do ich domu. Ponieważ nikt się do tego nie przyznawał, więc uznali to za „dar z nieba” i
rozprowadzili. Trochę zabawne, ale faktem jest, że tym sposobem nasze Dziecięctwo Misyjne, choć
nieświadomie, przyczyniło się do ewangelizacji.
Dzieci z grup PDMD od czasu do czasu uczestniczą w przygotowaniu liturgii niedzielnej. Gdybyście
widzieli nasze dzieciaki na odpuście parafialnym w Marco, w specjalnie przygotowanych strojach, niosące
dary, a potem stanowiące asystę w czasie procesji po placu. Ogłupiałem wtedy i zrobiłem im prawie półtorej
filmu
zdjęć.
PDMD to ogromna zasługa naszych animatorek we wszystkich trzech wioskach. Są to naprawdę super
dziewczyny
z
zapałem
i
chętne
do
pracy.
Pięknie pracuje również już od kilku lat grupa PDMD u naszych Tarnowiaków w Huancayo. Ale niech oni
sami
się
tym
kiedyś
pochwalą.
Może ktoś zapyta: „Czy ty nie pomyłka, aby w kraju tak bardzo potrzebującym ewangelizacji zakładać grupy
PDMD troszczące się o wszystkie dzieci z krajów misyjnych?” Po co więc takie grupy?
Po co? No bo oni też czują się odpowiedzialni za krzewienie Ewangelii. Gdzie? Najpierw wśród swoich. Co
tu mógłby zrobić ksiądz sam, bez pomocy innych? A potem w innych rejonach Peru, w innych krajach, na
innych kontynentach. Przecież oni wiedzą, że nie tylko w diecezji Huancayo potrzeba padres, czyli ojców,
bo tak tu się mówi do każdego księdza. Tak więc są „małymi misjonarzami”, choć w nieco inny sposób. A
czy każdy, kto czyta ten list, nie jest powołany do tego, aby być „misjonarzem”? Nawet jeśli nigdy nie
wyjechał poza teren swojej diecezji czy województwa.
Kończę ten list. Za niespełna trzy tygodnie (9 października) wracam do Peru. Tam już czekają mnie „małe
smoki” i „młodzi zbóje”, jak to czasem żartobliwie mówię do nich czy o nich po polsku. „Kościół dzieci i
młodzieży”, żywy, dynamiczny... O gdyby i taki był „Kościół dorosłych”... Ale może z czasem, któregoś
dnia „mali i młodzi misjonarze” pomogą im odkryć Chrystusa na co dzień, a nie tylko od czasu do czasu na
„swojej,
zamówionej”
mszy
św.
A
może
kiedy
oni
dorosną
...
A póki co, to polecam nasze dzieciaki z PDMD i nie tylko, naszą młodzież, dorosłych (wśród dorosłych też
są wspaniali ludzie, praktykujący, pracujący w parafii, ale nie jest ich zbyt wielu), wszystkich naszych
parafian i nas księży Waszej modlitwie.
Z Bogiem.
ks. Mariusz Maziarka
Peru
Głoście Ewangelię 4(2001), s. 9-11.
6. ks. Mirosław Maciasz
Ks. Mirosław Maciasz pracę misyjną w Peru podjął w 1996 roku wraz z dwoma kolegami: ks. Wiesławem
Tworzydło i ks. Wiesławem Mikulskim. List opowiada o tym, jak przeżywali swoje drugie Święta Bożego
Narodzenia w Huancayo przed dwoma laty.
Huancayo, 20 stycznia 1998 r.
DRODZY PRZYJACIELE!
Już po raz drugi spędzaliśmy święta Bożego Narodzenia na misjach, w Huancayo. Tym razem spędzaliśmy
je już w swoich parafiach. I chociaż byliśmy z dala od Ojczyzny ze świadomością, że dwóch z nas przeżywa
pierwszy raz te święta bez rodziców (zmarli w zeszłym roku), to jednak tutejsza wspólnota parafialna
stworzyła tak miłą atmosferę, że nie dało się odczuć samotności, smutku czy braku najbliższych.
Przygotowania do Świąt przebiegały podobnie jak w Polsce. Ludzie zabiegani, chcący przygotować jak
najlepiej dom i stół; dzieci i młodzież pomagający w przygotowaniu kościoła i szopki. Jedno, co smuci, to
fakt, że nie ma takich kolejek do konfesjonałów jak w Polsce. Także na plebani w Pio Pata w dzień wigilijny
trwały usilne przygotowania. Chcąc przeżywać te święta trochę po polsku, zdobyliśmy się nawet na wysiłek
przygotowania polskiej kiełbasy oraz placków. Na wigilijną kolację ugotowaliśmy biały barszcz z grzybami,
przywiezionymi jeszcze z Polski, a także bigos. Ale nie zabrakło także potraw typowych dla stołu
peruwiańskiego tj. duszony indyk (tradycja przeniesiona ze Stanów Zjednoczonych), lechon - pieczona
głowa młodego prosiaka oraz smaczny karp z wysokogórskich hodowli. Chcieliśmy, zgodnie z polskim
zwyczajem, spożyć wigilię, gdy zabłyśnie pierwsza gwiazda; był to jednak nasz błąd, gdyż nie pozwolili
nam na to licznie przybywający parafianie, a także inne zajęcia duszpasterskie.
Głównym wydarzeniem tego dnia była jednak pasterka, którą tutaj nazywają popularnie "Misa de gallo"
(Msza koguta) i odprawia się ją wcześniej niż w Polsce, bo już około godz. 21oo albo 22oo. Na tę Mszę św.
przychodzi bardzo dużo ludzi, więcej niż w samo Boże Narodzenie i każda rodzina przynosi swoje Dziecię
Jezus, które układa na schodkach prezbiterium, aby przy końcu Mszy św. kapłan pokropił je wodą święconą.
Msza ta z jednej strony jest bardzo uroczysta i czasami trwa nawet dwie godziny, a z drugiej strony jest
bardzo radosna. Po jej zakończeniu księża muszą przyjąć życzenia "Feliz Navidad" i uściski od prawie
wszystkich uczestników tej Mszy. W tym czasie dzieci zostają zaproszone na symboliczny "paneton" i kubek
ciepłego napoju czekoladowego. Po skończonej uroczystości wszyscy wracają do domów, aby dopiero
wtedy spożyć wieczerzę, na którą głównie składa się duszony indyk. Jednak świętowanie na tym się nie
kończy. Po wieczerzy, wszyscy od najmniejszego do największego wychodzą na ulice, aby wśród huku i
błysków sztucznych ogni świętować aż do rana.
Na tym, można powiedzieć, kończą się dla Peruwiańczyków święta Bożego Narodzenia. Rano, jadąc do
jednego z kościołów odprawić Mszę św., w której uczestniczyło około 15 osób, miałem wrażenie, jakbym
przejeżdżał przez wymarłe miasto. Wszyscy spali po nocy pełnej wrażeń. Gdzieniegdzie tylko można było
zauważyć psa szukającego w śmieciach pokarmu, albo żebraka opartego o mur i czekającego na swoją
jałmużnę. W tym dniu do kościoła nie przychodzi już wiele osób, a drugi dzień świąt tutaj nie istnieje.
W taki sposób przeżywają te święta ludzie ze średniej i wyższej klasy. Dla wielu jednak są one powodem do
smutku, bowiem kiedy inni bawią się, świętują, oni martwią się, co włożyć do ust. Nie mają nawet
symbolicznego kawałka panetonu. W tym też okresie odzywają się bardziej niż kiedy indziej uczucia bólu,
smutku i tęsknoty za tym, czego wielu mieszkańców tego kawałka świata nie ma tj. rodziny, miłości,
zrozumienia, przyjaźni. Jedynie Dziecię Jezus, które adorują, w które mocno wierzą i w którym składają
swoją nadzieję, może im to zrekompensować. A my, dla których święta te są najbardziej rodzinnymi w
całym roku, którzy możemy prawdziwie cieszyć się ciepłem rodzinnego grona, doświadczać miłości
najbliższych, pamiętajmy o tych, którzy ze łzami w oczach tęsknią za tymi wartościami.
ks. Mirosław Maciasz
Peru
Głoście Ewangelię 4(1999), s. 22-25.
7. ks. Robert Zając
Pracujący w Peru ks. Robert Zając pisze o obchodach święta Miłosierdzia Bożego oraz o historii obrazu,
który otrzymała jego parafia.
Pampas, 23 kwietnia 2008 r.
Drodzy,
Rozpoczynając ten list pragnę wszystkich serdecznie pozdrowić, przesyłając z Pampas wyrazy pamięci i
podziękowanie za wsparcie modlitewne i materialne. Minęło już trochę czasu od mojego ostatniego listu, ale
jak to w takich wypadkach zwykło się mówić: „lepiej napisać późno niż w cale”.
W tym liście pragnę podzielić się z Wami kilkoma refleksjami z obchodów święta Bożego Miłosierdzia,
które w tym roku w naszej parafii (piszę „w naszej”, gdyż mam na myśli wszystkich księży tutaj
pracujących: ks. Robert Ploch, ks. Krzysztof Pawłowski i piszący list) miało wydźwięk szczególny a to ze
względu na obraz Jezusa Miłosiernego który nasza parafia otrzymała w darze od pewnej rodziny. Jest on
kopią obrazu, który znajduje się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Rzymie.
Historia naszego obrazu rozpoczyna się w roku 2007, kiedy to podczas rekolekcji kapłańskich jeden z
tutejszych księży zapytał mnie, czy nie chciałbym obrazu Miłosierdzia Bożego do mojej parafii. Powiedział
mi, że pewna rodzina peruwiańska, która mieszka w Europie, a która już wcześniej podarowała do Peru
cztery takie obrazy, pragnie ofiarować jeszcze jeden. Dodam, że te cztery wcześniejsze obrazy były
poświęcone przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Oczywiście, że ucieszyłem się i z radością podziękowałem
za wspaniały prezent. Tak upłynął prawie cały rok 2007. Przed jego zakończeniem, w grudniu, otrzymałem
wiadomość, że obraz czeka na mnie w Limie i że także w darze nasza parafia otrzyma ramę obrazu, którą
ufunduje brat księdza, który pośredniczył w tym darze dla parafii Pampas. Tak też w lutym 2008 obraz
Jezusa Miłosiernego już był u nas w górach. Przyszedł czas na zorganizowanie uroczystości intronizacji
nowego obrazu Miłosierdzia Bożego w naszym kościele, którą chcieliśmy dokonać w drugą Niedzielę
Wielkanocy, w Święto Miłosierdzia Bożego. Cel mieliśmy jeden: aby jak najwięcej osób z naszej parafii
poznało i „dotknęło” Miłosierdzia Bożego. Przygotowanie do tego dnia rozpoczęliśmy w Wielki Piątek o
godzinie 3 po południu nowenną. Aby te dziewięć dni nowenny nabrały szczególnego splendoru, w
kolejnych dniach msze święte sprawowali znani Wam księża misjonarze z naszej diecezji pracujący w
Chiurcampie: ks. Grzegorz Łukasik i ks. Wiesław Tworzydło. W siódmym dniu nowenny wszyscy byli
zaproszeni na koncert muzyki religijnej ku czci miłosierdzia Bożego. Oprócz tych szczególnych wydarzeń
grupa modlitewna Miłosierdzia Bożego codziennie przygotowywała mały poczęstunek dla wszystkich
uczestniczących w nowennach. W dniu święta Miłosierdzia Bożego msza św. ku czci Miłosierdzia Bożego
została odprawiona o godzinie 11 przy dużym uczestnictwie naszych parafian. Po mszy św. z radością
intronizowaliśmy nowy obraz Jezusa Miłosiernego w bocznej kaplicy naszego kościoła przy oklaskach
wszystkich obecnych. Kolejnym punktem naszej uroczystości była procesja z obrazem, który wcześniej
został umieszczony na feretronie, jak również z relikwiami świętej Siostry Faustyny Kowalskiej. Procesja
zajmuje bardzo znaczące miejsce w tutejszej religijności. Po procesji wszyscy mogli oddać hołd relikwiom
naszej polskiej świętej. I jako ostatni punkt uroczystości spotkaliśmy się na małym poczęstunku, który był
wyrazem podziękowania za udział w tych szczególnych dniach Miłosierdzia Bożego i naszej parafii.
Obecnie, aby jeszcze bardziej rozbudzić kult i nabożeństwo do miłosierdzia Bożego, rozpocznie się w naszej
parafii peregrynacja obrazu Miłosierdzia Bożego. Oby jak najwięcej rodzin otworzyło swoje domy na
Miłosierdzie Boże, o to się modlimy i także Was Drodzy proszę o modlitwę, aby we wszystkich
wspólnotach, które w tym roku przyjmą obraz Miłosierdzia Bożego odnowiło się życie duchowe i rodzinne.
Kończąc jeszcze raz przesyłam serdeczne pozdrowienia i zapewnienie o pamięci modlitewnej, prosząc
zarazem o modlitwę za nas misjonarzy pracujących w Pampas i za naszą parafię, a szczególnie za
peregrynację obrazu Miłosierdzia Bożego w naszych rodzinach.
Szczęść Boże!
ks. Robert Zając
Peru
Głoście Ewangelię 4(2008), s. 21-22.
8. Ks. Ryszard Zieliński
Ks. Ryszard Zieliński pracuje w Peru, w diecezji Hancavelica, siódmy rok. Zaczął już piąty rok
proboszczowania w całej prowincji Churcampa, gdzie duszpasterzuje w trzech parafiach, które opisywał w
poprzednim liście. W niniejszym liście powraca do nich, koncentrując swoją uwagę na parafiach Churcampa
i Paucarbamba.
Churcampa, 1 stycznia 1999 r.
DRODZY UCZESTNICY MISJI W CHURCAMPA !
W opisywanej przeze mnie strefie dominuje protestantyzm a materializm, przestępczość, pozostałości
terroryzmu,
analfabetyzm
i
skrajna
nędza
to
powszechne
zjawiska.
Wystarczy wspiąć się na pobliski, malowniczy szczyt góry Torongana (4000 m. n.p.m.), aby przekonać się,
że parafia Churcampa jest prawdziwie półwyspem rzeki Mantaro. Na przyozdobionej szatą polnych i dzikich
kwiatów Toronganie można podziwiać nie tylko resztki twierdzy obronnej z czasów Inków czy też wijącą się
po zboczach ścieżkę Inków (z Limy do Cusco) lecz również kontemplować znaczną część panoramy
opisywanej parafii, od jej najwyższych pasm (4500 m. n.p.m.) aż do zabawnych kolorowych ziemnych górek
okolic Mayocc przy rzece Mantaro, przypominających swym urokiem kopuły cerkwi Kościoła
prawosławnego. Zapomnijmy na chwilę o złożach srebra, ołowiu i cynku, jakie strzeże w swoim wnętrzu
Torongana, aby przyglądnąć się z bliska wierze mieszkańców wiosek widzianych przed chwilą z daleka: Do
parafii Churcampa przynależy około 45 anexo czyli wiosek albo filii. Tylko dwie mają kościoły, pozostałe są
bez nich, w jeszcze innych uległy dewastacji, są i takie, które restaurują swe domy modlitwy. Pozostałe
anexo nie zostały odwiedzone w przeciągu ostatnich 4 lat i przypuszcza się, że nie mają świątyń. Parafia
Churcampa wyróżnia się od pozostałych względnie wyższym poziomem kulturalnym i większą pobożnością.
Stara, wybudowana z kamienia plebania w Churcampa została dostosowana do godziwych warunków życia i
pracy.
Po przeciwnej stronie „drogi górnej” niż Anco, w kierunku powracającej już ku dżungli rzeki Mantaro,
znajdują się porozrzucane po okolicznych wzgórzach i nieckach osady parafii Paucarbamba. Ziemia i klimat
sprzyjają uprawie ziemniaka mineralnego i kukurydzy. W porze deszczowej (grudzień – kwiecień), tutejsze
pola uprawne chwalą się jedne przed drugimi najbardziej wymarzonymi i niezliczonymi odcieniami zieleni.
Nade wszystko urzekają swym zapachem i wysokością (do 50m) eukaliptusy doliny Chinchihuasi, które
spotyka się również w całej opisywanej strefie. Słyszy się, że w skałach najwyższych gór, maja swoje
gniazda kondory i alarkony.
Do parafii Paucarbamba przynależy około 55 anexo. Obecność ludzi powiązanych z terroryzmem,
przestępczością i przemytem narkotyków oraz duża odległość do wielu wiosek, opóźniła realizację wizyt
duszpasterskich w tamtejszych wspólnotach. Tu również sytuacja podobna do tej z terenu parafii
Paucarbamba. Tylko w samej Paucarbamba jest nowy kościół, w dwóch wioskach jest restaurowany, w
pozostałych uległ całkowitemu zniszczeniu, albo go w ogóle nie ma.
Jeżeli do powyższych informacji dodamy, ze stan szkół, urzędów, wiosek, szpitali, czy domów mieszkalnych
przedstawia się analogicznie lub gorzej do stanu świątyń, możemy sobie łatwo wyobrazić sytuację socjalną
tutejszej ludności. Po 500 latach ewangelizacji, 200 latach niepodległości Peru, biorąc pod uwagę inne
okoliczności (geograficzne, społeczne, kulturalne, polityczne i religijne), jest nad czym się zastanowić, aby
pomóc odnaleźć tutejszemu człowiekowi jego prawdziwa godność i wartość w tej wulkanicznej
rzeczywistości.
Ks. Ryszard Zieliński
Peru
Głoście Ewangelię 2(1999), s. 30-31.
9. Ks. Grzegorz Łukasik
Ks. Grzegorz Łukasik jest jednym z najdłużej pracujących tarnowskich księży w Peru. W swoim liście czyni
retrospekcję kilkunastu przeżytych na ziemi peruwiańskiej lat.
Huando, 15 maja 2016 r.
Moi Drodzy!
Przesyłam serdeczne pozdrowienia z Huando, z Andów Centralnych z Peru, diecezja Huancavelica.
Jako że jest to mój pierwszy list z okresu mojej kilkunastoletniej pracy jako misjonarza, zacznę od
małego zarysu historycznego. Na misje posłał mnie ks. bp Wiktor Skworc w styczniu 1999 roku, czyli już 18
lat temu. Wyjechałem do Boliwii. Miejscem mojej pracy była parafia w Chimore w selwie boliwijskiej
(dżungli). Dla młodego księdza było to wspaniale doświadczenie. Wszystko nowe. Inny klimat, inni ludzie,
dżungla, inna rzeczywistość. Pierwsza dwutygodniowa wyprawa misyjna łodzią, żeby odwiedzić wioski
należące do parafii, w dorzeczu Amazonki.
Była to jednak namiastka misji, gdyż mój pobyt w tym kraju trwał krótko. Tylko kilka miesięcy.
Krótko, ale był to piękny czas. Plany Boże były inne. W lipcu tegoż samego roku zmiana misji i zmiana
kraju, na Peru. Na początku była Lima, stolica kraju. Nowo tworząca się parafia Bożego Miłosierdzia w
dzielnicy Surco. Pracowałem tam 17 miesięcy. Potem przeskok do Andów Centralnych w lutym 2000 r. Z
Limy, która leży nad Pacyfikiem, przejście do diecezji Huancavelica do parafii Churcampa, położonej na
wysokości 3 200 m n.p.m. Tam zaczęły się prawdziwe misje. Inny świat, inni ludzie, inne zwyczaje. Lud
prosty, ubogi, na swój sposób religijny. Wymieszanie wiary ze zwyczajami, niektóre mają jeszcze
naleciałości pogańskie. Tutaj lud dużo wycierpiał w latach 70 i 80 od partyzantki komunistycznej Sendero
Luminoso (Świetlisty Szlak), jak również od sił rządowych. Oficjalne statystyki podają, że zginęło wtedy ok.
70 tys. osób.
W Churcampa dołączyłem do ks. Ryśka Zielińskiego, który pracował już w Peru od 1994 roku i do
ks. Wojtka Wątroby, który później przeszedł do sąsiedniej parafii, Paucarbamba. W 2004 roku dołączył do
nas ks. Wiesiek Tworzydło, który w Peru pracuje od 1997 r. W tej parafii razem z ks. Wieśkiem
pracowaliśmy 12 lat. Zżyliśmy się z tą parafią i z tymi ludźmi. Dzięki pomocy dobrych ludzkich serc udało
się zrobić dużo dobra dla tych biednych ludzi, którzy w zamian odpłacili nam również sercem. Czas
dzieliliśmy między pracą duszpasterską (przygotowanie do sakramentów, wizyty pastoralne w wioskach, a
było ich ponad 50) i pracą materialną. Dzięki pomocy ludzi dobrego serca z wielu miejsc świata udało się
dokończyć cały kompleks parafialny: centrum pastoralne, (które rozpoczął jeszcze ks. Rysiek), odnowić
kościół parafialny, zbudować nowy dom parafialny, a następnie jadłodajnię parafialną, gdzie codziennie 400
najbiedniejszych dzieci, dochodzących (1-2 godz.) do gimnazjum ze swoich wiosek, otrzymywało posiłki.
Ich radość, uśmiech, wdzięczność ich i ich rodziców były najlepszą zapłatą za cały wysiłek. W 2010 roku
przyszły siostry zakonne, które do dzisiaj pracują w tej parafii i zajmują się jadłodajnią parafialną.
Ciężko na sercu się nam zrobiło, gdy przyszło opuścić parafię w Churcampa i iść na nową do
Huando. Było to w 2014 roku. Nowa położona jeszcze wyżej, bo na 3 600 m n.p.m. W sumie były to 3 nowe
parafie: Huando, w której mieszkamy, Conaica, z bazą w Izcuchaca i Moya. Ta ostatnia jest najbardziej
oddalona od Huando. Do samej Moyi trzeba jechać 2 godziny, a z stamtąd jeszcze drugie 2 godziny do
wiosek najbardziej oddalonych. Wszystkich wiosek do obsługi – ponad 150.
Jednak w tamtym roku parafię w Conaica wziął pod opiekę ks. Grzesiek Trojan, który pracował
wcześniej w Brazylii, a parafię w Moya ks. Heniek Kociołek, który wcześniej pracował z nami w
Churcampa i Paucarbamba. Było nam łatwiej. Ale gdy już myśleliśmy, że tak pozostanie, to w tym roku, w
lutym biskup miejscowy powierzył nam drugą parafię w Surcubamba. Jeżeli Moya wydawała się nam daleko
położona, to Surcubamba, jest naprawdę daleko. Z Huando trzeba jechać do niej 6 godzin, gdy droga jest
dobra, a 7-8 w porze deszczowej. A z samej Surcubamby trzeba jeszcze 2 godziny na dojazd do najdalej
położonych wiosek. W jedną stronę jest 220 km. Do parafii tej należy ponad 40 wiosek. Do tej parafii
biskup posłał nas z zadaniem wybudowania konwentu dla 6 sióstr zakonnych, które będą tam pracowały.
Tak wygląda nasze posługiwanie misyjne. Nie można się nudzić, bo człowiek ciągle się uczy czegoś
nowego. Uczy się Boga, bo Andy, ich wielkość, piękno (jakie widoki!), ich majestat, w sposób naturalny
mówią o Bogu. Mistyka gór. Człowiek uczy się ludzi i uczy się samego siebie. Hay de todo, jak to u nas
mówią (z wszystkiego po trochu). Są chwile radosne, są momenty smutne, nie brakuje trudności, jednak
warto, bo wiemy w Kim pokładamy nadzieję, i wiemy, że Pan żniwa nigdy nie pozostawia bez opieki swoich
nieużytecznych sług. Powiedział chyba któryś z poetów: „Dla tej Miłości warto żyć”. Na marginesie
chciałem dodać, że w naszych trudach misyjnych towarzyszy nam pies Gumis, który szczególnie w chwilach
trudnych, patrzy na nas swoimi wielkimi oczami, merda ogonem, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj
się, wszystko będzie dobrze”.
Dlatego dzielę się tym z Wami, Drodzy Czytelnicy, Przyjaciele Misji, aby przede wszystkim
podziękować Bogu za jego nieskończone miłosierdzie, za Jego nieprzeliczone łaski, jakimi obdarza nas
każdego dnia. Podziękować kolegom, kapłanom misjonarzom, z którymi pracowałem w selwie boliwijskiej,
czy pracuję tutaj w Andach, za taką wieź braterską, co się szczególnie ceni na misjach. Jednak, przede
wszystkim, aby podziękować Wam, dobrodziejom naszej misji, z mojej parafii rodzinnej w Leszczynie, z
diecezji tarnowskiej, z Wydziału Misyjnego, z zagranicy (Niemcy, Hiszpania, USA). Kochani, Wasza
modlitwa, cierpienie ofiarowane za misje, ofiary pieniężne pomagają nam tutaj pracować, czynić dużo dobra.
Macie w tym swój udział. Bez tego byłoby niemożliwe nasze działanie. Wielki Bóg zapłać. Modlimy się
zawsze za Was wszystkich.
Dios los bendiga! (Niech Was Bóg błogosławi!)
Ks. Grzegorz Łukasik
Peru
10. Ks. Czesław Haus
Ks. Czesław Haus głosił Ewangelię w Peru przez trzynaście lat (1993-2006). Jego dziełem życia jest
zapewne sanktuarium Bożego Miłosierdzia, które wybudował w Limie. Ale obok tego dzieła, był
pomysłodawcą innego: wybudował i zorganizował dom dla „dzieci ulicy”. Szkoda, że ten ośrodek już nie
funkcjonuje.
W SŁUŻBIE NAJUBOŻSZYM
Surco to jeden z dystryktów metropolii stolicy Peru – Limy. Tutaj, od roku 1994, swoją posługę
ewangelizacyjną zaczęli realizować kapłani z diecezji tarnowskiej. To tutaj, po wielu latach wysiłków,
wyrzeczeń, samotności, ale i pięknej współpracy z mieszkańcami parafii pw. Señor de la Divina
Misericordia, w roku 2000 powstało Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, przyciągające rzesze wiernych nie
tylko z Limy, ale z całego Peru i z zagranicy.
Piękne słowa byłyby jednak martwe bez konkretnych czynów na rzecz najbardziej potrzebujących. I
tak oto zrodziła się myśl wybudowania domu dziecka dla dzieci z ulicy. Skąd taka myśl?
Któregoś dnia, wracając wieczorem do parafii, wzrok mój przyciągnął widok budek z kartonów tuż
przy jednej z głównych ulic dystryktu. Zatrzymałem się, podszedłem do jednej z nich i ... w środku
zobaczyłem grupę maluchów zapłakanych, zziębniętych i głodnych. Były to dzieci z pobliskich slamsów,
które w ciągu dnia myły samochody, pilnowały je przed złodziejami, otrzymując grosiki za swoją pracę.
Następnie przekazywali ten „urobek” swoim rodzicom – najczęściej ojcom, którzy przeznaczali je na
alkohol. Dzieci te były niemiłosiernie wykorzystywane przez wszystkich, czy to do pracy ponad siły, czy też
seksualnie. Mając przed oczami ten straszny obraz współczesnego świata, widząc te czarne, smutne
dziecięce oczęta, decyzja musiała być jedna – stworzyć dla nich ośrodek, gdzie mogłyby się czuć
bezpiecznie, gdzie mogłyby przygotować się do dorosłego życia, a także poznać piękno Chrystusowej nauki.
Stworzyliśmy grupę osób chętnych do pomocy w realizacji tego dzieła. Grupa ta zresztą
przekształciła się z czasem w fundację, która kierowała w przyszłości tą instytucją.
Dzięki pomocy burmistrza Surco p. Dargenta, otrzymaliśmy jako parafia skalisty teren na zboczu
góry, tuż przy slamsach San Juan de Miraflores o powierzchni ok. 1200 m2. Teren ten miał bardzo złą
reputację. Zbierały się tutaj bowiem osoby z marginesu. Tu można było dostać alkohol, każdą ilość
narkotyków. Nawet policja oraz straż miejska omijały go. Dla nas jednak była to ziemia obiecana. Nie
kosztował nas ani jednego dolara. To był pierwszy znak, że Bóg chce tego typu ośrodka w tym właśnie
miejscu.
Prace ruszyły w lecie 2003 roku. Najpierw mury dla bezpieczeństwa, potem ośrodek zdrowia oraz
sala spotkań. Wiele osób zaangażowało się w to dzieło. Dzieci z grup parafialnych wybrały nazwę dla
przyszłego domu dziecka – „Peqeño Rebaño” – tzn. „Mała trzódka”. Olbrzymi ciężar kosztów budowy
przyjął na siebie jeden z byłych generałów armii peruwiańskiej, który jak sam twierdził, przeszedł podobną
drogę: od „dziecka z ulicy” do zawodu żołnierza i stopnia generała, a przede wszystkim bardzo cenionego
przez wszystkich człowieka. Wszystko to osiągnął dzięki pomocnej dłoni dobrych ludzi.
Po dwóch latach „Peqeño Rebaño” mógł przyjąć ok. 60 dzieci z ulicy oraz z rodzin najbardziej
potrzebujących. Działał on w ciągu dnia. Na noc dzieci wracały do swoich domów. Chcieliśmy, aby dzieci
były małymi apostołami wśród swoich rodziców, rodzeństwa i mówiły, że można żyć inaczej, że można się
dzielić z innymi prawdziwymi, niezniszczalnymi wartościami, które swe źródło mają w Chrystusie.
Dzieci w „Peqeño Rebaño” mogły przebywać do 18 roku życia. Zapewnione miały wyżywienie,
opiekę lekarzy i psychologa. Miały do dyspozycji sale: konferencyjną, która służyła także jako kaplica,
komputerową i bibliotekę. Mogły poszerzać wiedzę w zawodzie krawcowej, piekarza, informatyka. Miały
również możliwość uczestniczenia w tak bardzo lubianych przez nich kursach tańca i rękodzieła. Udało się
nawet wykonać na tym trudnym gruncie skalistym boisko trawiaste z prawdziwego zdarzenia, którego
zazdrościli nam inni.
Uroczystego poświęcenia i oddania do użytku „Peqeño Rebaño” dokonali w roku 2005 abp José
Eguren, bp Alberto Tomasi oraz burmistrz Surco p. Carlos Dargent. Uczestniczyli w nim również dzieci,
sponsorzy oraz ogromna liczba mieszkańców z okolicznych slamsów. Zwłaszcza oni byli świadomi, że
lepsza przyszłość dla ich dzieci puka do ich biednych drzwi.
Ten dom był kolejnym, cichym „wkładem” kapłanów tarnowskich w szerzenie królestwa Bożego na
ziemi Inków.
Ks. Czesław Haus
11. Ks. Wiesław Mikulski
Ks. Wiesław Mikulski, który rozpoczął już osiemnasty rok pracy misyjnej w Peru, w swoim krótkim liście
daje świadectwo swojej wiary, która na powrót, po dwóch latach zmiany w duszpasterskim posługiwaniu,
zaprowadziła go do tego kraju, by służyć „owcom nie mającym pasterza”.
Colcabamba, 15 czerwca 2016 r.
Drodzy Czytelnicy!
Dwadzieścia pięć lat posługi misjonarzy fidei donum diecezji tarnowskiej w Peru, zwłaszcza w
diecezjach Huancavelica i Huancayo, z pewnością można zauważyć na wielu płaszczyznach. Nowo
wybudowane kościoły, plebanie i kaplice w wielu wioskach mówią o obecności i pracy naszych misjonarzy.
W sferze duchowej i ewangelizacyjnej wyraża się to w ilości wiernych przyjmujących sakramenty chrztu,
bierzmowania, I Komunii Świętej i małżeństwa. Owoce ich pracy można również widzieć w wielu
powołaniach do życia kapłańskiego i zakonnego, które zrodziły się w sercach miejscowej młodzieży. I
chociaż jest z pewnością więcej kapłanów pracujących w tych diecezjach misyjnych niż 25 lat temu, to
jednak potrzeby nadal są wielkie.
Sam mogłem doświadczyć tego w ostatnim czasie mojego misyjnego posługiwania. Po prawie 17
latach, kiedy zaczęło mi brakować sił i zdrowie mi szwankowało, zdecydowałem zakończyć pracę w Peru.
Otrzymałem pozwolenie od ks. biskupa Andrzeja Jeża, aby podjąć pracę duszpasterską w Teksasie. Po kilku
jednak miesiącach, kiedy odpocząłem i odzyskałem siły, zacząłem myśleć o powrocie do Peru. Czułem, że to
jeszcze nie czas, aby całkowicie zakończyć „przygodę” z misjami. Niektórzy mówili, że to „syndrom
pomisyjny”, ale ja czułem to inaczej. Pan dawał mi wiele znaków, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że
Jego wolą jest, bym powrócił do pracy misyjnej. I tak też się stało. Po dwóch latach przerwy wróciłem do
diecezji Huancavelica, gdzie pracowałem przez ostatnie 12 lat na peruwiańskiej ziemi. Niedługo po moim
powrocie okazało się, że jedna z parafii (Surcubamba) z 56 wioskami zostaje bez kapłana. Dotychczasowy
bowiem misjonarz z Polski, ze względu na stan zdrowia, postanowił zakończyć pracę misyjną.
Potrzeby ewangelizacyjne jak i materialne w tej parafii były ogromne, również z tego względu, że
jest ona jedną z najbardziej oddalonych parafii od stolicy diecezji i cywilizacji. O wielkości potrzeb i braku
kapłanów w diecezji Huancavelica świadczy jeszcze bardziej to, co nastąpiło później. Po pięciu miesiącach
posługi w parafii Surcubamba, biskup diecezji Isidro Barrio Barrio poprosił mnie, żebym przeszedł do innej
parafii (Colcabamba), do której należy jeszcze więcej, bo około 150 wiosek. Ksiądz biskup potrzebował
przenieść w inne miejsce pracującego tam księdza peruwiańskiego, a parafia tak duża nie mogła pozostać
bez duszpasterza. W ten sposób ogromna parafia Surcubamba znowu jest obsługiwana z dojazdu z innej
parafii przez misjonarzy z diecezji tarnowskiej, którzy na dojazd do niej potrzebują 7 godzin.
Od Środy Popielcowej pracuję więc w nowej parafii, pw. Santiago Apóstol de Colcabamba. Powoli
poznaję nowe wioski, ludzi i ich zwyczaje. Jest to dla mnie nowe wyzwanie i mam nadzieję, że Bóg da mi
potrzebne siły, zdrowie i Ducha Bożego, by ten lud peruwiański, który wciąż tak wiele potrzebuje,
prowadzić do Niego.
Ks. Wiesław Mikulski
Peru
12. ks. Wiesław Tworzydło
Ks. Wiesław Tworzydło wyjechał do Peru w 1996 roku. Praca w parafii stwarza mu równocześnie okazję do
formacji młodych Peruwiańczyków, którzy znajdują się na drodze do kapłaństwa. W swoim liście opowiada o
długim pobycie z klerykami wśród ludzi andyjskich wiosek, wśród których przypadło mu pracować.
Huancayo, marzec 1998r.
KOCHANI
Bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników biuletynu misyjnego diecezji tarnowskiej. Pragnę
podzielić się z Wami jednym z wycinków mojej misyjnej posługi. Początkiem tego roku Ksiądz Arcybiskup
diecezji, w której pracuję, poprosił mnie, abym pojechał z klerykami III roku do jednej z odległych wiosek
na okres 45 dni. Dla wyjaśnienia trzeba powiedzieć, że wszyscy klerycy podczas wakacji, które trwają od
połowy grudnia do połowy marca mają swoją praktykę pastoralną. Choć nie mam specjalnego
przygotowania do prowadzenia seminarzystów to jednak zgodziłem się odpowiadając na tę prośbę. Było to
dla mnie całkiem nowe doświadczenie, które ogromnie mnie ubogaciło i dało mi wiele satysfakcji, służąc
tutejszej ludności posługą sakramentalną. Najpierw mogłem poznać z bliska mentalność i życiorysy
tutejszych kandydatów do kapłaństwa. W większości pochodzą z rodzin oziębłych religijnie. Ich rodzice
często żyją bez ślubu kościelnego i nie chodzą na Mszę św. w niedzielę. Mimo takiej atmosfery, ci młodzi
chłopcy decydują się kroczyć za Chrystusem. W ich życiu można więc zobaczyć, jak wielką moc ma łaska
Boża, łaska Bożego powołania. Rodzina i szkoła w małym stopniu przygotowała ich do wymagań
stawianych przez życie. Mają więc poważne problemy z dyscypliną i solidnością wykonywania
powierzonych im zadań. Podczas swojej praktyki kilka razy w tygodniu wychodzili po dwóch do
wyznaczonych im wiosek. Ich zadaniem było przede wszystkim zachęcać i przygotować do chrztu tych,
którzy go nie mają, a takich jest bardzo dużo. Organizowali i przeprowadzali lekcje religii - szczególnie dla
dzieci, które są najbardziej otwarte na prawdę Ewangelii. W każdą niedzielę organizowali dla danej wioski
liturgię Słowa, której też przewodniczyli. Kulminacyjnym punktem ich pobytu i pracy w wiosce, do której
byli przeznaczeni, była uroczysta Msza św. z chrztem św. Również i ja odwiedzając poszczególne wioski
miałem okazję poznać lepiej sytuację duchową i materialną tej odległej części naszej diecezji. Trzeba
powiedzieć, że zarówno w jednym jak i drugim aspekcie, sytuacja jest alarmująca a czasem przerażająca.
Ludzie tam żyjący niejednokrotnie mają okazję tylko raz w roku albo raz na kilka lat zobaczyć się z
księdzem, przyjąć sakramenty. Powodem takiego stanu rzeczy jest brak księży.
Klerycy mieli okazję zobaczyć jak wielu opuszczonych ludzi na nich czeka i jaki rodzaj pracy będą
wykonywali w życiu kapłańskim. Zapewne będzie to dla nich nowy impuls do lepszego wykorzystania
nowego roku formacji i studiów, który jest przed nimi. Na zakończenie pobytu w każdej wiosce zawsze nas
pytano: I kto teraz zostanie z nami? Odpowiadając na to pytanie mówiłem, że jeśli Bóg da, to ja wrócę.
Potrzebny jest jednak drugi ksiądz i samochód terenowy, gdyż obszar jest rozległy i jest dużo wiosek
dojazdowych. Ludzie obiecali modlitwę w tych intencjach. Również i ja proszę Was o modlitwę, aby tak się
stało. Polecam również Waszym modlitwom wszystkich kleryków, cały lud wierny naszej diecezji Huancayo
i nas misjonarzy. Szczęść Wam Boże!
ks. Wiesław Tworzydło
Peru
Głoście Ewangelię 4(1998), s. 32-33.
13. Ks. Wojciech Wątroba
Ksiądz Wojciech Wątroba pracujący w wysokich Andach opisuje zwyczaj zawierania sakramentu
małżeństwa przez swoich peruwiańskich parafian. Opisuje też szczególne zwyczaje i nadzwyczajne sytuacje.
Paucarbamba, 31 lipca 2006
Drodzy Przyjaciele.
Na wstępie serdecznie pozdrawiam wszystkich przyjaciół i czytelników, pozdrowienia ślę z parafii
Paucarbamba położonej w Andach peruwiańskich, która – podobnie jak Polska – od 2 miesięcy skąpana jest
w słońcu. Ludzie zajęci są przy żniwach i wykopkach (głównie uprawiają kukurydzę i ziemniaki).
W kończącym się miesiącu błogosławiłem 12 ślubów. Postanowiłem więc tym listem przybliżyć i opisać
wszelkie
zwyczaje
i
ceremonie
związane
z
tym
sakramentem.
Pierwszym krokiem jest oczywiście poszukanie sobie przez nowożeńców starostów ślubu. Są to najczęściej
ich znajomi, sąsiedzi rzadko ktoś z rodziny. Głównym zadaniem starostów jest asystencja w czasie ślubu
cywilnego i kościelnego i wynajęcie orkiestry.
Kiedy już nowożeńcy mają zgodę starostów na miesiąc przed ślubem przychodzą na zapowiedzi i ustalany
jest termin katechez przedmałżeńskich (2 albo 3) i termin ślubu. W oznaczonych terminach przychodzą na
katechezy (ponieważ są z dalekich wiosek katechezy udziela im katechista). Mniej więcej w przypadku co
piątej pary żona jest analfabetką. Jest to sytuacja bardzo smutna, stawiająca kobietę na marginesie awansu
społecznego
czy
zawodowego.
Nadchodzi wreszcie dzień ślubu. Starostowie wraz z orkiestrą wchodzą do domu Pana Młodego, gdzie
zakładają mu na szyję różaniec i wyprowadzają go na zewnątrz. To samo odbywa się w domu Pani Młodej.
Gdy nowożeńcy są już razem następuje obrzęd błogosławieństwa. Następnie wszyscy przy wtórze orkiestry
udają się do Urzędu Gminy, gdzie ma miejsce ślub cywilny (udziela go wójt).
Bardzo ważnym elementem ślubnych uroczystości jest porządek w orszaku ślubnym. Otwiera go Starosta za
nim idą Państwo Młodzi i na końcu Starościna. Ta kolejność nie może być zakłócona w żadnym momencie.
Kilka słów na temat stroju nowożeńców. Trochę szkoda, że tradycyjne stroje wychodzą z mody i są
zastępowane przez stroje dobrze nam znane z Europy (garnitur i suknia ślubna). Tradycyjny strój ludowy dla
pana młodego składa się ze spodni, kolorowego pasa używanego w czasie prac polowych, poncho i
kapelusza. Pani młoda ubrana jest w kolorową wyszywaną spódnicę, białą bluzkę, na plecach ma zarzuconą
kolorową
narzutę
i
na
głowie
kapelusz.
Po wyjściu z Urzędu Gminy udają się, we wspomnianej wyżej kolejności, do kościoła. Zajmują miejsca w
ławce. W czasie spowiedzi miejsce w ławce nie może pozostać puste, gdy spowiada się Starosta lub Pan
Młody jego miejsce zajmuje jakiś mężczyzna, gdy spowiada się Pani Młoda i Starościna na ich miejscu siada
jakaś kobieta. Podczas podpisywania aktu małżeństwa ta kolejność też jest skrupulatnie przestrzegana.
W dalszym przebiegu ceremonii pojawia się nowy element, który nie występuje w Polsce. Otóż po nałożeniu
sobie obrączek Starostowie i Nowożeńcy dostają do ręki świece i obdarowywani są kwiatami.
Po zakończeniu mszy św. w drzwiach kościoła obsypywani są ryżem i otwierają usta, aby schwytać jak
najwięcej ziaren. Potem udają się na przyjęcie weselne. Gdy są z dalekich wiosek Starostowie i Państwo
Młodzi jadą na odświętnie przystrojonych koniach.
W czasie przyjęcia goście weselni obdarowują Państwa Młodych różnymi prezentami. Każdy prezent
ofiarowany jest przy wtórze orkiestry i ofiarowujący tańczą trzymając w ręce podarunek.
Ale są też inne sytuacje, kiedy nie ma splendoru, a tylko akt przysięgi złożonej przed Bogiem.
Otóż pewnego lipcowego wieczoru wróciłem z katechezy przedmałżeńskiej w Andamarce. Miałem tam 2
pary narzeczonych, więc postanowiłem zrobić tam przy okazji wizytę duszpasterską. Wioska położona jest
około godziny jazdy samochodem od Paucarbamba. Wysiadając z samochodu, podeszła do mnie grupa osób
i powiedziała, że w sąsiedztwie kona dziadek 85 letni. Poszedłem bez zwłoki. Był nieprzytomny poprosiłem
córkę, żeby w keczua powiedziała mu na ucho, że przyszedł ksiądz, żeby go wyspowiadać. Udzieliłem mu
rozgrzeszenia. O godzinie 7.30 miałem w kościele parafialnym mszę i nowennę przed odpustem parafialnym
(16 lipca). Po Mszy i kolacji poszedłem do kościoła, aby zrobić porządki. Około 9.20 przyszła jego córka,
aby poprosić o wodę święconą. Poświęciłem. Rodzina myślała, że gdy go pokropią łatwiej umrze. Nie
pomogło. O 10.30 przyszli znowu i mówią, że dziadek żył bez związku sakramentalnego. Złapałem albę i
stułę i poszedłem, aby go ożenić. Wyspowiadałem jego żonę. Podali sobie ręce, zawarli sakramentalny
związek małżeński (oczywiście sytuacja była wyjątkowa, bo w niebezpieczeństwie śmierci). Po ceremonii
nie zdążyłem złożyć alby (15 sekund) dziadek umarł, ale z łaską bożą. Jak widzicie również takie związki
przychodzi
błogosławić.
Choć niektóre elementy zwyczajowe związane z zawieraniem sakramentu małżeństwa różnią się naszych
polskich to jednak istota przyrzeczenia w obecności Boga i Kościoła wierności małżeńskiej jest niezmienna i
wszędzie jednakowo obowiązująca.
Kończąc pozdrawiam wszystkich i dziękując za modlitwę proszę o nią w moich intencjach i w intencjach
tych, których związek małżeński błogosławiłem.
ks. Wojciech Wątroba
Peru
Głoście Ewangelię 4(2006), s. 18-20.
Download